Do niedawna trochę podejrzliwie patrzyłam na eko / bio czekolady, bo trafiałam na takie, które zacne jedynie udawały, a naprawdę były bardzo słodkie, zapchane tłuszczem lub kakao odtłuszczonym itp. Co z tego, że składniki zdrowo uprawiane, jak końcowy efekt tragiczny i w sumie oszukany? Potem jednak odkryłam całe mnóstwo niepozornych boskich: Fair Dunkle Schweizer Bio 70 % z Aldi, Auchan Bio Chocolat NOIR / Chocolate NEGRO 70 %, Carrefour Bio 74 %. Niedługo po nich kupiłam też Cote D'Or - wersję 70 % Bio i zwykłą 70 %, chcąc sprawdzić, czym się różnią, poznać podejście marki do kakao bio i "zwykłego" (czyli?). Byłam w szoku, gdy zobaczyłam, że w dodatku wersja bio była... tańsza (dopiero potem jeszcze odkryłam, że i gramatura jest niższa). No, ale niestety marka zdążyła już mi podpaść Lait Amandes Caramelises oraz niezbyt moją (ale też nie złą), strasznie słodką Praline Dessert 58, która mogłaby być pyszna, gdyby nie tyle cukru. Czy producent umie coś dobrego z kakao zmajstrować? Właśnie po tym, co jadłam, trudno było stwierdzić i nie ukrywam, że nawet nie chciałam zgadywać, co w tym przypadku mnie czeka.
Cote D'Or BIO Noir Trinitario 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Peru i Republiki Dominikany (blend).
Już w sklepie to właśnie opakowanie przykuło moją uwagę: piękne są te czerwone "mapowe" linie za ziarnem kakao - wystają trochę i lśnią.
Po rozerwaniu sreberka poczułam splot smakowitej kawy z czymś początkowo trudnym do sprecyzowania (drewnianym?) oraz odpychającej perfumowej słodyczy. Żadna z nich nie była specjalnie mocna, ale intensywności im nie brak. Perfumy z czasem zrobiły się bardziej owocowe: malinowo-morelowe, w wydaniu konfiturowo-suszkowym. Pewien "suchy" motyw trwający przy kawie stał się drewniano-skórzanymi meblami lub drewnianą szafą ze skórzaną odzieżą (która niestety nasiąkła wstrętną perfumą). Zapach wydał mi się lekko duszny, lecz jedynie ta perfuma irytowała.
W dotyku tabliczka wydawała się sucha, a przy łamaniu trzaskała bardzo głośno. Była twarda jak kamień, co nie sprzyjało równomiernemu łamaniu się po liniach. Przy odgryzaniu kęsa dała się poznać jako twardo-krucha, a w ustach...
W ustach trzymała formę / kształt, początkowo wydawała się twarda i oporna, aż po paru chwilach zaczynała mięknąć w margarynowo-plastelinowym kontekście, zachowując jedynie pozory ciemnoczekoladowej kremowości i wykazując... gibkość. Rozpływała się w umiarkowanym tempie. Niby była gładka, ale kryło się w niej coś pylistego. Pozostawiała leciutką cierpkość.
W smaku od początku czułam gorzkawość kojarzącą się ze skórzaną odzieżą. Dołączyło do niej sporo orzechów i drzew, sprawnie budujących bazę.
Niestety, szybko w tle pojawiła się perfumowa nuta. W smaku doszukałam się w niej rześkości, nawet pewnej zwiewności kwiatów, ale takich... przykurzonych? Odchodziła od tego suchość, mieszająca się z drzewami. Pojawiła się nie za wysoka słodycz. Skojarzyło mi się to z tanim, jasnym miodem (perfumą miodową?), czymś lekko karmelowym. Doszukałam się słodkich suszonych owoców. Zaraz wyraźnie posypały się słodkie morele i również słodkie rodzynki sułtańskie.
Te pobudziły gorzkawość i mniej więcej w połowie pojawiła się kawa, by zalać usta swoim niemocnym, ale przyjemnie wyraźnym smakiem. Miałam wrażenie, że suszkowatość i "coś" (ten "perfumowy miód") ciągle ją nieco hamują, ale i tak udało jej się zdobyć dominację. Podkreśliły ją drzewa i orzechy, jakby jednocześnie uspokajające kompozycję.
Mimo to, w owocowy motyw wstrzeliła się słodko-dżemikowa mieszanka żurawiny i malin. Nie było to zbyt przejrzyste, ale przynajmniej wciągnęło perfumowość. Zamiast niej końcówka należała do tworów słodkich i czerwonoowocowych, trochę bardziej soczystych.
Pod koniec czułam więc więcej słodziuteńkich czerwonych owoców jako przetwory, suszone morele i rodzynki nieco doprawione miodo-karmelem oraz smak drzew, skórzanej odzieży, orzechów. Rodzynki zacnie obsypały te ostatnie, co przełożyło się na dodatkową suszkowatą soczystość.
Kawa, wraz z owocami wróciła za to w posmaku. Łagodziły ją orzechy i drewno. Niestety perfumowość znów przypomniała o sobie, ale już o wiele, wiele słabiej.
Całość koniec końców zaskoczyła mnie pozytywnie. Miała bowiem takie momenty, że myślałam, że szala zacznie przechylać się na stronę kiepskości, ale wszelkie gorsze nuty wychodziły na prosto. Została przyjemna kawa, drewno i orzechy, oraz słodycz czerwonych owoców, moreli i rodzynek. Nie było specjalnie gorzko, kwasku ani trochę, ale i ze słodyczą nie przesadzili. To przystępna propozycja.
Nie podobała mi się oporna, a potem miękka konsystencja, ale do tragicznej to jeszcze jej daleko.
Całkiem niezła, a nawet... dość ciekawa.
ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 10,99 zł (za 90g)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z wanilii
Mnie się grafika nie kojarzy mapowo, a jednoznacznie erotycznie. Konsystencja fajna do momentu margarynowienia. Słodkie perfumy uwielbiam, acz niekoniecznie w jedzeniu. Rozróżniasz smaki rodzynek kurduplowatych i sułtańskich? Ja zupełnie nie, hehe. Czeko wydaje mi się za słodka, zwłaszcza jak na 70%.
OdpowiedzUsuńTo pewnie dlatego, że często patrzę na mapy z wysokością gór itp., tak to wyraźnie widzę. Ale jak napisałaś... :>
UsuńJa rozróżniam! Są... nie do porównania. Sułtańskie są słodko-kwaśne, takie soczyste i "szlachetniejsze", a te "kurduplowate" często potrafią być po prostu słodko-mulące, a nawet gdy są słodko-kwaśne to też... To trochę jak śliwki suszone takie "nasze" a kalifornijskie. Mamie kiedyś dałam rodzynki sułtańskie i była w szoku, że zupełnie inne od "tych co jada".
Była słodka, ale nie zasładzająca.
Tak sobie pomyślałam - według mnie czekolady 70 % z natury są raczej słodkie. Jakoś ta zawartość kakao po prostu nie kojarzy mi się z bardzo gorzkimi i mocnymi smakami. Takich według mnie oczekuje się od 75 % i w górę. Trudno o naprawdę gorzką 70 % według mnie.
Widziałam tę czekoladę w Auchan i nawet zastanawiałam się, czy ją kupić, ale chyba dobrze, że tego nie zrobiłam. Napisałaś, że całościowo tabliczka wypadła całkiem dobrze, ale wspomniałaś też o tym, że ma w sobie jakby perfumowaną nutę, a jest to coś, czego bardzo nie lubię. Jeśli chodzi o te wszystkie produkty BIO, to jakoś na przełomie gimnazjum i liceum miałam na nie wielki ciąg. Początkowo myślałam, że one naprawdę są zdrowsze i lepsze, ale z czasem zaczęłam w to wątpić i zaczęłam podejrzewać, że w dużej mierze jest to chwyt marketingowy. Nie wiem, jak to wygląda w innych krajach, ale w Polsce pole, na którym rośnie BIO rzepak, jest tuż koło pola ze zwykłym rzepakiem. Rolnik ma kontrolę nad tym czy i czym spryskuje dane rośliny i jakich nawozów używa, ale koniec końców wszystko i tak wchodzi w glebę i trafia do znajdującej się w niej wody, która sobie swobodnie przepływa także do BIO upraw. Podobnie sprawa ma się z gazami. Przecież rosnące obok siebie uprawy pobierają to samo powietrze z tymi samymi zanieczyszczeniami. Mam jeszcze nadzieją, że zwierzęta od których pozyskujemy BIO nabiał i BIO jajka rzeczywiście mają lepsze warunki bytowe, ale jeśli chodzi o rośliny, to chyba już straciłam wiarę w sens dopłacania za BIO owoce, warzywa, orzechy nasiona czy kakao. Teraz kupując czekoladę lub herbatę, bardziej zwracam uwagę na to, by była Fair Trade.
OdpowiedzUsuń