Mogę jeść czekolady lepsze i gorsze, ale zawsze w końcu nadchodzi moment krytyczny, w którym po prostu muszę sięgnąć wreszcie po dobrą czystą ciemną. Cluizel nie jest moją ulubioną marką, ale swoje potrafi. I... mając w szufladach całkiem sporo nowych marek do testowania, zachciało mi się czegoś, po czym wiedziałam, czego się spodziewać. I... niczym konkretnym oprócz tego się nie kierowałam. Ciekawa jednak sprawa z zakupem tej czekolady: jakoś sobie weszłam na stronę Sekretów Czekolady, patrzę... a tu nieznana mi tabliczka Cluizela. I to wcale nie nowość, w dodatku "ostatnie egzemplarze". Nie wiem, jak ją przegapiłam. Ważne jednak, że zauważyłam. Marka w ofercie ma też mleczną, ale mnie zainteresowała tylko ciemna. Wreszcie i Cluizel dobił "aż" do 70 % (zawsze ubolewałam nad jego niższymi zawartościami w okolicach 60 %).
Michel Cluizel Plantation La Laguna 70 % Guatemala to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Gwatemali z departamentu Alta Verapaz z plantacji La Laguna.
Już rozrywaniu sreberka towarzyszył zapach lejącego się bez końca soku wiśniowego, swoją słodyczą - podrasowaną kwaskiem i cierpkością - mieszającego się z jeżynami i ciemnymi, drobnymi jagodami. Szybko wśród nich pojawił się też charakterny twaróg oraz mleko... i ser... białawy, ale twardy - jakiś kozi? Przy nim sok wiśniowy wydał mi się odbijać w kierunku wina o leciutkiej pieprznej pikanterii. To zaś otworzyło drogę wilgotnej, czystej ziemi i drzewom. Takich z grubą, miejscami odpadającymi, zwilgotniałą korą? I... liśćmi i... poważniejszym wątkiem czegoś skórzanego?
W dotyku tabliczka wydała mi się idealnie kremowo-gładka, a przy łamaniu prawie nie trzaskała; jedynie pykała, mimo że była twarda. Cechowała ją kruchość niektórych ciemnych mlecznych.
W ustach rozpływała się łatwo w tempie umiarkowanym, choć jak na ciemną raczej umiarkowanie-szybkawym. Okazała się rzeczywiście niemal idealnie gładka, wręcz trochę tłusto-śliskawa i drożdżowo gęsta. Nieco miękła, stając się maślano-drożdżową grudką, roztaczającą tłuste smugi i nagle znikającą bez echa. Mimo wszystko nie wyszła zbyt ciężko.
W chwili zrobienia kęsa w smaku rozbłysła słodycz, po czym została zepchnięta w stan dziwnego zawieszenia przez... eksplozję ciemnych, soczystych, słodko-kwaskawych owoców: jeżyn, porzeczek, jagód.
Po ustach zaś rozszedł się twaróg, kozi biały ser twardy... taki mleczny, bez ostrości, soli itp.. Chwilami czekolada wydawała mi się zaskakująco tłustomleczna. "Ser" był łagodny, dość mleczny i zarazem wyrazisty.
Nagle nasączać go zaczęły soczyście-kwaskawe, a jednocześnie bardzo słodkie owoce: ciemne jeżyny, jagody i sok wiśniowy. Odrobinę ściągnęły.
Owoce uwolniły słodycz, która okazała się silna i jakby opływająca wszystko. Z zawieszenia wyszła poprzez owocowość i chłodzącą słodzikowość. Wydała mi się mdława, po czym miała parę miodowych zawirowań. Mieszała się z nimi z sokiem wiśniowym, jakby to może bardziej jakiś słodki, czerwonoowocoy syrop był. A może... syrop drzewny? Z brzozy lub klonu?
Owoce w tym czasie rozlewały w najlepsze swój słodko-cierpkawy smak. Robiły się coraz bardziej ściągające. Podeszły pod wino, które to nasączyło i tak już wilgotną czarną ziemię. Ta reprezentowała gorzkość, było w niej trochę drzew i sugestia palonych drewienek; skóra - może nieco odymiona. To też kawa, czarna i lekko ziemista, wnosząca odrobinkę prażoności. Też odrobinkę pikanterii? Takiej... ziołowej? Tym samym odebrała owocom nieco cierpkości, a sama zmieszała się z chłodzącą słodyczą.
W drugiej połowie rozpływania się kęsa było rześko i chłodnawo, jakby nieco miętowo, może szałwiowo, ostrawo...
Owoce schowały się częściowo za ziemią. Już nie były to tylko czerwone. Dołączyły do nich żółte: w tym może ananasy i kwaskawe jabłka? Słodycz, zwłaszcza ta miodowa, ale i ziołowo-drzewna, zasugerowała jakieś rodzynki - słodkie, choć wciąż robiące kwaskawe wybiegi. Taki właśnie owocowy susz, może coś kompotowego (wiśniowy kompot)? zamknęło kompozycję do pary ze skórą (lub skórą owoców?).
Po zjedzeniu został posmak soczyście słodko-kwaśnych czerwono-czarnych owoców leśnych i soczyście słodsza nuta egzotyczna (rodzynki), karmelowawy miód (sok z drzew?) i ziołowy chłodek, mieszający się z ziemistą kawą. O tak, kawa w posmaku jakoś nagle dziwnie się wyeksponowała, łącząc cierpką goryczkę ze słodyczą.
Całość uważam za pyszną, jednak nie podobała mi się jej niemal śliskawo-maślana konsystencja i nagłe znikanie. O wiele bardziej wolałabym, by poszła w czysto drożdżowo-kremowym kierunku, a nie zawisła pomiędzy tym. Wyraziste owoce i wino kupiły mnie, ale też brakowało mi silniejszej gorzkości ziemi, kawy. Ta wydawała się bardzo uładzona słodyczą, która to miała ciekawy wydźwięk, jednak było jej za dużo. Wyszła tak roślinnie, miodowo-drzewnie (brzoza, klon?), że nawet chwilowa słodzikowość nie wydała mi się wadą. Wręcz przeciwnie - miło wprowadziła zioła.
W Georgii Ramon Guatemala 72 % czułam "miód malinowy" i "inne mleko", coś roślinnego, co pod względem wydźwięku można porównać z miodowo-sokowym, mleczno-serowym i znów ziołami / sokiem z drzew dzisiaj opisywanej. GR wyszła jakoś za łagodnie. Zotter Labooko Guatemala 75 % z kolei kwaśny w owoce czerwone i cytrusy, był łagodny, bo maślany i orzechowy, ale jakby po prostu taki miał być. Cluizelowi bliżej do niego, ale... nie wierzę, że to piszę... to Cluizel wydaje się wyróżniać największym charakterkiem mimo najniższej zawartości kakao (!). To... pazurki schowane w porównaniu do pazurków przyciętych i przypiłowanych. Ser, wiśnie, czerwone owoce (raczej jako dżemy niż soki), drzewa to też Utopick 75 % Chivite Guatemala. Ta miała bardzo podobną konsystencję (z tym, że Cluizel był gładszo-drożdżowy, bez lepkości).
Może to wszystko wynika stąd, że od tamtych spodziewałam się mocy i charakteru, a od Cluizela nie i po prostu milo mnie zaskoczył? A może ogarnął się, że warto odejść od delikatności? Ocenę trochę podciągnęłam, ale powiedzmy, że to za zmiany w dobrym kierunku.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 26 zł (za 70g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 570,8 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym wrócić, gdybym np. dostała
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wanilia burbońska
Początek opisu aromatu super. W ostatnich miesiącach dobijam czasem kalorie sokami. Najpierw jechałam pomarańczowy, ostatnio miałam właśnie (napój) czerwonoowocowy. Lały się wiśnie, winogrona, granat, coś tam. "Niemal idealnie gładka" oznacza prawie bezproszkową? Cudnie. Kozi ser :( Dziwna czekolada. Dużo nut zebranych w nie mój całokształt, a jednak coś mi mówi, że nie oceniłabym jej źle.
OdpowiedzUsuńBezproszkowa to ona była. W zasadzie żadna z tej półki nie jest proszkowa. Czasem te moje czekolady są jednak... jak aksamit czy jedwab - jest w nich coś mięciutkiego, ale... to nie jest taka idealna gładkość. To przyjemny efekt. Kawałek nie jest realnie bardzo miękki, ale wydaje się taki.
UsuńSoki u mnie za nic by nie przeszły, nawet w szczytnym celu. Nie wiem, co ze mną, że wszystko lubię, jak mi trochę w ustach się porozpływa, nim przełknę, ale tak mam.
Takie dobijanie Mama czasem stosuje, ale źle jej robią na żołądek. A już napoje w ogóle by ją rozwaliły.
Właśnie w sumie to nagromadzenie wszystkiego sprawia, że... chyba nawet przy mniej miłych nutach można by jakoś nie skupić się, że nie smakują.
Jestem ciekawa, czy podobnie być odebrała konsystencję. To było takie: "o, drożdże? drożdże? hyc, i nie ma nic". Smutne pogrywanie sobie ze mną.