sobota, 31 maja 2025

Miód z pasieki Moja Pszczoła Nektarowy Gryczany

Mama zawsze musi mieć jakiś miód. Ostatnio ciągle kupowała słonecznikowe (Sądecki Bartnik Miód słonecznikowy znad Morza Czarnego), bo od lat nie możemy znaleźć gryczanego, który smakował by satysfakcjonująco gryczano. W zeszłym roku chciałyśmy w ogóle jakiegoś innego, ciekawego miodu spróbować, więc zamówiłyśmy wrzosowy (Skarby Roztocza Miód wrzosowy i Miód Wrzosowy nektarowy z pasieki Daniel Woś). Szczerze po testowaniu ich czułam się już przemiodowana kompletnie. Trzymało mnie do kolejnej jesieni, ale Mama rzuciła propozycję, by znowu jakiś dobry zamówić. Dobry gryczany nie dawał nam spokoju. Rok temu, robiąc miodowy research, natknęłam się na miód gryczany o naturalnej nucie kawy w sklepie miod-dobry.pl. Miałyśmy go zamówić, jednak wtedy moją uwagę przyciągnęła nowość: miód opisany na stronie jako "obrzydliwie gryczany". Wystarczyło tylko spojrzenie na siebie z Mamą i już wiedziałyśmy, że na nasz niedosyt gryki, będzie idealny. Powinien być? No... Nie wiedziałam do momentu spróbowania, na które słoik nie musiał długo czekać.
Zanim to jednak, trochę się o tym konkretnie miodzie dowiedziałam. Otóż nowe, udziwnione odmiany gryki, których to hoduje się coraz więcej, nie przyciągają specjalnie pszczół, więc pozyskanie miodu gryczanego jest coraz trudniejsze. Pasieka Moja Pszczoła od miodów gryczanych miała przerwę od 2021. A to nie byle jaka pasieka! Prowadzi ją bowiem Profesor Technikum Pszczelarskiego, który jest wykładowcą w jedynym w Europie Technikum Pszczelarskim.

Miód z pasieki Moja Pszczoła Nektarowy Gryczany to surowy miód z tzw. zagłębia gryczanego (okolice Janowa Lubelskiego) firmy Agaty i Mariusza Chachułów; u mnie z roku 2024.

Po odkręceniu poczułam intensywny zapach pola gryki, które właśnie kwitnie, a więc w mocno kwiatowym wydaniu. Pojawiła się całkiem wysoka pikanteria - jakby pikanteria zbóż i kwiatów, a w tle zaznaczyła swoją obecność szlachetna goryczka. Ogół jednak był przede wszystkim bardzo słodki.

Miód wydał mi się trochę gęstawy, ale wyraźnie płynny. Był świeży, więc nie zaczął się jeszcze krystalizować (i tak zaznaczyłam sklepowi, że chcę jak najbardziej płynny - Miód-Dobry na życzenie w ogóle rozpuszczają nadto skrystalizowane miody w odpowiednich warunkach tak, by nie straciły wartości).

Lany z łyżeczki tworzył stożki, a jego krople układały się w kuleczki, co dobrze o miodzie świadczy. 
W trakcie jedzenia rozpuszczał się szybko, ale z pewną gęstością. Zostawiał w ustach specyficzne poczucie wypolerowania miodem, lecz nie tylko. Sprawiał wrażenie bardzo ciężkiego. Może nawet trochę ściągał?

W smaku przywitała mnie słodycz, po czym wycofała się, dając się poznać jako niewiarygodnie niska. Wręcz niziuteńka!

Rozszedł się za to mocny wątek kwiatów. Pomyślałam o kwitnącym polu... no, gryki. Powiedzmy. Kwiatowy, lekko zbożowy wątek ułożył się w ciężkość dobrego, ciemnego miodu. Wkradła się pikanteria i... wręcz ostry, kwiatowy kwasek. Jaki potrafią zawrzeć ziołowe, polne dzikie kwiaty. A ciężkość wzrosła do poziomu aż niecodziennego.

Ostrość i rosnąca kwaśność mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wydobyły słodycz i błyskawicznie ją spotęgowały. Zrobiło się bardzo, bardzo słodko. Słodycz aż zadrapała w gardle, a w ustach odnotowałam cierpkość. Poczułam się, jakbym była na polu pełnym kwiatów, których ostrawy aromat aż trochę dusi. Mieszała się z kwaskiem.

Ciężka słodycz i jakby kwaskawa pikanteria nakręcały się nawzajem do końca, kiedy to cierpkość znacząco się nasiliła.

Po zjedzeniu został posmak ciężkiego, pikantnego miodu ciemnego i wysoka słodycz, aż drapiąca. Słodycz ta w parze z kwaśnością aż nieco piekła w język. A do tego czułam cierpkość.

Miód okazał się rozczarowaniem. Smakował bowiem po prostu dobrym, ciemnym miodem, wraz z niecodziennie wysoką, specyficzną ciężkością, był pikantny, a także... kwaśny. Czułam w nim kwiaty gryki, nie samą gryczaną goryczkę, jakiej w miodach gryczanych szukam (kiedyś chyba było o nią o wiele łatwiej). Nic idącego bardziej w kierunku kaszy gryczanej. Słodycz ogólnie wysoka, bo mimo że początek był mało słodki, potem nadrobiła. Miód więc był... dziwny. Próbowany osobno niezło-ciekawy, ale już w czymś... No właśnie. Z tym miałyśmy problem, bo prawie do niczego nie pasował, a jego specyfika, kwasek i cierpkość strasznie dawały się we znaki.

Spróbowałam go klasycznie, z jogurtem typu greckiego (Piątnicy) i orzechami włoski. Dodałam 37g orzechów i 3 łyżeczki miodu (jakieś 30g?). Zagarniałam łyżeczką tak, by popróbować i z odrobinką miodu, i mnóstwem (bo czasami jak miodu doda się do czegoś za mało, wychodzi dziwnie). Niestety - żaden ze sposobów mnie nie chwycił. Jogurt jeszcze podkręcił kwaśność miodu. Cierpkość wyszła o wiele mocniej, a słodycz zasładzała łatwiej i szybciej. Orzechy nie podkręciły goryczki (liczyłam, że to zrobią). Owszem, miód zachował swój ciemny charakter, a swego rodzaju ostrość wyeksponowała się, ale to i tak było takie... co to można zjeść, jak się już zrobiło, ale wiedziałam, że z tym miodem nie powtórzę tego deseru... I szczerze? Nie chciałam mieć z nim do czynienia. Na inne eksperymenty odeszła mi ochota (a po zakupie, a przed spróbowaniem zrobiłam listę "pomysłów na miód"). Prawie cały słój więc miała dla siebie Mama.

Mama spróbowawszy, z rozczarowaniem powiedziała: "No nie czuć w nim tego zasadniczego elementu, czyli gryki. Tej goryczki takiej. Smakuje po prostu jak dobry, ciemny miód. Jest ciężki, próbowany osobno w sumie smaczny, ale nie gryczany, a w tej cenie oczekiwałabym gryczaności wyraźniejszej".

Potem jadła go różnie, np. na tostach z masłem orzechowym i serem żółtym: "Czuć, że to dobry, szlachetny miód, ale na kanapkach on się dziwnie wybija... na niepodległość. Kompletnie je zdominował i nie smakowało to dobrze". 

Uznałyśmy, że na połączenie z herbatami / naparami warto poświęcić cały akapit. Ja herbat z miodem nie piję, Mama jednak owszem. Stąd głos oddaję jej - po herbacie zielonej z miodem: "Dodałam go nawet trochę więcej niż dodaję innych miodów i... i tak nie było tak przyjemnie słodko. W ogóle mimo że w sumie trzy łyżeczki dodałam (jak zawsze), nie było słodko, a ta kwaśność znów wylazła. Mało tego! Dziwnie mi ta herbata z miodem zmętniała i wydawała się tłusta przez ciężkość miodu. Ten miód zupełnie zepsuł mi tę herbatę, aż mnie to o traumę mało nie przyprawiło. Potem próbowałam jeszcze z herbatą czarną z cytryną, ale też niezbyt dobrze wyszło. W ogóle ten miód jakoś dziwnie zamętniał mi te herbaty. Zupełnie nie pasuje do herbaty, żadnej. No żeby miód psuł herbatę...". 
A jednak! Odkryłyśmy, że z herbat, ten miód nieźle współgrał z rumiankiem. Mama zaczęła go pić na żołądek, mimo że nie cierpi. Z desperacji dodała miód i z zaskoczeniem stwierdziła: "Z rumiankiem ten miód jakoś najbardziej miodowo i całkiem dobrze wychodzi. Ta jego kwaśność trochę się chowa, czuć i miód, i rumianek, ale nie jest źle". Gdy trochę od niej spróbowałam - faktycznie, całkiem nieźle współgrały. Nie było nachalnej kwasowości. Wyszło bardzo słodko, ale miód nie zagłuszył rumianku (ja bym wolała go bardziej czuć, ale wiem, że Mama musiała sobie dodać sporo miodu, by dla niej rumianek był do wypicia). Z tym, że "to był sposób na to, by jakoś ten miód zmęczyć, a nie, żeby pić dla przyjemności", jak to podsumowała Mama.

Po tym, jak nasłuchałam się narzekań Mamy na duet tego miodu z herbatami, aż mnie to zaintrygowało i postanowiłam wykombinować... coś... co może by jakoś ten miód poskromiło. Coś herbacianego, coś charakternego: napar z imbiru i cytryny (sokiem i skórką) z czarną herbatą i właśnie miodem. Użyłam mały kawałek imbiru (starkowany i posiekany) oraz 1/3 cytryny - kawałki ze skórą. Wrzuciłam to do rondla, zagotowałam, pod koniec dodałam płaską łyżeczkę czarnej liściastej herbaty i zostawiłam pod przykryciem. Po przecedzeniu do kubka dodałam jeszcze 2 plastry cytryny i imbiru. Wyszedł wielki kubek, bo jeszcze trochę wody dolałam. Na taką ilość (z 500 ml?) - spoooro naparu - poszły jakieś 3 łyżeczki miodu. Efekt niezbyt mi pasował. Smakowo napar był całkiem zacny, gdy chodzi o wyrazisty imbir i cytrynę, acz herbata trochę mi się gubiła. Miód... No właśnie. Czuć go bardzo dobrze, acz... poszedł w jakąś dziwnie tanią słodycz, a także podkręcił ostrość i kwaśność naparu. Czarna herbata trochę się w tym gubiła. Przeszkadzał mi motyw tego miodu i odkryłam, że pieczenie imbiru w gardle, jego rozgrzewanie też mi obecnie się nie podobało. Miód... jakby to pieczenie/drapanie podkręcił, starając się pozostać incognito? Bardzo wyraźnie czuć go za to w zapachu - nawet o grykę zahaczył, acz zgrał się z ostrością i kwaśnością. Trzeba przyznać, że jak ktoś byłby bardziej odporny na pikanterię takiego naparu, to ukryła się tu nieprzyjemna kwasota miodu i jako tako to wyszło.
Miksturę wcisnęłam Mamie, ale że nie lubi imbiru, dla niej było to nie do wypicia. Stwierdziła, że miód się zgubił, więc zaparzyła sobie czarną herbatę, dodała więcej miodu i to wymieszała. Gdy z kolei ja spróbowałam jej tworu - jawiącego się jako imbirowo-czarna herbata z cytryną i mnóstwem miodu - dla mnie ta wersja była nie do wypicia. Miód zasładzał, jeszcze konsekwentniej idąc w tanią słodycz, ale wciąż... pobrzmiewała jego ciężkota i zgrywał się z ostrością, i kwaśnością. Było w tym coś obrzydliwawego, a zawartość kubka bardzo zmętniała - już poczułam, o co Mamie chodziło, gdy mówiła, że do czarnej herbaty ten miód nie pasuje. Miałam tylko namiastkę, bo jednak imbir i cytryna swoje zrobiły, ale wydaje mi się, że im więcej czarnej herbaty było do tego miodu, tym gorzej. Mama uznała, że taka mniej imbirowa wersja była bardziej do wypicia, ale też jej to nie chwyciło. Jak powiedziała, "piła dla zdrowia".

Mama zaczęła robić się już zrozpaczona tym miodem, że wszystko jej psuł, mimo że smak osobno w sumie był dobry, więc podsunęłam jej pomysł, by spróbowała z jogurtem, obiecując, że z nim jest ok. Długo się opierała, była bardzo sceptyczna, ale w końcu spróbowała i tak. Po prostu wymieszała sobie jogurt naturalny (Pilos bez laktozy) z miodem.
Potem usłyszałam: "Miałaś rację. Z jogurtem ten miód jakoś wyszedł w miarę. Jak mówiłaś, kwaśność z jogurtem była bardziej do przyjęcia, zrozumiała. Albo jak robiłam jogurt z kakao i tego miodu dodałam, to też wyszło w porządku, autentycznie smacznie".
Za to gdy zrobiła sobie pieczone placki twarogowe i polała je miodem: "No okropny ten miód! W ogóle kwachowaty w tym połączeniu wyszedł i mi placki zepsuł".

Gdy biedna Mama już prawie kończyła słój, wróciła do mnie myśl, jaka naszła mnie zaraz na początku przygody z tym miodem: może sprawdziłby się w czymś wytrawnym, jako element sosu czy coś? Może ta jego ciężkość tak by lepiej wyszła? Właśnie z nim postanowiłam zrobić fasolę w miodzie, na którą upatrzyłam sobie przepis (o całym daniu przeczytać można na Instagramie). Wymieszałam jakieś 2 łyżki miodu z sokiem z cytryny (niecałej ćwiartki?) i rozmarynem (3 gałązki + trochę suszonego), podgrzałam ostrożnie i wymieszałam z tym białą fasolę (ugotowaną i podgrillowaną na specjalnej patelni).
Nie wyszło tak, jak liczyłam. Ten miód poszedł w nieprzyjemną, ciężką kwasotę, która nakręcała się z cytryną tak, że to w zasadzie wyszła fasola w kwaśności, nie miodzie. Owszem, czuć i szlachetną miodowość, ale nie po mojemu. Rozmaryn i pieprz pomogły, trochę poskramiając tę wręcz przenikliwą miodową kwaśność. W pewnej chwili myślałam, że przesadziłam z cytryną i dodałam jeszcze więcej miodu, ale choć wzrosła słodycz tego, kwasowość i tak się utrzymywała.

Stwierdziłyśmy, że sam ten miód smakuje dobrze, ale do niczego nie pasuje, bo jest zbyt intensywny i jego kwaśność wychodzi na przód. Jak to Mama powiedziała: "No i po co komu miód, który w zasadzie wszystko tylko psuje?".


ocena: 4/10 (nuty smakowe, jakość w odniesieniu do ceny)
kupiłam: miod-dobry.pl
cena: 79 zł + przesyłka (za 1000g)
kaloryczność: 340 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

PS Zapraszam na aktualizację wpisu o miodzie gryczanym Mazurskie Miody, który znów przypadkiem do nas trafił, nim uporałyśmy się z tym słojem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.