wtorek, 7 maja 2024

Ara Chocolat Dioni 86 % Perou Grand Cru Dark Chocolate ciemna z Peru

Choć marka Ara wyglądała szlachetnie i obiecująco, przy składaniu zamówienia akurat z niej nic sobie nie wypatrzyłam. Okazało się jednak, że jedna z czekolad, które już wybrałam była niedostępna i sklep zaproponował mi właśnie tę. Zdałam się na los i się zgodziłam, myśląc, że w sumie wyglądała na tyle w moim typie, że to aż dziwne, że wcześniej sama jej nie znalazłam i nie zamówiłam. Ara, w odróżnieniu od innych kupionych, akurat była mi znana... lecz nie z autopsji. Po prostu widywałam ją w internecie. Ara to francuska marka, założona przez parę pochodzącą z Wenezueli Sabrinę i Andrésa, którzy przed rozpoczęciem przygody z czekoladą przepracowali sporo w najlepszych restauracjach w Caracas i Londynie. Dziś przedstawiana tabliczka została zrobiona z kakao z leżącego u podnóża Kordylierów regionu Huanuco, nazwanym w opisie "bramą do Amazonii", co jakoś mnie chwyciło. Może to też brama do pyszności?

Ara Chocolat Dioni 86 % Perou Grand Cru Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 86% kakao z Peru, z regionu Huanuco.

Po otwarciu poczułam dość delikatny zapach kawy, ziemi i starego, drewnianego kredensu. Słodycz zaznaczyła się bardzo subtelnie jako waniliowe, niemal pozbawione palonej nuty, karmelki. W tle przewinęło się też mocno czekoladowe ciasto jeżynowe z soczystym kwaskiem oraz jeszcze ciepłe tosty... z kremem czekoladowym?

Masywna tabliczka w dotyku wydawała się tłusto-kremowa i konkretna, acz przy łamaniu okazała się znacznie mniej twarda, niż na to wyglądała. Była w niej pewna miękkość, delikatność. Już wydawała dźwięk taki zgaszony, przyciszony, który sugerował kremowość. Zwłaszcza przy odgryzaniu kawałka miałam wrażenie, że jej twardość jest złudna. W przekroju połyskiwały kryształki, które trochę mnie wystraszyły.
W ustach rozpływała się umiarkowanie powoli. Była bardzo gęsta i masywna, syta, ale miękła z ochotą. Kształt jednak zachowywała bardzo długo. Trochę zalepiała, roztaczając maślane smugi oraz kredową pylistość. Choć nie była ziarnista, to gładka też nie i właśnie pewną... chropowatość (?) trochę sugerowała... wydając się przy tym połączeniem kremu i gumki do mazania. Zostawiała niemal ziarniste wrażenie, ale w zasadzie nie realną ziarnistość.

W smaku przywitała mnie słodycz przygaszonego karmelu, który ugłaskała wanilia, zagłuszając jego palony aspekt. Chylił się w stronę słodkich karmelków.

Tuż za słodyczą swój udział zgłosiła kwaśność. Niby lekko soczysta, ale jeszcze nie w pełni zdecydowana. Przemknęła mi jednak myśl o kompocie z niedojrzałych, kwaśnych owoców czerwonych. Słodycz się jej jakby trochę wystraszyła i przez długi czas tylko lekko pobrzmiewała, nie próbując zbytnio zwracać na siebie uwagi.

Zdecydowana i odważna była za to gorzkość, która po chwili rozlała po ustach smak kawy. Wzmocnił ją dym cygar. Sporo dymu. Trochę dymu doleciało do kwaśności, acz większość trzymała się gorzkości. Gorzkość i kwaśność napędzały się nawzajem.

Kwaśność wywalczyła odrębność - poszła w soczystym kierunku. Zdecydowała się na mocno czekoladowe ciasto z czerwonymi owocami. Czułam kwaśne, niedojrzałe wiśnie i równie kwaśną żurawinę. Może też kwaśny sok z granatu? Owocowa kwaśność z czasem porzuciła ciasto czekoladowe.

Gorzkość za to rosła konsekwentnie. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dym zrobił się gęstszy i ciemniejszy, cierpki. Mocy nadały mu goryczkowate przyprawy: ciężkawy pieprz i gałka muszkatołowa. W ostrawej goryczce przypraw zaplątała się nuta skórzanej odzieży, która podprowadziła do gorzkości trochę słodyczy.

Przyprawy, ich pewien dosadny aspekt podkreślił kwasek z tła, ale nie wspomnianych już owoców, a inny. Cytryny? Pigwy?

Kawa zatraciła się w dymie, a on... zdawał się unosić znad drewna. Powoli je odsłaniał. Przemknęła mi woń starych, drewniany mebli, kredensu... może ze starymi książkami. Prawie na pewno szafy ze skórzanymi kurtkami i... zamszowymi rzeczami? Chwilami drewno i książka pod wpływem palonego motywu podkradały się pod wizję tostów.

Od tego jednak odwróciły uwagę owoce. Ich intensywność nie osłabła ani na chwilę, po prostu zmieniały swój charakter. Wiśnie i żurawiny przeistoczyły się w czerwone porzeczki. Te dość długo trwały obok kwaśnych jeżyn. Znów pomyślałam o czekoladowo-kakaowym cieście z jeżynami. Wilgotnym i zakalcowym? A może dosłownie mokrym od owoców. Te nagle zaczęły tracić na jednoznaczności. Przemknął mi przez myśl jeszcze rabarbar. Kwaśność niedojrzałych owoców zaczęła się nieco osładzać z racji pojawienia się truskawek - mieszanki dojrzałych i tych nie. 

Po debiucie kwaśności, bardziej wyłoniła się słodycz, cały czas lekko pobrzmiewająca. Wydała mi się już bardziej palona, acz wciąż raczej karmelkowa niż karmelowa. Wróciła, acz po zmieszaniu się z gorzkością, przełożyła się na jednoznaczną wizję kawowych, szklistych cukierków-karmelków.

Po zjedzeniu został posmak starego kredensu, drewna i dymu oraz zgaszonego, przydymionego, ale nie mocno palonego karmelu. Przechodził w kawowe karmelki. Pobrzmiewały też kwaśne owoce - raczej jeżyny, ale też trochę porzeczek i truskawek, może rabarbar i cytryna. Czułam ostrość gorzkich przypraw, a także odymioną ziemię.

Całość wyszła interesująco i smacznie. Początkowa słodycz karmelu-karmelków nie sugerowała, że poczuję takie uderzenie gorzkiego dymu, cygar, kawy i ziemi oraz kwaśności czerwonych owoców, jeżyn, cytryny i niejednoznacznych przebłysków granatu, rabarbaru, pigwy. Wszystko to na czekoladowo-ciastowym tle, zwieńczone charakternymi przyprawami. I ciasto, i skóry, i kredens, i karmelki kawowe były bardzo obrazowe, choć epizodyczne.
Niezbyt przemówiła do mnie tłusto-pylista konsystencja, ale do niej można się przyzwyczaić.


ocena: 9/10
cena: mnie wyniosła mniej, ale cena to € 7,5 (za 70g; około 33 zł)
kaloryczność: 454 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, surowy cukier trzcinowy

poniedziałek, 6 maja 2024

Mieszko Michaszki Original

Tekst chciałam zacząć od tego, że nie lubię cukierków jako formy słodyczy, ale tknęło mnie, że ostatnimi czasy nie lubię żadnej innej formy niż czekolady i kremy orzechowe. W dzieciństwie zdarzało mi się jadać cukierki i niektóre nawet lubiłam, acz nie wszystkie i nie bez "ale", jak to ja. Jednymi z lubianych (zaraz po truflach podkradanych dziadkowi) były typu Michałki, acz nie pamiętam, jakie konkretnie. Pamiętam natomiast, że już w dzieciństwie jedne smakowały mi bardzo, inne uważałam za okropne i "podrabiane". Obecnie mogłyby dla mnie nie istnieć, jednak Mama miewa strzały "chęci powrotu do dawnych smaków". Mimo że obie wiemy, że w zasadzie słodycze sprzed lat, które tak wspomina już nie istnieją - przez zmiany składów, ale i naszych gustów. Na jej prośbę jednak zrobiłam mały michałkowy research i tak popatrzyłam, że cukierki Mieszka chyba są najbardziej chwalone. Te właśnie kupiła. Nie miałam zamiaru się zbliżać, ale po którymś z kolei "sama spróbuj" (miała problem ze sprecyzowaniem, co o nich sądzi), uznałam, że w sumie mogę - akurat miałam tego dnia jakiś bardziej masochistyczny nastrój. 


Mieszko Michaszki Original to "cukierki z orzechami arachidowymi w czekoladzie" o zawartości 41% kakao; sztuka waży 15g.

Cukierki pachniały intensywnie kakaowo-arachidowo. Do tego cukrowo słodko i nieco cierpko, wręcz truflowo. Prażone fistaszki stanowiły bardzo istotny element. Niestety też dość wyraźnie zarysowała się margaryna - zwłaszcza po podziale. Ogół kojarzył mi się z jakąś masą czekoladową, bajaderką czy czymś.

Cukierki były dość spore i  masywne. Niezbyt gruba czekolada, którą je oblano, wykazywała tłustość i plastikowość. Była to w zasadzie polewa, którą dało się podważyć nożem - jednocześnie nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ma ochotę zacząć rozpuszczać się w dłoniach. Środek wyglądał na sucho-kruchy - typowo michałkowy/michaszkowy. Widać w nim nieliczne orzeszki.
W trakcie jedzenia potwierdziła się tłustość i lekka lepkość czekoladowego wierzchu. Wydał mi się plastelinowo plastyczny i miękko-gęstawy.
Środek okazał się sucho-tłustym, masywnym, mimo lekkiego kruszenia się, zlepem. Zawarł w sobie twardość i zwartość, ale nie miał problemu z mięknięciem. Połączył specyficzną, michałkową/michaszkową kruchą suchość z nadprogramową margarynowością. Z czasem przybrał formę gibkiej, jakby zwięzło-zagęszczonej masy. Rozpuszczało się to-to całościowo gęstawo i trochę zalepiająco, przytykająco w margarynowy, nieprzyjemny sposób. Z czasem suchość przeszła w proszkowość. Raz po raz pojawił się też kryształkowy element. Po paru chwilach okazało się, że wnętrze w zasadzie jest pełne orzeszków - acz bardzo drobnych, przemielonych, mikroskopijnych. W środku znalazło się oprócz nich tylko kilka średniej wielkości kawałków arachidów. Były przeciętnie chrupiące.

W smaku sama czekolada zaserwowała mnóstwo cukru i minimalną, znikomą gorzkawość. Wydała mi się maślano-łagodna, ale jakby za wszelką cenę starała się udawać ciemną czekoladę. Niestety na udawaniu koniec, bo była okrutnie przesłodzona. Już ona zacukrzyła mnie zupełnie.

Środek okazał się wyraźnie kakaowy, ale też bardzo, przesadnie słodki. Już po paru chwilach zafundował drapanie w gardle i przesłodzenie. Pojawiła się margaryna, a kakaowy smak podsunął skojarzenie z alkoholowymi truflami. Był lekko cierpki, ale nie wytrawny. Fistaszki też niewątpliwie czuć, ale jako któryś tam składnik. Niby wyraźnie, ale bez polotu.

Smak orzeszków nasilał się wraz z wyłanianiem kawałków. Orzeszki były mocno prażone i dość wyraziste, ale nieszczególnie zgrane z resztą. Margaryna pobrzmiewała bezkarnie.

Pod koniec margaryna i za silna cukrowość wydały mi się ciężkie, jeszcze bardziej dawały mi się we znaki, a całość poszła po prostu w tanim kierunku. Znowu do głowy przyszła mi bajaderkowa masa - takie kakaowe coś, z alkoholową nutą i wrzuconymi fistaszkami. Od poziomu cukrowości aż krzywiłam twarz.

Podgryzane drobinki i kawałki orzeszków nim jeszcze całość zniknęła, mimo że wplotły swój mocno prażony smak, jawiły się jako pozbawione charakteru. Nie zgrywały się z resztą. Kawałki i drobnica gryziona porządnie, raz po raz zasugerowała słonawe echo. Gdy gryzłam je po zniknięciu całej reszty wracały do przeciętnego, przesadnie prażonego smaku.

Po zjedzeniu został posmak margaryny i cukru w ciężkim, tanim splocie. Czułam też cierpkość kakao, nawet lekką gorzkość i prażone fistaszki, jednak ta ilość cukru... wydawała mi się mordercza. Margaryna nie pomogła.

Całość mało, że nie wyszła jakoś specjalnie michałkowo, to była po prostu niesmaczna. Cukrowa do bólu, mocno margarynowa z orzeszkami wrzuconymi jakby bez sensu. Brakowało mi tu zgrania - Michałki kiedyś wydawały mi się właśnie harmonijnie kakaowo-arachidowe, specyficzne. Te w ogóle jakby jeszcze jakieś aluzje do trufli robiły i końcowo wyszły nijako. Za nic nie układało się to w michałkowy splot ze wspomnień. Michałków / Michaszków jedynie w strukturze można było się doszukać.

Pozwolę sobie jeszcze oddać głos Mamie, osobie która z kolei cukierki jako formę słodyczy bardzo lubi. Kiedyś też bardzo lubiła cukierki tego typu: "Te cukierki za nic nie przypominają dawnych Michałków czy tam Michaszków. Tylko w konsystencji je przypominają, takie specyficznie trochę suche, twarde. Ale to też nie w pełni to. A w smaku w ogóle. Są po prostu kakaowe. Tak jakby... może jakby próbowały udawać trochę Michałki, trochę trufle, a trochę jeszcze coś. Raz czy drugi wyraźnie poczułam w nich alkoholową nutę. Nie żeby była zła, ale gdzie niby w Michałkach alkohol? Słodkie, kakaowe, a orzeszki... no niby są, ale w zasadzie tylko tyle, że sobie na koniec pochrupią. Tak to ich prawie nie czuć. Niezbyt smaczne, ale jak porównuję do innych dzisiejszych słodyczy, w zasadzie można zjeść. Na pewno jak ktoś lubi po prostu kakaowe cukierki i silną słodycz, to one może mu przypasują. Jest w nich coś, przynajmniej tak tanio czy sztucznie nie wyszły".

Najpierw chciałam im wystawić 3, ale Mama wyperswadowała mi to, że w sumie drogie nie są, a wśród cukierków to i nie tak źle ponoć wypadają. A że ja zupełnie rozeznania w zwykłych słodyczach nie mam, przystałam na jej sugestie co do oceny. Michałki z Hanki w sreberku jako po prostu cukierki kakaowo-czekoladowe są w sumie gorsze, ale o wiele bardziej michałkowe, stąd wystawiłyśmy im te same oceny.


ocena: 4/10
kupiłam: Mama kupiła w Biedronce
cena: 3 zł (za 100g)
kaloryczność: 526 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, orzeszki arachidowe 25 %, czekolada 19 % (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz roślinny: palmowy, shea; tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyny sojowe i E 476, aromat), tłuszcz palmowy, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, alkohol etylowy, emulgator: lecytyny sojowe, aromaty

niedziela, 5 maja 2024

(Toms) Galle & Jensen 70 % Mork Palaegschokolade ciemna

Razem z Toms Guld Barre Mork Chokolade / Gold Bar Dark Chocolate kupiłam obiekt dzisiejszej recenzji. Pewne było, że wygląda bardziej elegancko. Forma jednak była dość tajemnicza - pudełko sugerowało mi formę czekoladek, acz opis sprzedającego traktował to jako czekoladę. Jak by być nie miało, liczyłam na prosty, ale w miarę dobry smak na niewymagającą degustację zwyklejszego dnia. Prawdę mówiąc, dopiero sprawdzając recenzję odkryłam, że za tymi produktami stoi ten sam producent.


(Toms) Galle & Jensen 70 % Mork Palaegschokolade (Mørk Pålægschokolade) to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao; w formie czekoladowych płatków / listków; produkowana przez Toms Group.

Po otwarciu pudełka najpierw zdziwiłam się miło, bo zobaczyłam 3 - jak myślałam - oddzielnie pakowane w złotka grube czekoladki. Gdy tylko jeden papierek rozwinęłam, znów się zdziwiłam, bo... było tam 6 szokująco cienkim płatków czekoladowych. Po kolei jednak.

Po rozchyleniu papierka poczułam zapach wiśni, wpisanych w wyraziście gorzko-kawowe cappuccino i gorącą czekoladę ze spienionym mlekiem. Gorzkość zaprezentowała też truflę czekoladową, kakaowo-czekoladowy, maślany mousse zahaczający o lekką grzybowość i nutę ziemi, acz uładzoną wspomnianymi już gorącymi napojami. Wszystko przeplotła znacząca, silna słodycz o topornym charakterze białego cukru.

Cieniutkie płatki (za nic nie nazwę tego tabliczkami) nie miały nawet grubości monety - to już bardzo smutne zaskoczenie. Większość miała wzorek "falę", ale niektóre nie po całości - znalazły się gładkie fragmenty.
W dotyku wydawały się polewowo-tłustawe, a przy łamaniu chrupko-kruche. Trzaskały średnio głośno, raczej pykały jak polewa czegoś. 
W ustach czekolada rozpływała się szybko, acz jakby próbując przyhamować za sprawą gumiastego zagęszczenia, więc w sumie jeszcze nie aż tak szybko jak się obawiałam. Była kremowa i plastyczna, trochę mazista. Do tego tłusta w maślany sposób, a jednocześnie niemal do końca dziwnie zwięzła. Kojarzyła mi się z polewą czekoladową, nie czekoladą. Zmieniała się w nieco zawiesiniowo-kremową masę.

W smaku pierwszy rozbrzmiał cukier, ustanawiając wysoki poziom słodyczy. Była ordynarna i ciężka, ale już po chwili nieco stonowana delikatną gorzkością, kojarzącą się z truflą czekoladową...

W oddali zamajaczyła nieśmiała soczystość... wiśni?

...Truflą wciąż ciężko-słodką, nieco alkoholową, ale jednak i gorzką. Wprowadziła pewną powagę, ale nie utrzymała jej za długo. Do trufli dołączyła gorąca czekolada ze spienionym mlekiem. Choć też gorzkawa, z wyczuwalną cierpkością kakao, to jednocześnie mlecznie-śmietankowo łagodna.

Słodycz rosła cały czas, że aż zaznaczyła się w gardle w połowie rozpływania się kęsa. Smakowo jednak wtedy obecność zgłosiło wyraźnie gorzkie cappuccino. Cappuccino... wiśniowe?

W tle zaznaczyła się drobna soczystość wiśni, wpisanych w coś słodkiego. Pomyślałam o gorącej czekoladzie lub kakao w wariancie wiśniowym, też trochę o cappuccino czy wiśniach w czekoladzie. Z minimalnym kwaskiem, ale wyraźną soczystością. Jakby ciężko-słodką soczystością. Z echem słodkiego likieru? 

Cappuccino i trochę więcej gorzkości, cierpkości wywołanej przez kawę zaserwowało jeszcze czekoladowy mousse zrobiony na maśle i kryjący grzybowe echo. Gorzkość zwieńczyła nienachalna ziemistość, a kawa... kawa zmieniła się w likier kawowy.

Końcowo cukrowość była już znów bardzo denerwująca i zwyczajnie chamska.

Po zjedzeniu został posmak białego cukru, a więc i przesłodzenie zaznaczone jako drapanie w gardle, ciężkość oraz cierpkość, kojarząca się z cappuccino i gorącą czekoladą, gorącym kakao w wariantach wiśniowych. Poczułam kwaskawe echo, wzmocnione wyraźną soczystością.

Czekolada bardzo mi nie odpowiadała i... zdenerwowała, bo jej potencjał zabito w głupi sposób. Taka forma to jak dla mnie bezsens, marnowanie czekolady. Rozpływało się to szybko i nie było możliwości, by smak w pełni, dobrze się rozwinął. Forma beznadziejna, denerwująca, a smak też nie zachwycił, ale miał dobre zapędy. Lekko gorzki, bardzo, ciężko cukrowy i prosty. Cappuccinowo-czekoladowe nuty gorących napojów ze spienionym mlekiem, lekka truflowość i soczysta, wiśniowa nutka to kompozycja smakowita, ale brakowało jej charakteru, skupiła się na słodkich aspektach - wydaje mi się, że słodycz wyszła dosadniej z racji tego, jak szybko się to rozpływało. Wszystko wydawało się takie... łagodzone. Smakowo to 7, ale za formę obniżam ocenę. Ok, już jak płatki czekoladowe, to i tak grubsze by się przydało zrobić...Zastanawiam się, czy gdyby była normalnej grubości, nie wyciągnęłaby na 8...


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 11,99 zł (za 90g)
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, emulgator (lecytyny)

Letterpress Chocolate Tranquilidad 70 % Dark Chocolate ciemna z Boliwii

Kiedy przejadłam całkiem sporo czekolad Letterpress, uznałam, że to dobra marka, która jednak nieco za bardzo się ceni. Gdy zbliżałam się do wykończenia zakupionych, wiedziałam, że kolejnego zamówienia u nich nie będzie, więc i tak robiło mi się trochę smutno. Tylko jednak trochę, bo na koniec zostawiłam najbardziej obiecujące. Żałuję, że tak mało w sumie jest czekolad z boliwijskiego kakao. Ono w moim odczuciu świetnie pokazuje, że sukces tkwi w prostocie, bo nie ma niezwykle wyszukanych nut i całego ich mnóstwa, ale jest... takie esencjonalne i głębokie. Ciekawiło mnie, czy znajdę to także w propozycji Letterpress. Oni zrobili tabliczkę z dziko rosnącego kakao, które fermentowało pod nadzorem ponoć światowej sławy eksperta, Volkera Lehmanna. Organizacja The Heirloom Cacao Preservation poddała te ziarna testowi, by sprawdzić ich genetyczne pochodzenie. Wyniki wykazały, że to w 97,3% Beniano (nazywane też Boliviano). To klasa Criollo, Nacional i Porcelany - ale rosnąca w Boliwii.

Letterpress Chocolate Tranquilidad 70 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Beniano z Boliwii.

Po otwarciu poczułam średnio intensywny zapach kawy i mocno maślanych krówek o słodyczy wyraźnej, ale też jakby zgaszonej. Ich maślaność podkręciły naturalnie słodkawe orzechy nerkowca. Surowe - kontrastowo do tego prażono-pieczona nuta zaznaczyła się jako sowicie przypieczony wierzch z ubitych białek ciasta typu "pleśniak". Daleko w tle majaczyła soczystość... czy może jedynie rześkość? Bardziej kwiatowa niż owocowa? A jednak i pitaja oraz białe brzoskwinie przyszły mi do głowy. Acz jako składowa ciasta pleśniaka? I jeszcze coś ledwo uchwytnego, szarlotkowo-pleśniakowego?

Tabliczka wyglądała na sucho-kremową, a przy  łamaniu trzaskała głośno, skaliście i właśnie nieco sucho. Była bardzo twarda. 
W ustach rozpływała się w tempie wolno-umiarkowanym, niemal do końca zachowując zbity kształt. Była maślana i kremowa, z ochotą pokrywała usta smugami. Wyszła raczej gładko, choć z czasem wydało mi się, że próbowała ukryć lekką pylistość.

W smaku pierwsza rozbrzmiała wysoka słodycz sowicie przypieczonego, słodkiego wierzchu z ubitych białek ciasta typu "pleśniak". Ciastowa słodycz powoli przeszła w maślaną krówkę.

Pieczona nuta nasiliła się, część słodyczy przerabiając na palony karmel. On jednak jeszcze podkreślił na zasadzie kontrastu słodziutką, maślaną krówkę. Ją wzmocniły naturalnie słodkie, maślane orzechy nerkowca. Zaraz okazały się bardzo wyraziste - zapuszczały się na pierwszy plan, eksponując swój surowy charakter.

W tle pojawił się kwiaty... czy raczej najpierw jedynie rześkość... Obiecała soczystość, a dopiero potem pozwoliła działać kwiatom. Różom m.in. czerwonym o żywych odcieniach, jak się okazało. Acz urozmaiciły je jakieś inne, delikatniejsze, bardziej rześkie. I nieśmiały owoc... poziomki?

Do karmelowej nuty dołączyła delikatna gorzkość. Rosła bardzo powoli, wręcz leniwie, ale słodyczy nadała zgaszonego wydźwięku i trochę ją hamowała. Nagle, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, uderzyła jako kawa.

Kawę podkreśliły pieczono-palone nuty. Czułam mocną kawę zaparzoną na także mocno palonych ziarnach. Przy niej schowały się inne niż karmel słodkie nuty. Kawa w gorzkim wątku przez pewien czas wydawała się odosobniona.

Soczystość w tle jednak odważyła się wychylić. Pomyślałam o cieście "pleśniak" z brzoskwiniami... Niewielką ilością, ale zaznaczającymi się, obiecującymi kwasek. Było mocno przypieczone, maślane i ciężko-słodkie, ale soczystość i kwiaty walczyły, by ogólnie nie zrobiło się ciężko.

W owocowej strefie przewijała się egzotyczna rześkość - może pitaja? I raz po raz przemknęło mi coś czerwonego, niemal nieuchwytnego z owoców. Czyżby pojedyncze poziomki? Też z mgiełką kwasku.

Po tym, jak gorzkość zadebiutowała, uspokoiła się i zaczęła powoli słabnąć. Wykorzystała to maślana, słodka krówka. Wciąż w towarzystwie orzechów nerkowca. Te na koniec znów spróbowały skupić na sobie więcej uwagi i wyszły prawie na przód, ale już mniej odważnie. Słodycz trochę im się sprzeciwiała. Z ciasta "pleśniaka" napłynęło więcej słodkiej maślaności. Oczami wyobraźni zobaczyłam ciasto podane z ciężkimi, śmietankowymi lodami lub kremem śmietankowo-maślanym, przez co mi już zrobiło się za słodko. Słodycz aż grzała język i lekko zaznaczyła się w gardle.

W posmaku została przypieczona nuta wierzchu pleśniaka, maślana krówka i nerkowce z nienachalną goryczką kawy. Wyszła lekko cierpko, kontrastowo do owocowo-kwiatowej rześkości z tła. Słodycz nieco drapała, była ciężka, ale wciąż też jakby zgaszona. Także w niej osiadł palono-pieczony wątek.

Czekolada smakowała mi, jednak zawarła w sobie sporo nut niezbyt w moim typie. O ile krówki, nerkowce i kawa były mi bardzo miłe, tak już ciasto pleśniak i sporo maślaności nie bardzo. Wątki rozwijały się nie w tym kierunku, co bym chciała, np. nerkowce mnie zachwyciły, a tu potem zagłuszyć je próbował pleśniak i maślaność. Kawa uderzyła i... się zgubiła. Soczyste, kwiatowo-owocowe akcenty ogólnie były przyjemnie wkomponowane, jedynie pobrzmiewające, a zarazem intrygujące - zwłaszcza poziomki. Gorzkości wolałabym więcej cały czas, a nie, że wystąpiła tylko epizodycznie. 

Przypomniała mi się za łagodna śmietankowo-budyniowa, krówkowa Fruition Chocolate Bolivia Wild Forest 74 %, ale też choć ciepło-słodka, przyjemnie kwaśna i charakterna A. Morin Bolivie Ekeko Noir 70 %. Wydaje mi się, że o ile przy wyższej zawartości boliwijskie kakao zawsze zachwyca, tak przy 70% trzeba umieć wydobyć z niego charakter. Też pewnie jeszcze zależy od gatunku, podregionu itd. Letterpress nieco bliżej do Fruition, nie do Morina, który mnie w sobie rozkochał.


ocena: 9/10
kupiłam: letterpresschocolate.com (przez osobę pośredniczącą)
cena: $18 (za 57g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

piątek, 3 maja 2024

Toms Guld Barre Mork Chokolade / Gold Bar Dark Chocolate ciemna 57 %

Nie umiałam wskazać zbyt wielu marek skandynawskich słodyczy - jedynie zacne Svenska Kakao / The Swedish Cacao Company i popularne, gorsze Marabou. Toms od linii tabliczko-batonów Guld Barre ewidentnie zalicza się do kategorii przyziemnej, niedegustacyjnej, ale i tak ciekawiła mnie ich ciemna, gdy trafiła się możliwość kupienia we w miarę przyziemnej cenie. Kupując wprawdzie coś źle przeczytałam, że ma 67%, a nie 57% kakao, no ale trudno. Czekała mnie jak widać bardzo słodka kompozycja z Danii. Może jednak wciąż smaczna, mimo takiej ilości cukru?


Toms Guld Barre Mork Chokolade / Gold Bar Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao, produkowana przez Toms Group.

Po otwarciu poczułam cukrowo słodki zapach z nieprzyjemnym, oleiście-margarynowym echem, który podszepnął taniość. Towarzyszyła jej delikatna, murzynkowa gorzkość. Podkreśliło ją trochę drzew i kosodrzewiny. Słodycz kryła lekką soczystość - jakby kandyzowaną nutkę? Jakby już, już prawie owocową. Sprawiła, że nie było to jednoznacznie ciężkie.

Czekolada w formie batona wydała mi się dość masywna, ale średnio twarda. Lekko trzaskała-pykala przy łamaniu. W dotyku wydawała się tłusto-polewowa.
W ustach rozpływała się bardzo maziście w tempie umiarkowanym. Podniebienie pokrywała, a usta wypełniła lepkawa, maślano-śmietankowo mięknąca masa, która wykazywała kremowość. Ogólnie cechowała ją tłusta gładkość.

W smaku pierwsza rozeszła się delikatna słodycz. Wydawała się odosobniona, ale wcale nie imperatywna.

Po chwili dołączyła do niej śmietanka i maślaność. Nadały jej wydźwięku czekoladowo-kakaowego deseru w pucharku. Gorzkość też się zaraz pojawiła. Również była łagodna i podchwyciła ten wydźwięk. Kojarzyła mi się z murzynkiem z kakaową polewą, ale też deserem inspirowanym murzynkiem. Wieńczyła go bita śmietanka.

Z czasem gorzkość nieco wzrosła, umocniła się. Wówczas pomyślałam o wilgotnym murzynku podanym ze śmietanką. Bitą śmietanką. Odnotowałam w niej jakby lekką oleistość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz drastycznie wzrosła. Czuć w niej wyraźnie biały cukier, przez co wyszła ciężko i z łatwością zaczęła drapać w gardle. Śmietankowo-deserowy motyw kierował ją w kierunku lukru. Zaczęła męczyć.

Gorzkość nieśmiało podsunęła jeszcze drzewa. Daleko za słodyczą wychwyciłam lekką soczystość... Może właśnie jakby świeżość, soczystość kosodrzewiny i górskich drzew? Rosnących na szlaku, na który właśnie się wyszło ze schroniska po zacukrzeniu się murzynkiem ze śmietanką. W którym to pojawił się nieco oleiście-margarynowy akcent?

Dosłownie w chwili znikania zostawiała jakby obietnicę soczystości, prawie kwasku kosodrzewiny i czegoś skrytego w cukrze (kandyzowanego?). Jednocześnie w gardle płonął cukrowy pożar.

Po zjedzeniu został posmak goryczki kakao - właśnie jakby z prostego ciasta, deseru ciastowego oraz lekka cierpkość. Nawiązywała do drzew, ale niestety i tak uległa wszechobecnej, cukrowo-lukrowej słodyczy. Śmietankowe echo próbowało ją stonować, ale już po małej ilości łatwo o przecukrzenie, że kompletnie odechciewa się jeść więcej.

Czekolada zaskoczyła mnie tym, jak bardzo śmietankowa się wydawała. Śmietankowo-maślany splot gorzkość kakao sprowadził do murzynka i deseru w pucharku z bitą śmietanką. Odrobinka drzew nie pomogła w starciu z bardzo wysoką, cukrową słodyczą. Oleiście-margarynowa nuta spłycała to - mam wrażenie, że przesadzili z lecytyną. Całość jawi się jako mocno przeciętna. Nawet i z tak niską zawartością kakao trafiały się ciekawsze propozycje - mało tego, ona wydawała się równie słodka, co niektóre czekolady 50%. Ta była po prostu bazowa i nudna. Nie zjadłam nawet 1/4 i zmęczyła mnie ta słodycz i brak charakteru.

Resztę dałam Mamie, która stwierdziła: "Ogólnie przede wszystkim niesmaczna, nudna ta czekolada. Taka po prostu słodka i tyle, a na koniec zostaje posmak... takiej goryczki lekkiej, trochę mi się, ale minimalnie tak z lekami kojarzyło" (wydedukowałyśmy, że tak określa goryczkę-cierpkość).


ocena: 5/10
kupiłam: Allegro
cena: 6,99 zł (za 45g)
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, emulgator

czwartek, 2 maja 2024

Maslove Nerkowiec I Kokos 100 % Zmielone

Po kilku smakowych kremach, chciałam spróbować jakiegoś bardziej czysto orzechowego. Te, do których wracam to jedno, ale parę, których jeszcze na blogu nie ma, a w komodzie czekają, to drugie. Kiedyś zainteresowała mnie marka Maslove, lecz po kilku niezłych, ale nie szczególnie w moim typie kremach, zaciekawienie bardzo zmalało. Aż napisał do mnie przedstawiciel marki i zaproponował, że wyśle mi kremy, które mogą okazać się bardziej w moim stylu. Pomyślałam, że to cudownie i bardzo miłe z ich strony i wskazałam właśnie dzisiaj opisywany. W zasadzie to za jego sprawa zainteresowałam się marką. Był jednak w stałej ofercie, ja najpierw kupiłam limitowane, ten odsunęłam w czasie i... Myślałam, że na nie wiadomo kiedy, aż nadeszła ta zacna wiadomość. Obstawiałam, że krem może przypominać uwielbiany przeze mnie krem Orzechownia Rafaelka Miazga orzechowa o smaku Kokosowej Praliny.

Maslove Nerkowiec I Kokos 100 % Zmielone to naturalny krem z surowych orzechów nerkowca i surowego kokosa.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam łagodny zapach surowych orzechów nerkowca, które... jakby próbowały udawać trochę orzeszki arachidowe. Kokos początkowo jawił się jako delikatny, acz gdy uporałam się z olejem i już w trakcie jedzenia, dołączył do nerkowców i prawie się z nimi zrównał. Dodał nutę wegańskiego twarogu orzechowo-kokosowego. Nasiliła się wtedy też maślaność i niemal ciasteczkowa (jak jakiś ciasteczkowy sernik?), acz nie przesadzona słodycz. Do głowy przyszły mi nerkowcowe kokosami, acz to niewątpliwie właśnie orzechy stanowiły bazę.

Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju z czego zlałam prawie 2 łyżeczki, a 0,5 łyżeczki (lub odrobinę więcej) wymieszałam.
Mieszanie było w miarę łatwe, mimo wysokiej gęstości kremu. Cechowała go zwięzłość, ale nie suchość czy twardość. Wydawał się ruchomy i miękki, acz nie mocno tłusty. W kontakcie z łyżeczką plaskał, a także lepił się i lekko ciągnął. Na oko nie był zupełnie gładki, ale miazgowy też nie.
W trakcie jedzenia potwierdziła się gęstość i lepkość pasty. Powiedziałabym: wręcz kleistość. Z łatwością zaklejała usta i wydawało się, że jeszcze gęstnieje. Wciąż była jednak miękka. Odebrałam ją jako aksamitną i niegładką, ale też nie miazgową. Tłustość trzymała się średniego poziomu, a jednak sytości temu kremowi nie brak. Kojarzył mi się z maślanym, lekko grudkowym, ale w sumie gładkim sernikiem. Chwilami pojawiał się lekko suchawy element, acz całość była tłustawo-syta na zrozumiałym, ale nie za wysokim poziomie.
Z czasem bardziej zaznaczały się kawałki i drobinki wiórków kokosowych oraz dosłownie mikroskopijne kropeczki orzechów. W zasadzie nie wymagały porządniejszego gryzienia, acz od niechcenia raz po raz było na czym zawiesić ząb. Przemielone wiórki w porywach były zaskakująco chrupiąco-kruche (nie zgadłabym, że są surowe - wydawały się podprażone), ale ogólnie raczej delikatne i skrzypiące. Szybko znikały z ust. Stanowiły subtelne urozmaicenie.

W smaku pierwsza zaznaczyła się subtelna słodycz, po której rozbrzmiała moc nerkowców w lekko słodkawym, maślanym wydaniu. Przedstawiły się jako zupełnie surowe. Już chwilę później nabrały niemal słodziuteńkiego charakteru.

Maślaność nerkowców rosła. Rozgościły się na dobre na pierwszym planie, a ja poczułam... szokującą mleczność. Oczami wyobraźni zobaczyłam mleko i twaróg... Które wraz z powoli, ale miarowo rosnącą słodyczą zmieniły się w sernik. Odezwał się kokos. 

Kokos nie tylko nadał całości mlecznego wydźwięku. Podniósł też słodycz. Pomyślałam o serniku stylizowanym na Raffaello, acz osadzonym w łagodnie nerkowcowych realiach. Te mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach zaczęły się jakby trochę zgrywać, robiąc wybiegi do fistaszkowej nuty. Sernik zrobił się wege alternatywą sernika - nernikiem? Nerkowce jakby postanowiły, że to one muszą w tej kompozycji robić za te charakterniejsze. Choć same były słodkie, stały na straży słodyczy.

Kokos pod względem słodyczy jeszcze prześcignął nerkowce, ale ogólnie słodycz wcale tak wysoka się nie wydawała. Raz po raz otarła się o lekką ciasteczkowość... Niczym nerkowcowe kokosanki? Acz bez motywu pieczenia. Albo wiórkowo-nerkowcowy spód omawianego już sernika. W pewnym momencie słodycz podskoczyła aż zaskakująco, a kokos na chwilę zrównał się z nerkowcami. Orzechowa sernikowość utemperowała jednak zapędy słodyczy, decydując się na przede wszystkim łagodność. Kokosowa mgiełka z czasem znów stanowiła tylko zwieńczenie orzechowego kremu.

Smak wiórków kokosowych nieco nasilał się wraz z wyłanianiem się drobinek. Niektóre raz po raz gryzłam, acz ogólnie nie wymagały za wiele zachodu. Swój smak zachowały, mimo niepozorności. Wyszły świeżo-surowo, acz wyraźna surowość nerkowcowej bazy i struktura sprawiły, że po głowie krążył mi kokos prażony.

Po zjedzeniu został posmak wyrazistych, surowych orzechów nerkowca w nerkowcowo-sernikowej, bardzo mlecznej konwencji. Zwieńczył je kokos wciąż słodki, ale bardziej wiórkowo-ciasteczkowy z lekkim echem oleju kokosowego. 

Pasta mnie zachwyciła. Choć może nie tak jak wspomniana Orzechownia Rafaelka Miazga orzechowa o smaku Kokosowej Praliny, której urzekł mnie duet nerkowców i kokosa na niemal równych prawach, ale jednak też bardzo. W Maslove wyraziste orzechy nerkowca okazały się cudownie surowe, co pozwoliło kokosowi nadać kompozycji mleczno-twarogowego, sernikowego klimatu. Kokos jednak jako on sam wcale się tak na pierwszy plan nie pchał. Stanowił element... acz jakże istotny! Zgrany, wpisany. Kojarzył mi się z KruKam Pasta orzechowa z kokosem - tylko że właśnie z nerkowców, nie fistaszków jak podlinkowany.
Jako ciekawostkę dodam, że zabierając się za ten krem, nie byłam pewna, z jakich jest orzechów, więc aż zapytałam producenta, czy z prażonych, czy z jakich, stwierdzając, że wydają się surowe - dobrze wyczułam, że z surowych! Ma się te kubki wyćwiczone, hyhy. 


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od maslove.pl
cena: jak wyżej, ale cena to 23 zł za 200g
kaloryczność: 614 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym wrócić, więc kupna nie wykluczam

Skład: orzechy nerkowca 90%, kokos 10%

środa, 1 maja 2024

Zotter Fruit Praline + Fragrant Marzipan / Fruchtnougat + Duftmarzipan ciemna mleczna 50 % z owocowym nugatem z migdałów, mango, marakui i malin z kawałkami truskawek, żurawiny i malin oraz marcepanem z konfiturą cytrusową i przyprawami korzennymi

Gdy tylko zobaczyłam tę czekoladę opatrzoną napisem "nowość" jesienią 2023, tknęło mnie, że kojarzę już taką. Otóż bardzo podobną tabliczkę Zotter wydał w 2022 jako Zotter For the Best Employee in the World. W 2023, acz nieco wzbogaconą kawałkami owoców, postanowił wypuścić w wersji dla wszystkich, nie tylko dla pracowników. Od razu łypnęłam na to z niechęcią, bo te owoce niezbyt mi pasowały do kompozycji, ale by mieć pewność, lepiej spróbować (tym bardziej, że czekoladę dostałam od Zottera). W opisie tej tabliczki na papierku po niemiecku dostrzegłam coś ciekawego. Pomijam już, że niemieckie opisy są dokładniejsze od tłumaczeń na stronie, ale... dowiedziałam się o istnieniu pieprzu długiego, czyli "langpfeffer". "Z czym to zjeść", jak to się mówi, doczytałam jednak po degustacji, więc po kolei.


Zotter Fruit Praline + Fragrant Marzipan / Fruchtnougat + Duftmarzipan to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana (30%) owocową praliną / nugatem na bazie migdałów i owoców: mango, marakui i malin z kawałkami truskawek, żurawiny i malin oraz (30%) pikantnym marcepanem z pomarańczowym "confit" / konfiturą z cytryną i przyprawami korzennymi: kardamonem, goździkami, imbirem i pieprzem długim.

Po otwarciu poczułam złożony, bardzo słodki zapach, w którym ogromny udział miała mleczna i bardzo słodka czekolada o karmelowym charakterze. Wtórowały jej migdały i kwaśne owoce. Różne, soczyste i nie do rozróżnienia, acz gdy zbliżyłam się do spodu, kojarzył mi się z mlecznym smoothie z egzotycznych żółtych i czerwonych owoców.
Mimo owoców, zapach był ciężkawy z racji mocno migdałowego, pikantnego marcepanu - jego wątek rozchodził się bardziej od wierzchu tabliczki. Goździki odezwały się bardzo wyraźnie, w tle kardamon. Goździki zostały podkreślone przez kwaskawe cytrusy i drobną goryczkę. Po przełamaniu zapach nadzień nasilił się i przemieszał zupełnie, wydał mi się wręcz pikantnie-kwiatowy, a na zasadzie kontrastu, nadzienia kwaskiem i ostrością podkreśliły łagodność, a więc słodycz i mleczność czekolady.

Tabliczka wydawała się delikatna, a przy łamaniu mimo że nie miękka, na pewno nie była twarda. Lekko krucha owszem, ale obiecująca kremowość. Środek to zwarty, masywny i minimalnie plastyczny marcepan, który w dotyku wydawał się lekko suchawy, oraz twardawo-zbity nugat, który wyglądał na suchy (to złudzenie!). Widać sporo zatopionych w nim kawałków czerwonych owoców. 
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie. Była kremowa i gęsto-maślana.
Odsłaniała zgrane z nią nadzienia. Te zaczynały rozpływać się szybko, ale pierwszy debiut miał nugat, marcepan wkraczał potem. Acz żadnemu się nie spieszyło przesadnie.
Owocowy nugat maślanością i konkretem podpiął się pod czekoladę. Był zbity i masywny, ale nie twardy, a jakby lekko zżelowano-zagęszczony owocami.  Z czasem roztaczał sporo soczystości. Zdradzał też lekką pylistość, a także odsłaniał różnej, ale przeważnie drobnej i średniej, wielkości kawałki zbieraniny owoców. Do tego parę mikroskopijnych i pojedyncze duże kawałki.
Marcepan rozchodził się na grudki. Był gęsty, zwarty, lekko wilgotny. Wydał mi się lekko soczysty i scukrzony. Z czasem wyłaniały się z niego drobne kawałki skórki pomarańczowej oraz włókna i pojedyncze kawałki samej pomarańczy.
Sporo drobinek marcepanu zostawało na koniec wraz z kawałkami owoców. Gryziony rzęził leciutko. Skórki pomarańczowe, okazały się lekko zżelowano-twardawe, jędrne i minimalnie soczyste. Wydawały się nie do końca skórkowe, więc uwierzę, że to jakoś zrobione kawałki, udające skórkę. Owoce z nugatu z kolei chrupały w porywach. Część z nich była twarda, znalazło się sporo strzelających pestek wszystkich (przy czym malinowe wyróżniały się masywnością i denerwowały) i skórek żurawiny. Mniejsza część przybierała na soczystości, zmieniając się w farfocle (głównie truskawki - w różowe farfocle). Ku mojemu zaskoczeniu, nie było ich tak dużo, jak sugerował przekrój. Trochę chowały się w marcepanie.

W smaku czekolada przywitała mnie wysoką słodyczą karmelu oraz mlekiem. Dołączyła do niego maślaność, a także nutka karmelizowanych orzechów. Te niewątpliwie podkręciły migdały z wnętrza, które zaakcentowały swoją obecność. 

Odważniej wyszły migdały marcepanowe, dodając słodyczy ciężkiej, nieco ciepło-kwiatowej powagi. 

Nugat także się odezwał, acz on raczej podpiął się pod mleczność czekolady. Był słodki i, jak się okazało po paru sekundach, kwaśno-soczysty. 

Kwasek nugatu zagłuszył jego migdałowość. Początkowo owoce nie były jednoznaczne, ale ich smak nasilał się z każdą chwilą. Prowadziła marakuja, a ja wyobraziłam sobie smoothie z mango, malin i marakui właśnie. Słodyczy podszepnęły pudrowy ton, ale ogólnie zaserwowały też sporo kwasku. W obliczu tego migdałowość zrobiła się neutralniejsza, a typowo nugatowa słodycz przygasła, zrobiła się niezdecydowana. A jednak ich pobrzmiewanie sprawiło, że owoce chwilami szły w dziwną, niepozytywną kwasowość. Z czasem jednak umocniły się jednoznaczne już mango i marakuja, a pomyślałam o lodach owocowych na śmietance. Wtórowały im czerwone owoce. Przede wszystkim maliny. Od kawałków owoców odchodziła soczystość i kwasek, ale też trochę słodyczy. W całości nie czuć wyraźnie, co akurat się trafia, ale przewinęły się i truskawki, i żurawina.
Możliwe, że choć migdały w nugacie się zatracały jako one same, trochę pomogły migdałowości marcepanu, który bardzo przyciągał uwagę mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa. Umiejętnie przejmował kwasek nugatu.

Marcepan był zgrany bardziej z czekoladą czy migdałami niż z owocami z drugiej warstwy (kierował uwagę na ich kwasowość i pudrowość). Kontrastowo do nich, najpierw wydawał się wręcz kwiatowo-ciężko słodki (w pozytywnym sensie). A jednak on także przejawiał soczystość i lekki kwasek za sprawą konfiturowej nuty cytrusów. Marakuja subtelnie się w nie wmieszała, ukryła się. Czułam słodkie pomarańcze o niskiej kwaśności, podkręconej cytryną oraz goryczkę skórki pomarańczowej, ale też wysoką słodycz. Rozgrzewała wraz z przyprawami, głównie goździkami i imbirem. Odnotowałam też jakby... niemal kwiatowo słodkie ciepło, po prostu ciepło, nie zaś piekącą ostrość*. Imbir dodatkowo spójnie zmieszał soczystość cytrusów z pikanterią. Przyprawy z czasem nadały bardzo poważnego charakteru marcepanowi. Kardamon pewną świeżość i ostrość splótł z goryczką, jeszcze podkreślając skórki pomarańczowe. Chwilami to wszystko aż próbowało przygłuszyć migdałowość marcepanu. Korzenna ostrość i korzenne cytrusy jednak jakoś dziwnie mi się gryzły z soczystą egzotyką osadzoną w nugacie.

Marcepan z przyprawami, kiedy mocno mieszał się z migdałowo-owocowym nugatem podsunął mi myśl o grzańcu - znów pomogły ciężkawe, kwiatowe nuty. Coraz więcej, ale nie za dużo, nut czerwonych owoców wpisywało się w to. 

resztki od lewej: truskawek, żurawiny, malin
Ciamkane na koniec drobinki marcepanu zaskakująco klarownie kontynuowały jego smak. Gdy jednak trafiłam na skórkę pomarańczy, soczystą goryczką wybijała się na przód na moment jej gryzienia. Dominowała nad nienarzucającymi się czerwonymi owocami, mimo że ich było więcej niż skórek. Idzie wychwycić truskawki, maliny i żurawinę, kiedy się człowiek bardzo skupi i stara się gryźć kawałki pojedynczo, jednak w ogóle mieszają się w jedno (a o to łatwo, bo w nugacie zatopiono sporo drobnicy). Były słodko-kwaśne, jedne bardziej kwaśne, inne słodkie. Truskawki mimo liofilizowanego charakteru, czasem chyliły się ku owocowej gumie balonowej lub świeżych (zależy od kawałka), maliny były zdecydowane co do połączyły wydźwięk bardziej świeży z pudrowo-liofilizowanym, a żurawina okazała się ewidentnie kwaśno-soczyście-suszona. Niektóre z kolei były nijakie.

Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkiego, ciepłego, korzennego marcepanu, jakby trochę pomarańczowo-grzańcowy z drobnym udziałem czerwonych owoców oraz mleczno-migdałowy. Czułam lekkie przesłodzenie, ale też kwasek egzotycznie-cytrusowy oraz ciepło, pieczenie w język od przypraw. Migdałowość też niby była, ale jakoś... jakby nie mogła znaleźć sobie miejsca.

Czekolada jak dla mnie wyszła przekombinowana. Soczystość marakui i mango, czerwone owoce z nugatu zwyczajnie nie pasowały do migdałowo-mlecznej kompozycji. Słodycz była niby wyciszona, ale z racji tego, czym są nugat i marcepan, była. I to specyficzna, co jakoś do tych owoców nie pasowało. Drobne kawałki, które zostawały na koniec po intensywnym bukiecie całej kompozycji nie rozwinęły skrzydeł. Konfiturowa cytrusowość marcepanu za to na plus. Przyprawy zacnie pokierowały uwagę ku grzańcowi. Ogólnie marcepan ten uważam za pyszny i interesująco kwiatowy. On sam w sobie był za bardzo niecodzienny, by dodawać do niego jeszcze tak wymyślny nugat.
*Obstawiam, że kwiatowość i ciepło marcepan zawdzięcza długiemu pieprzowi, który jak poczytałam, jest właśnie słodko-piżmowy i mniej ostry od czarnego.
A jednak reszta nie sprostała. Mleczna czekolada nie pasowała mi jednak ani do charakterniejszych ostro-konfiturowych, ani do rześko-owocowych nut.
Dość szybko, gdy tak to jadłam, co ciekawe, zaczęło mi się za bardzo zatracać, końcowo można to odebrać jako słodko-kwaśny śmietnik nut. Z jednej strony można i plusy znaleźć, ale z drugiej - dla osób ceniących przejrzystość - zbyt niedookreślony, a przez to nieprzyjemny.

37g oddałam Mamie (ciekawostka: tabliczka ważyła 78g zamiast deklarowanych 70). Podsumowała: "Mi ta czekolada niezbyt smakowała... Nie smakowała w sumie. Ten szary krem na dole, nie wiem, co to było, ale już z wyglądu odpychający i niesmaczny. Tam był jeszcze marcepan...? Może w porządku i z czasem i na koniec kwaśność była, też w miarę ok, zwłaszcza na koniec takie fajne kwaskawe kawałki zostawały, to chyba tylko one mi smakowały. Ale co to tam konkretnie w niej było to nazwać nie umiem.". Wydedukowałyśmy, że "coś kwaśnego, co zostawało" to "coś cytrusowego, ale i pestki jakieś były".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 18,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, migdały, miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, koncentrat soku pomarańczowego, marakuja liofilizowana (maltodekstryna, koncentrat marakui), syrop cukru inwertowanego, sok pomarańczowy, odtłuszczone mleko w proszku, suszone maliny, suszone mango, suszone truskawki, suszona żurawina, proszek z liofilizowanej cytryny (cukier, koncentrat soku cytrynowego, mango, skrobia), imbir, lecytyna sojowa, słodka serwatka w proszku, sól, kardamon, sproszkowana wanilia, goździki, pieprz długi, olejek cytrynowy, olejek pomarańczowy, cynamon

wtorek, 30 kwietnia 2024

Beskid Chocolate Dominikana Hispaniola BIO Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao; nowa 2024

Aż mi się dziwnie zrobiło, jak pomyślałam, ile to już czasu minęło, odkąd jadłam pyszną Beskid Dominikana Hispaniola Bio 80 % (2021), a już nie mówiąc o Beskid Republika Dominikany Hispaniola BIO 70 % (2019). Od tamtego czasu Beskid przeszedł wiele zmian, ale nadal zachwycał. Chciałabym wrócić do ich Dominikany z większą zawartością, ale i ta, która mnie czekała, bardzo cieszyła. 


Beskid Chocolate Dominikana Hispaniola BIO Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Republiki Dominikany z regionów Hato Mayor i El Seibo; po zmianach 2023/24.

Po otwarciu uderzył zapach orzechów głównie laskowych, zestawiony z bardzo słodką, śmietankową krówką. Przy krówkach pojawiły się też inne słodkości: kawowe trufle. Sama kawa również się przewinęła, ale bardzo nieśmiało. Za orzechami laskowymi z kolei poczułam jeszcze słodko-łagodne, neutralne fistaszki z nieco wytrawniejszym, strączkowym, fasolowym echem. W tle zarysowała się też soczystość słodko-kwaśnej mieszanki mango i mandarynek. Doszukałam się przy nich drobnej, octowej naleciałości. I może... wyjątkowo kwaśnego twarogu?

Twarda, konkretna tabliczka trzaskała głośno jak suche, grube gałęzie.
W ustach rozpływała się wolno, zmieniając się w gęsty i mazisty krem. Cechowała ją maślana tłustość i lekka zbitość, ale nie przeszkadzało jej to w mięknięciu i roztaczaniu soczystości. Kształt mniej więcej utrzymywała niemal do końca.

W smaku przywitała mnie urocza słodycz krówek, a także delikatna, gorzka mgiełka.

Słodycz rozwinęła się jako mocno śmietankowe krówki. Krówki... miodowe? Słodycz wydała mi się zapowiadać wręcz pieczenie. Odnotowałam też kwiaty, które nieco spowalniały wzrost słodyczy.

Gorzkość nieco się w tym czasie nasiliła, jednak wtórowały jej orzechy laskowe, jakby wychodzące zza słodyczy. Od razu łagodziły więc gorzkość, toteż także ona nie wyszła bardzo mocno od razu. Zaczęło pojawiać się więcej orzechów... Włoskich? Trudnych do uchwycenia, bo chowały się w wolno rosnącej gorzkości.

Słodycz za to przybrała na soczystości, a mi do głowy przyszły daktyle. Soczystość jednak na tym nie skończyła i obiecała drobny kwasek. Może cytrusowy? Śmietankowość krówki podszepnęła sernik. 

Gorzkość za sprawą kwiatów, które nagle zniknęły, poszła w kierunku herbaciano-kawowym, acz nie czułam ani kawy, ani herbaty. Raczej jakieś trufle w tych wariantach. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkości pomogła się nieco umocnić drobna wytrawność oraz cierpkość ziół. Już nie było mowy o herbacie, a właśnie o suszonych, cierpkawych ziołach, gotowych do zaparzenia.

Wytrawność odłączyła się od orzechów. Tam przewinęły się fistaszki, z lekkim echem strączków. Z nieśmiałymi, sernikowymi przebłyskami przełożyły się na myśl o wegańskiej alternatywie sernika, właśnie może z fasoli. Takim z krówkowo-daktylową warstwą? Kryła się w nim obietnica pikanterii.

Słodycz daktyli przeszła w pewną kwaśność... Zaraz jednak zaopiekowały się nią cytrusy. Zaznaczyły się w tle, acz to nie one z czasem przejęły soczystość. Tę podchwyciły i trochę rozkręciły słodkie mango, które pojawiły się niespodziewanie. Tuż obok rozchodził się smak kwaśniejszej mandarynki. Owoce te jednak nie pchały się na przód - trzymały się dalszego planu.

Wyobraziłam sobie sernik, już mniej fasolowy (ale też nie typowo twarogowy), bardziej wręcz śmietankowy z jakimś musem owocowym, co z czasem zwieńczyła kwaśność bardziej ogólnie cytrusowa, cytrusowo-skórkowa, bo zmieszała się z goryczką. I... o octowych zapędach? Albo... pikantnego sera?

Gorzkość końcowo bardzo wzrosła - pomyślałam o przypalonych orzechach i słodzie. Gorzkość, wraz z mnóstwem słodyczy, przekierowały octowy kwasek na pikanterię. Wszystko zakończyły piekące, lekko szczypiące słodko-ostre przyprawy, w tym goździki oraz zioła. Piekła też słodycz - daktyli i/lub daktylowych krówek.

Na straży przecukrzenia, jak wszystkiego, stanęły jednak orzechy. Laskowe i włoskie zmieniły się w spokojne, neutralnie-maślane pekany.

Po zjedzeniu został nieco piekąco za słodki posmak krówek, daktyli, mieszających się ze słodkim sernikiem i truflami. Truflowość była już niedookreślona, ale pamiętała o lekkiej gorzkości. Tę bardzo złagodził orzechowy miks. Do tego czułam echo kwasku cytrusów i owoców egzotycznych, wpisanych w pikanterię ziół.

Całość była bardzo smaczna, mimo ryzykownie wysokiej słodyczy i ciągle tonowanej gorzkości. Krówki, daktyle i sernik, zestawione z nutami orzechów laskowych, włoskich i fistaszkowo-fasolowymi, odrobiną herbaciano-kawowych trufli i słodu to rewelacyjny splot, a lekka soczystość mango, mandarynek i daktyli ciekawie to przełamała. Kwaśność, mimo octowego echa, nie była jednak zbyt wysoka. Końcowo kwasek ciekawie przeszedł w przyprawy.

Czekolada przypominała mi serowo-sernikowo, orzechową i krówkowo-karmelowo słodką Beskid Republika Dominikany Hispaniola BIO 70 % (2019). Wspomniana była jednak mniej owocowa (miała tylko cytrusowe echo), a także mniej słodka. W dzisiaj przedstawianej soczystość chyba jakoś kontrastowo podkręciła słodycz. I na pewno coś z palonością kakao zmieniono, jakby nieco poskromiono kakaową moc. W dzisiaj prezentowanej czuć więcej różności, ale nie przełożyło się to na tak pyszny i tak intrygujący smak jak tamtej. 


ocena: 9/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany