niedziela, 29 stycznia 2023

A. Morin Venezuela Ocumare noir 70 % ciemna z Wenezueli

Tęsknota odnośnie danych marek doskwiera mi z wielu powodów. Czasem dlatego, że czekolada jest trudna do nabycia, a powrót do niej to koszty niestety nie na moją kieszeń, czasem problemem jest to, że ją wycofali czy coś w ten deseń. A czasami zjadłabym coś nowego danej marki, ale akurat nic takiego nie mają. I właśnie to ostatnio zaczęłam odczuwać w odniesieniu do Morina. Na szczęście jednak miałam jedną, niemal zdobyczną, więc uznałam, że najwyższa pora ją zjeść. To jednak mogło tęsknotę spotęgować, bo zjadając ostatnią, wracałam do punktu wyjścia: żadnych nowych Morinów i w ogóle żadnych Morinów w komodzie.
Dobrze pamiętałam pyszną Morin Venezuela Chuao Noir 70%, więc byłam ciekawa, jak bardzo lub mało podobne się okażą.

A.Morin Venezuela Ocumare noir 70%  to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario i criollo z Wenezueli, ze stanu Aragua, z okolic miasta Ocumare de la Costa.

Po otwarciu poczułam cynamonowe biszkopty, korzenno-maślane ciastka-herbatniki i sporo drzew. Drzew zarówno żywych, jak i palone drewno, za którym kryła się chyba palona ziarnista kawa. Może też suszone liście tabaki? Odnotowałam soczystość, więc zaraz pomyślałam, że gdzieś w tych biszkoptach i ciastkach musi się kryć jakiś wsad lub gęsto-lepki sos pomarańczowy o wysokiej słodyczy. Do tej dołożył się też korzenny, palony karmel i troszeczkę bardzo suchych, suszonych owoców w tle. Całość przybrała trochę duszno-ciężki wydźwięk, co zwieńczyła przemykająca tu i ówdzie śmietanka.

Suchą w dotyku tabliczkę o twardości skały aż trudno łamać, ale warto, by usłyszeć przy tym cudne, głośne trzaski i zobaczyć ziarnisty przekrój.
W ustach bardzo wolno zmieniała się w zbity, gęsty krem. Wykazywała znikomą, maślaną tłustość i podtrzymywała twardość. Mimo błogiej kremowości, nie była zupełnie gładka. Z czasem zasnuła się pyłkiem, by następnie jakby rozcieńczyć się soczystością, rozbijającą potencjalną ciężkość.
Na końcu trochę wysuszała.

W smaku pierwsza przywitała się korzenna śmietanka. Bita śmietanka? Osadzona na jakimś cynamonowo-orzechowym budyniowym deserze...? Roztoczyło to wokół "ciepłą" słodycz, która początkowo była umiarkowana.

Wpłynęła szlachetna gorzkość. Orzechy natychmiast zmieniły się w drzewa. Oczami wyobraźni widziałam rozgrzane słońcem, aż ciepłe. Takie o... częściowo suchych liściach? A może były to suszone liście tabaki? To podkręciły słodko-gorzkawe przyprawy korzenne. Dowodził im pikantny, słodki cynamon, acz ewidentnie czułam też wytrawniejsze m.in. chyba kurkumę. Przy drzewach z czasem pojawiła się nutka czarnej ziemi, także słońcem ogrzanej.

Na boku zaznaczył się soczysty akcent słodko-goryczkowatej pomarańczy. Polał się jej sok, którego charakter podkreśliła cierpka skórka. Jakby suszona? Wlała w kompozycję subtelną kwaśność.

Gorzkość rosła, rozwijała się z łatwością. Drzewom to odpowiadało, że długo były jedną z głównych nut. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa jednak nieco złagodniała, a słodycz zaczęła się nasilać. Wzrosła śmietankowość, acz nie na długo. Poczułam pewną duszność i maślano-słodką nutę.
Drzewa - za sprawą liści? - częściowo zmieniły się w ciemną herbatę. Nie za mocną, ale jednak.

Nagle słodycz suszonych owoców, zdecydowanie przesuszonych, a więc niezbyt wyrazistych ukradła ciężkość, przywłaszczając ją sobie i... przez to ciężkość jakby w dużej mierze zniknęła. Poczułam trochę całej sucho owocowej mieszanki, wyróżniłabym jedynie suszone na twardo daktyle... Może też jakieś suszone czerwone? Nieśmiało sugerowały kwasek. Daktyle były jednak wyraźniejsze, bo podkreślił je karmel. Wyłonił się z korzenności i sam do pewnego stopnia był korzenny. Na pewno mocno palony.

Słodycz podskoczyła znacząco. Pomarańcza rozlała po ustach słodki smak. Choć wciąż podrasowana suszoną skórką, była... niemal mandarynkowo urocza, acz wciąż soczyście, delikatnie kwaskawa, albo... jak dżemowato-sosowaty, lepki wsad biszkoptów, ciastek. Wyobraziłam sobie i małe, okrągłe biszkopty i herbatniki maślane - wszystkie jednak w wariancie korzennym. Do tego podano herbatę z cytrusową nutą?
Raz czy drugi wyłapałam chyba nutkę śmietanki, zmieniającej się w kefir w tle, ale to raczej jedynie echo.

Po tym, po dłuższym czasie, gorzkość na zasadzie kontrastu, znów zaszarżowała. Tym razem jako ziemia i niemal muliste tony. Wyobraziłam sobie wręcz gliniaste bagno... porastane pojedynczymi, wciąż wyczuwalnymi drzewami, w które to znów zmieniła się herbata. Nieco podsuszone słońcem i podsuszone pylistym kakao. W jego gęstwinie ukryło się chyba trochę ziarnistej, gorzkiej kawy.

Po zjedzeniu został posmak ciasteczkowo-biszkoptowo korzenny, trochę maślany, ale i cierpko-soczysty za sprawą pomarańczy. Czułam mocno palony karmel, związany z dusznymi, suszonymi  daktylami. Te, choć bardzo słodkie, wydawały się nieco same siebie przełamywać niedookreśloną goryczką. I chyba jakby trochę kakao w proszku.

Całość była bardzo smaczna i ciekawa. Korzenna słodycz (ciastka, herbatniki i karmel) mieszała się z ciepłymi drzewami, którym potem dodała charakteru ziemia. Mimo że łagodniejsze, maślano-śmietankowe nuty nie próżnowały, nie wyszło za łagodnie. Słodycz była wprawdzie chwilami niebezpiecznie wysoka, ale tonowała ją satysfakcjonująca, głęboka gorzkość. Nutka pomarańczy przyjemnie podsyciła to, czemu ciężkości nadawały choćby za mocno suszone owoce, w tym daktyle - słodkie, mdławe i niedookreślone, ale w sumie intrygujące jako nuta.

Drzewa i korzenność podobne do tych z Morin Venezuela Chuao Noir 70%, ale jednak owoce zupełnie inne (podlinkowana smakowała wiśniami i truskawkami).
Odlegle można ją powiązać z drzewną Franceschi 70% Venezuela Ocumare, która popisywała się rozmaitymi owocami, w tym suszonymi i "jakby gorzkimi od przypraw". Acz było w niej więcej i egzotycznych, i ciemnej leśnej drobnicy. Podlinkowanej jednak brakowało charakteru.
Drzewa i śmietanka były podobne do Domori Cacao Criollo 70% Ocumare 77, ale Domori wyszła o wiele bardziej śmietankowo, a Morin charakterniej, mimo że bardziej słodko (ale słodko korzennie).
Obie podlinkowane były z ziaren criollo, dzisiaj opisywana zawierała także trinitario i czuję, że podrasowanie jej mocy właśnie nim, to strzał w dziesiątkę (prawie).


ocena: 9/10
cena: 47 zł (cena półkowa)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy znów kupię: kiedyś może i mogłabym

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.