Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: imbir. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: imbir. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 25 maja 2025

Alce Nero Peru Cioccolato Extra Fondente con Zenzero ciemna 70 % z Peru z imbirem

Po zimowych Rapunzel (Winter-Pflaume Vollmilchschokolade mit Pflaume mit winterlichen Gewürzen i Lebkuchen Zartbitterschokolade mit Lebkuchengewürz) wyszło, że w sumie dalej trochę korzenne klimaty się mnie trzymały. Wszak imbir też jest przyprawą korzenną. Inna sprawa, że zamawiając ją jakoś nie miałam 100% pewności, czy nie jest z kandyzowanym, ale gdy w składzie zobaczyłam epitet "sproszkowany", odetchnęłam. Markę Alce Nero sobie cenię, ale ze względu na samą czekoladę.  Alce Nero Cioccolato Extra Fondente con Fave di Cacao 80 % Cacao zawierała nielubiany przeze mnie dodatek nibsów i na jej podstawie w sumie trudno stwierdzić, czy umieją łączyć czekoladę z czymś. Jako że w podlinkowaną w ogóle władowałam się przez nieuwagę, dziś przedstawiana to pierwsza Alce Nero świadomie wybrana z dodatkiem. Zabrałam się za nią na najwyższym punkcie wyprawy , czyli na Barańcu, na który doszłam ze Smreka dalej szlakiem żółtym. Btw, trzeba przyznać, że ten to Słowacy oznaczyli z przytupem (tabliczka nie na słupku a betonowej kolumnie). 

Alce Nero Peru Cioccolato Extra Fondente con Zenzero to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao (miazga 57% + tłuszcz) z Peru z mielonym imbirem.

Po otwarciu poczułam mocny zapach imbiru i kwaśnej cytryny, mieszających się z paloną gorzkością. Przemknęła mi namiastka ziemi i coś orzechowego (gorzkawo-orzechowego?) - ale to bardzo, bardzo w oddali. Poprzez palony klimat mieszała się z nią słodycz palonego karmelu, podkręcona wanilią. Słodycz była więc wysoka. Imbir miał charakter głównie korzennej przyprawy w proszku (przez co oczami wyobraźni zobaczyłam puszkę domowych, nieco za mocno wypieczonych ciastek imbirowych), ale w oddali, za cytryną zaznaczyła się też soczystość, przywodząca na myśl świeży korzeń imbiru.

Twarda mimo cienkości tabliczka dość głośno i kruchawo trzaskała przy łamaniu.
W ustach czekolada rozpływała się średnio powoli. Sporo zależało od kawałka, bo gdy trafił się sam cienki środek kostki, szybciej, gdy "ramka" wolniej. Czekolada była idealnie gładka i mazista. Szybko wyszła na jaw jej maślana tłustość. Z czasem przełamała ją soczystość. Czekolada długo zachowywała kształt i gęstawość.

W smaku pierwsza pokazała się stateczna i silna gorzkość, przepleciona imbirem.

Delikatna, palona słodycz zajęła miejsce z tyłu. Była wyraźna, lecz nie mieszała się specjalnie do tego, co rozgrywało się na przodzie.

Gorzkość oddawała ziemię, a mi do głowy przyszła ziemia wulkaniczna. Ziemia gorąca - wrażenie to podkręcał ostry, sproszkowany imbir.

W oddali zamajaczyła delikatna soczystość cytryny. Obiecała kwasek. Pierwsze kwaskawe wtrącenia nadeszły prędko.

Palony motyw nie czekał i także całkiem wyraźnie rozbrzmiał. W zasadzie wpisał się w gorąc i mocno wzrósł wraz z nim.

Imbir zajął pierwszy plan, lecz nie zagłuszył bazy. Na moment zasugerował jej wytrawność a'la curry, ale zaraz już pokazał się w pełnej krasie. Czułam imbir-przyprawę, a więc imbir korzenny. Ostrość cały czas rosła. Chwilami wydawała się bardziej złożona niż tylko imbirowa. Ziemia też grała na ostrą nutę.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa znacząco wzrosła kwaśność. Soczysta cytryna nakręcała się z imbirem. Z czasem wyłoniła się też goryczka skórki cytryny.

Może i imbir szedł w goryczkę? Soczysta cytryna z czasem wydobyła jednak z niego lekką soczystość, przywodzącą na myśl świeży korzeń. Jednocześnie kwaśność pilnowała, by pikanteria nie przytłoczyła ogólnego smaku.

Słodycz osiągnęła dość wysoki poziom, ale nie zasładzała. Podpowiedziała jednak imbirowi za mocno przyprawione, ostre ciastka imbirowe, słodzone wanilią, bo i ją trochę czuć. Pomyślałam o ciastkach o niemal karmelowym, palonym (przypalonym?) wydźwięku.

Goryczka skórki cytryny i imbiru wyciągnęła na wierzch nutę dymu i wulkanicznej ziemi bazy. Kakao zdawało się rozgrzewać w parze z głównie korzennymi imbirem.

Końcowo imbir połączył korzenną przyprawę z soczystością - korzeń zniknął w cytrynie.

Po zjedzeniu został posmak aż mydlano imbirowy, mocny. Czułam, jakbym miała język wręcz wyczyszczony imbirem (imbirowym mydłem?) i pikanterią. Było bardzo ostro, ale wciąż ze smakiem. Czułam też palono-korzenną cierpkość i goryczkę skórki cytryny. Słodycz karmelowa i odrobinę waniliowa smakowo wydawała się ryzykowna, ale jeszcze nie przesadzona. W gardle może i się zaznaczyła, acz ciężko odróżnić, co nie było ostrością imbiru. Ta utrzymywała się długo. Z czasem zostawał po prostu imbir, nie mydlaność.

Czekolada bardzo mi smakowała. Imbir dobrze ograł jej wysoką słodycz. Przez nią nie dałabym jej 70% - w ciemno obstawiałabym raczej 60% z małym hakiem (i jak popatrzyłam na skład, coś w tym jest, bo producent zsumował miazgę i tłuszcz, acz i lepsi producenci czasem to czynią). Sam imbir choć naprawdę mocny i ostry, nie zabił czekolady. Wręcz przeciwnie! Mam wrażenie, że podkręcił jej gorącą wulkanicznie-ziemistą nutę i cytrynę. Całkiem sporo pojawiło się tu kwasku, co świetnie przełamywało i słodycz, i ostrość. Jedyne, co bym zmieniła to forma - bardzo nie podobają mi się takie tabliczki z wyższą "ramką", gdzie środek kostki jest zbyt cienki i rozpuszcza się szybciej. Ale mimo to... kompozycja zachwycała na tyle, że oceny jednak nie obniżam.


ocena: 10/10
kupiłam: arkanasmaku.pl
cena: 11,80 zł (za 50 g)
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy 27%, tłuszcz kakaowy, imbir w proszku 2%, ziarna z laski wanilii

czwartek, 22 maja 2025

Rapunzel Sonderedition Winter-Pflaume Vollmilchschokolade mit Pflaume mit winterlichen Gewürzen mleczna 36 % ze śliwkami i przyprawami korzennymi

Kupiłam tę czekoladę trochę bez przekonania, ale wiedziona ochotą na korzenne smaki. Zamawiałam na szybko jakieś czekolady w góry, bo te mi się skończyły, a pogoda wciąż pozwalała na wyjazdy. Mało tego, prognozy na dzień, na który ją wybrałam były tak słoneczne, że aż zaczęła mało pasować. A jednak... karta dnia na ten wyjazd to była akurat Zima z talii Halloween Oracle, więc może pasowała chociaż trochę
Wzięłam ją na Płaczliwy Rohacz / Placlive, mając nadzieję, że się nad jej słodyczą łzami nie zaleję. Wspięłam się na niego ze Smutnego Sedla, na które weszłam niebieskim szlakiem z Ziarskiej Doliny.

Rapunzel Sonderedition Winter-Pflaume Vollmilchschokolade mit Pflaume mit winterlichen Gewürzen / Chocolat au lait aux prunes et a la canelle to mleczna czekolada o zawartości 36% kakao z liofilizowanymi śliwkami i przyprawami korzennymi (cynamon, kolendra, imbir); edycja limitowana.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach pełnego, naturalnego mleka, wymieszanego z mnóstwem przypraw korzennych. Na przód wybijała się kolendra, ale dobrze czuć też cynamon. Słodycz była średnio-wysoka, ale dosadna i mocno karmelowa. Przez nią w ogóle pomyślałam o jakiejś mleczno-białej czekoladzie karmelowej. Śliwek trzeba było się doszukiwać - czuć je odrobinkę gdy wąchałam spód i łamałam. Były bardzo wycofane, wręcz ukryte. Całość jawiła się jako bardzo ciepła. 

Na spodzie widać dużo kawałków śliwek, jednak w przekroju wydało mi się, że jest ich średnio dużo. Tabliczka w dotyku jakby trochę obiecywała tłustość, potencjalnie nawet kremowość. Łamała się z lekkim, nieco kruchym trzaskiem. Śliwki w większości poskrzypywały lekko, łamiąc się wraz z nią. Tylko nieliczne trochę się ciągnęły, gdy robiłam kęsa. 
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym i łatwo. Była kremowa, tłusta w pełno mleczny sposób i idealnie gładka. Bardzo rzadko odnotowałam drobinkę którejś z przypraw. 
Z czasem na języku zaznaczały się kawałki śliwek. Trzymały się jednak długo, niemal do końca, mocno zatopione, pokryte czekoladą. Nasiąkały w tym czasie, błyskawicznie robiąc się miękkimi i farfoclowymi. 
Raz na próbę spróbowałam pogryźć je obok czekolady, gdy się rozpływała. Acz w zasadzie nie dało się ich od niej oddzielić i nie miało sensu próbowanie. Z czekoladą po prostu trzeszczały i zaraz robiły się miękkie. Zostawiałam je więc na koniec. 
Kawałki śliwek gryzione na koniec były miękkie i farfoclowe. Trafiały się mniej i bardziej jędrnawe. Niektóre były miąższem, inne skórkami, a i połączenie się zdarzało. Skórki wyszły nieco bardziej twardo. Ogólnie trzeszczały i skrzypiały, zaraz przybierając na soczystości. Ta jednak nigdy nie była zbyt wysoka. Parę kawałków cechowała gąbczastość.
Do tabliczki dodano średnią, satysfakcjonującą ilość kawałków. Były tam i średnie, i małe.

W smaku pierwsze polało się intensywne, naturalne i ewidentnie pełne mleko.

Mleko mocno dosłodzone, bo i słodycz nie wahała się z nadejściem. Miała mocno karmelowy, ciepły charakter. Rosła szybko i mocno, jednak zachowała harmonię z mlekiem, przywodząc na myśl czekoladę karmelową mleczno-białą.

Ciepły wydźwięk słodyczy podkręciły przyprawy. Zaraz dodały do kompozycji korzenną ostrość, która zaadoptowała sporą część słodyczy.

Na mleczno-karmelowym tle zarysowała się kolendra. Przez pewien czas dominowała w korzennym bukiecie, a i zdarzyło jej się trochę wysunąć przed czekoladę.

Kolendrze wtórowały imbir i cynamon. Przypraw czułam bardzo dużo. Rozgrzewały, do czego dołożyła się też przesadzona już słodycz, jednak korzenność częściowo ją pochłonęła... Przerobiła na swoją modłę.

Mleka jednak nie tknęła. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o rozgrzewającym i pikantnym od przypraw mleku, mieszającym się z pobrzmiewającą karmelową czekoladą korzenną. Korzenne, ostre mleko rozgościło się na pierwszym planie, a w tle odezwało się śliwkowe echo.

Gdy spróbowałam trochę samej czekolady bez śliwek, nie czułam ich. Ogólnie więc nimi raczej nie przesiąkła - no może odrobinkę bezpośredniość przy kawałkach.
W większości kęsów jednak - ze śliwkami - też odzywały się nieśmiało, pełniąc marginalną funkcję.

Mogły jednak bardziej zmotywować mleko. Słodycz cały czas utrzymywała ciepło-karmelowy ton i wysoki poziom (na szczęście jednak nie zasładzała przesadnie), lecz przyprawy się zmieniły. Na prowadzenie wysunął się cynamon. Bardzo polubił się z mlekiem - mocno się związały. Końcowo kolendra i imbir zostały daleko w tyle.

Śliwki trochę się nasiliły, gdy ich kawałki bardzo się wyłoniły. Smakowały jednak różnie - raz nijako, raz bardziej śliwkowo. 

Kawałki gryzione na koniec ogólnie smakowały bardzo delikatnie. Niektóre wręcz kartonowo-mdło do tego stopnia, że nie powiedziałabym, że to śliwki (równie dobrze mogły to być jakieś zbożowe chrupki). Inne zaś oddawały zgaszony smak dużych okrągłych śliwek i śliwek z kompotu. Te, które już śliwkowo raczyły smakować, były słodkawe i kwaskawe. Niektóre wyszły jakoś jakby podkwaszono, inne bardziej świeżo.
W zasadzie było pół na pół smakujących śliwkowo, a nijakich.

Po zjedzeniu został posmak mleczno-korzenny, z pikanterią mocno zaznaczoną na języku. Z przypraw w posmaku najwyraźniej ostał się imbir. Karmelową słodycz złamała ostrość, lecz na poziomie gardła trochę dawała się we znaki. To jej jednak rozgrzewanie częściowo maskowało korzenne ciepło. Śliwki świeżawo-kompotowe czuć w przypadku kęsów, w których trafiły się śliwki smakujące śliwkami.

Czekolada ogólnie wyszła smacznie, ale śliwki mnie nie usatysfakcjonowały. Słodycz tak mocno karmelowo-mleczna pasowała do ostrych przypraw, choć nie obraziłabym się, gdyby była choć trochę niższa. Ogólnie jednak sama baza była rewelacyjna - choć słodycz tak mlecznej to nie moja bajka, doceniam wykonanie, ale... no śliwki trzeba by dopracować. Wtedy mogłaby być idealną śliwkowo-korzenną.


ocena: 8/10
kupiłam: arkanasmaku.pl
cena: 13,69 zł (za 80 g)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier (pełny cukier trzcinowy, cukier trzcinowy), pełne mleko w proszku 22%, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, śliwki liofilizowane 4%, mieszanka przypraw (cynamon, kolendra, imbir), emulgator: lecytyna słonecznikowa, wanilia Bourbon

czwartek, 6 marca 2025

Cachet Dark Chocolate Ginger & Blackberry ciemna 57 % jeżynowa z imbirem; zmieniona 2023/24

Droga przy Litworowym i Zmarzłym Stawie pod Polskim Grzebieniem była przyjemna, a za nimi zaczęło się konkretniejsze podejście. Nawet jednak nie zauważyłam, a znalazłam się na przełęczy Polski Grzebień. Byłam tam już kiedyś, ale nie miałam widoków. Tym razem wręcz przeciwnie, więc uznałam, że to świetny moment na czekoladę. A tej się trochę obawiałam, bo zmiany w składzie budziły wielkie wątpliwości. Czekolada jeżynowa bez jeżyn? No brawo... Cachet Blackberry & Ginger z 2017 mi smakowała, ale coś czułam, że ta będzie zupełnie czymś innym. Zrobiło mi się z tego powodu smutno jeszcze przed otwarciem.

Cachet Dark Chocolate Ginger & Blackberry / Chocolat Noir Gingembre & Saveur Mure to ciemna czekolada o zawartości 57% kakao o smaku jeżyn / z aromatem jeżynowym i kawałkami imbiru; nowa / po zmianach 2023/24.

Po otwarciu poczułam intensywny, cukierkowy zapach jeżyn w wydaniu bardzo słodkich landrynek. Mimo to, cukrowość nie była aż tak jednoznaczna. Ten zapach dominował zupełnie, jednak czuć też paloną, gorzką czekoladę. Miała w sobie coś... Owocowego? Jakby próbowała się ciemnymi owocami leśnymi  dopasować do owocowej nuty. Imbir nawet po podziale specjalnie się nie ujawnił. 

Twarda tabliczka wyglądała na suchą, a przy łamaniu trzaskała głośno w chrupki sposób. Przekrój ujawnił sporo drobnych kawałków imbiru.
W ustach rozpływała się wolno i maziście-kremowo. Bazowo była raczej gładka, choć z domniemaniem pylistości. Z czasem na języku zaznaczały się drobne kawałki dodatku, a czekolada wydała mi się trochę sucha, mimo maślanej tłustości.
Kawałki imbiru, które wypadały z czekolady po dłuższym czasie, trochę cukrowo stukały o zęby. Inne zaś trzymały się kurczowo czekoladowej mazi.
Kawałki zostawiałam na koniec. W większości do końca były sucho-kruche, pod naporem zębów rozpadające się na proszkowo-pylista miazgę. Raz po raz trafiłam na włóknisty efekt. Nieliczne na sam koniec były nieco bardziej miękkie i właśnie jakby ciutkę włókniste.
Tylko przy dwóch-trzech kęsach pogryzłam je na spróbowanie obok czekolady. Wtedy jawiły się jako jeszcze bardziej suche.

W smaku pierwsza wystartowała słodycz, która szybko przybrała wydźwięk owocowo cukierkowej. Pomyślałam o landrynkach w wariancie jeżynowym i chyba owoców leśnych. Przez nie słodycz wyszła denerwująco, mimo że od razu nie była bardzo wysoka.

Zaraz poczułam słabą gorzkość palonej... kawy? W kęsach z mniejszą ilością imbiru zdarzyło na moment wyłonić się kakao w proszku. Gorzkość ogólnie wydawała się bardzo wycofana. A w dodatku łagodziła ją drobna maślaność.

Słodycz za to rosła, rozkręcała się. Cukrowy charakter nakręcał się z landrynkowymi jeżynami. 
Niegryziony imbir w zasadzie ukrywał się bardzo długo.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do landrynkowej jeżyny dołączyło soczyste echo... Nieco bardziej naturalne. Czekolada jakby próbowała przydać jeżynom trochę bardziej naturalny wydźwięk, ale kiepsko jej szło.

Palona gorzkość za to trochę się nasiliła. Wydała mi się... Ciepła? Jakby palono-pieczona... Pomyślałam o bardzo maślanych truflach (może leciutko kawowych?) obtaczanych w kakao w proszku, acz zaraz umknęły.

Imbirowi raz po raz zdarzało się trochę nieśmiało pobrzmiewać, ale daleko w tle. Jego ciężka kandyzowana cukrowość na moment skierowała bazę w kierunku sosu/syropu kakaowo-jeżynowego.

Gdy kawałki długo już nasiąkały, podwyższały słodycz w cukrowym kontekście. Ewidentnie rozchodził się od nich motyw kandyzowania, a z czasem podchwycały ciepło. Gdy baza prawie znikała, wkraczał imbir, acz wciąż dokładający słodyczy. 
Końcowo kawałki imbiru nawet nie gryzione tchnęły niską, ciepłą ostrość. Zaznaczyły się jako pieczenie na języku i ociepliły trochę gardło. Słodycz chyba też miała w tym udział.
Gryzione kawałki wpierw wciąż serwowały cukrowo-kandyzowaną słodycz, ale nie brakowało im ostrości i smaku imbiru. Połączyły jakby docukrzony imbir-przyprawę oraz ewidentnie podsuszony korzeń. Wpisało się to w trochę korzenna słodycz. 
Gdy na próbę pogryzłam parę kawałków obok czekolady, przygłuszyły jej czekoladowość, a zostawiły landrynkowe jeżyny. Same zaś smakowały cukrem, kandyzowaniem i ostrością słodko-korzenną. 

Po zjedzeniu został posmak cukierkowy landrynek jeżynowych i może ciemno owocowych ogólnie. Czułam też lekką, korzenną ostrość imbiru, zmieszaną z kandyzowaniem. Czekolada w zasadzie odpadła.

Choć czekolada nie była skrajnie okropna, zostawiła ogromny niesmak i żal. Potwierdziły się moje obawy. Jak oni mogli tak zepsuć przyjemną Cachet Blackberry & Ginger z 2017?! Zamiast cukierkowo-naturalnych jeżyn w formie jeżynowych, całkiem w porządku kawałków, załatwili sprawę aromatem. Okropnie dominował. Imbir nie domagał i... po prostu sobie był. Sama baza przez to wszystko nie miała charakteru. Już lepiej by było, gdyby wcale zrezygnowali z jeżynowości, a zrobili po prostu ciemną z imbirem. Smakowała by pewnie ok i tyle. No, najlepiej, gdyby po prostu dali jeżyny, ale cóż... obecnie jak coś zmieniają, to jak widać przeważnie niestety na gorsze.

Dałam radę połowie - większość w górach od niechcenia, bo alternatywą była kompletnie nie w moim typie, zasładzająca Ritter Sport Knusper-Nuss (a mimo wszystko wolę kiepską ciemną od nawet udanej, ale zacukrzającej mlecznej). Trochę do zweryfikowania w domu i no nie, czekolada w ogóle nie sprawiała mi przyjemności. Jak ktoś nie ma problemu ze sztucznością, to pewnie odbierze ją bez jakichkolwiek emocji. Szkoda, bo Cachet Blackberry & Ginger z 2017 była naprawdę ciekawa.

Połowę oddałam Mamie. Opisała ją: "Niesmaczna. Jeżyn to ja w niej za bardzo nie czułam, ale ogólnie taka... słodka i niesmaczna po prostu, a te kawałki - imbir kandyzowany? - taki sobie. Nie lubię ani imbiru, ani kandyzowanych rzeczy, ale to nie było ani czymś porządnie kandyzowanym, ale wyraźnym imbirem. Jakoś tak kiepsko ten dodatek zrobiony, że zostawał na sam koniec w ustach i wtedy dopiero go czuć, bez zgrania z czekoladą".


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 10,99 zł
kaloryczność: 519 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kawałki imbiru 4%, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, naturalny aromat jeżynowy, lecytyna sojowa

środa, 2 października 2024

Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Chai Latte z herbatą i mieszanką aromatycznych przypraw Mleczna 55 % kakao Nikaragua z wanilią, cynamonem, imbirem i kardamonem

Do otwarcia tej czekolady byłam pewna, że zjem ją w domowych warunkach w dniu, w którym chciałam coś mniej degustacyjnego. Marzyła mi się herbaciana kompozycja ze szczyptą przypraw, jednak gdy już ją otworzyłam, odnotowałam zapach taki, że... no cóż, uznałam, że to jeszcze nie jej pora i poczeka do następnego wyjazdu w góry. Zabrałam ją na sporą pętlę w Beskidach. Ruszyłam ze Szczyrku niebieskim szlakiem na Skrzyczne. Po krótkim marszu wyszłam na schronisko i uznałam, że to pora na tę czekoladę.


Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Chai Latte z herbatą i mieszanką aromatycznych przypraw Mleczna 55 % kakao Nikaragua to ciemna mleczna czekolada o zawartości 55% kakao odmiany Amaya z Nikaragui z herbatą cejlońską, wanilią, cynamonem, imbirem i kardamonem; inspirowana indyjskim napojem Chai Latte.

Po otwarciu uderzył mnie intensywny zapach ciepłego cynamonu, który mieszając się z ogromem mleka i słodyczą, poszedł w nieco rzygowinowym kierunku. Oprócz niego czułam korzenno-ciepłe, mniej jednoznaczne przyprawy. Goryczkowaty kardamon mieszał się z orzechowawo-drzewnym akcentem. Doszukałam się cierpkości, być może herbacianej, a także czegoś plastikowo-mydlanego, skrytego w korzenności. Słodycz połączyła wanilię, kwiaty i karmel, lecz nie była za wysoka. 

Tabliczkę cechowała twardość i masywność. Podczas łamania trzaskała nie tyle głośno, co konkretnie, obiecując gęstość i zbitość.
W ustach rozpływała się w średnim tempie. Potwierdziła się jej gęstość. Była bardzo kremowa, tłusta w maślany sposób i niemal idealnie gładka. Sporadycznie trafiłam na leciutki, ziarnisty element przypraw. Była tłusta w maślany sposób, jednak znikała niczym tłuste mleko.

W smaku pierwszy rozbrzmiał intensywny, lekko gorzkawy kardamon, wzmocniony nieoczywistą, cierpkawą goryczką. Zaraz rozłożył się cały korzenny wachlarz, a goryczka przedstawiła się jako czarna herbata. Do dominującego kardamonu dołączył cynamon i odrobina imbiru.

Zza przypraw popłynęło mleko i delikatna słodycz. Mleko nieco spowolniło przyprawy, co wykorzystała słodycz. Zaczęła rosnąć odważnie, ale nie jakoś bardzo mocno. Wpisała się w ciepło, robiąc aluzje do karmelu. Zaraz jednak trochę się wycofał, otwierając drogę wanilii i... kwiatom?

Mleko dało się poznać jako naturalne i pełne, a ze względu na ciepłą pikanterie przypraw pomyślałam o ciepłym mleku z nimi. Zakręciły się w nim... suszone liście czarnej herbaty. Była coraz wyraźniejsza.

Przyprawy z czasem porządniej wydobyły herbatę. Cierpkość uplasowała się właśnie w niej. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dodatkowo wzmocniła subtelne kakao o orzechowym charakterze. Splotło się w jedno z tą łagodną, czarną herbatą. Gorzkość, którą sugerowały przyprawy, nie nadeszła. Czułam jedynie gorzkawość. 

Z czasem słodycz na mlecznej fali wzrosła znacząco. Wanilia wyłoniła się wyraźniej, w zasadzie rządząc w słodkim wątku. To zaś skierowało imbir w ryzykownie nieco mydlanym kierunku. A jednak... jakby próbował zapewnić ostrawą soczystość?

Z pomocą przyszła jednak słodka soczystość z oddali. Była subtelna... Trudna do nazwania, acz może leciutko... Mandarynkowa? Czmychnęła jednak w rześkawe kwiaty. Słodycz jednak nie podjęła tego lżejszego tonu - jawiła się raczej jako dość ciężkawa.

Końcowo łagodna, ale czarna herbata przemieszała się z kardamonem, siląc się na lekką, cierpkawą goryczkę, acz tę skutecznie stopowało mleko i silna, ale szlachetna i niedrapiąca słodycz. 

Po zjedzeniu został posmak kardamonu i jego lekkiej goryczki, spleciony ze szlachetnie cierpkawą czarną herbatą - czy raczej jej cierpkością - oraz cynamonem. Czułam też pełną mleczność i słodką wanilię.

Ogół był smaczny, jednak mam parę zastrzeżeń. Jak na kompozycję stylizowana na herbatę z przyprawami, za mało było mi tu herbaty. Uległa przyprawom i mleku do tego stopnia, że dałabym się nabrać, iż jej nuta pochodzi od kakao. Splot przypraw i mleka wyszedł nieźle, choć i on mógł wyjść lepiej. Na plus, że nie było za słodko. Mimo to, bez wanilii by się obeszło. Ogólnie więc można spróbować i trochę podjeść z ochotą, ale w warunkach domowych, nie górskich mogłoby mnie znudzić w większej ilość (dojeść dojadłam, ale bez szału - gdyby kardamon i imbir nie były nielubianymi przez Mamę przyprawami, tak z 1/3 powędrowała by do niej). 

Przyszła mi na myśl Beskid Chocolate Nikaragua Mila Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % o nutach wanilii, kwiatów, drewna, herbaty z rześkością kokosa. Była oczywiście bardziej gorzka i bogata w owoce, jednak dałabym się nabrać, że to to kakao było bazą ze względu na to, że samo w sobie smakowało trochę dodatkami dzisiaj przedstawianej. A jednak bazą było kakao, z którego zrobiono Beskid Chocolate Nikaragua Amaya Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 %, która również miała nuty kwiatów i cytrusów, ale na pewno nie herbaty. W podlinkowanej czułam za to drewno sandałowe - tu więc wydaje mi się, że mogło lepiej zaopiekować się dodanymi przyprawami. I w takim wypadku nie ma wątpliwości, że herbatę w dzisiaj przedstawianej czuć tę dodaną, nie płynącą z czekolady.


ocena: 8/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 551 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, cukier trzcinowy, herbata Ceylon 5,5%; wanilia Bourbon, cynamon, imbir liofilizowany, kardamon

sobota, 14 stycznia 2023

Rózsavolgyi Csokolade Sushi in White Chocolate biała z matchą, puffingowanym ryżem, czarnym sezamem, olejem z łososia i imbirem

O tej czekoladzie wspomniałam już przy Rozsavolgyi Chuno Nicaragua - Jinotega 72%. To właśnie ją postanowił mi kupić ojciec i razem zapłacić za przesyłkę. Mnie urzekło opakowanie (wydało mi się połączeniem moich tatuaży: z motywem sushi oraz czekoladą, bo też obrazek taki "rysowany"), bo smak samej czekolady nie bardzo - w końcu to biała i "dziwna", a obecnie jakoś i te bardzo dziwne przestały mnie ciekawić (wolę po prostu pyszne czyste ciemne). Kocham sushi, ale tu jestem dość konserwatywna - ryba musi być surowa i żadne jakieś opcje na słodko mi się nie podobają. Wracając do czekolady... Skład przeczytałam dokładnie (wcześniej wiedziałam tylko, że to pewnie "biała z dziwnymi dodatkami") dopiero, gdy do mnie dotarła i... nie ukrywam, że dwie rzeczy mnie przeraziły. Prażono-dmuchany ryż, bo go nie cierpię oraz... olej z łososia. Owszem, jadłam z wędzonym łososiem (Modern Dwellers Smoked Salmon 65% Chocolate Square), ale wytrawne ciemne czekolady wędzonymi nutami z czymś takim potrafią się zgrać, by jakoś smakować, natomiast coś takiego? Przerażało mnie. Tym bardziej, że nie lubię, gdy nawet w samym łososiu trafia się za dużo tego białego tłuszczu. Tylko że o ile w sushi to jakoś przejdzie, tak w czekoladzie...? No i zaczęłam się bać, jaki imbir dodali. Korzeń oraz sypką przyprawę lubię, ale tego do sushi nienawidzę. No cóż, poniekąd sama chciałam.

Rózsavölgyi Csokoládé Sushi in White Chocolate to biała czekolada (zawartość tłuszczu kakaowego to 29%) inspirowana sushi, czyli z zieloną herbatą matcha, puffingowanym ryżem, czarnym sezamem, olejem z łososia i imbirem.

Po otwarciu poczułam dominujący zapach nieco "gloniastej" zielonej herbaty matcha. Rozlewała się na nieśmiałym, białoczekoladowym tle o raczej niskiej słodyczy. Inne elementy jakoś się ukryły, nawet, gdy wąchałam spód. Może i wyłapałam pewną roślinność, ale podporządkowała się matchy.
Raz i drugi, naprawdę mocno się wczuwając, wyłapałam chyba pobrzmiewający odlegle olej, jakby motyw wędzonego łososia - właśnie o oleju z takiej pomyślałam, nie o samej rybie w sumie, i... to było tak delikatne, że nie wiem, na ile wynikało z obecności dodatku, na ile ze skojarzeń (niektórzy przecież samej matchy przypisują trochę rybie nuty).

W dotyku tabliczka była tłusta, jednak to, że cechowała ją miękkość, wyszło dopiero przy łamaniu. W zasadzie rozpadała się wtedy, bo sama w sobie była wgniatająco-miękka i krucha, a ogrom ryżu jednak odpowiadał za pewien konkret. Ten łamał się krucho-chrupko lub zostawał i "wyciągał" z masy czekoladowej. Umieszczono go głównie na spodzie, ale nie jako "posypka", a dodatek zalany czekoladą. Sezam znalazł się z kolei w masie "po całości", acz też najwięcej skumulowało się go na spodzie, wśród ryżu.
Odgryzając kawałek miałam wrażenie, jakbym wgryzała się w nadtopione, miękkie masło, pokrywające konkretniejszy ryż. Nie było to przyjemne.
W ustach miękła prędko i dość szybko się rozpływała. Potwierdziła swoją tłustość. Była idealnie gładka, niemal śliska. Cechowała ją śmietankowość i oleistość.
Dość szybko wyłaniały się spod niej duże ziarenka dmuchanego, białego ryżu. W dłuższym kontakcie ze śliną oczywiście nasiąkał, rozmiękał i rozpływał się, a gryziony okazał się delikatny, krucho-chrupki. Nie obklejał zębów, nie męczył. Popisał się jakością. Tonował zdecydowanie za tłustą, miękko-rzadkawą czekoladę, co wyszło na plus, mimo że dodali go bardzo, bardzo dużo, że wyszedł efekt szyszko-batona z ryżu oblanego czekoladą (acz i tak było jej dość sporo).
Sezamu dodano więcej niż na to wygląda, ale oczywiście mniej niż ryżu; wystarczającą ilość. Był chrupiąco-strzelający, a im dłuższej gryziony tym bardziej trzeszczący.
Dodatki o zacnej strukturze w odpychająco i nieszczególnie czekoladowo tłustej tabliczce, ot, co.
Co ciekawe, niezależnie od tego, jak ułożyło się kawałek w ustach, smaki rozchodziły się podobnie. Z tą różnicą, że gdy ryżem na język, to delikatniej (bo czekolada wiadomo, spływała po ryżu).

W smaku pierwsza wystrzeliła wysoka słodycz. Reprezentował ją zwykły cukier, który mi szybko zaczął przeszkadzać.

Zaraz jednak dołączyła do niego mdława nutka oleju... Oleju wytrawniejszego, niedookreślonego... Mieszającego się z delikatnym mlekiem.

I nagle słodycz pokazała się jako matcha latte, czyli ta zielona herbata zrobiona ze spienionym mlekiem. Do cukru dołączyła wanilia, a matcha odważnie, na zasadzie kontrastu, torowała sobie drogę  wytrawniejszą, ziołowo-algową nutką. Mignął mi ledwo uchwytny rybi wątek, po czym matcha wspięła się na wyżyny. Przez chwilę przygłuszyła słodycz, jednak zaraz się wycofała. Czułam wciąż wyrazisty smak delikatnej matchy, która naturalnie jest trochę słodkawa.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa matcha oddała sporo miejsca dla mocno maślanej białej czekolady. Maślano-śmietankowa nuta była nową siłą napędową dla słodyczy. Drastycznie i szybko rosła. Tym razem cukier zdecydowanie górował nad szlachetniejszą wanilią. Ryż, choć początkowo niewiele wnosił na smak, trochę jakby rozrzedzał tę słodycz. Co jednak nie stanęło na drodze temu, by w gardle zaczęło mnie strasznie drapać od słodyczy ogólnej. Czasem już w tym momencie zaznaczała się drobna pikanteria.

Zielona herbata matcha pobrzmiewała do końca bez większych problemów, a do mleko-śmietanki zaczęło dopływać coraz więcej nut oleju i masła. Mieszając się, znów wydobyły coś wytrawniejszego... Po chwili rozpoznałam rybią nutkę (rzeczywiście pomyślałam o łososiu, a dokładniej o jego białych paskach tłuszczu).

Nagle w tym wszystkim po dłuższym czasie zaczynała się tlić drobna ostrość. Poczułam ciepło, a drapanie słodyczy w gardle trochę wsparła rozgrzewająca ostrość. Ujawnił się subtelny imbir. Wtedy też dodatki zaczęły fizycznie wyłaniać się spod czekolady.

Niegryziony sezam nie wnosił nic, natomiast ryż trochę neutralniejszy wątek, którym osłabiał słodycz i jakby "czyścił" scenę pod olej, maślaność. 
Zdarzyło mi się nadgryzać dodatki "obok" czekolady pod koniec, ale większość zostawiałam już gdy ta zniknęła. Czasem właśnie jakby spomiędzy ciamkanych dodatków wypływała pikanteria.
Ryż gryziony okazał się bardzo zachowawczy, nie przygłuszał innych smaków. To delikatny, dmuchany ryż dobrej jakości, bez cienia goryczy itp. Wyszedł trochę papierowo (to stwierdzenie neutralne, chodzi mi o cechę raczej charakterystyczną; ja go tak odbieram), a jednak... smakował lekko ryżowo. Wydaje mi się, że jakoś swoim nijakim wątkiem podkręcał się wzajemnie z mdło-oleistą nutką. I trochę na koniec tonował słodycz.
Sezam gryziony dał się poznać jako roślinnie wytrawny. Był wyrazisty, trochę gorzkawy i sprawiał wrażenie surowego. Z mgiełką imbiru, wyłuskał z całej tej mieszaniny myśl o oleju, opakowaniu po wędzonym łososiu (oczami wyobraźni widziałam pustą paczkę po jego plastrach, nie samą rybę).

Po zjedzeniu został posmak białej, mocno maślano-mlecznej i przesłodzonej czekolady (jednak dobrej jakości, nie ciężkiej) wraz z ciepłem w gardle, na które złożyła się i słodycz, i nienachalny imbir. Ten czuć wyraźnie, ale właśnie - nie dano go dużo. Do tego gloniasto-roślinny splot matchy i ryżu dmuchanego, który czasem zupełnie dominował. Przy niektóych kęsach chwilowo mocniej wyłaniał się w posmaku rybi element, by po chwili zniknąć. Do tego czułam nieprzyjemną tłustość, w tym na ustach.

Całość okazała się zaskakująco dobrze, zachowawczo zrobioną "białą czekoladą w japońskim klimacie". Nie powiedziałabym, że sushi, ale wyszła po prostu z głową. Herbata do bazy pasowała, bo czuć i matchę, i białą czekoladę. Ryż naprawdę dobrej jakości, nieprzeszkadzający, a neutralizujący oleistość. Sezam był i podkręcał wytrawniejsze wątki, podobnie jak imbir. A rozumiem, że takie założenie było, skoro i olej z łososia się tam znalazł. Ten pobrzmiewał, ale na zasadzie zagadki (czuć go czy nie czuć?), a nie że dodali kawałki ryby. Przy jednak tej ilości ryżu, czuję, że mogliby sobie pozwolić nawet na dodatek taki jak we wspomnianej Modern Dwellers Smoked Salmon 65% (aczkolwiek czuję, że na europejskim rynku mogłoby się nie sprzedać). Kontrasty dziwnie podkreślały się w harmonii, czasem coś się wychyliło, ale wszystko wyglądało na zaplanowane. Jedyne, co ja na pewno bym zmieniła to cukier. Wanilię czuć przyjemnie, ale niestety w kontraście do ordynarnego białego. Z trzcinowym wyszłoby znacznie lepiej. Też nie przekonuje mnie ta ilość ryżu, ale z drugiej... nie wiem, jak to by było z mniejszą. Poza tym, takie rzeczy trudno czasem jednoznacznie ocenić, gdy człowiek próbuje czegoś zupełnie, z zasady nie w jego typie.
Reasumując, nie wyszła kontrowersyjnie, a nawet całkiem, choć w moim odczuciu nie jakoś szczególnie, ciekawie. Po prostu jak ktoś lubi białe czekolady z zieloną herbatą, dla niego smacznie. Mnie nie smakowało, bo po prostu nie lubię białych i zacukrzania się nimi, a słodka, tłusta tafla z ryżem to coś, do czego nie widzę sensu się zbliżać. Chylę jednak czoła w uznaniu, że zrobili coś, co naprawdę ma szansę posmakować, jest pomysłowe i w ogóle. Po 1/4 podziękowałam i oddałam Mamie. 
W miarę jej smakowała, jednak stwierdziła, że niczego oprócz ryżu i zielonej herbaty z dodatków nie czuła (sezam widziała). Obu nam przeszkadzał ryż przeszkadzał, bo go nam było za dużo, odciągał uwagę. Zgodziła się jednak, że przynajmniej faktycznie neutralizował słodycz. Usłyszałam: "lepiej by było, gdyby dali mniej cukru, i mniej ryżu". Tak jak ja, nie chciała jej gryźć (bo w ogóle wtedy to nie smakowało czekoladą), a jej o wiele bardziej niż mnie przeszkadzało, że ryż się rozpuszczał. Do tego: "bardzo poprawna". Obie się tylko tak zastanawiałyśmy - no, olej z łososia w zasadzie czuć leciutko (ona nie czuła), ale... żadna z nas nie chciała by go czuć. Stąd obie mamy obiekcje w sprawie składnika, a jednak tak - tabliczka jest, czym jest.


ocena: 8/10
kupiłam: rozsavolgyi.com (ojciec kupił)
cena: 2390 HUF, czyli ok. 30 zł (za 70g; acz jak wyżej)
kaloryczność: 577 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: biała czekolada (cukier, mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, lecytyna rzepakowa, wanilia), zielona herbata matcha, ekologiczny ryż dmuchany, czarny sezam, olej z łososia norweskiego, imbir

piątek, 11 lutego 2022

Vanini 62% Bitterschokolade mit Ingwer ciemna z Peru z imbirem

Lubię markę Vanini i bardzo żałuję, że z całej ich ciekawej oferty do, przynajmniej moich sklepów, zawitały tylko trzy tabliczki, w tym w zasadzie tylko jeden naprawdę mój wariant: 62 % Birnen und Zimt (gruszka z cynamonem). Dzisiaj opisywany kupiłam, "bo Vanini", mając w pamięci, że wyszło im coś tak dziwnego jak karmelizowany rozmaryn. Kandyzowanych dodatków nie cierpię i... kandyzowany imbir jest tym, co normalnie omijam szerokim łukiem. Nie wiem więc w zasadzie, dlaczego to kupiłam. Mało tego, mimo paru nieprzyjemnych tabliczek właśnie reprezentujących duet imbir&cytryna, miałam cichą nadzieję, że jakoś to w tej wszystko zagra. Naiwność? Może. Sprawy przybrały jednak śmieszny obrót, bo choć już zdążyłam się wystraszyć, że władowałam się w kolejny taki, okazało się, że to... jednak czekolada tylko z imbirem (teoretycznie). I znów nie wiedziałam, czy cieszyć się, czy nie.

Vanini 62% Bitterschokolade mit Ingwer / fondente con zenzero to ciemna czekolada o zawartości 62 % kakao z Peru z prowincji Bagua z kandyzowanym imbirem i kawałkami imbirowymi.

Rozrywając sreberko poczułam zaskakująco delikatny zapach mocno palonej czekolady z wyraźnie przebijającym się imbirem z sugestią... innych przypraw. Raz po raz nawiedzało mnie skojarzenie z poprzypalanymi ziołami-przyprawami jako... przyprawa do kurczaka ze znacznym udziałem imbiru właśnie. Ten tylko częściowo wydawał się korzeniowy. W dużej mierze szedł w mydlany, słodkawym i niemal kwiatowym kierunku - zwłaszcza przy podziale już. Całość była średnio słodka i przybrała delikatny, przytulny wydźwięk.

Dość ciemna, o ciepłobrązowym odcieniu tabliczka w dotyku wydała mi się nieco zamszowa, co trochę kłóciło się z jej twardością i porządnym trzaskaniu przy łamaniu. Już w przekroju zobaczyłam bardzo dużo kawałków różnej wielkości. Ewidentnie widać kandyzowane kawałki imbiru-korzenia (większe i żółto-zielonkawe), dziwne kawałki oraz granulki imbirowe (mniejsze, białawe, biało-żółtawe).
W ustach rozpływała się powoli i jedynie tłustawo. Z łatwością stawała się mazistą w trochę polewowym sensie, miękkawą masą, rozlazłą grudką. Wydała mi się nieco zamszowo-aksamitna (niegładka). Niechętnie wypuszczała z siebie dodatki, acz te jakoś tam w końcu wypadały. Wydała mi się najeżona nimi nieco przesadnie - aż trudno o kęs, w którym bym o nie chociaż nie zahaczyła.
Imbir ewidentnie nasiąkał, natomiast granulki w przeważającej ilości rozpuszczały się wraz z czekoladą. Drobnica była twardsza tylko w pierwszych sekundach (ganiany po ustach kawałek śmiesznie nią dzwonił o zęby). Szybko ugryzione to-to twardo chrupało-rzęziło jak wilgotniejący cukier, a potem gryzione ewentualnie rzęziło. Chwilami robiło się to lepkawe jak mieszanka cukru i soku... taka miękko-zbrylona galaretka (?), ale nie obklejała zębów. Drobinki rzęziły wówczas, po czym rozpuszczały się jak cukro-woda. Na sam koniec praktycznie nie zostawały, choć przy niektórych kęsach trafiały się. Były wtedy jakby... grudkowo-żelko-wiórkami.
Z imbirem kandyzowanym rozprawiałam się, mniej więcej gdy czekolada już prawie zniknęła, tak "obok niej zaczynając", a kończąc gdy nie zostało jej już ani trochę.
Początkowo lekko suchawe i twarde kawałki kandyzowanego imbiru na koniec okazały się... rozmaite. To kawałki korzenia: trochę twardawych, dużo miękko-soczystych. Wiele z nich miało miniwłókna (niektóre włókna do końca były bardzo twarde). Gryzione rzęziły i trzeszczały / skrzypiały jak wiórki kokosowe. Pojedyncze lepko-miękkie grudki jakie wśród nich się zaplątały, dodawały rzężąco-cukrowy element, który o dziwo nie przeszkadzał.
Całościowo formę i strukturę uważam za jak najbardziej do przyjęcia, choć nie wymarzoną (bo jednak za dużo mi tu tej drobnicy).

W smaku jako pierwsza pojawiła się może nie bardzo za silna, ale osamotniona słodycz. Była wysoka, jednak nie szarżowała. Miała łagodny, spokojny charakter. Zalatywała nieco waniliową nutką. Daleko w tle odnotowałam sugestię soczystości, ale nikła w słodyczy. Rosła po paru chwilach, robiąc się już przesadzoną i nieco cukrową. 

Uwypukliła to baza, która wydała mi się niemal maślana, orzechowawo-neutralna. Palona... trochę, choć może raczej "pieczona"? Na pewno jedynie minimalnie gorzkawa. Przez maślaność i słodycz zaraz skojarzyła mi się z solidnie wypieczonymi, twardymi ciastkami imbirowymi. Najpierw czekolada pobrzmiewała imbirem-przyprawą w proszku. Wspomniane skojarzenie umacniał już lekko wyłaniający się dodatek. 

Przy kawałkach (przy wszystkich?) najpierw podskakiwał czysto cukrowy smak, powodujący drapanie w gardle, które przechodziło w ogólne rozgrzanie. Szybko robiło się bardzo cukrowo-słodko, wciąż jednak tak spokojnie-sielankowo jak na "cioteczkowym poczęstunku" (pulchne paniusie w pastelowym saloniku; kwiatowo, słodko, trochę dusznie - ot, taka wizja-wyobrażenie).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam goryczkowatą nutę przypalonych / przypieczonych przypraw i ziół, co skojarzyło mi się z przyprawą do kurczaka, w której dominował imbir. Wyszło to lekko orientalne i dziwne, bo niemal wytrawna nutka szła obok silnej, cukrowej słodyczy. Przez parę sekund kandyzowanie czuć mocno, przez co odciągało uwagę od czekolady i... nawet wyrazistego imbiru samego w sobie.

Chwilami w przypadku większości kęsów na krótko przy niektórych kawałkach robiło się jeszcze bardziej cukrowo, ale niemal równocześnie też nagle soczyście - aż kwaskawo? Orzeźwiająco-słodko i ostrawo, co potem rozmywało się w imbirowości i słodko-maślanej bazie. Ta sama w sobie wydała mi się mieć skłonności do soczystości. Mimo to, również tracącej na znaczeniu.

Z czasem cukrowość nieco się rozproszyła. Nie osłabła jednak słodycz, także ta zahaczająca o wanilię. Całość była za słodka, choć wraz z jedzeniem czekolada wyraźnie traciła na znaczeniu. Pobrzmiewała nieśmiało palono-goryczkowatą nutą. Sprawiała wrażenie nawet odrobinę pieczono-ciastkowo-orzechowej, ale... goryczka przeszła w imbir.

Pod koniec czułam sporo goryczkowato-ostrego korzenia. Kawałki nasiąknięte, z których jakby częściowo uszedł motyw kandyzowania, okazały się soczyste w specyficzny, paloąco-rześki sposób. Jako że ogólnie słodko, i w nim podkreślona była słodycz. Miała w sobie coś mydlanego, kwiatowego. Imbir-korzeń został otoczony imbirem-przyprawą, co zaobfitowało w ostrzejsze i bardziej ogólnie korzenne smaki. Nieco przypiekły język i usta, ale bez przesady.

Korzenny imbir, imbir mydlano-ostry jako korzeń zostały w posmaku z przesadzoną słodyczą. Czekoladowa, cukrowo-waniliowa i kandyzowana imbiru napędzały się wzajemnie i w posmaku wydawały się aż nijakie. Znaczy... kandyzowanie czułam wyraźnie, ale "co to tam było kandyzowane" już mniej. To że imbir, to raczej domysł z tego, jak ostro-ciepło było w gardle (mniej na języku). Też nie mocno, ale wyraźnie. Chwilami jednak miałam poczucie, jakbym przesadziła z jedzeniem imbiru albo jakby chociaż... w dużej mierze oddalał świadomość, że jadłam czekoladę.

Całość jawi mi się jako... w sumie dobrze wykonana i w sumie smaczna, mimo że nie do końca moja. Dla mnie zdecydowanie za bardzo wypełniona dodatkiem, który kompletnie nie był w moim guście (cukrowy, kandyzowany). Niemniej, imbir zaprezentował się na kilka sposobów i to po kolei, nie spiesząc się ani nie mordując ostrością. Było pikantnie, ale spodziewanie. Czekolada była przygłuszana, ale nie zagłuszona. Jej mocno palony wątek i pewna soczystość sprawiły, że pomyślałam, iż "trochę jak z Peru" i zaczęłam dokładnie szukać na opakowaniu informacji. I co? I racja! Tylko że i do samej bazy mam zastrzeżenia, że wyszła tak słodko i maślano, łagodnie... w momencie gdy do rozprawienia się z korzeniem imbiru i kandyzowaniem, ja postawiłabym na miazgę.
Kandyzowanie dodatku w sumie... potrafię zrozumieć. Pewnie miało na celu zmiękczenie korzenia oraz... przecięcie jego smaku. Tego więc nie czepiam się. Nie wiem jednak, o co chodzi z kawałkami imbirowymi... To znaczy: nie wiem, na ile cukrowość była z nich, na ile z kandyzowania i samej czekolady. Nie sądzę, żeby były niezbędne, a jeśli już takie robić to... na pewno nie tak cukrowe. Ogólnie jednak na pewno nie wyszła źle. Myślę, że ci, którzy lubią kandyzowane dodatki i imbir, ostrość odbiorą ją z entuzjazmem. Jednoznacznym i obiektywnym minusem jest tylko słodycz, bo tak to nawet ja jadłam ją trochę zaintrygowana.
Z samym imbirem zdecydowanie wolę mniej słodką i gładką Dolfin Noir 60 % Gingembre frais i... właśnie zorientowałam się, że z samym jako dodatkiem nie w proszku, w zasadzie chyba nie jadłam. Przeważnie łączą go z cytryną. Bonus więc za ciekawy wariant.


ocena: 7/10
kupiłam: Kaufland
cena: 6,99 zł
kaloryczność: 551 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kandyzowany imbir 9% (imbir, cukier), kawałki imbirowe 2% (imbir, cukier, koncentrat soku cytrynowego), lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy

środa, 9 czerwca 2021

Svitoch Exclusive 51 % Ginger & Lemon ciemna z imbirem i skórką cytrynową

Połączenie cytryny i imbiru zawsze wydawało mi się w porządku, jednak trafiwszy np. na Novi Nero Nero 70% Extra Bitter chocolate with lemon peels and ginger crystals jakoś się zraziłam. Nie to, że znielubiłam, ale zaczęłam być bardziej podejrzliwa i sceptyczna. Ostatnio też nawet w czekoladach z dodatkami zbyt niska zawartość kakao, a za duża cukru zaczęła mi przeszkadzać. Stąd w pierwszej chwili, po trzymaniu tej czekolady od Olgi z livingonmyown (dziękuję!) razem z Choceur Zitrone-Ingwer 55 % i Svitoch Exclusive 51 % Hazelnut & Peanut, wystraszyłam się. Wystraszyłam się, że chciała mi sprawić radość - i samym faktu podarowania czekolad niedostępnych w Polsce autentycznie już od razu sprawiła - a ja nie będę umiała się cieszyć z tych czekolad... I mimo że Choceur jakoś niezbyt mi podeszła, nestlowata Svitoch okazała się miłym zaskoczeniem. Stąd i obudziła się we mnie nadzieja, że może ostatnia czekolada też będzie w porządku - przecież to także Svitoch. Ok, to ci od Nestle, a Nestle nie lubię, ale... jak już zaskoczyłam na lepsze nastawienie, trudno było je zepsuć. Do tego stopnia pozytywnie się nastawiłam, że nawet mleko i serwatka w składzie widziały mi się jako plus - postanowiłam potraktować ją po prostu jako ciemną mleczną. Takiej z tym zestawieniem dodatków jeszcze nie jadłam - to raz. I dwa: ciemna mleczna to zawsze nie ciemna przesłodzona. Aż sama się dziwię, jak koniec końców zaintrygował mnie obiekt dzisiejszej recenzji.

Svitoch Exclusive Ginger & Lemon 51 % Dark Chocolate to ciemna (mleczna?) czekolada o zawartości 51 % kakao ze skórką cytrynową i imbirem; produkowana przez Nestle.

Rozchyliwszy sreberko poczułam splot cukru i imbiru-przyprawy. Ten w pierwszej chwili mignął mi mydlaną nutą, ale szybko zniknęła na rzecz ciepło-ostrej korzenności. Baza reprezentowała przesłodzoną, nieco budżetową czekoladę, przejawiająca nutę orzechów laskowych w wydaniu zimowo-korzennym, prażonym. Rozkręciły skojarzenie z imbirowymi ciastkami muśniętymi polewą kakaową, budżetową czekoladą o wytrawniejszej cierpkości (przypomniały mi się ciastka Tesco Finest Spicy Dark Chocolate Ginger Cookies). Niewątpliwie czuć aromaty (orzechowy i wanilinę - tę drugą zwłaszcza w trakcie jedzenia). Cierpkość otwierała drogę soczystości. Czułam w niej cytrusy, poprzez goryczkowatą skórkę mieszające się z bazą, a z imbirem soczystością właśnie. Dzięki temu pomyślałam o imbirze świeżym (korzeniu).

W dotyku tabliczka wydała mi się gładko-kremowa, ale niewątpliwie ciemnoczekoladowa. Przy łamaniu jedynie pykała, ale była twarda. Przekrój ujawnił mnóstwo dodatków. Przy robieniu kęsa skórka cytrynowa dała się poznać jako sucho-ciągnąca, odrobinę lepkawa. Po drobinkach imbiru zęby się zsuwały.
W ustach czekolada rozpływała się dość powoli i gęsto, stając się tłusto-ulepkowatym, miękkim budyniem. Zawierał pylistość i mnóstwo dodatków, szybko wyłaniających się. Chwilami wydawało mi się, że imbiru dodano więcej, niż wskazuje na to skład, ale to chyba przez smak. Kiepsko sprawdził się przy tym mój sposób zostawiania i rozgryzania dodatków na koniec, bo wtedy za bardzo palił imbir; z kolei tylko cytryna lepiej wychodziła... Stąd zajmowałam się nimi, gdy czekolada już prawie zniknęła, ale jeszcze była, "obok", próbując wybierać najpierw imbir.
Do czekolady dodano: początkowo sucho-twardawe, a z czasem upuszczające cukrowo-kandyzowaną otoczkę z wierzchu (rozpuszczającą się na pyłkowe-grudki i wodę) i nasiąkające skórki cytrynowe. Część wydawała się otoczką w 80 %, cytryną tylko w 20 %. Ogólnie jednak wyglądały na niemal białe, trochę przezroczyste. Na koniec robiły się miękkawo-jędrne i odlegle "świeżawe", chwilami niektóre dziwnie lepko-kartonowe (jak rozmiękły, rozmoczony?).
Imbir z kolei to kawałki ciemniejsze i na pewno twardsze,  niektóre bardzo twarde, a tylko niektóre twarde aż niepozytywnie. Niektóre udawały twardawe kawałki orzechów. Inne zaskoczyły mnie... włóknami.
W zasadzie nie odnotowałam zasady, czy któreś były większe. I imbir, i cytryna wystąpiły pod postacią sporych, średnich kawałków i drobnicy.

Już w chwili robienia pierwszego kęsa uderzyła mnie wysoka słodycz cukru, prędko łagodzona wanilinowo sztuczną naleciałością i delikatną gorzkawością, prawie wytrawnością. Skojarzyło mi się to z czekoladowym likierem - czymś zasładzającym niemal natychmiast, ze sztucznym echem aromatu, ale też z zaznaczoną drobną cierpkością kakao.

Cierpkość ta, likierowość po chwili zaczęła nieco rozgrzewać. Odnotowałam soczystość, cierpkość czy nawet goryczkę, zmieszaną z cytrusowością. Po paru chwilach imbir wyraźnie dał o sobie znać. Oto przejął rozgrzewanie, serwując ciepły, korzenny smak. Był pikantny, ale jednocześnie specyficznie słodkawo-gorzkawy. Tak, smakował głównie świeżym imbirem i - jak to on - zalatywał delikatną mydlaną nutą, ale także imbirem-przyprawą w proszku. To przełożyło się na skojarzenie z imbirowymi ciastkami. Takimi... z połyskującym cukrem: bardzo, bardzo słodkimi. Trochę... piernikowymi? Może z podprażonymi orzechami laskowymi?

A przynajmniej z polewą kakaową rodem z korzennych pierników. Niestety budżetowych. Lekka gorzkawość zasugerowała zacukrzone, tanie kakałko zrobione na śmietance. Śmietankowość i maślane wybiegi podkreśliły wanilinę, jednak nie ugłaskały ogólnej słodyczy. To próbował zrobić imbir. Czasem nawet z niezłym skutkiem, a czasem skórka cytryny stawała mu na drodze,podbijając cukrowość. Czasem pomogła mu... sól. Jakoś w połowie rozpływania się kęsa między dodatkami przeważnie pojawiała się zaskakująco wyraźna nutka soli hamująca przesłodzenie. Wydobywała czekoladowość tak, że imbir jej nie zagłuszał. W paru kęsach jej nie było, więc miałam okazję utwierdzić się, że to dobry pomysł.

W drugiej połowie wyraźniej odezwała się cytryna, a właściwie jej "otoczka". Najpierw podwyższała cukrowość swoim słodko-kandyzowanym wierzchem. Był... słodko-żaden, mdły i dziwnie słodko-wodnisty. Następnie roztoczyła po ustach delikatnie cytrynowo-kartonowy smak, ale w dużej mierze wydawała się ze smaku wyprana. Co ciekawe, trochę tonowała słodycz samej czekolady.
Jak pisałam na początku, dodatki podgryzałam już w trakcie rozpływania się czekolady, a nie tylko na koniec (tak lepiej to wychodziło).

Po debiucie dodatków czekolada pełniła już tylko funkcję zasładzacza, powoli i marnie odzyskując palono-orzechowy, łagodnie gorzkawy smak. Bliżej końca wydała mi się bardziej śmietankowa i kakaowo-polewowa, budżetowa. Kojarzyła się z lekko orzechowym słodkim kakao na śmietance. Tu doszukałam się też sztucznych sugestii drażniącego aromatu: waniliny (i chyba orzechowego).

Dodatki gryzione na koniec zachowywały się różnie. Niektóre kawałki cytryny wyraźniej, ale wciąż minimalnie smakowały zacukrzoną do bólu, gorzkawą skórką, prawie w ogóle cytryną ogółem (nie były kwaśne), inne kartonem albo niczym, a imbir... czasami występował jako ciepło-pikantny szatan, chwilami te mniejsze kawałki też wyszły na tyle nijako, że nabrałabym się, że to karmelizowane orzechy. Te większe i średnie jednak, a więc większość, uderzały ostrością, paliły w język i gryzły. Zerowały też całą resztę, w tym... przesłodzenie.

Po zjedzeniu został posmak głównie imbiru, jego goryczka, ostrość i wręcz kwaskawość "poostrościowa", ogólna cierpkość, także kakao. Nie obyło się bez posmaku cukru, ale bardziej jako "cukru wanilinowego", który tylko trochę dokładał się do drapania w gardle. Za tym stała bowiem imbirowa pikanteria. Czułam też kwasek, ale powiązałabym go raczej z imbirem i budżetowym kakałkiem, aromatami niż cytryną... Czułam się jakbym wypiła przesłodzone kakao i zjadła jakieś cukrwo-imbirowe ciastka z orzechami w budżetowej polewie.

O tak, taniość, polewowość dawały się we znaki. Mimo że bardzo słodka, to jednak tak skomponowana, że nie była to wielka wada. Bardziej niż z przesłodzoną ciemną kojarzyła się ze śmietankową czy kakao na mleku. Dodatki w takiej formie (drobnica) nadały tabliczce efektu zlepka-ulepka, tym bardziej, że była znacząco tłusta. I do nich mam wielki żal. Otóż imbir swoją ostrością wiele tu trzymał w szachu (przesłodzenie, budżetowość, aromaty), ale wydaje mi się, że rządził się swoją silną ostrością za bardzo. A jednocześnie cieszę się, że dodali kawałki prawdziwego. Cytryna to jakaś pomyłka. Bardziej to kandyzowany cukier, niż skórka. Zaskoczyła mnie też sól... o dziwo pozytywnie.
Wyszła ogółem nieco gorzej Lindt Excellence Lemon with a Touch of Ginger, ale... to, którą wolałabym to zależy od dnia. I Lindt, i Choceur to przecukrzone ulepki, zaś Svitoch to ulepek, ale bardziej w tym wyważony. Całkiem ciekawy dzięki soli. Lindt był przyjemnie soczysty, mimo że mało cytrynowy; imbir zahaczał w nim o mydlaność. Svitoch z kolei wcale nie była soczysta, cytrynowa niespecjalnie; za to mocno, naturalnie imbirowa (aż za mocno, biorąc pod uwagę łagodne otoczenie). Zaś Choceur była zacnie imbirowa (korzennie), a cytryna wyszła zbyt podrasowana, aż drażniąca w tym. I tu dochodzimy do kwestii: takie sztuczne i napastliwe podrasowanie przeszkadza mi o wiele bardziej, niż przegięcie z naturalnym dodatkiem. Niestety i w Svitoch czuć aromaty, ale w takiej ilości, że mogą być.
W pierwszej chwili obstawiałam, że zjem pewnie kostkę czy dwie, resztę upchnę dla ojca, ale się wciągnęłam (żałuję mu tych kiepskich-ale-zjadliwych, z nieśmieciowym składem), nie każdy kęs niósł imbirowe palenie. Zjadliwa, mimo że daleka od ideału.


  ocena: 6/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: -
kaloryczność: 495 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier. miazga kakaowa, serwatka z mleka w proszku, tłuszcz kakaowy, tłuszcz kakaowy, kawałki skórki cytrynowe 3% (skórka cytryny, cukier, syrop glukozowy, dekstroza, regulator kwasowości: kwasek cytrynowy), pełne mleko w proszku, odtłuszczone kakao w proszku, kawałki imbiru, emulgatory (lecytyna słonecznikowa, E476), sól, aromaty

czwartek, 13 maja 2021

Choceur Zitrone-Ingwer 55 % ciemna z imbirem, migdałami i cytryną

Po Novi Nero Nero 70% with lemon peels and ginger crystals zniechęciłam się do połączenia cytryny i imbiru. I niestety... akurat na to zniechęcenie trafiła Olga z Livingonmyown z paczką (za którą bardzo, bardzo dziękuję) m.in. z dwiema czekoladami w tym wariancie. Najpierw zrobiło mi się trochę smutno, że może nie jestem docelowym konsumentem takich, ale potem... Zadziałał czynnik "ciekawostka ze świata", i jakoś spojrzałam przychylniejszym okiem. Czekolady z Aldiego bowiem lubię... i mimo że Choceur Weisse Cookies wydała mi się kiepska, niedorównująca Chateau, nie skreśliłam jej. Mało tego, perspektywa spróbowania czegoś prawdopodobnie z Aldiego, ale austriackiego (czekoladę przywiózł Oldze tata wracający z Austrii) była coraz atrakcyjniejsza. Zwłaszcza, gdy z czasem zaczęłam coraz bardziej skupiać się na tym, co przede mną, a nie na wspomnieniach. I gdy pomyślałam, że tej o wiele bliżej do niezłej Lindt Excellence Lemon with a Touch of Ginger niż do Novi, która tak źle mnie nastawiła.

Choceur Zitrone-Ingwer 55 % Cocoa (Citron-Gingembre / Zenzero-Limone) to ciemna czekolada o zawartości 55 % kakao z płatkami migdałów, kawałkami cytrynowymi i imbirem.

Rozerwawszy sreberko, poczułam przede wszystkim imbir-przyprawę (w nieprzytłaczającej ilości na szczęście) oraz cukrowo-palony zapach czekolady. Jej goryczkę podsycała kwaskawo-goryczkowata nuta galaretki cytrynowej. We wszystkim tym krył się motyw kandyzowania, przez co imbir bez dwóch zdań wyszedł w wydaniu "na słodko". Był na granicy smakowitości a przerysowania, bo odznaczał się intensywnością nieco drażniącą, mimo że nie sztuczną. Taką, która mogła pójść w złym kierunku, ale nie musiała. Migdałów nie odnotowałam, a mimo lekkiej soczystości, wyszło dość ciężko.

Tabliczka w dotyku wydała mi się sucho-ulepkowata i mimo że dość twarda, to jakaś... nieciemna. Zdradzała tłustą kremowość. Pomimo tego, ładnie trzaskała; migdały łamały się wraz z nią.
W ustach rozpływała się bardzo powoli, ale prędko mięknąc i ochoczo przybierając postać miękkiego ulepka. Nie było w tym jednak niczego strasznie odrzucającego. Kremowo-maślano tłusta i pełna, wyszła przeciętnie. Dążyła do gęstości, ale dodatki stały jej na drodze. Wydała mi się raczej gładka, chwilami tylko jakby odrobinę proszkowa (za sprawą imbiru?). Wado-zaletą okazało się najeżenie dodatkami. Z jednej strony pomogło w lepszym odbieraniu ulepkowatości, z drugiej... wolałabym dobrą czekoladę, a nie aż tyle dodatków odwracających uwagę od niej.
A miało co ją odciągać. Całą tabliczkę wypełniało mnóstwo całych płatków migdałów i kawałków oraz drobnicy cytrynowej - raz mniej, raz więcej.
Najwięcej dodano migdałów w postaci płatków. Były chrupiąco-delikatne, kruche. Gryzione okazały się przyjemnie świeżawo-soczyste.
Cząstki cytrynowe to i drobinki, i kawałki. Wydawało się, że jest ich mnóstwo. Aż trudno o kęs choćby bez nich. W pierwszej chwili twarde, szybko częściowo rozpuszczały się jak cukier. Potrafiły chrupnąć/skrzypnąć, nabierając miękkości. Potem niektóre pozostawiały drobinkę-farfocla. Część była bardziej "cukrowymi skrzypaczami" (okropność), innym bliżej do "masy owocowej w cukrze" (te były prawie w porządku). Te już bym porównywała do... lepkiego dżemu? Niektóre kryły mikroskopijne skórki.
Jedynie imbir dodano sproszkowany, więc w strukturze za wiele nie dołożył.
Dodatki zostawiałam sobie na koniec, gdy czekolada już zniknęła, bo zwłaszcza cytrynowe były wtedy bardziej przystępne; co gorsze, już z nich zniknęło.
Zerowały poczucie zatłuszczenia.
W smaku od początku czułam przesadzoną cukrowość i paloną kawę. Okazała się gorzkawa, lekko cierpka. Gorzkawość w miarę szybko rozeszła się po ustach, budując ciepły klimat. Prędko podkreślił go ciepły imbir (przyprawa). Początkowo tylko lekko zarysował się na coraz bardziej maślanej bazie. Z każdą kolejną sekundą wydawało mi się, że pikanteria na zasadzie kontrastu tę maślaność podkreśla.

Słodycz wpisała się w ciepło i lekką pikanterię. Podyktowała jej smaku zacukrzonych korzennych imbirowych ciastek z cukrem, coś kandyzowanego (imbir? cytrynę?) i po prostu smak imbiru-przyprawy. Zaczęła przypiekać język i drapać w gardle wraz z cukrowością. Mimo iż coraz ostrzejszy imbir i cukier rozpędzały się, osadzone były w łagodnej, maślanej czekoladzie, którą... wciąż było jakoś tam czuć. Ta maślaność jednak jakoś mi nie pasowała, tym bardziej, że chwilami wydawała się nieco nasiąknięta cytryną.

Po paru chwilach odsłaniające się dodatki zaczęły odciągać uwagę od maślaności. Migdały niewiele wnosiły, bardziej rozbijały smak reszty. Cytryna przeszywała kompozycję swoją soczystą kwaśnością. Odnotowałam jednak także lekką, dziwną cukierkowość. Pomyślałam o cukierkach imbirowych, mimo że rozchodziła się od kawałków owocowych. Te smakowały głównie kwaśnym sokiem z cytryny, za mocno podrasowanym kwaskiem cytrynowym, jednak właśnie i słodyczy w nich nie zabrakło. W nich jednak wszystko miało tylko "swój czas". Gdy część cukru się z nich rozpuściła wraz z czekoladą, wydawały się bardziej goryczkowate.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa maślana baza utraciła kawowość, zaczęła zmierzać ku korzenności i polewowości. Imbirowa nuta i ciepło optowały za czekoladowymi piernikami w polewie; może z nadzieniem lub galaretką cytrynową. To tchnęło namiastkę soczystości, także w imbir. Nad wszystkim jednak kontrolę trzymał cukier. Drapał w gardle do pary z pikanterią imbiru, która przynajmniej wyszła przyjemnie korzennie.

Z czasem kawałki cytrynowe smakowały bardziej skórką cytryny, ale... po tej słodyczy i ostrości jeszcze wyraźniej czułam ich podkręcenie, namolny kwas cytrynowy i mocniejszą sztuczność. Mieszało się to ją z bazą, podkreślając w niej goryczkę i cierpkość.

Pod koniec imbirowa nuta niemal zagłuszyła czekoladę, a ja zabrałam się za rozgryzanie dodatków "na boku". Resztki cytryn smakowały strasznie kwachową, a jednocześnie cukrowo-podrasowaną cytryną i trochę cytryną naturalną, a migdały wreszcie odezwały się głośniej.
Rozgryzane na koniec wydawały się trochę wyciszone w smaku, nie mniej jednak wciąż migdałowe. Powiedziałabym, że smakowały świeżo i zadowalająco, ale nie satysfakcjonująco. Jak zebrało się ich więcej, reszta (czekolada, cytrynowe twory) się porozpuszczała to oczywiście dominowały i nieco wyciszały przecukrzenie i ostrość tak, że spokojnie mogłam zrobić kolejnego gryza.

Po zjedzeniu został posmak imbiru i goryczki cytryn: skórko-galaretkowatych, mało soczystych. Czułam także imbirowe pieczenie, a potem jedynie ciepło, przesłodzenie i wspomnienie kwasku. Na ustach z kolei została tłustość. Nie utrzymywało się to wszystko jakoś specjalnie długo, a i zbyt mocne nie było, co wyszło na plus.

Całość okazała się w miarę porządku, choć nie w moim stylu. Nie najgorsze dodatki, które wolałabym w innej formie wtopiono w całkiem niezłą czekoladę. Cukrowosć była wprawdzie przesadzona, ale nie zabiła zupełnie palono-kawowego smaku. Dodatki trochę przełamywały słodycz, przygłuszały czekoladę, ale nie zrobiły tego zupełnie. Imbir wyszedł porządnie, nieźle rozgrzał gardło, ale nie przegiął z ogólną ostrością; cytryny... wolałabym po prostu kawałki owocu - w dodatku mniej, a większych. Niektóre zdecydowanie za bardzo podrasowano kwaskiem cytrynowym. Płatki migdałowe, do których nie mam zarzutów, zrobiły z czekolady ulepek, będąc głównie zapychaczem. Jednak bez nich bardziej raziła by ulepkowość i cukier...

Wszystko w tej czekoladzie wyszło więc względnie.
Wydaje mi się na poziomie Lindta: każda ma swoje wady i zalety (Lindt wydaje się lepszy dla mnie). Dwa przecukrzone ulepki, ale: Lindt był przyjemnie soczysty, choć mało cytrynowy, a imbir zahaczał w nim o mydlaność; z kolei Choceu była zacnie imbirowa (korzennie), a cytryna wyszła zbyt podrasowana, aż drażniąca w tym.
W pierwszej chwili byłam pewna, że zjem całą, ale po dwóch kostkach czułam, że kakaowość, czekoladowość tak mi uciekają pod naporem kwasu cytryn...owego, że taki z tego zlepek dodatków, że... po prostu coś mi w tym nie grało. Trochę "tabliczkowy śmietnik", bez sensu żeby jeść. Kwasek cytrynowy za bardzo drażnił, mimo że nawet taki bardzo kwaśny nie był; on po prostu był napastliwy.


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: -
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, migdały 7%, kawałki cytrynowe 3,8% (syrop glukozowy, koncentrat soku cytrynowego, skórka cytryny), sproszkowany imbir 1%, masło klarowane, lecytyna sojowa, naturalny aromat cytrynowy, naturalne aromaty, ekstrakt waniliowy