Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moser Roth. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moser Roth. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 23 września 2024

Moser Roth Prażone Orzechy Laskowe ciemna 52 % z kawałkami orzechów laskowych

Choć wyprawa w Beskidy pod koniec kwietnia nie była wymagająca, i tak zaplanowałam na nią dwie czekolady. Wiedziałam, że część Schogetten Limited Freeze Me Dark Chocolate Hazelnut wróci, by posiedzieć trochę w lodówce, a po dziś prezentowanej nie spodziewałam się niczego zachwycającego. Pomijając formę, wyszło, że ta sobota była pod patronatem orzecha laskowego. Szkoda że w przypadku dziś prezentowanej w formie siekanej, no ale cóż. Otworzyłam ją na szczycie Wielkiej Rycerzowej, a zdjęcia dokończyłam nieco dalej, skąd było widać schronisko bacówka Rycerzowa. Dojście było dość parszywe - topniejący śnieg, błoto i liście to bardzo niepewny grunt. Gdy zobaczyłam tabliczkę (a w zasadzie 1,5 tabliczki, bo była też ułamana słowacka), ucieszyłam się. Choć bez widoków, po krótkiej wspinaczce, jakoś mi się tu spodobało - zwłaszcza, gdy jedyni spotkani na szlaku ludzie sobie poszli. Po ostatniej wyprawie na 3 wieże widokowe jednego dnia utwierdziłam się w tym, że nie mam nic do zalesionych szczytów, gdy np. na podejściu czy zejściu są ładne widoki. Wieże często odbierają im klimat, dobrze więc, że na Rycerzowej żadnej nie walnęli. Widoki miałam potem, gdy szłam przez Halę Rycerzową i potem na szlaku czerwonym do Rycerki Dolnej, z którego przeszłam na niebieski, by jakoś tam wyjść na asfalt i parking.

Moser Roth Prażone Orzechy Laskowe to ciemna czekolada o zawartości 52% kakao z siekanymi prażonymi orzechami laskowymi.

Po otwarciu uderzył zapach prażonych orzechów laskowych, zrównanych z cierpko-gorzkawą czekoladą o średnio wysokiej słodyczy. Miała nieco cukrowy charakter, ale nie wydawała się zbyt ciężka.

Mini tabliczki w dotyku obiecywały kremowość, która równie dobrze mogła pójść w trochę ulepkowatym kierunku. Były twarde i przy łamaniu trzaskały średnio głośno w kruchy sposób. W przekroju widać mnóstwo średnich i drobnych kawałków orzechów.
W ustach czekolada rozpływała się ochoczo, w tempie umiarkowanym. Miękła, wykazując gibkość i plastyczność. Wyszła kremowo, acz trochę ulepkowato, a kawałki dodatku wyłaniały się z niej po pewnym czasie, bez pośpiechu. Im wyraźniej jednak, tym czekolada bardziej zmierzała w stronę ulepkowatej. Okazała się ich zlepem. Zdecydowanie przesadzono z ilością kawałków.
Orzechy zostawiałam sobie na koniec, aż czekolada się rozpłynęła. Tylko nieliczne sporadycznie podgryzałam obok niej.
Zarówno podgryzane wcześniej, jak i te gryzione na koniec kawałki orzechów dały się poznać jako chrupkawo-delikatne. Większość bardziej miękka, inne nieznacznie twardsze. W zasadzie były pozbawione skórek - może pojawiła się odrobinka na pojedynczych kawałkach. 

W smaku przywitała mnie delikatna gorzkość, do której błyskawicznie dołączyła słodycz o trochę zbyt napastliwym charakterze. Za cukrem podążała wanilia, ale to ten pierwszy się rządził. W dodatku jeszcze dalej coś pobrzmiewało... Coś, czego nie mogłam uchwycić. 

Gorzkość rozeszła się leniwie, przywodząc na myśl przesłodzony, ale jednak cierpki kakaowo-ciemno czekoladowy syrop w palonym klimacie. 

Zza niego przebijał się orzech laskowy. Zgrał się z palonym wątkiem i wprowadził wyraźnie prażoną nutę. 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz zaczęła drapać w gardle, jawiąc się jako bardzo ciężka. Jednocześnie motyw orzechów laskowych nasilał się. 

Od kawałków ewidentnie odchodził ich smak, acz chyba i cała czekolada przesiąkła lekko ich chwilami przeprażoną nutą - wydaje mi się, że to ten dziwny posmak. Prażenie jakby chciało wpisać się w gorzkość czekolady, jednak ta kakaowa była na tyle słaba, że wyszło to trochę topornie. Kawałki orzechów niespecjalnie przełamywały słodycz. Nawet podgryzane obok po prosty pojawiały się za przesadzoną słodyczą.

Z czasem cukier, coraz więcej wanilii i orzechy zahaczyły o jakiś syrop orzechowy. Gdy czekolada znikała, czułam się już mocno zasłodzona. 

Kawałki orzechów gryzione na koniec okazały się średnio intensywne, ale jednoznaczne. Czuć, że to laskowe, acz jakby trochę onieśmielone przesłodzeniem i przerażone. Raz czy dwa przewinęła mi się lekka goryczka właśnie przerażenia, bo skórek na nich nie było. 

Po zjedzeniu został posmak przeprażonych, a od tego lekko gorzkawych orzechów laskowych oraz przesłodzenie cukrem i wanilią. Kakaowa cierpkość przypominała raczej taką przesłodzonego kakaowego syropu z echem orzechów.

Czekolada w zasadzie była tym, czym miała być, bez drastycznych wad, acz wydała mi się pójściem po najmniejszej linii oporu. Przeciętna, przesłodzona czekolada z przeprażonymi  i siekanymi orzechami - brak jej... Finezji? Lepszego wykonania na pewno. Taka, co to na szlaku można zjeść dlatego, że się kupiło. Odczucia zweryfikowałam w domu i miałam skończyć, ale jakoś zmęczyła mnie ilość siekanych dodatków, robiących z tabliczki słodkiego zlepa.
Cóż, utwierdziłam się już w przekonaniu, że Moser Roth raczej przedstawia półkę mocno średnią, a po prostu zdarzają jej się zacne czekolady, jak np. Moser Roth Chocolat Compose Dark Almond.

Jedna mini tabliczka powędrowała do Mamy, ale nie zjadła całej: "Taka mocno przeciętna, słodka i no... z orzechami za mocno posiekanymi. Nie wiem, po co je tak podrobili. Nawet niezła, zwykła, ale większe kawałki wyszłyby o wiele lepiej. Tak to nie w moim typie".


ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 6,99 zł (za 125g)
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, orzechy laskowe, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wyciąg z wanilii

czwartek, 29 sierpnia 2024

Moser Roth Chocolat Compose Dark Almond ciemna 52 % migdałami mielonymi, karmelizowanymi siekanymi i całymi

Heidi Grand'Or Golden Almonds Dark wzięłam pod wpływem impulsu, okazyjnie będąc w Aldim. Tego marketu prawie nie odwiedzam, bo musiałabym z mojego mieszkania chyba z godzinę jechać, a w zasadzie nie ma w nim nic dla mnie. Tylko niektóre czekolady uważam za naprawdę dobre. Ale... akurat nie Moser Roth. Te mam za przeciętne. A jednak kiedy dostrzegłam obiekt dzisiejszej recenzji uznałam, że w góry będzie świetna - dobrze wspominałam Kaufland Classic Fein Herbe Mandel Schokolade i liczyłam na podobny efekt. No i właśnie już z nią w dłoniach wpadło mi do łba, że dobrym pomysłem jest porównanie jej z podlinkowaną, ech. Dlatego właśnie na kolejną trasę wzięłam dziś przedstawianą - by kiepską Kaufland........... zakryć innymi migdałowymi wspomnieniami. Dopiero jednak przygotowując wstęp i przepisując skład tknęło mnie, że w zasadzie bliżej może być jej do J.D.Gross Superieur Czekolada z migdałami 32 % Migdały niż do typowej, zwykłej czekolady z migdałami, bo w składzie dostrzegłam też migdały zmielone. Ostatnie dwie trasy nie były bowiem zbyt szczęśliwe dla migdałów (Ritter Sport Nut Selection Ganze Mandel / Whole Almonds też mi podpadła). Padło, że dzisiaj przedstawiana ruszyła ze mną na Jagodną. Aż do chwili ruszenia z parkingu, z którego zaczynały się szlaki na Jagodną, byłam pewna, że tę tabliczkę wezmę na Śnieżnik. Ten odłożyliśmy, bo po prostu Jagodna była po drodze i nie chcieliśmy się wracać ze względu na czas - koledze bardzo zależało na pieczątkach do KGP, a że pierwszego dnia przez mój pomysł z Bruskiem, odpuściliśmy Śnieżnik, chcieliśmy jednego dnia 14 kwietnia zrobić trzy szczyty. Dlatego, choć pętla na Jagodną bardzo kusiła, poszłam szlakiem najkrótszym. Nie był trudny, ale trochę mnie zmęczył. Jego monotonia miała urok ze względu na cudne odcienie zieleni choinek, jednak szło się po dufto-asfalcie, więc czułam się, jakbym szła na Morskie Oko. Stwierdziłam jednak, że koniecznie kiedyś tam wrócę, by pójść inną drogą i sprawdzić, czy ten szczyt się obroni.
Tym razem jednak cóż... Jeden plus! Po tej prawie prostej drodze, kręcone schody na wieżę nie wydawały się takie złe. Dziwne jednak było, jak wibrują pod schodami, a odsłonięta metalowa konstrukcja chwilami chwiała się od silnego wiatru. Nie dziwne, że nazywają ja wieżą strachu. Ale ja lubię straszne klimaty. Choć nie wieże - nie wszystkie i nie wszędzie. Niektórym szczytów odbierają klimat. Wygląd tej jakoś mi nie leżał.

Moser Roth Chocolat Compose Dark Almond 33%Almonds in Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 52%  kakao z migdałami mielonymi, karmelizowanymi siekanymi i całymi.

Po rozchyleniu sreberka poczułam zapach, łączący wyraziste migdały i cierpkość czekolady. Ewidentnie była ciemna, ale nie gorzka i dodatkowo złagodzona migdałami bliskimi świeżym i surowym. Jej słodycz była wysoka, ale nie chamska, a trochę waniliowa i karmelowa.

Tabliczka o wyglądzie sugerującym kremowość i być może polewowość była masywnie twarda. Jej trzask był średnio głośny, a właśnie masywny, lekko stłumiony. Słychać było też kruche łamanie się - jak się okazało - płatków migdałów. Migdały całe nie łamały się, a po prostu zostawały w którejś części. Patrząc na spod, wysnułam błędny wniosek, że trochę ich poskąpiono.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanie-wolnawym, wykazując mazistość i gładkość. Była tłustawa i wyraźnie przy tym masywnie maślana, konkretna, ale nie ciężka. Wyginała się i z czasem miękła. Długo uparcie pokrywała migdały, acz częściowo wyłaniały się po jakimś czasie. Na języku czuć już, że nie pożałowano ich, a dodano pod różną postacią. Było średnio dużo migdałów całych i znacznie więcej sporych i grubawych płatków oraz ich kawałków migdałów karmelizowanych. Te miejscami pozbijały się w zlepki-skupiska. Wraz z czekoladą rozpływał się karmel, którym były pokryte. Nie dano go jednak dużo - nie było tu mowy o żadnych skorupkach czy coś. Końcowo prawie nie zostawał - może tylko trochę. Migdały cały były duże i pozbawione skórek. 
Dodatki gryzłam, gdy czekolada już zniknęła. Całe migdały okazały się twarde i chrupiące. Na płatkach i kawałkach tylko miejscami został karmel, nadający im chrupkości bardziej kruchej. Potem już były po prostu subtelnie chrupkie.

W smaku przywitała mnie wysoka słodycz cukru, uszlachetnionego wanilią. Miała sporo do powiedzenia, acz to cukier rządził. Do głowy przyszedł mi cukier puder, przechodzący w migdałowy nugat czy migdałową gianduję.

W tle zaznaczyła się leciuteńka cierpkość i marginalna gorzkawość, dodająca słodyczy ciemnoczekoladowego echa, ale nie przełamująca jej.

Słodycz cały czas rosła i szybko nieco mnie zasłodziła, aż drapiąc w gardle. Od płatków migdałów płynęło jej bowiem jeszcze więcej. Nie był to jednak po prostu zwykły cukier, a cukier lekko palony.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cierpkość nie zdążyła się rozwinąć, a wygładziła ją migdałowa mgiełka. Cała czekolada lekko nią smakowała, acz ta jej nugatowość była tak lekka, że uwierzyłabym iż to po prostu iluzoryczna nuta. Choć wyczuwalna. Utwierdziłam się w tym, próbując trochę osobno samej czekolady. A jednak migdałowy smak rozchodził się w dużej mierze też od kawałków.

Mimo słodyczy, mimo że gorzkość była znikoma, do głowy przyszła mi migdałowa kawa. Taka, w której migdałowa nuta jest istotniejsza od samej kawowości. Tonęła w cukrze z echem wanilii, który to jednak w przypadku kolejnych kęsów, po kolejnych pogryzionych migdałach, opamiętał się z drapaniem w gardle.

Bliżej końca migdały wychodziły na pierwszy plan. Niegryzione dominowały karmelizowane za sprawą nuty karmelowej. Do głowy przyszły mi migdały wysmażone w słodkim karmelu. Tylko nieliczne były bardziej palono karmelowe i czuć w nich wyraźną paloność.
Migdałowe płatki wydawały się przesiąknięte i nasączone karmelem po całości, a nie, że był tylko na wierzchu. Migdałowy wątek w nich podporządkował się karmelowi, lecz był wyczuwalny. Miał łagodny, słodki charakter. Gdy przy płatkach pojawił się cały migdal, bez trudu wychodził na przód. Potwierdził się niemal surowy charakter całych migdałów. Były naturalnie słodkie i takie... Czyste, prażone leciuteńko. Na żadnym nie trafiła mi się nawet drobinka skórki.

Po zjedzeniu został posmak migdałów - jakich, to zależy od tego, jak się ułożyły. O dziwo to jakby surowawe całe miały lepszą siłę przebicia. Płatki z karmelowym przesmażeniem uplasowały się za nimi. Czułam też przesadą słodycz czekolady - całą mieszankę, ale nie chamską, a cukrowo-waniliową i z echem migdałowej giandui. W gardle słodycz się zaznaczyła, ale do zniesienia.

Czekolada smakowała mi, mimo że była za słodka. Choć z tym przegięli, uzyskali ogólne ciekawy efekt była naprawdę mocno migdałowa i w dodatku w złożony sposób. Gdyby była nieco mniej słodka, a jeszcze bardziej migdałowo giandujowa, mogłaby może nawet powalczyć o maksymalną ocenę. Słodka, ale ewidentnie ciemna i jednocześnie migdałowa baza świetnie współgrała z harmonijnymi migdałami całymi i migdałowymi płatkami, kawałkami karmelizowanymi.


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 7,49 zł (za 125g)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym się kiedyś poczęstować albo dostać

Skład: migdały 33% (całe, krojone, mielone), cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, syrop karmelowy, wyciąg z wanilii

czwartek, 27 października 2022

(Cachet) Moser Roth Bio Organic 85% Dark Chocolate / Extra Noir ciemna

Cenię markę Cachet, więc cieszyłam się, że swego czasu można było dostać ich czekolady (np. Biedronka Czekolada gorzka 70 %) w wersji na Biedronkę. Po pewien rzut bio tabliczek w Aldim ruszyłam, zastanawiając się, ile z 4 kupię. Ciemną na pewno chciałam, ale po licznych rozczarowaniach Moser Roth trochę się bałam, co to za producent, czy i zawartość kakao nie okaże się oszukańcza etc. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że stoi na nimi Kim's, czyli wlaśnie ci od Cachet! Wzięłam wszystkie ciemne warianty, które występują także w wersji pod własne logo Cachet. Liczyłam na coś smacznego. Gdy dostałam paczkę od Pani_Chrup, zawierającą właśnie tę tabliczkę, czyli gdy w mojej komodzie znalazły się dwie takie, tym bardziej liczyłam, że marka utrzymała jakość, mimo że tę wyprodukowała dla marketu. Cachet Bio Organic 85 % Extra Dark Chocolate była bowiem smaczna, jednak nie zawiesiła poprzeczki niemożliwie wysoko. 

Moser Roth Privat Chocolatiers Bio Organic 85% Dark Chocolate / Extra Noir to ciemna czekolada o zawartości 85 %, produkowana dla Aldiego przez Kim's Chocolates (Cachet).

Po otwarciu uderzył niemal ordynarny zapach śliwek w alkoholu, czekoladowo-śliwkowych cukierków w alkoholu i nalewki śliwkowej, niosących ciężkość, jak i soczystość. W tej z czasem pojawił się słodko-kwaskawy ananas jako... galaretki ananasowe w czekoladzie? Tej bowiem nie brakowało, wraz z zaznaczoną cierpkością i mocnym prażeniem. Jak cukierki, to bardzo, bardzo czekoladowe, a do tego... do głowy przyszły mi fistaszki, właśnie jakieś masywne czekoladowo-orzeszkowe cukierki, z charakterem podkreślonym ziemią i goryczką słodu.

Twarda tabliczka łamała się z głośnym, skalistym trzaskiem.
W ustach rozpływała się powoli, początkowo stawiając opór. Była gładka, najpierw suchawa, ale rozkręcająca się w tłustości. Miękła i gięła się, rozchodząc jak grudka zbitego, lepkawego masła orzechowego.

W smaku pierwsze wystrzeliły słodycz i goryczka. Obie pomknęły w alkoholowym kierunku. Słodycz gdzieś w tle ułożyła się w nieco procentowy karmel... karmelowe nadzienie?

Na pierwszym planie, dynamiczniej rozbrzmiała jednak soczysta goryczka. Pomyślałam o mocnym alkoholu, który miał jednak wyraziście owocowy smak. To jak nalewka śliwkowa i mocno alkoholowe cukierki czekoladowo-śliwkowe. Kwasek śliwek nadał alkoholowi soczystości, słodycz zaś sprawiła, że był jak najbardziej smakowity i... truflowo-kakaowy.

Właśnie w tej truflowości odnalazła się goryczka. Podkreśliła odważne prażenie. Od śliwkowych cukierków odskoczyło trochę cukierków orzechowo-czekoladowych, z fistaszkami. Orzeszki stonowały całość, uspokoiły ją, sprowadzając wszystko na łagodniejszy, wręcz maślany tor. Pomyślałam o maśle orzechowym fistaszkowym, bo właśnie w fistaszkach znalazło ujście prażenie.

A jednak wiązało się też z goryczką - na pewno nie arachidów. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wzrosła, przytaczając trochę słodu. Fistaszki straciły pewność siebie, ale pobrzmiewały. Słód mieszał cierpkościami różnymi i w końcu znów skierował uwagę na mieszankę czekoladowo-owocowych słodyczy.

Alkohol jakoś zaniknął, soczystość i słodycz owoców nie. Wciąż czułam śliwkowo-czekoladowy duet, ale też coś bardziej słodko-soczystego i egzotycznego. Ananasowe cukierki w wydaniu naturalnym, naturalna i soczysta galaretka ananasowa z podkreślonym kwaskiem. Tu trochę cytryna podziałała. Oczywiście myślę o takich oblanych grubą warstwą ciemnej czekolady lub czekoladowo-kakaowej polewy dobrej jakości.

Słodkie owoce otworzyły drogę także słodyczy karmelu, trzymającej się na tyłach. Bliżej końca dała się poznać jako maślany karmel... wyraźnie jednak z wątkiem palonego cukru. Palonego aż do lekkiej goryczki. Wyobraziłam sobie karmelizowany słód.

Po kwaskawo-owocowym występie i maślanym epizodzie nagle gorzkość zrobiła się bardziej dosadna i poważna. Słód zmienił się w niemal pikantną ziemię i czarną, gorzką kawę. Przewinęły się tu prażono-palone nuty, a także soczystość. Kawa zaczęła podpływać do wszelkich cukierków czekoladowych, osłabiając ich słodycz.

W posmaku został kwasek śliwek i ziemi, trochę goryczkowatej kawy i maślaność... jakby różnych cukierków czekoladowych z jego sporym udziałem.

Całość niby miała nuty Organic 85 % Extra Dark, ale wyszła bardziej owocowo (śliwkowo-ananasowo). Jednocześnie o wiele bardziej alkoholowo. Trochę mi się to gryzło z fistaszkami, ale jako że całość miała klimat "mieszanki cukierków", a nie, że wszystko się pomieszało ze sobą, było smacznie. Ziemia, kawa - to też jak najbardziej. Jestem jednak pewna, że do tej tabliczki nie użyto samych tańzańskich ziaren. Obie bardzo smaczne, na poziomie tym samym, tylko że o nutach innych (na pewno coś tam zmienili, bo i wartości lekko się zmieniły). Do zwykłej Extra Dark 85 % jednak też podobna nie była. 
Dzisiaj opisywana to mocno alkoholowa, śliwkowo-ananasowo cukierkowa, gorzka dzięki kawie i słodowi, palona smaczna i zaskakująco dobra jakościowo czekolada.


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 599 kcal / 100 g
czy kupię znów: raczej nie, ale miło, że miałam dwie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii bourbońskiej

czwartek, 30 czerwca 2022

(Cachet) Moser Roth Bio Organic Chocolat Noir Pineapple & Coconut ciemna 57 % z kokosem i ananasem

Aż brakuje słów, by wyrazić, jak latem 2021 cieszyłam się z powrotu do normalnego trybu studiowania. Zdalnie to była jakaś pomyłka - czułam, jakby uciekło mi tyle semestrów... . Tym większe było rozczarowanie, gdy nadeszła jesień. Normalnie miało być tylko 20% zajęć. Parę czekolad już niezbyt w moim typie przeznaczyłam właśnie na uczelnię czy to po prostu na dni bardziej napchane zajęciami. Pierwszą taką miała być kolejna z organicznej linii Moser Roth (Noir Apricot & Hazelnuts już za mną), której bym nie kupiła po tym, jak zniechęciłam się do marek Aldiego, ale... producentem był Kim's Chocolate, czyli ci od Cachet. Jadłam już Cachet Bio Organic 57 % Pineapple & Coconut i byłam ciekawa, czy, skoro obecnie wszystkie czekolady w Aldim są gorsze jakościowo, to i Kim's się w to wpisało, czy trzyma poziom.

Moser Roth Privat Chocolatiers Bio Organic Chocolat Noir Pineapple & Coconut to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao z kokosem i suszonym ananasem, produkowana dla Aldiego przez Kim's Chocolates (Cachet).

Po otwarciu poczułam intensywny splot, który otwierała mocno palona nuta wpierw średnio jednoznaczna i ziemia. Pierwsza po chwili zaprezentowała palone drewno i kawę, splątane dymem, w którym to szybko do głosu dochodziły dodatki i zrównywały się z bazą. Kokos wydał mi się wszechobecny i poniekąd naturalnie orzechowy, też palony, co przypieczętowała aż zwęglono-drewniana nuta, a poniekąd likierowo-aromatowy. Poprzez ten aspekt łączył się z nim ananas o wydźwięku alkoholowej, soczystej pina colady. Wydał mi się niemal ciężkawy i niewątpliwie słodki. Ogólnie, mimo gorzkości, nie brak słodyczy. Jej charakter wyszedł likierowo, a całość wydała mi się nieco zbyt napastliwa, gdy o zapach chodzi, acz wciąż jeszcze całkiem smakowita.

Niby suchawa w dotyku tabliczka i tak sugerowała lekką tłustawość czy raczej ulepkowość. Była twarda i średnio głośno trzaskająca przy łamaniu. Wyszła nieco krucho, co uwarunkowały dodatki. Dodano ich dużo; bardzo, bardzo je podrobiono, co średnio mi się podobało. Trzymały się czekolady porządnie, nie odskakiwały. Chyba nadały pewnej kruchości. Ewidentnie dominował kokos jako wiórki, posiekane kawałki oraz posiekane wiórki. Ananas to trochę farfoclowa drobnica w skąpej ilości.
W ustach rozpływała się powoli, gładko i tłusto. Ochoczo miękła. Okazała się kremowa i nieco ulepkowa, przy czym tłustość wydawała mi się nieco przesadzona. Chwilami suchawa i oporna z racji tego, jak wiele malutkich dodatków w niej zatopiono. Odsłaniały się po pewnym czasie, ja zaś gryzłam je dopiero, gdy czekolada już zniknęła (jak zawsze). Choć przełożyły się na wrażenie zlepka-ulepka, zaskoczyły względną przystępnością.
Kokos początkowo chrupał, nie memłał się. Wyszedł sucho podprażony, a dopiero gryziony trzeszczał i rzęził. To samo robił nasiąkający z czasem ananas. Upodobnił się pod koniec strukturą do wiórków, bo okazał się włóknistą, suszoną, a nasiąkniętą i nieco twardawą, drobnicą. Poskąpiono go, a to, co było, nie zachwycało. Drobinki, które w ogólnym chrzęście można by przegapić.

W smaku pierwsza uderzyła słodycz, za sprawą której wszedł soczysty ananas. Mignął cukier, acz prędko wkroczył także kokos, odwracając uwagę i rozwijając słodycz na wiele aspektów. Pomyślałam o likierowych aromatach, bo to i one chyba były (aromaty, nie likier).

Słodycz rozeszła się, przy czym wydała mi się bardziej wyważona. Poszła w kierunku palonym. Palony cukier... no, karmel, zmieszał się z lekką gorzkością.

Gorzkawość nie zwlekała z pojawieniem się. W zasadzie była subtelna, ale wyraźna. Miała palony charakter i oddawała czarną kawę. Tylko co zaparzoną, ciepłą. Biło od niej właśnie ciepło i łączyło się z likierami / syropami. Słodycz zmieszała się z nią. A jednak i trochę ziemi się doszukałam. Podsycał ją, nadając soczyście zawilgoconego efektu, ananas. Wręcz wgryzający się i w słodycz, i w gorzkość - właśnie jako soczystość.

Palona, gorzkawa kawa rozpływała się odważnie, dominując. Wsparł ją goryczkowaty, palony dym. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa palony aspekt gorzkości okazał się zaskakująco mocny, po czym ogólna gorzkość niestety zaczęła słabnąć. Kawa zmieniła się w łagodniusią kawusię rozpuszczalną z delikatną pianką... Może kawę orzechową? Orzechowo-karmelową? Oba wątki miały wpisaną w siebie maślaność. Przy orzechowym aspekcie dym dobudował aż węgielną nutę. 

Słodycz za to nie odpuszczała i choć była w dużej mierze karmelowa, likierowo-pinacoladowa, to i tak męczyła. Nagle bowiem zorientowałam się, że spod orzechowo-palonej, kokosowej toni wypływa także słodki ananas o wydźwięku soczystego alkoholu. Wszystko to się ze sobą wiązało. Nuty płynęły zarówno z czekolady, jak i nasilały się przy dodatkach.

Śmietankowo-maślany, rozbijający charakter ciemnej czekolady, wątek rósł wraz z wyłanianiem się dodatków. Pomyślałam o kokosowym drinku ze śmietanką (?), pina coladzie. Kokos mieszał się z orzechami i choć w dużej mierze pochodził z aromatu, wyszedł smakowicie. Bił też od wiórków. Ten był już naturalniejszy.

Gdy czekolada znikała, zagrała raczej maślano-słodkim, palono karmelowym i aż lekko grzejącym w gardle smakiem, robiąc miejsce dodatkom. Pobrzmiewała jednak również lekka cierpkawość kakao.

Gdy gryzłam dodatki, czułam głównie prażone, "orzechowawe" wiórki kokosa, podkreślone aromatem kokosowym. Raz po raz pojawiał się słodko-kwaskawy ananas. Był naturalny, ale mało wyrazisty. Soczysty, ale i suchawy... na pewno podkreślony nienachalnym aromatem.

Po zjedzeniu został maślano-kawowy posmak ciemnej i bardzo słodkiej czekolady oraz mocny splot kokosa i ananasa. Na koniec ich sztuczność już nieco przeszkadzała.
Ja jednak po małej ilości zostawiłam, a resztę wzięłam na uczelnię po kilku dniach - wówczas ewidentnie trochę zwietrzała i to wyszło jej na dobre.

Całość była smaczna, ale wydaje mi się odrobinkę gorsza od Cachet Bio Organic 57 % Pineapple & Coconut. Odebrałam ją jako nieco bardziej naaromatyzowaną, ale w zasadzie bardzo zbliżoną. Choć obecnie mnie jej słodycz przeszkadzała, nie wydała mi się mocniejsza od tej wspomnianej. Może... w odbiorze? Bo może dzisiejsza była nieco tłustsza? To ogólnie wciąż bardzo dobra tabliczka tego typu, szkoda tylko że z niedociągnięciami (np. wolałabym więcej kawałków ananasa, niższą słodycz i tłustość, a wyższą zawartość kakao).


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wiórki kokosowe 5%, kawałki suszonego ananasa 1%, lecytyna sojowa, naturalny aromat ananasowy, naturalny aromat kokosowe, naturalne aromat

czwartek, 9 czerwca 2022

Moser Roth 70 % Cacao Dominican Republic ciemna z Republiki Dominikany

Gdy mój wzrok padł na tę czekoladę i pomyślałam, że na dzień, na który czegoś szukałam się nada, błysnęła mi pewna zabawna myśl. Otóż byłam po dwóch rozczarowujących czekoladach z tego regionu od 100 Procent Czekolady (70% i 90%) i... dominikańskie rozczarowania pewnie miały trwać dalej. Jakoś nie sądziłam, by MS się wybroniło. O ile dawno, dawno temu trafiałam na ich smaczne czekolady... jak to się mówi: dawno i nieprawda.

Moser Roth Privat Chocolatiers 70 % Cacao Dominican Republic Czekolada Gorzka to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany.

Po otwarciu poczułam ogrom orzechów na mocno palonym tle. Laskowe mieszały się z włoskimi, bo jedne i drugie przejawiały skórkowatą goryczkę. Podkreślała ją palona nuta, w specyficzny sposób nadająca wysokiej słodyczy likierowo-syropowego charakteru. Do głowy przyszedł mi likier orzechowy i czekoladki "deserowe" (nienawidzę tego określenia czekolad, ale co poradzę, że to miało taki wydźwięk?) z alkoholowo-orzechowym, śmietankowym nadzieniem. Może wysoka mleczna kawa ze śmietanką i likierem? Podana rześkiego, ciepłego jesiennego dnia... Czułam i ciepło, i rześkość, a w wyobraźni widziałam drzewa ogrzewane nieśmiałymi promieniami słońca. Była w nich lekka soczystość... Moreli? Świeżych surowych, ostatnich już, bo z końca sierpnia. W trakcie jedzenia chyba wyłapałam też namiastkę wiśni...owych nadzień?

W dotyku czekolada wydawała się suchawa, ale jednocześnie sugerująca kremowość i tłustość. Przy łamaniu okazała się bardzo twarda. Czynność tę uhonorowały dźwięki przypominające wystrzał z shotguna (nauszniki poproszę).
W ustach rozpływała się powoli i bardzo kremowo. Bazowo była gładka i dość twardawa. Pokrywała podniebienie tłusto-śmietankową warstwą. Z czasem trochę miękła, jednak zachowywała zwartość. Było w niej coś z ulepka "czekoladkowego" - myślę o słodyczach w twardej skorupko-polewie i ukrytym miękkim nadzieniem. Właśnie jakby... wstydziła się potencjalnej miękkości. Doszukałam się też rzadszego efektu cukru / cukrowej warstewki. Na końcówce lekko ściągała.

W smaku pierwszy zalśnił biały cukier, nic sobie nie robiąc ze swojej ordynarności. Szybko dogonił go cukrowy orzech. Pomyślałam o orzechach laskowych w cukrze - może siekanych, w dziwnej warstewce (co kiepscy producenci nazywają "karmelizowaniem", a do prawdziwego skarmelizowania temu daleko). Zdecydowanie były to orzechy w formie słodkości. Łatwo o myśl o tandetnych czekoladkach "deserowych".

Do tego doszła wanilia... niosąc z kolei skojarzenie z papierem, jak... wanilia / cukier waniliowy z torebki właśnie - wrażenie wsadzenia nosa do takiej.

Orzechy laskowe rozeszły się wyraźniej, ale i one początkowo kurczowo trzymały się słodyczy, jakby to był jakiś orzechowy lukier. A przynajmniej orzechowe desery, budynie, kremy z ciast / tortów. 
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przełamała to gorzkość. Także częściowo należała do orzechów, ale raczej do włoskich. Podkreśliło je mocne palenie, chwilami nawet błyskające lekką cierpkością.

Od tego ruszyła kawa... czarna, palona... choć w zasadzie delikatna. Dodano do niej syrop (aż likierowo-słodki?) orzechowy, trochę spienionej śmietanki. Wysoki, słodki twór dbał o lekkie ciepło. Pomyślałam właśnie o takiej zasładzającej usta i gardło kawie, pitej jesienią.

Waniliowa czy raczej "waniliowata" słodycz też do tego ciepełka się dołożyła. Irytowała, mieszając się z cukrem. Znów myślałam raczej o cukrze wanilinowym z torebek. Słodycz o alkoholowym (alkoholowo-słodkościowym) wydźwięku rozgrzewała język. Było to ciężkie i przeszkadzające, mimo że w tle odnotowałam też lekką soczystość.

Soczystość była nieśmiała, słodka, a chwilami bardziej słodko-kwaśna jak świeże morele. Dojrzałe i te mniej, różne. Z czasem przewinęła się wśród nich lekko cytrusowa nutka (mowa o jakiś łagodnych... np. wplecionej cytryną mało wyrazistej pomarańczy?), by też osiąść w rześkości.

Ta przypomniała o wizji rześkiego, ale ciepłego jesiennego dnia. Oczami wyobraźni patrzyłam na drzewa lekko już ozłacające się. Ich liście mieszały się z papierową nutą... miałam wrażenie, jakby zakradło się tu przepalenie kakao i cukier, odbierając "papierem" właśnie wyrazistość tych nut. Przy czym wciąż myślę też o torebce cukru. A z racji soczystości... może również jakimś nadzienio-wsadzie cukrowo-wiśniowym? Syropie owocowym? Wiśniowym i cytrusowym...? Niby z kwaskiem, ale tak słodkim, że w sumie czysto słodkim?

Pod koniec zrobiło się bardziej cierpko kawowo-drzewnie, myślałam o leszczynie i drzewach orzechów włoskich, ale też... o gorzkich orzechach... o nich i kawie za mocno palonych, przez co właśnie gorzkich, a raczej jedynie gorzkawych, bez głębi. Dzięki temu, choć smak nieco się na koniec zreflektował, poczucie silnej słodyczy w gardle nie ustąpiło.

W posmaku została cierpkość kakao i... zmieszana z przesadnią słodyczą cukru i aromatu waniliowego, wanilii podkręconej. Wróciła myśl o jakimś lukrze, np. z pyłkiem kakao czy... czekoladkach "deserowych" z nadzieniami, czymś syropowo-likierowo orzechowym.

Całość wyszła kiepsko. Za słodka zdecydowanie i od cukru, i od karykaturalnej wanilii. Mało w niej gorzkości, jednak na szczęście palona nuta nie zawaliła sprawy kompletnie. Wyszła całkiem w porządku, jak i lekka soczystość (bez kwaśności). Orzechy laskowe i włoskie, morele, dużo drzew, kawa i śmietankowo-syropowe dosładzacze, orzechowe słodkości, jesienny dzień to nuty o ogromnym potencjale; szkoda, że zawalona jakość, proporcje. Konsystencja natomiast to synonim bezpiecznej, ciemnoczekoladowej przeciętności.
A jednak oszukaństwo w sprawie zawartości kakao boli. Dotychczas z tej serii to było tylko jakieś 10% różnicy (z Ekwadoru niby 74%, ale miazgi kakaowej jedynie 60%; reszta to tłuszcz), jednak już 20% to gruba przesada. To mi też uzmysłowiło, że przy proporcjach, gdzie miazgi jest mało, dużo tłuszczu kakaowego, cukier biały (a do tego jeszcze aromat waniliowy) - ja obecnie odpadam. Oczywiście czekoladę zjadłam, ale takie cieszą już zdecydowanie mniej niż dawniej. Przy trzeciej kostce słodycz męczy i irytuje porządnie; po 4 już po prostu nie mogłam; musiałam ją podzielić na dni.
Ona wśród czekolad 70% z jej półki jawi się jako jeszcze słodszy Lindt Excellence 70 % Mild do zwykłego. Taka... udeserówkowiona 70tka.

Drzewa, kawa z syropem i skąpa soczystość to też Bonvita Premium 71 %. Wszelkie budyniowato-waniliowe nuty czy te oddające orzechy laskowe w jakimś wydaniu lub słodkości ze śmietanką, też można by powiązać, ale jednak dzisiaj prezentowana była w swojej słodyczy ordynarna.
Morele i syropowość pewnych nut MS skojarzyły mi się odlegle z syropową i z mandarynkowo-pomarańczowym echem 100% Czekolady Dominikana 70 %.


ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 578 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa 51%, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny ekstrakt waniliowy

wtorek, 12 kwietnia 2022

(Cachet) Moser Roth Bio Organic Chocolat Noir Apricot & Hazelnuts ciemna 57 % z suszonymi morelami i orzechami laskowymi

Uwielbiam suszone morele i podoba mi się wariant smakowy morelowy. Za świeżymi owocami nie latam - taka to trochę nie moja bajka (nie dość, że włochata, to jeszcze taka drobna). W czekoladach interesowały o tyle bardziej, że pojawiają się w nich wyjątkowo rzadko. Dopiero jakoś ze dwa dni przed otwarciem przypomniała mi się Moser Roth Dark Chocolate Apricot Almond. Trochę zmarkotniałam.
A po otwarciu... ależ mnie czekała miła niespodzianka! Od razu przypomniała mi się Cachet Bio Organic 57 % Dark Chocolate Apricots & Hazelnuts. Czyżbym trafiła na ukrytego Cacheta? Zaczęłam przeszukiwać kartonik i... owszem. Producent ten sam. Czekał mnie więc... miły powrót? 

Moser Roth Privat Chocolatiers Bio Organic Chocolat Noir Apricot & Hazelnuts to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao z suszonymi morelami i kawałkami orzechów laskowych, produkowana dla Aldiego przez Kim's Chocolates (Cachet).

Po otwarciu poczułam soczyste i zarazem kojarzące się z dżemem morele. Dżemowo-świeżawe, ale podkręcone aromatem, że aż nieco cukierkowo-galaretkowate owoce zaprezentowały się na palono-gorzkawym i bardzo słodkim tle. Wydały mi się morelami wzbogaconymi o brzoskwinie. Tło należało do karmelu i chyba odrobiny kawy. Wyraźnie czułam też orzechy laskowe: surowe, w gorzkawych skórkach, które to podkreśliła lekka nutka ziemi. Karmel podkreślił zapach suszonych moreli przy podziale i w trakcie jedzenia.

Tabliczka w dotyku wydała mi się nieco pylista. Podczas łamania dała się poznać jako twarda i głośno trzaskająca. Dodatki nadały jej kruchości. Już w przekroju widać ich sporo: mnóstwo mikroskopijnych drobinek orzechów laskowych i kawałków moreli (jak się okazało, niestety, mało). Nie da się zrobić choćby najdrobniejszego kęsa, by o nie zębem nie zahaczyć.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo i dość powoli, bo stopowały ją dodatki. Zatopiono ich na tyle dużo, że zrobiły z niej trochę zlepek-ulepek, który zachowywał zwartość, po czym giął się i wyginał, zmieniając się w budyniowego jeża.  Czekolada bazowo była tłustawa i kremowa, chwilami wydawała się lekko suchawa.
Morele okazały się lepkawymi i soczystymi, sporymi kawałkami, głównie niestety skórek, suszonych owoców. Wraz z rozpływaniem się kęsa nasiąkały i miękły.
Orzechy posiekano przesadnie. Chwilami niektóre męczyły ostrymi brzegami. Były twarde, acz świeżo-sprężyste, niektóre z zachowanymi skórkami. Delikatnie chrupały. Całkiem w porządku, ale niesatysfakcjonująco drobne.
Dodatki niestety uczyniły z czekolady denerwujący zlepek-ulepek, najeżając ją przesadnie.
Kawałki oczywiście zostawiałam na koniec, gdy czekolada już zniknęła. Morele wyszły w miarę zacnie, jak suszone, ale nieprzesuszone. Zachowały soczystość. Trafiałam głównie na kawałki skórek (przy dwóch dało się wyróżnić nawet jej "mechatość"), choć także miąższ się trafiał - różnie. Niestety jednak w natłoku orzechów wydawało mi się, że... jakoś bardzo ich poskąpiono.

W smaku jako pierwsza zaprezentowała się palona gorzkość kawy i orzechów. Różnych, ale głównie laskowych w gorzkich skórkach. Palona nuta stworzyła bazę, wspomagając się dymem i akcentem ziemi.
Już w tej palonej strefie zaznaczyła się poważna, ciężkawa w pozytywnym rozumieniu, słodycz, która jakby czekała na swoją kolej.

Szybko dołączyło do nich echo moreli... Czekolada wydawała się przesiąknięta zarówno soczyście-suszonymi owocami, jak i podkręcona - na szczęście nienachalnym - aromatem morelowym. Pomógł karmel, palono-cukrowy, wkraczający do akcji bardzo prędko.

Słodycz jednak nie była bardzo wysoka, a właśnie też palona, nieco... miodowo-soczysta? Jak jakaś palona, konfiturowo-dżemowa masa z żółtych owoców posłodzona miodem. Morele miały tu sporo do powiedzenia, acz chwilami przychodził mi na myśl duet "morela&brzoskiwnia".

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość i kawa zapewniły sobie "wsad" (wlew?) w postaci likieru... pomyślałam o cukrowej nalewce, rozgrzewającej, może złudnie korzennej... Nagle wyobraziłam sobie kakaowo-piernikowe, mocno przypieczone orzechowe ciasto nasączone likierem lub nalewką, może też z wilgotną masą marcepanową. Na pewno z warstewką, chociaż taką przecierowo-galaretkowatą, z owoców. Przez chwilę za sprawą słodkiego wypieku kompozycja złagodniała, zahaczyła o lekką maślaność, ale zaraz znów mignęła mi kawa i niemal alkoholowe (acz pozbawione promili) ciepło. Skojarzenie to doprawiło poważny klimat. Gorzkość i tu się znalazła.

Ciasto to musiało być sowicie wypełnione orzechami laskowymi i morelami suszonymi. Wyłaniając się spod czekolady, dodatki były wyczuwalne, nawet nierozgryzane. Wyraźnie czuć głównie orzechy, ale i morele. Niektóre morele przyjemne leciutko kwaskawo przebijały słodycz.

Pod koniec laskowce podkreśliła orzechowo-dymna, palona nuta czekolady (jakby orzechowa nuta płynęła także z niej), trochę też ziemia. A jednocześnie całość pod względem słodyczy niebezpiecznie zbliżyła się do poziomu przesady z racji wysokiej cukrowej karmelowości. Czułam ciepło, właśnie też słodyczy.

A jednak gdy czekolada zniknęła, dodatki w udany sposób zerowały przesłodzenie. Orzechy wyszły spójniej z czekoladą, a na koniec popisały się (mimo lichej wielkości) pełnym smakiem podprażonych laskowców. Wyszły słodkawo-gorzkawo, przyjemnie. Morele natomiast wykazały się soczystością, przejawiając sporo kwasku. Wyraźnie suszone i naturalne - aż zaskakująco w tym intensywne.

Po zjedzeniu został posmak moreli i orzechów laskowych, niestety wzbogacony o aromat morelowy, wplatający dżemowatą nutę. Ta wiązała się z całym splotem poważniejszych słodzideł: likiero-nalewki, marcepanu, zasłodzonej kawy... Karmel tańczył wśród nich wraz z palono-cierpkawą nutą kakao.

Czekolada smakowała mi; mam tylko zarzut co do formy dodatków. Prosta, wyrazista i gorzkawa, kawowo-ziemista, mimo że bardzo słodka. Na szczęście słodka za sprawą karmelu i "poważniejszych tworów", pozwoliła w pełni zaprezentować się wyrazistym dodatkom: laskowcom i niestety tylko odrobince moreli. Wszystko wyszło naturalnie i świeżo, ale... żałuję, że i aromat wepchnęli. Obeszłoby się bez, choć nie był taki najgorszy. W sumie to on znacząco rozkręcił morelowość. Mam wrażenie, że to prawie ten sam Cachet, aczkolwiek... wydaje mi się, że dodatki w dzisiaj prezentowanym zostały jeszcze bardziej posiekane (choć to może być kwestia konkretnych tabliczek). I... zmniejszyła mi się tolerancja na cukier i aromaty. W całokształcie jednak za nic nie mogę uznać, że obecnie (albo wersja dla Aldiego?) zasługuje na 8. Szkoda.


ocena: 7/10
kupiłam: Aldi
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, orzechy laskowe 6%, kawałki suszonych moreli 0,5%, naturalny aromat, lecytyna sojowa

sobota, 19 marca 2022

Moser Roth 74 % Cacao Ecuador ciemna z Ekwadoru

W przypływie nieco lepszego humoru czy raczej nastawienia wywołanego złością na nadziewane Lindty, poczułam ochotę na kolejną Moser Roth. Brzmi to co najmniej jak żart, prawda? Już wyjaśniam. Otóż spadek jakości nadziewanych Lindtów bolał mnie o tyle bardziej, że w tym samym czasie dopieścili część oferty "na wyższe półki", a więc czyste ciemne, dodali ciemne mleczne coraz modniejsze w kręgach degustatorów (pomijam, że Excellence 65 % Milk Chocolate wg mnie jest paskudna), wyszli z ofertą dla wegan, unikających cukru... I jakby tym samym uznali, że zwykłe czekolady można robić byle jak. Nie dla mnie - to jedno, ale boli podejście do konsumentów ogółem. No, plus to, że w kilka z Mamą się władowałyśmy, ale to szczegół. Bez tego nie doszłabym do tego wniosku. Skoro więc byłam zła na Lindta, pomyślałam, że może MR nie taki zły i może coś tam mu jednak wyszło. Dzisiaj przedstawiany też wydawał się oszukańczy w stosunku do konsumentów (o czym pisałam przy 80 % Uganda), ale w dzisiejszych czasach... wszystko schodzi na psy i już czasem z rezygnacją macham ręką. A czasem mnie rusza. Ciekawe, jak miało być z tą.

Moser Roth Privat Chocolatiers 74 % Cacao Ecuador Czekolada Gorzka to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z Ekwadoru.

Po otwarciu do moich nozdrzy "wlało się" czerwone, cierpko-kwaskawe wytrawne wino, którego charakterek podkręciła wyrazista nuta nibsów. Pomyślałam o szybko palonym w wysokiej temperaturze kakao, które po rozgryzieniu zaskakuje soczystością kojarzącą się... z jeżynami? Wiśniami? Raz czy dwa mignęło mi coś trochę cytrynowego. Owoce mimo soczystości okazały się jednak bardzo cukrowe i nie świeżo-surowe, a jakby była to nalewka z nich zrobiona. Z czasem słodycz wydała mi się aż duszno-ciężka. Odnotowałam w niej wanilię, łagodzącą nibsowo-słodowe wątki. Mimo to, ziemistość i alkoholowość nie dały jej się całkiem ugłaskać, a wręcz chwilami jakby nakręcały się z nią nawzajem.
W ciemno dałabym się nabrać, że to na pewno nie czysta ciemna, a tabliczka z nibsami.

Dotykając czekoladę stwierdziłam, że na pewno będzie kremowa. Była bardzo twarda. Przy łamaniu słyszałam trzaski kojarzące się z grubymi gałęziami. Przekrój wyglądał na "zbitkę": trochę proszkową, trochę kremową.
Rozpływała się raczej powoli i gładko-kremowo. Była maziście tłusta w nieco miękko-śmietankowym kontekście, z czasem przejawiając lekką pylistość. Wymykała się z niej lekka soczystość. Było w niej coś, co odlegle kojarzyło się z jakąś rzadko rozpuszczającą się cukrową warstewką - a poczucie to nasilał smak. Stało to na drodze przybraniu gęstej formy lub zalepianiu. Pod koniec lekko ściągała.

W smaku pierwsza pojawiła się wysoka i ciężka słodycz. Uderzyła cukrem, który zasnuła wanilią. Słodycz ani na chwilę nie zelżała, jednak w pewnym momencie już nie rosła, a jedynie zmieniała wydźwięk.

Szybko pojawił się lekki, niemal sugestywny kwasek wina, otwierający drogę ogólnie właśnie smakowi wina czerwonego. Niby wytrawne, bo i cierpkawe... a jednak i sporo słodyczy w nim się znalazło. Pomyślałam o wiśniach, śliwkach i jeżynach - ale jako wręcz cukrowych nalewkach. 

Z czasem  owoce upuszczały więcej niemal cytrynowej kwaśności, która wtapiała się w żwir-ziemię i zanikała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na przód, obok alkoholowej cukrowości, wyszła gorzkawość nibsów i ziemi. Pomyślałam pod ich wpływem o żwirze. Kamyczkowatym, mokrym od deszczu i... soku cytryny? Czarna ziemia też pewien soczysty kwasek kryła. Sporo przeplatało się w tym kwaskawo-cierpkich nibsów, znów przypominających o winie i alkoholu. O słodzie? 

Z czasem słodycz zaczęła męczyć. Wanilia i cukrowość szły łeb w łeb, przy czym cukrowość ułożyła się w... warstwę alkoholowego "szkiełka" z czekoladek z płynnym alkoholowym nadzieniem. Musiało to być jakieś... nalewkowo-likierowe, oddające jeżyny oraz ciemne, drobne i słodkie śliwki. Cukier, nasączony i rozmokły, przesiąknięty alkoholem z wanilią, był ciężko-duszny.

Gorzkawość nibsów i ziemi z czasem zaczęła łagodnieć. Kakao zaprezentowało się z bardziej maślanej strony. Słodycz wykorzystała to, aż nieco grzejąc w gardle (co nasilił alkoholowy wydźwięk).

Pod koniec, z racji nibsów i czekoladkowości, a także alkoholowego klimatu do głowy przyszły mi cukierki typu trufle ze sporą ilością alkoholu i aż scukrzone. Przesłodzone, kakaowo-alkoholowe i... maślano-kakaowe? Przewinął się też mousse / krem kakaowy z nieco grzybowo-torfową nutką. Niewątpliwie tłusty i ciężko-słodki.

Po zjedzeniu został posmak nibsowo-kremowokakaowy, pewna tanina wina i nalewkowa cukrowość. Miało to owocowe zabarwienie śliwkowo-jeżynowe. Czułam również wanilię, ale w jakby goryczkowato-przerysowanym kontekście.

Całość w zasadzie była smaczna, ale wydźwięk słodyczy aż ciężkością przytłaczał. Była cukrowo-alkoholowo-waniliowa. Nuty wina, jeżyn i nibsów, ciekawy bardziej żwir niż ziemia zaintrygowały mnie, jednak słodycz ogólnie za bardzo mi od nich uwagę odciągała. Dziwne było tu, jak jakby kakaowa nibsowość stopowała soczystość zamiast ją podkręcać. 


ocena: 7/10
kupiłam: Aldi
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa 60,2%, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny ekstrakt waniliowy

poniedziałek, 28 lutego 2022

Moser Roth 80 % Cacao Uganda ciemna z Ugandy

Po straszliwie słodkiej, acz nie takiej złej ogółem Moser Roth 64 % uznałam, że na okolice 70 % pod groźbą cukrzycy na pewno nie porwę się w następnej kolejności. Nie chciałam się do nich zbytnio zniechęcić, bo i tak ostatnimi czasy markę znielubiłam. Zdecydowałam się na Ugandę, zachodząc w głowę, dlaczego właściwie tak często, jak już tańsze czekolady są 80% kakao, to właśnie z Ugandy (przykłady: CachetCocoloco GiantTesco finest - no, prawie, bo 78%). Dziwne. A dopiero w dniu degustacji przypomniałam sobie, jak oszukańcza to seria. Nieopatrznie zerknęłam na opakowanie... a tam... no tak, częsta praktyka gorszych marek - sama miazga to jedynie część podanej zawartości kakao.

Moser Roth Privat Chocolatiers 80 % Cacao Uganda Czekolada Gorzka to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Ugandy.

Rozrywaniu sreberka towarzyszyła intensywna słodycz miodu albo raczej miodowego sosu / syropu. Z czasem odnotowałam też słodką, acz bardziej wygładzoną nutę serka waniliowego. Ogółem słodycz zakrawała o cukrowość, acz jej intensywność podkreślała też kakaowe nuty orzechów. Sporo wśród nich prażonych / grillowanych migdałów, ale i ziemnych. Podprażonych i przerobionych na masło orzechowe. Masło orzechowe, któremu towarzyszył lekki kwasek jakiejś... dżemo-galaretki o konfiturowym wydźwięku? Prażono-palona nuta była dość istotna. Kwasek w tle zbudował też skojarzenie z sosnami, a po przemieszaniu się z orzechami, zwłaszcza w trakcie degustacji, podsunął mi wizję świeżo ciętego drewna.

Tabliczka przy łamaniu okazała się twardo-chrupka i wydawała ładne trzasko-chrupnięcia. Sprawiała wrażenie się pełnej, ale nie ciężkiej.
W ustach rozpływała się długo, ale z łatwością. Rzeczywiście była pełna i gładko-kremowa, ale nie ciężka, a zaskakująco soczysta. Zachowywała kształt, pewną twardawość, jednak trochę się gięła i nieco przytykała kremowo-soczystymi, trochę jakby gęstawo-zawiesinowymi falami. Przypominała czekoladę śmietankową, ale w lżejszej wersji.

W smaku pierwsze przywitało się masło... masło prosto z mało słodkich, jasnych ciastek waniliowych. Coraz słodszych, coraz konkretniej wypieczonych... Wyobraziłam sobie krem-smarowidło ciasteczkowe, które było już znacznie słodsze, ale nadal w sposób łagodny.

W ciągu kolejnych sekund uderzyło masło orzechowe. Również łagodne i kremowe, słodkawe, ale wyraźnie z podprażonych fistaszków.

Ogólna słodycz rosła i też czerpała z tego podprażenia. Wydała mi się za jego sprawą nieco syropowo-cukrowa. Nieco przesadziła, idąc właśnie w cukrowym kierunku. Pomyślałam o pudrowej waniliowości... jakby jakiegoś serka czy kremu? Wciąż z nutą syropową, może nawet złudnie alkoholową. Homogenizowany, śmietankowy serek dla dorosłych, trochę wręcz duszny - to by było coś takiego.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa masło orzechowe zaczęło mieszać się z prażono-grillowanymi, charakternymi migdałami. Te zaprosiły do kompozycji świeżo cięte drewno, drzewa, las. Wycinka w lesie? Lesie iglastym?

Tu znów słodycz bardziej zwróciła na siebie uwagę. Niczym miód ze spadzi iglastej zalśniła, przybierając postać złocistego soso-syropu. Pojawiła się jednak soczystość, mignęły mi niemal podfermentowane, kwaskawe, ale zasładzająco miodowo słodkie owoce suszone, pewna cierpkawość... Po zmieszaniu się drzew i orzechów cierpkawość wyszła wyraźniej. Odnotowałam "poważniejsze cytrusy", w tym słodko-goryczkowatego grejpfruta.

Goryczka i cierpkość niby się rozkręciły, ale tonęły w słodyczy. Pomyślałam o chrupkich, niemal czarnych winogronach oraz o wielkich, dojrzałych czarnych porzeczkach. Były leciutko kwaskawe, soczyste bez dwóch zdań. Ciemne owoce tchnęły nieco życia w czekoladę, jednak nie mówię tu o kwaśności. Była, ale jakby ugłaskana kremowością i zalana słodyczą. Mignęła mi myśl o konfiturze z czarnych porzeczek i / lub z winogron. Takiej z paloną nutką, aż lepką od słodyczy "dodanej".

Ta właśnie kwaskawość, soczystość przekładająca się na rześkość zawróciły do drzew, przenosząc mnie w wyobraźni wśród kwaskawe i wonne sosny. Sosny, przy których raczyłam się miodem ze spadzi iglastej lub nawet miodem pitnym z niego, którym końcowo się zasłodziłam.

Po zjedzeniu został posmak lekko cierpkawo-kwaskawy. Właśnie sosen, ale i owoców niespecjalnie łatwych do uchwycenia ("czarnych i cytrusowawo-poważniejszych" cierpkawych; chyba bym wyróżniła jednak te czarne porzeczki). To ogrom drzew i drewna, ale też migdałów, fistaszków... z pewnym słodkim wygładzeniem. Tu ważny wciąż był miód wraz z drapaniem w gardle.

Całość wyszła intensywnie i smacznie, ale jak na 70 %. Miodowo-syropowe nuty zmieszane z drzewami, masłem orzechowym i migdałami, a także niemała soczystość ciemnych z domieszką cytrusowych owoców wyszły bardzo zacnie, ale niestety za słodko. 
Konfiturowe wiśnie (jako ciemne owoce?) i orzechy pojawiły się też w Cachecie, który jednak był znacznie mniej słodki, a gorzko dymny, natomiast Vanini Tesco to już właśnie bardziej po prostu owoce ciemne. We wspomnianej jednak czuć było bardziej kakao w proszku i tłuszcz, w momencie gdy MR poszła w słodycz. Cocoloco z kolei też była cytrusowa; Cocoloco zapchali tłuszczem.
Smakowo to 8, ale jak na 70 % (i to przesłodzone). 


ocena: 7/10
kupiłam: Aldi
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa 71,5%, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny ekstrakt waniliowy

niedziela, 5 grudnia 2021

Moser Roth Privat Chocolatiers 64 % Cacao Peru Czekolada Gorzka ciemna

Mimo że Moser Roth zawiodło mnie już wiele razy, zauważyłam tendencję do staczania się na gorsze w odniesieniu do czekolad (innych ich produktów nie znam), plantacyjnym dałam szansę. Raz, że w sumie niewiele jest czystych ciemnych ciekawych, a zwykłych, tanich, ogólnie dostępnych. Dwa: w odniesieniu do takich marek w sumie nigdy nic nie wiadomo. Trafiają im się lepsze i gorsze - loteria. A testować różne po prostu lubię. Jak się więc pojawił rzut plantacyjny, zakupiłam, a jedzenie rozpoczęłam od najniższej zawartości. Ta podrzuciła mi dziwną myśl, że... dlaczego to akurat Peru - jak już marki zwykłe czy własne marketowe z niego robią - przypada okolica 60 % kakao? Odnoszę się do Grossa 64 %, albo nawet i Cachet Peru 64 %.

Moser Roth Privat Chocolatiers 64 % Cacao Peru Czekolada Gorzka to czekolada ciemna o zawartości 64 % kakao z Peru; z linii z "Ziarna Świata", wyprodukowana we Włoszech przez Crea S.r.l. dla Aldiego.

Po otwarciu rozszedł się cukrowo słodki zapach soczystych i nieco kwaskawych owoców. Natychmiast do głowy przyszły mi "cukrowe śliwki" (tzw. sugar plums - coś takiego; moje wyobrażenie), czyli takie... po prostu śliwki w cukrze, w lśniących kryształkach. Może... to też diabelnie dosłodzone, aż lepkie od cukru wiśnie i cytryna? Obok tego czułam palono-pieczoną nutkę... Zawarła zarówno cierpkość kakao, jak i motyw jasnego wypieku, skąd myśl o kruchych ciastkach z czekoladą, popularnych w Ameryce* / typu Pieguski. Może jasnych, może i ciemnych.

Tabliczka już z wyglądu wyglądała dość jasno, ciepło w tonacji jak mleczna i wydawała się gładko kremowa w dotyku. Okazała się jednak twarda i wydająca trzaski jak sucho-cienkie gałązki.
W ustach rozpływała się średnio powoli i głównie aż idealnie gładko. Okazała się aksamitnie kremowa i tłustawa jak pełne mleko, a więc też w pewien sposób rzadkawa. Z czasem odnotowałam w niej drobną pylistość, przez co pomyślałam o mleku czekoladowym / kakaowym. Nie brak jej też soczystości, a także powierzchownie mięknącego, gibkiego aspektu, przy czym umiejętnie nie zahaczyła o ulepkowość.

W smaku uderzyła słodyczą, która podobnie jak zapach skojarzył się z cukrowymi śliwkami. Czy to właśnie te "sugar plums", czy kandyzowane śliwki... czy nawet po prostu zacukrzony kompot... Smak ewidentnie był soczysty, intensywny i słodki. Wspomniany kompot pozwolił, by do kompozycji wpełzła goryczka i paloność.

Oto mignęła mi gorzkawość dymu i lekka goryczka czekoladowego  / kakaowego mleka. Przy tym wciąż jeszcze trzymałą sią wysoka słodycz (wszak to produkt "dla dzieci"), ale... gorzkość dymu narastała. Paloność przypomniała o ciastkach z czekoladą typu Pieguski - obstawiłabym wariant raczej ciemny z kawałkami ciemnej czekolady. Możliwe jednak, że "na talerzyku" spoczęły ciastka i jasne, i ciemne. Z kawałkami, w których czuć cierpkość kakao! I które oczywiście są bardzo słodkie, przesłodzone i zaraz drapiące w gardle. Czy... do tych ciastek podano kawę zaparzoną na palonych ziarnach?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa obok przesadnie wysokiej słodyczy pojawiła się wyrazistsza i jeszcze soczystsza kwaśność. Pomyślałam o wiśniach. Nie były to jednak świeże i surowe owoce...
Nagle zaskoczyło! Oczami wyobraźni zobaczyłam bez dwóch zdań smażone, mocno smażone pączki z nadzieniem wiśniowym. Oczywiście pokrywał je lukier... i cukier puder - znaczy się, pączków było dużo: jedne z lukrem, inne z cukrem pudrem, ale wszystkie z nadzieniem wiśniowym. Pączki smażone w maśle... Bardzo za słodkie. Nasączone tym masłem... A może wilgotniejsze, bo jakieś... serowe? W sensie, że wilgotnie sernikowe? Po tym, jak kwasek przemieszał się z przesadzoną słodyczą, mleczno-śmietankowy motyw sernika plątał się w tym wszystkim.

Na pewno jednak zasłodzone, że bliżej końca słodycz zrobiła się przytłaczająco ciężka. Owocowość nieco uciekła, a cukier drapał w gardle. Jak ciasto nasączyło się masłem, tak cukrowość trochę wanilią... ciężką i cierpkawą jednak - z aromatu? Do głowy przyszły mi kruche ciastka... By zaraz się rozmyć. A może to w tych pączko-wypiekach (coraz mniej jednoznacznych ze względu na wspomnienie ciastek) była nuta złudnie alkoholowa? Więc może jednak i ciastka amerykanki* (nie tylko "ciastka amerykańskie" aka Pieguski) ?

Na koniec wzrosła cierpkość śliwek, wiśni w cukrze i z kakaową nutą w realiach abstrakcyjnie ciastowych. Czułam kakao całkiem wyraźnie, ale także cukier.

Właśnie przecukrzenie i cierpko-kwaskawe kakao zostały w posmaku wraz ze śliwko-wiśniami, podkreślonymi kwaskiem cytryny, drapaniem w gardle i motywem tłuszczu na ustach. Czułam też paloność, dym... jak nazbyt mocno pieczonych / smażonych słodkości... straszliwie słodkich.

Całość wyszła smacznie, acz morderczo słodko. Niektóre nuty nie były zbyt moje, ale podobała mi się obrazowość. Cukrowe śliwki, pączki z nadzieniem wiśniowym - owoce moje, ale w nie mojej kompozycji, że tak powiem. A jednak paloności i cierpkości sprawiły, że były do przyjęcia.
To, co jednak bardzo mi się nie podobało, to oszukańcza zawartość kakao. Czekolada miała ogromne szczęście, że trafiła na dzień, w którym dopuszczałam zjedzenie czegoś bardziej słodkiego, ale i tak wystawiła moją wytrzymałość na próbę (skądinąd pokrzyżowała mi jedzeniowe plany, bo zupełnie nie miałam ochoty i nie zjadłam potem banana, który sobie od kilku dni czekał). 
I choć 100 gramów czekolady to moja dzienna norma, tak tej nie dałam rady zjeść za pierwszym razem więcej niż 4 kostki. Za słodka, przez co resztę zostawiłam sobie na wykłady.
Zdecydowanie jednak, gdy o jakość chodzi, zaskoczyła mnie pozytywnie jak na Moser Roth.

Ta była zdecydowanie najsłodsza-słodkościowa ze wszystkich peruwiańskich "o tej zawartości". Cachet Peru 64% to raczej miód i owoce czerwone + przyjemna gorzkość kawy, a także dużo różnych owoców i przyprawy korzenne, zaś Gross Peru 60 % też śliwki i ciasto, ale... makowcowo-sernikowe, a także orzechy.

*Najpierw używałam zestawienia "ciastka amerykanki / Pieguski", myśląc, że amerykanki to typ ciastek jasnych z kawałkami czekolady. Wygooglowałam, by nie popełnić gafy (często tak robię, bo nie znam się na słodkościach i w recenzjach przytaczam głównie wyobrażenia / skojarzenia) i okazało się, że jak Pieguski od Mondelez, tak Wedla nazywają się Amerykankami. Ale! Jedne i drugie to tzw. American Cookies, czyli ciastka amerykańskie; typ "amerykanki" to coś zupełnie innego. Jasne ciastka z amoniakiem i lukrem? Dziwne coś, ale śmieszna sprawa, bo... także to by pasowało do tejże czekolady, stąd ten dopisek.


ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 5,99 zł (za 100g)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa 54%, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy