Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: wafelki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: wafelki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 lipca 2025

Zotter Cherry & Nut Waffle / Kirsch auf Nusswaffel mleczna 50 % z kremem wiśniowym i nugatem z orzechów laskowych z kawałkami wafelków oraz cienką warstwą białej czekolady

Ta czekolada w zasadzie nie budziła we mnie żadnych emocji. Dostałam, to się za nią po jakimś czasie wzięłam. Już z tego, czym była, jakoś niezbyt mi się widziała. Nie obstawiałam, by krem nugatowy pasował do wiśniowego. A w dodatku wafelki? W dodatku niedługo przed nią miałam do czynienia z wafelkowym nugatem w J.D. Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat i nie podszedł mi. 


Zotter Cherry & Nut Waffle / Kirsch auf Nusswaffel to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50% kakao nadziewana kremem wiśniowym oraz nugatem / kremem / praliną z orzechów laskowych z kawałkami wafelków, przedzielonych cienką warstwą białej czekolady.

Po otwarciu średnio intensywny, acz wyraźny zapach lekko orzechowej, gorzkawej czekolady, mieszającej się z wyraźną nutą orzechów wkomponowanych w słodkie, karmelowo-nugatowe realia. Słodycz samej czekolady wydawała się niska i onieśmielona jej palono-chlebowym akcentem. Wyraźnie czuć też mleko i śmietankę, a bardzo w oddali subtelną soczystość wiśni - głównie, gdy zaciągałam się zapachem spodu. Po przełamaniu wiśnie nie nasiliły się jakoś szczególnie. Wzrosła za to mleczność i nugatowo-pudrowa słodycz. Orzechy w słodkim wydaniu grały wiodącą rolę.

Tabliczka nie wydawała się bardzo masywna, leczo okazała się zaskakująco twarda. Podczas łamania nawet zdrowo trzaskała niczym suche gałązki. Z kolei gdy przegryzałam się przez całość, słychać chrzęst, wydobywający się z nugatu.
Średnio gruba czekolada skrywała dwie warstwy kremów: bardziej miękkawy wiśniowy i wyglądający na sucho-kruchy nugatowy. Już jednak w dotyku czuć tłustość. Gdy przyjrzeć mu się uważnie, widać w nim jaśniejsze drobinki wafelków. Między kremami znalazła się bardzo gruba warstwa białej czekolady.
W ustach czekolada rozpływała się kremowo i średnio wolno. Pokrywała podniebienie tłustymi smugami i trochę miękła, spójnie łącząc się z wnętrzem.
Krem orzechowy bardziej podpinał się pod czekoladę, początkowo idąc w zbito-maślanym, mazistym kierunku. Trochę miękł, wykazując wysoką, oleistą tłustość. Z czasem robił się coraz bardziej i bardziej oleisty, a także marginalnie pyłkowy. W nim zatopiono różnej wielkości wafelki, powoli wyłaniające się z dość szybko rozpływającej się warstwy. Minimalnie odciągały uwagę od tłustości.
Krem wiśniowy z kolei był rzadszy i o wiele bardziej plastycznie miękki. Choć soczysty, w nim też znalazła się tłustość - ale z kolei bardziej mleczna. W nim zaplątało się trochę mikroskopijnych skórek wiśni.
Warstwa białej czekolady wpisała się w tłustą miękkość ogółu. Była kremowo-gładka i jak wszystko inne mazista. Kremowością zbliżyła się do czekolady z wierzchu.
Kawałki wafelków wolałam zostawiać na koniec, a tylko na próbę raz czy dwa pogryzłam obok czekolady.
Na koniec czasem zostawało całkiem sporo mikroskopijnych i średnich kawałków wafelków. To one przełożyły się na kruszenie się nugatu - było ich bowiem mnóstwo. Powiedziałabym, że w większości je porządnie zmielono.
Mniejsze w większości były twarde i trzeszcząco-rzężące. Większe przejawiały dziwnie miękkawo-gumiaste, jakby zawilgocone na twardo (?) skłonności.

W smaku czekolada przywitała mnie lekką, paloną gorzkością, mieszającą się z łagodną, karmelową słodyczą i naturalnym mlekiem. Sama w sobie zdradzała orzechowy charakter i miała chlebowe echo.

Krem orzechowy z łatwością podczepił się pod orzechowe nuty i spójnie mieszał się z czekoladą, brzmiąc coraz odważniej. Krem wiśniowy początkowo też starał się dopasować - on jednak bardziej podkradał się pod mleczność. Dopiero potem przełamywał czekoladowo-orzechowy splot soczystym kwaskiem.

Krem nugatowy podniósł słodycz. Jawił się jako mocno maślano-mleczny, ale również wyraźnie orzechowy. Słodkie orzechy laskowe wydawały się mieszać z cukrem pudrem, niczym jakiś laskowy lukier, choć jego słodycz stała na średnim poziomie. Krem zdradzał też lekką karmelowość, rozchodzącą się od kawałków wafelków.
Z czasem jednak jego orzechowość jakby trochę się rozmywała, a on robił się bardziej oleisty. 
Spróbowany osobno faktycznie okazał się średnio słodki - jak na nugat powiedziałabym, że nawet mało słodki, jednak miał dosadnie słodki wydźwięk. Poza słodyczą jego smak wydawał się bowiem trochę rozmyty motywem oleju orzechowego.

Krem wiśniowy najpierw jakby też chciał przychylić się do mleczności i przejawiał pudrową słodycz, jednak po pewnym czasie ujawnił swoją soczyście kwaśną, wiśniową naturę. Kwaśność wzrosła za sprawą cytryny, a wiśnie pokazały się jako połączenie świeżych z takimi jakby z jogurtu. To skojarzenie umacniało śmietankowe otoczenie. Ta część była słodka, ale daleko za kwaśnością w sposób pudrowy - to ewidentnie narzucało słodkie, orzechowo-mleczne otoczenie.
Gdy spróbowałam go trochę osobno, wydawał się bardzo kwaśny wyraźnie za sprawą cytryny, ale choć słodki leciutko, to wciąż lekko - ale właśnie: lekko! - pudrowy.

Warstwa biała też dołożyła mleczności. Głównie jednak zdawała się odpowiadać za wzrost słodyczy. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa podkręciła lukrową nugatowość, nieco rozmywając laskowość oraz kwaśność wiśni i cytryny, a dyktując im pudrowy wydźwięk.

Z czasem wiśnie wsparte cytryną zdobyły się na ostatnie, kwaśniejsze przebłyski, po czym przycichły zupełnie, a orzechy ustąpiły trochę miejsca karmelowo-waflowemu motywowi.
Wyłaniające się kawałki najpierw podkręcały słodycz w trochę cukrowo-karmelowym kierunku, potem zaś coraz więcej wplatały po prostu pieczono-pszenne nuty.

Końcowo czekolada zrobiła się bardziej gorzka, nawet trochę palona ze względu na kontrast do kwasku, acz wciąż też mleczna. Jej słodycz jakby się trochę ukryła za nugatowo-śmietankową ze środka.

Gryzione na koniec wafelki wciąż zachowały sporo karmelowego tonu i wręcz cukrowej słodyczy, jednak o wiele więcej zaserwowały smaku średnio wypieczonego, pszennego. Większe okazały się nawet wyraźnie maślane. Tylko nieliczne, te naprawdę malusieńkie, kryły w sobie aluzję do kartonowości.

Po zjedzeniu został posmak średnio mocno wypieczonych, karmelowo-maślanych wafelków i kwaśno cytrynowy z echem wiśni oraz jakby lukru orzechowego. Czułam wyraźnie laskowce, ale w słodkich, nugatowych realiach z domieszką oleistości. Czekolada zaznaczyła się delikatną goryczką, a biała ze środka tylko jako znacząca słodycz.

Czekolada mnie nie przekonała w żadnym aspekcie. Nie podobało mi się, że nugat jawił się jako zrobiony z dużą ilością cukru pudru (tylko wrażenie) i oleju orzechowego, przez co był słodko-mdławy a przez kontrast do kwaśnych owoców nieprzyjemnie tłusty. Warstwa wiśniowa wyszła bardzo kwaśno od cytryn - to podkręcenie wiśni też mi się nie podobało. Kwasek niezbyt pasował do reszty. Przełamywał, ale nieszczególnie pasował. Biała warstwa ze środka starała się to harmonizować - jako tako jej szło, ale jednocześnie odbierała wszystkiemu przejrzystość. Wyszło to zbyt namieszane, że aż nijakie. Wafelki smakowo były ok, a choć trochę urozmaicały tłustą strukturę, to nie porwały... po prostu były.
To jakby kiepskie połączenie Zotter Amarena Cherry i Zotter Hazelnut. Mam wrażenie, jakby Zotterowi kończyły się pomysły i za bardzo kombinował. Wolałabym, by z dzisiejszej były dalej dwie czekolady, bo tak nie była ani mocno orzechowa, ani mocno wiśniowa, a i trochę nugatowa, i kwaśna, ale wciąż z pewnym niedookreśleniem.

Po jakiś 13 gramach miałam w głowie pytanie: "po co ja w ogóle to jem?". Bo właśnie... nie to, bym doszukała się w tabliczce czegoś bardzo złego, po prostu nie było w niej też elementu, dla którego chciałabym ją jeść. Reszta powędrowała do Mamy. Jej opinia: "No od razu pierwsze, co się rzuca, to że te warstwy w ogóle nie pasują do siebie. Oddzielnie byłyby z tego dwie dobre czekolady, a tak jakaś dziwna, namieszana... nie wiadomo jaka czekolada. Lubię kwaśność w słodyczach, ale kiedy jest uzasadniona. Ta tutaj nie pasowała. Po co tam ta cytryna... w nadzieniu wiśniowym to ja bym wiśnie chciała poczuć. A ten Zotter mam wrażenie, że wszystkie te nadzienia owocowe na jedną nutę robi: cytrynowo kwaśne. Do słodkiego nugatowego kremu nie pasowało. W ogóle nie wiem, czy owoce do nugatów pasują. Orzechowość jego trochę uciekała. Namieszane, wiele pracy włożone i mocno taka sobie czekolada wyszła. Tylko że z potencjałem. Smacznie było, gdy rozdzielałam te warstwy i jadłam osobno albo kiedy gryzłam, bo wafelki jakby narzucały gryzienie. A nie wiem, czy to o to chodzi w takich bardziej degustacyjnych czekoladach...".


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 75g; ja dostałam)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, wafelkowe "brittle" / kawałki karmelizowanych wafelków 11% (mąka pszenna, cukier, masło, odtłuszczone mleko w proszku, ekstrakt słodu jęczmiennego w proszku, sól), orzechy laskowe 7%, pełne mleko w proszku, wiśnie 5%, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat wiśniowy 3%, syrop cukru inwertowanego, liofilizowane wiśnie 2%, syrop skrobiowy, olej z orzechów laskowych 1%, lecytyna sojowa, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, lecytyna słonecznikowa, sól, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sproszkowana wanilia, olejek z gorzkich migdałów, kardamon, anyż gwiazdkowy, cynamon

wtorek, 15 lipca 2025

J.D. Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat mleczna z nugatem i kawałkami orzechów laskowych oraz wafelkami

Kiedyś uwielbiana przeze mnie marka Lidla ostatnimi czasy trochę straciła w moich oczach, jednak wciąż uważałam te czekolady za dobre jak na swoją cenę. Nadziewane limitki, jakie zawitały do sklepów jesienią i zimą 2024 zwróciły moją uwagę głównie ze względu na Mamę, w której szafce parę razy widywałam Schogetten Praline Noisettes. Nugatowy Gross widział mi się na tyle nieźle, że uznałam, iż mogę spróbować, czy poziomem jako tako dorównuje J.D. Gross Orzechy laskowe 32 % mleczna z musem orzechowym i orzechami laskowymi czy J.D. Gross Selection Chocolat Edel-Nougat / Milk Nougat. No, na pewno w kwestii gramatury jest to tabliczka niepowtarzalna (skąd pomysł na akurat 99g?).

J.D.Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao "z (31%) nadzieniem nugatowym (orzechowo-kakaowym) z (2,8%) pokruszonymi karmelizowanymi orzechami laskowymi i (1,8%) kawałkami wafli"; edycja limitowana na jesień/zimę 2024; marki własne Lidla.

Po otwarciu poczułam zapach cukru i orzechów, złączone mlekiem. Słodycz już na tym etapie wydała mi się przesadzona i drapiąca. Mieszając się z laskowcami, stworzyła pralinowy klimat, w którym sporo miejsca znalazło się też dla pełnego, niemal śmietankowego mleka.

Tabliczka niby była ciężka i masywna, ale sprawiała wrażenie krucho delikatnej. W dotyku wydawała się pyliście-tłusta. Łamała się właśnie nieco krucho, łatwo i bez żadnego dźwięku.
Każdą kostkę nadziano sporą ilością kremu, wyglądającego na sucho-zbity i kruchy, urozmaiconego złotymi malutkimi kawałeczkami. Warstwa czekolady była pokaźnie gruba. Oddzielenie jej od nadzienia było średnio trudne; możliwe przy pomocy noża.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnio-szybkim, bardzo mlecznie tłusto i kremowo. Była gładka i gęsta, trochę lepko-mazista.
Nadzienie szybko wyłaniało się spod niej, łącząc się z nią w miękką, lepką masę. Było znacznie tłustsze w bardziej oleistym kontekście, acz i maślaności mu nie brak. Rozpływało się mniej więcej w tempie czekolady. Cechowała je zbitość i bazowa gładkość. Tę urozmaiciły kawałeczki dodatków. Wyłaniały się bez pośpiechu.
Z czasem na języku zaznaczały się kawałki. Jak się okazało były dwóch rodzajów: nieco większe to karmelizowane kawałki orzechów (tych było mniej) oraz mikroskopijne wafelki (całe mnóstwo). Trudno je wyłuskać i gryźć obok czekolady - ja wolałam zostawiać na koniec.
Karmelowa otoczka z orzechów chyba częściowo się rozpuszczała wraz z resztą, jednak do końca zostawało jej dużo. Orzechy pokryte nią gryzione na koniec okazały się bardzo twarde i chrupiące. Przy niektórych przewinął się lepkawy element (od karmelu).
Malusieńkie wafelki też wykazywały twardość, ale bardziej chrupiąco skrzypiały. Dodawały całości chrzęstu.
O ile trafiały się kęsy bez kawałków orzechów, tak zrobienie kęsa, by nie trafić na łam waflowy, było niemożliwe. Chwilami dodatki nieprzyjemnie aż trochę drapały podniebienie i język.

W smaku czekolada zaczęła od roztoczenia pełnego, naturalnego mleka, zahaczającego o śmietankę posłodzonego w stopniu wysokim, trochę przesadzonym. Cukier jednak nie myślał na tym poprzestać i rósł w siłę, przesadzając. Próbowała przy nim zaznaczyć się wanilia, jednak czekolada zdawała się bazować na cukrze z mlekiem (w tej kolejności). Czekolada w kompozycji miała imperatywne zapędy.
Spróbowanie osobno ujawniło, że była wręcz okrutnie cukrowa, mimo że wciąż mocno mleczna.

Nadzienie podłączyło się pod mleczny wątek. Wplotło łagodną, pralinową orzechowość. Słodyczy też nie szczędziło. W zestawieniu z czekoladą jednak nugat wcale nie wydawał się taki cukrowy. Słodki, bo słodki, ale na poziomie adekwatnym. Orzechowość mieszała się w nim z mlekiem i maślanością - chwilami wydawała się nieco rozmyta. Wnętrze okazało się głównie mleczne.
Nie pomogło, że czekolada przytłaczała ten krem.
Gdy spróbowałam kremu osobno, potwierdziło się, że był trochę bardziej zachowawczy w kwestii słodyczy w stosunku do czekolady, a także przede wszystkim mleczny; dopiero potem orzechowy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na języku zaczęły zaznaczać się dodatki. Trochę podniosły słodycz nugatu, raz po raz przemycając palono-prażone akcenty w dużej mierze karmelu.

Kumulacja słodyczy z czasem drapała w gardle, wszystko zrobiło się ciężkie, mimo że mleczność, wręcz śmietanka robiły, co mogły, by ratować sytuację. Gdy jednak kremu i czekolady robiło się coraz mniej, nawet niegryzione dodatki, coraz więcej znaczyły. Za ich sprawą zmienił się wydźwięk słodyczy - na bardziej palono-karmelizowany.

Dodatki gryzione w trakcie rozpływania się czekolady, "obok", wydawały się trochę nijakie w kwestii, co to tak właściwie - słodycz kompletnie odciągała od nich uwagę. A i one były słodkie: palono-cukrowe.
Dodatki gryzłam więc na koniec, po zniknięciu reszty.

Orzechy laskowe smakowały przede wszystkim mocnym karmelizowaniem, jakby wręcz wysmażeniem w palonym cukrze, a dopiero później trochę sobą. Niektóre tak był karmelizowane, że aż mało - jak nie prawie wcale - orzechowe, inne jednak nieco bardziej orzechowe. Kontynuowały zasładzanie - mimo paloności - i nieco słabiej orzechowy charakter całości.

Malutkie wafelki też miały karmelowo-pieczony akcent, były trochę cukrowe, ale jednocześnie neutralnawe, niczym połączenie papierowych andrutów i wafli duńskich. Niektóre wypieczone aż przesadnie, inne średnio.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie totalne, wraz z drapaniem w gardle i posmak mleczno-pralinowy. Ogrom mleka mieszał się z orzechami laskowymi i nijako-waflowym, papierowym wątkiem. Nie poskromiło to słodyczy. Orzechy wyszły trochę nieśmiało, ale laskowość czuć też w posmaku.


Czekolada niezbyt mi pasowała. To, że to nie moja bajka, to jedno, ale... widziałabym ją inaczej. Przecukrzona, ciężka czekolada przytłoczyła mocno mleczne, za mało orzechowe nadzienie. W nim wydawało się, że jest dużo dodatków - ze względu na to, jak je posiekali. I... w moim odczuciu nie tych, co trzeba. Dominowały bowiem wafelki, które nie wniosły niczego pozytywnego, wolałabym, by ograniczyli się do orzechów i tych dali więcej. Najlepiej nie karmelizowanych, bo tak, jak je zrobili, czasem dało by się przeoczyć, że to orzechy. Jak rozumiem, nimi chcieli podkręcić "chrupiącość"... No, to się udało, ale wolałabym, by skupili się na smaku. Intensywna, wyrazista mleczność na plus, jednak szkoda, że tak ją dosłodzili.
Miała potencjał, ale niestety - słodycz i żałowanie orzechów podczas robienia czekolady orzechowej odbiły się na ocenie. Jednocześnie nie można pominąć, że to - oprócz przesłodzenia - dobra jakościowo czekolada w przystępnej cenie. Obie czekolady wspomniane we wstępie były jakoś bardziej "z głową" zrobione.

Ja podziękowałam po 1,5 kostki - założyłam, że zjem 2, ale ta ilość cukru i wafelków szybko przestała mi sprawiać jakąkolwiek przyjemność z jedzenia.
Większość trafiła do Mamy. Jadła ją w dwóch podejściach, opisując: "w pierwszej chwili coś mi nie pasowało, ale potem całość okazała się naprawdę smaczna. Tylko że strasznie słodka, przesłodzona. A skoro ten krem miał być orzechowy, to czułam za mało orzechów, przez co w metaliczność mi szły. Kawałki dodatków fajnie chrupały, podobało mi się to, ale nie wiem, co tam chrupało. Nie powiedziałabym, że orzechy. Wafelki? Fajny pomysł, pasowało do tego kremu. Szkoda tylko, że to było tak słodkie, że aż nie dałabym rady na raz zjeść". 


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam (ojciec kupił w Lidlu)
cena: 6,49 zł (za 99 g; sprawdziłam)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, 10% orzechy laskowe, miazga kakaowa, laktoza, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, mąka pszenna, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy, tłuszcz kokosowy, syrop cukru skarmelizowanego, sól

piątek, 13 grudnia 2024

Lindt Excellence Crispy Wafer and Caramel Dark Chocolate ciemna 47 % z kawałkami wafelków i karmelem

Po Lindt Excellence Crispy Wafer Dark Chocolate nie obstawiałam, by dziś przedstawiana czekolada wyszła dużo lepiej niż wspomniana. Dostałam je obie od ojca, przy czym najpierw pomyślałam, że miło będzie porównać. Po poznaniu, czym jest podlinkowana, zwątpiłam. Dzisiaj przedstawianą wzięłam na beskidzką pętlę z Jaworek. W planach była Obidza (z której chciałam zahaczyć o schronisko, ale jednak nie), Wyoskie Skałki, ale... nim to wszystko, czekała mnie główna atrakcja, czyli Radziejowa i względnie nowa wieża widokowa na niej. Właśnie tam, ciesząc się chociaż odrobinką wiatru tego upalnego, dusznego dnia, zabrałam się za obiekt tej recenzji.

Lindt Excellence Crispy Wafer and Caramel Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 47% kakao z "kawałkami kruchych wafelków (8 %) i karmelu (3 %)".

Po otwarciu poczułam mocno palony zapach karmelizowania - pomyślałam o feulletine i karmelowych, kryształkowo cukrowych waflach duńskich, ale też o kawie, obok której stanęła paloność zahaczająca o przypalenie i słodki, choć też palony karmel po prostu. Pomyślałam o kawie z syropem karmelowym z echem cierpkawego, ale cukrowego, syropu kakaowego.  

Tłusto-ulepkowata tabliczka przy łamaniu trzaskała z chrzęstem podyktowanym dodatkami. Odebrałam ją jako kruchą. Na spodzie widać w niej zatopioną drobnicę, acz w przekroju dodatki jakby się schowały, że powiedziałabym, że za wiele ich nie ma. Karmelu widać pojedyncze kawałki, wafelków trzeba szukać.
W ustach czekolada łatwo i ochoczo miękła i rozpływała się dość szybko. Zalepiała, zmieniając się w bezkształtną masę. Wydawała mi się tłusta w maślany, wręcz śliskawy sposób, ale od tego uwagę szybko odwracały dodatki. Niektóre miały ostre brzegi i drapały podniebienie. Trzymały się czekolady, ale wyraźnie zaznaczały swoją obecność. Okazało się, że dodano ich mnóstwo. Wafelki wystąpiły w postaci małych i cienkich płatków, natomiast karmel to kawałki - w porównaniu do nich - dość spore. 
Tylko nieliczne podgryzałam obok czekolady, większość zostawiałam na koniec, aż czekolada zniknęła. Wcześniej wydawały się cukrowo-rzężące, kryształowe i miejscami bardziej szkliście chrupiące.
Gryzione na koniec wafelki wciąż były chrupkie i kruche, jednak cechowała je delikatność (a to wrażenie umacniała masywność karmelu). Rzęziły, skrzypiały i trzeszczały niczym mieszanina cukru i rozmiękających corn flakesów, właśnie już z czasem łatwo mięknąc. Denerwująco przyklejały się do zębów.
Karmel wyszedł trochę jak twarde i niegładkie (!), chrupiące, cukrowo-szkliste kamyki. Zęby obklejał tylko trochę na chwilę.
Miałam wrażenie, że to czekolada do gryzienia. Efekt taki, jakby czekolada miała tylko funkcję sklejania chrupaczy. Wydawało się, że karmel dominuje, choć procentowo nie było go więcej - to pewnie kwestia masywności.

W smaku przywitała mnie słodycz i mocno palona nuta. Przedstawiła się jako kawa z przypalonym echem.

Imperatywna słodycz spowiła paloność już po chwili zupełnie. Nie dość, że była bardzo wysoka, to jeszcze prężnie i mocno rosła. Pomyślałam o syropie kakaowym, ale głównie cukrowym, w sumie niegorzkim. Przemknęła mi niby lekka goryczka, cierpkość... dziwnie zbożowa? Nie zatrzymała się na dłużej.

Wraz z wyłaniającymi się dodatkami robiło się bardziej słodko. Słodycz gnała w karmelowym kierunku. Czułam palony karmel, karmelki, ale też syrop karmelowy. Palony cukier splótł się z niejasną goryczką. Razem zahaczały o przypalenie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cukier drapał w gardle, ale i palona nuta nieco się odważyła. Prawie gorzkawość się pojawiła, a wraz z nią nieśmiały słód. Wyszło to jak taka... podkręcona goryczka, udawane kakao - trochę tanio.

Nie pomógł motyw mlecznych, ale palono karmelowych karmelków z epizodycznie przewijającą się solą. Gdy dodatki się wyłaniały, karmel trochę dominował nad wafelkami, ale i one po chwili wyraźniej dołączyły do kompozycji.

Kawałki wafelków nawet niegryzione wniosły mocno palony, wręcz przypalony motyw, zmieszany z cukrem. Wypieczenie wzmacniało echo soli - może rozchodziła się też od wafelków?

Końcowo czekolada wydawała się czysto słodka, cukrowo-muląca i cierpkawo-przypalona w mniej jasny sposób. Może słodowo, ale niekoniecznie. Myśl o karmelowej kawie gdzieś tam w tle wciąż wisiała.

Gryzione na koniec dodatki zaprezentowały swój smak. W zestawieniu dominował karmel, ale wafelki nie dały się zagłuszyć zupełnie.

Gryziony na koniec karmel okazał się słodkimi, ale wyraźnie palonymi, cukrowymi i trochę mlecznymi karmelkami. Zdarzyło mu się zrobić aluzje do słonawości, ale nie był słony.

Wafelki przypominały feulletine zmieszane z za mocno skarmelizowanymi płatkami kukurydzianymi (corn flakesami) i nutą cukrowych wafli duńskich z goryczką. Pod karmelem wydawały się jednak nieco zgłuszone. 

Po zjedzeniu został posmak cukru i przesłodzenie, wraz z drapaniem w gardle, ale też wyraźnie palony motyw zbożowo-kawowy. Myślałam o syropie kakaowo-karmelowym, mlecznych karmelkach i przypalonych feulletine, do których zdarzało się podkraść soli. Palono-pieczony motyw dodatków dominował nad czekoladą.

Już Lindt Excellence Crispy Wafer Dark Chocolate była bardzo najeżona, a gdy jeszcze doszło 3% karmelu to już wcale zrobił się z tego zlepek-ulepek. Karmelkowy karmel za bardzo mi się tu rządził. Wydawało się, że dodano go o wiele więcej i wiele wniósł. Tylko że jego mleczna karmelkowość zaburzyła dziwną, trochę przypalono-słodową kompozycję z wafelkami. Ta była ciekawa, że uwierzę, że może się podobać, bo nawet ja w górach mogłam się w to wkręcić, ale przeciętne karmelki okroiły ją z tej ciekawości. Została za to kiepska czekoladowa baza i nieprzyjemna, zlepkowata struktura.
Zjadłam jednak 7 kostek - większość w górach tak ot, by jakąś czekoladę pociamkać, ale żałując, że nie mam czegoś lepszego (a jedną w domu, by zweryfikować odczucia).

Reszta trafiła do Mamy: "W tej mi czekolada nieco lepsza niż w tamtej (Lindt Excellence Crispy Wafer Dark Chocolate) się wydaje, ale nie wiem czemu, bo jest ta sama. Może jakoś tak przez dodatki. I czuć, że całość i tak pod nie, pod dodatki, i dla dodatków zrobiona, aby było tak chrupiąco i do gryzienia. Karmel chyba miał chrupkość wafli jeszcze podkręcić. Wydaje się, że go więcej niż realnie, bo taki duży i w ogóle. Z tym że to nie taki palony karmel, a jakby karmelki, które wydają się tak dorzucone, aby były jako zapychacz. Tak bez pomysłu to zrobione. Nie pasują specjalnie. Lepszy byłby karmel palony z goryczką. A sama czekolada tak słodka, że aż dziwne, że ciemna. I właśnie przez to zupełnie nie jak ciemna i taka dość miękka. Można zjeść, jak się dostało, nawet z przyjemnością, ale tyle, ile ona kosztuje w życiu bym za nią nie dała".


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam (ale ojciec kupił chyba w Kauflandzie)
cena: nie znam
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, wafelki 8% (mąka pszenna, cukier, bezwodny tłuszcz mleczny, odtłuszczone mleko w proszku, słód jęczmienny, sól), tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, kawałki karmelu 3% (cukier, bezwodny tłuszcz mleczny, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, emulgator: lecytyny; sól, aromat), emulgator: lecytyny sojowe; naturalny aromat karmelowy

poniedziałek, 18 listopada 2024

Lindt Excellence Crispy Wafer Dark Chocolate ciemna 47 % z kawałkami wafelków

Ostatni jedzony w górach Lindt mało, że się nie popisał. Podpadł mi tanio smakującą czekoladą. Po dzisiaj prezentowanym nie spodziewałam się czegoś lepszego (też ze względu na nie mój typ czekolady - niska zawartość kakao z chrupiącym słodkim dodatkiem, co sugeruje tabliczkę do gryzienia), ale jak już ojciec chciał mi nowości Lindta kupić, uznałam, że przygarnę. Byłam pewna, że zrobię mu zdjęcia na Szpiglasowym Wierchu, ale znajomy wpadł na pomysł zrobienia pętli z Doliny Pięciu Stawów Zawrat-Świnica-Szpiglasowy, idąc granią. Okazało się - już na Świnicy - że mapa była nieaktualna i nie da się tak pójść, więc oto dotarła do mnie okrutna prawda: znowu nie dane mi było wejść na wymarzony Szpiglasowy. Wracając jednak chcieliśmy jeszcze coś, bo po Świnicy czuliśmy niedosyt. Znajomy ciągnął na Kozią Przełęcz, ale i tam coś mu nie pasowało z oznaczeniami szlaku i mapą. Gdy więc na Małym Kozim Wierchu zajął się rozglądaniem, ja wyjęłam czekoladę. Mimo bowiem że siedziałam na odsłoniętych skałach, nie wiało, a widoki były zacne.

Lindt Excellence Crispy Wafer Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 47% kakao z "kawałkami kruchych wafelków (8 %)".

Po otwarciu poczułam intensywny, cierpki, mocno palony - i to palony w sposób dosadny - zapach, kojarzący się z paloną kawą z echem syropu kakaowego oraz czegoś niedookreślonego. Jakby zbożowego? Czułam też cukrową słodycz karmelizowanych... No właśnie trudno powiedzieć czego. Obstawiałabym jakieś ni wafelki, ni płatki feulletine. 

Tabliczka w dotyku była tłusta i ulepkotwato-plastikowa, ale przy łamaniu trzaskała. Robiła to z dziwnym chrzęstem. Wydała mi się krucha, mimo że się nie kruszyła i dość delikatna. Na spodzie widać, że coś w niej zatopiony, ale niewyraźnie. W przekroju pokazała się znikoma ilość wafelków, ale to tylko złudzenie (było ich mnóstwo). 
W ustach czekolada miękła bardzo szybko i rozpływała się w szybko-umiarkowanym tempie. Trochę zalepiała, przyjmując postać najeżonego ostrymi kawałkami ulepka. Do tego była maślano tłusta i bazowo śliskawa. Wafelki dość szybko się wyłaniały, ale nie wypadały, a trzymały się mazistej kremo-masy. Zrobił się z tego zlepek dodatków i dosłownie papka, jako że wafelki nasiąkały i miękły. 
Do czekolady dodano ogrom podrobionych, raczej cienkich, ale dość masywnych i twardych - mimo że małych i cienkich - wafelków. Ilość tej drobnicy - kawałeczków małych i prawie mikroskopijnych aż szokowała (bo w przekroju nie wydaje się, że jest ich aż tyle). Nie da się zrobić nawet najmniejszego kęsa, by o nie choćby nie zahaczyć.
Wafelki gryzłam głównie, gdy czekolada już zniknęła. Tylko nieliczne podgryzałam już wcześniej - wtedy były chrupiąco-rzeżące trochę jak cukier z czymś. 
Wafelki do końca zachowały chrupkość i kruchość w pierwszym kontakcie z zębami. Trzeszczały, rzęziły i skrzypiały jak fuzja rozmiękłych corn flakesów i cukru.
Końcowo mocno czułam te ostre brzegi dodatków na podniebieniu.

W smaku pierwsza zaznaczyła się cierpka, palona kawa, przechodząca we wręcz trochę przypalony motyw.

Szybko dołączyła do niej słodycz. Była wysoka i jeszcze rosła, eksponując cukrowy charakter. Wchodził trochę w syrop kakaowy, ale okrojony z większości gorzkości. Zaraz jednak do słodyczy dołączyło coś dziwnego. Zbożowego?

Wraz z wyłaniającym się dodatkiem robiło się bardziej karmelowo. Pomyślałam też o sosie / syropie karmelowym. Czułam nie tyle karmel, ile palony, wręcz chwilami przypalony cukier. Znikoma goryczka, cierpkość wkradła się poprzez niego.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydobył z bazy palono-zbożowy motyw. Chyba słód. Na pewno jednak nie gorzkość, a jedynie gorzkawość, która chwilami zalatywała taniością.

Niewątpliwie jednak pochodził też częściowo od dodatków. Kawałki wafelków wniosły mocno palony, chwilami wręcz przypalony wątek z epizodycznie przemykającym echem soli, a także cukrowość.

Czekolada końcowo jawiła się jako wręcz muląco i drapiąco słodka, w dużej mierze cukrowo, ale... W obliczu dodatków wyłonił się z niej jakby akcent przypalonych migdałów. Słód też się przypomniał. Mimo że zasładzała, nie serwowała czystej, porażającej cukrowości.

Wafelki gryzione na koniec smakowały... sobą. Kojarzyły mi się z mocno karmelizowanymi corn flakesami i cukrowymi, ale bardziej karmelowymi waflami np. duńskimi do lodów, jednak trudno myśleć o nich jako o po prostu wafelkach. Także niska palona goryczka się w nich znalazła, a czasem odnotowywałam leciutkie, słonawe echo.

Po zjedzeniu zostało przecukrzenie i przypalone-zbożowy, dziwnie cukrowo wafelkowo-niewafelkowy motyw. Czułam też echo kawy z mocno palonych ziaren z kilogramem cukru i jakby syrop / sos karmelowy.

Czekolada była interesująca, niecodzienna, a jednocześnie z wieloma wadami. Mogłaby mieć wyższą ocenę, bo całościowo w sumie była nawet smaczna mimo cukrowości, jednak biorąc pod uwagę cenę - no nie. W tej cenie nie widzę, by było za co chwalić. Sama baza przesłodzona aż mi smutno, przez co wyszła mocno średniopółkowo, a dodatek nie pomógł, bo słodyczy jeszcze dokładał. Aż drapało. Wafelki wyszły zaskakująco, bo nie po prostu wafelkowo, a trochę bardziej jak cukrowe płatki kukurydziane. To chyba one też zabarwiły całość tak intensywnym, pieczono-przypalonym, zbożowo-słodowym smakiem. Nie była to gorzkość, ale... no coś niespotykanego. Gdyby była mniej słodka, bez trudu miałaby 6, a kto wie, czy nie 7 - zależy, w jakim kierunku poszedł by efekt. Dodatek ciekawy, jednak nie podobało mi się, że aż tak najeżyli nim czekoladę, przez co drapała podniebienie. Obietnica "chrupiącości" jednak spełniona, mimo że wszystko zamieniało się w specyficzną papkę.
W górach jakoś sporo poszło, ale w domowych warunkach już niezbyt. Zjadłam 7 kostek, w tym jedną w domu, by zweryfikować odczucia. Więcej jednak już nie byłam w stanie przez słodycz i kaleczący dodatek. Znajomy na szlaku nie mógł zgadnąć, z czym ta czekolada była. Podsumował: "jakby z cukrem. Znaczy no, czuję że to nie cukier, ale była taka słodka i tak dziwnie trzeszcząca, że można pomyśleć, że to nierozpuszczony cukier. I jak się ją rozpuszcza, a nie gryzie, to dziwna konsystencja się robi taka miękko-żelkowato-papkowata". 2 kostki oddałam Mamie.

Mama opisała ją: "Niezbyt smaczna, gdy chodzi o samą czekoladę, że aż nie chce się wierzyć, że to Lindt. Bardzo słodka, ale z goryczą. Tylko że ta gorycz była jakby nie kakaowa, a jakaś taka inna. Jedyne co w niej fajne - bardzo fajne - to te niby wafelki. Śmieszne takie, cały czas mocno chrupiące i niespotykane. Ciekawe. Całość ze względu na nie wyszła nie po prostu jak jakaś czekolada, a jak taka... zabawa czekoladą. Ale to ze względu na nie zjadłam z przyjemnością, bo takiej czystej samej czekolady bym nie chciała. Gdyby kosztowała 4-5 zł, to ot, z braku laku, nawet można by kupić, ale Lindt za bardzo się ceni".


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam (ale ojciec kupił chyba w Kauflandzie)
cena: nie znam
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, wafelki 8 % (mąka pszenna, cukier, bezwodny tłuszcz mleczny, odtłuszczone mleko w proszku, słód jęczmienny, sól), tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyna sojowa

sobota, 29 czerwca 2024

Hands Off My Chocolate Chocolate Chip Cookie Dough Flavoured Chocolate mleczna z wafelkami i biała karmelowa o smaku cookie dough z kawałkami czekolady

Może i powinno paść pytanie, co też mnie podkusiło, by sięgnąć po tę tabliczkę. Gdyby padło, sytuacja nie byłaby jaśniejsza, niż jest, bo zwyczajnie nie wiem. Wyglądało to-to dziwnie i ponoć cała seria jej podobnych robi furorę w Niemczech. Czekolada niby do dzielenia się, którą jednak będzie się wolało zjeść samemu, nie oddając nawet kawałka? Wątpiłam. A byłam ciekawa, czy ciekawostkowo, trochę może jakoś się wkręcę? Chodziło tylko o dzisiaj prezentowany smak, bo zwyczajnie mam słabość do dobrego cookie dough. Tylko że nie przychodzi mi do głowy forma inna niż nadzienie, która mogłaby się w czekoladzie sprawdzić. Halloren Original Cookie Dough Chocolate Chip była przepyszna i pomyślałam, że skoro Mama zdecydowała się na kupić parę słodyczy na Allegro (mi czekolady w góry, sobie różne), do zamówienia dodam i tę. By zobaczyć, jak to inny producent z innym podejściem oddaje surową masę ciasteczkową. 

Hands Off My Chocolate Chocolate Chip Cookie Dough Flavoured Chocolate to (43%) mleczna czekolada o zawartości 38% kakao z kawałkami ciasteczek (wg mnie wafelków) połączona z (43%) czekoladą białą karmelową o smaku cookie dough z kawałkami czekolady.

Po otwarciu poczułam jednoznaczny zapach lodów waniliowych z kawałkami cookie dough o sztucznym, acz jeszcze nie rażąco charakterze. Czuć sporo mleka, a także wysoką słodycz. Zwłaszcza wierzch pachniał lodami cookie dough. Spód był nieco bardziej jawnie cukrowo słodki w typowy dla przeciętnych mlecznych czekolad sposób. Lody cookie dough jednak bardzo się rządziły. Mimo to zapach nie był chamski. Wielbicielom tego wariantu lodów powinien się spodobać, ja mam mieszane uczucia. Skojarzenie z lodami pełnymi aromatów wyjętymi z zamrażarki było aż szokujące. Wąchając tak pachnące lody w sumie nie narzekałabym, ale przy czekoladzie to było dziwne.

Tabliczka w dotyku wydała mi się trochę plastikowa, tłustawo-sucha. Przy łamaniu dała się poznać jako krucha, a także zaskakująco twarda. Łamała się z trzaskiem, a kiedy jedną kostkę przekroiłam, twardość ta się potwierdziła. Widać, że w obu częściach zatopiono sporo dodatków. Bazę stanowiła czekolada mleczna - było jej więcej, na łączeniach wystąpiła tylko ona. Biała to tylko "wierzchy" poszczególnych kostek. Choć jak się patrzy na niepodzieloną tabliczkę, wydaje się, że to białej jest więcej, no ale to tylko wrażenie. W obrębie samych kostek warstwy były równe.
Czekoladę łatwo rozdzielić na dwie części: białą (dla rozróżnienia tak ją będę nazywać, choć daleko jej do zwykłej białej czekolady) i mleczną. Można zrobić to przy użyciu noża lub po prostu gryząc pod odpowiednim kątem. Górną białą wzbogaciły malutkie czekoladowe kwadraciki w ilości nieco większej, niż się wydaje, natomiast mleczną ogrom średniej i malutkiej wielkości kawałków wafelko-ciastek.
W ustach całość rozpływała się w tempie szybko-umiarkowanym. Dała się poznać jako bardzo tłusta w sposób maślano-oleisty. Bazowo obie warstwy wydały mi się wręcz śliskawe. Kojarzyły się trochę z połączeniem polewy czekoladowej i mleka skondensowanego zagęszczonego. Zachowywały kształt niemal do końca. Także poczucie zbitości się utrzymywało, mimo że w ustach twarde to już nie było.
Rozpływały się mniej więcej równo i harmonijnie, ale różnice czuć. Próbowałam oczywiście i razem, i osobno.
Biała czekolada znikała nieco szybciej. Mimo że w pierwszej chwili przemknęła w niej proszkowość, okazała się bardziej gładko-polewowa, ślisko-mazista i oleista. Cechowała ją jedynie gęstawość. Z czasem wyłaniały się z niej drobne czekoladowe punkciki. Czuć je na języku, bo rozpływały się niby razem z nią, ale stawiając opór (nie tak jednak, by zostać na koniec). Wyszły plastikowo jak w produktach stracciatella. Gdy parę wyłuskałam i spróbowałam osobno, doszła do tego jeszcze proszkowość.
Mleczna czekolada była tłusta w bardziej maślano-kremowy sposób i pozbawiona proszkowości. Ta dała się poznać jako bardziej lepkawa, acz też niemal śliskawo-polewowa. Od jej struktury odwracały jednak uwagę "ciasteczka", bo była nimi najeżona aż przesadnie. Nie da się zrobić kęsa, by je ominąć. Według mnie to wafelki. A w zasadzie... jakby nieco skarmelizowane grubawe (jak na te gabaryty) płatki waflowe, miejscami w formie skupisk, pozbijane w kawałki - dziwny twór (feuilletine?). W pierwszej chwili, gdy zaczynały się wyłaniać, wydawały się ostro-suche, ale już po chwili nasiąkały. Zmieniały się w miękką, wafelkową papkę. Gryzione lekko chrupały, potem bardziej trzeszczały, skrzypiały.
Ciasteczka tudzież wafelki zostawiałam sobie na koniec, tylko sporadycznie podgryzałam już wcześniej. 
Całość jawiła się jako mocno tłusty, polewowy twór z ryzykownie dużą ilością wafelków, które z jednej strony nie były idealnie trafionym dodatkiem, z drugiej odwracały uwagę od wad bazy.

W smaku pierwszy uderzył cukier. Obie warstwy dały się poznać jako przesłodzone właśnie cukrowo, ale nie tylko.

Pierwsza zaznaczyła się czekolada mleczna. Roztoczyła właśnie cukrowość i mleczność, a także powiedzmy akcent kakao - nie, że kakao jako kakao, ale po prostu w odróżnieniu do białej specyficzną nutkę. To najzwyklejsza, przeciętna i powalająca cukrem mleczna czekolada (nawet nie przesiąkła szczególnie drugą warstwą). Puściła przodem czekoladę białą, która przez pewien czas dominowała.

Górna warstwa to ogrom słodyczy, ale nie czystego i samego cukru. Przypominała przesłodzone, mocno waniliowe lody na bazie mleka. Czuć w niej ogrom mleka, ocean mleczności. Na tej płaszczyźnie właśnie zarysował się charakter lodów coraz bardziej sztucznych. Wanilia mieszała się z jednoznacznym smakiem cookie dough, zupełnie jakbym jadła te kawałki-kulki z lodów w tym wariancie. Pojawiła się też maślaność - nie jednak zwykła, a właśnie tych kawałków surowego, sztucznawego ciasta z lodów - a mleko stało się mlekiem skondensowanym karmelowym.

Kumulacja obu części i ich słodyczy mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drapała w gardle porządnie. Na języku jednak wtedy zaczęły wyłaniać się kawałki ciasteczek-wafelków. Dodały pszennego smaku, a także nieco odciągały uwagę od cookie dough, bo przedstawiły się jako dość mocno wypieczone, karmelizowane wafelki. Gdy czekoladowe punkciki z czekolady karmelowej rozpływały się porządniej, przemykało nawet echo... nie tyle kakao, co cierpkości takich kawałków posypek czekoladowych.

Mocniej rozbrzmiała cukrowa, dolna warstwa czekolady mlecznej. Sprawiła, że poziom słodyczy męczył - ona sama była do bólu przecukrzonym średniakiem. Czekolada z wierzchu nieco osłabła, a w obliczu tego wszystkie wyszła bardziej jak typowe czekolady karmelowe. Otoczenie nieco stonowało bowiem sztuczność.

Wątek cookie dough, surowej masy na ciastka prosto ze sztucznawo waniliowych lodów w tym wariancie, do końca był wyraźny, mimo że przepleciony... cukrem, karmelizowanymi wafelkami i jeszcze raz cukrem.

Gdy na koniec zaczęłam gryźć dodatki, kakaowe, ale w sumie nijakie punkciki-kwadraciki zaplątały się jeszcze sporadycznie wśród ciasteczko-wafelków. Zawilgocone, trzeszczące wafelki smakowały karmelizowanymi waflami duńskimi, które przy echu waniliowych lodów cookie dough przywiodły na myśl właśnie wafelki do lodów.

Po zjedzeniu już małej ilości zostało silne przesłodzenie, w tym drapanie w gardle. Czułam się przecukrzona, ale posmak był wręcz szokujący. Zupełnie jakbym tylko co zjadłam lodowate, przesłodzone i sztuczne lody waniliowe z cookie dough. Chemia zdawała się nieco gryźć w język ze specyficznym przechłodzeniem, zamrażarką. W tle zaznaczyła się też zwykła cukrowa czekolada i wafelki karmelizowane. Osobliwe, nieprzyjemne odczucie - zwłaszcza, że dawno przeszły mi już lody. Jeszcze jak się je, on aż tak nie przeszkadzał, ale jak zrobi się choćby krótką przerwę, posmak dręczył i męczył, toteż taak, faktycznie trudno się od czekolady oderwać, bo wisi groźba czegoś takiego.

Całość wyszła ciekawie. Nie w moim typie, ale jako ciekawostkę sporo zjadłam - prawie połowę (przy czym zgryzałam raczej wierzchy, jedząc mniej mlecznego spodu); częściowo pozbywając się dolnej warstwy. Górna była właśnie ciekawsza i nawet smaczna, dół nie był smaczny ani trochę.
Zasłodziłam się kompletnie, ale nawet słodycz wydała mi się zrozumiała dla wariantu... do pewnego stopnia. Także ten smak można by zrobić mniej słodko i w moim odczuciu wyszłoby lepiej, ale porywając się na coś takiego raczej można przewidzieć efekt. Jak w końcu, jak nie słodko, ma smakować cookie dough? Zaskoczyło mnie skojarzenie nie tylko z samą surową masą na ciastka, ale konkretnie ze sztucznawymi lodami waniliowymi na mleku z cookie dough. W zasadzie potencjał tkwi w górnej części - czuję, że gdyby dać jej dobry, np. mocniej kakaowy, nieprzesłodzony dół, wyszłaby mniej sztucznie i smaczniej.
Całość była mocno mleczna, mimo słodyczy, a to plus.
Czekolada mleczna wyszła bardziej chamsko cukrowo i do bólu przeciętnie, a biało-karmelowa sztuczniej. Nie była to jednak bardzo odpychająca sztuczność - waniliowe lody z cookie dough nawet przyjemnie wyszły. Sprawiły, że słodycz tej części aż tak bardzo nie męczyła. 
Szkoda, że aż tak przesłodzono mleczną czekoladę z dołu - gdyby dół był zacny, a nie tak zwyczajnie przeciętny, całość mogłaby bardziej po prostu smakować, a nie w dużej mierze głównie plusować przez intrygowanie. Czekoladowe punkciki niewiele wniosły. Nie były najlepiej zrobione, ale w sumie gdyby nie było żadnego przerywnika od tej tłustości i słodyczy, może byłoby gorzej. Ciasteczko-wafelków dodano tak dużo, że aż przeszkadzały. Karmelizowane wafelki w sumie wpisały się na wydźwięk do wariantu, jeśli mówimy np. o lodach cookie dough podanych w rożku-waflu, wtedy już owszem, ale powinno być ich znacznie mniej.

Reszta, której nie zjadłam, powędrowała do Mamy, która opisała ją tak: "Czekolada ciekawa, ale zdecydowanie obie części lepiej smakują oddzielnie. Dobrze więc, że łatwo je rozdzielić. Razem ta ciekawość i charakter uciekają. Całość byłaby świetna, ale na jedną dużą wadę: zdecydowanie za słodka. Ta ciemniejsza, dolna bardziej ciekawa chyba. Zdecydowanie były w niej wafelki, nie ciastka. Ta na górze chyba smaczniejsza, ale nie wiem, czy taka mocno smakująca zakalcowymi kulkami cookie dough, bardziej całymi lodami cookie dough. rzeczywiście tam trochę cookie dough pobrzmiewało, ale nie wiem, czy naprawdę to czułam, czy bo wiedziałam, że mam czuć".


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 5,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, 6,9% kawałki ciastek (mąka pszenna, cukier, olej kokosowy, lecytyna sojowa), proszek karmelowy (odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, cukier, tłuszcz mleczny, naturalny aromat: wanilia), odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, cukier karmelizowany, 0,4% naturalny aromat cookie dough, lecytyna sojowa, naturalny aromat: wanilia; sól, tłuszcz mleczny

piątek, 29 kwietnia 2022

Galler Chocolaterie Noir Biscuit ciemna 60 % z nadzieniem orzechowym z kawałkami orzechów laskowych i ciastkami / wafelkami

Czasem trudno jest mi jednoznacznie odpowiedzieć, dlaczego akurat dany czekoladowy twór wydał mi się atrakcyjny. Ma na to wpływ wiele czynników. Swego czasu Mama narobiła mi ochoty na "coś michałkowego / pierrotowatego / bajecznego", jednak na pewno nie na same cukierki ani nic, na czym deklaracja michałkowości by się znalazła. Nie sądziłam bowiem, by obecnie coś tego typu mogło mi smakować, a batonowej i cukierkowej formy po prostu nie lubię. Zamawiałam jednak pewne ciemne czekolady i z oferty marki wyhaczyłam jeszcze ich propozycje nadziewane w formie batonów (powtarzając sobie: "to czekolada, ale w trochę innej formie"). Uznałam, że jednego z ciekawości spróbować mogę. Najpierw planowałam kupić z ciastkami korzennymi jako czystą tabliczkę z ich kawałkami oraz nadziewanego nimi batona, ale w końcu uznałam, że... jakoś nie bardzo mi chyba po drodze z korzennymi tabliczkami; za dużo by tego się zrobiło. Jak zobaczyłam obiekt dzisiejszej recenzji, pomyślałam, że te moje "coś..." mógłby w pewnym stopniu oddać. Czekoladowa gęstwina z jakimiś orzechami / ciasteczkami / wafelkami? W ciemnej czekoladzie - o, to do mnie przemówiło. Mimo wszystko, nie robiłam sobie wielkich nadziei, ale... kto wie?


Galler Chocolaterie Noir Biscuit to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao nadziewana kremem / praliną / nugatem na bazie orzechów laskowych z kawałkami orzechów i ciasteczek (wafelków? feulietine?); w formie batona, którego nadzienie stanowi 52 %.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach lekko gorzkawych, raczej surowych orzechów laskowych. Od razu wyobraziłam sobie takie w skórkach, zdecydowanie w towarzystwie ciemnej czekolady o piernikowo-melasowym charakterze. Wydała mi się wysoce, ale jednocześnie palono cukrowa. Odnotowałam też lekko waniliowe echo, a także coś nugatowego. Po podziale wzrósł melasowo-orzechowy wątek. Pojawił się palono-podsmażony, przypalony motyw wafelków i palonego cukru.

W dotyku czekolada wydała mi się tłusto-ulepkowata, skora do mięknięcia. Choć przy łamaniu baton lekko pykał, każda chwila z nim spędzona nakręcała myśli o tym, że to bloczek ulepka. Był ciężki i masywny. Bardzo gruba czekolada okazała się sowicie nadziana gęstym, miękkim nugatem. Wyglądał na kruchy, ale był tłusty. Gdy odgryzałam kawałek wielkiej kostki, czekolada nieco się w niego zapadała. Wypełniały go kawałki orzechów widoczne gołym okiem. Szybko jednak okazało się, iż nie był tym, czym się wydawał. Otóż nugat to jakby zbitka-zlepek z kawałków rozmaitej wielkości, powleczonych tłusto-oleistym kremem. Było tam mnóstwo drobinek i sporych kawałków orzechów oraz (wydaje mi się, że jeszcze więcej) brył, bryłek, bryłeczek i płatków wafelko-ciastek "feulietine". Były twardo-chrupiące w dużej mierze w cukrowy sposób, bo chyba zrobiono je na jego bazie.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i tłusto. Stawiała lekki, plastikowy opór. Była jednak jednocześnie nieco kremowa, ale aż ślisko gładka. Miękła i gięła się, na podniebieniu pozostawiając smugi. Przypominała kiepską polewę.
Z czasem odsłaniała nadzienie, które okazało się z nią dość spójne. Wyszło bardzo tłusto, nie tak masywnie, jak wyglądało. Rozpuszczało się chętnie, ale w umiarkowanym tempie, bo stopował je ogrom dodatków. Było maziście-miękkawe, ulepkowate i bazowo śliskie. Szybko wypuszczało ogrom drobnych i trochę większych kawałków orzechów oraz "herbatników", a dokładniej wafelków pokrytych rozpuszczającym się cukrem. Zostawiałam je na koniec.
Gdy czekolada już zniknęła, dodatki okazały się początkowo twarde. Cukier z wafelków rozpuszczał się lub trzeszczał gryziony. Orzechy chwilami chrupały, a chwilami... jakoś niespecjalnie; wykazywały miękkawość przeciętnej siekanej drobnicy. Wafelki do końca zachowały chrupiącą twardość i skrzypienie cukru. Dopiero gdy zniknął nasiąkały w nieco... waflowo-naleśnikowym sensie.

W smaku czekolada przedstawiła się jako cukrowo-waniliowo słodka. Mimo to słodycz nie była straszliwie wysoka. Szybko dołączyła do niej gorzkość. Wyszła palono-cierpko, trochę kawowo, z czasem też trochę piernikowo. Myślę o korzennych, cynamonowych piernikach w polewie czekoladowej, wyraźnie ciemnej. Wyraźnie przesiąkła orzechowym nadzieniem, ale nie tylko. Słodycz cukru z czasem też robiła się coraz bardziej palona, palono-melasowa.

Słodycz palonego cukru, melasy i orzechowość rosły wraz z tym, jak do czekolady dołączało nadzienie. Okazało się bardzo cukrowe, zdecydowanie przesłodzone, ale też wyraźnie orzechowe. Poczułam orzechy laskowe w wydaniu czekoladowo-nugatowym, ale nieco... palono-przysmażonym. W słodyczy odnotowałam leciutką waniliowość i kakałkowo-słodziutkie echo. Pojawiła się maślano-śmietankowa nutka. Gorzkawość kakao niemal zupełnie została utemperowana maślanością, która wpisała się jednocześnie także w nugatowość. Środek z czasem wplótł więcej mleka i oleiste echo.

Gdy tylko dodatki zaczęły zdradzać swoją obecność, cukrowość podskakiwała. W nugatowość i maślaność z ochotą wpisała się nutka... smażonych naleśników. Wydały mi się bardzo słodkie, nieco przesmażone i maślane, ale bez dwóch zdań naleśnikowe, z czasem wzbogacone o karmelową wafelkowość. Gdy kawałki dodatków wyłaniały się z gęstego kremu, do głowy przyszły poprzypalane, melasowo-karmelowe, cukrowe wafelki. Zawarły w sobie palono-korzenne echo, ale znikało na rzecz orzechów i smażonej nutki. Nie był to motyw silny, ale z czasem do wyłapania. Wyszło to dość... melasowo-pralinowo, ulepkowato.

Czekolada rozpływała się wolniej od środka, więc została, by jeszcze cukrowo-gorzkawym akcentem podsumować cukrowo-naleśnikowy występ środka. Mignęło mi to skojarzeniem z... tłustymi naleśnikami z wymaksowanym w kakao smarowidłem typu Nutella. W końcu jednak i ona zostawiła dodatki.

Te już po wszystkim gryzione smakowały sobą, a więc w dużej mierze cukrem. Zostało go bowiem jeszcze też na koniec. Rozpuszczał się, odsłaniając wafelki. W tym czasie świeżawe, słodko-gorzkawe, naturalne orzechy laskowe nawet nierozgryzane swoim echem trochę rozbijały słodycz. Wafelki po zaserwowaniu czystego cukru, smakowały bardziej cukrem palonym i jak cukrowe wafle duńskie z nutą naleśników. Mocno palono-cukrowe i pszenno-maślane. Niektóre pokusiły się o lekką goryczkę. Korzenną? Gryzione wyszły jeszcze bardziej naleśnikowo, czemu wtórowały gorzkawe orzechy.

Po zjedzeniu zostało cukrowo-korzenne przesłodzenie, lekkie drapanie w gardle i otłuszczenie ust. W ustach zaś... piernikowo-czekoladowy, palono-melasowy splot z zaskakująco korzennymi (jakby w cynamonie) orzechami laskowymi. Wyszło to bardzo, bardzo korzennie i cukrowo.

Całość uważam za w miarę w porządku, ale jednak bez polotu. Ciemną czekoladę, kakao, orzechy czuć, ale to nie zagrało. Dużo tłuszczowości, mimo że orzechowej, sprawiło, że kompozycja wyszła ulepkowato, a wafelki odstręczały cukrem. Mimo ciekawej nuty naleśników, dużo było w tym czynników odciągających uwagę od tego wydźwięku. Gdyby nie cukrowość, mogłoby być naprawdę przyjemnie. Okazało się to niezbyt w moim guście, ale w zasadzie... będące tym, czym miało być.
To trochę jak połączenie Lindta Creation Knusper Praline z Rapunzel Nirvana Noir.


ocena: 7/10
cena: 8,49 zł (za 65 g; ja dostałam rabat -20%)
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada (45%): miazga kakaowa, cukier, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy, nadzienie (55%): cukier, orzechy laskowe 22%, ciastka 11% (mąka pszenna, cukier, masło klarowane, odtłuszczone mleko w proszku, słód jęczmienny, sól), tłuszcze roślinne (masło shea, olej kokosowy, olej słonecznikowy), miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, inulina, słodka serwatka w proszku, dekstroza, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna sojowa, odtłuszczone mleko w proszku, naturalny aromat waniliowy

piątek, 15 kwietnia 2022

Lindt Joghurt Himbeer-Crisp mleczna z nadzieniem jogurtowym z kawałkami malin i wafelków oraz nadzieniem malinowym

Lubię smak malin, jednak gdy o same owoce chodzi... coraz bardziej przeszkadzają mi ich pestki. Nienawidzę tych diabłów. O ile w przypadku idealnie dojrzałych, słodkich owoców jestem w stanie przymknąć oko na pestki, tak gdy trafię na kwaśne czy coś - nie ma nic fajnego z jedzenia ich. A niestety ostatnimi laty w sezonie głównie na takie niedorobione trafiam. Stąd i epizodyczne zainteresowanie czekoladami malinowymi, ale nie najpopularniejszego typu, a więc z kawałkami / dodatkiem. Jak już, celuję raczej w nadzienia, w których pestek nie uświadczę. Dzisiaj opisywaną kupiłam trochę bezmyślnie, a trochę okazyjnie. Aby za przesyłkę bananowej dobrać coś jeszcze. Kojarzyłam, że a to Creation Himbeere de Luxe / Raspberry Dream była oki, a to jogurt Lindtowi wyszedł w Hello Frozen Yoghurt Caramel & Cookies. Tylko właśnie! Z konkretnie jogurtowo-owocowym nadzieniem nie musiało być tak dobrze, bo... takie to już kiedyś wychodziły średnio (np. Joghurt Heidelbeer-Vanille i Joghurt Pfirsich-Aprikose). Po ostatniej serii beznadziejnych nadziewanych Lindtów zaczęłam się bać; znając tamte, tej za nic bym nie kupiła. Jednak... dałam jej szansę, jak już była. Bo jogurt...? Bo z kolei malinowy dżem i nadzienie mleczne nie wzbudziłyby we mnie najmniejszych emocji. Jogurtowe to co innego, coś ciekawszego. A z tą o tyle wygodniej, że forma i typ bardzo w guście Mamy, więc jakby co - wiadomo. Szkoda tylko, że zupełnie zapomniałam o Lindt Hello Frozen Yoghurt, która nie była satysfakcjonująca.

Lindt Joghurt Himbeer-Crisp to mleczna czekolada o zawartości 31% kakao nadziewana kremem jogurtowym z kawałkami ("chrupkami") malinowymi i kawałkami granoli (wafelków?) i sosem malinowym, z linii Eistafel; edycja limitowana na lato 2021. 

Otworzywszy, poczułam intensywny zapach malinowego, sztucznawego jogurtu... dosłownie jogurciku dla dzieci, serka... Zrównanego z mlecznością cukrowej i właśnie głęboko mlecznej czekolady. Chyba tylko troszeczkę zahaczyła o plastik. Maliny, zwłaszcza po podziale i przy jedzeniu odciągały od niej uwagę swoją soczystą kwaśnością łączącą cukrowo-kwaśne cukierki (podkręcone cytryną?) oraz cukrową słodycz syropu malinowego.

Tabliczka w dotyku wydała mi się tłusta i ulepkowata, acz nie topiła się. Łamała się z łatwością, choć z racji bardzo grubej warstwy czekolady była nawet w pewien sposób twardawa... co nie przeszkodziło czekoladzie chwilami, przy robieniu kęsa nieco wciskać się w nadzienie.
Na górze bowiem znalazło się trochę żelowatego, klejąco-ciągnącego sosu malinowego. Mimo iż rzadki, nie lał się. Dziwnie ciągnął się i "wracał" pod czekoladę. 
Na dole był biały, nieco mazisto-tłusty, ale jednocześnie zwarty, gęstawy krem. Zatopiono w nim sporo kawałków: ciemnoczerwonych malinowych i "wafelków", które mi wyglądały na drobinki granoli. Wszystkie były irytującą drobnicą.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, trochę ulepkowo. Prędko miękła na gęsty, zalepiający krem, odsłaniając nadzienie. Malinowe wypływało spod niej szybko. Dało się poznać jako rzadkie, bardzo kleiste i... ciągnąco-zwarte. Zżelowane, gładkie i znikające nie tak szybko, jak można by się spodziewać. 
Konsekwentnie z czekoladą rozpływało się nadzienie jogurtowe, które też było bazowo gładkie i kremowe, a jednak o wiele bardziej oleiście-tłuste, aż śliskawe. Wydało się miękkie, choć też znikające w średnim tempie. Stopowały je dodatki. Chrupiąco-trzeszczące w nieco cukrowy sposób ogólnie kojarzyły się z mieszanką cukru, cukrowych wafli i granolowatych chrupek zbożowo-mącznych. W większości były twarde, mimo że z czasem nasiąkały. Zajmowałam się nimi już po czekoladzie.
Kawałki malinowe połowicznie miękły, zawarły w sobie lekką soczystość, ale także kleistść i twardość. To głównie zżelowane grudki przecieru, niektóre pokaźne, niektóre mikroskopijne. Nieliczne pochrupywały, choć głównie lepiły się do zębów i powoli rozpuszczały się. Ogólnie jednak w nadzieniu trafiło mi się ich o wiele mniej, niż sporo średniej wielkości grubych kawałków "wafli".
Ich kawałki okazały się twardą, trochę chrupiącą i nieco mączną fuzją cukrowych, twardych wafli i minigranoli. Wraz ze wszystkim rozmiękały i wilgotniały. Chwilami wydawały się zawilgocone na twardo, niektóre z kolei zmieniały się w mokry karton.

W smaku sama czekolada zaserwowała mi zabójczo wysoką dawkę cukru, gonionego przez  plastikowość. Mlecza fala, choć imponująco wyrazista, sunęła za nimi i tylko trochę pomogła całości.

Prędko do głosu doszły nadzienia - mniej więcej równocześnie, ale to malinowe zwracało na siebie o wiele więcej uwagi.

Otóż malinowy żel przebił się sztucznym, malinowym kwaskiem, na który nakładał smak malinowej, cukrowo-kwaśnej gumy do żucia. Pomyślałam o różowej gumie balonowej, którą zaraz nieco stonował motyw żelo-dżemu, syropu malinowego... może przeciero-konfiturki. To dosłownie gryzło, grzało cukrem i chemią w język. Wciąż było to cukrowo-słodkie, sztuczne, ale już bardziej owocowe. Nadzienie jednocześnie wtłaczało w kompozycję sporo malinowej, podkręconej kwaśności. Odnotowałam cytrynę, a potem jeszcze więcej syropowo-cukierkowych akcentów. Cukierkowość i landrynkowość chyba podkręcały malinowe kawałki.

A jednak jakoś w połowie rozpływania się kęsa nadzienie białe trochę uładziło żel malinowy. Podszepnęło nieprzyjemną nutę kwaskawego mleka... może i malinowego, sztucznego. Wydało mi się, oprócz tego, lekko kwaskawe, tłuszczowo-mdłe, margarynowe i bardzo, bardzo słodkie. Zdarzyło mu się zajechać mlekiem w proszku. W drugiej połowie rozpływania się kęsa kwasek nieco wyłonił się właśnie jako bardziej taki... jogurtowy...? Lekko, ale jednak. Bardziej w sumie kojarzyło się to z malinowym serkiem homogenizowanym. Podkręcił go ogólnie czerwono owocowy motyw, a następnie razem zatonęły w cukrowości, cukierkowości wręcz. Szybko zaczęło to drapać, palić w gardle

Ogólną słodycz chwilami nieco przerywały dodatki z jogurtowego nadzienia. Kawałki malin chyba walczyły o przecierowo-konfiturkowy aspekt, ale niespecjalnie im szło. Dodatki przez większość czasu niewiele wnosiły. Dopiero gdy reszta prawie zniknęła, "wafelki" przejawiały lekko pieczono-orzechowe nuty. Zostawiłam je na koniec.

Wszystko znikając, zadbało o to, by chemia i cukier ponapastowały język, ile im się żywnie podobało, a słodycz "zaopiekowała się" gardłem, drapiąc w nim.

Wtedy przyszła pora na gryzienie dodatków, które częściowo nieco rozgoniły sztucznie-cukierkową słodycz. Chociaż nie były zbyt wyraziste. Malinowe kawałki smakowały cukrowo i właśnie też sztucznawym przecierem, ale były także lekko kwaskawe i nieco mniej napastliwe po prostu. 
Z kolei "wafelki" w smaku zawisły między cukrem, a wafelkiem-feuilletine z nutą zbożowo-mącznej granoli. Ssane i gryzione dłużej wytaczały też lekką kartonowość. Trochę ratowała chemiczny posmak, ale kiepsko jej szło.
Muszę przyznać, że mieszanina dodatków w miarę nieźle do siebie pasowała... tak posypkowo-granolowo rzeczywiście.

Po zjedzeniu została napastliwa sztuczność, cukierkowość i syropowość malin jako splot cukru i kwasku, sztuczność, mdła nuta nadzienia oleiście-jogurtowego oraz czekolady... cukrowo-mlecznej i raczej plastikowej przez to wszystko.

Kostkę bez przekonania (jeszcze przed spróbowaniem "normalnie"), jak zaleca producent, włożyłam do lodówki i... choć spędziła tam jakąś godzinę, potem zaś poleżała na talerzyku pół godziny, by trochę doszła do siebie, to jednak coś tam się zmieniło. Czekolada z wierzchu chyba wróciła do punktu wyjścia, nadzienie natomiast wydało mi się bardziej... gęste jak lody, jeszcze cukrowo-słodsze i minimalnie mniej gryzące od chemii. Nawet połowy tej kostki nie zjadłam.
Ogólnie summa summarum zjadłam dwie kostki, po czym było mi okropnie słodko, sztucznie i... po prostu obleśnie. Resztę oddałam Mamie. Jej też bardzo nie smakowała. Powiedziała: "Jak tanie słodycze się je, to jeszcze się je, a dopiero posmak nieprzyjemny zostawiają. Z tą czekoladą jest inaczej. Okropny posmak czuć już w trakcie jedzenia, że się nie chce tego robić. Sztuczna, słodka... jak tym Wedlem truskawkowym, co do niego wróciłyśmy ileś tam lat temu, byłyśmy zniesmaczone, to tak ja tym; tak mi się to skojarzyło".

Całość wyszła źle. Paskudne nadzienie malinowe było niemożliwie sztuczne, a jogurtowy krem to jakość naprawdę niska i prawie brak jogurtowego smaku. Chrupiące dodatki o dziwo nie podpadły mi niczym większym. W zasadzie to był dobry "sposób na maliny", by jeszcze pestkami człowieka nie katować. Konsystencja całości w zasadzie znośna... niczego nie pożałowano, ale co z tego, skoro cukier i chemia uniemożliwiają jedzenie?
Tabliczka wyszła chyba jeszcze bardziej słodko niż bananowa (bananowa to "w tym cukry 52", malinowa w tym cukru 55). Prawie powtórka z rozrywki po lodach Magnum Double Chocolate & Strawberry Tub. Ta czekolada utwierdziła mnie w przekonaniu, że takie już nie są dla mnie.

Z Mamą dyskutowałyśmy o jednej kwestii. Może nie wszystkie Lindty się tak pogorszyły, a po prostu te nowe mleczne "najlepiej jeść schłodzone" wychodzą tak plastikowo? Trochę jak mleczna czy biała czekolada Magnum jako tabliczki były niesmaczne, a w lodach Tub takie "cosie" się sprawdziły. Tylko właśnie - kto w takim razie, jeżeli mamy rację, wpadł na tak głupi pomysł czekolad do chłodzenia? Już za sam pomysł prosi się odjąć punkty. A jednak do tylko luźna myśl, bo też tego typu Creation Refreshing Lemon / Citron Frappe czy Coconut Dark wyszły dobrze. A te, oprócz plastikowości, mają mnóstwo innych wad. Oj, Lindt mocno mi podpadł.


ocena: 3/10
kupiłam: Allegro
cena: 13 zł
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcze roślinny (palmowy, kokosowy), syrop glukozowy, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku (3,5%), przecier malinowy (2,7%), odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat soku z cytryny, laktoza, mąka pszenna, sok wiśniowy z koncentratu, syrop cukru inwertowanego, aromaty naturalne, emulgator (lecytyna sojowa i słonecznikowa), skrobia kukurydziana, sól, aromat, syrop cukru karmelizowanego