czwartek, 27 marca 2025

Rapunzel Zartbitter Haselnuss Semisweet chocolate with hazelnuts ciemna 60 % z orzechami laskowymi

Jak pisałam przy Rapunzel Zartbitter Nougat Semisweet nougat chocolate bardzo cieszyłam się z perspektywy porównania dwóch sposobów marki Rapunzel na orzechy laskowe. Cieszyłam się też, że będę mogła bardziej wczuć się w samą czekoladę. Po tym, jak już zeszłam z Bystrej Ławki, przeszłam wspaniałą Furkotską dolinę, na Škutnastej polanie odbiłam w niebieski szlak do schroniska Chata pod Soliskom. Właśnie przy nim zajęłam się kolejną czekoladą.


Rapunzel Faire Schokolade Zartbitter Haselnuss Chocolat noir aux noisettes / Semisweet chocolate with hazelnuts to ciemna czekolada o zawartości 60% kakao z orzechami laskowymi.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach orzechów laskowych prażonych bardzo delikatnie lub nawet wcale, mieszkających się z gorzkawo-paloną czekoladą. Jej słodycz była znacząca i kojarzyła się trochę z jakimś czekoladowym deserem posłodzonym białym cukrem i wanilią oraz z mnóstwem orzechów, które stały na pierwszym planie. W oddali doszukałam się lekkiej soczystości. Może tortu czekoladowo-orzechowego z orzechami i wiśniami?

Na spodzie widać średnio dużo dużych orzechów laskowych. Twarda tabliczka łamała się z głośnym trzaskiem. Większość orzechów pękała wraz z nią, a tylko nieliczne zostawały w którejś z części. 
W ustach rozpływała się powoli i maziście. Najpierw wydała mi się trochę oporna, ale jednocześnie tłusta i kremowa. Orzechy wyłaniały się z niej niechętnie, długo je pokrywała, dając się poznać jeszcze jako trochę ciężkawa. Bardzo długo zachowywała twardość. Końcowo raz po raz wydała mi się jakby sugestywnie niegładka.
Orzechy zostawiałam na koniec, gdy czekolada zniknęła. Tylko 2 pogryzłam na próbę wcześniej, obok czekolady (to się nie sprawdziło). 
Gryzione orzechy okazały się twarde i krucho-chrupiące w świeży, skrzypiący sposób. Tylko na pojedynczych zaplatały się drobinki skórek.

W smaku od początku równocześnie rozeszły się słodycz i gorzkość, acz to ta pierwsza miała bardziej władczy charakter. Wybiła się, gdyż spory udział w tym wątku miała intensywna wanilia. Słodycz za wanilią najpierw trochę chyliła się w stronę konwencjonalnie biało cukrowej.

Czekolada skojarzyła mi się z bardzo słodkim deserem czekoladowym, być może z sosem i na pewno z orzechami. Nawet w kęsach bez nich, w samej bazie leciutko pobrzmiewała laskowa nutka.

Gorzkość obrała palony tor. Doleciała do niego drobna soczystość. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa umocniła się, podsuwając wizję czekoladowego tortu z wiśniami i orzechami. Ten uczynił gorzkość łagodną i uległą.

Słodycz wykorzystała okazję i ją wyprzedziła. Rozwinęła się w bardziej karmelowym kierunku, choć wciąż miałam w głowie myśl o przesłodzonym wanilią deserze.

Soczystość prawie zniknęła, gorzkość ledwie pobrzmiewała, a słodycz końcowo niebezpiecznie ryzykowała mocą... Aż na dosłownie samej końcówce gorzkość zdobyła się na wyrazistszy, palono-dymny wyskok, po czym znów złagodniała już na dobre.

Gdy czekolada zniknęła, gryzłam orzechy. Okazały się pełne smaku, podprażone minimalnie, jakby udawały trochę świeże. W paru zaplatało się gorzkawe echo, ale nie wyszło to na minus. Bardzo skutecznie tonowały ogólną słodycz.

Po zjedzeniu został posmak orzechów laskowych prażonych minimalnie, które mogły wieńczyć jakiś przesłodzony tort czekoladowy.

Sama czekolada wydała mi się odrobinę inna niż Rapunzel Zartbitter Nougat Semisweet nougat chocolate. Bardziej konkretna, twardsza, acz minimalnie, ale może wynikało to z formy? Bo smakowo powiedziałabym, że to ta sama.
Całość wyszła smacznie, acz nie uważam, by przy takiej niskiej zawartości kakao potrzeba tam było jeszcze tyle wanilii. Przyjemna soczystość, delikatna gorzkość o wiele lepiej wyszły by przy bardziej zachowawczej słodyczy.

Choć ocenę wystawiłam taką samą co Ritter Sport Nut Selection Dunkle Voll-Nuss / Dark Whole Hazelnuts, dziś przedstawiana smakowała mi bardziej bezdyskusyjnie. Kosztowała jednak 2 razy więcej, więc uważam, że cena zobowiązuje. O ile przesłodzone można jako tako wybaczyć czemuś tańszemu, tak wraz ze wzrostem ceny, wymagania też rosną. I nie obraziłabym się za więcej orzechów.


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 14,78 zł
kaloryczność: 595 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, orzechy laskowe 20%, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyna słonecznikowa; wanilia Bourbon

środa, 26 marca 2025

Rapunzel Zartbitter Nougat Semisweet nougat chocolate ciemna 60 % z nugatem z orzechów laskowych

Niemiecka marka Rapunzel jakoś szczególnie mnie latami nie interesowała. Jadłam ich Cocos i Nirwana Noir Chocolat noir praline i choć drugą pamiętałam jako okrutnie słodką, to swego czasu pomyślałam, że chętnie przyjrzę się bliżej ich ciemnym orzechowym propozycjom w górach. Do porównania zamówiłam opcję z nadzieniem z orzechów laskowych i z orzechami laskowymi, by przetestować ich dwa sposoby na orzechy. Nim jednak zdecydowałam się zabrać w góry czekoladę nadziewaną, musiało trochę minąć - porwałam się na to dopiero w drugiej połowie września, by na pewno nie popłynęła. Acz akurat Rapunzel wydawała się... Dość masywna jak na nadziewaną? Tak wyglądała. No, ciekawa była niewątpliwie, więc to ją wybrałam na Bystrą Ławkę, na którą weszłam po minięciu Stawu nad Skokiem i Capie Pleso. Od Capie Pleso na Bystrą Ławkę odcinek był krótki, ale już bardziej wymagający. W końcu jednak przełęcz zdobyłam. Kiedyś można było iść dalej na Furkot, ale od lat żółtego szlaku już tam nie ma. Szkoda. Przełęcz musiała mi, i Rapunzelowi wystarczyć.


Rapunzel Faire Schokolade Zartbitter Nougat Chocolat noir fourre praline / Semisweet nougat chocolate to ciemna czekolada o zawartości 60% kakao nadziewana nugatowym z orzechów laskowych (które stanowi 50% całości).

Po otwarciu poczułam intensywny zapach mocno orzechowego nugatu z orzechów laskowych. Nie wydał mi się mocno słodki sam w sobie, acz ogół owszem. Palono gorzka czekolada miała charakter deseru, sosu czekoladowego. Słodycz chyba podkręcono wanilią. 
Zapach słodkich, nugatowo-pralinowych orzechów laskowych jeszcze nasilił się po przełamaniu. Do głowy przyszedł mi zaś deser... Łagodniejszy, acz wciąż czekoladowy i cukierki czekoladowo-orzechowe.

Tabliczka była bardzo twarda, ale niespecjalnie trzaskała. Lekko, i w dodatku nie zawsze. Gdy zobaczyłam przekrój, krem wydał mi się suchy i twardo-zbity. Zarówno jego, jak i czekolady nie pożałowano. Nadziano ją po całości, nie tylko pojedyncze kostki.
Czekoladę da się oddzielić od nugatu, podważając ją (zębami trudniej, nożem łatwiej), mimo że całość porządnie się trzymała i sama z siebie wcale chętnie się nie rozwarstwiała.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była tłusta w maślany sposób i w odniesieniu do nugatu, nieco mniej gładka. Wydała mi się trochę... Skora do prawie mięknięcia?
Nugat wyłaniał się spod niej po chwili, dając się poznać jako bardzo tłusty (złudzenie suchości znikało natychmiast!) i mazisty. Był zbity. Trochę przypominał chłodne masło o idealnie gładkiej strukturze. 
Czekolada i krem mieszały się w jedno, robiły się podobne i niemal do końca zachowywały pewną masywność. 
Raz to czekolada, raz nugat zostawały na koniec - wiele zależało od tego, jak zrobiłam kęsa. 

W smaku najpierw poczułam czekoladę o wyrównanym, słodko-gorzkim charakterze. Słodyczy jednak się spieszyło i rosła szybko poprzez wanilię. Za nią wydała mi się nieco cukrowa jak jakiś przesłodzony sos lub deser czekoladowy z orzechami.
Z ciekawości trochę zgryzłam, by spróbować ją osobno - wydała mi się leciutko orzechowa sama w sobie i czerwono owocowo soczysta - soczystość jednak nikła w zestawieniu z wnętrzem.

Szybko jednak odzywał się krem, wplatając słodkie orzechy laskowe. Pokierowały całość w kierunku bardziej truflowym, jeszcze bardziej deserowo-mousse'owym. Im bardziej ochoczo rozpływało się nadzienie, tym robiło się bardziej słodko. Pomyślałam o mlecznej czekoladzie. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa orzechowy nugat wyszedł na przód. Pobrzmiewała w nim wtedy mleczna czekolada i maślaność.
Krem spróbowany osobno utwierdził mnie w przekonaniu o jego intensywnej orzechowości, a sam w sobie kojarzył mi się trochę z cukierkami czekoladowo-orzechowymi. Bardziej mlecznoczekoladowy wydawał się w zestawieniu z ciemną czekoladą z wierzchu i jej goryczką kakao.

Słodki krem i zdecydowanie przesłodzona czekolada sprawiły, że słodycz była trochę męcząca i ciężka. A jednak nie mogę im odmówić, że nieźle współpracowały, w ogromnej harmonii. Zrobiło się nieco karmelowo, ale wciąż też waniliowo-cukrowo, przez co przez chwilkę orzechowość zerknęła ku... Metalicznej nutce?

Potem jednak czekolada zdecydowała się na więcej gorzkości. Splotła się ze słodkimi, pralinowymi orzechami, dopowiadając im ciemnoczekoladową, paloną gorzkość. Niemal do końca jednak i ona wydawała się nieco bardziej maślana, po tym debiucie środka (była jednocześnie i słodsza, i bardziej gorzką, i bardziej maślana).

Po zjedzeniu został posmak orzechów laskowych w wydaniu przesłodzonego karmelowo-waniliowego nugatu; praliny, w której zaplątała się metaliczność - chyba wywołana przesadzoną słodyczą. Być może kremu w jakimś czekoladowym torcie, który połączył czekoladę mleczną i ciemną?

Czekolada byłaby idealna, gdyby nie była tak słodka. Ciemna i nugat tworzyły świetny duet, ale naprawdę obyłoby się bez tej wanilii. Myśl o mousse'ie czekoladowo-orzechowym, akcent mlecznej czekolady w nugacie, na plus, ale ta słodycz... O ile dla nugatu zrozumiała, tak dla ciemnej czekolady nie.

Wyszła znacznie lepiej niż jawnie melasowo-cukrowa Rapunzel Nirwana Noir Chocolat noir praline - może właśnie dlatego, że dzisiaj przedstawiana, mimo przesadzonej słodyczy, jednak serwowała propozycję zasładzająco-nugatową, podczas gdy wspomniana była przede wszystkim słodka od mocno karmelowych cukrów? I pewna mleczność dzisiaj opisywanego nadzienia złagodziła słodycz?


ocena: 8/10
kupiłam: Allegro
cena: 14,78 zł
kaloryczność: 578 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyna słonecznikowa; wanilia Bourbon), nadzienie 50% (cukier trzcinowy, pasta z orzechów laskowych 18%, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, emulgator: lecytyna słonecznikowa)

poniedziałek, 24 marca 2025

Witor's Wizarding World Harry Potter Corvonero La Magia dei Cristalli Frizzanti biała ze strzelającymi cukierkami

Wzięłam tę tabliczkę na szlak, który zapisałam sobie już dość dawno, ale jakoś zawsze go odkładałam. Gdy wreszcie pomyślałam, że go zrobię, zdziwiłam, bo okazało się, że trasa nieco mi się skróci, ale zanim o tym więcej, to musiałam od Štrbskégo Plesa przejść Młynicką Dolinę. Musiałam? Trochę słowo nie pasuje, bo to była sama przyjemność. Minęłam wodospad Skok i zaraz wyszłam na Staw nad Skokiem. I choć za czekoladę zamierzałam się zabrać przy stawie Capie Pleso, przerwę na nią zrobiłam już przy pierwszym z jezior.
Nie wiem w sumie, dlaczego zdecydowałam się wziąć tę czekoladę w góry. Przecież nawet się nie łudziłam, że zjem więcej, niż aby spróbować. Po co więc nosić? Nie wiem... Może dlatego, że to z Pottera chciałam jej chociaż zadbać o ładne tło, skoro czułam, że nie dane mi będzie nic dobrego napisać? Już sprawdzając recenzję zainteresowałam się jeszcze napisem (podtytułem?) "Corvonero". Oznacza czarnego kruka, czyli... jak rozumiem, to tabliczka nawiązująca jakoś do hogwarckiego domu Ravenclaw? Że... kreatywna?

Witor's Wizarding World Harry Potter Corvonero La Magia dei Cristalli Frizzanti to biała czekolada ze strzelającymi cukierkami; na licencji Warner Bros.

Po otwarciu poczułam nieprzyjemnie tani i ciężki zapach białej czekolady z najniższej półki, w której czuć mleko w proszku i kwasek. Wtórowała temu wszystkiemu nachalna, słodka plastikowość. Cukierki przewinęły się w tle, jako niedookreślona landrynkowość.

Tabliczka w dotyku była tłusta, a przy łamaniu twardawa. Cukierki nadały jej kruchości, ale nie kruszyła się jakoś szczególnie mocno. 
Kolorowe cukierki przebijały się spod czekolady, a w przekroju pokazało się ich jeszcze więcej. Dodano bardzo zróżnicowane: i malutkie, i średnie, i dość spore. Niektóre były okrągłe, inne podłużne. 
Trudno o kęs pozbawiony cukierków, ale da się zahaczyć zębem o samą czekoladę, gdy się postarać. 
W ustach czekolada rozpływała się łatwo i dość szybko. Była maślano tłusta i zawiesinowo-mazista. Bazowo dała się poznać jako proszkowa, a urozmaicona kawałkami cukierków. One całkiem nieźle odwracały uwagę od proszkowości. Czekolada zmieniała się w miękką, luźno-gęstawą zawiesinę  i odsłaniała ich coraz więcej, a te zaczynały musować. Najpierw po prostu odczulanie, potem coraz mocniej, aż można to nazwać strzelaniem. Nie było to jednak zbyt agresywne bombardowanie. Wiele rozpuszczało się przynajmniej częściowo z czekoladą, ale zostawały też po niej. Wtedy efekt strzelania czuć w pełni.
Ze dwa z ciekawości pogryzłam. Cukierki były twarde i szkliste. Trochę kleiły się do zębów. 

W smaku pierwsze poczułam mleko i masło w mniej więcej równych proporcjach. Dołączyła do nich słodycz i razem zahaczyły o białą polewę. Polewę czy... wręcz plastik?

O dziwo najpierw słodycz rosła delikatnie. Była lekko cukrowa i ciężka, tanio-sztucznawa. Tym właśnie w pierwszej chwili - wydźwiękiem, już nawet nie poziomem -  podpadła najbardziej.

Początkowo, choć cukierki zaczynały już musować, w smaku się specjalnie nie zdradzały. Acz równolegle słodycz zdecydowała się rosnąć.

Baza zaleciała dziwnym kwaskiem. Słodycz mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wzrosła już znacząco i ogół był nieprzyjemnie tani. Jak biała czekolada jakości białej polewy z mleka w proszku i mnóstwem cukru.

Im więcej wyłaniało się cukierków, tym bardziej odzywały się i one. Wprowadziły bardzo delikatny motyw sztucznych, wieloowocowych, niedookreślonych landrynek. Czasem, wiele zależało od tego, ile ich się akurat zebrało w ustach, całkiem nieźle rozganiały słodycz bazy.

Za cukierkami czekolada jawiła się jako jeszcze bardziej tania i... duszna? Złudnie margarynowa? A jej cukrowa słodycz drapała w gardle.

Czasem w ustach nie zostawało prawie nic, czasem trochę, a czasami sporo cukierków.
Gdy na koniec zostały jakieś cukierki, czuć ich nieprzyjemną landrynkowość. Do głowy przyszły mi też owocowe oranżadki jedzone na sucho bardzo delikatne w smak, a bardziej po prostu słodkie.

Po zjedzeniu został bardzo słodki posmak dusznej, kwaskawej białej polewy z mleka w proszku, ale też maślaność i landrynkowe echo.

Rozumiem, że strzelające cukierki dla niektórych to może być frajda, ale naprawdę tu aż się prosi choć trochę popracować nad jakością. Ta biała czekolada była boleśnie tania. Przesłodzona, bo przesłodzona, ale akurat to nie był jej największy problem Wydźwięk tandety, brzydki zapach... jedyne co, to musowanie zrobione w punkt, z głową nie bombardowało przesadnie, niedosytu nie czuć. Cena niby podyktowana logo, ale u mnie nie ma przyzwolenia na takie coś.

Dałam radę zjeść jakieś 7g - głównie w górach i odrobinkę do weryfikacji. Smutne, że to było aż tak nieprzyjemne. Resztę oddałam Mamie, która opisała to: "Mi się w ogóle nie podoba pomysł dodawania takich strzelających cukierków do białej czekolady. Do mlecznej by mi pasowały, do białej nie. No, ale może jak to ma być czekolada dla dzieci... Tak czy inaczej, wykonanie to jakaś porażka. Jak taka najtańsza podróbka białej czekolady. Okropna po prostu. Słodka to raz, ale dwa, że zwyczajnie niesmaczna. Cukierki w większości strzelały, ale trafiło mi się kilka... Niewypałów? Takie twarde, podłużne, które zostawały w ustach i nie strzelały ani nic. Jak na takie malutkie coś, bardzo droga. Zarabiają na Potterze, smutne".


ocena: 2/10
kupiłam: ojciec kupił w Dealz
cena: 4 zł (za 50g; jak wyżej, ale dopytałam)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, strzelające cukierki 7% (cukier, syrop glukozowy, tłuszcz kakaowy, laktoza, regulator kwasowości: kawas jabłkowy E296; barwniki: E141, E160c, E120; dwutlenek węgla), laktoza, masło klarowane, emulgator: lecytyna sojowa

niedziela, 23 marca 2025

Soar 75 % Madagascar Mava Dark Chocolate / Темний шоколад ciemna z Madagaskaru

Madagaskarska plantacja Mava to już region bardzo szczególny, bo ogólnie "Sambirano" spotyka się częściej. Z tym, że dolina Sambirano, region rzeki o tej nazwie to naprawdę ogromny obszar, a Mava mieści się w jej północno-zachodniej części (z tego co wyczytałam). Że taka istnieje, kojarzyłam ze względu na jedzoną całkiem niedawno Chocolat Madagascar Single Plantation Dark Chocolate Domaine Mava 75 %. Z ogromną ochotą sięgnęłam więc po kolejną tabliczkę z kakao stamtąd, zwłaszcza że raptem dzień wcześniej jadłam inną madagaskarską Soar (Soar 75 % Madagascar Sambirano Dark Chocolate). Ok, pierwszy zachwyt już opadł i odkryłam, że jednak przy mniej niż 80% kakao cukier kokosowy za bardzo mi się wychyla na przód także w ukraińskich czekoladach Soar, ale wciąż czułam, że czeka mnie coś dobrego.

Soar 75 % Madagascar Mava Dark Chocolate / Темний шоколад to ciemna czekolada o 75% zawartości kakao z Madagaskaru, z plantacji Mava (położonej w dolinie Sambirano); słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu poczułam gorzki zapach palonej kawy i jeszcze mocniej palonej melasy. Ta była goryczkowato-słodka, słodka nachalnie i ciężko. Melasa z goryczką zasugerowała sezam... jako jakiś słodki krem melasowo-sezamowy, może odrobinkę chałwowy. Soczystość jednak także stanęła na całkiem wysokim poziomie za sprawą słodkich pomarańczy i nektarynek. Bardzo w oddali doszukałam się jeszcze czarnej, pikantnawej ziemi i cierpko-gorzkich ziół (piołunu?).

Bardzo, bardzo twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno. Zaokrąglenia odpryskiwały przy tym z niektórych wypukłości.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była lepkawa i maślano tłusta. Soczystość rozkręcała się z czasem, równoważąc tłustość. Pojawiła się też pylistość, a całość końcowo przybierała formę bardzo soczyście-wodnistą. Po wszystkim trochę ściągała.

W smaku pierwsza przemknęła pomarańcza... Pomarańcza jednocześnie bardzo słodka, i wyraźnie kwaśna. Niemal... oprószona karmelową słodyczą (karmelowym cukrem?)? Soczystość podkręciła jednak... miechunka? O bardziej cierpko-egzotycznym charakterze. Kwaśność owoców gnała przed siebie, ale słodycz szybko ją dogoniła. W tym czasie swoją obecność zgłosiła też lekka gorzkość.

Słodycz miała charakter ciężki i trochę zbyt nachalny. Słodycz pomarańczy bardzo się nasiliła, wydając się owocem aż niewiarygodnie słodkim, a ta słodycz, która właśnie ją dopadła, dodała motyw melasy. Kontrastowo ciężki.

W tle przepłynęło trochę... mleka? Na parę chwil rozeszła się wizja mleka z łagodnym, a specyficznym cynamonem cejlońskim. W oddali przepłynęło jeszcze coś łagodnego - niemal mleczna, melasowa chałwa? Zaraz jednak kwasek dołączył do mleka, toteż przeszło w maślankę.

Gorzkość początkowo była delikatna, ale wzrosła przy melasie. Raz, że melasa była zasładzająco-goryczkowata, a dwa - umocniła palony wątek. Poprzez niego wkradł się dym i palona kawa. Wkroczyła na pierwszy plan, chwilę na nim dominując. Melasowo-sezamowy akcent schował się za nią i zniknął zupełnie.

Cytrusów w tym czasie zbierało się coraz więcej i więcej. Przewodziła pomarańcza, ale nie była osamotniona... Choć może to nie tyle różne cytrusy, co różne odmiany pomarańczy? W cytrusach zaplątała się chyba jeszcze jakaś słodsza, bardziej egzotyczna... nektarynka? Owocowy splot był niby uproszczony, ale nie jednoznaczny (ciężkość słodyczy odciągała uwagę?). A i nawet same pomarańcze rozchodziły się na różne: słodsze, deserowe i... grzańcowe? Ciężka słodycz jakby za wszelką cenę starała się stonować kwaśność.

Paloność i melasa mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa dodały pomarańczom korzennej otoczki. Wyobraziłam sobie korzenne pomarańczowe grzańce. Melasa nieco przycichła, a w przyprawach wyłoniła się ciepła cierpkość.

Na chwilę zrobiło się lżej - polała się maślanka pomarańczowa, a do głowy przyszedł mi jeszcze lekko korzenny twarożek ze skórką pomarańczy. Ta jednak przypomniała o ciężkiej, palonej słodyczy. Skórka zrobiła się kandyzowana. Do twarożku dodano jeszcze... karmelizowany sezam i migdały? A może to była bardzo łagodna chałwa z pomarańczą?

Pomarańcze zmieniły się w łagodne mandarynki, by potem w ogóle przycichnąć i ostać się jako echo.

Cierpkość przypraw końcowo podporządkowała się palonej, cierpkiej kawie. A ta rozbrzmiała z pełną mocą. Migdały były tak mocno karmelizowane, że też aż palone. Przy kawie zaznaczyła się odrobinka ziemi, umiejętnie przechwytująca korzenną pikanterię. Poczułam się, jakbym wypiła słodzoną kawę z cynamonem. A do tego... znów przemknął sezam?

Po zjedzeniu został posmak pomarańczy oraz mieszanki innych cytrusów - a może po prostu bardzo różnych pomarańczy? Z echem nektarynek. Do tego czułam kwaskawy, ale już niedookreślony nabiał, trochę sezamu i odlegle mocno paloną kawę. Pojawiła się ziemia. Zarówno jej, jak i kawie niemal pikantnie-ciężkiego wydźwięku nadała toporna, słodka melasa.

Czekolada miała ciekawe nuty, ale nie podobało mi się, jak na drodze do soczystości i kwaśności,  rześkości wszystkiemu stała za ciężka, palona melasa. Słodycz nie była przesadzona, ale jej wydźwięk był zbyt intensywny. Sporo różnych pomarańczy, mandarynek, miechunki i nektarynki, trochę maślanki i odrobinka ziemi, a obok całkiem sporo kawy - przecież to wszystko aż się prosi, by mogło rozwinąć się na swoich warunkach. Korzenność ratowała sytuację, bo zgrała to z ciężkością melasy, ale szkoda, że musiała to robić.
Była kompletnie inna niż Soar 75 % Madagascar Sambirano Dark Chocolate - czuć w dzisiaj przedstawianej bardziej madagaskarskie nuty - cytrusowo-nabiałowe - które nie poradziły sobie najlepiej z melasową słodyczą cukru kokosowego.

Kokosowy akcent z Chocolat Madagascar Single Plantation Dark Chocolate Domaine Mava 75 %, a sezamowy akcent w dziś przedstawianej wydały mi się w pewien sposób podobne - pod względem specyficznej świeżości i łagodności, a ogółem obie wydawały się jakby z podciętymi skrzydłami..


ocena: 7,5/10
cena: 5€ (około 21 zł; za 80g)
kaloryczność: 550,82 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier kokosowy

piątek, 21 marca 2025

Soar 75 % Madagascar Sambirano Dark Chocolate / Темний шоколад ciemna z Madagaskaru

Dzięki Soar 80 % Belize Dark Chocolate / Темний шоколад marka zapisała się w mojej głowie jako dobra, potencjalnie bardzo. Nie dość, że czekolada zwyczajnie bardzo mi smakowała - twórcom udało się świetnie poradzić z cukrem kokosowym, który przeważnie w moim odczuciu zbytnio narzuca się nutom kakao. Jako że dawno nie zbyt wielu czekolad z Madagaskaru, jako kolejne postanowiłam zjeść właśnie stamtąd. A ta perspektywa od razu wywoływała na mojej twarzy uśmiech - w końcu Soar w ofercie mają dwie: jedną ze słynnego regionu Sambirano, a drugą z mniej znanego Mava. Zacząć postanowiłam od Sambirano, skąd kakao ogólnie wydaje się charakterystyczne i, jak czuję, dobrze je znam.

Soar 75 % Madagascar Sambirano Dark Chocolate / Темний шоколад to ciemna czekolada o 75% zawartości kakao z Madagaskaru, z regionu doliny Sambirano; słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu poczułam zapach mocno palonych ziaren kawy i ziaren kawy oblanych ciemną czekoladą, co zapewniło gorzkość, ale też słodycz. Z tym że szlachetną, wytrawną. Na niej się jednak nie skończyło. Sporą część stanowiła bowiem słodycz melasy - miała wręcz nachalny charakter, starała się dominować. Zasugerowała trochę korzennej pikanterii, ale nie udało jej się stłamsić całej reszty, bo sprzeciw zgłosiło sporo ciemnych, cierpkich owoców. Pomyślałam o dojrzałej aronii i czarnym bzie, acz raczej przerobionym na mocno palony dżem czy konfiturę. Do tego pojawiła się kwaśno-wiśniowa - wręcz skwaśniała - winiakowa nalewka. Jakby... aż spirytus się z niej wychylał? Wpisał się w ordynarność melasy. Do głowy przyszedł mi jeszcze tytoń.

Tabliczka była niespotykanie twarda. Przy łamaniu raczyła mnie głośnymi trzaskami, przy czym czasem odpryskiwał wierzch którejś z wypukłych części.
W ustach czekolada rozpływała się wolno i lepkawo-maziście. Była maślano tłusta i bardzo soczysta, co dobrze się wyrównało. Z czasem odnotowałam lekką pylistość. Znikała soczyście-wodniście, zostawiając suchawo-ściągające wrażenie.

W smaku pierwsza pokazała się... wiśnia? Wiśnia niby kwaśna, ale jednocześnie bardzo, bardzo, aż niecodziennie słodka.

W oddali przemknęła nieśmiała, ciepła korzenność, w tym... cynamon cejloński?

W tle zaznaczył się - acz on już wyraźniej i na stałe - dym, obiecujący gorzkość, ale jeszcze nie gorzkość sama w sobie. Lekka cierpkość za to owszem. Gorzkość była dopiero za nią. Pomału, pomału... rozkręcała się. Pojawił się obok chłód... chłód czarnej ziemi i mokrych kamieni, po których płynie górski potok. Potok szumiący w kwaskawo iglastym lesie. Mignęła mi też myśl o tytoniu... wydychanym na chłodnym powietrzu dymie?

W tym czasie wiśnia przybrała na kwaśności. Zrobiła się dla odmiany soczyście kwaśna. Była to wiśnia intensywna, wyrazista, przez duże W. Ze względu na słodycz, na sekundę czy dwie zagościła mi w głowie myśl o jogurcie wiśniowym.

Słodycz chwilowo się od niej odłączyła i rosła na tyłach jako melasa z korzennym echem. Zaraz jednak zawróciła, starając na nowo zmieszać się z wiśnią. Zaobfitowało to w alkohol wiśniowy. Słodycz z tła dodała do owocowej strefy pewnej ciężkości. Pomyślałam o mocnej, nieco właśnie dziwnie ciężko przesłodzonej nalewce wiśniową...? Idącą w winiaczowo-skwaśniałym kierunku?

Słodycz na tyłach zrobiła się całkiem mocna. Nie pchała się jednak na pierwszy plan. Okazało się, iż na zasadzie kontrastu podbija mocno wszystkie inne.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość jeszcze nasiliła się, jako że wzmocnił ją palony wątek. Na chwilę znalazł się na pierwszym planie, po czym wkroczyła tam kwaśność.

I to kwaśność skupiła na sobie większość uwagi. Wiśnie wzbogaciła cytryna, a tuż za nią pojawiła się cała mieszanka cytrusów. Przy cytrynie udało mi się wyróżnić jeszcze grejpfruta, i... limonkę? Nie, chyba jednak nie?

Wiśnia jednak ani myślała odpuścić. Przywołała na pomoc inne ciemne, cierpkie owoce. Alkohol przycichł, ale pewna słodycz została, serwując mi dżem, konfiturę z czarnego bzu. Twory te musiały być mocno palone, aż poprzypalane. Poprzez nie, palona słodycz dostała się niemal na pierwszy plan. Po chwili odnotowałam także aronię.

Kwaśność z czasem zmieniła się z mocno owocowej na mieszaną, jako że dołączył do tego wszystkiego nabiał. Wyjątkowo kwaśny, cierpki twaróg?

Z cierpkości owoców wyrwała się... cierpkość korzenna? Paloność i goryczka optowały za przyprawami, acz nie umiałam żadnej uchwycić.

Dym wskazał na słodycz z tła. Nagle wysunęła się na przód, przedstawiając się jako bardzo mocno palona melasa. Wyszła aż topornie. Zmieszała się z goryczką, a ja pomyślałam wtedy o bardzo mocno palonych ziarnach kawy.

Końcowo melasa przypomniała jeszcze o wiśni, wplatając ją w... twaróg ścięty od ciemnych owoców i... kawę? Kawa z melasą splotły się w harmonii, wiśnia jakby niezbyt wiedziała, jak się tam odnaleźć. Tam, czyli... w kawowym twarożku? Niezbyt umiejętnie zrobionym poprzez dodanie do niego mielonego, palonej kawy?

W posmaku została wyrazista, nieco przesadzona melasowość, kwaśna wiśnia, acz z dziwnie korzennym, ciepłym tłem oraz niewyraźny cytrynowo-cytrusowy splot. Tu już wiśnia odnalazła się znacznie lepiej - ja pomyślałam o jakiejś korzennej nalewce, a palona kawa trwała jako spokojna gorzkość, uspokajająca kwaśny bukiet i ciężką słodycz.

Czekolada była bardzo ciekawa, ale jej melasowość mi trochę przeszkadzała. Była wręcz napastliwa chwilami, ale nie to, że słodycz była przesadzona - ona jakby za bardzo punktowała pewne nuty, czyniąc kompozycję dziwnie kontrastowo-przerysowaną. Dziwnie słodka, potem mocno kwaśna wiśnia, do której dołączyła cytryna i inne cytrusy, wręcz przypalone dżemy z bzu i aronia ciekawie współpracowały z dymem, ziemią i mokrymi kamieniami, przechodzącymi w kawę. Nalewkowe i twarogowe akcenty były jakby skwaśniałe, co było bardzo dziwne, ale w sumie nie złe, a przekornie intrygujące. Melasowość jako ona sama ujawniła się dopiero z czasem. I do wielu z nut mi tu jakoś zwyczajnie nie pasowała.

Ziemia, korzenność, nabiał, cytrusy i owoce ciemne typowe dla regionu Sambirano dobrze się tu pokazały, ale melasowa nuta cukru kokosowego miała sporo do powiedzenia i jeszcze je przerobiła po swojemu; dawała się bardziej we znaki niż przy  Soar 80 % Belize Dark Chocolate, w której kakao było więcej. Tu już wydźwięk słodyczy przeszkadzał.

Jak wywnioskowałam, dziś przedstawiana tabliczka to blend kakao z Sambirano, ale różnych plantacji? Do porównania czekała mnie jeszcze z Sambirano, konkretnie z plantacji Mava.


ocena: 8/10
cena: 5€ (około 21 zł; za 80g)
kaloryczność: 543 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier kokosowy

czwartek, 20 marca 2025

Carla Chocolate Cokolada s prichuti Rum & Rozinky / Chocolate with Raisins and Rum Flavour ciemna 44 % rumowa z rodzynkami

Nie lubię aromatów. Prawie zawsze je wyczuję i mi przeszkadzają. Sztuczny posmak w jedzeniu od razu odbiera mi przyjemność. Tak też czekolady "o smaku..." a bez danego składnika mnie nie interesują. Zdarza się za to, że sięgam po te, które mają i to, i to albo że właduję się w aromatyzowaną przez bezmyślność czy niedopatrzenie. Przy kupowaniu dziś przedstawianej straciłam czujność, bo było to w miejscowości Zieleniec blisko Czech, w małym sklepie tuż przed zamknięciem. Ogół bowiem, choć marka wątpliwa, wydał mi się ciekawy. Połączenie rumu i rodzynek z Polski kojarzyłam bowiem głównie z czekoladami mlecznymi. A tu proszę! Ciemna. Znaczy no... Taka udająca, bo zawartość kakao śmiesznie niska. Miałam jednak nadzieję, że rodzynki i otoczenie - Jagnięcy Szczyt, na którym ją otworzyłam - poratują aromat rumu. Widoki naprawdę zacne się trafiły, że spędziłam tam prawie godzinę, nie mogąc się nimi nacieszyć. A potem już czekał mnie powrót tą samą drogą przez Zielony Staw Kieżmarski, przy którym już złapał mnie deszcz.


Carla Chocolate Cokolada s prichuti Rum & Rozinky / Chocolate with Raisins and Rum Flavour to ciemna czekolada o zawartości 44 % kakao o smaku rumowym (z aromatem rumowym) z rodzynkami.

Po otwarciu poczułam cukierkowy rum i niemal równie cukierkowe rodzynki. Był to zapach sztuczny, ale jeszcze nie okrutny. Czekolada stanowiła jedynie tło o wysokiej słodyczy i lekkiej cierpkości - tak niewyraźne tło, że aż w sumie trudno wypowiadać się o jej jakości. 

Spód i przekrój tego nie ujawniły, jednak gruba tabliczka okazała się bogato nadziana. Łamana trzaskała średnio głośno, ale chrupko. Była twarda, ale z elementem rwania się, za którym stanęły rodzynki. Rodzynki porządnie się jej trzymały. W zasadzie trudno zrobić kęs bez rodzynek lub by zębem o rodzynkę chociaż nie zahaczyć.
W ustach czekolada rozpływała się opornie. Trochę trwało, nim w ogóle zaczęła, a potem robiła to, jakby niekoniecznie chciała. Wyszła mazista i jakby zgęstniała w polewowy sposób. Była tłusta, zbita i znikała dość rzadko. Cechowała ją aksamitność, acz wkomponowana w ulepek.
Rodzynki długo siedziały w niej zatopione. Gdy się wyłaniały, czuć, że niektóre były bardziej soczyste, inne suchsze i dopiero nasiąkały. Żadne jednak nie były bardzo soczyste. 
Na próbę pogryzłam ze dwie rodzynki obok czekolady, ale ogólnie wolałam je zostawiać już na koniec. Ewentualnie tylko raz po raz lekko podgryzać.
Gryzione po zniknięciu czekolady rodzynki były lekko soczyste, żujno-lepkie i dość jędrne, chwilami trochę farfoclowate, a sporadycznie lekko scukrzono-stwardniałe. Dodano kiepskiej jakości - na dwóch (a ogólnie zjadłam 30g ze 180g) trafiły mi się patyczki.

W smaku pierwszą poczułam intensywną rumowość, a tuż za nią słodycz. Wpisała rum w alkoholowe cukierki typu trufle (np. Odry, Mieszko). Słodycz rosła, a alkohol skojarzył mi się ze spirytusem, jednocześnie... Szedł w sztucznym, udawanym kierunku? Przemykała za nim wodnistość, mdłość. 

Czasem mocniej, czasem słabiej zaraz po tym pojawiała się pseudosoczystość. Rozchodziła się od rodzynek, acz ich wydźwięk był zmieniony przez bazę. Sama rodzynkowość jawiła się jako średnio wyrazista, baza tylko przy rodzynkach nimi przesiąkła. To jednak całkiem sporo miejsc. Odzywały się nawet nie gryzione.

Niezależnie od nich, powoli płynęła drobna gorzkość. Częściowo należała do taniej, plastikowo-polewowej i mdlej czekolady, a częściowo do.... Rumu? Niby rumu. Dodatkowo łagodziła ją... Zgaszona maślaność?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa myśli na dobre uchwyciły się tanich, rumowych trufli na wagę i... Cukierko-żelek (jelly beans?) rumowo-alkoholowych? Cukierkowość robiła się coraz bardziej irytująco cukierkowa właśnie, mimo że słodycz nie była taka wysoka. Owszem, była silna, ale jeszcze nie tak mocno przesadzona. Nieprzyjemny był jej wydźwięk.

W dodatku mieszał się z goryczką taniego rumu. Mdła czekolada nie domagała, zgłuszona nim, a i rodzynki chwilami wydawały się speszone cukierkową rumowością.

Niegryzione rodzynki końcowo trochę unormalniły słodycz, ale i tak nie zagłuszyły cukierkowego niby alkoholu.

Rodzynki gryzione obok czekolady wychodziły całkiem wyraźnie, ale przy nich czekolada w ogóle wydawała się mdło-plastikowa do potęgi. O wiele lepszym wyborem było więc zostawienie ich na moment, gdy już zniknęła.
Rodzynki gryzione na koniec okazały się wprawdzie bardzo słodkie, ale też lekko soczyste, co dawało wytchnienie od sztucznej słodyczy bazy.

Po zjedzeniu został posmak sztucznego rumu, udawanej alkoholowości i motyw cukierkowy, a dość często (jeśli akurat były w kawałku) rodzynek. Było bardzo goryczkowato w nijaki sposób, a choć słodycz nie wydawała się mocno przesadzona, męczyła wydźwiękiem.

Ta czekolada była zła. Aż trudno w niej znaleźć choćby mały plusik. No... Może dużo rodzynek? Ale i je dali kiepskie - z patyczkami. Tak naaromatyzowali bazę, że aż w tej cukierkowej rumowości czekolada chwilami się chowała. A prawdziwego rumu nie uświadczyłam. Bardzo zła baza pod złe dodatki. Acz dla odbiorcy, który jest przyzwyczajony do chemii...? Może? Nie wiem, nie umiem wyobrazić sobie, komu mogłaby smakować.

Ledwo, bardzo na siłę w górach (w tym trochę w samochodzie, by zweryfikować odczucia) zjadłam niecałe 30g, a w domu już nie potrafiłam się zmusić, by do niej wrócić. Szczerze to po pierwszym kęsie nie chciałam brać tego więcej do ust. Większość oddałam więc Mamie, współczując jej.

Mama zjadła trochę, a resztę oddała ojcu. Czekoladę opisała: "No ja bym nie była aż tak okrutna, by wystawić 2, mimo że i dla mnie nie smakowała. Taka no po prostu kiepska, rumowo-rodzynkowa, chociaż... zakładam, że rumu w niej nie było? Ale nie poraziła mnie aż tak chemią, chociaż ja pewnie na taką lekką chemiczność nieco bardziej odporna jestem. Nie była jednak strasznie sztuczna. Wydaje mi się, że właśnie ten aromat rumowy mógł trochę od jej taniości uwagę odwracać. Rodzynki mi się w porządku, bez żadnych patyków, trafiły. Ale za nic nie powiedziałabym, że to czekolada, która za 100g około 10 zł kosztuje".


ocena: 2/10
kupiłam: mały sklep spożywczy przy granicy z Czechami
cena: 19,99 zł (za 180g)
kaloryczność: 485 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, rodzynki 20% (rodzynki, olej słonecznikowy), miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgatory: lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu; aromat rumowy, aromat waniliowy

wtorek, 18 marca 2025

Auchan Bio Lait Eclats de coco mleczna z prażonymi wiórkami kokosowymi

Mleczne od dawna mnie nie ciekawią, acz w góry zdarza mi się zabierać je, jeśli dostanę. Dziś przedstawianą jednak kupiłam sama, uznając, że akurat z kokosem to może i opcja bardziej słodka jakoś da radę. Zwłaszcza, że ciemnych z kokosem wydaje mi się, że jest jakoś mało. Otworzyłam ją przy schronisku przy Zielonym Stawie Kieżmarskim, do którego doszłam z Kieżmarskiej Białej Wody, oczywiście żółtym szlakiem.

Auchan Bio Lait Eclats de coco to mleczna czekolada o zawartości 33% kakao z prażonymi wiórkami kokosowymi, marki własnej Auchan.
 
Po otwarciu poczułam bardzo mleczny i równie bardzo kokosowy, wyrównany zapach. Odlegle zamajaczyła wanilia, a słodycz ryzykownie spoglądała w kierunku plastiku, acz tak nieśmiało, że jeszcze nic nie było przesądzone.

W dotyku tabliczka wydała mi się dość tłusta i gładka, a przy łamaniu wykazywała twardość. Nawet lekko trzaskała, wzmacniając to porządnym chrzęstem dodatków. Zrobienie kęsa samej czekolady, bez wiórków, było w zasadzie niemożliwe.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym, dając się poznać jako bazowo kremowa i tłusta w pełno mleczny sposób. Odnotowałam też drobną proszkowość, chowającą się między wiórkami Szybko okazała się sowicie wypełniona dużymi wiórkami.
Wiórki zostawiałam raczej na koniec.
Początkowo były wręcz przyjemnie twardawe. W ogólnym rozrachunku krucho-chrupiące. Dopiero z czasem robiły się bardziej trzeszczące. Nie memłały się ani trochę.

W smaku pierwszą poczułam względnie stonowaną, leciuteńko waniliową słodycz, do której po chwili doszła... Obietnica kakao? 

Słodycz zaczęła rosnąć, a po ustach polało się mleczne tsunami. Na mlecznych falach płynęły wiórki kokosowe, dobrze wyczuwalne nawet niegryzione. Ledwo się wyłaniały, a już skupiały na sobie ogrom uwagi. Tworzyły idealnie zgrany duet z pełnym, naturalnym mlekiem. 
(Gdy z trudem zgryzłam / spiłowałam zębami odrobinkę czekolady z wierzchu, bez wiórków, nie wydała się nimi szczególnie przesiąknięta, za to jej słodycz miała więcej do powiedzenia).

Słodycz rosła znacząco, wręcz ryzykownie. Cukier wyłaniając się, zagroził plastikiem, acz wychwyciłam też odrobinkę wanilii. W sumie jednak nie wyszło bardzo za słodko ze względu na to, że naturalne, pełne mleko dobrze sobie z nią radziło. Absorbowało ją, a wiórki kokosowe rozbijały. Ich smak oczywiście nasilał się wraz z tym, jak się wyłaniały.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa podprażone, bardziej neutralne niż normalnie wiórki (może przez kontrast do bardzo słodkiej bazy?) stały na równi z... Czekoladową otoczką, która przybrała postać jakby... Nieco buenowatego kremu w wersji kokosowej? Ledwo pomyślałam o produkcie Kindera, a odnotowałam lekkie drapanie w gardle i myśl ta umknęła.

Została za to ryzykowna słodycz, którą wciąż na szczęście przeplatało wyraziste mleko. Końcowo jednak to i tak głównie na wiórkach się skupiałam.
Gryzione obok czekolady wyszły trochę nijako, a sama czekolada za nimi sprawiała wrażenie bardziej plastikowo-słodkiej. Wolałam więc zostawić je na sam koniec, gdy czekolada już zniknęła.

Gryzione wiórki potwierdziły swój wyrazisty, podprażony smak o rzadko spotykanym, bardzo neutralnym, a nie słodkim wydźwięku. Idealnie tonowały słodycz czekolady, zostawiając mleczne echo. Niestety nic nie poradziły na drobne drapanie w gardle.

Czekoladę uważam za dobrą, ale żałuję, że już skoro bio, to nie posłodzili jej cukrem trzcinowym - wtedy mogło by być idealnie. Świetnie dobrali proporcje - zacnych wiórków było mnóstwo, ale nie uczyniły z tabliczki zlepka-ulepka. W ogóle takie podprażone wyszły bardzo zacnie. A sama czekolada - no, bazowo każda mleczna powinna właśnie mniej więcej tak smakować - pełno mlecznie. Mnie była za słodka, ale ogólnie zjadłam 7 kostek (6 w górach, co prawda z braku alternatywy, bo druga wzięta na trasę czekolada była koszmarna; a jedną w domu, do weryfikacji). Rzadko się zdarza, bym wolała jakąkolwiek mleczną niż nawet kiepską ciemną, jednak w tym przypadku tak właśnie było.

3 kostki otrzymała Mama. Powiedziała: "Bardzo, bardzo smaczna. I czekolada, i kokos. Czekolada mocno mleczna, ale mogłaby być tak odrobinę mniej słodka, a wtedy to już w ogóle całość by była idealna".


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 9,99 zł
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, prażony kokos 15%, miazga kakaowa, emulgator: lecytyny; naturalny aromat waniliowy

poniedziałek, 17 marca 2025

Chocolat Madagascar Single Plantation Dark Chocolate Domaine Mava 75 % ciemna z Madagaskaru

Z trzech jedzonych tabliczek Chocolat Madagascar, dwie zapisały się w mojej pamięci jako przepyszne, więc od dawna wiedziałam, że z chęcią jeszcze do tej marki wrócę. Nie tam, bym specjalnie leciała na stronę producenta, ale gdy trafiła się okazja zamówienia jednej tabliczki w ramach większego zamówienia z amerykańskiej strony, ta była dla mnie ważna. Nazwa "MAVA", gdy się skupiłam, coś mi tam mówiła... Ale co? Musiałam aż wpisać to na blogu, by trafić na Georgia Ramon Madagascar 70 % Mava Plantation-Ottange Farm Trinitario. Wyglądało na to, że po latach będę mogła dalej zgłębiać smaki plantacji Mava. Znów poczytałam o niej w opisie czekolady. MAVA obejmuje 1700 hektarów, z czego 600 hektarów to tereny przeznaczone pod produkcję wysokiej jakości kakao. Plantacja jest w całości własnością rodziny Ramanandraibe z Madagaskaru i leży w dolinie Sambirano, czyli w północno-zachodnim Madagaskarze. Zbiory odbywają się 2 razy w roku.

Chocolat Madagascar Single Plantation Dark Chocolate Domaine Mava 75% to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao criollo, trinitario i forastero z Madagaskaru, z doliny rzeki Sambirano, z plantacji Mava.

Po otwarciu rozbrzmiały jednocześnie dwa wątki: soczyście owocowy i palony, nad którymi zawisła rześkość kokosa. Drugi był dosadny, ale spokojny i średnio mocny, a pierwszy bardzo złożony. Czułam przede wszystkim mieszaninę cytrusów z miechunką zarówno świeżą, jak i suszoną. Ta wprowadziła cierpkość. Soczystość zaś kontynuowała pomarańcza i chyba nektarynki, przechodzące w owocowe smoothie i nektar. Postawiono je do ciasta o słodkim, mocno jajecznym charakterze. Wyobraziłam sobie biszkopt, chyba kokosowy, ale jajeczny na pewno. Słodyczy nie szczędziły też kwiaty, mieszające się z wiórkami kokosowymi. Dopiero za tym wszystkim i za paloną nutą odnotowałam nienachalną ziemię.

Twarda tabliczka miała nieco kruche zacięcie przy łamaniu. Trzaskała głośno, donośnie.
W ustach rozpływała się bardzo powoli i niby łatwo, acz niekoniecznie chętnie. Przedstawiła się jako pozornie nietłusta i wręcz suchawa, ale jednocześnie mięknąca na gęsty, budyniowy krem. Pojawiła się w niej pylistość, a potem jeszcze znikoma soczystość. Końcowo też ściągniecie i pyliste poczucie suchości.

W smaku przywitała mnie słodycz o tendencji wyraźnie wzrostowej. Zaczęła od suszonych kwiatów, do których dołączyły suszone owoce. Oczami wyobraźni patrzyłam na suszone płatki żółtych nagietków, które zapewniły rześkość. Z całej tej ogólnej słodyczy, na przód wyrwała się jednak delikatna cierpkość... miechunek?

Za miechunkami słodycz kontynuowały suszone morele, a te... ukryły się w palonej nucie? Paloność pojawiła się i zaczęła rozchodzić na boku, obfitując w dosadną, ale w sumie nie mocarną gorzkość. Gorzkość wprowadziła ziemię. Ta zaglądała na pierwszy plan, ale nie starała się go zdominować. Acz to na nich kompozycja się oparła. Otoczyła je rześkość... surowego kokosa? Jakby nieintencjonalnie łagodziła ziemię i gorzkość od środka.

Soczyście-cierpkawy splot obiecał kwaśność. Polała się odważniejsza soczystość, po chwili spełniająca częściowo obietnicę. Pomyślałam o nektarze (zbyt rozrzedzonym na sok) koloru pomarańczowego z różnych cytrusów i nektarynek. Lekka kwaśność podporządkowała się w nim słodyczy. Najwyraźniej wyszły tam słodkie pomarańcze.

I pomarańcze zaraz zamknęły owoce w pewną pudrowość, podrzucając im trochę ciężkawej słodyczy. 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkością zachwiały... Migdały? Umocniły wiórki kokosowe i razem jeszcze trochę złagodziły kompozycję, co wykorzystał biszkopt. Poczułam jajeczne ciasto... może tort z kilkoma warstwami jajecznego biszkoptu? Na pewno jasne, trochę śmietankowo-kokosowe. Możliwe, że posłodzone lekko wanilią i... z owocami? Wróciła miechunka, budująca wizję... miechunkowo-kokosowego tortu.

Cytrusy zostały trochę utemperowane biszkoptowo-tortową nutą, ale wciąż miały się dobrze. Pudrowość dała trochę spokoju pomarańczom i sama się zmieniła. Kompozycja przypomniała sobie o kwiatach. Suszone kwiaty pokazały się jako jakiś słodki, kwiatowy puder. Na chwilę wyraźniej zagrały w nich róże... Ale już nie suche? Na pewno inne, drobniejsze kwiaty wyszły bardziej... z życiem, niczym płatki kwiatów nasiąkające gorącą wodą i zabarwiające aromatyczny napar - dzięki wiórkom kokosowym.

Świeżość zawalczyła o owoce... Powiedzmy "świeżość", bo oto w tle przemknęły mi gnilne, bardzo słodkie i lekko kwaskawe wiśnie. Puder i ciasto zasugerowały cytrusom i wiśniom kandyzowanie. W kandyzowanych skórkach osiadła lekka cierpkość, acz serwowały w dużej mierze słodycz. Znów pomyślałam też o suszonych morelach.

Po zjedzeniu został posmak cytrusowego nektaro-smoothie, zestawionego z niepasującym do niego biszkoptem jajecznym, może nawet tortem miechunkowym. Czułam też rześkość surowych wiórków kokosowych i paloną gorzkość, nawet delikatną cierpkość oraz echo, namiastkę ziemi.

Całość była smaczna, ale trochę mało madagaskarska i jakby z podciętymi skrzydłami. Zaplątało się sporo pudrowo-kandyzowanych akcentów, a gorzkość i kwaśność były niskie. Czułam więc sporo kwiatów, biszkoptu jajecznego, tort, a mało ziemi. Paloność jednak jako taka była. Soczystość niby wystąpiła, ale zostawiła niedosyt. Zaskoczyło mnie za to sporo kokosa. Suszone morele, cierpkie miechunki głównie suszone, ale też świeże i jako element tortu, mieszające się z cytrusami pod przewodnictwem pomarańczy i nektaru z nektarynkami, przeplecione kwiatami wyszły ciekawie, acz nie przełożyły się na mocno owocowy klimat całości. Szkoda, że nie poszły jak zapach w kierunku esencjonalnego smoothie, a obrały rozrzedzono nektarowo-słodyczowy kurs.

Georgia Ramon Madagascar 70 % Mava Plantation-Ottange Farm Trinitario wydawała się bardziej owocowo kwaśna i odważniej gorzka, a do tego w pewien sposób gorąca. Też wystąpiła w niej pudrowość (pudrowe cytryny, suszone maliny), ale przełamały ją hektolitry soku owoców, a ziemi, przypraw korzennych i orzechów czułam znacznie więcej. Mimo nieco za wysokiej słodyczy, robiła większe wrażenie.


ocena: 8/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $12.00 (za 85g; około 46 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 544 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier trzcinowy