Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kaufland. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kaufland. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 września 2025

(Chocolates del Norte) Kaufland Classic Edel-Zartbitter Haselnuss Schokolade ganze Nuss ciemna 50 % z całymi orzechami laskowymi

Myślałam, że choć pierwszy raz w 2025 pojechałam w góry już w styczniu, to że potem wróci zima i kolejny wyjazd wcale tak szybko nie nastąpi. A jednak! Z tym, że ze względu na krótkie dni i jednak śnieg i lód na trasach, układałam krótkie trasy. Wymyśliłam sobie iść na Jasień leśnymi ścieżkami, nie szlakiem, ale jak z Białego poszłam w tym kierunku... w zasadzie żadnych ścieżek nie znalazłam. Było za to dużo śniegu i potok, więc poszłam grzecznie szlakiem zielonym. Na Polanie Wały okazało się, że kompan podróży musi szybciej wracać i plan trzeba okroić, no cóż, zdarza się. Minęłam bazę namiotową i Pod Krzystonowem odbiłam w szlak żółty. Cała droga szła przez las, więc ucieszyłam się, że z Kutrzycy nawet Tatry było widać. Widoczna Polana Skalne to piękne miejsce, więc na niej zabrałam się za czekoladę. Ależ tam było ciepło! W ogóle nie czuć zimy mimo śniegu. Niestety, zaraz i przyszło mi wracać tym samym zielonym szlakiem.

Kaufland Classic Edel-Zartbitter Haselnuss Schokolade ganze Nuss to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z całymi orzechami laskowymi, które stanowią 27 % tabliczki; marki własnej marketu Kaufland wyprodukowana przez Chocolates del Norte S.A..

Po otwarciu poczułam cierpko-gorzkawy zapach łączący czekoladę i orzechy. Nie tylko baza ją bowiem zawarła, ale też orzechy. Czekolada i prażone orzechy laskowe były wyczuwalne na równi, może z małymi aspiracjami do wybicia się na przód orzechów. Słodycz była średnio wysoka, trochę cukrowa w likierowo-czekoladowy sposób, z wyczuwalnym aromatem waniliowym w tle.

W większości bardzo małych jak na laskowe orzechów dodano średnią ilość - niby nie można narzekać, że pożałowali, ale też nie była to ilość niespotykana.
Tabliczka w dotyku wydała mi się trochę polewowa, lecz niewątpliwie twarda. Trzaskając, obiecywała gęstość, może lekką kamienność. Orzechy czasem z kruchym dźwiękiem łamały się wraz z nią, ale przeważnie zostawały w którejś z części. W tabliczce znalazła się mieszanka orzechów pozbawionych skórek oraz częściowo w skórkach. Rozmieszczenie orzechów takie sobie - a to w w części było kilka, a to jeden, w paru w ogóle.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, łatwo mięknąc. Była gęsta i zbita, a usta i podniebienie pokrywała mazistymi smugami. Tłustość stała na średnim poziomie, a całość prezentowała się jako względnie gładka. Może tylko z sugestia miękkiego pyłku.
Orzechy długo zostawały zatopione w masie czekoladowej, ale w końcu wyłaniały się z niej. Wolałam zostawiać je na koniec, gdy wszystko się już rozpłynęło. 
Orzechy gryzione na koniec okazały się pozytywnie twarde i chrupiące w nieco kruchy, ale nie zbyt suchy, sposób.

W smaku czekolada rozpoczęła występ od trochę dziwnej, jakby mało czekoladowej goryczki. Zaraz jednak zaskoczyła na właściwy tor. Gorzkość uplasowała się na średnim, średnio-niskim poziomie.

Szybko pokazała się dość wysoka słodycz, która szybko zaczęła rosnąć. Choć miała cukrowy charakter, nie był to czysty cukier.

Gorzkość została otulona maślanością i baza zaczęła się układać w deser, pudding czekoladowy o nieco likierowo kakaowym charakterze.

Raz po raz, gdy zrobiłam kęsa z orzechem, nawet niegryziony zdawał się coś tam leciutko próbować pobrzmiewać. Samą jednak swoją obecnością orzechy minimalnie hamowały słodycz. Kęsy bez nich zasładzały szybciej. Acz i tak nieustannie rosnąca słodycz zaanonsowała, że to ona rządzi w kompozycji.

Goryczka mieszająca się z maślanością raz po raz zbliżała się do oleju. W kęsach z pobliża orzechów wydawała się częściowo właśnie orzechowego pochodzenia. Mimo to ogół nie przesiąkł specjalnie dodatkami.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość podrzuciła trochę palono-prażonego motywu i nieco się umocniła.

Cierpkość wydobyła z oddali nieoczywistą soczystość. W kęsach z orzechami była prawie nieuchwytna, kiedyś zaś próbowałam samej czekolady - w głowie zamajaczyła mi niejasna wizja jakiegoś czekoladowego pączka czy od biedy muffinki z bardzo słodkim wiśniowym nadzieniem, którego bardzo poskąpiono. Wydawała się osadzona w przesadzonej słodyczy.

Jednocześnie słodycz osiągnęła poziom lekkiej przesady i bardzo delikatnie zaznaczyła się w gardle. Niczym likierowy sos kakaowy ze wspomnianego już deseru, który kompletnie odwracał uwagę od namiastki soczystości. Nuta aromatu waniliowego starała się wówczas uszlachetnić cukrowość, ale wyszło to tak, że obie były wyczuwalne. I obie wpisywały się w sos.

W obliczu orzechów gryzionych obok czekolady (spróbowałam tak ze dwa razy) czy gdy przegryzłam orzecha odgryzając kawałek, wydobywały trochę maślaność, a zagłuszały jakąkolwiek soczystość. 
Niegryzione pobrzmiewały bardzo, bardzo nieśmiało, niewiele wnosząc. 

Orzechy gryzione na koniec niemal zerwały słodycz smakową, same prezentując swój smak w pełni. Były średnio mocno prażone i średnio wyraziste. Niektóre kryły w sobie lekką goryczkę jakby związaną z prażeniem. Większość jednak zapewniała naturalną słodycz, która pochłonęła też skórki.

Po zjedzeniu został posmak w dużej mierze takich wręcz "wyjściowych", średnich orzechów laskowych  z maślano-likierowo kakaowym, słodkim motywem. Drapanie w gardle było marginalne. Mimo to, po paru kęsach czułam się przesłodzona.

Ogół wydał mi się smaczno-przeciętny. Sama baza po prostu do zjedzenia, nieambitna i przesłodzona, ale nie że bardzo zła. Taka... bazowa. Orzechy niezłe, ale nie tak zachwycające, jak laskowe potrafią. Za wysoka słodycz i orzechy wplatające trochę goryczki można by poprawić, jednak nic z tego nie było na tyle silne, by nie zjeść w górach i nie skończyć w domu, skoro się już kupiło.
Zdecydowanie wolę Chateau Orzechowa (Nussbeisser) Czekolada Deserowa z Całymi Orzechami Laskowymi.


ocena: 7/10
kupiłam: Kaufland
cena: 6,49 zł
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, orzechy laskowe (27%), tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyny, ekstrakt z wanilii

piątek, 2 maja 2025

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Karamell 70 % Kakao ciemna m.in. z Ekwadoru z kawałkami maślanego solonego karmelu

Tę czekoladę widziałam już jakiś czas temu, ale się nie zainteresowałam. Po powrotach do Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 % Kakao i Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Chili 52 % Kakao jednak postanowiłam, że dam jej szansę. Niestety, w moim Kauflandzie zawsze były po terminie. W lipcu pojawiały się z datą do czerwca, w sierpniu do lipca itd. Aż w końcu w październiku udało się trafić (co prawda Mamie, nie mnie) na okaz z datą do listopada! Nie rozumiem polityki sklepu... A po czekoladzie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Trzymałam kciuki, oby nie była niewypałem jak Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52 % Kakao.Wzięłam ją w Tatry Słowackie. Wyruszyłam z parkingu Pod Spalenou czerwonym szlakiem do schroniska Tatliakova chata i obrałam niebieski na Smutne Sedlo. Właśnie na tej przełęczy wzięłam się za tę tabliczkę, licząc, że nie będzie mi przez nią smutno. 

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Karamell 70% Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao (z czego 62% jest z Ekwadoru) z kawałkami maślanego karmelu (15%) z solą.

Po otwarciu poczułam zapach maślanego, solonego karmelu. Był mocno palony, ale trzymała się go też znikomo karmelkowa maślaność. Paloność umocniła ziemista baza. Może też... aż przesadnie palone ziarna kawy? Słodycz stała na niskim poziomie, a ja doszukałam się też soczystości.

Tabliczka była bardzo twarda w skalisty sposób. Trzaskała głośno i nie trzymała się linii podziału. W przekroju widać sporą ilość średniej i małej wielkości jasnych kawałków karmelu. Trudno o kęs bez nich, było to prawie niemożliwe, gdy chciało się taki świadomie zrobić (przypadkiem może raz czy dwa mi się udało). By spróbować trochę samej czekolady, dosłownie spiłowałam ją zębami, a w domu nożem.
W ustach rozpływała się w tempie średnim. Dała się poznać jako bardzo zbita i trochę mazista. Czuć w niej też lekką pylistość. Zmieniała się w średnio tłustą i średnio gęstą zawiesinę. Karmel wyłaniał się z niej po pewnym czasie, ale trzymał się jej. W dużej mierze rozpuszczał się wraz z czekoladą. Stukał wtedy o zęby. Ja wolałam mu na to pozwolić, a resztkami zająć się na koniec, po zniknięciu czekolady. Tylko na próbę raz czy drugi niektóre kawałki pogryzłam obok czekolady. 
Gryziony karmel był delikatny i subtelnie chrupiący. Raczej cukrowo trzeszcząco-skrzypiący. Nie obklejał zębów. Ten gryziony wcześniej był nieco masywniejszy.
Z kolei gdy na próbę ze dwa razy nie gryzłam kawałków karmelu w ogóle, w końcu, po dłuższym czasie rozpuszczał się zupełnie.

W smaku od początku czułam duet gorzkości i słodyczy. Były wyrównane. Tuż za nimi zaznaczył się palony karmel. Mimo palonego charakteru, podkreślonego paloną gorzkością bazy, zaserwował mi też lekką maślaność.

Gdy spróbowałam trochę samej czekolady, wydała mi się tylko trochę przesiąknięta maślano-palonym dodatkiem. Wyszła wtedy bardziej gorzko, ale mniej soczyście.

Ogólnie gorzkość rozchodziła się leniwie, acz była wyraźna i zdecydowana. Na pewno dużą rolę odegrał palony motyw. Pomyślałam o palonych ziołach.

Słodycz choć nie szarżowała, miała sporo do powiedzenia. Rosła za sprawą karmelu, ale nie tylko. Przewinęła się wanilia, a mieszając się z karmelem poszła w kierunku jakiegoś.. Palonego syropu z brzozy? Ziołowego syropu? Ziołowo-karmelowego.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaniechała wzrostu. Wanilia pobrzmiewała delikatnie. Dodatek z kolei raz mocniej, raz słabiej. Zależy od tego, ile i jakie kawałki się akurat trafiły i wyłaniały.

Czasem karmel jawił się jako bardziej maślano karmelkowy, czasem bardziej palony, ze słonawą nutą. I tak samo - zdarzało się, że rozbrzmiał na równi z bazą, ale i zdarzyło mu się ją wyprzedzić.

Tak czy inaczej w oddali zaakceptowała swoją obecność soczystość. Coś leciutko taninowo-wiśniowego? Do głowy przyszła mi też cierpkość - ale nie smak czy kwasek - rokitnika i dzikiej róży. Czekolada spróbowana osobno była mniej soczysta, a bardziej maślana - wydaje mi się, że to karmel na zasadzie kontrastu i solą ją wydobył.

Właśnie maślaność trochę pod koniec się wyłoniła. Gorzkość jednak zareagowała, wysuwając jako sprzeciw kawę. Zioła jej pomogły.

Nagle jednak maślaność nie dała za wygraną, nasiliła się i... Uderzył karmel. Bliżej końca dodatek wyszedł na przód. Przeważnie był maślano-palony i lekko karmelkowy. Tylko epizodycznie słonawy.

Gryziony na koniec karmel okazał się nieco bardziej palony, ale wciąż jednocześnie karmelkowy. Niektóre kawałki były bardziej maślano-mleczno karmelowe, niesłone lub słone minimalnie, inne bardziej palone. Niektóre zawarły trochę soli, acz nie dużo.
Gryziony obok czekolady był równie wyrazisty, ale czekoladzie odbierał głębię i wydawała się bardziej słodka i tyle.

Po zjedzeniu został posmak palono-karmelkowego karmelu, czasem z echem soli, oraz gorzkiej, palonej czekolady. Wyszła trochę kawowo, trochę ziołowo i soczyście w nieokreślony sposób. Czułam też echo naturalnego, prosto z apteki, syropu ziołowo-karmelowego.

Czekolada zaskoczyła mnie, i to jak! Ostatnio robię się coraz bardziej sceptyczna do solonego karmelu, a ten był w punkt. Wydobył z czekolady soczystość, która jednak nie próbowała zawojować reszty. Podobał mi się jej trochę syropowy ton, jak i palona gorzkość. Całość była przyjemnie słodka na średnim poziomie, mimo maślano karmelkowych zapędów karmelu. Odrobina soli wyszła mu na dobre, dodając głębi.
Większość zjadłam w górach, ale kończeniu w domu nie miałam nic przeciwko, mimo że domowo czekolady z dodatkami to nie moja bajka.

Baza wydała mi się czekoladą Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 % Kakao w wersji słodszej, mniej gorzkiej ze względu na zawartość. W sumie była do rozpoznania, ale dodatek nieco ją zmodyfikował. Jako jednak, że do 85% całkiem niedawno dla siebie wróciłam, byłam w stanie rozpoznać czekoladę i... to że oparła się na kakao z Ekwadoru. Świetna jakość w stosunku do ceny.


ocena: 9/10
kupiłam: Kaufland (w zasadzie to Mama)
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 538 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kawałki karmelu 15% (cukier, syrop glukozowy, woda, masło, śmietanka, sól, emulgator: lecytyny ze słonecznika), tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyny ze słonecznika; ekstrakt z wanilii

czwartek, 26 grudnia 2024

krem Kaufland Classic American Style Erdnusscreme Creamy

Niepocieszona ze względu na brak (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 % Mama rozglądała się po innych przystępnych cenowo orzechowych kremach na śniadanie. Uznała, że na te dostępne 100% jej nie stać, więc zdecydowała się na obiekt dzisiejszej recenzji jako na coś "na przeczekanie". Obie w końcu liczyłyśmy, że następnym razem, jak wybiorę się do Auchana, nasz ulubiony krem będzie (i faktycznie był). Dziś prezentowany przypominał już na pierwszy rzut oka raczej Andros Be Nuts! Pate A Tartiner Cremeux, który nam nie leżał, ale uznałam, że i tak spróbuję.

Kaufland Classic American Style Erdnusscreme Creamy to krem orzechowy "masło orzechowe typu amerykańskiego" z prażonych orzeszków ziemnych, wersja gładka.

Po otwarciu poczułam bardzo mocno prażony zapach orzeszków ziemnych ze sporą ilością soli oraz leciutką słodyczą, otulającą je naprawdę delikatnie. W tle odnotowałam też ni oleiste, ni margarynowe echo. Czuć, że to masło orzechowe typu amerykańskiego.

Na wierzchu nie wydzieliło się ani trochę oleju, a krem wyglądał na zbito-miękki. Jak się okazało już w pierwszym kontakcie z łyżeczką, wyszedł twardawo, ale w plastyczny sposób. Kleił się bardzo. W dotyku wykazywał idealną gładkość, mimo widocznych kropeczek.
W trakcie jedzenia zalepiał usta konkretnie, potwierdzając swoją kleistość. Rozpływał się w tempie umiarkowanym bardzo kremowo. Miękł, eksponując niemal nierealistyczną gładkość (co trochę kłóciło się z tym, co widziałam, więc tym bardziej wydawało się dziwne). Był tłusty w oleisty sposób jak kremy-smarowidła typu Nutella, acz podczas jedzenia tłustość nie doskwierała. Z czasem zmieniał się w zawiesinową, trochę pylistą masę i znikał.

W smaku przywitała mnie lekka słodycz. Arachidowość odezwała się z lekkim opóźnieniem, jakby była bardzo niepewna swego stanowiska.

Wtórowała jej mdławość... Fistaszkowa nuta wydała mi się przymglona mieszaniną oleju, margaryny, które choć same w sobie nie były intensywne, ale jakby rozbijały orzeszkowość.

Nagle słodycz i niezdecydowany smak orzeszków przebiła intensywna sól, a wraz z nią mocne prażenie. Prażność rosła bezkompromisowo, dominując. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach zajęła pierwszy plan. Sól jej pomogła - rozchodziło się jej coraz więcej i więcej. Zepchnęły słodycz na plan dalszy.

Słodycz trochę rosła, ale jakby niezależnie od silnie prażonego, słonego motywu. W prażeniu osiadła fistaszkowość, ale wciąż - jakby się trochę tego samego w sobie prażenia i soli bała.

Końcowo po debiucie tych mocniejszych tonów, przy utrzymującej się słodyczy znów nieco wyległ oleiście-margarynowy element. Uparcie przyciszał arachidowość. Ta niby jednak się wybroniła, ale... niestety musiała o siebie właśnie walczyć. Ta tłuszczona mdławość pozwoliła za to prażeniu i soli na jeszcze dosadniejsze popisy.

Po zjedzeniu został posmak mocno słony i prażony, ze słodkim, mdławo arachidowym echem.

Krem podpadł mi wieloma sprawami - przede wszystkim wyszedł za słono, ale nie tylko przez sól samą w sobie, ale też przez przeprażenie, które ją wydobyło. To było tak słono-prażone, że miałam wrażenie, że aż orzeszki tracą pewność siebie. Nie pomogła mdławo-tłuszczowa nuta. Uwierzę, że osoby lubiące takie typowe amerykańskie masła orzechowe odbiorą to lepiej niż ja, przyzwyczajona do kremów naturalnych i 100% z orzechów.

Krem choć miał w składzie więcej orzeszków niż Andros Be Nuts! Pate A Tartiner Cremeux, to gorzej je obroniono (plus reszta składników niewątpliwie ma znaczenie). Słodycz i jednak łagodność wspomnianego aż tak nie przygłuszała fistaszkowości (za to w dziś przedstawianym sól i olej to zrobiły). Dzisiaj przedstawiany miał taki plus, że jest jednym z tańszych dostępnych, a jednak skład ma całkiem ok. 

Mama, która to sobie ten krem kupiła, też nie była z niego zadowolona: "Jeszcze gorszy niż Andros. W tym z Kauflandu strasznie ta sól tak na pierwszy plan wychodzi. Może i przez to prażenie mocne takie. No nie, jak ktoś jest przyzwyczajony do kremów 100%, by to zjeść, trzeba kombinować, jak to czymś przykryć (więc do kanapek to sera kroiłam o wiele więcej). Ta sól nieprzyjemnie przebija na kanapkach (tosty z serem żółtym i dżemem), więc w końcu no już nie chciałam się zmuszać i upiekłam z resztą kremu ciasto chlebek bananowy. No, to jakoś tam wyszło.".


ocena: 5/10
kupiłam: Kaufland (Mama kupiła)
cena: 7,80 zł (za 350g)
kaloryczność: 604 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy ziemne 90%, cukier trzcinowy, całkowicie utwardzone tłuszcze roślinne (rzepakowy, kokosowy), olej z orzechów ziemnych, sól

poniedziałek, 14 października 2024

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Chili 52 % Kakao ciemna z chili

Czekolada z chili była chyba moją pierwszą dziwniejszą w życiu. Obecnie wcale dziwna się nie wydaje, bo już niejedna marka pokazała, jak zacne to połączenie, kiedy dobierze się odpowiednie proporcje. Mam niski próg ostrości - czasem doceniam pikanterię, ale tam, gdzie jest zachowany smak. Z cukrem z kolei... No cóż, obecnie wszystko robi mi się za słodkie, więc na czyste czekolady około 50% nie patrzę. Chili w zasadzie to dodatek, jak tutaj, robiony na gładko, stąd trochę się bałam, że źle to wyjdzie. Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 % Kakao była co prawda przepyszna, ale już Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52 % wyszła kiepsko. A że to były jedyne czekolady tej marki, jakie jadłam, czułam, że może być różnie. 

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Chili 52 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 52% kakao z ekstraktem z papryczek chili, wyprodukowana przez Ibercacao S.A..

Po otwarciu poczułam zapach mocno palony, mieszający się z dymem i ziemią oraz waniliowo ciężkawą słodyczą. Ogólnie była dość wysoka, ale nie szarżowała. Zgrywała się z palonością i motywem drzew, migdałów - też jakby palonych. Zarysowały się na maślanym, łagodzącym tle, trochę kontrastowo. Całość była słodka, ale i wyraźnie gorzko-wytrawniejsza, a do tego ciepła. Chili można się doszukać, acz raczej dlatego, że wiedziałam, że powinnam je czuć.

Twarda tabliczka wyglądała na potencjalnie trochę ulepkowatą, a przy łamaniu dała się poznać jako krucho-skalista. Kruszyła się trochę. Gdy odgryzałam kawałek, trzaskała bardziej chrupko, obiecując przeogromną gęstość. Mimo że twarda, było w niej coś sugerującego, iż to tylko pozór.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, umiarkowanie-szybkawo, łatwo mięknąc. Wydała mi się jakby... gibko-luźna. Początkowo czułam jakby lekką chropowatość, próbującą wskoczyć na kremowo-gładki tor. Była śmietankowa i zalepiająca, nawet na moment nieco przytykająca. Z czasem odnotowałam w niej lekką pylistość. Łatwo rzedła, robiąc aluzję suchawości, acz nie serwując realnej suchości.

W smaku uderzyła wysoka słodycz. Miała nieco cukrowy charakter, porządnie uszlachetniony wanilią. W pierwszej chwili jednak starała się iść w lekkim kierunku i mimo wszystko nie przytłaczać.

Zaraz pojawił się cierpki dym i palona nuta. Mocno palona. Wyobraziłam sobie palone drewno i... kawę zrobioną z przypalonych ziaren? Gorzkość może nie była zbyt wysoka, ale nie brakowało jej odwagi. Podkreśliła ją rozgrzana ziemia.

Jakby z tyłu zaznaczyła się ostrość chili, powoli spływająca do gardła.

Za gorzkością zaznaczyła swoją obecność maślana nuta. Trzymała się trochę z boku, jakby nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

Słodycz cały czas rosła. Robiła się ryzykownie silna i aż trochę ciężkawa. Cukier wyłamywał się z niej raz po raz. Wydała mi się trochę rozgrzewająca, a wtedy porządnie odezwało się też chili. Nawet się nie zorientowałam, gdy nagle poczułam wręcz palącą pikanterię w gardle i na języku.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa spalone drewno zmieniło się w drzewa, a do tych dołączyły migdały. Jakby w gorzko-poważniejszy wątek wemknęło się życie i pewna świeżość...? Kontrastowo do ostrości?

Maślaność też wydała mi się w obliczu chili bardziej... jaskrawa? Zmieniła się jednak w śmietankę. Stanęła na drodze dalszemu wzrostowi słodyczy. Ta już została na ryzykownie wysokim poziomie, ale jeszcze nie męcząc. Cukier mieszał się ze szlachetną wanilią, która wydawała się zmotywowana wyrazistym towarzystwem chili.

Chili z czasem połączyło się z gorzkością, kierując ten splot w stronę kremu orzechowo-migdałowego. Palona nuta wciąż miała się świetnie, a ja pomyślałam o palonych orzechach. Zasnuł je goryczkowato-cierpki, szary dym. Także nakręcający się nawzajem z chili.

Smak ostrych papryczek też się pojawił - to nie była czysta ostrość dla ostrości, a pikantnie-ciepła, głęboka nuta. Chili było więc dosadne, wyraziste, ale nie zagłuszyło reszty. W pewnym momencie znalazło się na pierwszym planie, lecz jako towarzystwo przesadzonej słodyczy i paloności.

Mi się jednak końcowo robiło trochę za ostro, że aż się wystraszyłam, ale... wtedy jakoś słodycz jakby się rozepchnęła i zrobiło się bardzo waniliowo. Za słodko, ale jeszcze znośnie. Cierpkość dymu i jak po wypiciu mocnego espresso też się pojawiła, jakby wyciszając chili, które przeszło na poziom gardła.

Po zjedzeniu zostało jednak wyraźne pieczenie chili w gardle. Czułam też posmak papryczek, mieszających się z wysoką słodyczą wanilii, która wyszła aż dziwnie rześko w obliczu ostrości. Dołączyły do nich odymione, przypalone orzechy i cierpkość jak po kawie. Wróciła też maślaność, jakby uwypuklona ostrością i słodyczą.

Czekolada bardzo mi smakowała, mimo że nie była idealna. Za wysoka słodycz na szczęście należała do wanilii, nie tylko do cukru. Muszę przyznać, że całkiem nieźle wyszła przy tej wyrazistej ostrości. Samo chili było jak dla mnie ryzykownie mocne, ale też mocne w taki sposób, że nie zabiło reszty, więc obstawiam, że tak obiektywnie po prostu dodano dobrą ilość (ja mam raczej niski próg wytrzymałości). Wciąż miało smak papryczek! Gorzkość i cierpkość były, palona nuta zacnie się zaznaczyła, nie była przepalona. Wolałabym silniejszą gorzkość, ale i ta wyszła smacznie. Maślaność trochę mi przeszkadzała, ale końcowo wszystko fajnie współgrało.
Na pewno wyszła trochę lepiej niż Lindt Excellence Chili Dark Chocolate. Blisko było jej do pysznego J.D. Gross Ekwador 56 %, który był nieco mniej słodki i rozpływał się wolniej, gęściej.

Marka odzyskała dobre imię po Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52 % Kakao.


ocena: 9/10
kupiłam: Kaufland
cena: 5,29 zł
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z chili 0,5%, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt waniliowy

środa, 28 sierpnia 2024

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52 % Kakao ciemna z kawałkami migdałów i kandyzowanej skórki pomarańczy

Śnieżnik musiał poczekać jeszcze trochę, bo kolejny dzień wycieczki w Sudetach rozpoczęłam od Orlicy na rozchodzenie się. Ruszyłam zielonym szlakiem z Zieleńca. Tę trasę wybrałam prawie że spontanicznie. Znaczy... niby zerknęłam, że w okolicy, w której będę, jest Orlica, ale jakoś nie brałam jej pod uwagę. A wszystko w końcu poukładało się tak, że jednak. Znajomemu zależało na pieczątce do KGP, więc poszliśmy. Szybko doszłam na szczyt, na którym znalazła się trochę zabawna wieża - jakby znacznie za duża do małego budynku, ale przynajmniej kamiennego, więc masywnego, na którym osiadła. Acz ogół prezentował się naprawdę ładnie. Schody na nią jakoś mi nie podpadły - w zasadzie nie była zbyt wysoka - i przy pięknych widokach zajęłam się zdjęciami. Czekolady spontanicznie nie wybrałam, bo zaplanowałam sobie zestawienie paru tabliczek podczas tej wyprawy. - uznałam, że będzie miłym połączeniem mini serii z tego wyjazdu, bo zawierała i migdały jak Moser Roth Chocolat Compose  i pomarańcze jak BTB Chocolate Czekolada Ciemna Madagascar 82% z Pomarańczą. A od samej bazy nie spodziewałam się niespodzianek, bo czysta Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 % Kakao bardzo mi smakowała.

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52% Kakao to ciemna czekolada o zawartości 52% kakao z kawałkami migdałów i kandyzowanej skórki pomarańczy.

Po rozerwaniu sreberka rozbrzmiał intensywny zapach pomarańczy w wydaniu głównie olejkowym, choć też skórka się zaznaczyła. Wyszło to ciężko i głównie słodko. Do słodyczy dołożyła się też wysoce słodka w cukrowy, trochę waniliowy sposób czekolada. Wplotła też leciutką, nieśmiałą gorzkość. W trakcie jedzenia i po podziale odnotowałam jeszcze sugestie migdałów. 

Raczej cienka tabliczka była twarda i masywna, choć ze względu na zatopione w niej dodatki, także krucha. Łamała się jednak w miarę  nieźle po liniach podziału. Trzaskała średnio głośno i krucho.
Choć widać to już na spodzie, przekrój potwierdził, że dodatków nie pożałowano. Migdały wystąpiły w postaci głównie słupków i paru ich kawałków oraz kawałków dość grubych płatków migdałowych, a pomarańcza jako większe i mniejsze kawałki skórki.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym. W pierwszej chwili zasugerowała suchość. Zaraz miękła, wykazując kremowość i trochę ulepkowatą gibkość. Długo trzymała luźny kształt, kryjąc w sobie dodatki.
Te na języku zaczęły zaznaczać się już po paru chwilach, ale trzymały się czekolady. 
Tylko pojedyncze podgryzałam już wcześniej obok czekolady; większość zostawiłam na koniec. 
Migdały wystąpiły w postaci sporych słupków i płatków migdałowych, niektórych bardziej podrobionych.
Gryzione skórki okazały się do końca dość suche, soczyste w znikomym stopniu. Niektóre zaś w ogóle nie były soczyste. W większość były miękkawe i dość zwarte, acz część była twardsza. Lekko trzeszczały.
Kawałki migdałów wyszły przy nich jako "te twardsze", ale nie bardzo twarde. Chrupały lekko i miękły w zetknięciu z zębami. 

W smaku pierwsza przywitała mnie niezbyt pewna siebie słodycz, która jednak miała taki charakter, że wiedziałam, iż zaraz się odważy.

Niemal od razu zaznaczyła się też pomarańcza. Czuć jej olejkowe pochodzenie, a więc też lekką gorzkawość. 

Ta dopuściła z czasem do głosu również delikatną gorzkawość czekolady, która jednak do gorzkości jako takiej się nigdy nie zbliżyła. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cały czas czuć, że to ciemna czekolada, ale głównie słodka i mocno pomarańczowa.

Migdały odezwały się jedynie jako echo, nawet gdy kawałki wyłaniały się coraz lepiej. Od kawałków pomarańczy za to dochodziło coraz więcej cukrowej słodyczy.

Pomarańcza dominowała prawdzie cały czas, acz jako olejek. Skórka była dopiero za nim. Kandyzowania jako takiego nie czuć szczególnie mocno, nie dawało się we znaki.

Końcowo czekolada jakby prawie w ogóle dała sobie spokój, gorzkawość przycichła, a tylko słodycz coraz silniejszego cukru i coraz słabszej wanilii się ostała. Wyszła ciężko.

Dodatki gryzłam głównie, gdy baza się już rozpłynęła. To, co dominowało, zależało od tego, ile czego się trafiło. Skórki pomarańczy, wciąż mocno słodkie, ogólnie odważniej prezentowały swój smak. Do końca cechowała je przede wszystkim docukrzona słodycz. Goryczką jednak też smakowały, tylko że słabą. Wyszły naturalnie i wyciszały olejkowy motyw.
Gdy pomarańczy trafiło się mniej, migdały też były dość wyraźne. W obliczu pomarańczy były trochę jakby niepewne siebie, ale czuć je. Okazały się prażone leciuteńko i delikatne, trochę słodkie.

Po zjedzeniu został posmak głównie olejku i skórki pomarańczowej. Migdały się schowały, a czekolada pobrzmiewała przesadzoną słodyczą. Gorzkawość była znikomym echem - ta czekoladowa jakby kryła się w skórce pomarańczy.

Całość rozczarowała mnie przesadzoną słodyczą. Słodycz samej czekolady mimo wszystko mogłaby tak nie męczyć, gdyby skórki pomarańczowe były kwaśno-gorzkie, a nie tak cukrowe, mogłyby przyjemnie ją przełamać. Żal mam też o ten olejek, który zdominował wszystko. Choć jeszcze nie tak całkowicie, zupełnie, to za mocno.

Zjadłam jakieś 4 kostki - wystarczająco, by poznać, ale na więcej nie miałam ochoty - zwłaszcza na te, które wróciły z gór. W warunkach domowych po małej weryfikacji tego, co czułam, zupełnie to-to nie chwytało - sprawę zawaliła pomarańcza, będąca esencją tego, co mi nie pasuje w wielu czekoladach z pomarańczą.


ocena: 5/10
kupiłam: ojciec kupił w Kaufland
cena: nie znam
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kandyzowane skórki pomarańczy 7% (skórka pomarańczy, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, glukoza, zagęszczony sok cytrynowy), posiekane migdały 7%, lecytyna ze słonecznika, olejek pomarańczowy, ekstrakt z wanilii

piątek, 21 czerwca 2024

Kaufland Classic Fein Herbe Mandel Schokolade ciemna 50 % z migdałami

Jak nie jeździłam, to nie jeździłam, a jak już wróciłam na szlaki, to pełną gębą, bo już dzień po Babiej Górze i Pilsku, ruszyłam w kolejną trasę. Tym razem celem była Gęsia Szyja, która jakoś od dawna mi zalazła w głowę. To popularny szczyt, a ja nigdy nie byłam z prostego powodu - w sezonie jest oblegany przez tłumy. A ja tłumów nie lubię. Kiedy już wyruszam w góry w sezonie, celuję w trasy trudniejsze i wyższe szczyty, więc jakoś Gęsią spychałam na "kiedyś tam". W końcu, jako że luty to wciąż nie do końca moja pora na chodzenie po górach, 17.02 Gęsia miała być moja. Jako coś... łatwiejszego. Dodatkowym plusem było to, że dzięki lodowi i śniegowi (których fanką też nie jestem), nie musiałam obawiać się schodów. No, ale po kolei. Na ten dzień miałam zaplanowaną dłuższą trasę, bo przez cały tydzień prognoza pokazywała świetną pogodę, ale w ostatniej chwili zmieniło się to na deszcz i śnieg. Trasę więc ogółem nieco skróciłam, zostawiając Gęsią Szyję i Rusinową Polanę. Na parkingu rozstałam się z grupą, z którą tam dojechałam i każdy ruszył swoją drogą. Moja była stosunkowo łatwa, przez Psią Trawkę i Rówień Waksmundzką, czyli w sumie najpierw prosta droga, a potem dróżka przez las, pnąca się łagodnie w górę. I aż do samej skalistej Gęsiej, a także na niej, miałam bardzo przyjemną pogodę. Na szlaku nie było nikogo, a na szczycie dwie osoby, które już się zabierały, ale przynajmniej jeszcze zdążyły zrobić mi zdjęcia. O, i to mi się podoba!


Kaufland Classic Fein Herbe Mandel Schokolade to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z całymi migdałami 27%, wyprodukowana przez Stollwerck GmbH dla Kauflandu.

Po rozchyleniu papierka-sreberka zagrzmiał zapach lekko prażonych migdałów, odważnie prezentujących się na tle trochę cierpkiej, palono-prażonej czekolady o wysokiej słodyczy. Wydawało się, że jej cukrowość próbuje poskromić niedookreślona nuta... marcepanu? Waniliowego marcepanu? W tle doszukałam się jeszcze maślanego akcentu, także nieco łagodzącego słodycz, ale nie niziuteńką goryczkę.

Tabliczka była twarda, co wcale nie dziwi biorąc pod uwagę jej grubość. Musiałam użyć naprawdę sporo siły, by ją przełamać. Trzaskała głośno. Słychać było też kruche trzaski migdałów, ponieważ miejscami łamały się wraz z nią. Inne zostawały całe w jednej części, zostawiając lukę lub - co ciekawe - pojedynczy kawałek skórki w drugiej. To właśnie migdały ze skórkami wystąpiły w tej tabliczce.
Od razu widać też, że migdałów nie pożałowano. Aż trudno o kawałek bez nich. To, biorąc pod uwagę tę bazę, ilość idealna. Migdałom udało się jednak nie uczynić z tabliczki jedynie zlepa dodatków - to wciąż była czekolada z dodatkiem, acz sowitym
W ustach rozpływała się maziście w tempie umiarkowanym. Wydała mi się bardzo maślana, acz jedynie gęstawa, nie w pełni gęsta ze względu na jakby ukrytą cukrową wodnistość. Migdały niby szybko wyłaniały się z czekoladowej mazi, ale ta oblekała je niemal do końca, porządnie.
Raz po raz zdarzyło mi się któregoś podgryźć nim czekolada zniknęła, ale przeważnie zostawiałam je już na koniec. 
Gryzione na koniec migdały okazały się twardawo-kruche, konkretne. Specyficznie, suchawo skrzypiały, szczycąc się jakością.

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz, którą szybko utemperowała lekka maślaność. Odnotowałam też marginalną gorzkawość, cierpkość.

Słodycz rosła, zdradzając trochę cukrowy charakter, jednak... nie był taki oczywisty. Coś mi w słodyczy pobrzmiewało - coś trudnego do uchwycenia. Jakby waniliowy marcepan? Coś innego niż cukier w niej pobrzmiewało.

Lekko prażone migdały szybko dały o sobie znać, ale nie pchały się na pierwszy plan. Subtelnie pobrzmiewały i... trochę przekierowały słodycz.

Nagle zrobiła się wysoka. Bardzo wysoka, acz że dolatywało do niej echo goryczki, migdały zasugerowały mglistą nutę migdałowego amaretto, dodanego... do kawy? Amaretto na chwilę się umocniło mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa.

Migdały wówczas coraz bardziej wyłaniały się spod czekolady. Ich akcent trochę tonował słodycz, a czekoladowa baza wydała mi się przy nich mocniej maślana. Przemknęła też myśl o przecukrzonym, może lekko waniliowym marcepanie w czekoladzie.

Gryzione na koniec migdały okazały się pełne smaku. Cukrowo słodka otoczka czekolady ani trochę im nie przeszkadzała - świetnie się przebiły i stonowały ją. Chwilami prażony element w nich wydawał się znikomy. Migdały były prażone nie mocno, a jakby dogłębnie. Mimo że były w skórkach, nie pojawiła się żadna gorzkość.

Po zjedzeniu został posmak w dużej mierze migdałów średnio mocno prażonych i intensywnych, po prostu boskich oraz cukrowo-cierpkawe tło czekolady, kojarzącej się z migdałowym amaretto. Do głowy znów przyszedł mi marcepan w czekoladzie.

Tabliczka wyszła naprawdę przyjemnie dzięki temu, że nie była czysto cukrowa, a z ciekawym echem amaretto i migdałowych słodkości. Bazowo była bardzo w porządku, ale że wypełniały ją przecudownie smakujące migdały o doskonałej strukturze, jawiła się jako naprawdę warta polecenia spośród takich ciemno-niezaciemnych tabliczek z orzechami. W góry idealna, by coś pochrupać z niezłą bazą i mimo dostarczenia sobie cukru, nie zasłodzić się. Przypominała Choceur Feinherb Mandel, ale podlinkowana wyszła jednak bardziej po prostu cukrowo, mimo że z kolei w niej doszukałam się nuty pierników i kawy.


ocena: 8/10
kupiłam: Kaufland
cena: 8,99 zł (za 200g)
kaloryczność: 563 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, migdały 27%, tłuszcz kakaowy, masło klarowane, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii Bourbon

piątek, 1 grudnia 2023

(Ludwig Schokolade) Kaufland Classic Weisse Schokolade biała

Gdy porównywałyśmy z Mamą odczucia odnośnie japońskiej Ishiya X Hokusai Chocolate Tablet Shiroi Koibito White zapytałam ją, jak myśli, czy nie krzywdzę czekolady swoją oceną lub nie zawyżam jej przez myśl "jak ktoś lubi białe...". Bałam się, że wciąż mogę to robić trochę za bardzo przez pryzmat tego, że ja po prostu nie lubię białych i żadna mi nie posmakuje, a jednak wiem, że ludzie lubią. W dodatku miałam problem, bo nie znałam ceny tej Ishiya Shiroi Koibito White. Mama wyraziła pewne wątpliwości i doszła do wniosku, że i jej obecnie brakuje punktów odniesienia. Ona ostatnio jadła jedynie wedlowską Karmellove (recenzja z 2018, a do czasu "ostatnio" zdążyli ją zmienić pewnie, ja nie wiem, bo od czasu recenzji E.Wedel Karmellove! biała karmelowa nie wracałam), która właśnie też taką czystą białą nie jest. Aż ją zaciekawiłam zagadnieniem czystych białych i postanowiła przy najbliższej okazji jakąś "najzwyklejszą" kupić, by mi doradzić w kwestii oceny japońskiej. Ja jednak wpadłam na dziki pomysł, że i ja spróbuję (chociaż kostkę), właśnie by mieć jakiś punkt odniesienia.

Kaufland Classic Weisse Schokolade to biała czekolada wyprodukowana dla Kauflandu przez Ludwig Schokolade (producent Schogetten).

Po otwarciu poczułam tandetny i nieco plastikowy zapach białej czekolady złożonej z mnóstwa mleka w proszku i wysokiej słodyczy. Ta o dziwo nie była czysto cukrowa, a nieco waniliowa. W zasadzie, jak na białą, nie była nawet tak wysoka, jak można by się obawiać. Niestety jednak kompozycja i tak wyszła duszno i ciężko, jako że nie brakowało w niej maślanego, nawet całkiem naturalnego wątku (który chyba jeszcze uwypuklił plastik i proszkowe pochodzenie mleka).

Tabliczka w dotyku przypominała tłustą, acz twardawą polewę. Przy łamaniu zaskoczyła mnie swoją twardością i tym, że się kruszyła.
W ustach jednak rozpływała się dość szybko, w tłusto-mazisty sposób. Była gładka i zwłaszcza początkowo nieco polewowa. Miękła błyskawicznie, ale zachowała maślaną gęstość, wykazując też aksamitną kremowość śmietanki.

W smaku od razu pojawiła się słodycz, po chwili wsparta mlekiem.

Słodycz przedstawiła się jako duszno-cukrowa, lecz mleko zaraz rozwinęło się jako pełna i wyrazista baza, wplatając echo wanilii. Pomyślałam o przesłodzonym mleku waniliowym i... mleku karmelowym? Wemknął się w nie akcent trochę tani, ale w obliczu rosnącej słodyczy, wydał mi się marginalny. 

Za mlekiem pobrzmiewała duszna nuta. Ono zaś wydało mi się tak pełne, że aż nieco śmietankowe. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wkroczyła maślana nuta, która to przejęła duszność, ciężkość. Zrobiła się bardziej naturalna, przystępna.

Słodycz rosła cały czas i choć miała waniliowy akcent, plastikowość się do niej podkradała raz po raz. Po dłuższym czasie już po małym kęsie bardzo drapała w gardle. Wszystko robiło się za słodkie. Pomyślałam o przecukrzonym mleku waniliowym (z kartonika, nie jakimś naturalnym) z echem śmietankowo-maślanym. Maślaność zaś robiła leciutką aluzję do maślanego karmelu.

Po zjedzeniu został posmak cukru, aż poczucie wyprania ust cukrem i drapanie w gardle, a także motyw mleka w proszku i pewna taniość, tandetność. Poczucie, że zjadłam ciężką, białą cukroladę (ale jeszcze nie polewę). 

Czekolada niewątpliwie ma potencjał, ale zepsuty cukrem. Na plus jej pełna mleczność, a nawet śmietankowość i echo waniliowego mleka, lecz cukrowe drapanie w gardle odbiera ochotę, by jeść (mnie zmęczyło po kęsie, ale podkradzioną kostkę zjadłam całą). Jednocześnie, jak zrobiłam research w internecie, jak wygląda skład i "w tym cukru" podobnych jej (Terravita dla Auchan, Wedel, Milka), ta jeszcze wcale nie była tak cukrowa i jako jedyna zawierała śmietankę (np. Milka w ogóle ma tylko mleko odtłuszczone). Muszę więc przyznać, że to nie tak straszliwie, straszliwie jak inne przesłodzona czekolada, która... smakuje właśnie tym, czym jest, a więc mocno mleczną, śmietnakowo-maślaną białą czekoladą. Jej konsystencja też o tym świadczyła i odpowiadał mi o wiele bardziej niż Ishiya Shiroi Koibito White. O ile jednak Ishiya straszy kleistą tłustością, tak nadrabia tym, że nie pali w gardle cukrem. Opisana dzisiaj ma charakter i w porządku jak na białą konsystencję, ale zasładza nieprzyjemnie. Obie mają więc swoje wady i zalety.
Obstawiam też, że jak na białoczekoladowy rynek, to i tak jest mimo wad całkiem niezła.

Mama powiedziała o niej: "na pewno ma niezłą konsystencją, taką gęstą i czekoladową, a nie po prostu tłusto-lepką. W smaku czuć w niej charakter. Najpierw w ogóle pomyślałam o jakimś karmelu, wanilii... po prostu o czymś, a nie samym mleku z masłem. No, tylko ta słodycz bardzo szybko się pojawia i szybko przeszkadza, aż drapie i zacukrza nieprzyjemnie jakby się cukier jadło. A jednak ten skład rzeczywiście wygląda na bardzo dobry w porównaniu do innych tego typu białych. W dodatku, no, biała jednak ma prawo być słodka. Tylko czy aż tak? Mimo że mi smakowała, nie dałam rady zjeść za wiele za jednym razem przez drapanie cukru i musiałam do niej kilka podchodów robić".
Ojciec (który lubi białe czekolady) też jadł tę czekoladę i stwierdził, że dla niego jest "za mało słodka i za mało mleczna".

Po spróbowaniu jeszcze z ciekawości sprawdziłam skład zwykłej białej Schogetten i ze zdziwieniem odkryłam iż nie jest taki sam, jak tej produkowanej przez tego producenta pod Kaufland - spod logo Schogetten jest gorszy (czyżby Kaufland wyznaczał jakieś standardy jakości?). Ciekawe odkrycie.


ocena: 6/10
kupiłam: Kaufland (Mama kupiła)
cena: 3,19 zł (jak wyżej)
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku 21%, śmietana w proszku 3%, słodka serwatka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

środa, 15 lutego 2023

Kaufland Bio Schweizer Edelbitterschokolade 70 % ciemna

Wraz z obłędną Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 %, która okazała się zaskoczeniem totalnym, zakupiłam obiekt dzisiejszej recenzji. Co prawda obie trochę czekały na otwarcie, ale to u mnie standard. Gorzej, że do dzisiaj prezentowanej zasiadałam ze smutkiem wywołanym tym, że już nie zdążę zrobić zapasu ani podlinkowanej, ani w razie czego, tej, bo Kaufland je wycofał*. A w zasadzie - nawet po zmianie nie zdążyły się dobrze, że tak napiszę, zakorzenić. Jakoś w 2021/22 były przecież Kaufland K-Classic Bio Schweizer Edelbitterschokolade 70 %. Smutne są poszukiwania dobrych, a tańszych czekolad. Już jak człowiek znajdzie, to zaraz znika. A jednak i one dają szczęście, choćby jednorazowe. O ile faktycznie są dobre... i liczyłam, że ta taka będzie.
*Aktualizacja z czerwca 2023: Wycofał na pewien czas. Wróciły bowiem w wyższej cenie.

 Kaufland Bio Schweizer Edelbitterschokolade 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao; wyprodukowana w Szwajcarii dla Kauflandu w ramach linii K-Bio.

Po otwarciu poczułam soczyste maliny i mieszankę porzeczek czerwonych i czarnych. Stały na czele owoców leśnych. Chyba doszukałam się jeżyn i jakiś ciemniejszych na pewno. Mocno osłodziła je wanilia, za której sprawą słodycz wydała mi się bardzo wysoka. Do głowy przyszedł mi miód waniliowy (wyobrażenie) i trochę karmelu. Palonego, ale nie za mocno, a wiążącym słodycz z gorzkością. Ta oddawała mocno wypieczone ciasto kawowe, może z lekką nutką ziemi. W trakcie degustacji o słodyczy pomyślałam, że mogłaby też należeć do jakiejś miodowo-waniliowej kaszki, natomiast ciasto... spokojnie mogło być przypieczonym mocniej po brzegach miękkim, kawowym biszkoptem z czymś soczystym, np. z rodzynkami.

Twarda tabliczka w dotyku była sucho-pylista, a przy łamaniu trzaskała bardzo głośno, co częściowo wynikało z jej grubości. Brzmiało to jak suche, bardzo grube gałęzie. W przekroju wyglądała na piaszczystą.
Nawet w ustach pewną twardość podtrzymywała jakiś czas. Rozpływała się wolno i trochę tłusto w śmietankowo-mazisty sposób, jednak szybko pojawiał się też lekko pylisty efekt. Z czasem dość zbita, śmietankowo-kremowa tłustość wzbogaciła się o także zbitą soczystość (np. twardych pestkowców?).

W smaku jako pierwsze zaprezentowało się odważnie przypieczone (ale nie spalone!) ciasto kawowe. Po brzegach musiało być zrobione aż na chrupko, przez moment pomyślałam o kawowej tarcie, kawowym spodzie... Wewnątrz jednak to raczej wilgotny, miękki biszkopt mocno kawowy. Gorzki od kawy, a także obiecujący... Soczystość?

Od początku czułam także przebłyski karmelowej słodyczy. Była nieco palona, acz nie za mocno. To karmel szlachetny, wyrazisty, ale nie nachalny. Ogólna słodycz jednak dość szybko rosła.

Wraz z karmelem polał się miód. Miał ciemnawy kolor, może bursztynowy, ale nie ciemny. To miód słodki i... waniliowy? Mieszanina miodu i wanilii dosłodziła ciasto. Po chwili zaczęła dominować wanilia.

W tle nieśmiało raz po raz zaczęła zdradzać się soczystość. Wyobraziłam sobie kawowe ciasto z rodzynkami, które łączą soczystość i miodowo-karmelową nutkę. Były minimalnie kwaskawe i bardzo słodkie, na pewno soczyste.

Wprowadziły owoce, jakoś mniej więcej po połowie rozpływania się kęsa. Te nie były nutą mocną, ale czuć je wyraźnie. To owoce leśne i bardzo słodkie. Na pewno jeżyna, ale też słodkie maliny. Mieszały się z niedookreśloną mieszaniną (z przebłyskiem śliwek?) oraz porzeczkami i czerwonymi, i czarnymi. Z czasem odnotowałam leciuteńką cierpkość i pomyślałam o aronii oraz granatowych, niemal czarnych winogronach. Te znów zawracały słodycz i soczystość ku bardzo słodkim rodzynkom, teraz też na pewno bardzo ciemnym (odmiany Thompson?). Jakby rodzynkom nieco nasączonym alkoholem?

A słodycz bez kompromisów rosła. Wyobraziłam sobie waniliowy budyń na śmietance, jakąś waniliowo-miodową kaszkę ze śmietanką... To było dosłownie słodziuteńkie, ale na szczęście nie zasładzające kompletnie. Wspomniany budyń mógł być jakimś budyniowym kremem do kawowej tarty... Twory te zetknęły się bowiem z gorzkością kawy. Czy raczej kawowego ciasta, które... mogło być lekko nasączone procentami. Albo zawierało rodzynki w rumie.

Może trochę dzięki kontrastowi na końcówce kawa wydała mi się bardziej ziemista. Jej stopień palenia wydawał się średni, pieczone nuty obracały się wokół, ale nie narzucały się.

W posmaku została właśnie kawa jako kawowe ciasto z intensywną słodyczą wanilii oraz kawa z lekko cierpkim nalotem owocowego pochodzenia... ciemnych winogron? Ciemnych owoców leśnych? 

Całość była bardzo smaczna. Ryzykownie słodka, bo splot wanilii, miodu i karmelu oraz głównie słodkie owoce, wykazał się bardzo, ale była jednocześnie zadowalająco gorzko-kawowa, w porywach ziemista. Mnie jednak ta słodycz i tak trochę zmęczyła. Nutki ciemnych owoców i owoców leśnych na plus, jak i skojarzenie z kawowym ciastem. Kwasku w zasadzie brak, ale była soczystość.

Względem Kaufland K-Classic Bio Schweizer Edelbitterschokolade 70 % wyszła bardziej "ciemno", bo właśnie jak kawowe ciasto / tarta i ciemne owoce, a nie bardziej placko-ciasto ze śmietanką i czerwone owoce. Dzisiaj opisywana wydała mi się bardziej gorzka, a jej słodycz zyskała na szlachetności (wspomniana szła aż w lukier). Bardzo podobne, ale nie takie same - zmiana na lepsze aż mnie zaskoczyła.


ocena: 9/10
kupiłam: Kaufland
cena: 6,99 zł (9,99 zł po powrocie)
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku, ekstrakt z wanilii bourbońskiej