Aruntam to zacne odkrycie - mogłam to z całą pewnością powiedzieć po dwóch zacnych tabliczkach z Madagaskaru. Ekwador też miałam w dwóch wersjach (różne zawartości), więc uznałam, że najpierw zajmę się pojedynczym, osamotnionym Peru. W dodatku po mało satysfakcjonującej (mimo że smacznej) Naturacie chciałam coś... zacniejszego. I tu wychodzi jednak istotny fakt: kakao do tej tabliczki pochodzi z regionu graniczącego z Ekwadorem i jest z podgatunku Cacao Blanco de Piura, czyli charakterystycznego dla Ekwadoru Nacional. To mi z kolei przypomniało jeszcze mniej satysfakcjonującą Naturata Ecuador Edelbitter 70 %.
Aruntam Sensory Chocolate 72% Peru Bio Dark Chocolate Piura Albino to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Piura z Peru, z okolic granicy z Ekwadorem.
Choć w trakcie otwierania złotka uderzył zapach kefiru, kwaśnych cytrusów i czegoś egzotycznego, zmieszanych z delikatną słodyczą, szybko ogólnie rozszedł się i zelżał. "Coś" to może karambola (odbieram ją jako "kwaśno-cierpką i jednocześnie słodką gruszkę"). Pojawiło się więcej nieoczywistych owoców w jakimś korzennym wydaniu (jakby suszone egzotyczne? może w masie bakaliowej?), a słodycz przybrała postać kwiatów i chyba kwiatowego miodu. Odrobinki. Całość nie wydała mi się dosadna czy gorzka, ale korzennie ostra. Mimo to, nie siekierowa, a właśnie łagodna.
Gruba tabliczka okazała się niewiarygodnie twarda i głośno trzaskająca, mimo że w dotyku sugerowała kremowość. Choć już wygląda na twardą, to jednak to, z czym się spotkałam, zaskoczyło mnie - czasem myślałam, że nie uda mi się odłamać kawałka, musiałam się namęczyć. A jednak i coś kruchego w niej było (gdy próbowałam kawałek odgryźć). Przekrój skojarzył mi się ze skałami piaskowymi.
W ustach rozpływała się powoli i idealnie gładko. Niby zachowywała kształt i zwartość, ale miękła i gięła się. Odebrałam ją jako nieco gibko-gluciastą. Była kremowa i tłusta. Czułam w niej śliskawy efekt, przez co pomyślałam o sprasowanych owocach i maśle (czymś mocno maślanym, np. kremie). Nie zaburzyło to jej gęstości i lepkości. Okazała się masywna, esencjonalna.
W smaku pierwsza pojawiła się nieśmiała słodycz, wręcz słodziusiość kwiatów... Nieoczywistych, delikatnych - takich, które aż strach dotknąć. Z czasem dołączyły do nich jasne (może żółte?) kwiaty egzotyczne.
W tle mignął delikatny nabiał, zaczynający dopiero leniwie budować bazę. Na przodzie pojawiło się trochę gorzkości wyraźnie palonej, ciepłej... Korzennej! Błysnęły ostro-słodkie goździki i szczypta chili, a potem zrobiło się to cięższe, aż pieprzne. Pomyślałam o ostro-cierpkawych ziołach, w których przekradał się kwasek. Kwasek... orientalny, trochę owocowy? Jakby to zioła były cytrusowe (jak np. trawa cytrusowa).
A mimo to nie było ani gorzko, ani bardzo kwaśno. Słodycz mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ośmieliła się, serwując mi więcej kwiatów i miodu wyraźnie kwiatowego. Łagodzące wątki tła mieszały się z tym, odpowiadając za mocne plecy słodyczy. Palono-korzennej części podpowiedziała masę bakaliową, korzennawą... makowca? Owoce wciąż były trudne do połapania - tak się ukrywały. Pomyślałam o jakiś suszonych, krojonych w kostkę egzotycznych (melon, mango, ananas - rzucam luźno, bo były zbyt nieoczywiste), ale też odnotowałam przebłysk jakiś czerwonych.
Kwaskawo-soczystsze akcenty i chili zmieniły się w mocno śliwkową konfiturę, właśnie chili doprawioną. Wyszła słodko, palono i ostro-korzennie, ostro-soczyście (chili zaopiekowało się nutką czerwonych owoców?). Może to też śliwki suszone, duszone w miodzie i chili? Wyłapałam jakby przypalony do kwaskowości miód (trochę coś melasowego?) i kwasek... cytrusów? Karamboli? Nie był klarowny. Łagodził go, wychodzący na przód motyw bardziej nabiałowo-maślany.
Wspomniana już maślaność podkreśliła makowca i miękkie płaty jego ciasta. Zaraz jednak pomyślałam o cieple, już nie tyle korzennym, co po prostu cieple... Makowiec zmienił się w inny twór, też ciastowo miękki, ale pulchniejszy, bardziej puszysty. Do głowy przyszły mi jakieś maślane pancake'i, omlety, placki. Może lekko korzenne, ale tylko co zdjęte z patelni, cieplutkie i łagodne, bardzo słodkie... To było już słodsze w zwyczajny, nawet trochę cukrowy sposób. Z dodaną na wierzch, także słodką, śliwkowo-ogólnie owocową konfiturą z chili? Ewentualnie masą z nich duszoną... Albo jakąś mieszaną, np. śliwkowo-gruszkowo-egzotyczną ("gruszkowo karambolowatą"?).
Pod koniec kwasek ostrości nieco wzrósł, a słodycz męczyła w gardle, co podkręciło ogólne ciepło i pikanterię. Obok śliwek wyłapałam cytrynę, podsycającego słodko-cierpką... karambolę chyba. I może nutkę gorzkawą, bardziej "kakałkową"?
Posmak należał do cytryn, trochę kefirowo-maślanych, plackowatych klimatów. Słodycz po zjedzeniu wydawała mi się aż cukrowa, ale nie tak chamsko, a jakby był to jakiś "kwiatowy cukier / cukier z kwiatów". I tak jednak mi przeszkadzał.
Całość zaskoczyła mnie. Niby ostra, a tak delikatna, kwiatowa. Przede wszystkim była słodka, acz nie chamsko... tak zwiewnie, ulotnie. Niestety gorzkość nie domagała (ta palona, ziołowa nikła w całości), kwaśności nie było za wiele (ale to akurat nie minus, bo raczej by nie pasowała). Intrygująca nuta śliwkowej konfitury z chili była zacna, ale zabrakło jej dobrego otoczenia. Łagodzące, maślano-plackowe wątki, rozmyta całość mnie nie chwyciła. No tak, charakterystyka niezwykle delikatnego kakao Piura. Chyba muszę się nauczyć, zapamiętać, że nie mam co się na nie porywać, bo jest mi za łagodne.
ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 35 zł (za 50g; cena półkowa)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa