środa, 30 czerwca 2021

J.D.Gross Superieur Czekolada mleczna z orzechami laskowymi 32 %

Natchniona lodami Magnum Praline Chocolate & Hazelnut Tub doszłam do wniosku, że to dobry moment na dzisiaj prezentowaną czekoladę. Albo nie. Po prostu naszło mnie na tabliczkę z orzechami. Najlepiej z okienkiem, jeśli miałabym wybierać, ale bez przesady. Opakowania kolekcjonuję, to fakt, ale czysta z orzechami jest dla mnie w warunkach domowych za nudna. Linia lidlowych J.D. Gross Superieur była jednak zrobiona ciekawiej i choć groziła cukrowym zgonem, nie mogę odmówić "ciemnej" czy białej z migdałami smakowitości. Zdałam też sobie sprawę, jak dawno nie jadłam mlecznej z orzechami laskowymi. A po niesmacznej Ritter Sport Cashew miałam ochotę na dobrą czekoladę z orzechami jak mało kiedy!

J.D. Gross Superieur Czekolada mleczna z orzechami laskowymi 34 % Orzechy laskowe to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao z orzechami laskowymi: całymi, karmelizowanymi siekanymi i mielonymi.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam intensywny, w pełni naturalny zapach orzechów laskowych, nieco podkreślonych wanilią i prażono-słodką nutą karmelu. Płynął od palonego aż do lekkiej goryczki karmelu, jak również jakby z czekolady. Ta także nie pozostawała bierna, serwując sporo naturalnego mleka i nutkę kakao. Pomyślałam o tym jako o... orzechowej gorącej czekoladzie, gdyż wydźwięk był ciepły. Może nawet leciutko korzenny?

Tabliczka była twarda nie tylko ze względu na jej grubość. W dotyku wydała mi się pyliście, może nawet proszkowo sucha, ale jednocześnie zdradzała pewną kremowość.
Trzaskała głośno, orzechy zatopione w niej trzymały się mocno, zostając w którejś z części. Gdy odgryzałam kawałek, wydała mi się kamienno-zwarta, krucha, ale nie twarda jak kamień. Jej twardość kojarzyła się z tabliczkowymi nugatami Zottera i... ciemną czekoladą.
W ustach rozpływała się raczej powoli, ale bez większego oporu, stając się gęstym, maślanym kremem z lekko chropowato-proszkowym efektem, który z czasem wygładzał się. Kojarzyła się nieco z tabliczkami gianduja albo i "utabliczkowionym" i nieco utwardzonym w tym celu kremem-smarowidłem czekoladowym / kakaowym. Niechętnie wypuszczała dodatki ze swych objęć.
Orzechy zatopiono w niej całe, a także połówki i kawałki. Było ich dużo, a jednocześnie nie rozbiły "czekoladowej tabliczkowości" - ilość uważam za trafioną doskonale.
Nie musiałam rozgryzać, by je poczuć. Kawałki otaczała chrupiąca skorupka z cukro-karmelu - na niektórych mniej, na innych więcej. Niektórym zaostrzył krawędzie, co mnie irytowało. To po prostu rozpuszczający się i / lub chrupiący cukier. Uważam jednak, że zupełnie niepotrzebnie to dodali; tym bardziej, że wydawało mi się, iż jakoś za dużo tego.
Były też orzechy świeże i surowe. Wykazywały twardą kruchość i z czasem odrobinę naturalnej, tłustawej sprężystości. Na szczęście to właśnie całych było najwięcej. I część nie została na szczęście pozbawiona skórek.

Od pierwszych chwil czekolada dała się poznać jako cukrowo słodka w nugatowym kontekście. To nugat mocno śmietankowy, z waniliowym echem. Od niego szybko rozszedł się maślano-karmelowy i orzechowy smak. Orzechy laskowe wydały mi się lekko pudrowe, może nieco plastikowe, ale zaraz utonęły w mleku i słodyczy. Początkowo to właśnie mleko i śmietanka wydawały się bazą.

Z czasem zarejestrowałam leciutką goryczkę - splot orzechów laskowych i palonego karmelu? Ten rósł przy powoli wyłaniających się dodatkach, ale nieliczne rzeczywiście smakowały karmelem czy... orzechem laskowym. Ten jakoś zanikał pod otoczką. Część zahaczyła o podsmażono-słodką nutę, która mnie odpychała. Większość kawałków smakowała jednak cukrem po prostu i miałam wrażenie, że wystąpiły tam też kawałki cukru po prostu. Kawałki orzechów w karmelu podwyższały cukrową słodycz, co przełożyło się na drapanie w gardle (które poważnie zaczynało doskwierać już w połowie rozpływania się kęsa), ale też na skojarzenie z...

Orzechowymi lodami na śmietance z cookie dough? Nugat szedł nieco w tym kierunku, wciąż w orzechowo-śmietankowym kontekście. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mleczność i śmietanka zrównały się chwilowo z orzechami laskowymi w nugatowym wydaniu, po czum zaczęły  odchodzić na dalszy plan.

Umacniać się zaczęły bowiem orzechy laskowe - i to jako surowe, świeże i wyraziste, nie zaś nugatowe. Słodycz nieco zelżała, acz drapanie w gardle wciąż czułam. Im czekolady było mniej, tym oczywiście bardziej orzechy laskowe czułam i wtedy kompozycja wydała mi się niemal złudnie korzenna. Niczym... gorąca czekolada orzechowa na mleku? I ze śmietanką i... posypką orzechową?

Kiedy bowiem pod koniec i już po zniknięciu czekolady zaczęłam rozgryzać dodatki, oczywiście to ich smak wyszedł na przód. Soczyste, naturalnie słodkawe orzechy laskowe były zachwycająco intensywnie. Ich boski smak czasem podkreślała goryczka skórek. Niektóre wydały mi się odrobinkę po prostu gorzkawe, inne odlegle sugerujące korzenność.

Właśnie one, świeże orzechy laskowe zostały w posmaku, nieco otulone cukrowo-karmelową, ciepłą słodyczą i śmietankowo-nugatową tonią z gorzkawością w tle. Czułam przesłodzenie fizyczne, ale... na smak nie aż tak bardzo.

Odebrałam ją jako twardszą i bardziej śmietankową wersję J.D. Grossa mlecznej 33 % z mielonymi orzechami laskowymi, ale z pysznymi całymi orzechami i zbędnymi karmelizowanymi.
Mimo iż w zasadzie zbliżona do siostrzanych wariantów z migdałami, wyszła od nich gorzej. Karmelizowane orzechy okazały się niepotrzebnymi cukro-chrupaczami, odciągającymi uwagę od orzechowości. Cukrowa mleczna czekolada orzechowa też skupiła się raczej na mleczności... co w połączeniu z laskowcami było przyjemnie, ale nie tak zachwycające. Coś w orzechach było, w tym połączeniu czy karmelizowaniu części, że... coś nie grało. Zupełnie się nie spodziewałam, że większość oddam Mamie, bo taka słodka nuda i chrupanie po prostu mnie znudzi. A jednak nie jest to czekolada zła, o nie! Mama skończyła - też nie zachwyciła, ale ogółem raczej jej smakowała: "Ta sama czekolada... dziwnie się rozpuszczała. Ale znalazłam na nią sposób! Po prostu wszystko gryzłam i cmoktałam, bo te orzechy bardzo dobre i fajne takie chrupiąco-twarde coś. Tak to taka smaczna.".
Nie sposób jednak nie pomyśleć o Milce Mmmax Nuss & Nougat Creme, która... wyszła zdecydowanie lepiej. Słodycz, laskowce i śmietankowo-nugatowy krem były świetne - nie potrzeba tam żadnych kawałków cukru / w cukrze.


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl
cena: 5,99 zł (za 150 g)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 34 % orzechy laskowe (23% całe orzecgt laskowe, 6% mielone orzechy laskowe, 5% karmelizowane orzechy laskowe: 60% orzechy, cukier), cukier, tłuszcz kakaowy, 10% mleko w proszku pełne, miazga kakaowa, laktoza, 2,5% mleko w proszku odtłuszczone, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, naturalny aromat waniliowy

wtorek, 29 czerwca 2021

Auchan Dark Strong 85 % ciemna

Jak obiecałam już przy Auchan Noir Degustation 85 %, postanowiłam sprawdzić, jak wypada nowa wersja w porównaniu do dawnej. Z tego porównania nie cieszyłam się, bo zmiana czekolad z Auchana wypadła na okres czasu, w którym ze sklepów zniknęło wiele moich produktów, a i dużą część zmieniono na gorsze. To, że właśnie genialna Auchan Bio Chocolat NOIR / Chocolate NEGRO 70 % została wypchnięta przez gorszą Auchan Bio 70 % wprawiło mnie w iście wisielczy humor. O obniżeniu gramatury nie wiedziałam, co myśleć (z jednej strony wolałam to, niż mieliby obniżyć jakość, ale...).

Auchan Dark Strong 85 % to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao.

Zaraz po rozerwaniu sreberka poczułam wyrazisty zapach mocno palonego drewna i goryczkowatego słodu, do którego z czasem doszła wątła kawa, a dokładniej jej ziarna. Wydało mi się to trochę, miejscami przepalone aż na węgiel. Trochę też... jak ciasto poprzypalane po brzegach?
Wydźwięk był ciężkawy, ale... zwłaszcza słód szybko otoczyły delikatne cierpkawe owoce; podszepnęły... soczystość... w pewien sposób też ciężkawą. Pomyślałam o śliwkach, acz raczej wędzonych / suszonych, a także o... jeżynach i średnio dojrzałych brzoskwiniach / nektarynkach? Ale takich np. "ciastowych", nie surowych? Zarówno im, jak i ciastu nieco słodyczy nadał miodowy akcent.

Tabliczka była bardzo twarda i łamała się z głośnym trzaskiem w dość kruchy sposób - realnie odpadały jej drobinki. Twardość wynikała poniekąd z grubości - z tak grubawą tabliczką marketowych marek własnych 100 gramów się jeszcze nie spotkałam - to miłe.
W ustach twardość sobie zachowała, acz rozpływała się raczej łatwo, kremowo. Nie spieszyła się, właściwie robiła to niewyobrażalnie długo. I długo zachowywała swój kształt. Jak sugerował ziarnisty przekrój, była dość szorstkawa, z czasem bardziej pylista (od kakao). Miękła w dość maślany sposób, dopiero po pewnym czasie tłusto zalepiając. Było w niej coś przytykającego, ale pod koniec uratował ją bardziej soczysty efekt jakby... tłustej masy (na ciasto?) z owocami. Po zniknięciu z kolei zostawiła pylistość.

W smaku przedstawiła się jako wręcz słodziuteńka, przy czym słodycz nie była wysoka. Po prostu miała uroczy, waniliowo-miodowy wydźwięk. Trwała z boku niemal cały czas, pozwalając poszczególnym nutom spokojnie płynąć. Wanilia wydała mi się lekko... sztucznie-wanilinowa, ale stała dopiero za miodowścią. Obie muskały aż leciutką cierpkością, podkreśloną kakao w proszku.

Cierpkość rozbudziła resztę kompozycji, otwierając drogę palonemu motywowi. Wraz z nim weszła gorzkość lekkiej, przyjemnej spalenizny, drewna (właśnie przepalonego drewna?) i nienachalnej kawy czarnej. Najwięcej cierpkości przejawiał... słód. Palony i... aż lekko orzechowy? Pomyślałam o orzechach włoskich, ale nie tylko.

Zatopione były w mulistym, gorzko kakaowym cieście. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drewno wywalczyło swoje, a mieszając się z orzechami utworzyło ciastowy klimat. Oczami wyobraźni zobaczyłam ciasto biszkoptowo miękkie i tłustawe, na pewno aż pyliste od kakao i może z zawilgoconymi orzechami. Gorzkość zaczęła opływać maślaność, łagodząca ją. Po paru chwilach ta maślana ciastowość dominowała. Wsparła ją nuta śmietanki. Masło i kakao w proszku za sprawą tego wypieku stały się nutą wiodącą. To ciasto przypalone po bokach, ale natłuszczone i nasączone bez dyskusji.

Nasączone i... mokre... do głowy przyszła mi czarna, wilgotna ziemia, kręcąca się między kawą, a kakao w proszku. Zalegały na niej zmurszałe drzewa. Pojawiła się namiastka owoców. Chyba wyłapałam jeżyny, ale były też i inne. Może przerobione na jakąś ciastową masę? Słodkie, a jednocześnie z wytrawnością... Nabrały przygaszonego wydźwięku suszonych / wędzonych śliwek, które były jakieś... stwardniałe i niepewne swego, a przyprószone kakao. Z czasem zdecydowały się upuścić odrobinkę kwasku. Wyraźnie poczułam wiśnie.

Bliżej końca owoce zostały dosłodzone miodowo-palonym, cierpkawym akcentem. Soczystą kwaśność i cierpkość wiśni wzbogaciła miodowa słodycz, więc ogólna słodycz nieco wzrosła. Odrobinka słodyczy należała także do prawie nieobecnych, niejednoznacznych owoców: jeżyn, wiśni, śliwek i... z czasem jeszcze jakiś słodszych. Może brzoskwiń / nektarynek, moreli? Mogły być kompotowo soczystą warstwą z kakaowego ciasta.

Ziemistość też łączyła się z kakao i lichym kwaskiem, tu jednak żółte owoce i wiśnie nie zdecydowały się podnieść rękawicy. Ten niemal iluzoryczny kwasek chyba pochodził raczej od kakao po prostu. Zmieszał się z miodem, który w momencie znikania kęsa niemal dominował.

W posmaku zostały wiśnie i miód, jak również właśnie najzwyklejsze kakao, drewniano-orzechowy, nieco przypalony splot i lekka maślaność, śmietankowość. Kwasek owoców i kakao pobrzmiewał, ale wszystko i tak temperowała słodycz. Na koniec nie była już taka owocowa, a bardziej przygaszona i palonocukrowa.

Od dawnej wyszła bardziej orzechowo-przypalono (stara była węgielna, orzechowo-skórowo-skórkowa), a jej słodycz bardziej kojarzyła się z miodem niż wanilio-waniliną; była mniej owocowa. W nowej ogromny udział miało odtłuszczone kakao, ale wyszło to neutralnie, nie negatywnie. Mimo to, przełożyło się na słabszą wytrawność i spłyciło kompozycję, nie da się ukryć. Czuć, że to jakby prawie ta sama czekolada, ale właśnie spłycona. Uwierzę też, że zmienili aromaty odpowiedzialne za wydźwięk słodyczy. Z kolei wysoką maślaność zostawili, szkoda. Zdecydowanie wolałam głębszą dawną, choć i ta mi smakowała.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 4,99 zł
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak, jak nie będzie lepszej alternatywy

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, aromat

poniedziałek, 28 czerwca 2021

Cocoloco Chocolates Fig 43 % Venezuela mleczna z Wenezueli z figami

Kupując tę czekoladę nie miałam pojęcia, że lada moment pojawi się Zotter Fig & Port. Wiedziałam, że muszę ją mieć (przypominam, że wszystkie Cocoloco zamówiłam razem, więc to nie "dawanie kolejnej szansy", a po prostu wyjadanie tego, co kupiłam). Uwielbiam suszone figi (choć za często nie jem, bo są mi za słodkie), a w czekoladach często się nie pojawiają. Co prawda nawet jedna z moich ulubionych marek sobie z nimi jako z dodatkiem nie poradziła (Pacari Fig), ale nic nie stało na przeszkodzie sprawdzić, jak figi łączą się z czekoladą mleczną. Kupując obstawiałam siekane kawałki zatopione, ale po Maple & Pecan już nie byłam taka pewna.

Cocoloco Chocolates Fig 43.5 % Venezuela to mleczna czekolada o zawartości 43,5% kakao z Wenezueli z suszonymi figami.

Widok, jaki ukazał się moim oczom po rozerwaniu złotka, mimo wszytko mnie zadziwił. Otóż porwało się, bo miejscami poprzyklejało się do... lepko-mokrych połówek fig zatopionych w tabliczkę na przestrzał.

Poczułam zapach raczej delikatny, ale przede wszystkim należący do nich. Były to figi soczyste, muląco słodkie i duszno-skarpetowe. Za nimi zarysowała się czekolada, w której dominował cukier. Dopiero potem kolejno poczułam maślaność i mleczność, co ogółem skojarzyło mi się z miodem / miodowym toffi. Chwilami zaś pod wpływem fig zahaczało o ser (słodkawy żółty?), tłusty ser. Uważniej wąchając wierzch, spotkałam się z orzechem laskowym.

W dotyku tabliczka wydała mi się polewowa. Już wyglądała na proszkową, a figi cechowała pozorna twardawość, nawet lekka gumowość i wysoka lepkość. Były wilgotne i wtopione prawie na wylot.
Czekolada niby łamała się łatwo, ale jednocześnie beznadziejnie, bo rozlatywała się przez dodatek, który zostawał w którejś z części. Zdarzało się, że w ogóle od fig odpadała.
Łamała się z trzaskiem polewy. Była bardzo twarda i krucha w kamienny sposób. Chwilami dziwnie odskakiwała warstwa wierzchu - jakby czekolada była tablicą z polew.
W ustach rozpływała się powoli i opornie. Połączyła tłustość chłodnego masła i proszkowość, która najpierw była nieprzyjemną prochowością. Potem jednak nieco wygładzała się do proszkowości, a na koniec robiła się bardziej jedynie pylista. Od początku do końca zachowywała zbitość, znikając jak bardzo tłuste mleko.
Figi okazały się suszone, ale typu wilgotnego (nie przepadam za takimi; z kolei takie daktyle bardzo lubię, bo blisko im do świeżych - w przypadku fig... niestety*). Chwilowo na początku skojarzyły mi się z twardawą gumą, ale w ustach zaraz pokazały, że się myliłam. Okazały się przystępnie miękkie, plastyczne. Łatwo, by oddzieliły się od czekolady, która zdawała się im przeszkadzać. Od początku bardzo, bardzo wilgotne, tylko nasiąkały i miękły jeszcze bardziej, zachowując formę. Szybko się je jadło, ciumkając. Mięciutkie i soczyste, niemal rozpływające się, okazały się także cudnie strzelające od pesteczek. Podobały mi się "na chwilę" i jednorazowo (jako ciekawostka), ale nie współgrały z czekoladą.

Smak też był niezgrany, bo ten czekolady przy wielkich figach niemal zanikał, a osobno nudził. Kawałek czekolady bez figi, ugryziony jednak po fidze też wydawał się dziwny.
Ja sama pozwalałam wszystkiemu w ustach się rozpływać i nasiąkać, a figi zostawiałam, gdy już czekolada zniknęła (lub prawie) i dopiero je gryzłam.

Jako pierwszą przeważnie czułam słodycz czekolady. Rosła bez ogródek, roztaczając po ustach cukrowość oraz: w przypadku kawałków bez fig - lekką nutę wanilii; w przypadku kawałków z figami - miodową mgiełkę pochodzenia figowego. W kęsach z figami, te szybko się podpinały pod czekoladę. Ta jednak, gdy spróbowałam kawałek niedotykający fig, nimi nie przesiąkła.
Co dziwne, przy niektórych kęsach z ich pobliża, a bez fig, pojawiał się też duszno-skarpetowy, jakby perfumowo-stęchły motyw.

Zaraz za cukrem wyłapałam lekki, karmelowy, może nawet orzechowo-prażony motyw, który trafił na smakową tłustość, maślaność. Tu chwilami do głowy przychodziło mi toffi... toffi orzechowe? Z nawet minimalną goryczką.

Zaraz jednak wygładziło się to, zostało zalane mlekiem pełnym i zacukrzonym. Zgrywało się ze słodyczą, nie łagodziło jej. Czułam smakową tłustość mleka... Z tej toni znów wyłoniło się masło, ale że zmieszane z mlekiem i w przypadku większości kęsów z figami, słodyczą ogólną, już nie takie dominujące.

Gdy w ustach wylądował kawałek z dużą figą, oczywiście to figa zaraz dominowała. Zdarzyło mi się dwa-trzy kawały wyciągnąć i zjeść bez czekolady. Muszę przyznać, że smakowały słodziutkimi, wilgotnie-suszonymi figami, naturalnie kojarzącymi się z miodem. W niektórych pojawiła się odrobinka nuty "duszno ukwaszonej". Były zachwycające. Mimo że paliły w gardle, trudno o lepsze.

Otaczało je masło, maślaność... mleko... z miodem? Wyraźnie w drapaniu słodyczy w gardle właśnie taką nutę wyłapałam. Nasilała się wraz z nasiąkającymi figami. W kęsach z nimi po prostu nie da się ich nie czuć. Okazały się bardzo wyraziste, a smakując w pełni sobą w dużej mierze zabijały czekoladę. Niestety jednak, bliżej końca gdy w ustach zostawał głównie kawałek figi, a czekolady tylko trochę, ta ostatnia wydała mi się pobrzmiewać "owocowo-stęchłą" nutą. Mam wrażenie, że pod wpływem zawilgocenia figami, mogło coś stać się z mlekiem.

Sama czekolada spróbowana po takim "zafigowieniu" wciąż była cukrowo-waniliowo przesłodzona, o dziwo bardziej mleczna, ale też leciutko orzechowa. Kontrastowo jednak wydawała się nijaka. Wolałam więc w większości wyjadać figi, które z kolei... osobno też mi "na degustację czekolady" nie odpowiadały... no, po co męczyć coś tak niezgranego, zamiast np. zjeść po prostu same suszone figi?

Po zjedzeniu paru kostek, fig (głównie fig, uściślając) został posmak głównie fig, specyficzne palenie słodyczy w gardle i na języku też głównie za ich sprawą, a nieprzyjemnie wzmocnione cukrowością, zagęszczającą ślinę. Czekolada w posmaku prawie nie istniała, ale ewidentnie dodała zacukrzenia i odrobinki mleka.

Całość wyszła bezsensownie. Przeciętna, o kiepskiej strukturze i strasznie przesłodzona, polewowa czekolada przeszkadzała zacnym figom. Jednocześnie nie były to figi, jakie chciałabym jeść osobno, bo wolę te suszone-suszone, twardsze, nie takie aż rozpływające się w ustach. Prawda jednak, że do czekolady to własnie takie są najlepszym wyborem... chyba, bo wciąż nie wiem, co z tą "stęchłą" nutą. Kamienne byłyby złe na pewno. Takie "figo-nalepki" jednak ogółem... nie mają według mnie większego sensu, bo czekolada takiemu dodatkowi tylko przeszkadza. A jako że ta sama w sobie była kiepska, to... dodatek ją uratował. Takie figi to widziałabym jako nadzienie!
Zjadłam niecałą 1/3 tabliczki, próbując ją jeść różnie; nie ukrywam, że przygarnęłam część głównie z figami. Te były dość ciekawe, ale jak pisałam, nie takie w moim typie. I takie połączenie... ani to tak naprawdę czekolada z figami, ani figi w czekoladzie. Bez sensu, ale nie tragedia. Na pewno miły zasładzacz, jak kogoś na takie coś najdzie, ale to zupełnie nie moja bajka. To było trochę jak zestawianie czekolady z winem / kawą albo serów z figami właśnie - ponoć pasują do siebie itd., ale mnie to ani trochę nie przekonuje. A tu jednak kupiłam tabliczkę, a nie komplet czekolady i fig, więc oczekuję jakiegoś zgrania, sensu.
Mamie wpadła reszta i trochę pojadła, wybrała dwie pozostałe figi, a resztę odłożyła dla ojca, stwierdzając: "Czekolada w zasadzie ogółem dobra, nie mam jej zupełnie nic do zarzucenia, ale w niej samej niewiele i czuć... tylko cukier i... chyba to mleko w proszku takiej konsystencji dziwnej nadało. Te figi w niej najlepsze, ale takich osobno, samych to też w sumie bym nie chciała". Uznałyśmy, że gdyby to była zwykła czekolada za jakieś 3 zł, to byłaby całkiem miłym zasładzaczem, ale ekhem...


ocena: 5/10
cena: 5 £
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada 95% (cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, wanilia), suszone figi 5%

*PS Po tej czekoladzie nawet z ciekawości wróciłam do wilgotnych, czyli "uwodnionych" suszonych fig (u mnie Alesto) i ta ich gumowość, ogół... dalej osobno dla mnie była wręcz obleśna. To, co wystąpiło przy tej czekoladzie jest więc jeszcze ciekawsze.

niedziela, 27 czerwca 2021

Carrefour Selection Noir Equateur 60 % ciemna z Ekwadoru

Czekolad z linii Carrefour Selection nie oceniam najlepiej, ale też mnie od nich specjalnie nie odrzuca. Ot, są bo są jako jedne z wielu. Ta w dodatku w opakowaniu, które bardzo mi się podoba. Na 60 % akurat się cieszyłam, bo mogłam ją porównać z J.D. Grossem i propozycją z Auchan, za którymi też jakoś w najbliższych dniach miałam się wziąć. Jak to markety sobie radzą z taką zawartością? Śmieszny fakt, że mimo iż ucinanie gramatur w tabliczkach wyglądających na 100 gramów mnie denerwuje, w tym przypadku nawet to uznałam za "jakiś tam plus". Pomyślałam, że akurat 80 g takiej słodyczy mnie nie zmoże, dzięki czemu będzie to jednorazowe, względnie łatwe spotkanie (moja dzienna czekoladowa norma to 100g, ale taka ilość w przypadku za słodkich / za tłustych bywa problematyczna).

Carrefour Selection Noir Equateur 60 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 60  % kakao z Ekwadoru; marki własnej Carrefour, zatwierdzone przez Gault&Millau.

Gdy tylko rozerwałam sreberko, poczułam zapach przesłodzonego biszkoptu i dżemu... różanego? Z suszonych płatków kwiatów? Całość miała nieco suchawy wydźwięk, podchodzący pod suszone kwiaty / zioła (w trakcie degustacji pomyślałam m.in. o mięcie). Tym blisko było do wyraźnie zaznaczonego, mocno palonego kakao (pozytywnie prawie przypalonego?) z palono-orzechową cierpkawą gorzkością. Skojarzyło mi się to z  jakimś orzechowo-marcepanowym kremem doprawionym sowicie korzennymi przyprawami. Bukiet tych rozłożył się z czasem: czułam cynamon, gałkę muszkatołową i gorzkawy kardamon. Biszkopt też przystał na takie przyprawienie, choć pod jego wpływem, kompozycja zdawała się kręcić także po prostu z maślaną nutą (tłuszczu kakaowego).

W dotyku tabliczka wydawała się sucho-tłusta, ale na pewno twarda, nie zaś ulepkowata.
Potwierdziło się to przy łamaniu, bo trzaskała "pusto" i pękała prosto jak od linijki (niekoniecznie po liniach podziału), acz nie tak bardzo głośno z racji tego, jak cienka była.
Mimo ziarnistego przekroju, okazała się raczej gładkawa. Rozpływała się wolno, leniwie i początkowo nieco opornie. Z czasem miękła, ujawniając swoją wysoką, ciężko-maślaną tłustość, którą to zlepiała usta. Minimalnie łagodził ją pylisty efekt, a także mieszanka soczystości i drożdżowości pojawiająca się chwilami bliżej końca.

W smaku w pierwszej chwili zarejestrowałam cierpkość pylistego kakao. Pomachało mi przed nosem lekką spalenizną, którą z każdej strony zaczął opływać cukier.

Cukier jakby będący bazą waniliowego biszkoptu. Oczami wyobraźni zobaczyłam miękkie ciasto, w miarę puszyste wewnątrz, ale całościowo już suchawe, oblane... suchawo-lepkim lukrem? Pomyślałam o jakiś poprzypalanych biszkoptach, przesmażonych pączkach, których cechę tę próbowano ukryć kilogramem cukru. Wydały mi się zawilgocone... z czasem bardziej drzewnie żywo-wilgotne?

Cukier i cukrowość zaraz też zaskoczyły na żywszy tor. Zasugerowały przesłodzoną, poprzypalaną marmoladę, powidła czy dżem, co było owocowym tchnieniem. Początkowo trudnym do określenia, jedynie rześką mgiełką. Pomyślałam, że mogłyby to być z dodatkiem miodu... jakieś cierpko-śliwkowe powidła. Zaraz zdecydowanie poczułam węgierki (albo podobne polskie), także ich pestki... rozwalające się i... soczyste? Jak nasączone drewno lub marcepan?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na przód wyszedł palono-przypalony smak. Rozszedł się, starając się pokazać z lepszej strony. Niósł gorzkawość wyważoną i spokojną. Kojarzyła mi się trochę z nieco zawilgoconym drewnem i suszonymi ziołami, trochę z kakao samym w sobie. Na pewno było w tym też coś orzechowego, ale wpisującego się w taki "orzechowawy smak tłuszczu kakaowego". To jednak także... lekka spalenizna, która zatrzymała się w przyjemnym punkcie.

Wymieszała się nieco z biszkoptem, co chwilowo przełożyło się na myśl o kakaowym biszkopcie, ale po chwili na znaczeniu przybrała maślaność. Ciasto zmieniło się w jakieś tłuste bułeczki, i... dosłownie pączki w maśle. Orzechowe pączki? Znów przy tych cukierniczych klimatach orzechy zawalczyły o siebie, gorzkawość i drzewa im pomogły i wyłoniły odrobinkę... marcepanu? Marcepanowego kremu? Czułam splot migdałów i orzechów, to pewne. W wydaniu cierpko-palonym, przyprawionym... korzennie! Wszystko to ułożyło się w suchawe, oblane lukrem i sowicie przyprawione gorzkawą gałką muszkatołową, trochę kardamonem i cynamonem pierniczki i piernik (może właśnie z warstwą owocową oraz marcepanową).

Bliżej końca zrobiło się już za słodko, ale na szczęście marmolady i dżemy, jak już je poczułam, tak  umocniły się do tego etapu. Wyraźnie błysnęły czerwienią. Z truskawek? Malin? Wciąż podkreślonych śliwką. Na pewno zasłodzonych, ale i nadających nieco lekkości przesłodzonemu ciastu, tłustym wypiekom...

W końcu przesłodzenie zostało lekko przełamane wyższą cierpkawością, do której przyłączyły się owoce i przyprawy korzenne. Pomyślałam o ziołach, albo raczej... herbacie? Jakiejś owocowo-hibiskusowej, korzennej.

W posmaku został splot korzenności i marcepanu, ale raczej z cierpkością palonej kawy i kakao niż herbat; z mnóstwem maślano-tłustawych, słodkich wątków. Aż trudno je połapać, ale łączyło je na pewno jedno: prosta, biała, za wysoka słodycz cukru / lukru. Na szczęście jednak w gardle nie drapało.

Całość wydaje się w miarę niezła, przystępna, mimo że za tłusta w wydźwięku i smaku. Sam smak nie był też aż tak przesłodzny w sensie natężenia, jak mogłabym się spodziewać. Wydźwięk niestety bardziej dawał się we znaki - te wszystkie tłusto-przecukrzone twory z lukrem, cukrem. Biszkopt i piernik, z owocowymi masami (śliwki, truskawko-maliny), marcepanowo-ziołowe, korzenne podkręcenie ich mogły by być naprawdę cudowne, gdyby nie nuty całej tej słodyczy i tłustości. Przez nie miła spalenizna też wyszła dwojako: chwilami zacnie, a chwilami tragicznie (przesmażony pączek).
Męczyła mnie również ciężka, początkowo oporna, a potem lepko-tłusta struktura ulepka.
Jednocześnie nie uważam, by czekolada była szczególnie zła. Szkoda, że były te kiepskie posmaki, wynikające z bylejakości (przypalenie?), myślę nawet, że gdyby biały cukier zmienili na trzcinowy mogłaby być... pyszna? Stąd i ocenę wystawiam tylko troszeczkę wyższą niż Moser Roth 70 %; czy Luximo 72 % Ekwador, bo poziom zbliżony (piszę o jakości), acz Carrefour miała większy potencjał.

W sumie była troszeczkę podobna do 72 %, ale o wiele tłustszo-rozmyta. Słodycz tamtej wpisała się w paloność i wyszła karmelowo, oprócz tego była orzechowo-przyprawiona (tylko że 72 % odznaczała się wyrazistością fistaszków, jakby wręcz miodowością; czułam rozmaryn); tłustość 72 % wydawała się bardziej śmietankowa, więc aż tak nie męczyła. Zdecydowanie była głębsza, a co za tym idzie - smaczniejsza.
Mam wrażenie jednak, że bliżej jej do 80 %, która pewnie też była zapchana niemiazgą (obstawiam, że tłuszczem, a 60 % tłuszczem i cukrem, stad taki efekt). 80% to chleb ze śliwką, herbaty, zioła i gorzki dym, słodycz jakby pochodzenia kwiatowego w momencie gdy w 60 % też była i śliwka i to wszystko, ale bardziej zacukrzone, na słodko.
Kwiatowo-herbaciana, ale słodko miodowa, także wysoce maślana była Love Cocoa Ecuador Dark 70% - tylko tamta w dobrym stylu.


ocena: 6,5/10
kupiłam: Carrefour
cena: 4,99 zł (za 80 g)
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyny słonecznikowe, naturalny aromat waniliowy

sobota, 26 czerwca 2021

lody Haagen-Dazs Belgian Chocolate (po zmianach 2020)

Te lody kupiłam nie na bloga, a dla siebie, bo pomyślałam, że z chęcią bym do nich wróciła (stara recenzja z 2016 roku), aby zobaczyć, jak je odbiorę po np. tak zachwycających czekoladowych Magnumach Intense 70 % Tub i innych. Prawdę mówiąc, miałam dziką ochotę na HD Chocolates Dark Chocolate & Almonds 70 % Cocoa, ale niestety, ze sklepów jakoś je wywiało, a Belgian Chocolate był akurat jedynym przecenionym w Kauflandzie. W domu okazało się z kolei... że nieco zmienili skład, opakowanie, a stare zdjęcia na blogu mi się nie podobają. Zwłaszcza dwa pierwsze czynniki przeważyły o tym, że recenzja jednak jest. Nie ukrywam, że po tym, jak ostatnio odkryłam, że pogorszyli lub wycofali uwielbiane przeze mnie produkty, gdy tylko się zorientowałam, że zmienili, zrobiłam się nieco markotna i sceptyczna.

Haagen-Dazs Belgian Chocolate to lody czekoladowe z belgijską czekoladą ciemną (23%).

Zaraz po zerwaniu folii poczułam wyraziście ciemnoczekoladowy, gorzko kakaowy zapach z zaznaczonym palonym akcentem oraz śmietankową bazę lodową. Splatała to niska, też jakby palona słodycz, która aż mnie zaskoczyła swoją delikatnością.

Lody były twarde i zbite, co oczywiście częściowo zmieniało się wraz z tym, jak się rozpływały, acz do samego końca zachowały pewien konkret. Gęstawe i kremowe, a przy tym ciężkawe (ale nie ciężkie), były nie tylko ze względu na śmietankową bazę, tłustawą we właśnie śmietankowo-mleczny sposób. Wydały mi się minimalnie w specyficznie czekoladowy sposób zagęszczone, co dla mnie jest plusem. Ponadto, cechowała je lekka pylistość. Małe czekoladowe wiórki dodatkowo "zagęściły" całość i spowolniły rozpływanie się (co uważam za zaletę - lubię dłuuugo jeść). Tak je posiekali, tak przemieszali z masą lodową, że w ustach bezproblemowo, a przyjemnie rozpływały się wraz z lodami. Odciągały uwagę od ogólnej tłustości, mimo że sama czekolada była dość tłusta. To jednak dobrze czuć jedynie w przypadku większych płatków-opiłków i płatko-kawałków, których też nieco się w pudle znalazło. Niektóre prawie wielkości małego paznokcia - przy nich udało mi się ustalić, że kawałki te były gładkie i dość maślane, ale również w porządku.

W smaku lody przywitały się gorzkawym kakao, na które napłynęła intensywna, naturalna baza śmietankowa i lekka słodycz.
Przy każdej łyżeczce po ustach szybko rozchodziła się ciemnoczekoladowa cierpkość poganiana bazą, co wyszło zaskakująco przejrzyście. To znaczy: baza ani trochę nie "umleczniła" czekolady. Od początku czuć, że to właśnie czekolada ciemna o dość wysokiej cierpkości. Przypominało to brownie, a więc coś ciemnoczekoladowo-kakaowego w specyficznie wyrównany sposób.

Mnóstwo kawałków czekolady podkreślało i wzmacniało smak właśnie ciemnej czekolady o mocno palonym charakterze. Wydały mi się gorzko-cierpkawe, ale nie mocno, a w sposób "deserówkowy". Uwalniały bowiem także słodycz, która tchnęła wręcz likierowy akcent. Wydawało mi się, że większość słodyczy pochodzi właśnie od tych wiórków, co przełożyło się na efekt brownie nasączonego słodkim czekoladowym likierem.

Kiedy akurat nazbierało się więcej tych kawałków, po przejedzeniu jakiejś części robiło się bardziej słodko, i to czekoladowość skupiała na sobie większość uwagi, umacniał się klimat brownie, trochę "deserówkowy" jak słodka czekolada ciemna o jedynie nutach śmietanki.

Z takim poczuciem zostałam po zjedzeniu: jakbym zjadła obłędnie czekoladowo-kakaowe brownie. Co więcej, czułam w ustach kakaową cierpkość, wytrawność ciemnej czekolady. Lody okazały się sycące, ale nie w negatywnie ciężkim sensie. Miłe było też to, że tłustość nie dawała się we znaki.

Lody wydały mi się mniej słodkie niż kiedyś, co dla mnie jest ogromnym plusem. Co więcej, ogół prezentował się bardziej ciemnoczekoladowo i cierpko, nie zaś "jak ciemna mleczna", "śmietanka z kakao i czekoladą" (czyli stare). Mocne skojarzenie z brownie nasączonym alkoholem to kolejny plus.
Przyznaję, że pozytywnie zaskoczyła mnie zmiana na lepsze (w dzisiejszych czasach!).


ocena: 10/10
kupiłam: Kaufland
cena: 14.99 zł (promocja)
kaloryczność: 281 kcal / 100 ml
czy kupię znów: tak (w promocji!)

Skład: świeża śmietanka 35%, zagęszczone mleko odtłuszczone, belgijska czekolada 13% (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), cukier, kawałki belgijskiej czekolady 10% (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz maślany, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), żółtko z jaj, kakao w proszku, naturalny aromat waniliowy

piątek, 25 czerwca 2021

Sarotti Feine Edelbitter Marzipan ciemna 60 % z kremem marcepanowym

Ta czekolada... nie trafiła do mnie w głupi sposób. O nie. Z dziwnego powodu przyszło mi ją zjeść bardzo szybko. Dosłownie 3 dni po zakupie, czego prawie nigdy nie robię. Czy miałam aż tak ogromną ochotę na czekoladę z marcepanem? Czy szykowała się jakaś seria? Otóż nie. W Kauflandzie były po prostu promocje na pewne czekolady, których postanowiłam zrobić zapas. Wszystkie miały daty od 8 miesięcy do około roku. Jako że w miarę polubiłam się z ciemnymi Sarotti, postanowiłam dać szansę nadziewanej. Marcepan wprawdzie mnie nudzi, ale nadzienie marcepanowe? Liczyłam na migdałowo-marcepanowawy krem. I mimo że obecnie nieszczególnie mi po drodze z nadziewanymi, doszłam do wniosku, że do przyszłego roku na pewno mnie w końcu na taką najdzie. W domu okazało się, że... ta jedna jedyna datę miała nie roczną, a dosłownie kilkudniową. Tak, o ile wszystkie były do jakiś miesięcy na przestrzeni 2021, tak ta do 2020 (spokojnie, to tylko kolejka wpisów taka długo - jadłam ją przeterminowaną raptem o dzień i niestety i tak nie jestem przekonana, czy w takim razie ta recenzja w ogóle ma sens).


Sarotti Feine Edelbitter Marzipan 4 Tafelchen to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao nadziewana kremem marcepanowym (36%).
W formie 4 mini tabliczek (po 26,5 g każda).

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam wyrazisty zapach marcepanu, a więc charakternie migdałowy, z leciutką goryczką, podkreśloną kakao i nutą likieru, jak również słodycz. Ta jednak nie była zbyt wysoka - wiązała się ze skojarzeniem z likierem. Czekolada wydała mi się zachowawcza i wycofana, ale zadowalająco gorzkawa, mimo że i "deserowo" słodka.

W dotyku tabliczki wydały mi się ulepkowato-miękkie, ale przy łamaniu ładnie pykały. Czekolada ogółem jednak nie była bardzo twarda. Marcepanowy krem wyglądał na zbity, ale to tylko pozór.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnim, raczej szybkawo. Robiła to łatwo, dość tłusto i rzadkawo.
Znikała, odsłaniając grudkowaty krem, którego struktura była pomieszaniem tłustego, mlecznego kremu z marcepanem ze średnio przemielonych migdałów. Nie był idealnie gładki czy bardzo tłusty, ale przyjemnie wilgotnie-tłustawy, kierujący się ku drożdżowości. Rozpływał się wolniej od czekolady, ale łatwo. Wydał mi się lekko pylisty i spójny (dzięki kremowości) z czekoladą. Marcepanowe, skrzypiące wiórki zostawały jeszcze na sam koniec po czekoladzie, ale na krótko. Wyważona tabliczka.

W smaku jako pierwszą poczułam gorzkość. Należała do dymu i mocno, ale nie za mocno palonej kawy sowicie dosłodzonej... likierem migdałowo-marcepanowym? Musiała przesiąknąć wnętrzem. Była bardzo słodka, a jednocześnie nie cukrowa. Trochę owocowa? Pomyślałam o wędzonych, kwaskawych śliwkach.

Już po paru chwilach do głosu dochodziło wyraziste wnętrze, by mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa chwilowo zdominować kompozycję (ale nie zabić czekolady całkowicie). Marcepan sam w sobie okazał się przede wszystkim migdałowy w kontekście bardzo słodkiego marcepanu, przy czym migdały podkreślała przyjemna, niemal cierpkawa goryczka i alkohol. Ilość jedynie do podkreślenia, trochę ocieplająca. Idealnie zeszło się to z czekoladą, która w tym czasie zdążyła zrobić się nieco bardziej dymnie piernikowa.

Czekolada, która z kolei dominowała ilościowo z czasem upuściła więcej cierpkości swoją "kawą" zalewając... piernik z powidlaną warstwą owocową. Taki dość odważnie doprawiony pieprzem i lukrecją... korzennie chłodnawy? Przyprawy te wpisały się w alkoholowość.

Ta, i jej ciepło w gardle, bliżej końca w bardzo zgrany sposób zamieniły się miejscami ze słodyczą. Ta jakby oblała piernik lukrem, do kawy z likierowym syropem dolała mleka... Zrobiło się mleczniej, leciutko nugatowo-migdałowo, by na koniec jakby na zasadzie kontrastu znów to marcepan i goryczkowato-palona czekolada ciemna wyszły na przód.

W posmaku została cierpkość gorzkawego, ale łagodnego kakao i marcepanowa nuta z odrobiną "ciepełka" (piernikowo-alkoholowego) oraz owocową mgiełką. Wyłapałam leciutki kwasek, albo raczej jego sugestię... Cukierkowość? Po zjedzeniu zostałam z wyobrażeniem o kostce piernikowej: z marcepanem, owocową częścią i w polewie kakaowej.
Niestety już w połowie jednej minitabliczki czułam lekką oleistość na ustach.

Całość okazała się smaczna i... interesująca. Krem był dużym i pozytywnym zaskoczeniem, jak i nuty wyczuwalne w czekoladzie. Idealnie się zgrały! Śliwkowo-kawowy piernik i marcepan to już miłe połączenie, a tu w dodatku idealnie trafiona kropelka alkoholi i przystępna struktura. Niby krem, ale i zacny marcepan zarazem.
Zdecydowanie wolałabym, by rozpływało się to wolniej, a także by ogólna słodycz była niższa, ale to naprawdę propozycja warta spróbowania. W momencie robienia zdjęć zastanawiałam się, czy zjem jedną-dwie minitabliczki, a resztę oddam dla ojca przez daty (przez nieapetyczny wygląd założyłam, że czekolada zgodnie z groźbą producenta się zestarzała), ale całość została u mnie. Stąd i recenzję postanowiłam dodać.


ocena: 8/10
kupiłam: Kaufland
cena: 3,99 zł (promocja za 106g)
kaloryczność: 525 kcal / 100 g; 1 mini tabliczka (26,5g) - 139 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz roślinny (palmowy, shea), migdały 6,5%, substancja utrzymująca wilgoć: syrop sorbitolowy, inwertaza; tłuszcz kakaowy, woda, słodka serwatka w proszku, mleko pełne w proszku, alkohol, syrop cukru inwertowanego, lecytyna sojowa, naturalny aromat, naturalny aromat waniliowy, kwas cytrynowy

środa, 23 czerwca 2021

Zotter Labooko Uganda 70 % ciemna z Ugandy

Mało brakowało, bym pominęła tę czekoladę. Zamówiłam ją długo po tym, jak weszła. Dlaczego? Otóż przejęła opakowanie Labooko Congo 70 %, która zniknęła z oferty. Bardzo mnie ten fakt zirytował, bo czekolad z Ugandy jadłam bardzo, bardzo niewiele i gdyby mi umknęła, cierpiałabym. Region bowiem bardzo mnie ciekawi. Zmian opakowań... raczej nie lubię. Oczywiście, gdy zmiany są dobre, to... dobrze, ale mam wrażenie, że rzadko są. Nie piszę tego o Zotterze, a ogólnie. Mam wrażenie, że producenci wymyślają coraz brzydsze opakowania. Te Zottera jednak niemal wszystkie bardzo mi się podobają. Z czym więc mam problem? Otóż zmiana na nowe to jedno. Ale zmiana jako danie nowej czekoladzie opakowania starej?! Coś tu jest bardzo nie w porządku!
A teraz może o tym, co zawiera (wreszcie). Kakao użyte do jej produkcji pochodzi z regionu Gór Księżycowych, co było jak strzała amora dla mnie, uwielbiającej góry i motyw księżyca. Około 1000 tamtejszym farmerów uprawia na stromych stokach gór organiczne kakao i zbiera je ręcznie. Zwą je "Selection Noir de Noir".

Zotter Labooko Uganda 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Ugandy.
Czas konszowania to 9 godzin.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam intensywną, soczystą woń wiśni i wilgotnej ziemi. Mieszały się ze słodko-kwaskawym sokiem / syropem z czerwonych owoców. Malinowym? Jakby kryła się tam też kwaskawość cytrusowa, odległa. Niemal tak odległa, jak wiszący i czuwający nad wszystkim, delikatny dym. Żeby żadna ze stron nie przeważyła. Oprócz owoców czułam bowiem skórkę wilgotnego, ciemnego, ale miękkiego chleba, szybko zyskującego orzechowy charakter. Zmieniał się w raczej chlebek-ciasto niż chleb. Wyraźnie doprawiony korzennymi przyprawami, trochę karmelowym i soczystym?

Tabliczka wyglądała na ciemną mleczną, ale była twarda i trzaskała jak ciemna, więc wszystko w normie. Przy robieniu kęsa wydała się dość twardo-chrupka. Ziarnisty przekrój sugerował pewną surowość.
W ustach jednak rozpływała się idealnie kremowo-gładko, zalepiając usta gęstawymi smugami. Robiła to bardzo powoli i leniwie, ale łatwo. Okazała się bardzo delikatna i skora do mięknięcia. Z czasem wydała mi się nazbyt tłusta, ale soczystość, też pojawiająca się z czasem i trwająca do końca, próbowała to tonować.

W smaku w pierwszej chwili poczułam lekką słodycz karmelu, jakby przesiąkniętego czy nasączonego naleciałością owoców czerwonych (i fioletowawych? leśnych?).

Zaraz bardzo odważnie rozniosła się paloność, a dokładniej wyrazisty smak dymu. Roztoczył gorzkawość i wytrawniejszy klimat, po czym zaczął opadać, odsłaniając kolejno wilgotny, ciemnawy chleb i chlebek. Tu (może przez konsystencję?) wydało mi się, że pobrzmiewa maślanym echem.

W tym czasie szybko kompozycję przecięła lekka, słodka kwaskawość. Popłynął sok... czy to cytrusowo-słodki (grejpfrut?), czy bardziej z owoców czerwonych - początkowo trudno było stwierdzić. Na pewno jednak było w tym coś niemal "słodziutkiego", do głowy przyszły mi jakieś dżemo-galaretko-smarowidła (amerykańskie "jelly").

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa bowiem umocnił się jako baza chlebek. Przejął paloność i wkomponował ją w swoją wilgotną gęstwinę. Był delikatny, acz ewidentnie korzenny: w dużym stopniu cynamonowy; wydaje mi się, że czułam gorzkawo-łagodną gałkę muszkatołową i po prostu cały miks w dość słodkawym wydaniu. Dosłodzony trochę melasą? Niewątpliwie wypełniony orzechami, może też z jakąś orzechową mąką. I znów to raczej miks, niż jakieś konkretne, ale może z dużą ilością włoskich? Te przypomniały o ziemi z zapachu. Ziemi czarnej i... takiej, którą cały upalny dzień nagrzewało słońce, a w końcu zlała ulewa? Na ciepło / paloność napłynęła bowiem wręcz wilgotna rześkość (coś jak mięta?).

Chlebek i jego nutki gonione były przez owocowy oddział soczystości. Z czasem czekolada zrobiła się bardzo soczysta, przy czym właśnie słodycz miała tu duży udział (co nie znaczy, że była wysoka). Początkowo pomyślałam o wiśniach: przejrzałych i słodkich, aż nieco gnilnych. Melasa zaczęła zmieniać się w gęsto-lejący karmel, a ten nagle stał się syropem... wiśniowym / malinowym? Ale leciutko korzennym. Albo raczej dżemem słodkim i lekko kwaskawym! Dżemikiem? Czy takim nawet żelowatym jak amerykańskie "jelly"? Który chlapnięto na chlebek. Czułam truskawki, wiśnie, maliny, ale też gigantyczne, soczyste i zabójczo słodkie śliwki renklody. Te ostatnie przejawiały lekką wodnistość... także czerwonych, chwilami bardziej fioletowych, winogron. Owoce te chyba trochę podkreśliły kwaskawe cytrusy z tła, wyciągając na wierzch wiśnie i "uciemniając winogrona".

Bliżej końca chlebkowo-korzenne, ziemiste nuty utworzyły stabilniejszą gorzkość, eksponując skórkę chleba, orzechy i ich paloną gorzkawość. To rozkręciło dym, który na nowo zmieszał się z ziemią, zakrył lżejsze, delikatniusie wręcz elementy. W zamian zaproponował mocno wypieczone ciastka korzenne (typu speculoos).

Dym, wraz ze słodko-winnymi winogronami ciemnymi (poczułam się, jakbym zjadła trochę granatowych np. Melody - kocham je) i wiśniami słodko-kwaśnymi (dojrzałymi, miękkimi surowymi i trochę korzennie-syropowymi) został w posmaku z poczuciem korzennej słodyczy i słodyczy dżemowo-syropowo owocowej - mniej jednoznacznej. Oznaczało to lekką cierpkawość, ale jedynie pozytywną.

Całość smakowała mi... bardzo. To najlepsza czekolada z Ugandy, jaką jadłam. Żałuję co prawda, że była mało gorzka, a bardzo subtelna, jednak to nie umożliwiło jej smakować samymi zacnymi rzeczami: wiśnie, winogrona, cały miks czerwonych owoców jako dżemy / syropy, korzenny, słodkawy chlebek i ciastka korzenne, orzechy i ziemia. Mimo znaczenia słodyczy, nie była mocno słodka. To samo z kwaśnością, pojawiającą się raczej jako podkreślenie. Dość mocno owocowa, a jednak nie była to taka typowo owocowa owocowość. Niezwykle wyważona w prawie każdym aspekcie czekolada - i nie jest to o dziwo zarzut. Najpierw myślałam, że ten łagodny wydźwięk będzie mi przeszkadzał, ale nie. Jedyne, co mi przeszkadzało, to tłustość.

Okazała się dość podobna do Congo 70 %: konsystencja niemal identyczna, a smak? Congo też była syropowa, acz bardziej nalewkowa; wiśniowa, czerwonoowocowa i aż pudrowocukierkowa w tym (Uganda pod cukierkowość nie podchodzi). Congo to też wypieki, ziemia i chleb, ale... Uganda to chlebek - zdecydowanie mniej kwaśna, a jednocześnie nie bardziej słodka. Bardziej orzechowo-delikatniusio-korzenna. Uganda, mimo że bardziej "neutralna" smakowała mi bardziej. Żadna z nich nie była porządnie gorzka. Wiśnio-truskawki, ziemia, dym, orzechy (ale fistaszki) czułam też w Cocoloco Uganda 80 %, tamta jednak była zbyt maślano-ciastowa, "zapchana", w momencie gdy "chlebek" Zottera wyszedł smakowicie. Cachet Uganda z kolei to mieszanka miodu i owoców czerwonych, orzechów, ale raczej z kawą. Coś jednak ewidentnie uroczo syropowo-nalewkowego w tej Ugandzie jest!
(I bardzo spodobało mi się podsumowanie Zottera: "lovely and jammy" - dokładnie!)


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy znów kupię: może i mogłabym do niej wrócić

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier kakaowy, tłuszcz kakaowy

wtorek, 22 czerwca 2021

Ritter Sport Cashew mleczna z solonymi orzechami nerkowca

Orzechy nerkowca są moimi ulubionymi i zdecydowanie wolę je osobno niż nawet w dobrej czekoladzie (czego przykładem jest Manufaktura Czekolady MANU Orzech Nerkowca 70 %). Trudno więc wytłumaczyć, dlaczego tabliczka marki, której wyroby raczej mi nie smakują, wydała mi się interesująca. Do porównania z innymi czekoladami z całymi orzechami, jakie nazbierałam? A nazbierałam, bo latami już nie jadłam zwykłych czekolad z całymi, a planowałam wyruszenie w góry na wiosnę i na jesieni. Jednak koronawirus pokrzyżował mi plany. Pech. I zostałam z Ritterem... licząc, że może akurat. Wiedziałam, że pewnie nie posmakuje mi jak wspomniana Manufaktura (którą i tak jadłam "rozdzielając"), ale przynajmniej byłam pewna, że nie będzie śmiesznego efektu cieniutkiej tabliczki i wystającego orzecha.

Ritter Sport Cashew gerostet und gesalzen to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao z prażonymi i solonymi orzechami nerkowca.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam cukrową słodycz o zbyt mocnym natężeniu, ale wymieszaną z ogromną ilością wyrazistego mleka, więc nie było to takie straszliwe. W tle jedynie pobrzmiewała nutka orzechów, bliżej jednak nieokreślonych. Tak samo lekko plastikowo-czekoladowy akcent.

W dotyku tabliczka wydała mi się nieco plastikowa, ale i tłusta, jakby zaraz miała zacząć rozpuszczać się już w dłoniach.
Mimo że twarda, niespecjalnie trzaskała przy łamaniu. Wydała mi się nieco krucha. Orzechy zostawały w danej części - one się nie łamały. Wtopiono je dobrze, nic nie odskakiwało.
W ustach rozpływała się z oporem plastiko-polewy, w tempie umiarkowanym. Cechowała ją gęsta, maślano-pełnomleczna tłustość i pylista proszkowość. Ogrom ćwiartek, kawałków i połówek orzechów dodatkowo pomógł konsystencji. Soli jako kryształki nie znalazłam, więc dodali dobrze zmieloną i wmieszali, jak trzeba, pomiędzy orzechy (co innego, że uważam ją za zupełnie zbędną).
Orzechy rozgryzałam tradycyjnie pod i na koniec (gdy czekolada już zniknęła). Dodali jakby w miarę świeżawe (czyli podprażone minimalnie), całkiem ok sztuki. Lekko chrupały, zachowując tłustą, świeżą miękkawość, ale niektóre były też jakieś... nieprzyjemnie suchsze.

W smaku sama czekolada od początku szarżowała cukrem, na który nakładał się smak mleka. Okazała się plastikowa jak masa czekoladopodobna. Doszukałam się nuty kakao, ale nie gorzkości, a nuty "czekoladowej polewy". Dodatkiem nie przesiąkła, ale orzechy czuć, gdy kęs się rozpływa.
Kawałek spróbowany z brzegu, bez orzecha wydał mi się uderzająco cukrowo-tani... stąd i dobrze, że o fragmenty bez orzechów trudno.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zarejestrowałam sól, przekradającą się w mleczności i wychodzącą na wierzch. Początkowo wydało mi się, że nie dodali jej dużo, a i tak  przełamała cukrowość. Z czasem jednak zrobiło się dość słono na dłużej, po czym sól z niechęcią ustąpiła nieco miejsca orzechom, mieszającymi się z mleczno-maślaną bazą. Wciąż była wyraźnie wyczuwalna.

Nerkowce zachowały swój smak, ale jakby nie w stu procentach. Chwilami wydawały mi się nieco zwietrzałe, przeprażono-przesuszone czy coś. Nierozgryzane jakoś kryły się za solą, nieśmiało wplatając naturalnie słodkawy, kremowo-maślany smak dopiero, gdy się na nich skupiłam. Gdy rozgryzałam je "obok" czekolady, zanim ta zniknęła, też niespecjalnie wyraźnie wyszły. Za bardzo tłumiła je cukrowość otoczenia i sól. Ta walczyła ze słodyczą, ale jednocześnie nic dobrego nie zdziałała: ani nie podkreśliła orzechów, ani czekolady. Może jedynie zgrzyty tego połączenia.

Czekolada... przeszkadzała "od biedy niezłym orzechom", pobrzmiewając w tle jako cukrowo-mleczna, szybko drapiąca w gardle polewa.

Nerkowce rozgryzane pod i na koniec smakowały sobą nieco bardziej, ale po tym wszystkim jakoś nie cieszyły. Niezłe, tonujące smak cukru w ustach, że możliwe było zrobienie kolejnego kęsa bez cukrowego zgonu i nieprzyjemnego posmaku, ale ogólnie nie obniżające słodyczy.

Po zjedzeniu został posmak orzechów nerkowca i przesłodzenie wywołane kiepską, cukrowo-mleczną czekoladą, a także poczucie słoności. Trochę drapało w gardle, ale to akurat nie największa wada tej tabliczki.

Całość odebrałam źle. To, że na "powiedzmy, że nawet niezłego" orzecha trzeba było czekać, męcząc się z paskudną, cukrową czekoladą irytowało. Niepotrzebnie orzechy podprażyli, a sól? Pojęcia nie mam, po co ona tam. Nie pomogła czekoladzie, do nerkowców nie pasowała, zagłuszała je. Nawet nie wykorzystać potencjału orzechów, brawo...
Reszta powędrowałam do Mamy, której też nie smakowała: "czekolada niedobra, jak jakaś polewa. Rozpadała się z tych orzechów na grudki, ciężko się rozpuszczała, a orzechy niedobre też, za twarde. Nie wiem też, po co tam ta sól."


 ocena: 3/10
kupiłam: Auchan
cena: około 5 zł (nie pamiętam)
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, orzechy nerkowca, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko w proszku pełne, laktoza, mleko odtłuszczone w proszku, masło klarowane, lecytyna sojowa, sól

poniedziałek, 21 czerwca 2021

Ms Molly's Dark Chocolate ciemna 50 %

Jakiś czas zastanawiałam się, po co w Tesco dwie czekolady 50 % marek własnych. Do żadnych konstruktywnych wniosków nie doszłam, ale że mi sklep zamykali, postanowiłam kupić i się przekonać. Naprawdę bowiem, nie widzę sensu. Nie było, że jedną wycofali i wprowadzili drugą. Odkąd pamiętam, były obie, obok siebie. Ms Molly's Cppuccino była całkiem spoko, więc pomyślałam, że może i ciemna wyjdzie ok. Wprawdzie po Tesco Dark Chocolate Smooth & Intense wiedziałam już, że czyste około 50 % są mi za cukrowe (z dodatkami zniosę), ale ciekawość, o co chodzi, była silniejsza. Potem jednak dotarło do mnie, że trochę różnią się zawartością kakao. I... składem, niestety nie tak trochę. Nie ukrywam więc, że tak na dzień-dwa przed degustacją zaczęłam się trochę bać.


Ms Molly's Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao, marki własnej Tesco.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam zapach czegoś spalonego na węgiel. Może kawy, może... orzechów? Szybko poczułam też słodycz, jednak nie była tak cukrowa, jak się spodziewałam, a bardziej wanilinowo-zgaszona, z "aromatu". Skojarzyła mi się z tanim, plastikowym lukrem-polewą. Wyraźnie na pierwszy plan próbował się też przebić polewo-plastikowy motyw, który kojarzył mi się z "olejem z plastiku". Zapach był odpychający.

W dotyku tabliczka wydała mi się ślisko-gładka jak plastik.
Przy łamaniu trzaskała... też jak twardy plastik. Bo i wysoką twardością się odznaczała. Robienie kęsa sprawiało przez to trud, mimo że np. kamienną nazwać jej nie mogę. Kojarzyła się z czymś skorym do mięknięcia, ale... taka nie była. Twarda i krusząca się - to tak. Nawet jej przekrój wydał mi się zbity i konkretny.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, rzeczywiście długo twardość zachowując. Była to jednak twardość niechętnie rozpuszczającej się, ulepkowej polewy... Raczej zbitość. Z czasem pojawiła się wysoka tłustość i pozorna miękkość (może okazałaby się miękka, gdyby ją pogryźć?). Jakby zimne, plastikowe masło opływały oleiste smugi, rozrzedzana przez dodatek wody. Struktura zaskoczyła mnie pozorną kremowością i wyraźnie wyczuwalnym, chropowatym efektem. Podłe to i tanie.

W smaku dała się poznać jako wysoce słodka w sztucznie wanilinowy sposób, do czego szybko dołączyła nuta białego cukru. Rosła, rozkręcając nieprzyjemną tanią sztuczność z aromatu.

Baza sama w sobie okazała się głównie maślana / tłusta smakowo. W oddali poczułam lichą gorzkawość... jakby oleju, trochę fistaszkowo-orzechową i zdecydowanie spaloną. Spalenizna pobrzmiewała cierpkawością. Mocno związała się z tandetą.

W tle plątała się nieśmiała nutka bardzo, bardzo słodkiego, najtańszego "kakałka dla dzieci". Wszystko to szybko ułożyło się w smak gorzkawej, słodkiej i przearomatyzowanej polewy tłuszczowej o smaku kakaowym.

Takiej opartej na cukrze wanilinowym z małej torebeczki... z posmakiem tej torebeczki. I dziwnym, plastikowym wątkiem. Dawno nie trafiłam na coś tak... "sztucznie-jedzeniowego". Bez trudu przywoływała skojarzenia z plastikowymi polewami pseudolukrowymi, tanimi, lepkimi cukro-polewami i najtańszymi, michałkowymi cukierkami.

Pod koniec rozpływania się kęsa nawet mignął mi jakiś margarynowo-maślany motyw "czegoś o smaku masła orzechowego" - sztuczny i nieprzyjemny. Wtedy też robiło się nieco mdląco-słodko, acz o dziwo nie strasznie za słodko.
Cukier zaznaczał się także na poziomie gardła - lekko, bo lekko, ale przy drugiej kostce to już męczyło (do pary z posmakiem po zjedzeniu pierwszej).

Już po kęsie zostawał posmak... a raczej niesmak łączący oleistość / tłuszczowość, jakby margarynę ze słodyczą polew... zgaszoną, a wgryzającą się po cichu w język ze zwykłym, odtłuszczonym i mdławym kakao w proszku oraz całkiem wyraźnym kwaskiem - poniekąd płynącym z taniego kakao.

Całość zaskoczyła mnie... pozytywnie. Otóż okazała się zjadliwa i nie tak straszliwie cukrowa, jak się spodziewałam. Nieprzyjemność przejawiała się jako coś innego! To, czym odrzucała to sztuczność, aromaty i konsystencja. Uwierzę, że nie każdemu będzie to przeszkadzało aż tak, jak dla mnie. Ja odpadłam po jakieś 4 kostkach, ale np. ojciec (któremu wepchnęłam resztę) nie narzekał ani trochę.
"Taniochy z Tesco" różnią się więc ogromnie. Tesco Dark Chocolate Smooth & Intense była bardziej cukrowa jak "biały krem" z czegoś, z nutką wiśni... po prostu zasłodzona i tania, nie zaś tania i paskudnie sztuczna. Czekolady te różnią się jakością, składem. I... po ich porównaniu wciąż nie rozumiem, po co sklepowi obie. Molly's wydaje się tylko czyhać na zbłąkanych konsumentów.


ocena: 4/10
kupiłam: Tesco
cena: 2,19 zł
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyny sojowe, polirycynooleinian poliglicerolu; aromat, mączka z orzeszków ziemnych