środa, 9 czerwca 2021

Svitoch Exclusive 51 % Ginger & Lemon ciemna z imbirem i skórką cytrynową

Połączenie cytryny i imbiru zawsze wydawało mi się w porządku, jednak trafiwszy np. na Novi Nero Nero 70% Extra Bitter chocolate with lemon peels and ginger crystals jakoś się zraziłam. Nie to, że znielubiłam, ale zaczęłam być bardziej podejrzliwa i sceptyczna. Ostatnio też nawet w czekoladach z dodatkami zbyt niska zawartość kakao, a za duża cukru zaczęła mi przeszkadzać. Stąd w pierwszej chwili, po trzymaniu tej czekolady od Olgi z livingonmyown (dziękuję!) razem z Choceur Zitrone-Ingwer 55 % i Svitoch Exclusive 51 % Hazelnut & Peanut, wystraszyłam się. Wystraszyłam się, że chciała mi sprawić radość - i samym faktu podarowania czekolad niedostępnych w Polsce autentycznie już od razu sprawiła - a ja nie będę umiała się cieszyć z tych czekolad... I mimo że Choceur jakoś niezbyt mi podeszła, nestlowata Svitoch okazała się miłym zaskoczeniem. Stąd i obudziła się we mnie nadzieja, że może ostatnia czekolada też będzie w porządku - przecież to także Svitoch. Ok, to ci od Nestle, a Nestle nie lubię, ale... jak już zaskoczyłam na lepsze nastawienie, trudno było je zepsuć. Do tego stopnia pozytywnie się nastawiłam, że nawet mleko i serwatka w składzie widziały mi się jako plus - postanowiłam potraktować ją po prostu jako ciemną mleczną. Takiej z tym zestawieniem dodatków jeszcze nie jadłam - to raz. I dwa: ciemna mleczna to zawsze nie ciemna przesłodzona. Aż sama się dziwię, jak koniec końców zaintrygował mnie obiekt dzisiejszej recenzji.

Svitoch Exclusive Ginger & Lemon 51 % Dark Chocolate to ciemna (mleczna?) czekolada o zawartości 51 % kakao ze skórką cytrynową i imbirem; produkowana przez Nestle.

Rozchyliwszy sreberko poczułam splot cukru i imbiru-przyprawy. Ten w pierwszej chwili mignął mi mydlaną nutą, ale szybko zniknęła na rzecz ciepło-ostrej korzenności. Baza reprezentowała przesłodzoną, nieco budżetową czekoladę, przejawiająca nutę orzechów laskowych w wydaniu zimowo-korzennym, prażonym. Rozkręciły skojarzenie z imbirowymi ciastkami muśniętymi polewą kakaową, budżetową czekoladą o wytrawniejszej cierpkości (przypomniały mi się ciastka Tesco Finest Spicy Dark Chocolate Ginger Cookies). Niewątpliwie czuć aromaty (orzechowy i wanilinę - tę drugą zwłaszcza w trakcie jedzenia). Cierpkość otwierała drogę soczystości. Czułam w niej cytrusy, poprzez goryczkowatą skórkę mieszające się z bazą, a z imbirem soczystością właśnie. Dzięki temu pomyślałam o imbirze świeżym (korzeniu).

W dotyku tabliczka wydała mi się gładko-kremowa, ale niewątpliwie ciemnoczekoladowa. Przy łamaniu jedynie pykała, ale była twarda. Przekrój ujawnił mnóstwo dodatków. Przy robieniu kęsa skórka cytrynowa dała się poznać jako sucho-ciągnąca, odrobinę lepkawa. Po drobinkach imbiru zęby się zsuwały.
W ustach czekolada rozpływała się dość powoli i gęsto, stając się tłusto-ulepkowatym, miękkim budyniem. Zawierał pylistość i mnóstwo dodatków, szybko wyłaniających się. Chwilami wydawało mi się, że imbiru dodano więcej, niż wskazuje na to skład, ale to chyba przez smak. Kiepsko sprawdził się przy tym mój sposób zostawiania i rozgryzania dodatków na koniec, bo wtedy za bardzo palił imbir; z kolei tylko cytryna lepiej wychodziła... Stąd zajmowałam się nimi, gdy czekolada już prawie zniknęła, ale jeszcze była, "obok", próbując wybierać najpierw imbir.
Do czekolady dodano: początkowo sucho-twardawe, a z czasem upuszczające cukrowo-kandyzowaną otoczkę z wierzchu (rozpuszczającą się na pyłkowe-grudki i wodę) i nasiąkające skórki cytrynowe. Część wydawała się otoczką w 80 %, cytryną tylko w 20 %. Ogólnie jednak wyglądały na niemal białe, trochę przezroczyste. Na koniec robiły się miękkawo-jędrne i odlegle "świeżawe", chwilami niektóre dziwnie lepko-kartonowe (jak rozmiękły, rozmoczony?).
Imbir z kolei to kawałki ciemniejsze i na pewno twardsze,  niektóre bardzo twarde, a tylko niektóre twarde aż niepozytywnie. Niektóre udawały twardawe kawałki orzechów. Inne zaskoczyły mnie... włóknami.
W zasadzie nie odnotowałam zasady, czy któreś były większe. I imbir, i cytryna wystąpiły pod postacią sporych, średnich kawałków i drobnicy.

Już w chwili robienia pierwszego kęsa uderzyła mnie wysoka słodycz cukru, prędko łagodzona wanilinowo sztuczną naleciałością i delikatną gorzkawością, prawie wytrawnością. Skojarzyło mi się to z czekoladowym likierem - czymś zasładzającym niemal natychmiast, ze sztucznym echem aromatu, ale też z zaznaczoną drobną cierpkością kakao.

Cierpkość ta, likierowość po chwili zaczęła nieco rozgrzewać. Odnotowałam soczystość, cierpkość czy nawet goryczkę, zmieszaną z cytrusowością. Po paru chwilach imbir wyraźnie dał o sobie znać. Oto przejął rozgrzewanie, serwując ciepły, korzenny smak. Był pikantny, ale jednocześnie specyficznie słodkawo-gorzkawy. Tak, smakował głównie świeżym imbirem i - jak to on - zalatywał delikatną mydlaną nutą, ale także imbirem-przyprawą w proszku. To przełożyło się na skojarzenie z imbirowymi ciastkami. Takimi... z połyskującym cukrem: bardzo, bardzo słodkimi. Trochę... piernikowymi? Może z podprażonymi orzechami laskowymi?

A przynajmniej z polewą kakaową rodem z korzennych pierników. Niestety budżetowych. Lekka gorzkawość zasugerowała zacukrzone, tanie kakałko zrobione na śmietance. Śmietankowość i maślane wybiegi podkreśliły wanilinę, jednak nie ugłaskały ogólnej słodyczy. To próbował zrobić imbir. Czasem nawet z niezłym skutkiem, a czasem skórka cytryny stawała mu na drodze,podbijając cukrowość. Czasem pomogła mu... sól. Jakoś w połowie rozpływania się kęsa między dodatkami przeważnie pojawiała się zaskakująco wyraźna nutka soli hamująca przesłodzenie. Wydobywała czekoladowość tak, że imbir jej nie zagłuszał. W paru kęsach jej nie było, więc miałam okazję utwierdzić się, że to dobry pomysł.

W drugiej połowie wyraźniej odezwała się cytryna, a właściwie jej "otoczka". Najpierw podwyższała cukrowość swoim słodko-kandyzowanym wierzchem. Był... słodko-żaden, mdły i dziwnie słodko-wodnisty. Następnie roztoczyła po ustach delikatnie cytrynowo-kartonowy smak, ale w dużej mierze wydawała się ze smaku wyprana. Co ciekawe, trochę tonowała słodycz samej czekolady.
Jak pisałam na początku, dodatki podgryzałam już w trakcie rozpływania się czekolady, a nie tylko na koniec (tak lepiej to wychodziło).

Po debiucie dodatków czekolada pełniła już tylko funkcję zasładzacza, powoli i marnie odzyskując palono-orzechowy, łagodnie gorzkawy smak. Bliżej końca wydała mi się bardziej śmietankowa i kakaowo-polewowa, budżetowa. Kojarzyła się z lekko orzechowym słodkim kakao na śmietance. Tu doszukałam się też sztucznych sugestii drażniącego aromatu: waniliny (i chyba orzechowego).

Dodatki gryzione na koniec zachowywały się różnie. Niektóre kawałki cytryny wyraźniej, ale wciąż minimalnie smakowały zacukrzoną do bólu, gorzkawą skórką, prawie w ogóle cytryną ogółem (nie były kwaśne), inne kartonem albo niczym, a imbir... czasami występował jako ciepło-pikantny szatan, chwilami te mniejsze kawałki też wyszły na tyle nijako, że nabrałabym się, że to karmelizowane orzechy. Te większe i średnie jednak, a więc większość, uderzały ostrością, paliły w język i gryzły. Zerowały też całą resztę, w tym... przesłodzenie.

Po zjedzeniu został posmak głównie imbiru, jego goryczka, ostrość i wręcz kwaskawość "poostrościowa", ogólna cierpkość, także kakao. Nie obyło się bez posmaku cukru, ale bardziej jako "cukru wanilinowego", który tylko trochę dokładał się do drapania w gardle. Za tym stała bowiem imbirowa pikanteria. Czułam też kwasek, ale powiązałabym go raczej z imbirem i budżetowym kakałkiem, aromatami niż cytryną... Czułam się jakbym wypiła przesłodzone kakao i zjadła jakieś cukrwo-imbirowe ciastka z orzechami w budżetowej polewie.

O tak, taniość, polewowość dawały się we znaki. Mimo że bardzo słodka, to jednak tak skomponowana, że nie była to wielka wada. Bardziej niż z przesłodzoną ciemną kojarzyła się ze śmietankową czy kakao na mleku. Dodatki w takiej formie (drobnica) nadały tabliczce efektu zlepka-ulepka, tym bardziej, że była znacząco tłusta. I do nich mam wielki żal. Otóż imbir swoją ostrością wiele tu trzymał w szachu (przesłodzenie, budżetowość, aromaty), ale wydaje mi się, że rządził się swoją silną ostrością za bardzo. A jednocześnie cieszę się, że dodali kawałki prawdziwego. Cytryna to jakaś pomyłka. Bardziej to kandyzowany cukier, niż skórka. Zaskoczyła mnie też sól... o dziwo pozytywnie.
Wyszła ogółem nieco gorzej Lindt Excellence Lemon with a Touch of Ginger, ale... to, którą wolałabym to zależy od dnia. I Lindt, i Choceur to przecukrzone ulepki, zaś Svitoch to ulepek, ale bardziej w tym wyważony. Całkiem ciekawy dzięki soli. Lindt był przyjemnie soczysty, mimo że mało cytrynowy; imbir zahaczał w nim o mydlaność. Svitoch z kolei wcale nie była soczysta, cytrynowa niespecjalnie; za to mocno, naturalnie imbirowa (aż za mocno, biorąc pod uwagę łagodne otoczenie). Zaś Choceur była zacnie imbirowa (korzennie), a cytryna wyszła zbyt podrasowana, aż drażniąca w tym. I tu dochodzimy do kwestii: takie sztuczne i napastliwe podrasowanie przeszkadza mi o wiele bardziej, niż przegięcie z naturalnym dodatkiem. Niestety i w Svitoch czuć aromaty, ale w takiej ilości, że mogą być.
W pierwszej chwili obstawiałam, że zjem pewnie kostkę czy dwie, resztę upchnę dla ojca, ale się wciągnęłam (żałuję mu tych kiepskich-ale-zjadliwych, z nieśmieciowym składem), nie każdy kęs niósł imbirowe palenie. Zjadliwa, mimo że daleka od ideału.


  ocena: 6/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: -
kaloryczność: 495 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier. miazga kakaowa, serwatka z mleka w proszku, tłuszcz kakaowy, tłuszcz kakaowy, kawałki skórki cytrynowe 3% (skórka cytryny, cukier, syrop glukozowy, dekstroza, regulator kwasowości: kwasek cytrynowy), pełne mleko w proszku, odtłuszczone kakao w proszku, kawałki imbiru, emulgatory (lecytyna słonecznikowa, E476), sól, aromaty

4 komentarze:

  1. Nie spodziewałam się tak dobrej oceny. W sumie nie spodziewałam się żadnej konkretnej. U mnie - wiadomo - pyknęłaby pała z uwagi na kompozycję smakową. Budżetowe pierniki... ale nie Kopernika? :D Z czekolada z solą i imbirem to jeszcze gorszy twór niż z imbirem, brr. Szkoda braku kwasku kawałków cytrkartonu. Początkowo miałam kakałko za ok, ale kiedy obudowało się innymi nutami, wyszedł festiwal Olgowego obrzydlistwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się nie spodziewałam! Nie lubię Nestle. Mam jednak podejrzenie, że w krajach, na których rynki dopiero wchodzą czy coś, np. próbują nowe segmenty zagarnąć, potrafią się postarać. W miarę, bo jednak mnie wciąż nie satysfakcjonują.
      Nie, nie Kopernika! Gdybym wyczuła jego twory, na pewno odbiór byłby gorszy i nie omieszkałabym o tym napisać.
      Wbrew pozorom imbir z solą nie zawsze musi tak kategorycznie źle wychodzić. Nie każdy imbir mi do niej pasuje, ale jednak czasem luz.

      Usuń
  2. Nie widzę innego wyjścia jak konsumpcja ww. 3 czekolad jednocześnie 😅

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.