Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Galler. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Galler. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 stycznia 2023

Galler Chocolatiers Noir Puur 70 % ciemna z Wybrzeża Kości Słoniowej

Tę tabliczkę marki Galler z posiadanych zostawiłam na koniec bez żadnego szczególnego powodu. Po prostu gdy poznałam tamte (chociażby Puur 85%), po tej nie spodziewałam się niczego szczególnego i nie spieszyło mi się do niej. Były smaczne, ale nie oczekiwałam, że potencjalnie wysoce słodka 70% wybije się ponad nie.

Galler Chocolatiers Noir Puur 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej.

Rozrywaniu sreberka towarzyszył mocno palony i nieco truflowy zapach, kojarzący się z czekoladowo-alkoholowymi truflami lub kremem kakaowo-orzechowym. Drugim istotnym wątkiem były bowiem orzechy laskowe, i to nie tylko jako krem. Świeże surowe miały się nieźle i wprowadziły wątek drzew. Może też leszczyny? Wszystko to jednak było słodkie w nieco ciężki sposób, przez który pomyślałam o biszkopcie. Nie był to jednak biszkopt sam w sobie, a jakby wariant serka czy mleka biszkoptowego. Parę razy tak to plątało się z truflowym wątkiem, że zdarzyło mi się też o jakimś piernikowym biszkopcie pomyśleć. Do słodyczy dołożyła się też soczystość owoców. Niby trudnych do uchwycenia, ale... w sumie da się wskazać morele i jeżyny.

Wyglądająca na kremową, twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała bardzo głośno. Wydała mi się krucha i zwarta, także w przekroju.
W ustach rozpływała się powoli, mięknąc od pierwszych sekund. Okazała się kremowo-maślana, idealnie gładka. W porywach wydała mi się nawet dość śliska. Potwierdziła się jej zwartość, ale w gibkim kontekście. Znikała jako tłustawe smugi.

W smaku pierwsza pojawiła się gorzkość, jednak z jakby wpisaną w nią wygładzającą słodyczą. Wyobraziłam sobie dym, robiący za czerwony dywan dla kakaowo-czekoladowego biszkoptu o truflowym charakterze. Szybko wydał się cukrowo ciężko-duszny.

Na szczęście po chwili przebiła to kwaśna szpileczka lasu iglastego. Lasu mokrego od deszczu, który właśnie przestał padać. Lasu mieszanego, w którym rośnie też leszczyna i... ogólnie sporo różnych drzew. Drzewa wydawały się trochę tonować i gorzkość, i słodycz.

Słodycz, choć ogólnie wysoka, opamiętała się pod względem wydźwięku. Zrobiła się nieco spokojniejsza i lekko palona. Doszukałam się naturalnej słodyczy orzechów laskowych. Nieśmiało snuły się między drzewami i słodyczą. Część z nich przerobiono na słodki, czekoladowo-kakaowo-orzechowy krem. On także robił wybiegi do truflowych nut.

Wciąż słodycz miała ogromy udział w kakaowo-truflowym biszkopcie. Podkręconym, kakaowym likierem, aż rozgrzewającym i... Może trochę stylizowanym na piernik? Albo nawet sam piernik? Duszny, truflowy i rozgrzewający od nasączenia tym likierem oraz cynamonu. 

Choć jakoś w połowie rozpływania się kęsa zahaczył o odrobinę ziemi, gorzkość dymu uleciała, a on został sam... I złagodniał. Pomyślałam o mocno wypieczonym, ale możliwe, że też jaśniejszym, waniliowym biszkopcie i biszkopcie jako wariant np. serków. Cukrowość wyłamywała się raz po raz i była wyczuwalna jako ona sama.

Po tym, jak kwasek drzew iglastych gdzieś się zagubił, po dłuższym czasie jakby z tej samej strony pojawiła się soczystość... Także słodka, przez co pierwszą myślą były czysto, aż muląco słodkie suszone morele, ale zatlił się niby kwasek i w końcu pomyślałam o świeżych morelo-brzoskwiniach. Były trudne do uchwycenia, acz to wykonalne. Przy ziemi i truflowości pomykał jeszcze nieśmiały syrop/sos jeżynowy. Też o wysokiej słodyczy. Prędko zgubiły się jednak i owoce (i jakakolwiek obietnica kwasku).

Przez to z czasem pomyślałam o syropie/sosie orzechowym. Łączył biszkoptową słodycz z powagą drzew, a także truflowy biszkopt z ziemią i... może kawą? Końcówka przybrała na cierpkości. Tak, wszelkie te syropy zdecydowanie musiały wlać się do czarnej kawy... piernikowo-waniliowej i aż drapiącej natłokiem słodyczy.

Po zjedzeniu został posmak drzew, z przewagą iglastych, które zadbały o aluzje do kwasku. W nim doszukałam się cierpkości jeżyn, acz wtapiała się w biszkopty najrozmaitsze. Z nich posypał się też ostro-gorzkawy cynamon. Czułam również kakaowo-cukrową truflowość oraz aromat waniliowy, co wyszło dość słodko-ciężko. 

Czekolada wyszła smacznie. Mimo wysokiej i aż ciężkiej słodyczy, nie była cukrem w cukrze. Na szczęście ciężkość przeplotły drzewa, palone nuty, truflowość i czekoladowe biszkopty. Trochę kawy, piernika i owoców (morelo-brzoskwinie, syrop jeżynowy), orzechy to miłe akcenty, jednak wolałabym, by wyprzedziły słodycz. Gorzkości nie brakowało, choć wydała mi się bardzo przystępna (dla ogółu, ja wolałabym mocniejszą).

Była odlegle podobna do 85%, ale o wiele bardziej duszno-słodka, a mniej gorzka za sprawą dymu, kawy, drzew. Wspomniana była mocno piernikowa, palona, ale jednocześnie maślana (i duszno-ciężkawa w tym sensie). Dzisiaj opisywana to raczej kakaowy biszkopt i biszkoptowy smak niż piernik. Myślę, że równie dobre i dobrze zrobione jak na swoje zawartości, choć nie wiem, po co tu jeszcze ten aromat waniliowy.

Ciasto orzechowe i drewno, ale o wiele, wiele więcej owoców czułam w przepysznej Domori Chacao Dark Chocolate 70% z tego samego regionu. Podobnie jak maślaność i pewną serkowość w Zaini 70%. Ta jednak to jeszcze bardziej ciężko-duszna, lukrowo-przesłodzona porażka.
I jakościowo w zasadzie nie przystaje do żadnej z nich. W ciemno powiedziałabym, że to półka Lindta, ale chyba Galler aspiruje do czegoś więcej. Pozwoliłam więc sobie przeliczyć, ile za swoje wyroby liczą. Lindt Excellence 70% kosztuje 9zł/100g, a w marketach bardzo często jest w promocjach, że łatwo go kupić za około 6-7. Za 100g Gallera trzeba by zapłacić 16,25 zł, więc Lindt zdecydowanie wygrywa.


ocena: 8/10
cena: 10,38 zł (za 80g; półkowa to 12,98zł)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

środa, 10 sierpnia 2022

Galler Noir Puur Speculaas smaak ciemna 70 % z Wybrzeża Kości Słoniowej z ciastkami korzennymi i przyprawami korzennymi

Wybierając, jakie Gallery by tu kupić, pomyślałam, że z chęcią sprawdzę też ich propozycję z dodatkiem i nadziewaną. Początkowo motywowałam to porównaniem, jak producent widzi ciastka korzenne jako dodatek, a jak w nadzieniu, ale potem dotarło do mnie, że nie jestem pewna, czy czekolady z korzennymi dodatkami, ciastkami mi nie przeszły. Ostrożnie więc wybrałam jedną z ciastkami korzennymi, a nadziewaną inną (pralinową Noir Biscuit). Tej może też bym jednak nie kupiła, ale pomyślałam sobie, że w zasadzie chyba na zwykłą ciemną z kawałkami ciastek korzennych chyba nigdy nie trafiłam. Wydało mi się to w miarę ciekawe i potencjalnie smaczne. Potem jednak zaskoczyło mnie to, co znalazłam w środku oraz skład. On oczywiście wszystko tłumaczył, ale zapisu, a dokładniej rozbicie na cynamon i przyprawy, zawierające również cynamon, nie rozumiem.

Galler Chocolatiers Noir Puur Speculaas smaak to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej z kawałkami ciastek korzennych Speculoos i przyprawami korzennymi.

Już przy otwieraniu poczułam mocno palony zapach, któremu wtórowało uderzenie pikantnych przypraw korzennych. Wyraźnie czułam goździki, cynamon, imbir i bardziej gorzkawy... kardamon? Tło wydało mi się samo w sobie korzenno-piernikowe, palone i gorzkawe, ale jednocześnie słodkawe i maślano-łagodne. W tym odnalazł się wątek ewidentnie ciastek korzennych. Całość, choć dość gorzkawa, była aż nieco drapiąca w nosie (od przypraw?).

Tabliczka wyglądała na polewowo-kremową, przy łamaniu zaś trzaskała zwyczajnie, tylko że z ciastkowym chrzęstem - dodatek dawał o sobie znać. Była średnio twarda.
Zaskoczyła mnie tym, że zawarła w sobie sporo przypraw jako nie tylko drobinki, ale też kawałki całkiem spore. Także forma ciastek była niecodzienna, bo przypominały kulki-chrupki zbożowe.
W ustach rozpływała się łatwo, acz bardzo powoli. Miękła, zachowując zwarty kształt maślano tłustej grudki, która niechętnie wypuszczała ze swej gęstwiny kawałki dodatków. Wydawało się, że głównie przypraw (nawet kawałki i płatki średniej wielkości - tak ok. 3-4 mm), których czuć też ziarnistość i kawałki ciastek-chrupek oraz chrupkowate, malutkie kulki. Obstawiam, że to jeden typ chrupacza, ale podrobione kulki upodobniły się do bardziej kryształkowo trzeszczących ciastek. Były to kawałki różnej wielkości, acz co się tyczy kulek zbożowych (ciastek?), raczej drobne.
Przyprawy okazały się bardzo zróżnicowane. Część chrupiąca-twarda, reszta miękkawa. Zdarzały się nawet spore kawałki zielonych ziół, drobne listeczki (zaskoczyły mnie już w trakcie jedzenia na uczelni, przez co - z racji ich niezwykłości - "tańczyłam" jak durna po korytarzu, by złapać jak najlepsze światło do zdjęcia). Najpierw suszono-świeżawych, potem zupełnie jak świeże. 
Spora część dodatków jednak to pustawe, lekkie kulki zbożowe. Niektóre były bardziej chrupiąco-rzężące w sposób charakterystyczny dla twardych korzennych ciastek z cukrem. Nasiąkały nieco i choć do końca pochrupywały, to miękły i nieco wlepiały się w zęby (ale potem szybko odpuszczały). Wśród przypraw jednak jakoś to nie przeszkadzało. Ziarnistość i kawałki odpędzały uwagę od tłustości.
Ogółem dodatków nie pożałowano. Zrobienie kęsa bez nich jest niemal niemożliwe, ale na szczęście jeżo-szyszki z czekolady nie uczyniły.

W smaku najpierw poczułam paloną gorzkość, którą szybko podkreślił kardamon. Pomyślałam o dymie i czekoladowym pierniku z kakaowo-goryczkowatą polewą, z dusznymi przyprawami korzennymi wydobywającymi się spod niej. Tych od pierwszych sekund czuć ogrom. Były goryczkowato-ostre i wyraziste.

Zaraz ruszyła także słodycz. Palono-karmelowo-maślana... trochę ciastkowo-pierniczkowa sama w sobie i ciepła. Dołożyła się do skojarzenia z czekoladowym piernikiem. Wydała mi się ciężka w tym wszystkim. Aż rozgrzewała, w czym wsparł ją cynamon, imbir i całe mnóstwo innych. Słodko-ostre przyprawy chwilami zrównywały się z czekoladą. Goryczkowaty kardamon i kozieradka podkreślały gorzkość, a ostre, przenikliwe goździki epizodycznie przekłuwały wszystko inne, po czym tonęły w czekoladowej bazie. Chyba pobrzmiewał także pieprz.

Czekolada mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydała mi się bardziej maślana, łagodna. Ewidentnie też słodsza za sprawą wanilii. Tej czułam sporo. Trzymała się korzennego klimatu, ale była jakaś trochę... Bez charakteru, wymieszana z cukrem. Piernik zaś przez to nieco rozmyty, delikatny... I duszny. W tle goryczka zrobiła aluzję do kawy... chyba nawet ze śmietanką? Na pewno docukrzoną i z ogromem przypraw, mocno i podwójnie rozgrzewającej.

Wraz z wyłanianiem się dodatków i ciastko-chrupek, umacniał się wątek ciastek korzennych (nie ogólnie korzennych przypraw). Było też bardzo cynamonowo po prostu. Ciastko-chrupki rozbiły nieco ostrość i słodycz, same w sobie wnosiły lekką maślano-pszenną ciasteczkowość i podkreślały słodką korzenność. Część wydawała się trochę jak cynamonowe ciastko-chrupki zbożowe. Raz po raz wyłapywałam też leciusieńkie echo soli. Wśród dodatków czasem zaplątała się ziołowo-cytrusowa kolendra. W połączeniu z którąś z przypraw, udawała słodką, świeżą miętę, z jej efektem chłodu. Ciastka same w sobie wydawały się mało słodkie. Trochę nikły pod naporem przypraw.

Kontrastowo do nich, maślana, jedynie gorzkawa baza zaczęła mi się wydawać irytująco słodka. Coraz mniej karmelowo czy waniliowo, coraz bardziej drapiąco cukrowo. Aż zniknęła jako palony, dymno-cierpkawy akcent wmieszany w łagodność. Na koniec jeszcze mignęła cierpkością, dymem, ale wypaczonym ostrością przypraw.

Wtedy zajęłam się dodatkami: przyprawami i ciastkami. O ile pierwsze albo uderzały z ostrą, pełną mocą (czuć smak w zależności od tego, na co się trafiło), albo były jakby częściowo wyprane ze smaku, delikatne (niektóre z tych kojarzyły mi się z wypalonymi ze smaku nibsami kakao). Drugie znów zaskoczyły. Okazały się mało wyraziste, ale... Różne. Niektóre mało słodkie, a udające rzeczywiście cynamonowo-korzennie (nasiąkły otoczeniem? to by sugerował skład), acz i tak bez szału. Czasem błysnął cukier. W większości wyszły nie tyle ciastkowe, co chrupkowo-zbożowe. I tu kilka razy poczułam drobną słonawość. Te, co bardziej ciastkowe, wydawały się słodsze, ale po tak słodkiej bazie aż trudno to stwierdzić z całą pewnością. Nie pomogła różnorodność dodatków (ale w sumie tej nie krytykuję). Największym zaskoczeniem okazały się niemal świeże, ostrawo-kwaskawo-słodkie, orzeźwiające listeczki. 

Po zjedzeniu został jednak posmak i pikantnych przypraw korzennych, i ciastek korzennych. Tu wyraźniej zrobiło się cynamonowo, ale też waniliowo. Czułam też motyw chrupek zbożowych. Ogół wydał mi się ciężki, dosadny od przypraw i toporny od cukru. Słodycz też sobie pozwoliła wylec na koniec, wpisując się w ogólne rozgrzanie języka i gardła. Czekoladowy posmak z kolei widział mi się bardziej maślano-polewowo.

Całość wydała mi się w porządku. Gorzkawo-palona czekolada była wprawdzie cukrowo za słodka, a także zbyt łagodnie-maślana, ale całościowo dzięki piernikowo-cynamonowemu wydźwiękowi stanowiła niezłą bazę pod niezłe dodatki. Z tych pochwalić muszę głównie wyraziste, ostro-korzenne przyprawy, choć chwilami kontrast pogarszał sytuację czekolady i... ciastek? Te... zawiodły, bo nie były typowymi ciastkami. Ciastko-chrupki niezbyt mi się podobały - powinni albo zgodnie z nazwą dać ciastka korzenne, albo wcale z kulek zrezygnować. Mam też mieszane uczucia, co do rozmaitości przypraw i ich rozlokowania - by odkryć wszystkie, trzeba zjeść całą tabliczkę, bo np. są fragmenty bez ziół, bez poszczególnych przypraw. Niby trudno się o coś przyczepić, ale też niczego porywającego nie uświadczyłam (ok, świeża kolendra była genialna, ale to za mało, bym np. miała do niej wrócić). Po prostu smaczna jednorazowo korzenna czekolada.


ocena: 7/10
cena: 12,98 zł (za 80 g; ja dostałam rabat -20%)
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ciemna czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), ciastka 8% (mąka pszenna, cukier, masło klarowane, odtłuszczone mleko w proszku, słód jęczmienny, sól), cynamon, przyprawy 0,8% (cynamon, goździki, imbir, gałka muszkatołowa, quatre-épices*, kolendra, kardamon)

*Z francuskiego to "cztery przyprawy", czyli mieszanka ziołowa, bardzo popularna we Francji. Składa się z czterech podstawowych przypraw: pieprzu (ok. 70% mieszanki), imbiru (20%), gałki muszkatołowej (9%) i goździków (1%)

niedziela, 3 lipca 2022

Galler Noir Puur 85 % ciemna z Wybrzeża Kości Słoniowej

Swego czasu zaczęła mnie nawiedzać, dręczyć myśl o tym, co zrobię, gdy skończą mi się czyste ciemne czekolady do recenzji. Kiedy będzie ich za mało, by prawie codziennie jeść i opisywać coś nowego. Uwielbiam smakowe podróże, odkrywanie i opisywanie doświadczeń, a jednak że w zasadzie inne niż czyste ciemne przestały cieszyć, zmniejszyło mi się pole manewru. Co więcej, po prostu nie stać mnie na jadanie tylko tych najlepszych do degustacji. Szukałam więc marek tańszych, ale dobrych. Tak właśnie trafiłam w Google na markę Galler i wysępiłam zniżkę w ramach mini współpracy z internetowym sklepem Przyjaciele Kawy. Można u nich dostać zarówno przedstawione na blogu (już niedługo kolejne, jak i wiele więcej wariantów oraz produktów zupełnie innych, głównie związanych z kawą).
Galler to czekoladziarnia założona w 1876 przez Jeana Gallera w Belgii, obecnie wspierająca sprawiedliwy handel, zdrowe podejście do planety. Zaangażowani są w projekty na Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie niestety produkuje się masowe kakao; oni zaś próbują tam sytuację chociaż trochę poprawić. Kupują od kooperatywy Yeyasso, której plantacje zajmują 7 tysięcy hektarów. Ich siedziba jest w mieście Man, nazywanym "miastem 18 gór", co od razu mi się spodobało.

Galler Chocolatiers Noir Puur 85 % to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej.

Po rozerwaniu sreberka poczułam mocno pieczony zapach jednoznacznie kojarzący się z piernikiem i skórką porządnie wypieczonego chleba. Wyobraziłam sobie konkretną kromkę, niemal ukrytą - tak bogato posmarowaną kakaowo-orzechowym kremem. Piernik natomiast musiał zawierać sporo cynamonu. Wydźwięk był ciepły, mało słodki, a szlachetnie gorzki. To podkreśliła odrobinka kawy. Piernik i chleb zdawały się łączyć kakaowymi wierzchami - w przypadku piernika mowa chyba o polewie kakaowej. W jego wnętrzu w dodatku kryła się lekka, owocowa soczystość.

W dotyku tabliczka wydała mi się twardawo-kamienna, a jednocześnie już na tym etapie kremowa. Przy łamaniu odznaczała się średnią twardością, trzaskała głośno w sposób, jakby była ciężko-zwarta. 
W ustach rozpływała się powoli, ale chętnie. Wprawdzie długo zachowywała zwarty kształt, była dość ciężka i maślano tłusta, ale w granicach normy. Opływała smugo-falami, zaklejającymi usta. Te były gęste, trochę maziste, a z czasem nieco oleiste.

W smaku pierwsza ruszyła goryczka dymu, goniona przez kawę. Gorzkość dosłownie uderzyła. Gęsty, szary dym opadł niczym kurtyna, spod której gorzkość już nieco ogładzona rozeszła się po ustach. Miała mocno palony charakter, przy czym zachowała pewną szlachetność.

W ciągu kolejnych chwil zaczęła otulać ją maślaność. Była to maślaność nieco bardziej orzechowa. Złagodziła pierwotny motyw... niezupełnie jednak. 

Poczułam piernik. Wyraźnie odważnie przypieczony, ale wciąż wilgotny wewnątrz. Niósł nieprzesadną słodycz. Choć nie wysoka, była prosta, co chwilami niezbyt mi odpowiadało. Piernik jednak doprawił ją odrobinę cynamonem, uprzyjemniając wydźwięk. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ta słodycz (ale w sumie nie tylko ona) wydała mi się dość duszna i ciepła.

Z gorzko-maślanej strefy wyłoniła się mocno pieczona skórka chleba (też ciepła?). A po chwili chleb po prostu jako konkretny i wilgotny ciemny, zrobiony na zakwasie. Słodycz znalazła się także przy nim, właśnie jako jakiś cierpkawy od kakao krem kakaowo-orzechowy. Z orzechów wyrwała się niestety też pewna smakowa oleistość, dodatkowo łagodząca kompozycję.

Z gorzkich nut raz po raz wypłynął lekki kwasek, przeszywający słodycz. Wydawał się niemal sugestywny. Zahaczył nieśmiało o owoce... Najpierw mignęła mi śliwka - jakby z tym piernikiem...? Acz potem myśli skupiły się bardziej wokół... moreli? Ewentualnie suszonych, gąbczastych brzoskwiń. Wszystko to było słodkie, może nieco duszno-kandyzowane? Ale ledwo uchwytne. W końcu tonęło w ciężkiej słodyczy i "orzechowawej" maślaności, które jakby się nakręcały. Na szczęście o charakter wciąż dbał słodko-goryczkowaty cynamon.

Gorzkawość na końcówce podparła się cierpkością. Palona kawa i dym na nowo zasłoniły piernik i chlebowe nuty. Pojawiła się cierpkość i duszny motyw jakby nieco procentowy... kremu kakaowego? polewy? Ciemnych, palonych i poważnych, a jednak też tłustych. Ciepło tego podkręcało się z cynamonowo-piernikowym wątkiem.

W posmaku została palona nuta dymu, kawy, piernikowość, ale też jakby orzechowa oleistość zmieszana z maślanością. Słodycz czułam delikatną, ale duszną.

Czekolada ogółem mi smakowała, ale nie w pełni. Miała rewelacyjne, gorzkie momenty, kiedy to popisywał się piernik, skórka chleba. Potem wszelkie pogłosy kawy, orzechów, lekki kwasek - wszystko to miało ogromny potencjał. Niestety jednak chwilami co mocniejsze, zbytnio łagodziła maślaność. Także duszność i ciężkość słodyczy mi przeszkadzały. 
Konsystencja, mimo że tłustość wydała mi się ciężka, nie była jednoznacznie zła. Tylko oleista końcówka psuła efekt. O wiele lepiej odbieram niższą słodycz np. Lindta Excellence 85% i jego nietłustą konsystencję.


ocena: 8/10
cena: 10,38 zł (za 80g; półkowa to 12,98zł)
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

piątek, 29 kwietnia 2022

Galler Chocolaterie Noir Biscuit ciemna 60 % z nadzieniem orzechowym z kawałkami orzechów laskowych i ciastkami / wafelkami

Czasem trudno jest mi jednoznacznie odpowiedzieć, dlaczego akurat dany czekoladowy twór wydał mi się atrakcyjny. Ma na to wpływ wiele czynników. Swego czasu Mama narobiła mi ochoty na "coś michałkowego / pierrotowatego / bajecznego", jednak na pewno nie na same cukierki ani nic, na czym deklaracja michałkowości by się znalazła. Nie sądziłam bowiem, by obecnie coś tego typu mogło mi smakować, a batonowej i cukierkowej formy po prostu nie lubię. Zamawiałam jednak pewne ciemne czekolady i z oferty marki wyhaczyłam jeszcze ich propozycje nadziewane w formie batonów (powtarzając sobie: "to czekolada, ale w trochę innej formie"). Uznałam, że jednego z ciekawości spróbować mogę. Najpierw planowałam kupić z ciastkami korzennymi jako czystą tabliczkę z ich kawałkami oraz nadziewanego nimi batona, ale w końcu uznałam, że... jakoś nie bardzo mi chyba po drodze z korzennymi tabliczkami; za dużo by tego się zrobiło. Jak zobaczyłam obiekt dzisiejszej recenzji, pomyślałam, że te moje "coś..." mógłby w pewnym stopniu oddać. Czekoladowa gęstwina z jakimiś orzechami / ciasteczkami / wafelkami? W ciemnej czekoladzie - o, to do mnie przemówiło. Mimo wszystko, nie robiłam sobie wielkich nadziei, ale... kto wie?


Galler Chocolaterie Noir Biscuit to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao nadziewana kremem / praliną / nugatem na bazie orzechów laskowych z kawałkami orzechów i ciasteczek (wafelków? feulietine?); w formie batona, którego nadzienie stanowi 52 %.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach lekko gorzkawych, raczej surowych orzechów laskowych. Od razu wyobraziłam sobie takie w skórkach, zdecydowanie w towarzystwie ciemnej czekolady o piernikowo-melasowym charakterze. Wydała mi się wysoce, ale jednocześnie palono cukrowa. Odnotowałam też lekko waniliowe echo, a także coś nugatowego. Po podziale wzrósł melasowo-orzechowy wątek. Pojawił się palono-podsmażony, przypalony motyw wafelków i palonego cukru.

W dotyku czekolada wydała mi się tłusto-ulepkowata, skora do mięknięcia. Choć przy łamaniu baton lekko pykał, każda chwila z nim spędzona nakręcała myśli o tym, że to bloczek ulepka. Był ciężki i masywny. Bardzo gruba czekolada okazała się sowicie nadziana gęstym, miękkim nugatem. Wyglądał na kruchy, ale był tłusty. Gdy odgryzałam kawałek wielkiej kostki, czekolada nieco się w niego zapadała. Wypełniały go kawałki orzechów widoczne gołym okiem. Szybko jednak okazało się, iż nie był tym, czym się wydawał. Otóż nugat to jakby zbitka-zlepek z kawałków rozmaitej wielkości, powleczonych tłusto-oleistym kremem. Było tam mnóstwo drobinek i sporych kawałków orzechów oraz (wydaje mi się, że jeszcze więcej) brył, bryłek, bryłeczek i płatków wafelko-ciastek "feulietine". Były twardo-chrupiące w dużej mierze w cukrowy sposób, bo chyba zrobiono je na jego bazie.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i tłusto. Stawiała lekki, plastikowy opór. Była jednak jednocześnie nieco kremowa, ale aż ślisko gładka. Miękła i gięła się, na podniebieniu pozostawiając smugi. Przypominała kiepską polewę.
Z czasem odsłaniała nadzienie, które okazało się z nią dość spójne. Wyszło bardzo tłusto, nie tak masywnie, jak wyglądało. Rozpuszczało się chętnie, ale w umiarkowanym tempie, bo stopował je ogrom dodatków. Było maziście-miękkawe, ulepkowate i bazowo śliskie. Szybko wypuszczało ogrom drobnych i trochę większych kawałków orzechów oraz "herbatników", a dokładniej wafelków pokrytych rozpuszczającym się cukrem. Zostawiałam je na koniec.
Gdy czekolada już zniknęła, dodatki okazały się początkowo twarde. Cukier z wafelków rozpuszczał się lub trzeszczał gryziony. Orzechy chwilami chrupały, a chwilami... jakoś niespecjalnie; wykazywały miękkawość przeciętnej siekanej drobnicy. Wafelki do końca zachowały chrupiącą twardość i skrzypienie cukru. Dopiero gdy zniknął nasiąkały w nieco... waflowo-naleśnikowym sensie.

W smaku czekolada przedstawiła się jako cukrowo-waniliowo słodka. Mimo to słodycz nie była straszliwie wysoka. Szybko dołączyła do niej gorzkość. Wyszła palono-cierpko, trochę kawowo, z czasem też trochę piernikowo. Myślę o korzennych, cynamonowych piernikach w polewie czekoladowej, wyraźnie ciemnej. Wyraźnie przesiąkła orzechowym nadzieniem, ale nie tylko. Słodycz cukru z czasem też robiła się coraz bardziej palona, palono-melasowa.

Słodycz palonego cukru, melasy i orzechowość rosły wraz z tym, jak do czekolady dołączało nadzienie. Okazało się bardzo cukrowe, zdecydowanie przesłodzone, ale też wyraźnie orzechowe. Poczułam orzechy laskowe w wydaniu czekoladowo-nugatowym, ale nieco... palono-przysmażonym. W słodyczy odnotowałam leciutką waniliowość i kakałkowo-słodziutkie echo. Pojawiła się maślano-śmietankowa nutka. Gorzkawość kakao niemal zupełnie została utemperowana maślanością, która wpisała się jednocześnie także w nugatowość. Środek z czasem wplótł więcej mleka i oleiste echo.

Gdy tylko dodatki zaczęły zdradzać swoją obecność, cukrowość podskakiwała. W nugatowość i maślaność z ochotą wpisała się nutka... smażonych naleśników. Wydały mi się bardzo słodkie, nieco przesmażone i maślane, ale bez dwóch zdań naleśnikowe, z czasem wzbogacone o karmelową wafelkowość. Gdy kawałki dodatków wyłaniały się z gęstego kremu, do głowy przyszły poprzypalane, melasowo-karmelowe, cukrowe wafelki. Zawarły w sobie palono-korzenne echo, ale znikało na rzecz orzechów i smażonej nutki. Nie był to motyw silny, ale z czasem do wyłapania. Wyszło to dość... melasowo-pralinowo, ulepkowato.

Czekolada rozpływała się wolniej od środka, więc została, by jeszcze cukrowo-gorzkawym akcentem podsumować cukrowo-naleśnikowy występ środka. Mignęło mi to skojarzeniem z... tłustymi naleśnikami z wymaksowanym w kakao smarowidłem typu Nutella. W końcu jednak i ona zostawiła dodatki.

Te już po wszystkim gryzione smakowały sobą, a więc w dużej mierze cukrem. Zostało go bowiem jeszcze też na koniec. Rozpuszczał się, odsłaniając wafelki. W tym czasie świeżawe, słodko-gorzkawe, naturalne orzechy laskowe nawet nierozgryzane swoim echem trochę rozbijały słodycz. Wafelki po zaserwowaniu czystego cukru, smakowały bardziej cukrem palonym i jak cukrowe wafle duńskie z nutą naleśników. Mocno palono-cukrowe i pszenno-maślane. Niektóre pokusiły się o lekką goryczkę. Korzenną? Gryzione wyszły jeszcze bardziej naleśnikowo, czemu wtórowały gorzkawe orzechy.

Po zjedzeniu zostało cukrowo-korzenne przesłodzenie, lekkie drapanie w gardle i otłuszczenie ust. W ustach zaś... piernikowo-czekoladowy, palono-melasowy splot z zaskakująco korzennymi (jakby w cynamonie) orzechami laskowymi. Wyszło to bardzo, bardzo korzennie i cukrowo.

Całość uważam za w miarę w porządku, ale jednak bez polotu. Ciemną czekoladę, kakao, orzechy czuć, ale to nie zagrało. Dużo tłuszczowości, mimo że orzechowej, sprawiło, że kompozycja wyszła ulepkowato, a wafelki odstręczały cukrem. Mimo ciekawej nuty naleśników, dużo było w tym czynników odciągających uwagę od tego wydźwięku. Gdyby nie cukrowość, mogłoby być naprawdę przyjemnie. Okazało się to niezbyt w moim guście, ale w zasadzie... będące tym, czym miało być.
To trochę jak połączenie Lindta Creation Knusper Praline z Rapunzel Nirvana Noir.


ocena: 7/10
cena: 8,49 zł (za 65 g; ja dostałam rabat -20%)
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada (45%): miazga kakaowa, cukier, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy, nadzienie (55%): cukier, orzechy laskowe 22%, ciastka 11% (mąka pszenna, cukier, masło klarowane, odtłuszczone mleko w proszku, słód jęczmienny, sól), tłuszcze roślinne (masło shea, olej kokosowy, olej słonecznikowy), miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, inulina, słodka serwatka w proszku, dekstroza, odtłuszczone kakao w proszku, lecytyna sojowa, odtłuszczone mleko w proszku, naturalny aromat waniliowy