niedziela, 30 czerwca 2024

Sobieraj Chocolate Czekolada Deserowa ciemna 60 % z Wybrzeża Kości Słoniowej

Smutne, że po dwóch małych czekoladkach, które wpadły mi dodatkowo do czekolad, o które poprosiłam w ramach współpracy z producentem Sobieraj, w zasadzie miałam już dość. Zrobiłam przerwę, by jakoś uszły złe wspomnienia i postanowiłam przysiąść do jednej z dwóch otrzymanych tabliczek z czystą głową. Nie było to jednak łatwe - a szkoda, bo marka nie wygląda tak źle na pierwszy rzut oka.

Sobieraj Chocolate Czekolada Deserowa to ciemna czekolada o zawartości 60% kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej, słodzona słodzikiem ksylitolem fińskim (bez cukru).

Po otwarciu poczułam wyrazisty, gorzki zapach dymu na równi zmieszany ze słodką, chłodną miętą. Wyobraziłam sobie jej świeże, zielone listki, a także chyba trochę innych roślin, ziół w porannej, chłodnej scenerii. Czułam też sporo maślaności, sugerującej raczej jasny biszkopt. "Raczej", bo i nutka kawy się przy nim zaznaczyła. Nie jednak samej kawy, a czegoś kawowego. To jednak chyba nie biszkopt był kawowy... A jakiś jogurt lub serek?
Tabliczka wyglądała na polewową, a w dłoniach zaskoczyła ciężarem. Przy łamaniu trzaskała średnio głośno, ale dosadnie, jakby była wyjątkowo gęsta, wręcz skondensowana.
W ustach mimo że najpierw czekolada jakby chwilę się wahała, ogólnie rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanie-wolnym. Acz w zasadzie jakby tylko z wierzchu. Niemal do końca zachowywała kształt i pewną twardawość. Nie była jednak oporna. Szybko dała się poznać jako wodnista i szorstka, ziarnista, a bliżej końca ziarnistość zmieniła się w pylistość. Choć zbita i syta, nie była czekoladowo gęsta.

W smaku pierwsza przywitała mnie średnia, ale jakby odosobniona słodycz o niesprecyzowanym charakterze. Zaraz dołączyła do niej roślinna świeżość, rześkość. Wyobraziłam sobie chłodny poranek i zielone listki pokryte rosą. Listki mięty!

Słodycz podłapała miętowy klimat, dzięki czemu ta wyszła na pierwszy plan. Wydała mi się chłodząca i coraz odważniej słodka. W tle przewinęło się trochę kwiatów.

Z lekkim opóźnieniem odezwała się też gorzkość. Od razu startowała z w miarę wysokiego poziomu. Zaserwowała dym, cały czas spokojnie rosnąc. Zajęła pierwszy plan, a słodycz nieco przed nią pierzchła. 

Poczułam paloną nutę, a także przebłysk jakiś... kawowych słodkości? I gorzkawe orzechy... Włoskie? Zaraz mieszały się jednak z łagodniejszymi - laskowymi. Te zaś ułożyły się w krem orzechowo-kakaowy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do głowy przyszły mi miętowo-orzechowe czekoladki w ciemnej polewie. Mimo miętowej słodyczy, w której zdradziło się już ewidentnie słodzikowe pochodzenie, doszukałam się akcentu konwencjonalnie cukrowej słodyczy. Ta ogólnie wzrosła i otarła się o przesadę. Słodycz zrobiła się wręcz ostra. Mrożąca? Mięta na pewien czas się schowała, pozwalając działać słodzikowi i jakby cukrowi.

Orzechowe, w porywach tylko miętowe słodkości mieszały się z kawowymi, które jeszcze kontynuowały gorzkość, ale też traciły na znaczeniu.

Gorzkość zatonęła w chłodnej, słodzikowej słodyczy, która do ogółu dodała trochę wodnistości, rozrzedzając smak i spłycając go, a także tchnęła maślaność. Ta nagle się pokazała i szybko wzrosła. Przy tych łagodniejszych wątkach, mięta zdecydowała się na powrót.

Do głowy przyszedł mi bardzo maślany biszkopt. Jasny, lekko wypieczony, ale z kawowym echem. To jednak znowu nie była kawa, a słodki, kawowy nabiał, np. jogurt lub serek? Wyjęty prosto z lodówki, a więc chłodny, o spłyconym smaku.

Końcowo mięta na słodzikowo-cukrowej, chłodnej fali znów weszła na pierwszy plan, zostawiając goryczkę w oddali. Ziołowość nie miała siły przebicia, ale gdzieś się kryła. Raz po raz na język wtrącała jakby mrożącą pikanterię. Mieszała się z cierpkawą, ciemną niby czekoladową polewą, która przewinęła się wśród motywu słodkości.

Po zjedzeniu został posmak jakby miętowego, białego cukru oraz dymu. Ten był gorzki, cierpkawy, ale mocno złagodzony maślanym biszkoptem i akcentem cierpkawej polewy kakaowej. Na języku zaznaczyło się dziwne, cierpkie szczypanie - jakby przemrożenie, pikanteria.

Całość choć zaskoczyła przyjemnie wysoką, znaczącą gorzkością, to i tak nie wyszła dobrze. Mimo dymu i miętowej nuty, była denerwująco słodzikowa. Słodzik w smaku nie tylko mocno to osłodził, ale dodał też chłodno-wodnistego elementu, który spłycał kompozycję. Bardzo dużo tu słodyczy o takim... dotkliwym charakterze. Jasny biszkopt i słodkości kawowe, orzechowo-miętowe nie były złe, ale sprawiły, że całość wyszła słodko-łagodna, a gorzkość się w nich za bardzo zatracała. Nie podobała mi się dziwna, mrożąca pikanteria. Na plus jednak, że smakowo, choć dosadnie słodka, wydawała się mieć więcej niż 60%.
Strukturę uważam za to za jednoznacznie okropną. Wodniście-ziarnista, potem pylista i cały czas z wodnistym elementem za nic mi nie odpowiadała. Była bardzo nieczekoladowa.
Uwierzę jednak, że dla osób przyzwyczajonych do słodzików, nie wyda się tak zła. Rozumiem w końcu, że niektórzy zwyczajnie cukru jeść nie mogą. 
Mimo szczerych chęci, bo wiedziałam, że Mamie za nic nie podejdzie, nie zmogłam całej. To mrożące gryzienie, struktura i słodzikowość za bardzo mnie zmęczyły, że już 30 g nie zjadłam.

Resztę oddałam Mamie, ale i ona nie zmogła. Podsumowała: "Okropna ta czekolada, nie da się w niej niczego dobrego znaleźć. Dziwnie gorzka nie jak czekolada, a jakieś lekarstwo okropne, struktura też beznadziejna. Jakbym nie mogła jeść cukru i miała taką czekoladę jeść albo nic, to już wolałabym głodna siedzieć". Resztę oddałyśmy ojcu.


ocena: 3/10
kupiłam: dostałam od sobierajchocolate.pl
cena: jak wyżej, ale cena to 23 zł za tabliczkę 70g
kaloryczność: nie znam
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa min. 60%, tłuszcz kakaowy, ksylitol

sobota, 29 czerwca 2024

Hands Off My Chocolate Chocolate Chip Cookie Dough Flavoured Chocolate mleczna z wafelkami i biała karmelowa o smaku cookie dough z kawałkami czekolady

Może i powinno paść pytanie, co też mnie podkusiło, by sięgnąć po tę tabliczkę. Gdyby padło, sytuacja nie byłaby jaśniejsza, niż jest, bo zwyczajnie nie wiem. Wyglądało to-to dziwnie i ponoć cała seria jej podobnych robi furorę w Niemczech. Czekolada niby do dzielenia się, którą jednak będzie się wolało zjeść samemu, nie oddając nawet kawałka? Wątpiłam. A byłam ciekawa, czy ciekawostkowo, trochę może jakoś się wkręcę? Chodziło tylko o dzisiaj prezentowany smak, bo zwyczajnie mam słabość do dobrego cookie dough. Tylko że nie przychodzi mi do głowy forma inna niż nadzienie, która mogłaby się w czekoladzie sprawdzić. Halloren Original Cookie Dough Chocolate Chip była przepyszna i pomyślałam, że skoro Mama zdecydowała się na kupić parę słodyczy na Allegro (mi czekolady w góry, sobie różne), do zamówienia dodam i tę. By zobaczyć, jak to inny producent z innym podejściem oddaje surową masę ciasteczkową. 

Hands Off My Chocolate Chocolate Chip Cookie Dough Flavoured Chocolate to (43%) mleczna czekolada o zawartości 38% kakao z kawałkami ciasteczek (wg mnie wafelków) połączona z (43%) czekoladą białą karmelową o smaku cookie dough z kawałkami czekolady.

Po otwarciu poczułam jednoznaczny zapach lodów waniliowych z kawałkami cookie dough o sztucznym, acz jeszcze nie rażąco charakterze. Czuć sporo mleka, a także wysoką słodycz. Zwłaszcza wierzch pachniał lodami cookie dough. Spód był nieco bardziej jawnie cukrowo słodki w typowy dla przeciętnych mlecznych czekolad sposób. Lody cookie dough jednak bardzo się rządziły. Mimo to zapach nie był chamski. Wielbicielom tego wariantu lodów powinien się spodobać, ja mam mieszane uczucia. Skojarzenie z lodami pełnymi aromatów wyjętymi z zamrażarki było aż szokujące. Wąchając tak pachnące lody w sumie nie narzekałabym, ale przy czekoladzie to było dziwne.

Tabliczka w dotyku wydała mi się trochę plastikowa, tłustawo-sucha. Przy łamaniu dała się poznać jako krucha, a także zaskakująco twarda. Łamała się z trzaskiem, a kiedy jedną kostkę przekroiłam, twardość ta się potwierdziła. Widać, że w obu częściach zatopiono sporo dodatków. Bazę stanowiła czekolada mleczna - było jej więcej, na łączeniach wystąpiła tylko ona. Biała to tylko "wierzchy" poszczególnych kostek. Choć jak się patrzy na niepodzieloną tabliczkę, wydaje się, że to białej jest więcej, no ale to tylko wrażenie. W obrębie samych kostek warstwy były równe.
Czekoladę łatwo rozdzielić na dwie części: białą (dla rozróżnienia tak ją będę nazywać, choć daleko jej do zwykłej białej czekolady) i mleczną. Można zrobić to przy użyciu noża lub po prostu gryząc pod odpowiednim kątem. Górną białą wzbogaciły malutkie czekoladowe kwadraciki w ilości nieco większej, niż się wydaje, natomiast mleczną ogrom średniej i malutkiej wielkości kawałków wafelko-ciastek.
W ustach całość rozpływała się w tempie szybko-umiarkowanym. Dała się poznać jako bardzo tłusta w sposób maślano-oleisty. Bazowo obie warstwy wydały mi się wręcz śliskawe. Kojarzyły się trochę z połączeniem polewy czekoladowej i mleka skondensowanego zagęszczonego. Zachowywały kształt niemal do końca. Także poczucie zbitości się utrzymywało, mimo że w ustach twarde to już nie było.
Rozpływały się mniej więcej równo i harmonijnie, ale różnice czuć. Próbowałam oczywiście i razem, i osobno.
Biała czekolada znikała nieco szybciej. Mimo że w pierwszej chwili przemknęła w niej proszkowość, okazała się bardziej gładko-polewowa, ślisko-mazista i oleista. Cechowała ją jedynie gęstawość. Z czasem wyłaniały się z niej drobne czekoladowe punkciki. Czuć je na języku, bo rozpływały się niby razem z nią, ale stawiając opór (nie tak jednak, by zostać na koniec). Wyszły plastikowo jak w produktach stracciatella. Gdy parę wyłuskałam i spróbowałam osobno, doszła do tego jeszcze proszkowość.
Mleczna czekolada była tłusta w bardziej maślano-kremowy sposób i pozbawiona proszkowości. Ta dała się poznać jako bardziej lepkawa, acz też niemal śliskawo-polewowa. Od jej struktury odwracały jednak uwagę "ciasteczka", bo była nimi najeżona aż przesadnie. Nie da się zrobić kęsa, by je ominąć. Według mnie to wafelki. A w zasadzie... jakby nieco skarmelizowane grubawe (jak na te gabaryty) płatki waflowe, miejscami w formie skupisk, pozbijane w kawałki - dziwny twór (feuilletine?). W pierwszej chwili, gdy zaczynały się wyłaniać, wydawały się ostro-suche, ale już po chwili nasiąkały. Zmieniały się w miękką, wafelkową papkę. Gryzione lekko chrupały, potem bardziej trzeszczały, skrzypiały.
Ciasteczka tudzież wafelki zostawiałam sobie na koniec, tylko sporadycznie podgryzałam już wcześniej. 
Całość jawiła się jako mocno tłusty, polewowy twór z ryzykownie dużą ilością wafelków, które z jednej strony nie były idealnie trafionym dodatkiem, z drugiej odwracały uwagę od wad bazy.

W smaku pierwszy uderzył cukier. Obie warstwy dały się poznać jako przesłodzone właśnie cukrowo, ale nie tylko.

Pierwsza zaznaczyła się czekolada mleczna. Roztoczyła właśnie cukrowość i mleczność, a także powiedzmy akcent kakao - nie, że kakao jako kakao, ale po prostu w odróżnieniu do białej specyficzną nutkę. To najzwyklejsza, przeciętna i powalająca cukrem mleczna czekolada (nawet nie przesiąkła szczególnie drugą warstwą). Puściła przodem czekoladę białą, która przez pewien czas dominowała.

Górna warstwa to ogrom słodyczy, ale nie czystego i samego cukru. Przypominała przesłodzone, mocno waniliowe lody na bazie mleka. Czuć w niej ogrom mleka, ocean mleczności. Na tej płaszczyźnie właśnie zarysował się charakter lodów coraz bardziej sztucznych. Wanilia mieszała się z jednoznacznym smakiem cookie dough, zupełnie jakbym jadła te kawałki-kulki z lodów w tym wariancie. Pojawiła się też maślaność - nie jednak zwykła, a właśnie tych kawałków surowego, sztucznawego ciasta z lodów - a mleko stało się mlekiem skondensowanym karmelowym.

Kumulacja obu części i ich słodyczy mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drapała w gardle porządnie. Na języku jednak wtedy zaczęły wyłaniać się kawałki ciasteczek-wafelków. Dodały pszennego smaku, a także nieco odciągały uwagę od cookie dough, bo przedstawiły się jako dość mocno wypieczone, karmelizowane wafelki. Gdy czekoladowe punkciki z czekolady karmelowej rozpływały się porządniej, przemykało nawet echo... nie tyle kakao, co cierpkości takich kawałków posypek czekoladowych.

Mocniej rozbrzmiała cukrowa, dolna warstwa czekolady mlecznej. Sprawiła, że poziom słodyczy męczył - ona sama była do bólu przecukrzonym średniakiem. Czekolada z wierzchu nieco osłabła, a w obliczu tego wszystkie wyszła bardziej jak typowe czekolady karmelowe. Otoczenie nieco stonowało bowiem sztuczność.

Wątek cookie dough, surowej masy na ciastka prosto ze sztucznawo waniliowych lodów w tym wariancie, do końca był wyraźny, mimo że przepleciony... cukrem, karmelizowanymi wafelkami i jeszcze raz cukrem.

Gdy na koniec zaczęłam gryźć dodatki, kakaowe, ale w sumie nijakie punkciki-kwadraciki zaplątały się jeszcze sporadycznie wśród ciasteczko-wafelków. Zawilgocone, trzeszczące wafelki smakowały karmelizowanymi waflami duńskimi, które przy echu waniliowych lodów cookie dough przywiodły na myśl właśnie wafelki do lodów.

Po zjedzeniu już małej ilości zostało silne przesłodzenie, w tym drapanie w gardle. Czułam się przecukrzona, ale posmak był wręcz szokujący. Zupełnie jakbym tylko co zjadłam lodowate, przesłodzone i sztuczne lody waniliowe z cookie dough. Chemia zdawała się nieco gryźć w język ze specyficznym przechłodzeniem, zamrażarką. W tle zaznaczyła się też zwykła cukrowa czekolada i wafelki karmelizowane. Osobliwe, nieprzyjemne odczucie - zwłaszcza, że dawno przeszły mi już lody. Jeszcze jak się je, on aż tak nie przeszkadzał, ale jak zrobi się choćby krótką przerwę, posmak dręczył i męczył, toteż taak, faktycznie trudno się od czekolady oderwać, bo wisi groźba czegoś takiego.

Całość wyszła ciekawie. Nie w moim typie, ale jako ciekawostkę sporo zjadłam - prawie połowę (przy czym zgryzałam raczej wierzchy, jedząc mniej mlecznego spodu); częściowo pozbywając się dolnej warstwy. Górna była właśnie ciekawsza i nawet smaczna, dół nie był smaczny ani trochę.
Zasłodziłam się kompletnie, ale nawet słodycz wydała mi się zrozumiała dla wariantu... do pewnego stopnia. Także ten smak można by zrobić mniej słodko i w moim odczuciu wyszłoby lepiej, ale porywając się na coś takiego raczej można przewidzieć efekt. Jak w końcu, jak nie słodko, ma smakować cookie dough? Zaskoczyło mnie skojarzenie nie tylko z samą surową masą na ciastka, ale konkretnie ze sztucznawymi lodami waniliowymi na mleku z cookie dough. W zasadzie potencjał tkwi w górnej części - czuję, że gdyby dać jej dobry, np. mocniej kakaowy, nieprzesłodzony dół, wyszłaby mniej sztucznie i smaczniej.
Całość była mocno mleczna, mimo słodyczy, a to plus.
Czekolada mleczna wyszła bardziej chamsko cukrowo i do bólu przeciętnie, a biało-karmelowa sztuczniej. Nie była to jednak bardzo odpychająca sztuczność - waniliowe lody z cookie dough nawet przyjemnie wyszły. Sprawiły, że słodycz tej części aż tak bardzo nie męczyła. 
Szkoda, że aż tak przesłodzono mleczną czekoladę z dołu - gdyby dół był zacny, a nie tak zwyczajnie przeciętny, całość mogłaby bardziej po prostu smakować, a nie w dużej mierze głównie plusować przez intrygowanie. Czekoladowe punkciki niewiele wniosły. Nie były najlepiej zrobione, ale w sumie gdyby nie było żadnego przerywnika od tej tłustości i słodyczy, może byłoby gorzej. Ciasteczko-wafelków dodano tak dużo, że aż przeszkadzały. Karmelizowane wafelki w sumie wpisały się na wydźwięk do wariantu, jeśli mówimy np. o lodach cookie dough podanych w rożku-waflu, wtedy już owszem, ale powinno być ich znacznie mniej.

Reszta, której nie zjadłam, powędrowała do Mamy, która opisała ją tak: "Czekolada ciekawa, ale zdecydowanie obie części lepiej smakują oddzielnie. Dobrze więc, że łatwo je rozdzielić. Razem ta ciekawość i charakter uciekają. Całość byłaby świetna, ale na jedną dużą wadę: zdecydowanie za słodka. Ta ciemniejsza, dolna bardziej ciekawa chyba. Zdecydowanie były w niej wafelki, nie ciastka. Ta na górze chyba smaczniejsza, ale nie wiem, czy taka mocno smakująca zakalcowymi kulkami cookie dough, bardziej całymi lodami cookie dough. rzeczywiście tam trochę cookie dough pobrzmiewało, ale nie wiem, czy naprawdę to czułam, czy bo wiedziałam, że mam czuć".


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 5,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, 6,9% kawałki ciastek (mąka pszenna, cukier, olej kokosowy, lecytyna sojowa), proszek karmelowy (odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, cukier, tłuszcz mleczny, naturalny aromat: wanilia), odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, cukier karmelizowany, 0,4% naturalny aromat cookie dough, lecytyna sojowa, naturalny aromat: wanilia; sól, tłuszcz mleczny

piątek, 28 czerwca 2024

Chapon Cacao Rare Venezuela Sur Del Lago ciemna 75 % z Wenezueli

Jakiś czas siedziało mi w głowie, że szkoda, że jedzenie Chapon zakończyłam na Chapon Nectar aux Aromes Boises. Brakowało mi tabliczek tej marki, tęskniłam. Pewnego dnia naszło mnie przeczucie, by sprawdzić, czy przypadkiem nie pojawiły się nowości. I pojawiły się! I to nie tylko nowości. Zauważyłam, że tabliczki zyskały nowe opakowania, a zawartość kakao niektórych nieznacznie zmieniono - jak się później okazało, wkradły się błędy na stronie, bo zawartości nie uległy zmianom. Dopytałam i w ogóle nic w wytwarzaniu czekolad nie zmieniono. Ja jednak się pospieszyłam, ciekawa tych kosmetycznych zmian i władowałam się w kupno paru starych, ale w nowych opakowaniach. Tym postanowiłam porobić aktualizacje, nowe miały trochę poczekać, ale w końcu tęsknota za odkrywaniem Chapon wygrała i sięgnęłam po pierwszą z... jak myślałam nowych. Z Wenezueli Chapon jadłam już kilka, najbliższe dziś prezentowanej były Chapon Chuao Origine Venezuela 74%Chapon Venezuela 75% i Chapon Cacao Rare Venezuela Porcelana 75%. Wszystkie trzy pamiętałam jako przepyszne. Stąd, gdy zobaczyłam kolejną, z innego regionu tego kraju, wiedziałam, że muszę ją mieć. Sur del Lago słynie z produkcji Criollo oraz jego podgatunku, Porcelana. Z Porcelany Chapon już jadłam, ale nie miałam pewności, czy kiedyś ich kakao Porcelana było konkretnie tylko z Sur del Lago, czy też z innych części Wenezueli. Obstawiałam, że pewnie tylko z Sur del Lago, że nie zmienili producenta, a tylko doprecyzowali region, acz że czarno na białym nie było napisane, że to wciąż tylko Porcelana, postanowiłam, że dodam oddzielny post. Wcześniej jasny był więc podgatunek kakao, ale nie region Wenezueli. Obecnie jasny i pewny jest region Wenezueli, ale nie podgatunek kakao... Ach! A może smak rozjaśni sytuację? 

Chapon Cacao Rare Venezuela Sur Del Lago to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao z Wenezueli, z regionu Sur del Lago.

Po otwarciu poczułam eksplozję kwiatów, w tym jaśminu i róży, a także kwiatów ułożonych w suszone bukiety, mieszających się z niby znajomym zapachem śmietanki, mleka i owoców. Intensywne, słodkie banany splatały się ze śmietanką, układając się w wizję lodów bananowych i brzoskwiniowych. O kwasku przypomniała lekka mandarynka i soczyste, bardziej egzotyczne akcenty chyba mango. Wychwyciłam trochę orzechów a także mocno palony wątek. Oddawał palony karmel oraz wypieki, sprawiający, że słodycz wyszła trochę ciężko. Do głowy przyszły mi muffinki orzechowe, sękacz i faworki. 

Tabliczka była średnio twarda i przy łamaniu trzaskała średnio głośno. Było w niej coś z kruchości, acz kruchą nie mogę jej nazwać.
W ustach rozpływania się umiarkowanie; bardziej średnio szybko niż wolno. Była gęsta i zalepiająca, a do tego kremowa. Długo zachowywała kształt, ale wyszła bardzo plastycznie. Z czasem przypominała gęste, konkretne lody zrobione na pełnej śmietance.

W smaku najpierw rozeszła się słodycz. Zaserwowała intensywny, mocny palony karmel i banana.

Banan łączył się ze śmietanką. Doleciał do niego kwasek, a ja pomyślałam o lodach bananowych.
W tym czasie karmel zrobił się jeszcze bardziej palony. Wyobraziłam sobie karmelowy sos, być może do tych lodów.

Rosnąca słodycz zmotywowała jednak gorzkość. Także wpisała się w palony klimat. Była wysoka i jakby zawisła nad karmelem. Ten na moment trochę się przestraszył i słodycz nie szła już w takim ciężkim, palonym kierunku. Częściowo zaobfitowała w kwiaty. Wyobraziłam sobie suszone bukiety, ale też świeże forsycje i chyba rześki jaśmin oraz trochę róż. Kwiaty połączyły ciężkość z lekkością i świeżością.

Przy słodyczy poczułam orzechy laskowe. Zupełnie, jakby swoją naturalną słodyczą i lekko prażoną nutką chciały tonować słodycz. Może też trochę gorzkość? Na pewno wygładziły słodycz.

Lepiej rozbrzmiał wtedy kwasek. Do lodów bananowych dołożono lody brzoskwiniowe i mango. Słodkie egzotyczne owoce mieszały się z lekkim kwaskiem mandarynek, które kwasek wpisały w swój specyficzny, słodziutki smak.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość pomogła sobie ziemią. Chyba zmotywowała ją soczystość. Część kwiatów mieszała się z cierpko-goryczkowatymi ziołami, porastającymi tę wilgotną, leśną ziemię.

Po cierpkim debiucie ziemi w owocowej strefie poczułam czarne porzeczki. Podkradły się do nich kwiaty. Kwiaty leśne? Trochę ziołowe. A jednak wciąż czułam też słodsze forsycje. Kwiatowa słodycz z ziemi wydobyła marcepanowy akcent.

Orzechy znów się wyłoniły. Do naturalnie słodkich laskowych dołączyły bardziej maślane nerkowce. Trochę wygłaskały i słodycz, i gorzkość. Przejęły paloną nutę i wprowadziły sowicie wypieczone słodkości. Pomyślałam o muffinkach z orzechami i miejscami prawie przypalonym sękaczu. Maślaność i biszkoptowość nie wychodziły przed orzechy. Podporządkowały się im. Wychwyciłam jeszcze wśród nich chyba prażone arachidy.

Słodycz owoców i kwiatów mieszała się z tą mieszanką orzechów. Pomyślałam o bananowo-orzechowym chlebku, podanym na stół, gdzie stoją aromatyczne kwiaty i do którego zza okna dolatuje woń forsycji.

Po zjedzeniu został posmak słodkich brzoskwiń, mandarynek i bananów, mieszających się ze śmietankowo-biszkoptowym wątkiem oraz ogrom słodkich, aż drapiących kwiatów. Do tego trochę poważniejsza ziemia, orzechy - z kolei osłodzone mocno palonym karmelem. I... wypiekami?

Zapach poniekąd był w dużej mierze znajomy, ale jakby bardziej ukierunkowany na słodycz. Smak w zasadzie był prawie identyczny, ale wydał mi się bardziej wyrównany, harmonijny: nieco mniej śmietankowy, ale też bez wytrawności nasuwającej na myśl pieczarki. Było po prostu łagodnie śmietankowo-ciastowo, gorzko, ale bez takich wychyleń. Nuty kwiatów, lodów, babeczek, karmelu, bananów, laskowców i nerkowców, brzoskwiń, czarnych porzeczek i mnóstwo kwiatów (acz nieco innych, bo w dzisiaj opisywanej czułam forsycje) te same, acz poszczególne aspekty trochę różnie się porozkładały.

Wydaje mi się, że to w sumie te same tabliczki, a drobniutkie różnice mogą wynikać po prostu z tego, że zbiór kakao z jednego roku, a zbiór z drugiego mógł mieć lekko inny profil. Obstawiam, że dla większości, nie aż tak wyczulonych i skupionych jak ja, do przeoczenia.


ocena: 10/10
cena: 8,50 € (za 75g)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy (na stronie internetowej jest: miazga kakaowa, cukier trzcinowy)

środa, 26 czerwca 2024

Casa Kakau Craft Chocolate Bulgarian Rose Water & Cardamon Chocolate ciemna z Ekwadoru 66 % z wodą różaną i kardamonem

Kupiłam tę czekoladę, chcąc poznać bułgarską markę Casa Kakau, założoną w 2016, która obecnie jest ponoć numer 1 bułgarską czekoladziarnią bean-to-bar, i skuszona różanym smakiem. Kocham róże, a tak rzadko trafia się z jedzenia coś mojego różanego, że zawsze - jak się już coś trafi mojego - nie mogę odpuścić. Miałam mieszane uczucia co do kardamonu w tej kompozycji, ale machnęłam na niego ręką. Z czasem jednak tabliczka zaczęła mi się wydawać "za bardzo z dodatkami" na tradycyjną degustację i miałam wziąć ją w góry. Pomyślałam trochę i z kolei wystraszyłam się, że róża w obliczu górskiego powietrza może mi za bardzo uciekać. I padło, że jednak tabliczkę zjadłam w domowych warunkach. I to dnia zwykłego, bo po powrocie z gór, kiedy to głowę zajmowało mi parę innych spraw... I dobrze się stało, bo innego dnia bym się pewnie zdenerwowała. Dlaczego? Zapraszam do recenzji, choć wcześniej jeszcze nadmienię, że zrobiono ją z kakao mielonego w kamiennym młynie.

Casa Kakau Craft Chocolate Bulgarian Rose Water & Cardamon Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 66% kakao z Ekwadoru z wodą różaną i kardamonem.

Po otwarciu poczułam słodkie, niemal karmelowo-cukrowe ciasteczka korzenne i delikatny zapach kwiatów, w tym róż. Nie był jednak dominujący, a podporządkowany spokojnej, w zasadzie niskiej słodyczy karmelu oraz kardamonowi. Karmel i kwiaty szły w kierunku uroczego wydźwięku, a ostrawa przyprawa ze względu na nie umocniła skojarzenie z ciastkami korzennymi. To one zajęły pierwszy plan. Czułam w nich pikanterię, przechodzącą w... colę? I nieśmiało zaznaczony soczysty owoc w tle - może jakiś grzaniec owocowy?

Tabliczka była niepozorna, wyglądała na suchawą i delikatną, acz gdy ją łamałam okazała się bardzo twarda, a jej krawędzie wręcz ostre. Wydawała z siebie donośne trzaski, przypominające trzask łamanych grubych, suchych gałęzi.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. Łatwo miękła, przedstawiając się jako trochę plastyczna, ale wciąż zachowująca kształt. Zaraz poczułam lekką szorstkość. Po paru chwilach ujawniła lekką wodnistość, a to tego średnio wysoką, maślaną tłustość. Raz po raz na koniec została jakaś drobinka - obstawiam dobrze zmielony kardamon, ale równie dobrze mogło być to niedomielone kakao.

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz, za którą podążała sugestia cytrusów.

Słodycz od razu ułożyła się w jakieś słodkości - korzenno-maślany nugat? Leciuteńka gorzkawość dymu próbowała się zaznaczyć, ale maślaność stanęła jej na drodze.

Słodycz skupiła na sobie uwagę. Wydała mi się intensywna i żywa, świeża... Kwiatowa! Kwiaty nie zdradziły się od razu, ale kiedy już się pokazały, były dość intensywne. Zdawały się płynąć z samej czekolady. Były tam m.in. róże o spokojnym, nawet nieco nieśmiałym charakterze.

Do słodyczy dołożył się też palony, ale delikatny karmel. Zmieszawszy się z kwiatami, poszedł w nieco ciężkawym kierunku. Chyba i do niego dopłynął maślany akcent.

Z tła dolatywać zaczęła pikanteria. Początkowo wydała mi się zgaszona kwiatami. Zajęły się już nie prezentowaniem swego smaku, ale właśnie jakby stopowaniem ostrości. Karmel i maślaność zmieniły się w ciasteczka korzenne o wysokiej słodyczy i poziomie pikanterii.

Świeżość i rześkość od kwiatów przejęły więc cytrusy. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam kwasek, nasuwający na myśl cytrynę, jednak zaraz trafiła na ogólną słodycz. Przemknęła kwaskawa, ale jednak zdecydowanie słodsza od cytryny pomarańcza. Ułożyły się w...cytrusowy grzaniec? Zrobiony na kwiatowym winie? Czułam motyw wody różanej bardzo w tle.

Pikanteria wzrosła, a kardamon zabrzmiał wyraźnie jako on sam, lekko szczypiąc w język. Mieszając się z cytrusami przełożył się na myśl o coli. To jednak nie jakieś szczególnie mocne skojarzenie... taka, przemykająca limonkowa cola? Korzenna ostrość trochę z czasem wyhamowała. Wróciła do ciastek korzennych, a cola zmieniła się w perfumowe echo.

Wysoką słodycz przełamały leniwe akcenty ziemi i dymu. Dosłownie odrobinka, ale jednak. Przypieczętowały cięższy wydźwięk całości. Róże jako słodka woda różana podporządkowały się, a mi do głowy przyszedł różany, nie za mocno, ale wyraźnie palony karmel. I... kwiatowo-karmelowy nugat z odrobiną odymionego kakao? Końcowo, wraz z gryzieniem przypraw, wyszło to dość duszno i męcząco z racji słodyczy, która była nie to, że bardzo wysoka, ale wyodrębniona i bez charakternego towarzystwa.

Po zjedzeniu został posmak delikatnych cytrusów, wkomponowanych w karmelowo-kwiatową słodycz i pikanterię, czego trzymało się echo coli. Splot ten wydawał się gryzący. Wyraźnie czułam kardamon. Róże były nieco nieśmiałe, ale też wyczuwalne. Jakby niezależnie od nich na języku pojawił się motyw perfum, niezbyt przyjemny. Baza jawiła się jako ciężkawo-karmelowa i leciutko cytrusowa z drobną cierpkością w tle (dymu?).

Czekolada była smaczna, ale trochę mnie rozczarowała. Liczyłam, że będzie przede wszystkim różana, a to kardamon miał więcej do powiedzenia. Róże wpisały się w kwiatowe nuty czekolady. To było ciekawe, ale różano niesatysfakcjonujące. Z kolei ostry kardamon z nutami cytrusów dziwnie ocierał się o colę. Sporo karmelu, ale nie przesadzona słodycz na plus, acz znikomej gorzkości trochę mi żal. Ogólnie poprawna, bez większych wad oprócz mało różanego smaku, a obecnego echa perfum; taka, co to można zjeść zwyklejszego dnia, jak się już kupiło. Ale żeby to odznaczyć na Akademii Czekolady? Nie.


ocena: 6/10
kupiłam: Allegro
cena: 22,90 zł (za 70g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao 66%, tłuszcz kakaowy, brązowy cukier trzcinowy, bułgarska woda różana, kardamon

wtorek, 25 czerwca 2024

Oskroba Muffin Śmietankowy; Czekoladowy

Nie myślałam, że jeszcze kiedyś odważę się sięgnąć po jakąś - zwłaszcza paczkowaną - muffinkę z czekoladą po tym, jak Confiserie Firenze Muffiny z kawałkami czekolady sprawiły, że utwierdziłam się w przekonaniu, że nie ma co "wracać do smaków sprzed lat", bo produkty ze wspomnień zdążyły się pozmieniać pewnie ze sto razy, a i gust nie ten sam. A jednak gdy Mama kupiła obiekty dzisiejszej recenzji, widząc nieco krótszy skład, pomyślałam, że w sumie mogę spróbować. Nie wiem, czy nie wolałabym wariantu czekoladowego, ale nie było co rozkminiać - dostałam jasny. Nim jednak się za niego zabrałam, Mama dokupiła też drugi, sądząc, że faktycznie chyba czekoladowe powinny mieć u mnie większe szanse. A babeczki ogólnie uznała za prawdopodobnie dobre, bo bardzo lubi piekarnię Oskroba.

Oskroba Muffin Śmietankowy / o smaku śmietankowym to "ciasto biszkoptowo-tłuszczowe o smaku śmietankowym z kawałkami czekolady o zawartości 44% kakao"; dostępne paczkowane pojedynczo lub w opakowaniach po 4 szt. jako Oskroba Muffins Śmietankowe.

Po otwarciu uderzył mnie zapach sztucznej śmietany i dusznego, jajecznego biszkoptu. Przewinął się w tym lekki kwasek, związany zarówno ze śmietanką, jak i jakby trochę octową chemią. Z czasem na szczęście to trochę złagodniało. Zostało za to skojarzenie z likierem śmietankowym i ajerkoniakiem, za którymi stała złudnie alkoholowa nutka i przesadzona, cukrowo-ciężka słodycz. Czekolada zaznaczyła się bardzo odlegle, chowała się.

Babeczka była duża - i tu ciekawostka: zamiast deklarowanych 70g, ważyła 79g.
Była bardzo masywna, jakby ubito-zbita, ale też miękka i trochę napowietrzona. W dotyku dała się poznać jako tłusta, jakby natłuszczona. Otłuszczała dłonie, gdy się ją dotykało. Wyglądało na to, że zawiera bardzo dużo sporych kawałków czekolady, jednak to mylne wrażenie. Sowicie wieńczyły wierzch, ale w środku już ich trochę poskąpiono.
Choć wierzch wyglądał na porządnie przypieczony i popękany, był miękki i wilgotny, jak i reszta. Zrobiła się na nim swego rodzaju "ciastowa skórka".
W trakcie jedzenia ciasto dało się poznać jako wilgotne i tłuste w konkretny sposób. Było trochę puszyste, ale to masywny biszkopt. Wydał mi się nieco zalepiający i przytykający. Ciasto w trakcie jedzenia zmieniało się w grudkowatą papkę, łączącą tłustość i dziwną gumiastość. Wydała mi się oleista, nawilżona.
Czekolady ogółem dodano średnio dużo - na wierzchu sporo, wewnątrz mniej. 
Kawałki powtykane w wierzch babeczki były bardzo duże i twarde. W ustach dały się poznać jako "te  gładsze".
Kawałki ze środka babeczki były znacznie mniejsze. W trakcie jedzenia stukały o zęby. Jedzone okazały się chrupko-kamykowe i trochę kryształkowe.
Jedne i drugie gryzione były niby konkretne, ale nie gęste. Rozpadały się na grudki, wykazywały tłustość i lekką wodnistość. Rozpływały się w tempie umiarkowanym, tłusto i maziście jak cukrowo-wodnista polewa. Choć twarde i konkretne, brakowało im czekoladowej, kremowej gęstości. Muszę jednak przyznać, że taka forma jednych i drugich, zróżnicowanie, pasowało do produktu. Lepiej by jednak wyszło, gdyby kawałków także w środku było więcej (znaczy... gdyby były lepsze w smaku...).

W smaku ciasto okazało się od początku za słodkie. Słodycz cukru uderzyła i wydała mi się odosobniona, bo ciastowa baza wyszła jakoś mdło.

Już po chwili jednak nadciągnął motyw sztucznej śmietanki, która po połączeniu z cukrem poszła w likierowym kierunku. Dosłownie, jakby babeczkę nasączono likierem śmietankowym. Zrobiło się ciężko i dusznie, a do tego sztucznie.

W tle przewinął się kwasek - niby śmietankowy, ale nienaturalny. Złudna alkoholowość kryła jeszcze octowo-sztuczny wątek.

Wysoka i ciężka słodycz likieru, aromatu śmietankowego mieszała się z lekko wypieczoną, biszkoptowo-jajeczną bazą. Z czasem nasiliła się ona, trochę zagłuszając chemię. Tej może nie było straszliwie dużo, ale cały czas pobrzmiewała. Ciasto samo w sobie było z jednej strony łagodne, wręcz nijakie... Z drugiej jednak pełne aromatów denerwujących, odstających. Ajerkoniakowa nuta, w którą ułożyła się sztuczna śmietanka i jajeczna baza, wydawała się nie na miejscu.

Czekolada po prostu była - ani się zgrywała, ani przeszkadzała. Była wyrazista, ale niskich lotów. Czuć w niej mnóstwo cukru, ale też cierpkość. Nie była gorzka, acz udawała wytrawną... Nie smakowała czekoladowo, a bardziej jak jakiś likier czekoladowy, sos w formie kawałków. Sztuczna alkoholowość ciasta to podkręciła. A z kolei sama czekolada jeszcze umocniła denerwująco ciężko-słodki aspekt biszkoptu.

Po zjedzeniu został nieprzyjemny posmak sztucznego ciasta jakby śmietankowego, dziwna, denerwująca i ciężka słodycz oraz niedookreślona kwasowość. Niby lekka, ale irytująca. Kakaowe kawałki, bo nie czekolada, pozostawiły cierpkość i jeszcze więcej słodyczy - cukrowej.

Całość była zwyczajnie niesmaczna. Może nie tak jak Confiserie Firenze Muffiny z kawałkami czekolady, ale bardzo mi nie smakowała. Mało, że to nie mój typ słodyczy, to było po prostu źle zrobione. Sama biszkoptowa babeczka ot, jak to babeczka z paczki, byłaby przeciętna, gdyby nie przerażająca ilość aromatów. Ta sztuczna śmietankowość, idąca w likierowo-ajerkoniakowe motywy, nie leżała mi tu. Kiepska czekolada była, bo była. Bez niej co prawda w ogóle byłoby to niesmaczno-nudne, ale trudno nazwać ją zaletą, biorąc pod uwagę kiepski smak i jakość. Przerysowanie śmietankowego smaku denerwowało. Tłustość i dziwna lepkawość zaś odpychały. 

Zjadłam jakąś 1/3 babeczki i czułam się przesłodzona i zmordowana napastliwym, nieadekwatnym do "babeczki z czekoladą:" smakiem. A jednak na pewno była to babeczka lepsza jakościowo od Confiserie Firenze Muffiny z kawałkami czekolady. Wspomniane mogę pochwalić tylko za lepszy zamysł, bardziej zgrany charakter (waniliowy biszkopt z kawałkami czekolady). Szkoda tylko, że Lidl wykonał to zupełnie nie tak, jak się powinno. Oceniam z mieszanymi uczuciami, bo na to, jak ją odebrałam, 4 wydaje się oceną wysoką, ale jak pomyślę o osobach zajadających się takimi rzeczami, 7Daysami itp., to oni powinni to odebrać lepiej ode mnie. To zwyczajnie produkt zupełnie nie dla mnie.

Mama miała jedną całą swoją i kończyła moją, przy czym moją już wyrzuciła, bo włożyła ją do lodówki na kolejny dzień, a po wyjęciu z niej babeczka kompletnie zlepiła się i ponoć "zrobiła się dziwnie obrzydliwa" (czyli w dodatku łatwo dziadzieją). Swoją wcześniej opisała: "No bardzo mi przykro, że nas w nie władowałam. Jakaś porażka... aż się wierzyć nie chce, że Oskroba, którego tak cenię, zrobił coś takiego. Od początku to już lepiej nie wąchać, bo dawała alkoholem, jakimiś truflami, likierem i nie wiadomo czym, chyba tak ta sztuczna śmietanka z aromatu wyszła, ale na pewno nie jak zwykła jasna babeczka z czekoladą. Osobliwe wrażenie. Niesmaczne i nawet trudno dookreślić. To samo ciasto takie jakieś dziwne, chyba że niby śmietankowe, a ja przyzwyczajona do waniliowych. I takie lepiej wychodzą, bo to było nijakie, a sztuczne. Nawet nie chemiczne bardzo, tylko takie smakowo nieadekwatne. Struktura jakaś dziwna, taka jakaś muzia. A czekolada to porażka. Jakieś takie słodko-plastikowe, tandetne kawałki powpychane, głównie na wierzchu, trochę w środku, że najlepiej to je wygrzebać. Nie współgrało to i nie smakowało".


ocena: 4/10
kupiłam: Mama kupiła w Kauflandzie
cena: 2,99 zł (za sztukę 70g; jak wyżej)
kaloryczność: 390 kcal / 100 g; sztuka ok. 273 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, cukier, masa jajowa, olej rzepakowy, kawałki czekoladowe 9,6 % (cukier, miazga kakaowa 44 %, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyny z soi, słonecznika; aromat), syrop glukozowy, substancja utrzymująca wilgoć: glicerol; skrobia pszenna, białko jaj, skrobia modyfikowana, stabilizator: alginian sodu; substancje spulchniające (E 450, E 500), emulgator: E471; sól, aromat śmietankowy

------------

Oskroba Muffin Czekoladowy / o smaku czekoladowym to "ciasto biszkoptowo-tłuszczowe z kawałkami czekolady o zawartości 44% kakao" (ja bym opisała: "ciasto... o smaku kakaowym / czekoladowym"); dostępne paczkowane pojedynczo lub w opakowaniach po 4 szt. jako Oskroba Muffins Czekoladowe.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach, kojarzący się z likierem czekoladowym. Był słodki nieco cukrowo, ciężko. Przewinęła się myśl o alkoholowych truflach czekoladowych, ale nie gorzkich czy specjalnie cierpkich. Zarysowało się to na delikatnie kakaowo-biszkoptowym, przesłodzonym tle. Nie było jednak zbyt sztucznie.

Babeczka była nieco mniejsza od śmietankowej, jej wadze blisko do deklarowanej, bo ważyła 72g. Forma i struktura w zasadzie bardzo podobna do jasnej muffinki, jednak kakaowa wydała mi się wilgotniejsza, nieco wręcz plaskająca przy podziale. Sprawiała wrażenie nieco bardziej lepiszczej. W trakcie jedzenia wydawała się nieco tłustsza i minimalnie gęstsza, ale wciąż nie gęsta. Kleista, trochę napowietrzona i wilgotna. 
Wydaje mi się, że w środku kawałków czekolady było jeszcze mniej niż w śmietankowej, ale możliwe, że to mi się tak trafiło. W tej także kawałki ze środka a wierzchu się różniły.

W smaku ciasto przywitało się bardzo wysoką słodyczą. Nie była jednak czysto cukrowa, a sztuczna. Zaraz jednak i cukrowość się pojawiła, sztuczność spychając na dalszy plan. Dalej jednak była wyczuwalna i denerwowała.

Po chwili rozszedł się smak delikatnego kakao, który nieco słodycz poskromił, że już tak bardzo nie rosła. Pomyślałam o cukrowym kakao i przesłodzonym murzynku. Nie było tu mowy o gorzkości. Sama ciastowa baza raz po raz zasugerowała nawet złudną mleczność, mieszającą się z jajeczno-biszkoptowym wątkiem. Ten sam w sobie był jednak bardzo nieśmiały.

To słodycz szalała. Kawałki czekolady wiele wniosły, podkręcając kakaowość bazy. Słodką kakaowość, ale jednak. Skojarzenie z likierem kakaowo-czekoladowym było w przypadku smaku słabsze niż zapachu, ale i tu wystąpiło.

Kawałki czekolady okazały się, w kontraście do przesłodzono-kakałkowej bazy, zaskakująco czekoladowe. Dokładały cukrowej słodyczy, ale otarły się nawet o lekką gorzkość. Dodały cierpkawy motyw. Wpisały się w kakałkową bazę, napędzając właśnie kakaowość całości.

Końcowo jednak sama baza wydawała się denerwująco sztuczna. Jej sztuczność ulokowała się w słodyczy, męczącej na koniec.

Po zjedzeniu już małej ilości zostawał odpychająco sztucznie-słodki posmako-niesmak. Było duszno-mdląco słodko, cukrowo, acz nie tylko. Dopiero za tym znalazł się delikatnie kakałkowy jajeczny biszkopt i cukrowo-cierpkawa pseudoczekoladowość.

Zjadłam prawie połowę i wysiadłam. Jeszcze jak się je, to pół biedy, a po prostu słodycz męczy. Za to jak się zrobi chwilową przerwę, wychodzący posmak sztucznej słodyczy aż mdlił. Kakaowy smak był naturalniejszy od śmietankowego, ale tu z kolei słodycz mdliła sztucznym charakterem. Przynajmniej jednak tu czekoladowe kawałki wyszły lepiej. Struktura podobnie odpychająca jak śmietankowej wersji.
Jak widać, każda ma podobnie tyle samo wad, acz innych. Wyszło to zupełnie delikatniej, gdy chodzi o kakao i czekoladę, niż np. Eti Browni Chocolate Cake with Chocolate Sauce. Oceniłam, biorąc namiar, że to po prostu produkt kompletnie nie dla mnie, jak i wyżej opisana.

Resztę oddałam Mamie, ale ona nie dała rady skończyć. Opisała to tak: "Ta babeczka była niesmaczna i nawet nie chcę się zagłębiać, co dokładnie w niej czułam. Raz, że po prostu nie lubię czekoladowych i kakaowych ciast oprócz brownie, ale dwa... Ona była jakaś odpychająca. Bardziej kakaowa, nie czekoladowa, ale nie aż tak mocno. W sumie mało wyraziście kakaowa, a z taką dziwną, chemiczną słodyczą. Jeszcze jak się je, to pół biedy, ale wystarczy przestać na chwilę i ta słodka chemia jakby się wręcz w zęby wgryzała i zostawała nieprzyjemnie. To chyba ten syrop glukozowy. Bez tego to chyba byłaby przeciętna. Te czekoladowe kawałki za to w niej dobrze wyszły, pomagały jej, podczas gdy w śmietankowej przeszkadzały. W strukturze tej babeczki też taka dziwna muziastość, gumiastość była. Jedyny plus, że ładnie pachnie. Mocno czekoladowo, trochę truflowo i adekwatnie. Całej jednak nie sposób zjeść".


ocena: 4/10
kupiłam: Mama kupiła w Kauflandzie
cena: 2,99 zł (za sztukę 70g; jak wyżej)
kaloryczność: 385 kcal / 100 g; sztuka ok. 270 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, masa jajowa, mąka pszenna, olej rzepakowy, kawałki czekoladowe 9,7 % (cukier, miazga kakaowa 44 %, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyny z soi, słonecznika; aromat), syrop glukozowy, substancja utrzymująca wilgoć: glicerol; skrobia pszenna, białko jaj, kakao, skrobia modyfikowana, stabilizator: alginian sodu; słód jęczmienny, substancje spulchniające (E 450, E 500), emulgator E 471, sól, aromat

sobota, 22 czerwca 2024

(Lidl) Deluxe Dark Chocolate Red Fruits ciemna 51 % z czerwonymi owocami: żurawinami, truskawkami i malinami

Gdy dostałam od ojca tę czekoladę i zerknęłam na skład, pomyślałam: "nie ma szans, bym ją ruszyła, chyba że kupił ją w góry, trochę pod siebie, trochę pode mnie". Boli mnie bowiem traktowanie biednych owocowych posypek syrop f-g. Naprawdę, nawet do nich trzeba go wpychać? I choć zdrowie ojcu nie pozwoliło już tej wiosny pójść w góry, poszłam ja - nawet przed wiosną, bo w lutym (konkretniej 17go). I czekoladę wzięłam, nie spodziewając się niczego wybitnego. Pomyślałam, że owszem, ładna sceneria musi być, ale może nie żaden szczyt, a coś zwyklejszego, a powiedzmy... miłego, uroczego. Po tym jak już minęłam Gęsią Szyję, czekała mnie teoretycznie prosta droga - na Rusinową Polanę. Prosta w tym sensie, że nie dało się zgubić. Bo do prostej jej daleko - wiodła mocno w dół. Było tak sporo lodu i ruchomego śniegu, że nawet w raczkach raz po raz podjechałam parę centymetrów. To jednak jedna z tych nielicznych dróg, które o wiele bardziej widzą mi się właśnie zimą, niż latem. Latem byłaby to wycieczka po schodach, a zwyczajnie nie lubię schodów. W dodatku gęsiego z mnóstwem ludzi, a czegoś takiego nie cierpię. Na Rusinowej Polanie był dobry moment, mimo że zaczynało kropić, na zdjęcia i zajęcie się czekoladą. Ze śmiechem zauważyłam kątem oka, że sporo ludzi przestało interesować się panoramą, a patrzą, co też ja za wygibasy robię na jednej z ławeczek (by uchwycić góry na ostatnim, największym zdjęciu, musiałam stanąć na ławeczce). Zdążyłam tuż przed deszczem, który na przemian ze śniegiem towarzyszył mi w drodze powrotnej tą samą drogą.

Deluxe Dark Chocolate Red Fruits to ciemna czekolada o zawartości 51% kakao z kawałkami czerwonych owoców: żurawin, truskawek, malin; marki własnej Lidla.

Po otwarciu uderzył intensywny zapach czerwonych owoców. Ich kwaśność i lekka słodycz dominowała nad trochę goryczkowato-cierpką i cukrową czekoladą o raczej ciemnym charakterze. Przewinęła się tam nieco landrynkowa nuta, a w oddali zamajaczyła też myśl o pączkowych nadzieniach niby różanych, a w istocie zrobionymi głównie na bazie cukru i zbieraniny czerwonych owoców.

Tabliczka była twarda. Przy łamaniu trzaskała głośno, a owoce siedziały w niej dość mocno - kawałek np. wyrywał się z jednej części, by zostać w drugiej. Prawie niemożliwym jest wydłubanie czegoś z "posypki".

W ustach czekolada rozpływała się łatwo, ale raczej wolnawo. Nie była pylista czy szorstka, ale za nic nie mogę nazwać jej gładką. Wydawała się po prostu... niegładka. Owoce trzymały się jej bardzo długo. Ona po prostu roztaczała po całych ustach maślano tłustawą, a jednocześnie nieco wodnistą maź. Bazowo zachowywała kształt. Owoce niemal od razu dodały jej nieco soczystości. Raz mniej, raz więcej. Z czasem rosła.
Kawałki sporadycznie, w zasadzie rzadko podgryzałam już obok czekolady, po prostu uparcie je otulała. Gryzłam je więc głównie na koniec, po zniknięciu czekolady.
Żurawina dała się poznać jako początkowo twardawa i bardzo jędrna. Okazała się miąższysta i soczysta, dłużej gryziona trochę trzeszczała za sprawą skórek. Kryła w sobie pojedyncze, drobniutkie pesteczki.
Maliny początkowo były chrupkawe, ale łatwo i szybko nasiąkały, stając się soczystymi farfoclami ze sporą ilością dużych, trochę denerwujących, masywnych pestek.
Kawałki truskawkowe to lepko-kleiste, niezbyt rozpuszczające się kawałki, przywodzące na myśl nieco twardawe żelki z przecieru owocowego bez pestek, zupełnie gładkie.
Owocowa posypka była dobrze wkomponowała, nie uczyniła z tabliczki zlepa dodatków, a współgrała z czekoladą. Poszczególne owoce przyjemnie się zgrały i uzupełniały nawzajem.

W smaku przywitała mnie prosta słodycz, do której po chwili dołączyła maślaność, a także drobna gorzkość.

Już od pierwszych sekund swoją obecność zgłosiła też owocowa kwaśność - chyba kontrastowo podkręcona słodyczą samej bazy. Owoce nie były jednoznaczne, ale niewątpliwie czerwone.

Gorzkość... czy w zasadzie jedynie gorzkawość była nieco palona... może nieśmiało kawowa? Zarysowała się nawet cierpkość, ale też znikoma.

Rosła za to maślaność. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, chyba z racji intensywności narastającej soczystości i kwaśno-słodkiego splotu owoców, wydała mi się nieco mdława. Nawet lekko wodnista? 

Słodycz rosła za to bez zahamowań. Zrobiła się bardzo wysoka. Miała cukrowy charakter, którym jednak zajęły się czerwone owoce. Podszepnęły motyw przecukrzonego do potęgi syropu z czerwonych owoców. I tak jednak raz po raz trochę drapała w gardle.

Gdy akurat trafił się kęs z mniejszą ilością owoców, cukrowość była bardziej dosadna i ciężka. Jeszcze nie chamska, ale blisko takiej. Chwilami trochę męczyła.

Smak owoców nasilał się z czasem, zdecydowanie też podskakiwał przy wylegających konkretnych kawałkach. W ogóle żurawina i cząstki truskawkowe też trochę dokładały się do cukrowości. W słodyczy, za syropem owocowym, przewijała się też cukierkowo-landrynkowa nuta. 

Wydawało mi się, że cukierkowy motyw owoców płynie też z samej czekolady. Spróbowałam kawałka jej samej i potwierdziło się, iż cała jest mocno naaromatyzowana landrynkowymi czerwonymi owocami. O ile przy kawałkach jakoś to tylko pobrzmiewało, tak "na czysto" przeszkadzało.

Końcowo tabliczka wydawała się leciutko cierpkawa i bardzo, bardzo słodka w cukrowy, czasem toporny sposób.

Gryzione na koniec owoce niby ją przygłuszały i przełamywały, acz na poziomie gardła i tak dawała się we znaki.
Owoce okazały się intensywne i wyraziste. Dokładnie czuć, co akurat się gryzie.

Żurawina, gdy trafiło się kilka różnych kawałków na raz, dominowała. Była kwaśno-słodka, soczysta, mimo że teoretycznie suszona.
Maliny dały się poznać jako bardziej wyważone w kwestii słodyczy i kwaśności. Ewidentnie czuć, że to maliny liofilizowane.
Truskawkowe kawałki połączyły naturalny, przecierowo-dżemowy, przecukrzony motyw z cukierkowo-landrynkową sztucznością. Nie była silna, ale nie udało jej się ukryć.

Po zjedzeniu czułam przecukrzenie i wysoką słodycz, a także przearomatyzowanie, landrynkowe czerwone owoce. Mimo kwasku słodycz aż nużyła. Lekka cierpkość też się zaznaczyła, ale nie miała za wiele do powiedzenia.

Całość, jak na czekoladę o niskiej zawartości kakao z posypką wyszła naprawdę nieźle. Owocowe dodatki były zróżnicowane i wyraziste - czuć konkretne owoce - a do tego bardzo dobrze współpracowały z samą bazą. Ta była bardzo poprawna, acz bez specjalnego charakteru i chwilami nieco męcząca cukrem. Jedynym poważniejszym zarzutem było jej przearomatyzowanie, ale i ono nie mordowało.

Zjadłam połowę podczas górskiej wycieczki i trochę już w domu, by się upewnić co do odczuć i uporządkować notatki.
Resztę dałam Mamie (jak się okazało, chciała mi ją sama kupić na walentynki, ale rozmyśliła się, bo nie lubimy posypek). Zjadła 2 kostki i podsumowała: "Choć z posypką, czego nie lubię, trzeba przyznać, że ta posypka tu właśnie świetnie pasuje. Sama czekolada taka przeciętna, ale zgrała się z tymi owocami i naprawdę dobrze to wyszło. Mimo jej słodyczy, tak kwaśno i soczyście. Czuć poszczególne, według mnie naturalne owoce. Mi tam to przearomatyzowanie nie przeszkadzało. Z przyjemnością można trochę zjeść, ale całej reszty nie chcę po prostu tylko dlatego, że to nie mój typ - posypka i no jednak ciemna. Taka czekolada dobra, by dojeść, jak się chce coś słodkiego jeszcze, a nie ma się ochoty na coś konkretnego albo pewnie właśnie np. w góry".
Reszta wróciła do ojca.


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl (ojciec kupił)
cena: 9,99 zł (za 120g; jak wyżej)
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, 4% suszona słodzona żurawina (cukier, żurawina, olej słonecznikowy), 4% kawałki truskawkowe (44% zagęszczony przecier truskawkowy, syrop glukozowo-fruktozowy, substancja utrzymująca wilgoć: glicerol; syrop glukozowy, cukier, błonnik z pszenicy, substancja żelująca: pektyny; ekstrakt z marchwi, ekstrakt z dyni, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, kwas jabłkowy; aromat), bezwodny tłuszcz mleczny, 2% kawałki maliny liofilizowanej, emulgator: lecytyny (z soi, ze słonecznika); aromat

piątek, 21 czerwca 2024

Kaufland Classic Fein Herbe Mandel Schokolade ciemna 50 % z migdałami

Jak nie jeździłam, to nie jeździłam, a jak już wróciłam na szlaki, to pełną gębą, bo już dzień po Babiej Górze i Pilsku, ruszyłam w kolejną trasę. Tym razem celem była Gęsia Szyja, która jakoś od dawna mi zalazła w głowę. To popularny szczyt, a ja nigdy nie byłam z prostego powodu - w sezonie jest oblegany przez tłumy. A ja tłumów nie lubię. Kiedy już wyruszam w góry w sezonie, celuję w trasy trudniejsze i wyższe szczyty, więc jakoś Gęsią spychałam na "kiedyś tam". W końcu, jako że luty to wciąż nie do końca moja pora na chodzenie po górach, 17.02 Gęsia miała być moja. Jako coś... łatwiejszego. Dodatkowym plusem było to, że dzięki lodowi i śniegowi (których fanką też nie jestem), nie musiałam obawiać się schodów. No, ale po kolei. Na ten dzień miałam zaplanowaną dłuższą trasę, bo przez cały tydzień prognoza pokazywała świetną pogodę, ale w ostatniej chwili zmieniło się to na deszcz i śnieg. Trasę więc ogółem nieco skróciłam, zostawiając Gęsią Szyję i Rusinową Polanę. Na parkingu rozstałam się z grupą, z którą tam dojechałam i każdy ruszył swoją drogą. Moja była stosunkowo łatwa, przez Psią Trawkę i Rówień Waksmundzką, czyli w sumie najpierw prosta droga, a potem dróżka przez las, pnąca się łagodnie w górę. I aż do samej skalistej Gęsiej, a także na niej, miałam bardzo przyjemną pogodę. Na szlaku nie było nikogo, a na szczycie dwie osoby, które już się zabierały, ale przynajmniej jeszcze zdążyły zrobić mi zdjęcia. O, i to mi się podoba!


Kaufland Classic Fein Herbe Mandel Schokolade to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z całymi migdałami 27%, wyprodukowana przez Stollwerck GmbH dla Kauflandu.

Po rozchyleniu papierka-sreberka zagrzmiał zapach lekko prażonych migdałów, odważnie prezentujących się na tle trochę cierpkiej, palono-prażonej czekolady o wysokiej słodyczy. Wydawało się, że jej cukrowość próbuje poskromić niedookreślona nuta... marcepanu? Waniliowego marcepanu? W tle doszukałam się jeszcze maślanego akcentu, także nieco łagodzącego słodycz, ale nie niziuteńką goryczkę.

Tabliczka była twarda, co wcale nie dziwi biorąc pod uwagę jej grubość. Musiałam użyć naprawdę sporo siły, by ją przełamać. Trzaskała głośno. Słychać było też kruche trzaski migdałów, ponieważ miejscami łamały się wraz z nią. Inne zostawały całe w jednej części, zostawiając lukę lub - co ciekawe - pojedynczy kawałek skórki w drugiej. To właśnie migdały ze skórkami wystąpiły w tej tabliczce.
Od razu widać też, że migdałów nie pożałowano. Aż trudno o kawałek bez nich. To, biorąc pod uwagę tę bazę, ilość idealna. Migdałom udało się jednak nie uczynić z tabliczki jedynie zlepa dodatków - to wciąż była czekolada z dodatkiem, acz sowitym
W ustach rozpływała się maziście w tempie umiarkowanym. Wydała mi się bardzo maślana, acz jedynie gęstawa, nie w pełni gęsta ze względu na jakby ukrytą cukrową wodnistość. Migdały niby szybko wyłaniały się z czekoladowej mazi, ale ta oblekała je niemal do końca, porządnie.
Raz po raz zdarzyło mi się któregoś podgryźć nim czekolada zniknęła, ale przeważnie zostawiałam je już na koniec. 
Gryzione na koniec migdały okazały się twardawo-kruche, konkretne. Specyficznie, suchawo skrzypiały, szczycąc się jakością.

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz, którą szybko utemperowała lekka maślaność. Odnotowałam też marginalną gorzkawość, cierpkość.

Słodycz rosła, zdradzając trochę cukrowy charakter, jednak... nie był taki oczywisty. Coś mi w słodyczy pobrzmiewało - coś trudnego do uchwycenia. Jakby waniliowy marcepan? Coś innego niż cukier w niej pobrzmiewało.

Lekko prażone migdały szybko dały o sobie znać, ale nie pchały się na pierwszy plan. Subtelnie pobrzmiewały i... trochę przekierowały słodycz.

Nagle zrobiła się wysoka. Bardzo wysoka, acz że dolatywało do niej echo goryczki, migdały zasugerowały mglistą nutę migdałowego amaretto, dodanego... do kawy? Amaretto na chwilę się umocniło mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa.

Migdały wówczas coraz bardziej wyłaniały się spod czekolady. Ich akcent trochę tonował słodycz, a czekoladowa baza wydała mi się przy nich mocniej maślana. Przemknęła też myśl o przecukrzonym, może lekko waniliowym marcepanie w czekoladzie.

Gryzione na koniec migdały okazały się pełne smaku. Cukrowo słodka otoczka czekolady ani trochę im nie przeszkadzała - świetnie się przebiły i stonowały ją. Chwilami prażony element w nich wydawał się znikomy. Migdały były prażone nie mocno, a jakby dogłębnie. Mimo że były w skórkach, nie pojawiła się żadna gorzkość.

Po zjedzeniu został posmak w dużej mierze migdałów średnio mocno prażonych i intensywnych, po prostu boskich oraz cukrowo-cierpkawe tło czekolady, kojarzącej się z migdałowym amaretto. Do głowy znów przyszedł mi marcepan w czekoladzie.

Tabliczka wyszła naprawdę przyjemnie dzięki temu, że nie była czysto cukrowa, a z ciekawym echem amaretto i migdałowych słodkości. Bazowo była bardzo w porządku, ale że wypełniały ją przecudownie smakujące migdały o doskonałej strukturze, jawiła się jako naprawdę warta polecenia spośród takich ciemno-niezaciemnych tabliczek z orzechami. W góry idealna, by coś pochrupać z niezłą bazą i mimo dostarczenia sobie cukru, nie zasłodzić się. Przypominała Choceur Feinherb Mandel, ale podlinkowana wyszła jednak bardziej po prostu cukrowo, mimo że z kolei w niej doszukałam się nuty pierników i kawy.


ocena: 8/10
kupiłam: Kaufland
cena: 8,99 zł (za 200g)
kaloryczność: 563 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, migdały 27%, tłuszcz kakaowy, masło klarowane, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii Bourbon