Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: tiramisu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: tiramisu. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 grudnia 2019

Terravita Tiramisu mleczna z nadzieniem o smaku tiramisu

Chyba tylko ze względu na to, że mogłam sobie tak porównać podobne twory dwóch różnych marek, tak optymistycznie podchodziłam do posiadanych serii Terravity i Scholetty. Jestem sceptyczna w kwestii smaków typu "iced coffee", tak samo nie przemawia do mnie smak "tiramisu". Równowaga w przyrodzie musi jednak być. Tak się złożyło, że to jeden z ulubionych wariantów słodyczy Mamy. I tak jakoś czując dziwne wyrzuty sumienia, że Mama myślała, iż Scholetta Iced Coffee jest czekoladą z likierem, niedługo po niej postanowiłam otworzyć dzisiaj przedstawianą (właśnie m.in. z alkoholem), podejrzewając, że nawet gdyby była dobra, to za dużo jej nie zjem (przypominam: nie bardzo mój smak) i będę mogła oddać Mamie, sprawiając jej radość.

Terravita Tiramisu to czekolada mleczna o zawartości 30 % kakao z nadzieniem o smaku tiramisu z alkoholem (50%).

Gdy tylko rozchyliłam sreberko walnął mnie mocny, ale mdławy jeśli o wydźwięk chodzi, zapach taniej kawy. A właściwie cukierków i bombonier kawowych / cappuccinowych z nutą alkoholu. Słodko-mleczna czekolada stanowiła jedynie tło. Po poprzełamywaniu tego przyszło mi do głowy jeszcze skojarzenie z kakaowo-śmietankowymi lodami.

W dotyku tabliczka była tłusta i wydawała się miękkawa. Przy łamaniu potwierdziło się to. Gruba warstwa czekolady okazała się jedynie miękkawa, nadzienie zaś po prostu miękkie i mokro-maziste, plastyczne. Wyglądało na jakiś truflowy ganasz.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, w średnim tempie, acz szybko mięknąc i zalepiając. Cechowała ją przyjemna, gęsto-tłusta kremowość. Leniwie odsłaniała nadzienie, które rozpuszczało się szybko, gdy tylko nadarzyła się okazja. Zdecydowanie mniej przyjemnie. Nie było tak bardzo tłuste, choć oleiste. Powiedziałabym, że niemal półpłynne, jakoś zwróciłam uwagę na jego śliską rzadkość. Było mokre i gładkie, jak nadzienia truflowe.

W smaku sama czekolada była przede wszystkim mocno mleczna i słodka. Trafiłam na jakiś sztucznawy motyw (pewnie przesiąkła wnętrzem), po którym waniliowo-cukrowa słodycz rosła, trochę migając taniością.

Nadzienie weszło poprzez lekką sztuczność i smakiem taniej kawy, albo raczej słodyczy o jej smaku. Lekką gorzkawość nakręcała bombonierkowa nuta alkoholu. Jego smak był nienachalny, ale mniej więcej w połowie dość mocno rozgrzał gardło. Poczułam nienapastliwy akcent spirytusu. Pojawiła się "kakałkowość", mleko po części utraciło głębię, choć wciąż nadawało całości wydźwięku alkoholowego cappuccino.

Alkohol z tanią, słodką i sztuczną kawą pozostały w posmaku razem z silną słodyczą. W tym momencie mleczność znów nieco wypłynęła. W dziwny sposób sprawiła, że po zjedzeniu znów pomyślałam o śmietankowych lodach, pewnie takich w średnio udany sposób stylizowanych na tiramisu.

Całość była niczym alkoholowo-kawowa bombonierka ze sztuczno-cukierkowym wątkiem. Smakowite, jakby spienione i pełne mleko było tłamszone przesadzoną słodyczą. Miękka tłustość wraz z mazistością były męczące i zabijające przyjemność, jaka mogła by płynąć z kremowości.

Czekolada nie przemówiła do mnie, ale nie mogę powiedzieć, by była zła (obiektywnie niezła?), w sumie jak na swoją półkę to udana stylizacja na tiramisu. Jak tanie, kawowo-alkoholowe cukierki o konsystencji integralnej, acz zupełnie nie w moim guście, więc resztę oddałam Mamie. Jej bardzo smakowała, ale zaznaczyła, że: "Byłabym zachwycona, gdyby nie była aż tak miękka. Kawę i alkohol czuć, tak nienachalnie, ale czuć". Po konsultacji z nią wystawiłam 7, mimo że bardziej subiektywnie skłaniałabym się ku 6, no ale jednak że to czekolada skierowana do innej grupy konsumentów, niż ja należę, chyba zasłużyła na 7.
W kwestii miękkości przypominam, że inne czekolady trzymane i jedzone w tych samych warunkach mają się dobrze, a ja zwracam uwagę na daty itp.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od Terravity
cena: -
kaloryczność: 563 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, miazga kakaowa, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, ekstrakt wanilii), nadzienie (tłuszcz palmowy, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, odtłuszczone mleko w proszku, spirytus 1,5%, lecytyna sojowa, aromaty

poniedziałek, 23 listopada 2015

Lindt Creation Tiramisu mleczna z kremem mlecznym, ciemną truflą, ciasteczkami i kawą

Kiedy zobaczyłam zmiany na stronie Tesco (brak czekolad Creation w mojej ulubionej formie - dużych płaskich kostkach), od razu pojechałam do sklepu, licząc, że może uda mi się zdobyć je jeszcze. I przybyłam w ostatnim momencie, bo były właśnie zabierane ze sklepu przez krótki termin (a miały jeszcze całe 15 dni!). Cudem wywalczyłam jedną z tabliczek, która w tym krytycznym momencie w sklepie stała się moim "must have", mimo, że kiedy ją próbowałam, nie smakowała mi aż tak. Uparłam się jednak, że zrobię coś w rodzaju porównania z letnią tabliczką tejże firmy, o tym samym smaku, czyli inspirowaną włoskim deserem tiramisu.
Lindt Creation Tiramisu to czekolada mleczna z kremem migdałowo-mlecznym i ciemną truflą z ciasteczkami i kawą, która, jak widzimy, jest nieco inna niż Lindt Tiramisu. Oprócz tego jest po prostu większa, dzięki czemu będę miała okazję się w niej lepiej rozsmakować. A czy jest lepsza? Zapraszam do recenzji.

Otworzyłam kartonik, rozerwałam sreberko i... odpłynęłam. Zapach lindt'owskiej mlecznej czekolady był wyrazisty i pełny, jak zwykle, ale... owiany był silnym, kawowym akcentem z może nawet odrobiną alkoholu. Cudo, po prostu cudo.

Połamałam wielkie, kwadratowe kostki i poczyniłam pierwszy kęs. Mleczna czekolada zaczęła się rozpuszczać, zachwycając swą głęboką, pełną, tłustawą mlecznością, w której nie było nic sztucznego, czy proszkowatego, i odrobinką kakao i... na tym koniec zachwytów, bo czekolada wydała mi się bardziej słodka, niż normalnie, więc tu już pojawiło się małe zasłodzenie. Jak to mówią: diabeł tkwi w szczegółach.

Kiedy czekolada się rozeszła, jeszcze nie całkiem, ale na tyle, by wyłapać coś, co było pod nią, było już lepiej. To smak ciemnej trufli wyszedł teraz na początek. Zacznę od tego, że konsystencja tej warstwy jest podobna do zwykłego mlecznego kremu, może tylko nieco rzadsza. Śmiało mogę powiedzieć, że jest tłusta, ale w mleczno-maślany sposób. Jest jej mniej, niż części białej, ale, przynajmniej na razie, ma silniejszy smak.

Wyczułam tu odrobinę goryczki, zdecydowanie kakaowej z mgiełką kawy. To nadzienie dostarczało mi tego, czego nie znalazłam w samej czekoladzie. Może nie było gorzkie, a po prostu z gorzkawym posmakiem, ale to wystarczyło, by mnie zadowolić. Pod względem samej goryczkawości! Oprócz tego niestety musieli je solidnie zasłodzić i poskąpić kawy, której to mogło się tu znaleźć o wiele więcej. 
W ilości takiej, w jakiej dodano chrupiące ciasteczka. Te z kolei nie były neutralnie niesłodkie, a odrobinę gorzkawe i dobrze przypieczone, lecz z dużą ilością cukru. Chrupały przyjemnie, ale w połączeniu z nadzieniem balansującym na granicy słodkości, wypadły średnio...

Biała część nadzienia wydała mi się tłustsza, chociaż jakby bardziej zbita. W smaku straszliwie nijaka. Była słodka i lekko śmietankowa, ale na tym koniec. 
Kiedy warstwy mieszały się ze sobą podczas rozpuszczania się kostki, zalatywało mi tam coś jakimś elementem ukrytym... chyba migdałami, chociaż to pewnie tylko dlatego, że przeczytałam skład, bo nie wiedząc co jem, wątpię, że bym je wyczuła. 

Ta czekolada to duże rozczarowanie. Może nie ogromne, ale taki wariant smakowy można było zrobić o wiele lepiej. Czekolada mleczna mi smakowała, mimo, że wydała mi się za słodka. Nawet smakowało mi również ciemne nadzienie - miało w sobie coś odrobinę deserowo-gorzkawo-wykwintnego, ale niestety... to za mało, by wyciągnąć na wyższą ocenę biorąc pod uwagę przecukrzoną białą część, co do której nawet nazewnictwa mam wątpliwości. Nadzienie mleczne, czy śmietankowe? Po prostu tłusto-przesłodzone.


ocena: 7/10
kupiłam: Tesco
cena: 8.39 zł (przecena)
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

niedziela, 22 listopada 2015

Lindt Tiramisu mleczna z nadzieniem kawowym z ciasteczkami i migdałowym z serkiem mascarpone

Nawet nie wyobrażacie sobie, jaką zgrozą powiało, gdy weszłam na stronę Tesco, a tam... dwóch tabliczek Lindt'a, które planowałam kiedyś kupić do recenzji, po prostu brak (zmieniono ich formę, a mi bardzo odpowiadały duże, kwadratowe i płaskie kostki). Nie mogłam znaleźć między innymi czekolady Tiramisu, ale odetchnęłam spokojnie, policzyłam do dziesięciu. W końcu to nie jest smak, za który warto dać się pokroić. Mało tego, tę czekoladę już próbowałam, więc mogę wrzucić na luz. Jako, że należę do osób nerwowych, normalnie nie poszłoby tak łatwo, ale dobrze wiedziałam, że mam pewną spodziewaną niespodziankę w szufladzie ze słodkościami.

Wyjęłam z szuflady Lindt Tiramisu, czyli czekoladę mleczną z nadzieniem kawowym z ciasteczkami i nadzieniem "tiramisu", czyli migdałowym z serkiem mascarpone. Takie bogate połączenie wnętrza skojarzyło się trochę z Zotterem, więc nastawiłam się na coś co najmniej wybitnego.

Delikatnie otworzyłam tekturkę, rozerwałam sreberko i... szok. Poczułam wyrazisty, migdałowy zapach, jednoznacznie kojarzący się z marcepanem. Niespodzianka! W dodatku jaka miła dla tak wielkiej fanki marcepanu, jak ja. Gdy porządniej pociągnęłam nosem, wyłapałam także zapach mlecznej, bardzo mlecznej, czekolady. Byłam w niebie, aczkolwiek nie było to ''tiramisu'owe'' niebo.

Pierwszy kęs dużej i grubej kostki spoczął w ustach. Najpierw, jak zwykle, to mleczna czekolada zaczęła odsłaniać to, co miała do zaoferowania. Wiadomo: pełna, tłustawa mleczność, która nigdy nie przestanie mnie zachwycać, właśnie ze względu na jej głębię, siłę i wyrazistość. Zaraz za nią była silna, lecz przyjemna słodycz i delikatna nutka kakao. W tle czaił się marcepanowy akcent.

Kiedy czekoladowa maź zaczęła rozchodzić się gdzieś na boki, migdały zaczęły wychodzić na prowadzenie. Miały w sobie coś typowo marcepanowego, zapewne za sprawą aromatu migdałowego.
Z migdałami o swoje miejsce przepychał się smak kawy. Fakt, nie była to gorycz espresso, ale lekka i smaczna kawa mleczna.

Nadzienie jest bardzo tłustawe, ale w sposób maślano-mleczny; jak w smaku, tak i w wyglądzie, podzielone jest na dwie części. 
Kawowa, czyli brązowa, przypomina kawę z dużą ilością mleka i jeszcze większą ilością cukru. Urozmaiceniem dość zbitej masy (pod tym względem przypomina typowe mleczne nadzienie), są kawałki ciasteczek - bardzo chrupiące, wręcz twarde, co z kolei mi trochę nie pasuje do wizji tiramisu z, nasączonym alkoholem, biszkoptem. Dobrze przynajmniej, że dodają goryczki i że dzięki nim, nadzienie nie jest nudne pod względem konsystencji. Ich goryczka przejęła tę rolę "gorzkiego elementu" od kawy, więc właściwie wszystko wyszło w porządku.

Część biała jest bardziej interesująca, nie tylko w smaku. Wyróżnia ją rzadsza konsystencja, a także to, że ten krem nie jest do końca gładki. Przypomina bardzo zmielone migdały. Jest też jakby "lżejsza". W smaku również, ponieważ oprócz znacznej słodyczy, udało mi się tu odnaleźć akcent mascarpone; jego charakterystyczny delikatny smak, nie całkiem stłumiony przez słodko-migdałowo-mleczną kompozycję. W tej migdałowej marcepanowości można sobie nawet wmówić minimalnie alkoholową nutę, którą mogłam tu wyczuć tylko na zasadzie skojarzeń. Efekt był odrobinę podobny do czekolady Niederegger. Z tym, że tak jak mówiłam... to tylko takie mgliste skojarzenia, bo alkoholu w składzie nie ma. 

Czy nazwa jest adekwatna? Nie całkiem. Czyste tiramisu to to nie jest, ale inspirację tym deserem widać. Serek mascarpone odegrał tu całkiem poważną rolę. Owszem, kawa i migdały były znacznie wyraźniejsze, ale sam akcent też odebrałam bardzo pozytywnie. Mimo, że kawowa część miała w sobie cały ogrom mleka, i tak mi smakowała. Ciasteczka? Nie mam o nich zdania; chyba dobrze, że tam się znalazły - neutralizowały słodycz i fajnie się je chrupało. Warstwa migdałowa... nie kojarzy się z tiramisu, ale i tak była dla mnie najlepsza. Marcepanowe wręcz nuty okazały się strzałem w dziesiątkę! A to wszystko otulone przez cudowną, lindt'owską czekoladę... 
Mimo silnej słodyczy, czekolada zasługuje na ogromne uznanie! A poza tym... zasłodzenie (nie mylić z przesłodzeniem, czy cukrowymi mdłościami) też może mieć klasę.


ocena: 8/10
kupiłam: z Niemiec (znaczy... ktoś mi ją kupił tam na moją prośbę)
cena: 12 zł
kaloryczność: 563 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym kiedyś do niej wrócić

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, masło kakaowe, masa kakaowa, olej palmowy, mascarpone (2,4 %), odtłuszczone mleko w proszku, kawa (0,5%), lecytyna sojowa, laktoza, naturalne aromaty, mąka pszenna, białka jaj, migdały, białka mleka (?), pestki moreli, aromat waniliowy, ekstrakt słodu jęczmiennego, wodorowęglan amonu, węglan sodu.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Heidi Winter Delight Tiramisu mleczna z nadzieniem tiramisu i kawą

Czy tylko ja, słysząc "tiramisu" od razu prawie rzeczywiście czuję, smak sera mascarpone, biszkoptu, zwieńczonych przez gorzką kawę i z alkoholowym kopem? Lubię ten deser, może nie jem go zbyt często, ani nawet od czasu do czasu, ale jednak wydaje mi się, że wiem, jak dobre tiramisu powinno smakować. Jedliście kiedyś? Albo chociaż próbowaliście te desery w plastikowych pudełeczkach z marketów? Nie mówię tu o ciastach typu tiramisu, ani o rzeczach "o smaku", tylko o najprawdziwszym tiramisu. Jestem bardzo ciekawa Waszych wrażeń, bo sama dużego doświadczenia nie mam, a wielkiego znawcy nie mam zamiaru udawać.
Tak czy inaczej, ostatnio zauważyłam szał na produkty w dwóch smakach: creme brulee i tiramisu. Nie wariuję na ich punkcie, ale też nie wykluczam, że mogą mi posmakować. 

Ostatnio na blogu pojawiła się czekolada Heidi Creme Brulee i wydała mi się naprawdę smaczna, więc nie musiało minąć wiele, żebym sięgnęła i po drugą, czyli 110-gramową Heidi Winter Delight Tiramisu (tak, wiem, że jest lato), czekoladę mleczną z nadzieniem tiramisu i kawą. Prześledziłam najpierw skład... hm, "nadzienie tiramisu" nie mówi zbyt wiele, a jedyną rzeczą, jaka może za smak tiramisu odpowiadać jest chyba "aromat tiramisu", więc dalej nie wiem, co konkretnie. Ani serka, ani alkoholu, ani nawet biszkoptów. Prawda, znalazło się 1,5 % herbatników i 0,5% kawy mielonej, ale nie wróżyło to nic dobrego. 

Rozerwałam tekturową część opakowania, rozerwałam sreberko. Pierwsze, co poczułam, to intensywny, kawowy zapach, przeplatający się ze słodką czekoladą. Mniam! Pociągnęłam nosem i... poczułam się, jakbym została uderzona w twarz. Nie wiem, czym zostało spowodowane pierwsze wrażenie, bo w tym momencie czułam kawowy zapach, owszem, ale nie była to kawa, a właśnie zapach kawowy. Jak często bywa w produktach kawowych i to z tej średniej półki. Nie było źle, muszę przyznać, ale najlepiej też nie. 

Łamiąc czekoladę natknęłam się na kolejny minus. Była dość miękka. Nie, że się topiła od razu, a po prostu jakaś taka mizerna. Niby wiem, że Heidi ma po prostu cienkie czekolady, ale ta wyglądała jakby miała się zaraz wygiąć w pół. Nie zrobiła tego, ale odniosłam takie dziwaczne wrażenie. 
Przyznam, że byłam trochę tym wszystkim zdezorientowana, aż do momentu włożenia kostki do ust. 

Gdy tłustawa czekolada mleczna zaczęła się rozpuszczać, zdezorientowanie minęło - osiągnięto status quo. Jakość typowa dla Heidi. Nie jest to czekolada najwyższych lotów, ale niesmaczna nie jest. Czuć tu porządną mleczność, jest słodka, ale jeszcze nie przesłodzona (aczkolwiek mało jej brakuje), a tle... za górami, za lasami... zaznacza się odrobinka kakaowej nuty. Tłustość jest, ale nie przeszkadza specjalnie, mimo, że także do najlepszych nie należy.

Może nie ma w niej głębi, ale smakowała mi. Gładka, niezbyt kremowa, prosta i dobra czekolada, która po chwili zaczęła odsłaniać nowe nuty smakowe, czyli nadzienie.

Pojawiła się tutaj fala słodyczy i już od pierwszej kostki wydała mi się przesłodzona. Tłustość nieumiejętnie próbowała ukryć się za cukrem, jednak i tak nieco mnie drażniła. Niby nie była to margaryna, ale coś kiepskiego.

Lekko kawowy smak który najpierw łączył się z czekoladą i wtedy jeszcze był całkiem znośny, rósł w siłę. Coraz bardziej przypominał mi napoje mleczne kawowe, z mniej niż 1 % kawy. Był sztuczny, i typowo "o smaku kawowym". Tiramisu? Nie wyczułam wcale, aczkolwiek nie wiem, co właściwie miałabym czuć. Ser, którego nie ma? Alkohol? Skąd? Nadzienie zaczęło wypełniać całe usta, a wraz z tym, jak czekolada znikała, było coraz gorzej.

Natrafiłam na jakieś drobinki. "Cukier?!" - pomyślałam z przerażeniem i rozgryzłam je, ale... wtedy przez to wszystko przebił się gorzkawy smak kawy. Tak, to była kawa mielona, która zdecydowanie na dobre wyszła tej czekoladzie. 
Raz i drugi schrupałam jeszcze coś, czego smaku kompletnie nie było czuć. Zakładam, że to te herbatniki, które kompletnie utonęły w słodkości i pseudo-kawowym smaku. 
Przy tych dodatkach, nadzienie wydało się bardziej znośne. 

Reasumując, nie była to totalnie obrzydliwa czekolada, miała jakieś tam zalety. Niestety, wad znalazło się o wiele więcej. Była za słodka, oczywiście nie zjadłam jej całej na raz - nawet w towarzystwie kawy. Tłustawość była przesadna, ale gdyby to był jedyny minus, mogłabym wybaczyć. Sama czekolada była w porządku, drobinki - także na plus, ale ten smak nadzienia... pozostaje dla mnie zagadką. Ani to tiramisu, ani to prawdziwa kawa. Taki ulepek o smaku kawy. Nie wiem, może komuś posmakuje, dla mnie... tak niespecjalnie.


ocena: 6/10
kupiłam: Alma
cena: 5.99 zł (za 110 g, chyba jakaś promocja była)
kaloryczność: 551 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, nieutwardzony olej palmowy, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, masa kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, herbatniki (1,5%: mąka, cukier, jaja, skrobia ziemniaczana, odtłuszczone mleko w proszku, mono i duoglicerydy kwasów tłuszczowych, stabilizator: sorbitol, substancje spulchniające: difosforan duosodowy, wodorowęglan sodu, wanilina), lecytyna sojowa, kawa mielona (0,5%), aromaty: naturalny ekstrakt z wanilii, tiramisu
Zawartość kakao: 30 %; zawartość mleka: 18 %

piątek, 3 kwietnia 2015

Wedel czekolada mleczna Tiramisu

To "wspaniałe" uczucie, kiedy ktoś Wam coś przynosi z uśmiechem na twarzy, jakby właśnie wygrał na loterii i daje prezent, którego wcale nie chcieliście dostać. Ba, nie chcielibyście tego nawet, gdyby Wam jeszcze za to zapłacili. Co zrobić w takiej sytuacji? Ładnie podziękować, wymusić uśmiech i podarek przyjąć. 

Jak możecie się domyślić, podarkiem tym była właśnie czekolada Wedla w formie batonika o smaku tiramisu. W sumie, całe szczęście, że w formie batonika, a nie 300-gramowej tabliczki, bo chyba bym się zapłakała (ewentualnie oddałabym komuś, ale wstyd by mi było dawać komuś coś takiego, chyba, że jakiemuś wrogowi). 

Nie czekałam długo ze zrobieniem zdjęć i spróbowaniem, bo po tak nieudanej niespodziance miałam ogromną ochotę zjechania kogoś / czegoś. Gwoli ścisłości, tak, jak uwielbiam tiramisu, tak też Wedla po prostu nie cierpię. Trafiło im się co prawda kilka dobrych produktów, ale z tego co czytałam o tej czekoladzie, ona do nich nie należy. A może będę pozytywnie zaskoczona? 

Żeby otworzyć okropne, plastikowe opakowanie, musiałam użyć nożyczek, bo mimo zapewnień na opakowaniu, otworzenie wcale nie jest takie łatwe. Pierwsze, co poczułam, to zapach charakterystyczny dla wyrobów czekoladopodobnych, wymieszany z... czymś. Czy to miał być alkoholowy akcent? Nie wiem, zapewne. 
Ciekawe, jak ze smakiem. Właśnie, przejdźmy do niego. Czekolada jest średniej grubości, jednak to zdecydowanie wystarczy, gdyż jest ona tak słodka, że oprócz cukru nie czuć kompletnie nic. To tak, jakby producent powiedział: "po co bawić się w tyle składników? zastąpmy wszystko cukrem!". Może ta czekolada jest i mleczna... dla mnie po prostu cukrowa. I tłusta, nawet bardzo, chociaż gdyby nawet użyto starej margaryny, pewnie nie wyczułabym tego przez ilość cukru. Kakao? Poszukiwane: żywe bądź martwe (bo chyba zwiało daleko od tego cukru).


Nadzienie składa się z dwóch warstw: górnej - ciemnej, tłustej, ciągnącej, jednak nie lejącej, która smakuje jak cukrowa masa wymieszana z odrobiną wódki, którą ktoś zostawił na cały dzień na słońcu w letnim czasie i gdzieś, hen daleko, można wyczuć jakby anyż; oraz dolnej - zbitej, gęstej i niewątpliwie mlecznej, chociaż tutaj też to cukier jest na prowadzeniu. Są w niej jakieś drobinki, jednak nie wiem, co to ma być dokładniej. Może cukier, którego już nie dało się bardziej rozmieszać? 

Po jednej kostce miałam dość i wiem, że reszty raczej już nie ruszę. Przykre jest to, że gdyby odjąć ten cały cukier, może dałoby się tu wyłapać poszczególne wątki, np. kakao, mleczność, kawę (bo to w końcu tiramisu, nie?), ale niestety. W dodatku ta tłustość...
Niższej oceny nie wystawię, ponieważ główny minus tej czekolady to przesłodzenie, od biedy idzie ją wcisnąć, a osobom lubiącym bardzo słodkie rzeczy może bardziej przypaść do gustu. Mnie stanowczo zniechęca to drapanie cukru w gardle, a czasami naprawdę mam chęć na coś bardzo słodkiego... ale nie aż tak. 


ocena: 2/10
kupiłam: dostałam
cena: jak wyżej
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy znów kupię: haha, jeszcze czego

Skład: czekolada mleczna 50% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku z mleka, tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyna sojowa i E476, aromat), cukier, tłuszcz roślinny częściowo utwardzony (palmowy, rzepakowy, słonecznikowy, shea), mleko pełne w proszku, serwatka w proszku z mleka, mleko zagęszczone słodzone, ciasteczka o smaku amaretto 1,7% (cukier, mączka z pestek moreli, mąka pszenna, białko jaja w proszku, laktoza, białka mleka, substancje spulchniające: wodorowęglan sodu, wodorowęglan amonu, aromat), syrop glukozowy, czekolada gorzka (miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyna sojowa, E476, aromat), substancje utrzymujące wilgoć (sorbitol, inwertaza), spirytus (0,3%), lecytyna sojowa, aromaty