Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: sól. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: sól. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 lipca 2025

Millennium Exclusive Chocolate Collection Dark Chocolate with Salted Caramel ciemna 49 % z nadzieniem i kawałkami solonego karmelu

Oto idealny dowód na to, dlaczego nie lubię w pośpiechu odwiedzać kompletnie nieznanych mi sklepów, do których prawdopodobnie w ciągu najbliższych lat nie wrócę. Włącza mi się wtedy tryb kupowania tego, czego nie znajdę nigdzie indziej. Było to też w czasie, gdy prawie wykończyłam czekolady w góry, sezon niby się kończył, ale jeszcze planowałam parę tras. Uznałam, że w sumie taka chyba mogłaby być... I tak pewnego dnia, pakując plecak, zerknęłam dokładniej... Toż to nadziewaniec! Od razu wyobraziłam sobie ciągnący się kilometrami lepiszczy karmel - o nie, to w góry za nic nie przejdzie. Stąd, niepocieszona, uznałam, że otworzę w warunkach domowych. Patrząc jednak na skład: ze złymi przeczuciami. Nadziewana czekolada, tym bardziej z kiepskim składem, kompletnie mi się nie widziała. Zaproponowałam Mamie, że ją jej oddam nie otwierając, ale skrzywiła się na tę myśl, więc jednak najpierw ja się wzięłam za tę tabliczkę.

Millennium Exclusive Chocolate Collection Dark Chocolate with Salted Caramel to ciemna czekolada o zawartości 49% kakao nadziewana kremem mleczno-kakaowym z kawałkami solonego karmelu; w formie czekoladek (w opakowaniu 8 sztuk).

Po rozchyleniu papierka poczułam zapach, kojarzący się z czekoladkami Kinder Chocolate (acz w wersji bardziej kakaowej) o przesadzonej, wanilinowo-cukrowej słodyczy i niewątpliwie z mlecznym wątkiem. W ciemno nie zgadłabym, co czekoladki skrywają. Po przełamaniu mleczno-maślanego karmelu może i dało się doszukać, choć to było bardziej... jak niedookreślone słodkie nadzienia, np. jakaś mieszkanka czegoś kakaowego ze środkiem figurek Goplany (?), przeplecione lekką, paloną cierpkością ciemnej, choć cukrowo słodkiej, polewy.

Po otwarciu doznałam małego szoku - otóż w kartoniku znalazłam 8 czekoladek, nie tabliczkę.
Mała tabliczko-czekoladka w dotyku kojarzyła się z polewą i czekoladkami-pralinkami. Nie wydawała się delikatna, ale krucha. Przy łamaniu tylko krucho pykała, nie trzaskała. Nie była twarda, ale miękka też nie. Przy podziale pojedynczych kostek, czekała mnie kolejna niespodzianka: wnętrze to wyglądający na suchawe, jasne nadzienie przypominające krem nugatowy / pralinowy.
Czekoladki nadziano sowicie, po całości tłustym, zwartym kremem. Był masywny i choć w dotyku twardawy, na pewno nie suchy. Doszukałam się w nim małych, połyskujących punkcików.
Jak się okazało w trakcie jedzenia, do czekoladek dodano mało kawałków karmelu. W dodatku to drobnica.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie szybkawo-średnim. Była tłusta i miękko-mazista, sama sprawiała wrażenie trochę margarynowej. Zmieniała się w rzadkawą, gibką zawiesinę. Po krótkim czasie wydobywało się spod niej nadzienie. Potwierdziła się jego tłustość. Zbitość utrzymywało się pewien czas. Cały czas było miękkie i coraz bardziej plastyczne niczym margaryna. Zmieniało się w zawiesinę w tempie średnim. Raz po raz wyłaniały sie z niego malutkie, szkliste kawałeczki. Częśćiowo się rozpuszczały, ale w większości zostawiałam je na koniec i wtedy i tak było, co pogryźć.
Szkliście chrupały-trzeszczały. Pod naciskiem zębów niektóre kawałki były się bardziej miękkie, inne twardsze.

W smaku sama czekolada przywitała się cukrowo-wanilinową słodyczą. Wyszła ciężko i wręcz duszno.
Gorzkość stanęła na niskim poziomie. Przedstawiła się raczej jako cierpkość kakao w proszku i kiepskawej polewy. Niby ciemnoczekoladowa, ale tak słodka, że ta "ciemność" schodziła na dalszy plan. Nie umiałam o niej myśleć inaczej niż o taniej polewie kakaowej.
Kiedy spróbowałam trochę czekolady osobno, wydawała mi się sama w sobie lekko margarynowa - może przesiąkła kremem?

Wnętrze dość szybko zaznaczyło swoją obecność, jeszcze bardziej spłycając czekoladę. Smakowało bowiem mieszanką margaryny, jeszcze raz margaryny i masła z cukrem. Jego słodycz trzymała się średniego poziomu, ale w niczym to nie pomogło. Przewinął się tam motyw kakałkowy i pseudo karmelowy.
Spróbowanie nadzienia osobno nie pomogło w dookreśleniu jego smaku - był słodkawo (nie za mocno) nijaki.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam przesłodzenie, acz raczej przez czekoladę. Mocno dosładzała nadzienie. Jego słodycz nie raziła aż tak, jak margarynowość i taniość. Odnotowałam w nim sztuczny motyw nadzienia maślano-cappuccinowo-karmelowego, niemającego wiele wspólnego z karmelem - pojawił się w kęsie bez karmelu.

Zaznaczające się na języku kawałeczki karmelu w tym wszystkim niewiele wnosiły - tylko karmelkowe echo i odrobinę soli. Ta spotęgowała margarynowość i słodycz, która pomknęła w prosto sztucznym kierunku.

Czekolada końcowo jawiła się jako niemożliwie cukrowa i jeszcze bardziej polewowo tania. Sama też margarynowa.

Kawałki karmelu na końcu - czy to gryzione, czy rozpuszczające się - wyszły bardziej jak słodkie w sztuczny sposób karmelki. Palonej nuty w nich nie uświadczyłam. Za to całkiem sporo - ale nie że aż "dużo" - soli się w nich znalazło.

Po zjedzeniu został posmak margaryny i sztucznego... karmelo-kakałkwoego kremu z tanich czekoladek / pralinek. Cierpkość kakao wyszła tu tanio, polewowo, a nie czekoladowo. Słodycz męczyła na poziomie gardła, a na języku jako wanilinowa sztuczność.

Czekoladki wyszły źle. Mylące opakowanie już na wstępie mi się nie podobało, ale efekt smakowy - porażka. Zapach kinderkowy mnie zaskoczył, ale jeszcze neutralnie. Forma ogółu zaś po prostu negatywnie. Nadzienie było margarynowe, w zasadzie nijakie, namieszane - w końcu aż producent jakoś szczególnie go nie dookreślił. Tytułowy karmel stanowił marginalny dodatek. Też nie wyszedł najlepiej, bo karmelkowo, nie karmelowo, ale w dodatku go poskąpiono - niewiele wnosił, nawet gdy całkiem sporo drobnicy w ustach zostało (to jednak takie drobiażdżki, że i tak niewiele dawały). Z solą może i nie przesadzono, ale nic dobrego też nie wniosła. Ogół bardzo mi nie odpowiadał, ale nie mogę też powiedzieć, by jakąś traumę wywołał. A jedank... czekoladki z dobrym kremem (ale jakimś, np. karmelowym, czekoladowym etc. a nie margarynowym) i kawałkami karmelu...? To pomysłowe, no ale wykonanie leży.

Po połowie czekoladki kompletnie nie miałam ochoty na resztę i oddałam Mamie. Zjadła resztę mojej plus dwie całe (resztę odkładając dla ojca) i opisała: "No ta czekolada na wierzchu okropna, taka tandetna jakaś, ale środek mi smakował. Kawałki karmelu jakoś przeoczyłam, ale ten sam krem dobry był. Tylko czekałam, aż ta czekolada się rozpuści, by go poczuć. W niektórych kęsach, bo co dziwne, nie we wszystkich, zalatywał mi kawą. Takim delikatnym, słodkawym cappuccino. Tylko że właśnie nie zawsze i tylko w pierwszej chwili, jak nadzienie dochodziło do głosu. Mi wcale taki mocno margarynowy się nie wydawał, a ogół taki no... nie taki zły. Powiedziałabym, że to jakaś tania ok czekolada". Po tym jej opisie aż jeszcze trochę spróbowałam, szukając tej nuty cappuccino, ale ja tego tak nie odebrałam. Tam w jednym momencie, jak mniej karmelu było, może faktycznie można się czegoś takiego doszukać, ale nie powiedziałabym, że te czekoladki smakowały kawowo.
Połówkę przyznałam za to, że przynajmniej się to-to jakoś szczególnie nie ceni, mimo że "sprowadzana", nie była droga, a potencjał no, jakiś miała.


ocena: 3,5/10
kupiłam: Dealz
cena: 5 zł
kaloryczność: 523 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, wanilina), nadzienie 40% (tłuszcz roślinny: olej palmowy, olej z ziaren palmowych; cukier, mleko w proszku odtłuszczone, serwatka w proszku, solony karmel 2%, mleko w proszku pełne, kakao w proszku, lecytyna sojowa, sól, barwnik mikromiczny żółty

piątek, 2 maja 2025

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Karamell 70 % Kakao ciemna m.in. z Ekwadoru z kawałkami maślanego solonego karmelu

Tę czekoladę widziałam już jakiś czas temu, ale się nie zainteresowałam. Po powrotach do Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 % Kakao i Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Chili 52 % Kakao jednak postanowiłam, że dam jej szansę. Niestety, w moim Kauflandzie zawsze były po terminie. W lipcu pojawiały się z datą do czerwca, w sierpniu do lipca itd. Aż w końcu w październiku udało się trafić (co prawda Mamie, nie mnie) na okaz z datą do listopada! Nie rozumiem polityki sklepu... A po czekoladzie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Trzymałam kciuki, oby nie była niewypałem jak Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52 % Kakao.Wzięłam ją w Tatry Słowackie. Wyruszyłam z parkingu Pod Spalenou czerwonym szlakiem do schroniska Tatliakova chata i obrałam niebieski na Smutne Sedlo. Właśnie na tej przełęczy wzięłam się za tę tabliczkę, licząc, że nie będzie mi przez nią smutno. 

Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Karamell 70% Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao (z czego 62% jest z Ekwadoru) z kawałkami maślanego karmelu (15%) z solą.

Po otwarciu poczułam zapach maślanego, solonego karmelu. Był mocno palony, ale trzymała się go też znikomo karmelkowa maślaność. Paloność umocniła ziemista baza. Może też... aż przesadnie palone ziarna kawy? Słodycz stała na niskim poziomie, a ja doszukałam się też soczystości.

Tabliczka była bardzo twarda w skalisty sposób. Trzaskała głośno i nie trzymała się linii podziału. W przekroju widać sporą ilość średniej i małej wielkości jasnych kawałków karmelu. Trudno o kęs bez nich, było to prawie niemożliwe, gdy chciało się taki świadomie zrobić (przypadkiem może raz czy dwa mi się udało). By spróbować trochę samej czekolady, dosłownie spiłowałam ją zębami, a w domu nożem.
W ustach rozpływała się w tempie średnim. Dała się poznać jako bardzo zbita i trochę mazista. Czuć w niej też lekką pylistość. Zmieniała się w średnio tłustą i średnio gęstą zawiesinę. Karmel wyłaniał się z niej po pewnym czasie, ale trzymał się jej. W dużej mierze rozpuszczał się wraz z czekoladą. Stukał wtedy o zęby. Ja wolałam mu na to pozwolić, a resztkami zająć się na koniec, po zniknięciu czekolady. Tylko na próbę raz czy drugi niektóre kawałki pogryzłam obok czekolady. 
Gryziony karmel był delikatny i subtelnie chrupiący. Raczej cukrowo trzeszcząco-skrzypiący. Nie obklejał zębów. Ten gryziony wcześniej był nieco masywniejszy.
Z kolei gdy na próbę ze dwa razy nie gryzłam kawałków karmelu w ogóle, w końcu, po dłuższym czasie rozpuszczał się zupełnie.

W smaku od początku czułam duet gorzkości i słodyczy. Były wyrównane. Tuż za nimi zaznaczył się palony karmel. Mimo palonego charakteru, podkreślonego paloną gorzkością bazy, zaserwował mi też lekką maślaność.

Gdy spróbowałam trochę samej czekolady, wydała mi się tylko trochę przesiąknięta maślano-palonym dodatkiem. Wyszła wtedy bardziej gorzko, ale mniej soczyście.

Ogólnie gorzkość rozchodziła się leniwie, acz była wyraźna i zdecydowana. Na pewno dużą rolę odegrał palony motyw. Pomyślałam o palonych ziołach.

Słodycz choć nie szarżowała, miała sporo do powiedzenia. Rosła za sprawą karmelu, ale nie tylko. Przewinęła się wanilia, a mieszając się z karmelem poszła w kierunku jakiegoś.. Palonego syropu z brzozy? Ziołowego syropu? Ziołowo-karmelowego.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaniechała wzrostu. Wanilia pobrzmiewała delikatnie. Dodatek z kolei raz mocniej, raz słabiej. Zależy od tego, ile i jakie kawałki się akurat trafiły i wyłaniały.

Czasem karmel jawił się jako bardziej maślano karmelkowy, czasem bardziej palony, ze słonawą nutą. I tak samo - zdarzało się, że rozbrzmiał na równi z bazą, ale i zdarzyło mu się ją wyprzedzić.

Tak czy inaczej w oddali zaakceptowała swoją obecność soczystość. Coś leciutko taninowo-wiśniowego? Do głowy przyszła mi też cierpkość - ale nie smak czy kwasek - rokitnika i dzikiej róży. Czekolada spróbowana osobno była mniej soczysta, a bardziej maślana - wydaje mi się, że to karmel na zasadzie kontrastu i solą ją wydobył.

Właśnie maślaność trochę pod koniec się wyłoniła. Gorzkość jednak zareagowała, wysuwając jako sprzeciw kawę. Zioła jej pomogły.

Nagle jednak maślaność nie dała za wygraną, nasiliła się i... Uderzył karmel. Bliżej końca dodatek wyszedł na przód. Przeważnie był maślano-palony i lekko karmelkowy. Tylko epizodycznie słonawy.

Gryziony na koniec karmel okazał się nieco bardziej palony, ale wciąż jednocześnie karmelkowy. Niektóre kawałki były bardziej maślano-mleczno karmelowe, niesłone lub słone minimalnie, inne bardziej palone. Niektóre zawarły trochę soli, acz nie dużo.
Gryziony obok czekolady był równie wyrazisty, ale czekoladzie odbierał głębię i wydawała się bardziej słodka i tyle.

Po zjedzeniu został posmak palono-karmelkowego karmelu, czasem z echem soli, oraz gorzkiej, palonej czekolady. Wyszła trochę kawowo, trochę ziołowo i soczyście w nieokreślony sposób. Czułam też echo naturalnego, prosto z apteki, syropu ziołowo-karmelowego.

Czekolada zaskoczyła mnie, i to jak! Ostatnio robię się coraz bardziej sceptyczna do solonego karmelu, a ten był w punkt. Wydobył z czekolady soczystość, która jednak nie próbowała zawojować reszty. Podobał mi się jej trochę syropowy ton, jak i palona gorzkość. Całość była przyjemnie słodka na średnim poziomie, mimo maślano karmelkowych zapędów karmelu. Odrobina soli wyszła mu na dobre, dodając głębi.
Większość zjadłam w górach, ale kończeniu w domu nie miałam nic przeciwko, mimo że domowo czekolady z dodatkami to nie moja bajka.

Baza wydała mi się czekoladą Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 % Kakao w wersji słodszej, mniej gorzkiej ze względu na zawartość. W sumie była do rozpoznania, ale dodatek nieco ją zmodyfikował. Jako jednak, że do 85% całkiem niedawno dla siebie wróciłam, byłam w stanie rozpoznać czekoladę i... to że oparła się na kakao z Ekwadoru. Świetna jakość w stosunku do ceny.


ocena: 9/10
kupiłam: Kaufland (w zasadzie to Mama)
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 538 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kawałki karmelu 15% (cukier, syrop glukozowy, woda, masło, śmietanka, sól, emulgator: lecytyny ze słonecznika), tłuszcz kakaowy, emulgator: lecytyny ze słonecznika; ekstrakt z wanilii

czwartek, 9 stycznia 2025

Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka z Karmelem i Solą 70 % Kakao Nikaragua Amaya ciemna z Nikaragui

Mimo całego mojego uwielbienia do Beskidu, ich czekolad z dodatkami jadłam niewiele. Z tych jakoś mnie nie chwytały i jak miałam przerwę od gór, w warunkach domowych tabliczki z dodatkami nie kusiły. W góry jednak sprawdzają się najlepiej. Choć ostatnio zrobiłam się sceptyczna do solonego karmelu, Beskidowi ufałam. Z tym że nie byłam pewna, czy na pewno dałabym go konkretnie do kakao Amaya, które znałam z pysznej Beskid Chocolate Nikaragua Amaya Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 %. Po zostawieniu za sobą Czarnego Stawu ruszyłam na przełęcz Karb, a z niej już prosto na Kościelec. Jeszcze parę miesięcy wcześniej nawet mi przez myśl nie przeszło, by się tam pchać, ale jednak. Poszłam i wybrałam odpowiednio zacną - jak miałam nadzieję - czekoladę, by to celebrować. I akurat na te parę chwil, kiedy byłam na szczycie, zza chmur wyłoniły się inne szczyty! Jakby wyjątkowo dla mnie! Z tym, że... zarówno samo wejście, jak i zejście wydały mi się.. znacznie łatwiejsze niż się czyta.


Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka z Karmelem i Solą 70 % Kakao Nikaragua Amaya to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao odmiany Amaya z Nikaragui z maślanym karmelem i solą.

Po otwarciu poczułam zapach mocno palonego, aż do goryczki, karmelu, w którym mignęła pewna lekka mleczność. Czuć go zwłaszcza, gdy wąchałam spod - wtedy nawet raz czy drugi pojawiła się myśl konkretnie o karmelu palonym. Ogólnie, acz bardziej w przypadku wierzchu bez dodatku, czuć drzewa i lekki kwasek konfitury pomarańczowej i / lub duszonych pomarańczy oraz słodkich truskawek... jako element sernika truskawkowego? I odnotowałam jeszcze akcent słodko kwiatowego wina czerwonego. Słodycz ogólnie wydawała się trochę kwiatowa. I nieco... Miodowa? Do głowy przyszły mi orzechy karmelizowane w miodzie.

Twarda tabliczka łamała się z porządnym, donośnym trzaskiem, obiecującym gęstość. Na spodzie dodano sporo porządnie trzymających się drobnych kulek i ich połówek karmelu. Był trochę lepkawy. Trochę go odpadło przy łamaniu, ale na tabliczce i tak zostało dużo. 
W ustach czekolada rozpływała się średnio wolno, zmieniając się w miękkawy i zbito-gęsty krem. Trochę maziście pokrywała podniebienie. Wydała mi się maślano tłusta, ale jednocześnie bardzo soczysta i końcowo trochę taninowa.
Karmel częściowo się jej trzymał, częściowo odpadał, ale ogólnie rozpuszczał się obok czekolady, trochę ją rozrzedzając. Końcowo prawie nie zostawał - sporadycznie i już bardzo zmniejszone kawałeczki. Gryzione okazały się miękkawe, ale aspirujące do pewnej twardości i skrzypiąco-trzeszczące. Lepił się do zębów, ale szybko odpuszczał. Obok czekolady pogryzłam tylko kawałek czy dwa na próbę - to do mnie nie przemówiło. Wolałam dać się temu karmelowi rozpuszczać. Wraz z nim, ale po dłuższym czasie rozpuszczała się też sól - aż o to dopytałam i potwierdziły się moje domysły: solą posypano czekoladę, a potem dodano karmel, więc wpływała spod niego.

W smaku przywitała mnie wysoka słodycz mandarynek i pomarańczy. I jakiś... Pomarańczy czerwonych? Te obiecały lekki kwasek. Zaraz jednak pomyślałam też o owocach duszonych w miodzie. 

Gdy odgryzając kawałek zahaczyłam zębami o karmel, dawał o sobie znać - wyszedł palono i maślano, słodko nienachalne. Ogólnie jednak nie narzucał się - pozwolił czekoladzie się popisać. Wraz z nią też szedł trochę w miodowa stronę. 

W tle przemknęły kwiaty i gorzkość. Ta druga zaczęła odważnie rosnąć. Pojawiły się drzewa, umiejętnie przechwytując kwiaty. Wyobraziłam sobie świeże drzewa liściaste, niektóre kwitnące, a także drobne leśne kwiaty, kryjące się w ich cieniu. Wśród nich znalazła się też lekka pikanteria. Zwłaszcza w kęsach z dodatkiem, gdzie mieszała się z kwaskiem... Niezbyt dojrzałych poziomek? 

Miód nasilił się i zmieszał z palonym karmelem. Zaprosił do kompozycji niedookreślone orzechy, od razu je... Nie tyle karmelizując, co pokrywając lepkim miód-karmelem? Wyobraziłam sobie też masę "zdrowy karmel" z kremu orzechowego, miodu i daktyli.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam maślaność trochę łagodzącą i gorzkość, i słodycz. Maślany karmel trochę podkreślił maślaność samej bazy, a kwaśność cytrusów wychynęły za to poprzez kontrast. Czułam mandarynki i pomarańcze, ale też... grzane wino z pomarańczowa nutą? Na pewno pojawiła się taninowa, winna cierpkość. Przewinęło się też echo czerwonych nieokreślonych owoców. Może... Kwaskawych truskawek i poziomek? 

Raz po raz karmel - zwłaszcza, gdy trafiło się go więcej - dodał trochę maślano-karmelkowy, ale zdecydowanie palony wątek. Sól w zasadzie przez większość czasu jako ona sama wyraźnie nie wystąpiła, acz raz czy drugi... Coś mi tam przemknęło. Chyba jednak pełniła głównie funkcje podkreślania różnych nut, kryjąc się za karmelem.

Karmel sam w sobie był palony, ale też maślany i w zestawieniu z intensywną, porządnie ciemną czekoladą wręcz sugestywnie mleczny. Nie wydawał się słony sam w sobie (co zweryfikowałam, próbując go trochę osobno) - mieszał się z solą, kiedy ta wypływała spod niego, w czym pomogła czekolada zapewniająca temu harmonię. Mało tego - jego palona nuta też z czasem robiła się niejasna. Nie był mocno słodki i wcale nie podwyższył za bardzo słodyczy ogółu (a tylko trochę).

Gdy obróciłam kawałek karmelem do dołu, zbliżał się do kwiatowo-miodowego, soczystego smaku czekolady, ale i tak nie próbował jej przeciągnąć, mimo że był intensywny. Jego palony charakter z czasem wydawał się bardziej sugestywny - może to za sprawą soli? Może sam w sobie nie był tak mocno palony?

Soczystość zaserwowała mi sernik truskawkowo-poziomkowo-malinowy z kwaskawy sosem z tych czerwonych owoców, którego kwasek podkręcono cytrusami - coraz bardziej zanikającymi jako one same. Acz i tak znów do głowy przyszła mi pomarańcza czerwona. Karmel podkręcał kwasek i soczystość!

Gorzkość uchwyciła się drzew, a ciepło dopowiedziało jeszcze drewno sandałowe, lecz gorzkość jako taka przysposobiła sobie... paloność?

Czerwone owoce zwłaszcza w kęsach z mniejszą ilością karmelu chyliły się ku winu czerwonemu. Znów pomyślałam o grzańcu z cytrusową nutką? 

Świeżość lasu i kwiatów przejęły chłodnawo-rześkie przyprawy, chyba lukrecja. Lukrecję samą w sobie czułam bardziej w kęsach z mniejszą ilością lub bez karmelu, za to gdy trafiłam na więcej - myśli płynęły ku solonej lukrecji. Zakradła się też do miodu... 

W kęsach z większą ilością karmelu słodycz z miodowej coraz bardziej zmieniała się w karmelo-karmelki. Odpadające od czekolady i rozpuszczające się kulki karmelu wtrącały swoje, a za nimi... Pomykała lekka słoność. Dosłownie ze dwa razy poczułam mocniej słone ukłucie, a tylko raz zrobiło się bardzo słono i już nieprzyjemnie.

Końcowo czekolada wydała mi się jeszcze bardziej kwaskawo-soczysta jak czerwone wino, ale ogólnie mniej jednoznaczna. Na pewno jej słodycz - jako bazy, nie ogólna - i gorzkość zelżały, a maślaność starała się utrzymać.

Po zjedzeniu został posmak taninowo winny, mieszający się z pomarańcza duszona... W grzańcu z miodem? Czułam też drzewa i maślaność. Mniej lub bardziej (w zależności od kęsa) dołączał do tego lekko słodki, maślano-palono karmel. W posmaku wyłaniała się też sól - czasem naprawdę dosadnie. 

Czekolada była dobra, acz mam wątpliwości. Pyszna baza Beskid Chocolate Nikaragua Amaya Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % wyszła nieco inaczej w zestawieniu z dodatkiem. Niby do rozpoznania, jak wiedziałam, że to ona, ale w ciemno bym nie zgadła. Też pysznie, ale inaczej: bardziej kwaskawo-taninowo, winnie. Ten karmel jednak niezbyt mnie do siebie przekonał - nie lubię "posypek", a ten w dodatku wyszedł maślano, łagodnie. Ok, był palony, ale mógł być... Bardziej karmelowy? Co do soli to ciekawie to rozwiązali, że postawili na tak subtelne rozwiązanie. Czuć, ale nie jaskrawo; na pewno do tego karmelu więcej soli na pewno by nie pasowało! Moje wątpliwości tyczą się jednak też tego, czy jest sens dawania tak intensywnej i bogatej bazy pod dodatek tego typu - w czekoladzie tak wiele się działo, tak wiele uciekało, że można by zostać tym przytłoczonym. Choć dodatek był dobrze zrobiony, chciało się wczuć też w pyszną bazę, której on czasem trochę przeszkadzał.
Z przyjemnością jednak czekoladę jadłam w górach i kończyłam już w domu, ale... w domu odkryłam, że w górach mi jej parę elementów uciekło (recenzję w domu poprawiłam).


ocena: 8/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: 464 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany, 8% karmel (cukier, masło), 0,2% sól 0,2

poniedziałek, 23 grudnia 2024

Svitoch Author's Special Dark Chocolate with Salt ciemna 51 % z solą

W zasadzie nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle na tę czekoladę się porwałam. Przecież i wiem, że popularne ukraińskie słodycze są kiepskie i... po prostu ta tabliczka nie wyglądała zbyt dobrze. W ogóle jednak, gdy znajomy przesłał zdjęcie z pytaniem, czy chcę, byłam pewna, że to 85% - i jeszcze pomyślałam, że tanie o wysokiej zawartości mogą wyjść naprawdę strasznie, ale... w dniu przed degustacją odkryłam jej zawartość kakao. Nie wiem więc, skąd mi się to wzięło - może zmyliła mnie gramatura na opakowaniu? Przed degustacją pocieszałam się, że w takim razie może to i lepiej, że nie próbowali rzucać się na wysoką zawartość, która by ich przerosła (cóż za suchar). Tu jednak mi się przypomniało, a opakowanie mnie w tym utwierdziło, że może być tak iż to... czekolada z solą? Gdy popatrzyłam w internecie, znalazłam też wariant czysty bez soli a 71% kakao (który swoją drogą kiedyś gdzieś mi mignął). Obstawiam, że mój umysł jakoś dziwnie połączył te wszystkie dane... I koniec końców skończyłam z tabliczką bardzo nie w moim typie. Marki należącej do Nestle, którą - aż musiałam sprawdzić - już miałam okazję poznać i jest na blogu

Svitoch Author's Special Dark Chocolate with Salt / Світоч Авторський Особливий з сіллю to ciemna czekolada o zawartości 51% kakao z solą.

Już w trakcie otwierania uderzył mnie tandetny zapach ciemnoczekoladowego plastiku, bardzo słodkiego za sprawą duszno-sztucznej waniliny. Cukier stanął dopiero za nią, choć i on nie oszczędzał sił. Cierpkość objawiła się jako stare drewno, cały drewniany skansen pełen dusznych chat. Moje myśli krążyły też wokół kakaowych, niby ciemnoczekoladowych polew na tanich słodyczach.

Tabliczka w dotyku była ulepkowata i sugerowała tłustość, ale przy łamaniu jeszcze porządnie trzaskała i dość głośno, dając się poznać jako twarda. Miała jednak w sobie coś ze... stwardniałej, kruchawej polewy?
W ustach rozpływała się dopiero po chwili (acz krótkiej), maziście. Wydawała się dziwnie, jakby margarynowo? - zagęszczona, ale miękka i zalepiająca. Wyszła gładko i tłusto w maślano-śmietankowy sposób. Miękła coraz bardziej, a i tak wydawała się oporna. Trochę też wręcz przytykała, a z czasem wykazywała lekką pylistość.

W smaku uderzyła mnie wanilina i cukier. Od razu wyszło ciężko, duszno i za słodko. Słodycz była bowiem wysoka i rosła bez oporów. Cukier i wanilina ścigały się - raz wydawało się, że trochę dominuje jedno, raz drugie.

Za słodyczą zaznaczyła się palona cierpkość. A palona nuta porwała się nawet na lekką gorzkość. Ta rosła, rosła i wydawało się, że zaraz dogoni słodycz, lecz nagle przestała. Pojawiło się stare, suche drewno. Podkreśliło je kakao w proszku i... coś niemal nieuchwytnego w tle. Może jakby drobna, drobniusieńka słonawa mgiełka? Kryła się jednak w... mlecznym akcencie?

Mimo że też cierpkawe, odtłuszczone kakao w proszku wpuściło do kompozycji łagodniejsze tony. Słodycz wciąż rosła, albo raczej umacniała się, a do niej dopłynęła wyraźna śmietankowa nuta. Nie uczyniła kompozycji mleczną - pomyślałam raczej o plastikowym kakao na wyrazistym mleku.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cukier nieco zepchnął na dalszy plan wanilinę, jednak sztuczność cały czas czuć. Dobrała się też do lekkiej gorzkości, przez co cała czekoladowość tu wyszła bardzo tanio, plastikowo. Oczami wyobraźni zobaczyłam kiepski sos/syrop czekoladowy i tanie słodkości z mlecznym kremem w polewie kakaowej, udającej czekoladę. 

Na lekko mleczno-śmietankowym, z czasem bardziej maślanym tle, plastikowość tej kakałkowej nuty (bo nie mówimy o wysokojakościowym dobrym kakao) jeszcze bardziej jaskrawo wyszła. Cukier zadrapał w gardle i ogólnie aż rozgrzewał (?).

Gorzkość i cierpkość zdobyły się jeszcze na ostatni wyskok. Wyobraziłam sobie duszne, stare drewniane chaty w skansenie. Drewno na moment nakręciło się wraz z kakao w proszku, po czym goryczka i cierpkość prawie zupełnie odpłynęły.

Wróciła wanilina i w ostatniej chwili przechwyciła cierpkość. To już jednak nie była ani trochę przyjemna, kakaowa cierpkość, a cierpkość sztuczna - aromatów. Czekoladowego i waniliny, którą umocniło mleczne echo? Końcowo to aż gryzło w język, przemknęła - w tym gryzieniu - słonawa sugestia. A drapanie i rozgrzewanie słodyczy płynęło swoją drogą.

Po zjedzeniu został posmak starego drewna i mocno palonej... jakby prawie słonawej cierpkości? Ta mieszała się z cierpkością sztucznych aromatów, w tym plastikową ciemnawego czekolado-kakao oraz ciężkiej, napastliwej waniliny. Było mi za słodko, ale gorszy był ten ciężko-gryzący wydźwięk słodyczy, nie jej moc jako taka.

Czekolada była tanio-zła, choć obyło się bez traumy. Smakowała przede wszystkim tandetnie, bo plastikowo przez aromaty. Doczytałam, że to czekolada z solą - jak na czekoladę z dodatkiem soli, soli było w niej na tyle mało, że jej nie czuć, ale chyba dała radę popodkreślać co nieco. Niestety padło na sztuczność i słodycz. Wanilina rządziła się w kwestii słodyczy, a resztą zajęło się sztuczne kakao. Słodycz ogólnie była wysoka, a choć pojawiła się też gorzkość i cierpkość, jakoś nie wywalczyły za wiele. Nuta starego drewna i palona wyszły bez polotu. Mleczno-maślany wątek z kolei łagodził nie to, co trzeba, bo właśnie gorzkość, a nie słodycz czy sztuczność. Nie odpowiadała mi też dziwna, jakby na siłę zgęstniała, oporna konsystencja.

Mimo szczerych chęci, ta ciężkota kumulacji słodyczy i aromatów zmogła mnie i po 4 kostkach nie chciałam nawet myśleć o reszcie. A wiedziałam, że Mamie też nie posmakuje. I tak jej jednak dałam, po czym usłyszałam: "Nastawiłam się, że coś gorszego będzie. A tak to ona taka... całkiem zjadliwa, ale więcej niż 2 kostki nie dam rady. Słodka bo słodka, nie mocno gorzka, ale coś w niej jest, co przeszkadza. Wanilina, taka sztuczna słodycz to jedno, ale drugie... takie trudne do uchwycenia. Sól w niej jest? O, to może ona, że nie czuć jej, a tylko jakby wady podkreśla. I bardzo mi nie pasuje ta konsystencja... Taka... oporna".


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, emulgatory: E322, E476; sól kuchenna 0,35%, aromat

czwartek, 7 listopada 2024

Belgian Bio Organic Dark Chocolate Salted Caramel ciemna 72,6 % z kawałkami karmelu i solą

Dzień po pętli Kasprowy - Kondracka Kopa - Giewont ruszyłam na małą pętlę, korzystając z tego, że byłam w pobliżu, bo to nie trasa, na którą chciałoby się specjalnie jechać. Poszłam na Wielką Polanę Małołącką, a potem Drogą pod Reglami w kierunku Doliny Małej Łąki. Chciałam wejść Hruby Regiel, bo wcześniej w internecie znalazłam, że jest ścieżka (acz nie szlak) zaraz za Przysłopem Miętusim, ale... nie znalazłam jej. Może zarosła krzaczorami? Na dłużej zatrzymałam się więc na Wyżnim Stanikowym Siodle. Wyszedł z tego bardzo krótki spacer po lesie z ładnymi widokami tylko przez chwilę. Szczerze? Spodziewałam się czegoś bardziej widokowego - dlatego i na to wzięłam czekoladę. Parę widoków na zdjęcia się znalazło, a i taki niewymagający spacer nie był zły. Prawda, kusiło, by pójść stamtąd gdzieś wyżej, ale chciałam też akurat tego dnia względnie wcześnie do domu wrócić. Na krótką trasę wybrałam tę tabliczkę, bo nie spodziewałam się bowiem po niej żadnych niespodzianek. Czułam, że będzie zwyczajnie smaczna. Co prawda, solony karmel mi przeszedł wraz z tym, jak czuła na sól się zrobiłam. Bardzo nie lubię soli i prawie wszystko potrafi mi być za słone, ale widząc tę czekoladę jakoś się nie bałam. No i zachwyciło mnie opakowanie - kolorystycznie subtelnie kwiatowe motywy i niektóre piórka ptaków idealnie oddawały karmel!

Belgian Bio Organic Dark Chocolate Salted Caramel to ciemna czekolada o zawartości 72,6% kakao z kawałkami karmelu i solą.

Po otwarciu poczułam lekką gorzkość przypalonej skórki białego chleba, mieszającą się z bardzo słodkimi, mlecznymi karmelkami i palonymi - aż nieco za mocno? - migdałami. Całość wyszła znacząco słodko w sposób cukrowo-biszkoptowy. Odnotowałam lekki, egzotyczny kwasek żółtych owoców, ale z pewną ciężkością. Kandyzowaniem? I jakby były dodane do wspomnianego chleba?

Tabliczka była twarda jak kamień, skała. Trzaskała bardzo głośno i skaliście, dając się poznać jako masywna.
W przekroju widać średniej wielkości kawałki karmelu – raczej średnio dużo.
W ustach czekolada rozpływała się maziście wolno i trochę ulepkowato. Była maziście-plastyczna, miękka, ale jednocześnie zwarta. Z czasem nieśmiało wyłaniały się spod niej twarde kawałki karmelu; jakby karmelki. Zostawiałam je na koniec aż czekolada zniknęła. Okazało się, że jest ich średnio dużo, na szczęście nie zrobiły z czekolady ulepko-zlepka. Nie drapały podniebienia ani nic z tych rzeczy.
Wraz z czekoladą rozpuszczały się minimalnie - prawie wcale. Sól nie plątała się wśród nich - dodano ją więc niezależnie od kawałków karmelu.
Gryzione na koniec okazały się twardawo-szkliste, ale w sumie delikatne i krucho chrupiące. Łatwo znikały z ust, nie kleiły się do zębów ani nic. Sól na koniec nie zostawała.

W smaku od początku czułam gorzkość, wymieszaną ze słodyczą, która szybko dała się poznać jako wysoka i ciężkawa. Pomyślałam o jajecznym biszkopcie posypanym cukrem pudrem.

Biszkopcie maślanym, który wzbogaciło parę kropelek koniaku i kwaskawa mgiełka? Przemknęła, bazę kierując w trochę maślano-palonym kierunku. Jednocześnie delikatna gorzkość starała się utrzymać jako... Ziarniście-palona, ale delikatna i wręcz mleczna kawa.

Raz po raz zarejestrowałam słonawe echo. Ogólnie nie było silne, ale wiele wniosło, podkręcając kwasek. Czasem sól czułam wyraźniej, czasem odleglej, ale przy każdym kęsie. I nigdy szczególnie przesadnie.

W kwasku cały czas było coś ze słoności, ale z czasem polała się też soczystość. Pomyślałam o cytrynie jako o galaretce cytrynowo-cytrusowej, do której dołączył ananas i... Grejpfrut, ale jakiś słodszy i kwaśniejszy, inny niż czerwony. Może też właśnie jako coś kandyzowanego lub galaretka?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, obok owocowego splotu, maślany biszkopt wplótł nieśmiały wątek lekko mlecznych karmelków - ten wątek rozchodził się od dodatków. Nie był jednak mocny - czekolada cały czas utrzymywała pierwszoplanową rolę. Mieszał się z odlegle karmelowawym echem jakby... karmelizowanego cukru pudru?

Mimo łagodnienia gorzkość spróbowała zza słono-kwaskawego duetu wyłonić trochę drzew, migdałów - migdałowego ciasta? - i mocno przypieczonego chleba. Przy kwasku odnotowałam też chyba ziołową cierpkość.

Kwasek i słona nuta z czasem przycichły. Wzrosła palona słodycz, ale nie karmel, a karmelki. Gdy czekolada znikała, wkraczały.

Kawałki karmelu smakowały słodko jak mocno mleczne i bardzo, bardzo słodkie karmelki. Nie był to palony karmel, a mleczno-maślane cukierki. I to nie one były słone (sól przy nich nie zostawała). 

Po zjedzeniu został posmak głównie słodkich, mlecznych karmelków, za którymi zaznaczyły się kwaskawe owoce egzotycznie-cytrusowe i lekka cierpkość palono-ziołowa.

Czekolada wyszła poprawnie, ale nie zachwyciła. Była z karmelkami i solą, nie solonym karmelem. Słodkie, mleczne karmelki trochę spłyciły smak bazy, ale sól położyła nacisk na owocowe aspekty. Dziwnie wzmocniła soczystość, co było niby lepsze niż kandyzowane owoce Belgian Bio Organic Dark Chocolate 72 %, a jednak dziwnie do siebie niezbyt pasowało. Nie było złe, ale wybitnie dobre też nie. Gdyby był to porządny karmel, a nie karmelki, na pewno wyszłoby lepiej.
Cieszę się, że sól tak połączyła się z czekoladą, a nie zostawała na koniec, ale  całość wrażenia nie zrobiła. Jak już kupiona, na trasie można zjeść, a i skończyć w domu, ale zwyczajnie dlatego, że już się kupiło.


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 14,48 zł (za 90g)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, kawałki karmelu 10% (cukier trzcinowy, syrop glukozowy, masło, śmietanka, woda, sól), tłuszcz kakaowy, sól 0,5%

piątek, 23 sierpnia 2024

Festables Mr Beast Bar Deez Nutz mleczna z Peru z masłem orzechowym

Za drugą otrzymaną od ojca tabliczkę tej marki zabrałam się wcześniej niż myślałam, ponieważ już na początku kwietnia temperatury znacząco podskoczyły i zwyczajnie nie chciałam trzymać w komodzie nadziewanych czekolad zbyt długo w obliczu nadchodzącego lata.

Festables Mr Beast Bar Deez Nutz Milk Chocolate with Peanut Butter to mleczna czekolada o zawartości 43 % kakao z Peru nadziewana masłem orzechowym z fistaszków z solą.

Po otwarciu poczułam intensywny, dominujący zapach masła orzechowego o słodkim charakterze, który przechodził trochę w fistaszkowy nugat. Towarzyszył mu karmel. Także wyraźnie odezwało się naturalne, pełne mleko, budujące wiejski klimat. Słodycz wydała mi się niby średnio wysoka, ale także dosadna za sprawą palonego karmelu.

Tabliczka w dotyku wydała mi się masywna i konkretna, mimo że była bardzo cienka.
Przy łamaniu z kolei zaskoczyła tym, że czasem wydawało się, iż zaraz zamiast się złamać, prostu miękko się wygnie. Nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, ale okazała się trochę krucha. Acz nie kruszyła się jakoś szczególnie. A miejscami była zwyczajnie dość twarda.
Była nadziana prawie po całości - bez wyraźnego, widocznego na pierwszy rzut oka, podziału na kostki czy paski, nadzienie teoretycznie szło po prostu przez całą tabliczkę, acz miejscami była sama czekolada - czyli jednak podział (na paski?), ale ukryty. Miejscami kremu fistaszkowego było znacznie więcej, miejscami malutko.
W sumie nie wiem, czy tak miało być, czy to moja tabliczka trafiła się tak nierówno i nie całkowicie nadziana.
Masło orzechowe w środku wyglądało na twarde i zbito-suchawe.
Bardzo trudno oddzielić jedno od drugiego - to prawie nie możliwe. Ja uparcie próbowałam i jakoś tam spiłowałam trochę czekolady nożem.
W ustach czekolada rozpływała się maziście, w tempie umiarkowanym. Robiła się coraz bardziej miękka, ale wciąż zbita. Była bardzo maślano-tłusta.
Nadzienie wyłaniało się spod niej po pewnym czasie, łącząc się z nią w harmonii. Także było gęsto-lepkie i tłuste, ale w charakterystyczny dla masła orzechowego sposób. Cechował je pełny konkret i niemal idealna gładkość. Miękło z łatwością, acz zachowywało lekką zbitość. Znikało trochę wolniej od czekolady - to ono zostawało na sam koniec. Całość choć konkretna i zbita, wyszła pozbawiona czekoladowej, kremowej gęstości.

Czekolada przywitała się karmelową słodyczą i mocno mlecznym smakiem, który przywołał skojarzenie ze wsią. Było to bowiem mleko niezwykle naturalne, pełne. Zaraz dołączyło do niego masło, wpisujące się w sielski klimat.

Arachidy leciutko zaznaczyły swoją obecność już po chwili.

Czekolada sama w sobie nie wydała mi się specjalnie - może tylko trochę - przesiąknięta fistaszkami (co zweryfikowałam, próbując jej trochę osobno). Jej karmelowa słodycz rosła, a wnętrze po pewnym czasie odważniej wyłaniało się spod niej. W harmonii wplatało się w karmelową słodycz wierzchu. Przedstawiło się jako słodkie, niemal arachidowo nugatowe. Odnotowałam też akcent wanilii.

Fistaszki jednak po chwili zaskoczyły na wyraźniej masło orzechowy tor, acz z gorzkawą nutą. Wciąż było to jednak słodkie, amerykańskie "peanut butter", ze średnio mocno prażonych orzeszków. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa arachidy zasugerowały niemal pewną fasolkowość, a raz po raz pojawiła się też sól. To chyba ona kierowała uwagę na gorzkawość. Ta sprawiła, że masło orzechowe z łatwością zrównało się z czekoladą, acz właśnie w czekoladowym klimacie. Nie próbowało jej zdominować, ale masło orzechowe wyszło tu wyraźnie i dosadnie.
Gdy spróbowałam nadzienia osobno, wydało mi się z jednej strony bardzo słodkie, wręcz nugatowe (za sprawą wanilii?), a z drugiej trochę gorzkawe i dziwnie słono-niesłone.

Coraz słodsza czekolada długo była dobrze wyczuwalna, acz przy niektórych kęsach masło orzechowe przez pewien czas trochę się porządziło, wychodząc przed nią. Przy każdym kęsie po pewnym czasie serwowało epizodyczne słone wtrącenia. Raz czy drugi, mimo wysokiej słodyczy, zrobiło się po prostu słono. A nawet bardzo słono.

Czekoladzie udało się jeszcze trochę popisać na końcówce już za wysoką, nieco drapiącą słodyczą karmelu, która to fistaszkom znów podsunęła słono "peanut butterowy" nugat. Sama jawiła się wtedy jako bardziej maślana niż mleczna. Sól w kremie podkręciła słodycz całości, że wyszła aż drapiąco-męcząco. 
Całościowo, potem przy każdym kolejnym kęsie, po tej słoności, sama czekolada szybciej męczyła słodyczą.
Przedstawienie kończyło jednak masło orzechowe - niemal nugatowo słodkie, gorzkawe i słone.

Po zjedzeniu został posmak słono-słodkiego masła orzechowego z nutką mocno mlecznej, maślanej czekolady o nieco przesadzonej słodyczy. Tę budował karmel i wanilia. Drapała trochę w gardle. 

Całość wyszła w miarę udanie, ale nie bez sporych wad. Na pewno nie jest warta swojej ceny. Nie podobała mi się forma - wolałabym grubszą tabliczkę z wyraźnym podziałem, nie zaś nadzienie idące przez całość, ale miejscami. Na plus naturalność. Słodycz choć nie przegięła jakoś bardzo, mogłaby być niższa. Wolałabym, by smak masła orzechowego był czystszy, a nie by przez słodycz szło w trochę waniliowo-nugatowym kierunku. Chyba to sól tak słodycz wydobyła. Nie podobała mi się jej ilość - momentami było po prostu słono. Na smak, gdyby to była zwykła czekolada do 5-6 zł za 100g, mogłaby mieć i 6, ale przy tej cenie - za nic.

Z 60g zjadłam 1/3, czyli 20g, zasładzając się i trochę zasalając. Ciekawostkowo, by poznać ok, ale więcej nie miałam ochoty na ani odrobinkę. Zrobiona nie po mojemu, ale nie mogę powiedzieć, by jako produkt była bardzo zła. Po prostu zwyczajnie kiepskawa i nieadekwatnie droga.
Kończyła Mama w dwóch podejściach. Podsumowała: "Jeszcze za pierwszym razem lepiej mi tak nawet smakowała, jako taka przeciętna. Za drugim już nie. Chwilami to w ogóle bym nie powiedziała, że to z masłem orzechowym, chwilami coś tam czuć, ale z takim dziwnym, nieprzyjemnym posmakiem, którego określić nie mogę. Że po prostu niesmacznie wyszło. W ogóle nie podoba mi się taka forma nadziewanej czekolady".


ocena: 5/10
kupiłam: ojciec kupił w Dealz
cena: chyba 15 zł (za 60g)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko, orzeszki ziemne, sól, sproszkowana wanilia

środa, 10 lipca 2024

Choceur Erdnuss & Flakes mleczna z prażonymi, solonymi orzeszkami ziemnymi i płatkami kukurydzianymi

Po wypadzie w góry w środku lutego nie mogłam przestać myśleć o górach i już mi w głowie siedział kolejny wyskok. W ramach wracania do dawnej formy postanowiłam pozaliczać trasy piękne, ale mniej wymagające. O Sarniej Skale myślałam od dawna, bo słyszałam wiele zachwytów widokiem z niej na Giewont. Biorąc pod uwagę, że jak na samym Giewoncie byłam, widoczność była chyba gorzej niż zerowa, uznałam, że z ochotą zobaczę go z oddali, tak jak i resztę okolicznych szczytów. Czekoladę wzięłam ze sobą bardziej ryzykowną - jako że to krótka, niemęcząca trasa, nawet gdyby miało się skończyć, że za wiele jej nie zjem, nie byłoby tak źle. Dodałam ją do jednego zamówienia z Mamą, które chciała, bym nam zrobiła na Allegro. Dodając do koszyka byłam pewna, że to czekolada po prostu z orzeszkami i płatkami kukurydzianymi. Dopiero w domu odkryłam, że zawierała orzeszki... solone, jak głosił opis. Cóż, zaczęło mi grozić, że nie dość, że się zacukrzę, to jeszcze zasolę. Na konkretnych trasach nie zafundowałabym sobie czegoś takiego, ale prosta droga z Doliny Strążyskiej, a w końcu sama Sarnia wydawały się w miarę odpowiednie na potencjalne niespodzianki. W kierunku Drogi nad Reglami szlak w zasadzie był dosłownie prosty - wtedy zaczęło coś mi świtać, że trasę planowałam inną, no ale trudno. Ta też wyglądała na zacną. Dopiero potem droga zaczęła iść trochę pod górę. Mijałam sporo szumiącej wody, wodospady... Śniegu było niewiele, że na całą trasę raczki przydały się tylko przez chwilę. Do Czerwonej Przełęczy przyjemnie szło mi się po naturalnych, kamiennych jakby schodach (jedyne, jakie lubię - bo zwykłe to zło). Króciutki odcinek na szczyt i z powrotem był co prawda już o wiele trudniejszy jako że wzrostu za wiele nie mam, ale dotarłam. Nie wiem, gdzie tu niby miałabym widzieć sarnę w tych skałach, ale co tam. Na pewno wiem, że straszliwie wiało. A jednak i tak parę chwil przyjemnie tam spędziłam, porobiłam zdjęcia czekoladzie, trochę się bojąc, że mi ją zwieje, a potem zeszłam ku Czerwonej Dolinie, uważając, by nie poślizgnąć się na czerwonawej glinie. Nim wróciłam na parking w Dolinie Strążyskiej zahaczyłam jeszcze o Siklawicę. Tu już mnie utwierdziło, że poszłam jakoś dziwnie inaczej niż planowałam, bo normalnie powinnam pójść jakby chyba trochę odwrotnie, by wodospad zaliczyć przed Sarnią. No i ominęłam Kalatówki, gdzie też chciałam zajść, ale trudno.


Choceur Erdnuss & Flakes to mleczna czekolada o zawartości 32% kakao z prażonymi, solonymi orzeszkami ziemnymi (20%) i płatkami kukurydzianymi (5%); wyprodukowana przez WIHA GmbH (właścicielem jest grupa Storck) dla niemieckiego Aldi.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach jednoznacznie kojarzący się z amerykańskim masłem orzechowym o wysokiej, nieco waniliowej słodyczy i z odrobineczką soli. Płatki kukurydziane prawie się ukryły, choć po podziale raz czy drugi chyba mi mignęły. Całość jawiła się też jako ryzykownie słodka, może lekko plastikowa.

Także wyglądająca na trochę plastikową, gruba tabliczka przy łamaniu głośno trzaskała. Wydała mi się nieco krucha, acz to z racji ilości orzeszków i posiekanych płatków kukurydzianych. Tych nie pożałowano.
Czekolada w ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. Ochoczo lekko miękła, stając się gładką masą mocno oblekającą dodatki. Wyszła tłusto mleczne, ale nie ciężko.
Gdy dodatki wyłaniały się niechętnie z czekolady, część płatków wydała mi się ostra, potencjalnie kalecząca podniebienie, ale na szczęście to tylko pierwsze wrażenie.
Ogólnie dodatków było mnóstwo, miejscami aż nieco za dużo, że tabliczka szła w kierunku ich zlepa. Rozmieszczono je za to bardzo dobrze, że trafiałam przeważnie i na to, i na to, a raz na orzeszka, raz na płatki.
Zdarzało mi się podgryzać dodatki wcześniej, ale większość przeważnie zostawiałam na koniec. 
Gryzione fistaszki okazały się lekko chrupiące i ni twarde, ni miękkie. Wyszły świeżawo - podprażono je naprawdę minimalnie. Dodano je w postaci połówek i całych orzeszków. Trafiłam na tylko kilka mniejszych kawałków.
Płatki kukurydziane zaś wystąpiły w postaci posiekanej i drobnej. Było ich bardzo dużo, miejscami stanowiły zbitki kawałków. Gryzione dały się poznać jako bardzo chrupiąco-trzeszczące. Ostrość jakoś umykała, a niektóre z czasem w ogóle lekko nasiąkały i miękły. Nie rozpuszczały się jednak zbytnio.
W czekoladzie na szczęście prawie nie było soli w postaci kryształków (a tego się trochę obawiałam) - raz czy drugi w natłoku dodatków może i coś się przewinęło, ale tak zgranie, że nie przeszkadzało.

W smaku czekolada przywitała mnie stonowaną słodyczą. W tle zawisła sugestia wanilii, a do słodyczy dopłynęła lekka mleczność.

Nagle pojawiła się myśl o łagodnym, słodkim maśle orzechowym amerykańskim. Takim... sugestywnie mlecznym. Motyw masła orzechowego płynął z całości - czekolada musiała nieco przesiąknąć arachidami.

Do mleka dołączyła lekka maślaność, umacniająca skojarzenie z kremem z fistaszków. Czekoladowość jednak niestety otarła się o drobny plastik. Słodycz wzrosła, przypieczętowując to. Nie było jednak najgorzej. Dodatkowo plus, że słodycz cały czas trzymała się nieprzesadzonego poziomu. Była wyraźna, ale nie wysoka jak na zwykłą mleczną.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mleczność także się rozkręciła, a ja pomyślałam o smakowym mleku w wariancie "peanut butter". W tle przewinął się jakby... kajmak? W którym właśnie osiadło plastikowe echo. Mimo to, słodycz wciąż próbowała się prezentować jako delikatna. Wydaje mi się, że choć sól prawie nie była wyczuwalna, wydobyła wady tej tabliczki, w tym tę lekką plastikowość.

Dodatki nierozgryzane coraz więcej wtrącały. Fistaszki ewidentnie pobrzmiewały, zaś corn flakesy różnie. Raz chyba dodały lekko prażonej nutki, raz nikły; czasem wyłaniały się też dość jednoznacznie. Raz po raz właśnie wśród płatków mignęła lekko słonawa nuta.
Po tym, jak trafiło mi się parę kęsów pozbawionych soli, a także kilka z nią, jednoznacznie mogę stwierdzić, że niewiele wnosiła od siebie, a wskazywała to, co gorsze, czyli plastikowość i jakoś niepotrzebnie wzmacniała słodycz.

Przy dodatkach czekolada wyszła jeszcze bardziej mlecznie, plastikowo i niestety jawniej cukrowo, choć wciąż nie mocno słodko. Po prostu pochodzenie słodyczy przy nich jakoś się zdradziło. Ta pobrzmiewała im jako echo.

Gryzione fistaszki okazały się podprażone bardzo delikatnie, były bliskie surowych. Skórki się nie trafiały, a orzeszki pokazały swój słodki, delikatny i jakże intensywny w tej delikatności, smak. Może tylko raz czy dwa przy orzeszku mignęła mi odrobinka soli.

Płatki kukurydziane podczas gryzienia dały się poznać jako mocno wypieczone, charakterne. Były wyraziste w swój smak, który z natury nie miał imperatywnych zapędów. To przy nich zaplątało się nieco więcej soli, co raz po raz podszepnęło im niemal wytrawniejszy charakter. Świetnie się to zgrało z arachidami.

Gdy gryzłam dodatki, dominowały fistaszki, ale nie zupełnie - płatki im towarzyszyły, a sól była jedynie delikatnymi wtrąceniami. Kolejne kęsy czekolady przez nie wydawały się jednak słodsze. 

Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkiej, nieco plastikowej czekolady z echem masła orzechowego oraz płatków kukurydzianych z solą i arachidów. Do tego czułam lekkie zmęczenie słodyczą. Nie wysokie przesłodzenie, ale cukrowość podkreślona naturalniejszymi dodatkami i słoną nutką, niepotrzebnie się wybiła.

Czekolada była ciekawa. W smaku samej bazy coś mi nie grało - mimo że nie była przesłodzona, szła w plastikowym kierunku. Co prawda kryła się w niej interesująca nuta masła orzechowego, ale to za mało, by mnie zachwycić. Cudowne orzeszki to ogromna zaleta. Pasujące płatki kukurydziane wyszły przyjemnie, a i sól dodano z głową. Aby utwierdzić się we wnioskach, część dojadłam już w warunkach domowych, po górach, ale w nich mnie jakoś męczyła i reszta powędrowała do Mamy. Mimo to muszę jej przyznać, że jest, czy miała być.

Mama podsumowała: "Czekolada byłaby bardzo smaczna, wręcz idealna, dokładnie taka, jaka miała być, gdyby nie ta sól. Słoność wyczuwalna chwilami niczego dobrego nie wniosła, a podkreśliła wady, taką lekką tandetę i słodycz chyba podkręciła. Zupełnie niepotrzebnie, bo tak całość była naprawdę dobra i ciekawa".


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 11,99 zł (za 200g)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, orzeszki ziemne, mleko w proszku (15,7%), tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, kukurydza, maślanka w proszku, laktoza, olej rzepakowy, sól, lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, ekstrakt wanilii