Czekolada z chili była chyba moją pierwszą dziwniejszą w życiu. Obecnie wcale dziwna się nie wydaje, bo już niejedna marka pokazała, jak zacne to połączenie, kiedy dobierze się odpowiednie proporcje. Mam niski próg ostrości - czasem doceniam pikanterię, ale tam, gdzie jest zachowany smak. Z cukrem z kolei... No cóż, obecnie wszystko robi mi się za słodkie, więc na czyste czekolady około 50% nie patrzę. Chili w zasadzie to dodatek, jak tutaj, robiony na gładko, stąd trochę się bałam, że źle to wyjdzie. Kaufland Favourites Chocolat Edel-Bitter 85 % Kakao była co prawda przepyszna, ale już Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52 % wyszła kiepsko. A że to były jedyne czekolady tej marki, jakie jadłam, czułam, że może być różnie.
Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Chili 52 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 52% kakao z ekstraktem z papryczek chili, wyprodukowana przez Ibercacao S.A..
Po otwarciu poczułam zapach mocno palony, mieszający się z dymem i ziemią oraz waniliowo ciężkawą słodyczą. Ogólnie była dość wysoka, ale nie szarżowała. Zgrywała się z palonością i motywem drzew, migdałów - też jakby palonych. Zarysowały się na maślanym, łagodzącym tle, trochę kontrastowo. Całość była słodka, ale i wyraźnie gorzko-wytrawniejsza, a do tego ciepła. Chili można się doszukać, acz raczej dlatego, że wiedziałam, że powinnam je czuć.
Twarda tabliczka wyglądała na potencjalnie trochę ulepkowatą, a przy łamaniu dała się poznać jako krucho-skalista. Kruszyła się trochę. Gdy odgryzałam kawałek, trzaskała bardziej chrupko, obiecując przeogromną gęstość. Mimo że twarda, było w niej coś sugerującego, iż to tylko pozór.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, umiarkowanie-szybkawo, łatwo mięknąc. Wydała mi się jakby... gibko-luźna. Początkowo czułam jakby lekką chropowatość, próbującą wskoczyć na kremowo-gładki tor. Była śmietankowa i zalepiająca, nawet na moment nieco przytykająca. Z czasem odnotowałam w niej lekką pylistość. Łatwo rzedła, robiąc aluzję suchawości, acz nie serwując realnej suchości.
W smaku uderzyła wysoka słodycz. Miała nieco cukrowy charakter, porządnie uszlachetniony wanilią. W pierwszej chwili jednak starała się iść w lekkim kierunku i mimo wszystko nie przytłaczać.
Zaraz pojawił się cierpki dym i palona nuta. Mocno palona. Wyobraziłam sobie palone drewno i... kawę zrobioną z przypalonych ziaren? Gorzkość może nie była zbyt wysoka, ale nie brakowało jej odwagi. Podkreśliła ją rozgrzana ziemia.
Jakby z tyłu zaznaczyła się ostrość chili, powoli spływająca do gardła.
Za gorzkością zaznaczyła swoją obecność maślana nuta. Trzymała się trochę z boku, jakby nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Słodycz cały czas rosła. Robiła się ryzykownie silna i aż trochę ciężkawa. Cukier wyłamywał się z niej raz po raz. Wydała mi się trochę rozgrzewająca, a wtedy porządnie odezwało się też chili. Nawet się nie zorientowałam, gdy nagle poczułam wręcz palącą pikanterię w gardle i na języku.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa spalone drewno zmieniło się w drzewa, a do tych dołączyły migdały. Jakby w gorzko-poważniejszy wątek wemknęło się życie i pewna świeżość...? Kontrastowo do ostrości?
Maślaność też wydała mi się w obliczu chili bardziej... jaskrawa? Zmieniła się jednak w śmietankę. Stanęła na drodze dalszemu wzrostowi słodyczy. Ta już została na ryzykownie wysokim poziomie, ale jeszcze nie męcząc. Cukier mieszał się ze szlachetną wanilią, która wydawała się zmotywowana wyrazistym towarzystwem chili.
Chili z czasem połączyło się z gorzkością, kierując ten splot w stronę kremu orzechowo-migdałowego. Palona nuta wciąż miała się świetnie, a ja pomyślałam o palonych orzechach. Zasnuł je goryczkowato-cierpki, szary dym. Także nakręcający się nawzajem z chili.
Smak ostrych papryczek też się pojawił - to nie była czysta ostrość dla ostrości, a pikantnie-ciepła, głęboka nuta. Chili było więc dosadne, wyraziste, ale nie zagłuszyło reszty. W pewnym momencie znalazło się na pierwszym planie, lecz jako towarzystwo przesadzonej słodyczy i paloności.
Mi się jednak końcowo robiło trochę za ostro, że aż się wystraszyłam, ale... wtedy jakoś słodycz jakby się rozepchnęła i zrobiło się bardzo waniliowo. Za słodko, ale jeszcze znośnie. Cierpkość dymu i jak po wypiciu mocnego espresso też się pojawiła, jakby wyciszając chili, które przeszło na poziom gardła.
Po zjedzeniu zostało jednak wyraźne pieczenie chili w gardle. Czułam też posmak papryczek, mieszających się z wysoką słodyczą wanilii, która wyszła aż dziwnie rześko w obliczu ostrości. Dołączyły do nich odymione, przypalone orzechy i cierpkość jak po kawie. Wróciła też maślaność, jakby uwypuklona ostrością i słodyczą.
Czekolada bardzo mi smakowała, mimo że nie była idealna. Za wysoka słodycz na szczęście należała do wanilii, nie tylko do cukru. Muszę przyznać, że całkiem nieźle wyszła przy tej wyrazistej ostrości. Samo chili było jak dla mnie ryzykownie mocne, ale też mocne w taki sposób, że nie zabiło reszty, więc obstawiam, że tak obiektywnie po prostu dodano dobrą ilość (ja mam raczej niski próg wytrzymałości). Wciąż miało smak papryczek! Gorzkość i cierpkość były, palona nuta zacnie się zaznaczyła, nie była przepalona. Wolałabym silniejszą gorzkość, ale i ta wyszła smacznie. Maślaność trochę mi przeszkadzała, ale końcowo wszystko fajnie współgrało.
Na pewno wyszła trochę lepiej niż Lindt Excellence Chili Dark Chocolate. Blisko było jej do pysznego J.D. Gross Ekwador 56 %, który był nieco mniej słodki i rozpływał się wolniej, gęściej.
Marka odzyskała dobre imię po Kaufland Favourites Chocolat Edel-Zartbitter Mandel-Orange 52 % Kakao.
ocena: 9/10
kupiłam: Kaufland
cena: 5,29 zł
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z chili 0,5%, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt waniliowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.