środa, 31 lipca 2024

U Dziwisza Ciemne Piwo ciemna mleczna 50 % z Peru ze słodem jęczmiennym

Czasem daję markom drugą szansę, bo szczerze wierzę, że mogło się coś zmienić na lepsze, a czasem po dłuższym czasie próbuję czegoś nowego od danej marki niespecjalnie wierząc, że będzie znacznie lepiej niż w przypadku już próbowanych czekolad. Z czekoladziarnią U Dziwisza miałam bardzo mieszane uczucia. Znałam ich "popisy" i nie przypadły mi do gustu, a nowe... Nie sądziłam, że wyjdą dużo lepiej, ale wierzyłam, że lepiej, bo na szczęście zmienili sposób słodzenia ze słodzików na cukier trzcinowy.

 U Dziwisza Ciemne Piwo to czekolada mleczna o zawartości 50 % kakao Chuncho z Peru ze słodem jęczmiennym, stylizowana na ciemne piwo.

Po otwarciu poczułam zapach wiejskiego mleka - dosłownie całej wsi, mleka prosto od krowy w wiadrze, echa sianka i słońca, budzącego całą wieś do życia. Słodycz zaznaczyła się jako znacząca, ale nie za mocna. Miała karmelowy charakter. W oddali pojawiło się trochę soczystych przebłysków, nawet obietnica lekkiego kwasku, a słód czy piwo natomiast nie.

Tabliczka wyglądała na polewowo-śliskawą. W dotyku wydała mi się tłustawa, a przy łamaniu choć okazała się dość twarda, nie trzaskała ani trochę. Kruszyła się za to mocno. Przy odgryzaniu kęsa wydawała się nawet miękkawa, acz wciąż masywna.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, ochoczo. Zalepiała dość kleiście - czuć w niej specyficzną lekką gumiastość pełnego mleka w proszku. Dała się poznać jako gładka i bardzo pełno mleczna. Rzedła z czasem, dosłownie zmieniając się w pełne mleko. Końcowo jawiła się jako tłusta i rzadka, znikała prawie na wodę, zostawiając lekką cierpkość.

W smaku pierwszą poczułam słodycz, która wydała mi się trochę karmelowa, ale jeszcze nieśmiała. Dopiero zaczęła rosnąć i w sumie robiła to dość szybko.

Usta zalało mi mnóstwo mleka. To bardzo naturalna mleczność - mleka tłustego, prosto od krowy ze wsi. Przejawiało nieco siankową nutę, pewną orzechowość w oddali. Słód mocno podkręcił zbożowy wątek.

Na mlecznej fali z czasem zaznaczyła się lekka goryczka słodu. Podkreśliła orzechowo-siankowy akcent, sama nie pchając się szczególnie na przód. Do zboża dodał jeszcze nieco paloną nutę, która wydobyła truflowo-kakaowy motyw, nawet akcent dymu, acz nie silną gorzkość. 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mleko porządnie zmieszało się z nutą kakaowo-gorzkawą, że zmieniło się w mocno mleczny, a zarazem truflowo kakaowy blok czekoladowy. Taki na pełnym, intensywnym mleku w proszku. Choć kakao było wyraziste, wciąż o gorzkości jako takiej trudno tu mówić.

Słodycz zdążyła wzrosnąć porządnie i nawet zaznaczyć się trochę w gardle - acz jeszcze nie drapała. Pokazała swój bardziej palony karmelowy charakter - pomyślałam o karmelizowanym zbożu, więc i tu słód się trochę ujawnił. Wciąż lekki, ale już nie nieśmiały charakter. Słodycz poniekąd wpisywała się w jakby szlachetniejszy, naturalny blok czekoladowy, mieszając się z naturalną słodyczą mleka.

W jego delikatnej gorzkawości i cierpkości pojawiło się też skojarzenie z piwem za sprawą nienachalnie pobrzmiewającego słodu. Piwem...czekoladowym? Na pewno ciemnym, trochę cierpkawym.

W tle, w oddali zaznaczyła się soczystość... Trzymała się czekoladowego piwa i jakby soczystego kakao, acz też czerwone owoce przemknęły mi przez myśl. Nie na tyle mocno jednak, by jakieś konkretne uchwycić. Tonęły w mnóstwie mleka i delikatnej goryczko-cierpkości.

Po zjedzeniu został posmak mlecznie smakującego, ciemnego czekoladowego piwa i jakby rozgrzewający motyw. W głowie miałam charakterne piwo i ciepły dzień na wsi. Czuć ogrom mleczności, nie za wysoką, ale dosadną słodycz karmelu, a także lekką cierpkość truflowo-słodową.

Czekolada wyszła w zasadzie smacznie, intensywnie mlecznie, mlecznie do potęgi, a jednocześnie z charakterem. Nie była jednak gorzka - kojarzyła mi się z wyraźnie kakaowym, bardzo mlecznym blokiem czekoladowym oraz czekoladowym piwem. Nuta słodu nie była tu bardzo intensywna, ale spełniła swoją rolę, podsuwając do głowy ciemne piwo. Słód wiele dobrego dodał tej czekoladzie - bez niego byłaby nudna. Całościowo wyszło całkiem ok, acz dla mnie za tłusto, ciężko.

Ze względu na jednak mocno mleczny charakter, końcowo mnie znudziła i 2 paski z 5 oddałam Mamie. Jej opinia: "Z zaskoczeniem odkryłam, że ta czekolada mi... smakowała! Nie jakoś wyjątkowo, ale smakowała. Tak ciekawie najpierw słodka, mleczna, a potem nagle w połowie rozpływania się kęsa taka goryczka jakby zbożowa - chyba ten słód - się wyłaniała. I taka bardzo ciekawa mi się wydała, a potem znikała tak w ciemnej, mlecznej czekoladzie i słodyczy. Taka... może faktycznie trochę jak blok czekoladowy, przy czym wolę swój blok czekoladowy, ale ta... jak ktoś lubi ciemne mleczne i chce coś trochę innego, to naprawdę może smakować".


ocena: 7/10
kupiłam: Sklep U Dziwisza (dostałam)
cena: 22 zł (za ok. 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, cukier trzcinowy, słód jęczmienny

poniedziałek, 29 lipca 2024

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Madagascar 82 % z Madagaskaru

Po tym, jak zjadłam posiadane czekolady całkiem obiecującej polskiej marki BTB Chocolate, pojawiły się nowości. Odezwałam się więc do nich. Jako że były to tylko dwie czyste ciemne, a ja na dobre wróciłam w góry, zagadnęłam też o czekolady z dodatkami. Niektóre robili właśnie z nową bazą, więc nim się za nie zabrałam, musiałam spróbować też samej czekolady na czysto. Ucieszyłam się podwójnie, bo w komodzie czekała też inna polska tabliczka o zbliżonej zawartości i też z Madagaskaru.

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Madagascar 82% to ciemna czekolada o zawartości 82 % kakao z Madagaskaru.

Po otwarciu poczułam zapach ziemiście-kamienistej ścieżki gdzieś w lesie, na początku górskiego szlaku, której towarzyszyły nibsy z kawą. Ziemia miała niemal brudny charakter, a nibsy kryły soczystość. Ta mieszała się z soczystością intensywnych owoców. Grejpfrut mieszał się z dżemem z czerwonych porzeczek, którego kwaśność podkręcono pigwą / pigwowcem. Kwaśność jednak nie była jedynie owocowa - coś z nabiału chyba też wyłapałam. Słodyczy również nie brakowało - oprócz dżemowej, czułam taką kojarzącą się ze słodkim, kadzidlanym dymem.

Tabliczka w dotyku obiecywała kremowość, choć była porządnie twarda, a kiedy ją łamałam, głośno trzaskała w chrupko-pykający sposób. Przypominała trochę kruszącą się skałę.
W ustach rozpływała się średnio-wolno. Niemal do końca zachowywała zbity, zwarty kształt, dając się poznać jako maślano tłusta i gładko-kremowa. Z czasem dołożyła soczystość, ale nie za wysoką, a wpisaną w kremowość. Zostawiała lekko cierpkawo-suche (?) ściągnięcie.

W smaku pierwsza pojawiła się kwaśność pigwy. Była jednoznaczna, soczysta i wyrazista, acz po paru chwilach zaczęła mieszać się  z cytryną. Kwaśność wydawała się tworzyć bazę kompozycji.

Kwaśność powoli zaczęła opływać słodycz. Rosła odważnie jako dość mocno palony karmel, niosący za sobą ciepło. Ogólnie wprowadził palony wątek.

W paloności osiadła i gorzkość, i leciutka cierpkość - ta doleciała i do kwaśności, przekładając się na myśl o skórkach cytrusów. Cytrusy podszepnęły wilgotność i świeżość ziemistości, która też po chwili się pojawiła. Pomyślałam o ziemiście-kamienistej ścieżce. Prowadziła przez las z całą jego rześkością i świeżością w tle.

Kwaśność częściowo trochę zmieniła charakter na jogurtowy. Wyobraziłam sobie pełny, niemal śmietankowy jogurt. Może grecki? Pigwa i cytryna odsunęły się trochę na bok, ale cały czas pobrzmiewały wyraźnie.

Ziemia i skały miały dosadny charakter i także były wyczuwalne bardzo dobrze prawie cały czas. Nie rządziły się jednak. Rozwijały się jakby zupełnie obok soczystej kwaśności. W pewnej chwili za nimi pojawiła się nieco łagodząca, maślana nutka. Nie na tyle, by gorzkość się nią szczególnie przejęła, ale do odnotowania.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cierpkość i goryczka umocniła nutę skórek cytrusów, a tym samym przywróciła same odważne cytrusy. To już nie tylko cytryna, ale też nieco słodszy grejpfrut. Mieszały się z czerwonymi porzeczkami... Których kwaśność została złamana poprzez... przerobienie je na dżem! Dżem aż nieco przypalony do goryczki.

Słodycz w tym czasie znacząco wzrosła. Palony karmel dołączył do gorzkości, część ziemi mienił w kawę z nutą karmelu. Pod kawę z owocami podłączył się akcent soczystych nibsów, który zaplątał się w oddali.

Karmel sam w sobie nasilił się. Gorzkość jednak jakby zaopiekowała się słodyczą, kierując ją w stronę kadzidlanego dymu. Jakby jakiś karmelowych kadzidełek, co znów pociągnęło za sobą lekkie ciepło. Kadzidlana nuta trafiwszy z kolei na soczyście-kwaśne owoce, zaobfitowała w odrobinę rodzynek. Pomyślałam o jogurcie lub kwaśno-jogurtowym twarożku z rodzynkami.

Po wzroście słodyczy kwaśność znów trochę się mocniej przebiła. Do cytrusów i przypalonego dżemu porzeczkowego dołączyła pigwa lub pigwowiec. Słodycz trochę się jej wystraszyła i zaczęła umykać bokami.

Niemal nieuchwytna maślana nutka, podążająca za ziemią, zmieniła się w marginalną orzechowość. Kryła się za duetem dymu i ziemi, który w harmonii się splótł i rozgościł na pierwszym planie - łaskawie dopuszczając do siebie resztę.

Po zjedzeniu został posmak pigwowo-cytrusowy z przewagą cytryny wraz z jej goryczkowatą skórką, a echem grejpfruta, a także kamieni i ziemi, osłodzonych trochę karmelowym kadzidełkiem. Wszystko to wyważyły rodzynki - jakby trochę goryczkowate, trochę słodkie i trochę kwaskawe. Ziemistość wydała mi się pikantnie brudna. 

Całość wyszła i ciekawie, i pysznie. Kwaśność pigwy / pigwowca, zmieniających się w cytrynę i inne owoce, a potem wracająca, była cudowna. Soczystość mieszała się w udany sposób ze słodyczą poprzez przypalony dżem porzeczkowy i rodzynki. Te wmieszały się w kwaśny jogurt. A jednak nie była to kompozycja tylko kwaśna, bo i obrazowa nuta ziemiście-kamienistej ścieżki, kadzidła o karmelowej słodyczy też miały wiele do powiedzenia. Gorzkości było sporo, a słodycz nie pchała się, gdzie nie powinna, acz i jej całkiem sporo czułam. Wszystkie nuty miały bardzo ciekawe przejścia, nie kłóciły się. To najlepsza, z tych które dotąd jadłam, czekolada tej marki. Gdyby tak rozpływała się wolniej i gęściej, ocena byłaby maksymalna.


ocena: 9,5/10
kupiłam: dostałam od BTB Chocolate
cena: jak wyżej, ale cena to 10 zł (za 50g)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

niedziela, 28 lipca 2024

Eko Gram The Real Hazelnut Paste

Za każdym razem jak pomyślę o marce Ekogram czuję dumę, że mamy takiego zacnego, polskiego producenta. Na moje szczęście ich kremy orzechowe nie są zabójczo drogie (bo już inne produkty trochę owszem), a w dodatku w miarę łatwo dostępne. Mało, że w Krakowie mam ich firmowy sklep, są jeszcze w Rossmannach. O tej konkretnej paście przeczytałam, że zrobiono ją z bio orzechów z Turcji.

Eko Gram The Real Hazelnut Paste to krem / pasta w 100 % ze zmielonych prażonych orzechów laskowych; firmy Michał Pelc Anagram.

Po odkręceniu poczułam naturalnie słodkie, lekko prażone orzechy laskowe wtopione w złudną czekoladowość. Czekolada wydała mi się soczysta, raczej ciemnawa z goryczką, nakreśloną orzechowymi skórkami, które jednak jako one same się specjalnie nie zdradzały. Dało to wytrawnie-szlachetny efekt. Po uporaniu się z olejem i w trakcie jedzenia zapach wydał mi się jeszcze słodszy, acz wciąż szlachetny.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się bardzo, bardzo dużo oleju (17 łyżeczek), z czego suma summarum zlałam 9 łyżeczek (do oddzielnego słoiczka), a ogółem wymieszałam jakieś 8 (od razu 4 + potem 4). Tych krem wymagał, mimo że i tak nie był sucho-stwardniały, a jedynie podeschnięty w środku i na dnie.
W trakcie mieszania okazał się ciągnący i bardzo ruchomy, ale jednocześnie gęsty i konkretny. Nie wydawał się zbyt suchy, a do jednolitości mieszał się dość łatwo. Trochę to trwało, ale współpracował.
Pasta była idealnie gładka, co potwierdziło się też w trakcie jedzenia. W ustach rozpływała się powoli, zalepiając je konkretnie. Wydawała się w nich jeszcze gęstnieć. Przedstawiła się jako masywna i syta, ale też w pewien sposób miękka i aksamitna. Nie trafiłam w niej choćby na pojedyncze drobinki. Wydała mi się niecodziennie, aż dziwnie gładka. Mimo to gdy spróbowałam masę trochę pogryźć. Wtedy troszeczkę skrzypiała. Tłustość wydała mi się wycofana, wręcz ukryta i choć trochę oleista, to adekwatna. Całość wyszła konkretnie, ale nie zbyt ciężko.

W smaku pierwsze przemknęło mi gorzkawe, szlachetne kakao o prażono-orzechowym charakterze. Nagle orzechy uderzyły, spychając kakao na dalszy plan. Przedstawiły się jako prażone orzechy laskowe o średniej, acz wyraźnej słodyczy.

I wciąż rosnącej. Słodycz rosła jednak wraz z lekką wytrawnością. Pomyślałam o orzechach grillowanych z miodem. Z miodem... kakaowym? Przyszła mi też do głowy orzechowo-miodowa czekolada. Była ciemna, ale nie mocno gorzka, a w pewien sposób soczysta. Wytrawna, szlachetna i też słodka.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach czekoladowość wydała mi się palona i... po chwili stała się tylko czekoladową naleciałością. Acz wyczuwalną cały czas. Prawdopodobne przeprażenie orzechów przejawiało się jako palono-czekoladowa nuta, jednak nie było to tak oczywiste cały czas. Laskowce prażono-grillowano-palony wątek nieco przyciszyły i na trochę pokazały się z nieco łagodniejszej, maślanej strony. Słodycz przestała już rosnąć, ale w pewnej chwili i tak wydała mi się dość wysoka... tylko że tak... w ciemno czekoladowy sposób? To było jej apogeum, po którym zaczęła słabnąć.

Gorzkawy motyw kakao wrócił. Pomyślałam o palonym, cierpkawym kakao i orzechach laskowych oprószonych kakao właśnie. Ten motyw sugerowały goryczkowate, orzechowe skórki, które końcowo zrównały się ze słodko-prażonymi orzechami laskowymi.

Po zjedzeniu został posmak prażono-grillowanych laskowców z nieco wytrawniejszym echem skórek orzechowych i kakao. 

Krem bardzo, bardzo mi smakował i zaintrygował tym kakaowo-czekoladowym skojarzeniem. Skórki laskowców bardzo ciekawie wpisały goryczkę właśnie w czekoladowe realia. Myśli o grillowanych orzechach i czekoladzie miodowo-orzechowej też mi się podobały. Cudowne było to, że choć to wyraziste skojarzenia, czuć, że to orzechy laskowe je zafundowały. One były główną gwiazdą. Musieli wyprażyć je bardzo mocno, choć poszło to w bardziej grillowano-palony wydźwięk, który o dziwo przypadł mi do gustu (bo nie lubię za mocno prażonych kremów). Dzięki takiemu paleniu, nie było rozdźwięku między słodyczą orzechów, a goryczką skórek - bo ewidentnie orzechy zmielono wraz z nimi. Krem był słodki, ale i pozytywnie gorzki, wytrawniejszy. Także na plus gęsta konsystencja - kremy z laskowców lubią iść w rzadkość. Tu jednak żal mi trochę miazgowego efektu - bo ta idealna gładkość wyszła aż trochę dziwnie.
Gdyby był chociaż odrobinę bardziej miazgowy, zdecydowanie przebiłby Grizly Krem z orzechów laskowych 100% w tubce. Mimo jednak drobniutkich wad (dużo oleju, idealna gładkość), był na tyle niecodzienny i pyszny po prostu, że wystawiłam 10 i tak, bo się po prostu zakochałam. Trochę oko przymykając na to i owo, ale... nadrabiał skojarzeniami z czekoladą. Przy czym naprawdę podkreślam: ja go pokochałam za specyfikę, przy czym wiem, że nie każdemu może ona odpowiadać.
Dałam powąchać Mamie, ale jej ten zapach wcale się nie podobał - uznała go nawet za mało orzechowy.
Stąd obstawiam, że nie każdemu może pasować tak słodko-gorzki krem; przyzwyczajeni  do jasnych i słodkich kremów mogą mieć z nim problem.


ocena: 10/10
kupiłam: Rossmann
cena: 34,99 zł (za 300g)
kaloryczność: 710 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: 100% prażone orzechy laskowe

piątek, 26 lipca 2024

Zotter Labooko Colombia 80 % Dark Chocolate ciemna z Kolumbii

Jakiś czas po tym, jak zachwyciła mnie nowa wersja jednej z przepysznych czekolad (Chapon Colombie 2024), naszło mnie na ten sam kraj pochodzenia kakao, ale w formie czekolady jeszcze mi nieznanej zupełnie. Na szczęście jedna z nielicznych nowych ciemnych Labooko Zottera była właśnie stamtąd. Do jej stworzenia wykorzystał względnie innowacyjną, acz dla samego Zottera wcale nie taką nową, metodę FMR (Fine Mist Roasting), zgodnie z którą podczas prażenia dodaje się wodę, z której robi się mgła, obniżająca temperaturę. Dzięki temu prażenie ma być subtelniejsze - by kakao mogło jeszcze lepiej przedstawić swoje nuty. A te ponoć były ciekawe - zadbała o to kooperatywa Cooagronevada, prowadzona tylko przez kobiety. Mieści się na zboczach gór Sierra Nevada de Santa Marta. Odrestaurowano tam stare ziarna trinitario i Criollo. Brzmiało to bardzo dobrze! Acz... Moje wątpliwości budziło wymieszanie cukrów 1:1, jednak liczyłam do końca, że nie przełoży się to na strukturę i np. nie trafię na kryształki.

Zotter Labooko Colombia 80% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao trinitario i Criollo (prażonego metodą FMR) z Kolumbii, z regionu gór Sierra Nevada de Santa Marta; konszowanie trwało 12 godzin; słodzona cukrem trzcinowym i Muscovado.

Po otwarciu poczułam zapach żółtych owoców z przewijającymi się na pewno morelami i kwaśno-słodkim, soczystym ananasem, zestawiony z ciężką słodyczą melasy, wchodzącej w ciastkową strefę oraz ziemią. Czy w zasadzie jedynie obietnicą wilgotnej ziemi. Z tą wiązała się lekka gorzkość, podkręcona mleczną kawą. Słodycz melasy i owoce połączyły kompletnie scukrzone, nieco żywiczne rodzynki i chyba akcent niemal czarnych, miękkich bananów. Przebić próbowała się niedookreślona orzechowość i wilgotny marcepan. W kwasku kryły się jeszcze jakieś czerwone owoce (wiśnie, ale w czymś, np. marcepanie) i nutka alkoholu. Owoce sugerowały wino, ale z kolei melasa coś mocniejszego i cięższego.

Tabliczka wyglądała na tłustawą, jednak była też twarda i masywna, jak na ciemną przystało. Przy łamaniu trzaskała głośno w chrupki sposób. 
W ustach rozpływała się w tempie średnim i rzadkawo-kremowo. Była maślano-tłusta i przez pewien czas zbita, acz ochoczo miękła. Pokrywała podniebienie gładkimi warstwami lepkiej mazi. Odebrałam ją jako wręcz zawilgoconą oraz, mimo że w sumie nie była rzadka (acz bardzo gęsta też nie), nieco wodnistą. Końcowo ściągała.

W smaku już w chwili robienia kęsa poczułam słodkie ciastka z karmelem. Wraz z kolejnymi chwilami wizja herbatników z ciągnącym karmelem, polanych czekoladą tylko się umocniła. Czekoladą mleczną? Słodycz rosła bez ogródek, a ta wydała mi się delikatna, mimo że także gorzkość się pojawiła.

W oddali przemknął mi ciężki kwasek. Chyba trochę alkoholowy? Pomyślałam o winie. W pierwszej chwili czerwonym, ale po chwili już raczej o czerwonych owocach, a winie to białym i... dziwnie mocnym?

Słodycz szybko rosła i umacniała się. Soczyste naleciałości pokierowały ją w stronę rodzynek. To też jednak rodzynki ciężko-słodkie, scukrzone kompletnie... W większości. Bo jednak soczystość zawalczyła o coś kwaśniejszego - rodzynki Golden?

Gorzkość nie czekała, aż ją słodycz całkiem zagłuszy. Zaserwowała mi gorzką kawę czarną, acz... parzoną alternatywnymi metodami, a więc z nutami bardziej soczystymi. Prawie kwaskawymi? Po chwili do kawy wlało się mleko.

Za gorzkością zaznaczyła się lekka maślaność, zaraz przechodząca w orzechy i wilgotny marcepan. Marcepan bardziej orzechowy niż konwencjonalnie tylko migdałowy? Marcepan z alkoholem, a dokładniej z... rumem? Na pewno był to marcepan w słodkiej czekoladzie i z owocami. I już po chwili czy dwóch, bardzo rumowy na pewno.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do gorzkości dostała się wilgotna ziemia, nakręcająca mocniejszy charakterek. Była to ziemia ciemna, wilgotna i mulista, błotnista. Dużo było w niej... wody? 

Rodzynkom udało się wprowadzić więcej owoców. Czułam mieszankę żółtych, z przewagą moreli i ananasa. Były jednak tak słodkie, że po głowie chodziły mi suszone i liofilizowane. I może... alkohol zdradzający ich nuty? Wychwyciłam jeszcze też ciężko słodkie banany.

Raz czy drugi pomyślałam o dziwnie mocnym białym winie, ale gdy nasiliła się słodycz melasy, rum zrobił się jednoznaczny. I poczułam rodzynki nasączone w rumie.

Melasa przypomniała o ciastkach z karmelem. Acz tym razem w wersji bardziej melasowo-ciężkiej. Melasa próbowała tu zdominować wszystko inne. Wyobraziłam sobie ciastka z orzechami i rodzynkami (typu Jeżyki). Podwyższyła słodycz marcepanu, a w nim pojawił się owoce - ananas i rodzynki, może też pojedyncze wiśnie? Wydaje mi się, że raz czy drugi przemknęła nawet czerwona porzeczka. W marcepanie zagościł niski kwasek.

Gorzkość jednak wywalczyła sobie należyte, dominujące miejsce. Podkradła od rodzynek pewną żywiczność i poszła w kierunku kadzidlanego, słodko-gorzkiego dymu. Wtórowała jej wilgotna ziemia. Łagodzące, maślane motywy zmieniły się w marcepan z mieszanką wymienionych już owoców, w ciemnej, soczystej czekoladzie.

Po zjedzeniu został posmak kwaskawych owoców żółtych, w tym ananasa, oraz nieokreślonych czerwonych suszonych i bardziej orzechowego marcepanu. Niby czułam maślaność, ale znikomą. Goryczkowata, wilgotna ziemia dopuściła trochę ciężko-słodkiej, palonej melasy, walczącej o obraz ciastek z karmelem i rodzynkami o dosadnym, scukrzonym wątku. Przy nich znalazł się też cukrowy rum.

Czekolada bardzo mi smakowała, była ciekawa, acz trochę podpadła mi nutą melasy o zbyt imperatywnym charakterze. Gdyby nie ona, od pierwszych sekund byłam gotowa wystawić 10 i marzyć o zdobyciu kolejnych tabliczek. A tak ciężka melasa jednak trochę przeszkadzała. Ciastka z karmelem, marcepan zmieniły się w ciastka z karmelem, rodzynkami i orzechami oraz bardziej orzechowy marcepan z suszonymi owocami. Czułam suszono-liofilizowanego ananasa i morele, inne żółte oraz akcent czerwonych oraz rodzynki. Te wiele zrobiły, bo łączyły poszczególne wątki. Scukrzone owoce były intrygujące. Poczucie wilgotności też - wilgotny marcepan, wilgotna ziemia. Ziemia, soczysta kawa nakręciły charakter tej czekolady, mimo maślano-mlecznych akcentów łagodzących. Wino białe i rum zwieńczyły to wszystko, trochę poskramiając jednak melasę.
Porządnie gorzka, kwaskawa w ciekawy, nieoczywisty sposób czekolada była... nie przesłodzona, ale niestety dosadnie słodka. Gdyby nie cukier Muscovado, byłaby to wielka miłość od pierwszego kęsa. Z kolei gdyby rozpływała się wolniej i miała gęstszą, masywniejszą strukturę, 10 byłoby pewne.

Akcent czerwonych owoców i maślaność miały w sobie coś podobnego do Chapon Colombie (w sumie i do wersji dawnej z 2022 Chapon Colombie Torrefaction Longue / Conchage Long, jak i nowej 2024) Herbaty Chapon pasowały z charakteru do ziemi i kawy Zottera.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 19,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 597 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, pełny cukier trzcinowy, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 25 lipca 2024

Reber Mozart Kugeln

Po teście różnych cukierków, jaki zafundowała nam Mama, miałam ich kompletnie, zupełnie dość. Ona myślała jeszcze o białych Michałkach, które wszyscy nam polecali, ale ja nie chciałam już nawet o cukierkach słyszeć. Wtedy jednak do jednego zamówienia czekolad dostałyśmy gratis trzy pralinki, które często widywałam w internecie i sklepach. Kulki Mozarta to chyba dość popularny typ słodkości, którego ja nigdy nie jadłam. Miałam jednak do czynienia z czekoladą tym inspirowaną, Moser Roth Chocolat Amandes Mozart. Choć nie lubię czekoladek, postanowiłam poznawczo spróbować. Pogoglałam trochę, co do mnie trafiło, bo naczytałam się, że "oryginalne są wyrabiane ręcznie wg XIX-wiecznej receptury", a skład moich na pewno XIX-wieczny nie był. Otóż do dziś cukiernia rodziny Fürst ma patent na te słodkości i inne firmy trochę kombinują z nazwami. Bawarski Reber właśnie swoje ponoć nazywa "Echte Reber Mozart-Kugeln". Jego "echte" ("prawdziwy") można więc pewnie w procesach bronić jako "prawdziwie reberowe kulki...". Prawdziwe jednak są tylko w Salzburgu we wspomnianej już cukierni rodziny Paula Fürsta, który pralinki takie wymyślił na cześć kompozyctora. Jego zawierały pistacjowy marcepan i nugat. Gdy oglądałam zdjęcia w internecie, Rebera wyglądały nieco inaczej.


Reber Mozart Kugeln to czekoladki / praliny z marcepanu pistacjowego (30%), marcepanu migdałowego (25%) i nugatu z orzechów laskowych (10%) w czekoladzie mlecznej (18%) i czekoladzie ciemnej o zawartości 60 % kakao (17%).

Po rozwinięciu sreberka poczułam zapach cierpkawej, a zarazem cukrowej ciemnej czekolady i marcepanu. Czekolada wydała mi się łagodzona nugatem z orzechów laskowych, co przywiodło na myśl krem-smarowidło kakaowo-orzechowe. W tle przemknęło mi alkoholowe echo. Po podziale i w trakcie jedzenia doszło do tego wyraziste nadzienie. Od niego rozchodziła się przede wszystkim silna woń orzechów laskowych, a także migdałów, które w połączeniu z czekoladą dodały laskowcom trochę chlebowego wydźwięku. Miały marcepanowy, lekko goryczkowaty akcent. Leciutka alkoholowość pobrzmiewała w oddali wraz z pistacjami. Wszystko wydawało się bardzo naturalne. Słodycz nie była bardzo wysoka, ale zdradzała cukrowy charakter.

Czekoladki wyglądały i wydawały się w dotyku trochę ulepkowe. Były duże i dość ciężkie - sztuka ważyła 20g. Po podziale od razu tknęła mnie jedna rzecz - takie rozmieszczenie składników nie pasowało mi do tej wielkości. Połowa czekoladki to marcepan migdałowy, druga pistacjowy - fajnie byłoby poczuć, jak to się uzupełnia, jednak gabaryty czekoladki uniemożliwiają włożenie do ust całej. Gryzłam więc w różnych konfiguracjach, że tak powiem. Wolałabym, by były mniejsze - jedzenie byłoby łatwiejsze.
Ogólnie można powiedzieć, że czekoladki rozpływały się w tempie umiarkowanym i gęsto-tłusto.
Wierzch zrobiono z dwóch warstw czekolady - grubszej ciemnej i cieniutkiej mlecznej. Obie były dość twarde, ale łamały się bez trzasku. Rozdzielenie ich graniczyło z cudem. Oddzielenie czekolad od środka przychodziło za to z łatwością.
Oba marcepany były plastyczne i wilgotne. Łatwo się kulkowały - były raczej gładkawe, ale nie gładkie, a grudkowe. Pistacjowy wydał mi się gładszy.
Nugat w środku był gęstawy, niby zbity, ale też bardzo plastyczny i tłusty.
W trakcie jedzenia czekolady rozpływały się powoli i trochę maziście-polewowo. Wydawały mi się trochę ulepkowate. Jedna od drugiej niezbyt się różniła. Wyszły trochę lekko tłusto, a z czasem ujawniały proszkowość.
Marcepany częściowo rozpływały się dość kremowo, jednocześnie rozchodząc się na miękkie grudki. Były wilgotne i tłustawe. Różniły się od siebie, ale nie jakoś bardzo. Pasowały do siebie.
Migdałowy marcepan był konkretniejszy, bardziej grudkowo-drobinkowy, i końcowo trzeszczący. Przedstawił się jako zbity i gęsty, acz z czasem czuć w nim lekką wodnistość. 
Pistacjowy marcepan okazał się bardziej kremowy, lekko śmietankowo-tłustawy i gładszy, acz też lekko drobineczkowo-grudkowy.
Środek stanowił tłusty i plastyczny, mazisty nugat. Rozpuszczał się w tempie umiarkowanym, mięknąc i trochę zalepiając. Niby był gładki, acz czuć w nim drobinki orzechów. Wykazywał oleistość, mimo że był gęsty.
Czekolada w zasadzie odsłaniała wnętrze i towarzyszyła mu niemal do końca. Gdy ugryzłam tak, że wszystkie części znalazły się w ustach, najpierw rozchodził się marcepan rozpływający się powoli, potem szybko wkraczał nugat, by po paru chwilach zniknąć i zostawić marcepan z czekoladą. Jego grudki i drobinki zostawały jeszcze po niej. Nie wymagały tego, ale można je niezobowiązująco pociamkać.
Całość wyszła spójnie. Wszystko do wszystkiego pasowało, jakby nie jeść. Było to mięknąco-tłuste, gęste i nieco zalepiające. Odebrałam je jako konkretne, ciężkie na granicy przesady. W moim odczuciu za tłuste i chwilami trochę ulepkowate.

W smaku czekolada na samym wierzchu, ciemna, przywitała mnie splotem cierpkości i cukrowej słodyczy. Nie była gorzka, a jedynie gorzkawa. Kryła lekką paloną wytrawność, acz kojarzyła mi się trochę z ciemną polewą kakaową, nie czekoladą.
Mleczna czekolada spod niej tchnęła trochę mleczności. Kontynuowała cukrową słodycz. 
Mieszające się czekolady dały efekt przecukrzonej ciemnej mlecznej. Gdy się w nie wczuwałam, czułam jednak, że to dwie czekolady się mieszają: wierzchnia była bardziej cukrowo-cierpka, ta pod spodem cukrowo-mleczna.

Nadzienia odzywały się bardzo szybko. Każde miało wyrazisty smak, zgrywały się ze sobą, nie kłócąc się i nie zagłuszając zbytnio.

Najpierw debiutowały marcepany.

Marcepan migdałowy był przede wszystkim cukrowo słodki, ale jednocześnie intensywnie migdałowy. Miał specyficzny, poważniejszy charakterek. Odnotowałam w nim nieśmiałe, alkoholowe echo. Wydał mi się lekko chlebowy w marcepanowo-czekoladkowym sensie.

Marcepan pistacjowy wyszedł także bardzo słodko, ale nie tak jawnie cukrowo. Wydał mi się lekko śmietankowy, a jego słodycz poniekąd należała do samych pistacji. Czuć je w nim, ale znacznie delikatniej niż migdały w migdałowym marcepanie. Zielony marcepan mimo że też miał specyficzny charakterek, wyszedł łagodniej. Chwilami podkradał się pod marcepan migdałowy, a gdy spróbowałam go osobno, jawił się jako lekko marcepanowo przearomatyzowany.

Marcepany uzupełniały się wzajemnie - migdałowy wychodził naprzód, ale nie zagłuszał pistacjowego zupełnie. Przyćmiewał go, ale nie w 100%.

Nugat orzechowy po paru chwilach przebijał się za to przez nie w moment. Był tak orzechowy, jak to tylko możliwe. Orzechy laskowe mieszały się z wysoką, ale nie chamską słodyczą. To lekko prażona, słodka orzechowa pralina była wyczuwalna na pierwszym i drugim planie. Przewinęła się tam nawet lekka goryczka orzechowych skórek, nadająca nugatowi charakteru. Marcepan także nugatowi podszepnął nieco chlebowe echo, a ja doszukałam się w nim jeszcze lekkiej oleistości, trochę zaburzającej smaczność. Nugat gdy się z czasem rozpłynął, znów dopuszczał do głosu marcepany.

Gdy wszystko się mieszało, słodycz zaczynała trochę męczyć. Miała cukrowy charakter i choć nie była bardzo nachalna, z czasem dawała się we znaki.

Czekolada rozpływała się na tyle długo, że nawet pod koniec jeszcze wtłoczyła swoją lekką cierpkość. I cukrowość. Po debiucie wnętrza bowiem wydawała się bardziej i cierpko-palona, i przesadnie cukrowa.

Końcowo w ustach zostawały jednak drobinki i grudki marcepanu. On też swoim smakiem zamykał kompozycję. Motyw marcepanu w przypadku migdałowego był intensywniejszy. Gdy np. ugryzłam tak, że po trochu każdego marcepana się trafiło, marcepan migdałowy końcowo dominował.

Po zjedzeniu zostało lekkie przecukrzenie, a także wyrazisty posmak orzechów laskowych i marcepanu migdałowego. Nugat i marcepan poszły w nieco chlebowym kierunku. Cierpkawa czekolada także na koniec wyraźnie się zaznaczyła. Czułam jednak też lekką mleczność i maślaność ogółu. Pistacje za to ukryły się prawie zupełnie.

Do czekoladek tych mam mieszane uczucia. To zdecydowanie nie mój typ słodyczy, a już wielkie, złożone czekoladki, które najlepiej byłoby zjeść na raz, ale rozmiar nie pozwala, to w moim słodyczowym świecie najgorsze z możliwych. To ich spora wada. Kolejna to to, że miały być złożone, a wyszły prościej. Jako bowiem marcepanowo-nugatowe czekoladki po prostu, były świetne. Gdy jednak mają być czekoladkami z marcepanem pistacjowym, już gorzej, bo pistacje w tym wszystkim były marginalne. Marcepan migdałowy był jednak dobry, laskowy nugat również. Czekolady przecukrzono - a szkoda, bo suma summarum słodyczy ogółem się tu nazbierało tak, że przy drugiej czekoladce cukrowość zaczęła mi trochę przeszkadzać. Porządnie kakaowa ciemna i porządnie mleczna mleczna mogłyby sprawić, że czekoladki byłyby pyszne, a tak jednak ta cukrowość to już przegięcie. Środek był wystarczająco słodki. Słodki mocno, ale nie za mocno, a zrozumiale. Produkt teoretycznie i z opisu ciekawy, zaś "w jedzeniu" zwyczajnie smaczny, w bardziej prosty sposób. Dużo więc zależy, czego się od nich oczekuje. Jak liczy się na pistacjowy marcepan, można się trochę zawieść, ale jak na po prostu smaczne czekoladki, są warte uwagi.

Dostałam 3, zjadłam równo połowę, bo 1,5 i resztę dałam Mamie. Wprawdzie chciałam jej je po prostu pokazać i myślałam, że zjem 2, ale jakoś trochę zmęczyły mnie zwyczajnie będąc nie tym typem słodkości, z którymi lubię spędzić więcej czasu. 
Mama po zjedzeniu swojej części tak to podsumowała: "Czekoladki jak czekoladki, niezbyt mi smakowały, ale nie to, że coś w nich wyjątkowo złego było. Trudno to jeść, nie wszystko ze wszystkim współgra, a za duże, by na raz. Tych pistacji to ja tam wcale nie czułam. Najbardziej się sprawdziło połączenie marcepanu i nugatu, ale to bo ten sam marcepan migdałowy był bardzo smaczny. Najbardziej mi smakował. Ten nugat był dziwny, niby mocno orzechowy, ale było w nim coś pobrzmiewającego, co mi nie smakowało. A czekolady jak czekolady. Całościowo rzeczywiście chyba trochę za słodko, ale nie wiem, co najbardziej przesłodziło. Chyba rzeczywiście czekolady, bo środek był zrozumiale słodki. Ot, takie z potencjałem, ale nic, żeby się zachwycać. 7 chyba można im dać, bo jak ktoś chce po prostu marcepanowo-nugatowe cukierki, to powinny mu smakować. Ale że niby pistacjowe? Nie bardzo.".


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 509 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, migdały (36% w marcepanie), miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, orzechy laskowe (36% w nugacie), pełne mleko w proszku, syrop cukru inwertowanego, pistacje (3,5% w marcepanie pistacjowym), laktoza, substancja utrzymująca wilgoć: inwertaza, glicerol; emulgator: lecytyna słonecznikowa; alkohol, rum, naturalny aromat (rum)

poniedziałek, 22 lipca 2024

Casa Kakau Natural & Pure Vegan Dark & Stevia ciemna 92 % z Ekwadoru ze stewią (słodzikiem)

Na markę Casa Kakau Craft Chocolate trafiłam zupełnie przypadkiem w internecie, co mi się czasem zdarza. Sklep miał w ofercie też mnóstwo różanych rzeczy jako ponoć to, co najlepsze z Bułgtarii. Pomyślałam, że z tego kraju jeszcze tabliczki żadnej nie miałam, więc postanowiłam, że dam tej szansę, mimo że była ze słodzikiem, a więc czymś, czego nie cierpię. Jak doczytałam na potrzeby recenzji: "stewia jest sto razy słodsza od cukru i ma pozytywne skutki dla zdrowia, dla którego jest znana i stosowana od wieków jako naturalny słodzik". Co by nie napisać o jej zdrowotnych zaletach, smak mnie nie przekonywał. Tu przy zakupie kierowałam się, że w sumie te 8% to niewiele, ale potem te "sto razy słodsza" już mnie trochę przeraziło. Było jednak za późno. Starałam się nie nakręcać negatywnie i nawet dobrze mi szło, aż do momentu przepisywani składu do wpisu. Gdy zobaczyłam, że wymieszali dwa słodziki, w ogóle ręce mi opadły. Takich praktyk, jak mieszanie słodzideł, za nic nie mogę pojąć. Długo ją w czasie odkładałam, ale w końcu po okropnej Sobieraj Chocolate Czekolada Deserowa uznałam, że trzeba oczyścić szafkę z czekoladami z potencjalnych paskud słodzikowych.

Casa Kakau Natural & Pure Vegan Dark & Stevia to ciemna czekolada o zawartości 92% kakao z Ekwadoru, słodzona słodzikami: stewią i erytrytolem; bez cukru.

Po otwarciu poczułam delikatny zapach kwiatów i słodko-chłodnej mięty, przeplecionych niedookreśloną owocową nutą. Ta była soczysta, rześka. Z czasem pomyślałam o wodnistych, mniej słodkich melonach, przy których wychynęła cierpkawa, dzika róża. Do głowy przyszedł mi też mdławy deser na odtłuszczonym, nijakim mleku. Może w wariancie orzechowo-miętowym? W oddali w dodatku przewinęły się drzewne akcenty.

Tabliczka wyglądała na polewowo twardą. Przy łamaniu trzaskała jednak raczej cicho i krucho. Wydała mi się trochę krucha, mimo że się nie kruszyła, a do tego dziwnie zawilgocona. W przekroju dostrzegłam połyskujące kryształki.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, maziście i lepkawo. Była zbita, ale nie gęsta. Czuć w niej wodnistość, ale nie bardzo silną. Wydała mi się oleiście tłusta i ciężkawa. Choć początkowo zawisła nad nią sugestia pylistości, okazała się gładka i nawet jakby z ukrytą kremowością.

W smaku pierwsza przemknęła soczysta wiśnia... Wiśnia niepewna swojej wiśniowości? Jakby nieco zmrożona...? Poczułam słodycz wiśni i innych czerwonych owoców, splatającą się z ich soczystym kwaskiem. Wiśnia zmieniła się w czereśnię.

Do słodyczy owoców szybko doleciała słodzikowość. Wyraźnie dała o sobie znać, acz jeszcze nie pchała się na pierwszy plan.

W tle rozwinęły się po chwili drobne, wiosenne kwiaty. Nieśmiało zapuszczały się na przód kompozycji. Pomyślałam o przebiśniegach i krokusach, które odważnie wyłaniają się z trawy, mimo że czuć jeszcze chłód i gdzieniegdzie zalega śnieg.

Z tła na przód doszła lekowa goryczka. Początkowo bardzo delikatna, lecz rosła znacząco.

Owocowy wątek rozwijał się w tym czasie. Czerwone owoce... te wiśnio-czereśnie... zmieniły się w dżem i/lub syrop z dodatkiem owoców dzikiej róży. Ta nakręciła cierpkość. Kwasek a to rósł, a to trochę słabnął.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do głowy przyszła mi mięta. Podchwyciła chłód, a także zaprosiła zioła. Chwilowo to one zajęły się goryczką. Przyszła mi do głowy szałwia zaparzona o wiele za mocna, by wypić ze smakiem.

Gorycz z czasem jednak jakby przerosła chłodno-słodkawe zioła i odbiła w innym kierunku: wyraźnie lekowym. Lekowa goryczka zetknęła się z orzechami i lekką maślanością. Pomyślałam o włoskich, arachidowych i migdałach, do których z czasem dołączyła ziemia. Gorycz białych leków nie dała im się jednak zagłuszyć.

Gorycz leków dotarła też do owoców, zmieniając je w słodzikowe leki o smakach owocowych: dzikiej róży, wiśni. Przy goryczy leków jakby integralnie wpisaną w słodzikową słodycz, wychwyciłam iluzoryczną nutkę słodyczy białego cukru. Za jej sprawą wróciła myśl o dżemie i syropie z wiśni, czereśni i dzikiej róży. Nawet z kwiatową nutą.

Końcowo owoce przycichły, ale już i słodzik się zawahał. Słodzikowy chłód walczył ze słabnącą rześkością kwiatów. Kwiaty końcowo jeszcze nieźle się wykazały. Za nimi stanęła niedookreślona owocowość - rześko mdławe, cierpko-niedojrzałe melony?

Po zjedzeniu został jednak okrutnie słodzikowy motyw przede wszystkim i nieprzyjemny posmak goryczowatych leków, wiśniowo-różana nutka czegoś owocowego, a także motyw kwiatów. Czułam lekką ziemistość, ale podporządkowaną lekom. Zioła niby też były, ale słodzik panoszył się, odbierając im przyjemny charakter, a dodając denerwującą, chłodną słodycz. Jej słodzikowość po oderwaniu się na nieco dłuższą chwilę aż gryzła w język.

Czekolada wyszła niezbyt smacznie, ale też nie wyjątkowo okropnie. Cierpkość i gorycz miały lekowo-słodzikowy charakter, wyszły mało kakaowo, ale kakao o siebie walczyło. Nuty ziemi, orzechów, ziół jakby niedomagały przy słodziku. Owoce też zmieniły się w owocowe leki, ale na szczęście wyszły z tego, więc był to tylko epizod. Wiśnio-czereśnie i dzika róża, trochę melonów, a do tego sporo kwiatów mogłyby wyjść smakowicie, gdyby właśnie nie słodzikowo-lekowy charakter tego. Tabliczka wydała mi się jednak lepsza od Sobieraj Chocolate Czekolada Deserowa 60 %. Wciąż jako czekolada ogólnie nie warta polecenia, ale smakująca tak, że jak się kupiło, można zjeść. Jak się już przejdzie nad nutami napędzonymi przez słodzik do porządku dziennego. Myślałam, że dam radę całą, ale odpadłam przy ostatnim kawałku, trochę większym niż kostka, do którego już za nic nie umiałam się zmusić.


ocena: 5/10
kupiłam: Allegro
cena: 25 zł (za 70g)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, erytrytol, stewia

sobota, 20 lipca 2024

Ritter Sport Nut Selection Dunkle Voll-Nuss / Dark Whole Hazelnuts ciemna 50 % z orzechami laskowymi

Po Nosalu poszłam na Wielki Kopieniec. To wydawała się oczywista kontynuacja, skoro są tak blisko siebie. Droga ze szczytu na szczyt była w miarę łagodna. Na trasie do Nosalowej Przełęczy było jeszcze parę zrobionych z drewnianych belek schodów, ale te były już logiczniejsze i całkiem w porządku. Trochę schodów, trochę kamieni, ale wszystko przystępne. Niby było trochę lodu i śniegu, ale bez raczków spokojnie dałam radę. I tak do Olczyskiej Polany z szopami-juhasówkami (?), gdzie chyba wypasa się owce, no a już na sam Nosal niby ostrzej pod górę z wielgachnymi niby schodami, lecz też bez problemów. Na Wielkim Kopieńcu też prawie nikogo nie było - tylko jakaś rodzina z dziećmi i biegacz. Zaraz jednak się zabrali, acz słyszałam, że zastanawiają się, czy nie zostać na zachód słońca. Byłam tam koło godziny 16 dziewiątego marca, więc mieliby jeszcze prawie 2 godziny. Ja bym za nic nie wysiedziała, acz trochę i tak tam spędziłam - w końcu zdjęcia czekoladzie same by się nie zrobiły! Na tym szczycie nie wiało. Zaczęło, gdy schodziłam. Znów trafiłam na trochę lodu. Jako że tym razem był to częściowo topniejący lód na kamieniach, włożyłam raczki... chyba tylko po to, by je zaraz zdjąć. Po minięciu Polany Kopieniec poszłam do Toporowej Cyrhli. Tam czekało mnie sporo błota i zaraz już pierwsze zabudowania oraz przystanek, z którego złapałam busa, by podjechać w pobliże parkingu na Kuźnickiej Polanie.

Ritter Sport Nut Selection Dunkle Voll-Nuss / Dark Whole Hazelnuts with crunchy roasted hazelnuts to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z całymi prażonymi orzechami laskowymi.

Po otwarciu poczułam przede wszystkim zapach słodkich, prażonych orzechów laskowych. Dominowały nad cukrowo słodką, lekko cierpką czekoladą. Ta kryła w sobie lekką maślaność, a jej cierpkość skojarzyła mi się z cukrowo słodką, czarną kawą z paloną nutką.

Bogato wypełniona całymi orzechami tabliczka w dotyku była trochę polewowo-plastikowa. Przy łamaniu okazała się bardzo twarda i trochę krucha, łamliwa od orzechów. Trzaskała średnio głośno. Orzechy nie łamały się z nią, a zostawały całe w jednej lub drugiej części.
W ustach czekolada rozpływała się raczej powoli (ale jeszcze nie tak powoli, jak potrafią ciemne o wyższej zawartości) i maziście. Była średnio (powiedziałabym dokładnie "średnio+") gęsta i początkowo bardzo kremowa. Z czasem robiła się bardziej kremowo-zawiesinowa. Niechętnie odsłaniała orzechy, mocno się ich trzymając, pokrywając je. Wydała mi się tłusta, ale nie ciężka. Cechowała ją maślana zbitość i gładkość.
Orzechy gryzłam głównie na koniec, tylko sporadycznie podgryzając już wcześniej, obok czekolady.
Orzechy okazały się twardo-chrupiące; wyraźnie prażone, ale nie przeprażone. W większości pozbawione skórek; fragmenty skórek ostały się na dosłownie paru sztukach. Orzechów dodano bardzo dużo, ale nie uczyniły tabliczki zlepem dodatków - podobała mi się ta ilość.

W smaku czekolada od początku dała się poznać jako bardzo bardzo słodka. Cukier odezwał się już w pierwszej sekundzie, a zaraz dołączyło do niego wręcz lukrowe echo.

Po chwili zaznaczyła się delikatna gorzkość. Czy nawet tylko gorzkawość... Towarzyszyła jej lekka cierpkość, kierująca myśli ku palonej kawie... z cukrowo-czekoladowym motywem, uzyskanym jakimś syropem? Którą tym przesłodzono.

Gorzkości na drodze do rozwinięcia się stanęła maślaność. Tuż za nią podążał z kolei akcent orzechów laskowych. Czułam je nawet we fragmentach samej czekolady czy nie rozgryzając orzechów - czekolada musiała nimi trochę przesiąknąć.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do głowy przyszła mi bardzo słodki nugat / pralina orzechowa. Czy wręcz orzechowy lukier? Zwłaszcza przy kęsie którymś z kolei, gdy wcześniej pogryzłam już parę orzechów laskowych, ta wizja była dość wyraźna. Wtedy słodycz zaznaczyła się też w gardle. Smakowo była ryzykownie silna, a w gardle zwyczajnie denerwująco drapiąca.

Końcowo gorzkawość i cierpkość o lekko palonym zabarwieniu w obliczu słodyczy wydały mi się wycofane, choć na samym końcu zdobyły się na jeszcze jeden wyraźniejszy przebłysk spod ogromu cukru.

Gryzione orzechy laskowe jednak nie robiły sobie nic z całej tej słodyczy. Świetnie z nią sobie poradziły. Tą smakową przełamały, a i od drapania w gardle odciągały uwagę. Były bowiem bardzo wyraziste. Smakowały w pełni sobą - prażone orzechy laskowe, gdy się je gryzło, dominowały zupełnie. Były prażone średnio mocno, a także naturalnie słodkie. Ani jeden nie trafił mi się przeprażony, jakość uważam za doskonałą. Nawet te, gdzie zaplątała się skórka, nie miały w sobie ani cienia gorzkości.

Podgryzane wcześniej, obok czekolady orzechy laskowe wybijały się ponad nią. Prezentowały się cudnie, ale w jej smak szczególnie nie ingerowały (co ma plusy i minusy - co prawda nie poprawiły jej, ale bałam się, że na zasadzie kontrastu podkręcą słodycz, a nie zrobiły tego).

Po zjedzeniu został posmak jakby cierpko kakaowej kawy, mocno posłodzonej, być może jakimś cukrowo-kakaowym syropem i orzechów laskowych o słodko-prażonym charakterze. W zasadzie w posmaku wyszły przed czekoladę. 

Tabliczka całościowo była smaczna. W góry się sprawdziła jak najbardziej - tam ją szczerze polecam. Kończyłam w warunkach domowych i utwierdziłam się, że w zasadzie jest, czym ma być. Znacząco obniżyłam ocenę tylko za słodycz - bo z nią przesadzili. Czuć jej cukrowość i aż drapała w gardle. Gorzkość to w zasadzie tylko gorzkawość, czuć sporo maślaności, ale to akurat w zasadzie pasowało do takich prażono-słodkich orzechów. Ciekawie wyszło to, jak baza nimi przesiąkła i zaserwowała mi akcent nugatu orzechowego. Myślę jednak, że do tak delikatnej, niegorzkiej bazy bardziej pasowały by laskowce w skórkach - może właśnie podkręciły by goryczkę. Same orzechy jednak były obłędne. Czuć jakość, a nie, że np. mieli stare i uprażyli, by to ukryć. Nie. Były cudnie świeże, prażone dla podkręcenia naturalnej słodyczy, nieprzeprażone. Takie, że dla nich warto tę tabliczkę jeść, mimo że czysta baza byłaby już niewarta uwagi. To z nimi zyskała.


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 7,50 zł
kaloryczność: 577 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, prażone orzechy laskowe 25%, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa

piątek, 19 lipca 2024

Guylian Tablets Raspberry 72 % Cocoa Dark Chocolate with Real Fruit ciemna z malinami

Kiedy po dłuższej przerwie wróciłam do gór, nie mogłam się nimi nasycić. Mimo że portfel płakał, było tak, że jeździłam co weekend. Jako że kondycja pogorszyła mi się przez przerwę, doszły problemy z kolanami, a i pora była nie moja (luty/marzec to w Tatrach Wysokich jeszcze konkretna zima) wybierałam mniej wymagające trasy, o których kiedyś bym nie pomyślała, bo przeważnie celowałam w szczyty powyżej 2 tys. Gdy zaczęłam rozglądać się za niższymi, okazało się, że jest wśród nich całe mnóstwo pięknych tras i było z czego wybierać. Na kolejny wyjazd zaplanowałam Nosal, ponoć z bardzo widowiskowym podejściem.
Aby tam jednak dotrzeć, najpierw musiałam przejść się chodnikiem z parkingu na Kuźnickiej Polanie. Początkowy fragment dał mi w kość, bo za budką-kasą przy wejściu na szlak podejście wiodło ostro w górę, prawie w pionie, ale... nie były to skały czy coś, a schody o głupiej wysokości i z powbijanymi belami, że przy moim wzroście to bardzo denerwowało. Na szczęście nie był to długi odcinek. Potem czekały mnie już naturalne nibyschody z kamieni. Też i wyższych, i niższych, ale jakoś o wiele lepiej odbieram taką wspinaczkę. Minęłam sporo naprawdę pięknych ekspozycji. Widoki na góry przy błękitnym niebie były świetne! Pogoda nie zepsuła się nawet gdy weszłam na sam Nosal - cud! Może trochę bardziej wiało, przez co miałam trochę kłopotów ze zrobieniem ładnych zdjęć czekoladzie, ale radość z tego wszystkiego i tak miałam ogromną. Ludzi nie było za wiele, nim skończyłam "sesję zdjęciową", w ogóle się rozeszli. Trochę czasu tam spędziłam i ruszyłam dalej, ku Nosalowej Przełęczy. Choć już i tak przeszczęśliwa, wiedziałam, że to jeszcze nie koniec radości! I nie mówię tu oczywiście o czekoladzie, jedzonej częściowo po drodze. Ups, i trochę zaspoilerowałam.
Zabrałam ze sobą taką, która nie zapowiadała się jakoś szczególnie pysznie, a smacznie, ale producenta, którego nie znałam, więc różnie mogło być. Jako że to czekolada z dodatkiem, tym bardziej - tylko w góry taką. Gdyby nie góry, nie zasugerowałabym jej ojcu (czasem kupuje mi różne rzeczy i wskazuję, co to może być, by prezenty były względnie udane), no, ale w górach dodatki do chrupania w czekoladzie jak najbardziej mi pasują. A bałam się, że ta właśnie może być... dość chrupiąca przez pestki malin. Zaczęło mi się wydawać, że ostatnimi czasy one są coraz bardziej mocarne, a ja coraz bardziej na nie czuła.

Guylian Tablets Raspberry 72 % Cocoa Dark Chocolate with Real Fruit to ciemna czekolada o zawartości 72% kakao z malinami liofilizowanymi; w formie 4 mini tabliczek po 25g.

Po otwarciu poczułam połączenie kakaowej gorzkości z maślano-karmelową słodyczą. Szło to w trochę syropowym kierunku, łącząc wysoką słodycz z cierpkością. Kakaowa cierpkość raz czy drugi zdobyła się nawet na pewną ziemistość, a w słodyczy chyba przemknęła mi nawet jakby nutka-nuteczka orzechów laskowych. Maliny zaznaczyły się wyraźnie, ale jako dodatek w tle. Pomyślałam o dżemie i syropie malinowym. Kryły kwasek, acz znikomy; raczej dołożyły się do słodyczy.

Tabliczka wyglądała na tłusto-kremową. Przy łamaniu nie trzaskała specjalnie głośno, bardziej chrupała, ale była twarda. Sugerowała kruchość, acz kruchą nazwać jej nie mogę. Patrząc na spód, pomyślałam, że wypełniają ją duże kawałki malin w ilości średniej (i w zasadzie miałam rację)
W ustach  rozpływała się bardzo łatwo w średnik tempie. Początkowo wydała mi się gęsta, jednak potem raczej jedynie gęstawa. Miękła, przedstawiając się jako plastyczna. Była śmietankowo tłusta - dla mnie za tłusta - i gładko-kremowa. Zmieniała się w lepkawe, śmietankowe bagienko, które końcowo znacząco rzedło. Kawałki malin z pestkami kryła w sobie długo. Wyłaniały się z niej bliżej końca.
Maliny gryzłam głównie, gdy czekolada się już rozpłynęła. Zdarzyło mi się raz po raz nadgryźć którąś już wcześniej, obok czekolady, ale wolałam zachować je na koniec.
Malin dodano średnio dużo - stanowiły jedynie dodatek do czekolady, co tu się bardzo dobrze sprawdziło. Okazały się kawałkami głównie średniej wielkości i paroma małej. Wydawało mi się, jakbym trafiła też na kilka samych pestek. Gryzione nawet na koniec niektóre lekko raz czy drugi chrupnęły, skrzypnęły, a potem nasiąkały. Było tam trochę miąższu, delikatniejszych, niewymagających farfocli. Pestki bardziej przyciągały uwagę, ale nie wyszły szczególnie irytująco, a przystępnie strzelająco-chrupiąco. Mimo że nie cierpię zbyt wielkich, natarczywych malinowych pestek, te tutaj wyszły ok nawet w moim odczuciu.

W smaku przywitała mnie średnio wysoka, ale intensywna słodycz i od razu lekko rosnąca gorzkość. Wtórowała jej cierpkość, starająca się hamować zapędy słodyczy.

Maliny przez pewien czas prawie się nie ujawniały. Hen w oddali może tylko jakaś tam drobniutka sugestia się przewinęła. Słodycz została za to podkreślona maślanością. Przełożyło się to na myśl o maślano-śmietankowym karmelu. Wyraźnie, acz nie za mocno palonym, ale też bardzo maślanym. Ogólna maślaność łagodziła trochę gorzkość, acz ta nie dała się zbytnio zepchnąć.

Rozszedł się motyw syropu i/lub sosu kakaowego. W tle odnotowałam akcent zwykłego kakao w proszku, ale był marginalny. Pilnował jednak słodyczy, by nie pozwalała sobie na zbyt wiele.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa i tak zdradził się co prawda jej cukrowy charakter, acz nie był napastliwy. Zaraz przytoczył bowiem nutkę dżemu i syropu malinowego. Maliny wemknęły się bowiem jako bardzo słodki, nawet nieco przecukrzony twór. Wyraźnie jednak malinowy zarazem, mimo że podporządkowany czekoladzie. 

Ta prosta kakaowość przełożyła się na wzrost cierpkości. Gorzkość jednak, choć niepodważalnie obecna, nie miała zbyt siekierowych zapędów. Co prawda raz czy drugi zahaczyła nawet o lekką ziemistość, ale na tym koniec. W harmonii rozchodziła się wraz z maślanością i śmietanką, która za to bliżej końca mi nieco za bardzo się panoszyła. Łagodziła całość - na szczęście nie tylko gorzkość, ale i troszeczkę słodycz.

Motyw malin narastał z czasem. Gdy zaczęły wyłaniać się z czekoladowej toni, raz po raz przejawiały drobny, soczysty kwasek. Ten nieco osłabił cukrowość słodyczy, przypominając jej o maślano-śmietankowym karmelu, jednak i tak końcowo zrobiło się trochę za słodko. Wydaje mi się jednak, że wyłapałam jakąś... orzechową aluzję?

Kawałki malin gryzione na koniec okazały się soczyście kwaśne i lekko słodkie. Mimo cukrowej, maślano-śmietankowo-cierpkawej otoczki, smakowały wyraźnie malinowo malinami liofilizowanymi. Pestki odzywały się też w smaku swoim specyficznym motywem. Te porządnie przełamały słodycz.

Po zjedzeniu został posmak maślano-cukrowy oraz cierpkość kakao. Wróciła myśl o sosie, acz już bardziej kakaowo-czekoladowym. Do tego dobrze czułam kwaskowate maliny liofilizowane. Ze względu na bazę, zyskały dżemowo-syropowe echo. Czułam lekkie przesłodzenie - w gardle też, może jeszcze nie drapanie, ale już prawie.

Tabliczka bardzo mi smakowała, lecz mam spore zastrzeżenie co do struktury, wpływającej też na smak. Była mi zdecydowanie za tłusta - w strukturze wyszło to śmietankowo, w smaku maślano-śmietankowo. Za bardzo i niepotrzebnie łagodziło gorzkość. A jednak na szczęście złagodziło też trochę słodycz. Ta była mi nieco za silna, acz nie chamsko cukrowa. Wyszła śmietankowo-maślano karmelowo, syropowo. Malinową nutkę początkowo wtłoczyła w dżemowo-syropowe realia. Sama czekolada miała potencjał, mimo dodatku zwykłego kakao smakowała przyjemnie szlachetnie - zahaczyła o drobną ziemistość, a sos / syrop kakaowy wyszedł adekwatnie do dodatku. Czuję, że gdyby zamiast oleju maślanego dodali tłuszcz kakaowy, ocena mogłaby być maksymalna.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam (ale ojciec kupił w Dealz)
cena: (jak wyżej - on kupił jedną sztukę, ale widziałam w gazetce, że cena to 6 zł przy zakupie 3, nie wiem jednak, ile kosztowała bez tej promocji)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, olej maślany, liofilizowane kawałki malin (1,50%), lecytyna słonecznikowa