Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Jawa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Jawa. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 czerwca 2025

Puchero Bean-To-Bar Chocolate Indonesia 75 % Java Criollo Single Origin ciemna z Jawy

O tym, jak to uwielbiam czekolady z jawajskiego kakao, mogę pisać bez końca. Hiszpańską markę Puchero dopiero zaczęłam poznawać, ale już miałam o nich dobre zdanie. Stąd gdy nadarzyła się okazja kupić coś z amerykańskiej strony, na której poznajdowałam czekolady niedostępne na stronach europejskich, zerknęłam także na Puchero. Zauważyłam, że różnicują nie tylko pochodzenie, ale też zawartości kakao - czyżby wybierali najodpowiedniejszą dla danego regionu? Bardzo się cieszyłam, że tabliczka z Criollo z Jawy dostała właśnie 75%, bo pamiętałam, że jawajska A. Morin Java Arjuna noir 70% była mi nieco za słodka. Chociaż też... co marka, to inne podejście do słodzenia.

Puchero Bean-To-Bar Chocolate Indonesia 75% Java Criollo Single Origin to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao Criollo z Jawy (jednej z wysp Indonezji).

Po otwarciu poczułam delikatny, złożony i niedookreślony zapach. Wydał mi się nieco wilgotnie-rześki niczym mgła, ale też mgliście rozmywający jednoznaczność nut. Na pewno czułam jakieś lekkie, w porywach wodniste owoce - melony? Gruszki...? Do nich dołączyła słodycz miodu i kwiatów. Kwiaty przyszły mi do głowy wodne. Choć całość wydawała się słodka i łagodna, kwasek też się tam znalazł. Pomyślałam o occie balsamicznym, skapującym na truskawki. W tle przewinęła się jakby pomarańcza-ale-niepomarańcza... czerwona odmiana? W dodatku zmieszana z czymś owocowym, trudnym do uchwycenia. A do tego szczypta goryczkowato-korzennych przypraw, natychmiast mieszających się z łagodzącą śmietanką.

Tabliczka w odcieniu mlecznej czekolady wydawała się masywna, co zgrało się z jej twardością. W dotyku za to obiecywała kremowość i tłustość, a przy łamaniu wydawała się krucha, krucho-skalista. Trzaskała krucho-masywnie.
W ustach rozpływała się raczej wolno, racząc mnie masywnością i gęstością. Była mazista i niby maślano-tłusta, ale też... trochę jak sopel lodu? Zdobyła się na odrobinkę soczystości na późniejszym etapie rozpływania się. Przez większość czasu jawiła się jako gładka, a tylko pod koniec nieco bardziej proszkowa, kiedy to szła w nieco zawiesinowym kierunku.

W smaku przywitały mnie słodkie truskawki. Zaraz zasnuła je odrobinę egzotyczniejsza mgiełka, zrobiły się... dziksze? Pomyślałam o poziomkach, ale to też nie były wyraźnie w 100% one. 

Polała się słodycz. Wysoka i dosadna, bardzo odważna. Oddawała słodki lukier. Nasilała się, acz pod wpływem owocowości przeszła po chwili na o wiele lżejszy, kwiatowy tor. Czułam bez wątpienia kwiaty białe, ale chyba też dokładnie białe wodne. Plątała się w nich rześkość i wilgoć.

W tle zaznaczyła się subtelna gorzkość, układająca się w motyw starych książek, pergaminu. Znalazł sobie miejsce gdzieś z boku i pobrzmiewał długo, inne nuty puszczając przodem.

Do truskawek, tracących na jednoznaczności, doleciało echo kwasku octu balsamicznego. Na moment znów podkreślił truskawkowość, ale nie utrzymał jej na długo. Pomyślałam o mieszance jakby bardziej egzotycznych truskawek i poziomek polanych miodem. Kwasek... zaraz w ogóle zmienił je częściowo w... liofilizowane? Potem jednak owoce zaczęły mieszać się z łagodzącą... śmietanką? I coraz większą ilością miodu bardzo kwiatowego. Przez pewien czas trochę się rządził, znacząco podwyższając słodycz i wszystkie powyższe nuty splątał w jedno. W całej tej mieszaninie doszukałam się jeszcze czerwonego kiwi o zasładzająco-egzotycznym smaku (więcej napisałam o nim na instagramie) oraz bardzo słodkich, ale w rześki sposób gruszek - jakiś czerwonych? Gruszek w miodzie? Owoce zaczęły rozmywać się w wodnisty sposób, a ja pomyślałam o mało wyrazistych melonach.

W tym czasie, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, stare książki, motyw starej biblioteki wydał mi się nieco zakurzony, po czym prawie zupełnie przeszedł w odrobinę goryczkowato-ciepłych przypraw. Wyróżniłabym chyba gałkę muszkatołową, kardamon... Ale i coś jeszcze? 

Miód zaczął robić się cierpkawy, jakby też przyprawiony, acz nienachalnie. Wciąż w głowie siedział mi miód jasny i kwiatowy, tylko że właśnie doprawiony. I może podkreślony karmelem, motywem karmelizowania? Gorzkość zaś niby lekko rosła, ale też nie wydawała się jakoś szczególnie imperatywna. Może dlatego, że pojawiła się przy niej łagodząca śmietanka? W oddali raz czy drugi przypomniały o sobie jeszcze książki i zakręciła się odrobinka dymu, ale sprawiała wrażenie wręcz leniwej i wycofanej. Wraz z karmelem otarła się o rozgrzewającą alkoholem i słodyczą whisky.

Przyprawy podkręciły kwasek w owocach. Czerwony, złożony motyw zmienił się w soczyste pomarańcze czerwone, które w pewnym stopniu trochę udają grejpfruty. Mieszały się z jakimiś egzotyczniejszymi... Jakąś mieszanką z marakują i mango. Śmietanka zmieniła się w śmietankę kokosową i nagle wymieszała się z tymi owocami, tworząc jakieś bardziej złożone owocowe lassi, opierające się na mocno śmietankowym jogurcie (indyjski napój z pulpy z mango, jogurtu i mleka lub wody). Odrobinkę przyprawione, ale też trochę... rozwodnione? 

Po zjedzeniu został posmak właśnie złożonego lassi, w którym plątały się czerwone owoce, czerwona pomarańcza, mango i inne egzotyczne żółte w towarzystwie śmietanki kokosowej, jogurtu mocno śmietankowego. Było znacząco, ale nijako słodko, a także kwaskawo-charakternie kwaskawo jednocześnie. Pomyślałam o cierpkim, mimo że odmiany czerwonej, kiwi. Do głowy przyszły mi też kwiatowo-wodniste melony i dosłownie odrobinka niedookreślonych przypraw.

Czekolada była ciekawa, tajemnicza, acz ta jej niedookreśloność nie chwyciła mnie. Wolałabym wyrazistsze, bardziej jednoznaczne nuty, a nie takie zamglone i wkomponowane w łagodność. Truskawko-poziomki, podobne owoce ale egzotyczniejsze zmieniały się z czasem w wodnisty splot gruszek i melonów, na chwilę rozbrzmiała wyrazistsza czerwona pomarańczy, by końcowo wszystko zatonęło w egzotycznym, mieszanym nie-tylko-mango lassi. Ogół jednak nie był aż tak do potęgi owocowy, bo co chwila pojawiały się a to kwiaty, a to miód, a to śmietanka. Nuta starych książek i szczypta przypraw, odrobinka dymu rozczochrały mnie - wolałabym, by o wiele odważniej się rozwinęły. Trochę charakteru tchnęła nutka octu balsamicznego, ale to był krótki epizod. Gorzkość była ogólnie za niska, kwasku czułam tylko odrobinkę, rządziła słodycz i śmietanka. A jednak... ta nuta książek i biblioteki była tak jednoznaczna, że jednak przesądziła o ocenie 8, a nie 7.

Kwiaty (ale cięższe), charakterniejszą niż zwykła pomarańczę (deserową), miks owoców żółtych i jogurt czułam w Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Indonezja Java Criollo 100 % (2023 czy 2025) - o dziwo podobniejszym do dziś przedstawianej czekolady niż Beskid Indonesia Java Criollo 80 %.
Morinowi Java Arjuna noir 70% zaś w ogóle dalej do dziś przedstawianej, acz nutka truskawek z miodem, przypraw były wspólne.


ocena: 8/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $12 (za 70g; około 49 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 593 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

wtorek, 20 maja 2025

Willie's Cacao Surabaya Gold Indonesian Dark Chocolate Single 69 % Cacao ciemna z Jawy

To, że Willie's Cacao to marka brytyjska przeczytałam i zapamiętałam dopiero pisząc ten wstęp. Wcześniej się marką szczególnie nie interesowałam. Fakt, jadłam ich czekolady lata temu, ale informacje o samej marce uleciały mi z głowy. Tę czekoladę już kupowałam z lekkim żalem. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego w takich sytuacjach twórcy czekolad nie raczą dołożyć tego 1%, by chociaż standardowe 70% kakao zrobić. Co i tak uważam za nieco zbyt niską zawartość. O tym, by czekoladzie jednak dać szansę, przeważył region. Mam bowiem słabość do Jawy i całej Indonezji. 

Willie's Cacao Surabaya Gold Indonesian Dark Chocolate Single 69% Cacao to ciemna czekolada o zawartości 69 % kakao z Indonezji, z Jawy, z regionu miasta Surabaya.

Po otwarciu poczułam delikatny zapach karmelu. Nie za mocno słodkiego i nie za mocno palonego, ale jednak. Z jednej strony stanął karmel potencjalnie słonawy, bo z pewną specyficzną kwaskawością w tle. Ona jednak... nie była tylko solono karmelowa, a też lekko owocowa. Do głowy przyszedł mi słodko-kwaśny dżem truskawkowy. Z drugiej strony stanął karmel bardziej karmelkowy. Za sprawą lekkiej gorzkości pomyślałam o miękkich karmelkach w wariancie cappuccino. Może nawet z nadzieniem kawowo-karmelowym. Bardzo w oddali wychwyciłam też chyba pewną... ziemistość? 

Twarda i masywna tabliczka w dotyku obiecywała kremowość, acz przy łamaniu trzaskała średnio głośno. Sugerowała zbitość i jakby zawilgocenie.
W ustach rozpływała się średnio powoli i maziście. Zwłaszcza początkowo była tłusta w zbity, jakby chłodno maślany sposób. Potem jednak zmieniała się w gęstawą zawiesinę. I kształt niby zachowywała, ale tak luźno. Tłustość czułam jednak do końca.

W smaku najpierw poczułam maślane, miękkie karmelki. Za ich sprawą pokazała się zaskakująco łagodna słodycz. Wzrosła jednak szybko, zapominając o łagodności. Karmelki nabierały intensywności, ale na szczęście nie tylko w słodkim kontekście.

Zaznaczyła się za nimi delikatna gorzkość, podkreślająca palony aspekt w nich samych. To przesądziło o ewidentnie karmelkowo-maślanym wydźwięku. Było to zbyt palone i niemleczne, by być krówką, choć ona też jakoś przez myśl przemknęła. Zaraz jednak i uciekła.

Gorzkość wygłaskały orzechy laskowe. Ewidentnie surowe w goryczkowatych skórkach. Do laskowych chyba podkradło się też parę włoskich. 

Do głowy przyszedł mi solony karmel. Taki, który ze specyficznego układu palono-solonego idzie aż w nieco kwaskawym kierunku. Rozszedł się subtelny kwasek, po czym odciągnął jednak uwagę od karmelu solonego. Kwasek przedstawił się jako owocowy. Dokładniej... cytrynowy?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rozeszła się ziemia. Dodała kompozycji pazura, gorzkość wzrosła. Orzechy już nie starały się jej łagodzić. Do laskowych w skórkach dołączyły włoskie. Gorzkość właśnie podpowiadała karmelko-karmelowi bardziej palone klimaty, jednak ogólnie paloność za mocna nie była.

Cytryna ustąpiła miejsce dżemowi truskawkowemu. Bardziej... truskawkowo-jagodowemu? Przypomniał mi się jedzony niedawno krem orzechowy z jagodą kamczacką (Olini Nerkowiec z Jagodą) - coś w podobie czułam i tu, acz w bardziej dżemowym wydaniu.

Słodycz bowiem też rosła. I to bardzo. Bardziej od gorzkości i na pewno bardziej od kwasku. Uderzała w mocno karmelkowy ton, a owoce końcowo sprowadzając do... wręcz muląco słodkiego, niemal lejącego się kaki? Miękkie, ciągnące maślane cukierki zajmowały pierwszy plan, acz za nimi zaznaczyły się też karmelki w wariancie cappuccino - już gorzkość zadbała, by i one miały coś do powiedzenia.

Gorzkość końcowo zdawała się zupełnie wpisywać w słodycz. Palony wątek jakoś przycichł tak, że zostały po prostu miękkie, słodkie karmelki maślane.

Po zjedzeniu czułam posmak miękkich karmelków... z kawałkami orzechów włoskich? I karmelków cappuccino. Karmelków odmienianych przez wszystkie przypadki, ale też echo dżemu - już tak niejednoznaczne, że jedynie chyba truskawkowego.

Czekolada była smaczna, ale za słodka, że aż słodycz zdawała się przysłaniać niektóre nuty. Przede wszystkim karmelkowa - czy to karmel chwilami wyszedł bardziej palono-solono, czy karmelkowo-cappuccino, ale mocno karmelkowa. A przez to przesłodzona, mimo że i gorzkość, ziemia i orzechy laskowe i włoskie, pokazały się wyraźnie. Echo cytryny i dżemu truskawkowego, potem truskawkowo-jagodowego niestety nie rozwinęły się. Chociaż... nie wiem, czy do tej karmelkowości kwaśność by pasowała. Widziałabym tu inne proporcje w rozłożeniu gorzkości, kwaśności i słodyczy.

Karmel, truskawki i liofilizowane śliwki A. Morin Java Arjuna noir 70 % kojarzyły mi się z dzisiaj przedstawianą, ale we wspomnianej ogrom orientalnego ciepła, , dymu i drewna, ziół, przypraw i orzechów o wiele lepiej ograł słodycz.


ocena: 7/10
kupiłam: bee.pl
cena: 15,68 zł (za 50g)
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

piątek, 24 stycznia 2025

Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Indonezja Java Criollo 100 % ciemna z Jawy

Zdarza się, że wciąż potrafią mnie trochę zaciekawić niektóre czekoladowe setki, jednak nie mogę powiedzieć, bym sama z siebie miewała na nie obecnie ochotę. Jak już się jakaś ciekawa trafi, np. gdy ją dostanę, to tak, ale na pewno sama bym nie kupiła. Beskid to jedna z tych marek, którym ufam i jestem pewna, że wiedzą, co robią. Kiedy otrzymałam ich "setkową" propozycję na Jawę, ucieszyłam się, bo kakao stamtąd zawsze wychodzi pysznie.


Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Indonezja Java Criollo 100 to ciemna czekolada o zawartości 100% kakao criollo z Jawy (wyspa w Indonezji); konszowana 72h; wersja od roku 2024.

Po otwarciu rozbrzmiał kwaskawo-słodki, soczysty zapach pomarańczy i miechunek. Być może wpisujących się w bardzo soczysty, nieprzesłodzony dżem? Albo... trochę wchodzących w skład jakiś kwiatowo-owocowych, ale ciężkawych perfum? W nich pojawiła się odrobina wanilii, a obok stanęły waniliowe krówki. Czułam też trochę karmelu, że za nic nie zgadłabym, iż to czekolada 100%. Dodatkowo odnotowałam orzechową maślaność nerkowców. Słodycz była znacząca, choć nie brakowało też poważniejszej nuty... dymiących cygar? Czegoś skórzanego - drewnianych mebli z takowymi obiciami? W tle przewinęła się jeszcze kwaskawa śmietana i ciężkie kwiaty: róże i chryzantemy.

Tabliczka była bardzo jasna jak na setkę. W dotyku wydała mi się tłustawa w polewowy sposób. Była bardzo twarda i trzaskała głośno, jakby obiecując gęstość. 
W ustach rozpływała się wolno i faktycznie bardzo gęsto. Dała się poznać jako mazista i bardzo lepka, aż chwilami przytykająca, a także kremowa. Była to kremowość tłusta i zbita niczym chłodne masło. 

W smaku przywitała mnie maślaność, która przygotowała sobie miejsce i rozgościła się, po czym przywołała do siebie drobną słodycz... Krówki? Swoją obecność zaznaczył za nimi marginalny kwasek, który wydał mi się trochę nie na miejscu.

Słodycz delikatnie rosła, rozwijając krówkowy motyw. Do głowy przyszła mi krówka waniliowa, słodka w szlachetny, nienachalny sposób.

Jednocześnie polał się wyraźniejszy kwasek - jak się okazało, pomarańczy deserowych. Wtłoczyły soczystość, w której przemknęła cierpkość, należąca do miechunek. Soczyste owoce wydały mi się kwaśne dość skąpo - kwaśność nie szalała.

Zadbały o to słodkie kwiaty, które nie naruszyły soczystości, ale trochę wygłaskały kwaśność słodyczą. Do głowy przyszły mi... róże i chryzantemy? Tak się splotły, że błysnęła myśl o jakby kwaskawo-słodkich perfumach.

Gorzkość była jeszcze niższa. W oddali pojawiła się niewyraźna nuta palącego się cygara, dymu. Tym samym paloność ogółu okazała się dość znacząca, ale nie miała zamiaru rządzić ani przez chwilę.

Maślaność zmieniła się w nerkowce. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa to właśnie orzechy nerkowca znalazły się na pierwszym planie. Za nimi wychwyciłam też inne, całą mieszankę, ale nie mogłam ich dokładniej ponazywać. To raczej ogólnie orzechowy wątek.

W owocach pojawiło się trochę więcej słodyczy. Poczułam egzotyczną rześkość, nasuwającą na myśl multiwitaminę, ale jako naturalne, kwaskawe smoothie. Widziałam zmiksowany, gęsty napój z żółtych owoców, w tym moreli.

Raz po raz wymykała się silniejsza kwaśność. Zupełnie, jakbym jadła okrągłe, duże śliwki żółte o słodkim niemal miodowo, miąższu i kwaśnej skórce. Kwaśność ta wydobyła z maślano-orzechowej strefy nabiał.

Oto pokazał się jogurt i echo śmietany. Pełniły, podobnie jak maślaność i nerkowce, łagodzącą funkcję. Pomagały im... kwiaty? Do głowy przyszły mi jakieś zdrowe, nerkowcowe krówki (bo nuta ta była zbyt rozmyta zarówno na po prostu krówki, jak i po prostu nerkowce) oraz jogurt... morelowy z orzechami? Pekanami i nerkowcami?

Gorzkość nawet nie próbowała o siebie zawalczyć. W zasadzie to nawet nie gorzkość, a leciuteńkie jej wspomnienie. Dymu czułam coraz mniej - zmieniła go skóra. Miała w sobie coś... ciepłego? Niczym skóra nagrzana na słońcu? Wyobraziłam sobie nasłonecznione pomieszczenie z drewnianymi meblami ze skórzanymi obiciami.

Pokierowało to kwiaty w cięższym kierunku. Oczami wyobraźni zobaczyłam karmelowo słodką konfiturę różaną, do której dla przełamania dodano sok z cytryny.

Końcowo kwaśność wychynęła mocniej jako kumulacja żółtych śliwek, miechunek i pomarańczy, wzmocnionych przez jogurt - także go dodano do smoothie.

Po zjedzeniu został posmak egzotycznych owoców koloru pomarańczowego, o kwaśno-cierpkim, ale wciąż słodkim charakterze oraz jogurtu. Ten zapewnił harmonię owocom i nerkowcom. W tle pojawiła się też poważniejsza skóra. Słodycz w zasadzie wycofała się, acz coś orzechowo-krówkowego pobrzmiewało nadal.

Beskid Indonesia Java Criollo 80 % była bardziej owocowa w zapachu, a w smaku bogatsza w dżemowo-konfiturowe nuty, bo to właśnie jako konfitura głównie wystąpiły w  niej róże. Było w nich coś perfumowego, a ogół jawił się jako bardziej mleczny - dzisiaj przedstawiana kojarzyła się z jogurtem i świeższymi, ciężkimi kwiatami. Była też oczywiście mniej karmelowo słodka. Orzechy w dzisiaj przedstawianej wydały mi się trochę ograniczone, ale podobne.

Już jakiś czas po degustacji tknęło mnie, że skądś to znam. Przecież w 2023 jadłam Beskid Chocolate Java Criollo 100 % w zupełnie innym opakowaniu, ale nie mocno innym smaku. Podlinkowana wydawała mi się odrobinkę bardziej cytrusowa i zahaczająca o ziemię w pewnej chwili, acz to znikome różnice. Coś jednak tym razem stanęło na drodze do tego, by wystawić jej 10.

Nie mogę powiedzieć, by zachwyciła mnie tak jak wspomniana 80%, jednak oceniam ją biorąc pod uwagę, że to setka - to że ja wolę czekolady z cukrem, nie znaczy, że nie doceniam przystępnego wykonania takiej tabliczki.


ocena: 9/10
kupiłam: beskidchocolate.pl (dostałam)
cena: 27 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 464 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao

poniedziałek, 28 listopada 2022

A. Morin Java Arjuna noir 70 % ciemna z Jawy (Indonezji)

Po Beskidach (Ciemna 73% z Bali Miodowa z Truskawkami i Indonesia Java Criollo 80 %) oraz intrygującej Krakakoa 85% Pulukan Bali, która przypomniała mi się i żywo cały czas siedziała w głowie, w ogóle jakoś Indonezja jako region kakao mnie rozczochrało. Nie mówiąc już konkretnie o wulkanicznej wyspie Jawa, na którą to zawsze mam ogromną ochotę ze względu na Domori Cacao Criollo 70 % Javablond. Chciałam więcej. Już zacierałam ręce na obiekt dzisiejszej recenzji, bo kupiłam ją względnie niedawno, a... pasowała doskonale. Przecież to w dodatku moja ukochana marka.
Zaciekawiło mnie, czym jest "Arjuna". Obstawiałam region, ale nie. Po polsku Ardźuna, to niebiański łucznik z eposu Mahabharata (jednego z dwóch głównych hinduistycznych poematów epickich).

A.Morin Java Arjuna noir 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z Jawy (wyspa w Indonezji).

Po otwarciu uderzył zapach drzew i dymu. Z oddali dolatywała do tego palona słodycz karmelizowanego miodu. Dym otaczał grube pnie, konary i zwalone drzewa, a także... migdały i orzechy. Całe mnóstwo! Na pewno prażone migdały i prażone orzechy brazylijskie, ale też trochę je tonujące gorzkawe i świeższe włoskie. Za nimi stały gorzko-ostrawe przyprawy. Pomyślałam o przesadzonej ilości cynamonu i gałce muszkatołowej. Przyprawy wiązały się jednak z kwiatami, którym charakteru też nie brakowało. Zaprosiły świeże zioła - oczami wyobraźni widziałam zieloniutką kozieradkę, kolendrę. Ich świeżość czy nawet rześkość podporządkowała się wyrazistym owocom. Wśród tych dominowały truskawki, potem były śliwki. Wydaje mi się, że trochę wiśni podkreśliło ich charakterek. Wyłapałam też zielone winogrona i... miałam wrażenie, że trafiłam w nich podsuszany motyw. Kompozycja nie była ogółem mocno owocowa, a owoce, które czułam... poniekąd mogły się suszyć.

Zaskakująco jasna tabliczka na dotyk wydała mi się kredowo-sucha, choć wyglądała też na potencjalnie w miarę kremową. Wykazała się masywną, jakby pełną twardością. Trzaskała głośno, jak grube, suche gałęzie-konary.
W ustach wciąż była twarda, ale... niczym nadzwyczajnie zbito-maślany budyń, w którym można by postawić łyżkę. Wciąż czułam kredowość, pylistość, jednak nie wydawała się sucha. Tłusta jednak też nie. Rozpływała się w umiarkowanym tempie, trochę maziście, pokrywając podniebienie soczystymi falami-smugami. Była masywna i konkretna, ale nie ciężka i bardziej gęstawa, niż gęsta.
Na koniec pozostawiała wyraźną kredowość, suchość-pylistosć, ale jakby pozostałą po kremie-budyniu.

W smaku pierwszy rozbłysnął karmel, który błyskawicznie zasnuł się dymem. Gorzki, ciężkawy dym go spowił i otulił. Otaczał także drzewa. Oczami wyobraźni widziałam grube, masywne pnie, porastające skaliste zbocza. To też powyginane gałęzie... Raczej suche i otoczone dymem. Czuć przy tym motyw palony, ale całość nie była mocno palona... Sam w sobie dym natomiast tak.

Palona słodycz rosła odważnie, acz imperatywna nie była. Odnotowałam jakby karmel zrobiony z miodu, a także powiązanie (płynące z karmelu) z ciepłem... Ciepłem orientalnych, korzennych przypraw. Raz po raz musnął w gardle, ale nie to, żeby drapał.

Prędko, acz subtelnie swoją obecność zaznaczyły owoce. Zaczęły kwaskawe wiśnie, jednak już w ciągu kolejnych sekund puściły przodem truskawki. Ogrom słodkich, dojrzałych truskawek. Niektórych może aż miękkich? I... z miodem? Z czasem dołączyły do nich też delikatne, chyba suszono-liofilizowane śliwki. Te nieco przyprawiły owocowy wątek, kładąc nacisk na miód i cynamon. Owoce przejawiały minimum kwasku-kwaseczku.

Cynamonu posypało się nieco więcej i... chyba aż za dużo, bo przejawiał gorzkość. Towarzyszyły mu inne, ciepło-gorzkie przyprawy, w tym gałka muszkatołowa, a także echo ziemi.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do przypraw odważnie dołączyły migdały i soczyście-tłuste orzechy brazylijskie. Nieco złagodziły gorzkość dymu, jednak ogólną gorzkość wciąż utrzymywały. Nie były mocno prażone... prażoność dopiero się intensyfikowała. Palona słodycz z ochotą jej w tym pomagała, bo i ona była w pewien sposób ciepła.

Wraz z przyprawami zaczęły pojawiać się też gorzko-słodkie, charakterne świeże zioła. W wyobraźni widziałam zielone listeczki słodko-gorzkich kozieradki i kolendry. Były rześkie i charakterne, wyrastające z czarnej ziemi. Do ich rześkości dołączyły owoce. Już o wiele mniej czerwonych, raczej... zielone winogrona? Też jednak niezbyt jednoznaczne. Przemykał przy nich, wśród listeczków, lekki, rześki kwasek cytrusów; chyba wyraźniej cytryn.

Przyprawy i prażona nutka wirowały, po czym nieco zwolniły. Migdały i orzechy rosły w siłę. 
Poczułam orzechy włoskie - łagodniejsze, jakby bardziej surowe, mimo że w skórkach. Przywołały dym i drzewa. Te osłabiły soczystość owoców i... rześkość w sumie też. 

Winogrona zaczęły zmieniać się w rodzynki, a truskawki ze śliwkami przybrały postać kostki... suszono-liofilizowanej? Raczej liofilizowanej, trochę sucho-pylistej... i dodatkowo doprawionej cynamonem. Ciepło-słodkim, już ilością trafioną. Jeszcze świeższa... albo przetworowa wiśnia chyba próbowała coś ugrać, mieszając się z cynamonem i przez ułamek sekundy zahaczając o korzenne wino, ale niezbyt jej wyszło. Wszystkie te owoce mieszały się jeszcze z miodem... palono-karmelowym? W tle wychwyciłam odrobinkę bardziej mleczno-jogurtowego akcentu - jakby szykowano jakieś owocowe lassi (pitny jogurt indyjski z przyprawami)? Mango lassi?

Liofilizowane owoce z miodem i cynamonem złagodziły na koniec całość. Dym wciąż się nad tym trochę unosił, ale... może zrobił się bardziej jak naturalne / eko perfumo-kadzidła... kwiatowe? Takie ręcznie robione, dobrej jakości... z kwiatów, z ziemistą nutką spalanego patyczka-kadzidła. A wreszcie i same kwiaty zwieńczyły kompozycję.

Czekolada bardzo mi smakowała. Choć słodycz miodowego karmelu była wysoka, wyszła tak palono-charakternie, że nie przeszkadzała. Zmodyfikowało ją orientalne ciepło. Subtelne owoce (truskawki, wiśnie, śliwki, rodzynki oraz liofilizowanie pierwszych) z ogromem dymu, drewna i migdałami, orzechami (brazylijskimi; plus trochę włoskich) wyszły bardzo spójnie. Całość miał intrygujące pazurki w postaci świeżych zielonych ziół (głównie kozieradka), wymieszanych z przyprawami, co już w ogóle uczyniło ją ciekawą.
Kupiła mnie! Aczkolwiek... za nieco niższą słodycz i gęstszą konsystencję bym się nie obraziła.

Dopiero w trakcie degustacji przypomniał mi się Morin Java noir 70 % z 2015. Marka wtedy miała inne efekty, czekolady w sumie się różniły bardzo, ale podobne motywy liofilizowania w kwestii owoców, drewna i pylistości rozpoznałam. Podlinkowana to jednak bardziej cytrusy i aż wędzenie (a nie tylko dym) - może wyszła kontrastowo przez to, że wtedy Morin słodził białym cukrem? Tamta wydawała się sucho-zawilgocona. Dzisiaj przedstawiana, choć sucho-świeża, to... w inny sposób.
Po tej tabliczce bardzo się zdziwiłam, jak podobna do bazy Beskid 73% z Bali Miodowej z Truskawkami była (dym, truskawki z miodem), a nie np. do Beskid Indonesia Java Criollo 80 %. Obstawiam więc, że pewne nuty kakao po prostu jakakolwiek słodycz (czy to miodu, czy cukru) tak wydobyła. Interesujące!
Dym i pył, śliwki, karmel, dobre perfumo-cygara - toż to odlegle przywodziło na myśl Domori Cacao Criollo 70 % Javablond
Winogrona i gałkę dobrze kojarzyłam w Pralus Indonesie Criollo 75 %, aczkolwiek reszta nie była tak podobna (podlinkowana to sporo kawy, wędzenie).
Piżmo zamiast "ciepła", śliwki i wiśnie, karmel czułam w Fossa Chocolate 70% Dark Pak Eddy Indonesia - i to też się kojarzyło, choć ta podlinkowana była łagodniejsza.


ocena: 9/10
cena: 34 zł (cena półkowa)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy znów kupię: kiedyś może i mogłabym

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

piątek, 25 listopada 2022

(Słodki Przystanek) Beskid Indonesia Java Criollo 80 % ciemna z Jawy (Indonezji) + miniaturka

Odkąd tylko dowiedziałam się, z jakiego ciekawego kakao zrobiono Beskid Ciemną Miodową z Truskawkami, a także gdy trafiłam w niej na nuty w zasadzie podobne do Krakakoa 85 % Pulukan Bali, dzisiaj prezentowana zalazła mi w głowę i nie dawała mi spokoju. Straszliwie mnie ciekawiła! Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, co płynęło z samego kakao, co podkreślił, a co zagłuszył miód... Tylko że z opóźnieniem dotarł do mnie trochę smutny fakt, że to porównanie bez sensu, bo zupełnie inne kakao, z zupełnie innych wysp (Bali a Jawa). Tabliczki łączy tylko obszar Indonezji, a w odniesieniu do nut kakao to wiele. Ochota jednak raz rozbudzona... wciąż była przeogroma.

Beskid Chocolate Indonesia Java Criollo 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao criollo z Jawy (wyspa w Indonezji); konszowana 72h.

Po otwarciu poczułam słodko soczysty bukiet wanilii, wilgotnych, żywych róż (oczami patrzyłam na intensywnie czerwone kwiaty), świeżych miechunek i moreli, może też jasnych śliwek. Część róż zmierzała w kierunku konfitury różanej. Obok stała pewna siebie skóra - odzież, obicia - a także odrobina cygar. Te łączyły gorzkość i słodycz (głównie wanilii). Całość była słodka, ale w wykwintny, naturalny sposób.

Bardzo jasna tabliczka trzaskała przy łamaniu donośnie jak pałeczki bambusowe. Była zwyczajnie twarda, ale porządnie zbita, masywna. Przekrój miała wręcz piaszczyście ziarnisty.
W ustach początkowo również wykazywała twardość, rozpływała się powoli w trochę chłodno maślany sposób, choć nie była tłusta. Pokrywała usta lekkimi smugami, po czym znikała nieco soczyście-wodniście jak... jakieś bardzo rzadkie, gładkie powidła?

W smaku pierwsza rozpłynęła się słodycz ziaren wanilii z kwiatowym wątkiem, przez co pomyślałam też o kwiatach wanilii. Zrobiła to na zaskakująco mlecznej fali, co w połączeniu ze słodyczą zahaczyło lekko o krówki. Początek był bardzo łagodny.

Zaraz poczułam delikatniusie, też niemal "mleczne" orzechy... Z których powoli wyostrzał się obraz nerkowców. Przetaczały się za kwiatami, które odważnie rozłożyły się na pierwszym planie. Czułam wśród nich wyraziste, czerwone róże, które wydały mi się soczyste... Jakby dosłownie upuszczały swój "sok" (wodę?)... Jakby ucierano je właśnie z cukrem na konfiturę różaną. Kwiatowa konfitura zaprosiła owoce.

Owoce kontynuowały słodycz, jednak mocno rozkręciły także soczystość. Dominowały świeże, dojrzałe, a więc słodkie, a jedynie lekko kwaśne miechunki. Towarzyszyły im również świeże i soczyste morele, może też żółte śliwki. Raz po raz wyłaniał się drobny kwasek, a owoce na pewien czas rozgościły się na pierwszym planie. Wyobraziłam sobie gęste i soczyste żółte smoothie... Może zahaczające o lekko mleczny shake owocowy?

A słodycz rosła. Różano-kwiatowa konfitura była wyraźnie palono-słodka. Harmonijnie mieszała się z waniliowo-mlecznym wątkiem, co jakoś w połowie rozpływania się kęsa zaobfitowało w karmel. Dość mleczny karmel, mimo że palony. Palono-soczysta konfitura była zaś jakby trochę... skarmelizowana. Może nawet nieco przypalona, leciutko gorzka. I też waniliowa. Wszystko to łagodne, robiło za tło.

Odważniej z czasem odezwały się orzechy... nerkowce już nie były takie jednoznaczne. Przywołały liście tabaki, cygara... Lekkie prażenie dosięgło także je. W tej strefie raz po raz przepływała gorzkość. Oczami wyobraźni patrzyłam na skórzane ubrania i obicia... jakiś mebli z drewna "orzech". Zaplątał się wątek sklepu meblowego, orzechów z mlekiem... Orzechowych krówek? By potem kolejna fala gorzkości wydała się intensywniejsza. Raz po raz wyłapywałam prażone pistacje. Machały przyjaźnie do karmelu. Może to karmelizowane pistacje? Zdarzyło im się wyskoczyć ponad wszystko, po czym karmelowy wątek znów zatonął w mleku... by już z całą pewnością zmienić się w mleczną krówkę. Po tej gorzkość mebli orzechowych (?) i skóry, błyskawicznie przybrała na znaczeniu.

A jednak i kwasek egzotycznych, orzeźwiających owoców wyskakiwał. Może już nie dominował, ale był. Trochę cytrusowo-pomarańczowa miechunka mieszała się z morelami w swojej świeżej, dojrzałej słodyczy. Za nimi było parę śliwek. Wszystko opłynął sok ze słodkich pomarańczy. Miechunka zaś... ta bliżej końca, może zestawiona z gorzkością, wyszła bardziej cierpko. Akcent konfitury różanej tlił się pod nią, a razem zaobfitowały w podfermentowano-alkoholową mgiełkę. Bardzo jednak delikatną.

Po zjedzeniu został posmak cierpkiej, egzotycznie soczystej miechunki, trochę średnio dojrzałych śliwek i karmelu. Karmel był... palony, ale też mleczny i niemal krówkowy. Odrobina prażonych, mieszanych orzechów z m.in. pistacjami wiązała się z przeprażoną goryczką i gorzkością skór. Było słodko-gorzko, co zwieńczyły przypalone płatki róż.

Czekolada bardzo mi smakowała. Zakochałam się w nucie palonej konfitury z płatków róż, podobał mi się akcent pistacji. Splot karmelo-krówek, karmelizowanych tworów i dużo miechunek, moreli, trochę śliwek świetnie się wyważyły. Gorzkość mogłaby być silniejsza, ale ta przypalono-skórzano-tabakowa wystarczyła. Niewiarygodna mleczność trochę mnie zaskoczyła - także tym, że przyjemnie się wpasowała. Może przez nią nie było tak charakternie i siekierowo, jak by mi się marzyło, ale i tak było cudnie.
Okazała się jednak zupełnie inna niż Domori Cacao Criollo 70 % Javablond. Podlinkowana, choć też cygarowo-śliwkowo, karmelowo, wyszła poważniej i... z wątkiem wnętrza nasiąkniętego drogimi perfumami i alkoholem. Dzisiaj opisywana to szlachetne cygara, dobre konfitury, karmel i krówki, ale bez pewnej powagi i ciężkości, a z mnóstwem soczystości żółtych owoców.
Natomiast z Beskidem z miodem zupełnie się z dzisiaj prezentowaną nie kojarzyła. W obu czułam inne owoce, a chyba na zasadzie kontrastu z miodem i owocami dodanymi, wspomniana wydawała się też o wiele bardziej dymna. Jej słodycz ewidentnie była miodowa, a dzisiaj opisywana owocowa i karmelowo-krówkowa. Inne orzechy, inne... prawie wszystko. No, ale w końcu inne wyspy.


ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 18,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: możliwe

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany

-------------------
Dopisek z dnia: 13.01.2023 - powiedzmy, że "aktualizacja", bo właśnie w tym dniu było mi dane zjeść otrzymaną jako gratis miniaturkę. Bardzo się cieszyłam, że do tej czekolady mogłam wrócić choćby i w wersji miniaturowej. To boska czekolada, więc chciałam sprawdzić, ile z tej boskości zmieściło się w wersji małej. Jak widać, tyle, że postanowiłam dodać dopisek do recenzji, nie zaś osobny post.

Beskid Chocolate Indonezja Java Criollo 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao criollo z Jawy (wyspa w Indonezji); konszowana 72h - tu w wersji miniaturowej (ważącej ok. 10g).

Czekoladka pachniała słodko kwiatami, głównie różami, a także gamą słodko-soczystych owoców. Średnio dojrzałych. Pomyślałam o żółtych - morelach, śliwkach oraz splocie pomarańczy i miechunki. Wszystko miało soczysty wydźwięk, ale też wyraźny słodko-dżemowo-konfiturowy / kompotowy wydźwięk. W tle odnotowałam jeszcze wanilię i jakby ciepłą goryczkę dymu, nadającą temu charakteru. Może nawet odrobinkę śmietanki?
Zapach bardzo podobny do pełnowymiarowej, ale o dziwo mniej słodko waniliowy, a bardziej soczyście owocowy - minimalnie jednak.

Mała, tak samo jak duża zaskakująco jasna, tabliczka trzaskała dość głośno, trochę jak przełamywane / rozrywane pałeczki bambusowe do sushi. Dała się poznać jako konkretna i masywna.
W ustach to poczucie konkretu utrzymywała, rozpływając się niczym chłodne, powoli ogrzewające się masło. Mimo to nie sprawiała wrażenie bardzo tłustej dzięki lekkiej soczystości. Ogólnie kojarzyła się nieco z gładkimi powidłami.

W smaku od razu naskoczył na mnie kwasek wyrazistych pomarańczy i miechunek. Owoce nie patyczkowały się.

Już jednak po paru sekundach poczułam wysoką słodycz kwiatów. Może m.in. kwiatów wanilii? Oto i słodycz tak dobrze znana z pełnowymiarowej. Wanilia i kwiaty zawirowały, po czym zaprosiły do tańca mleczną nutkę.

Mleczność i słodycz zahaczyły o ciągnącą się krówkę z nieco palonym echem, po czym pomknęły ku owocom. Kwaśność z początku zasugerowała średnio dojrzałe morele i śliwki, które po chwili zmieniły się w owocowo-mleczne koktajle / shake'i. Soczysty kwasek znalazł się także w nich, dodając im nutę cytrusów i miechunki, acz ogółem nieco osłabł.

Słodycz z kolei rosła. Kwiaty stały się konfiturowe. Pomyślałam o wręcz przypalonych, duszonych konfiturach z płatków róż, z karmelowo-palonym akcentem. Różana konfitura także owocom pożyczyła nieco konfiturowego echa.
Słodka, mleczna krówka wciąż plątała się tu i tam. Nie dawała się zagłuszyć, ale też sama nie narzucała się innym nutom.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa palony wątek przywołał gorzkość. Zaczęła rosnąć, kierując się głównie ku dymowi. Wpierały ją orzechowo-skórzane nuty. Wyobraziłam sobie meble ze skórzanymi obiciami, przesiąknięte dymem i cygarami. Gorzkość umocniła się. Zaplątało się w niej coś z kwiatów - suszonych płatków.

Do owoców i ich kwaśnych przebłysków dodała wątek skórki cytrusowej. Miechunka i cytrusy zaczęły robić się nieco cierpkie i goryczkowate. A może to jakieś zawilgocone i nadgniłe, słodko-goryczkowate kwiaty? Ciężko-słodka konfitura różana? Dodana do np. śmietankowego, delikatnego jogurtu.

Po zjedzeniu został posmak soczyście-słodkich owoców z lekkim kwaskiem, głównie miechunki, ale też wyrazista mleczność i motyw orzechów palonych aż nieco gorzkawo, co jednak wyrównała słodycz palonego, mlecznego karmelu (krówki?).

Miniaturka do złudzenia przypominała wersję pełnowymiarową, acz fundowała raczej eksplozje owoców. One w przypadku małej wręcz na mnie naskakiwały! W dużej rozchodziły się spokojniej (jakby każdy owoc czekał na swoją kolej). Słodycz pełnowymiarowej też się lepiej rozwinęła i wydawała mi się bardziej kompleksowa. Mini wersja nie rozwinęła w pełni wszystkich nut pełnowymiarowej. Była raczej jak streszczenie czy przebieżka.
Świetnie czuć w małej mnóstwo miechunki, żółtych owoców, mleczności, jak również słodyczy konfitury różanej i karmelo-krówki. Gorzkość w dużej mierze ograniczyła się do dymu. W przypadku mini wersji było mi jej trochę za mało.

To naprawdę świetna wersja mini, dająca dobre wyobrażenie o tym, czego można się spodziewać po dużej, a jednocześnie na pewno nie satysfakcjonująca, bo chce się więcej - spełnia więc funkcję "próbki".


ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)

środa, 22 lipca 2020

Michel Cluizel Grand Noir / Dark 85 % ciemna z Ameryki Środkowej, Afryki i Jawy

Nie lubię, gdy niezależnie ode mnie kumuluje mi się za wiele słodyczy / czekolad niezbyt w moim guście. Co innego, gdy to mnie najdzie na coś nietypowego czy postanowię sprawdzić, jak coś tam odbiorę po latach lub zechcę wyrobić sobie zdanie. Gdy jednak ma to związek z np. świadomością, że lepiej zjeść, nim data ważności zacznie się zbliżać... To już gorzej. Gdy więc poczułam się zbytnio takimi rzeczami przytłoczona, uznałam, że to świetny czas na porządnie ciemną tabliczkę Cluizela. Zawsze narzekam na to, że ta marka żałuje zawartości kakao, czasem mi za słodko, za miękko... A tu zapowiadało się coś zupełnie innego. W dodatku blend! Jakoś do blendów mam słabość. Często wydają mi się smakowicie ordynarniejsze niż niektóre z najwyższej półki, gdzie każde ziarno ma swoją historię i rodowód (tak, trochę wyolbrzymiam).

Michel Cluizel Grand Noir / Dark 85 % to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao (blend) z Ameryki Środkowej, Afryki i Jawy.

Gdy tylko rozerwałam sreberko poczułam intensywny, mocno (na granicy przesady) palony zapach i słodycz wanilii, który wyszedł "raczej pozytywnie" (uważam ten duet za ryzykowny, bo w tańszych propozycjach łatwo o mdlący efekt - bardzo ważne są proporcje, jakość itp.). Paloność opierała się na gorzkich motywach drzew i skóry, a także... szyszek. Te właśnie, sugerując drzewa iglaste, mieszały się z pewną rześkością czy chłodkiem. Przy wanilii zaznaczyła się niepewna lukrecja... choć równie dobrze mogła to być też trochę owocowa nuta np. czekoladowego miękkiego placka z waniliowo-jabłkowym farszem.

Ciemna, gładka i lśniąca tabliczka przy łamaniu była odpowiednio twarda, ale wydawała się lekko chrupko-krucha, zwłaszcza przy robieniu kęsów. Trzaskała ładnie, sprawiając wrażenie pełnej.
W ustach okazała się istotnie pełna, dość tłusta w sposób gęsty i trochę mazisty, a trochę wciąż zwarty, na pewno nie zbity. Sama w sobie kojarzyła się z miękkim plackiem z gęstym, owocowym nadzieniem.

W smaku od początku była dość gorzka. Przywiodła na myśl gęstą smołę i niedawno rozlany asfalt... Asfaltową drogę z dwóch stron otoczoną gęstym lasem iglastym. Szczególną uwagę zwróciłam na pnie, korę... To tu mocne palenie podyktowało swoje lekko cierpkie warunki. Smak był intensywny, ale nie chamski. Mocne nuty zdawały się rysować na migdałowym tle. Poczułam kawę. Jakby... teoretycznie delikatną, rozpuszczalną, ale w takich proporcjach woda:kawa, że niemal gęstą, albo gęstą od pianki, która się na niej utworzyła. Wszystko to cechowała gęstość, wilgotność.

Kawa, kakao i migdały dobrały sobie z tych gęstych mokrości nieujawniającą się wcześniej maślaność, tworząc obraz kakaowego, miękkiego i dość tłustego placka z owocową, kwaskawą nutą. Niepewnie postawiłabym na jabłka, może z odrobinką kwaskawej żurawiny. Całość jednak była dość gorzka i nie taka wilgotna, bo oprószona solidną ilością kakao.

Owoce, słodkie i w dodatku dosłodzone wanilią, mniej więcej w połowie nieco przybrały na znaczeniu. Dodały rześkości, która następnie schłodziła paloną kompozycję. Przytoczyła lukrecję, a palone nuty kawy, asfaltu i smoły wepchnęła w bardziej niejednoznacznie drzewne, a palono-drzewne, szyszkowo-drzewne, asfaltowo-drzewne klimaty. Znowu zaplątały się tu migdały. Asfalt zaczął przy tym przechodzić w skórę, pomyślałam więc o meblach z drewna i skóry.

Wirowały, przepychały się, aż w końcu udało się na przód wyjść paloności i skórze. Bliżej końca, mimo właśnie wyczuwalnego mocnego palenia kakao, wzrósł chłód. Skóra, lekko osłodzona wanilią, pozwoliła sobie na zasugerowanie delikatnego kwasku i cierpkości... Może nawet lukrecji? Następnie znów odbiła w bardziej smoliste, nieowocowe klimaty.

W posmaku pozostała słodycz wanilii i silna paloność. Cały czas w głowie zalegał maślany placek z nutką owoców, ale na przodzie znalazły się niemal cierpkawe paloności: drzewa, asfalt, skóra i kawa, a także migdały. Wszystko to jakby osuszone przyjemną pylistością kakao.

Całość wyszła prosto w przekazie, wyraziście i niechamsko. Zdecydowane, konkretne i "ciemne" nuty nie przełożyły się na zbytnią ciężkość, a słodycz trzymała się niskiego poziomu. Zdecydowanie był to popis dobrej gorzkości kawy, asfaltu, drzew i migdałów z ciekawie modelującym wszystko kakao w przystępnym wydaniu. Ciekawe były skojarzenia z plackiem, gdy chodzi i o smak, i strukturę. Może nie takie mocno w moim guście, ale czekolada była smaczna, to nie podlega dyskusji. Podobnie nie wiem, czy jestem przekonana do tak mocnego palenia... nie, że było za mocne, ale czy tutaj pasowało? Sama nie wiem.
Skojarzyła mi się z nieco bardziej uładzoną wersją (dla "wysublimowanych kubeczków smakowych") Pralus Djakarta Criollo - Trinitario 75 %.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 18 zł (za 70g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 600,2 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier tłuszcz kakaowy, wanilia burbońska.

wtorek, 17 października 2017

Pralus Melissa Criollo 45 % mleczna z Jawy (Indonezji)

Ostatnim posiadanym Pralusem z poprzedniego wielkiego zamówienia w Sekretach Czekolady była mleczna interpretacja indonezyjskiej czekolady Pralusa. Trochę z nią zwlekałam, czekając na dzień, w którym będę miała ochotę na coś głębokiego i mlecznego, słodkiego i, ewentualnie, łagodnego. Jakoś tak przez nazwę tabliczki - "Melissa" - wydawało mi się, że właśnie łagodnie będzie. Wypadło na dzień niedługo po zjedzeniu kauflandowej mlecznej 45 %, więc w dodatku miałam sobie porównać, jak taka zwykła 45 % wypada czy Pralusie.
Swoją drogą, zauważyłam, że w internecie panuje błędne przekonanie o tym, że czekolada jest z Madagaskaru - na mojej naklejce z tłumaczeniem też coś takiego było, ale już na samym opakowaniu jest Indonezja (w dodatku zaznaczona na mapie), a Madagaskar pojawia się tylko w opisie marki, że "Pralus wybiera najlepsze ziarna na świecie [...] ma nawet swoją własną plantację na Madagaskarze".

Pralus Melissa Criollo 45 % to mleczna czekolada o zawartości 45 % kakao criollo pochodzącego z Jawy (jednej z wysp Indonezji).

Po otwarciu poczułam przede wszystkim mocny zapach słodkiego karmelu o wręcz toffi-waniliowych zapędach. Był w tym i nieco palony motyw, pewna soczystość, ale ogólnie zapach określiłabym jako słodki karmel tonący w naturalnym, "siankowo-kozim" mleku.

Tabliczka nie trzaskała, ale zaliczyłabym ją do tych solidnych, "pełnych". Zdziwiło mnie, że w ustach nie była taka pełna czy tłusta, bo jakby... opływała (?) mlekiem, kojarzyła się z niegładkim karmelem lub scukrzonym miodem. Miała wręcz chropowatą strukturę, ale rozpływała się raczej łatwo.

W smaku od samego początku trafiłam na ogrom mleka i słodycz. Mleko bardzo szybko uraczyło mnie wiejską naturalnością. Z czasem zaczęło wręcz podchodzić pod łagodny kozi ser, lecz on też się jakoś w słodycz wpisał.
Początkowo słodycz była wycofana, ale szybko zaczęła rosnąć i rozkładać się niczym wachlarz. Czekolada ani przez chwilę nie była jednak cukrowa.

Wszechobecny był słodki karmel. Momentami, łącząc się z mlekiem, podchodził wręcz pod toffi.

Szybko pojawiły się soczyste przebłyski. W nich doszukałam się trochę owoców i... kwiatów? Nie, nie. Miodu kwiatowego. Dużo miodu wielokwiatowego, przy czym wyraźnie zaznaczała się wanilia.

Jeśli o wspomniane owoce chodzi... Wydawały mi się stłamszone przez słodycz, ale ewidentnie czułam owocowy motyw - jakby jagody i "coś żółtego", ananasowo-cytrynowego. Nie był to jednak ananas sam w sobie, a taki... nie wiem, dosłodzony? Może coś jak z puszki? Nie wiem, takich nie jadłam, ale tak je sobie wyobrażam. Wczuwając się na siłę, ssąc kawałek wychwyciłam chyba jeszcze... takiego prawie kwaskowatego - wiśnie? grejpfrut? Indonesie 75 % sugeruje mi wiśnie, ale nie wiem...

Kakao jako takie nie było wyczuwalne, choć może w tle próbowało się przebić jakimiś nutami odbiegającymi od leciutkiej paloności karmelu - coś jakby palona kasza, sezamki? Mimo to, naprawdę wiele zdziałało, bo wszystkie nuty wanilii, karmelu i miodu muszą pochodzić właśnie od niego - czekoladę posłodzono bowiem tylko białym cukrem.

Całości daleko do przecukrzenia, ale to czekolada o słodkim wydźwięku. Karmel, toffi, miód, wanilia - jak dla mnie za dużo tu tych tylko słodkich nut, ale plusem jest, że i mleczność była bardzo silna. "Kozi ser"utonął w tym jednak, podobnie jak "owocowe akcenty". O wiele bardziej smakowała mi Cluizel Mangaro Milk 50 % o niemal identycznych z nazwy nutach (mimo że tamta na pewno jest tylko z Madagaskaru), które jednak ułożyły się inaczej. Tam był charakterek cytrusów, wyraźne owoce, orzechy, kozia nuta dosłodzone tymi "słodzidłami". Tutaj... słodzidła z nutami. Z Pralusem Indonesie 75 % karmel, ser, owoce (?) można jakoś połączyć, ale "w ciemno" bym ich nie skojarzyła.
Żeby było śmieszniej, mimo mojej miłości do prawdziwej czekolady, zdecydowanie wolę np. wspomnianą z Kauflandu - mniej słodką, bardziej kakaową, mimo że tak zwyczajnie, prosto kakaową.


ocena: 6/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 24 zł (dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, mleko w proszku, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

środa, 2 sierpnia 2017

Pralus Djakarta Criollo - Trinitario 75 % ciemna z Indonezji (Jawy) i Ghany

Są takie dni, w których niby nie mam ochoty na "badanie nieodkrytych lądów", ale też nie chce mi się sięgać po czekoladę, której na bloga nie opiszę, bo na nim już jest. Przyznam, że parę razy sprawiło mi to kłopot, jednak tym razem sięgnęłam po tabliczkę idealną na taką okazję. Chodzi o Pralusa, a więc jedną z moich ulubionych marek, a dokładniej o blend kakao z Indonezji i Afryki, który wydał mi się uproszczoną wersją próbowanej już Fortissima 80 % lub połączeniem Ghana 75 % (neapolitanka) i Indonesie 75 %. Bardzo ciekawiła mnie ta kompozycja, bo ta z Indonezji to jedna z moich czekolad, a Ghana wydała mi się "esencją kakao". Blend Fortissima 80 % był z kolei rozczarowaniem, gdyż miałam wrażenie, że kakao do niego przeprażono, a i wyrównując smak za dużo tłuszczu dodano (czyżby Pralus lepiej czuł się pracując z nieco niższą zawartością kakao?). Na logikę, z dzisiaj opisywanym blendem (patrzę na zawartość kakao), nie powinno być tego typu problemów.

Pralus Djakarta Criollo - Trinitario 75 %  to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao pochodzącego z Indonezji (Jawy) i Ghany.
Informacje o użytych ziarnach są różne: na opakowaniu napisano, że to miks trinitario i criollo, a na stronie Pralusa, że forastero i criollo.

Po rozchyleniu sreberka poczułam delikatny, ale zapach torfu, śmietanki i nuty błądzącej od orzechów, przez drzewa aż po surowawe kakao. Przy tym wszystkim stała także słodycz przejawiająca się w żywej woni kojarzącej mi się z nektarem, mieszaniną kwiatów i owoców.

Przy łamaniu i po pierwszym kęsie czekolada nieźle mnie zaskoczyła. Otóż wydawała się miękkawa, ale cały czas pozostawała twarda i trzaskająca. W ustach z kolei sprawiała wrażenie suchawej, ale rozpływała się w błogo kremowy, tłustawy sposób.

W pierwszej chwili poczułam gorzkość kakao o odrobinę kawowym charakterze. Nie zdążylam mrugnąć, a już tuż obok pojawił się słodki kwasek. Czułam tu cytrusy, ale w mocno śmietankowo-maślanym otoczeniu. Skojarzyło mi się to ze słodkawą, lecz wciąż przede wszystkim kwaskowatą masą cytrynową - typu lemon curd lub nawet coś bardziej marmoladowego.

Nuta łagodnego nabiału nie stała na przedzie, ani nie była zbyt jednoznaczna, ale nie dało się jej pominąć. Co by to nie było, łączyło się ze słodkimi owocami. Tych także nie mogłam zbyt trafnie nazwać. Słodziutkie poziomki w śmietanie? Jabłkowa maślanka? Właśnie to tworzyło charakter złożonej i nie za silnej słodyczy tej tabliczki.

Baza była bowiem wyraźniejsza i bardziej gorzka. Wydała mi się czysto kakaowa - w może minimalnie palonym kontekście, choć to "palenie" podchodziło trochę pod lekko dymiące ognisko. Stateczna gorzkawość i wcześniej opisane lżejsze nuty sprawiły, że poczułam się, jakbym przy takowym zasiadła z kubkiem mocnej czarnej, fusiastej herbaty. Końcówka degustacji należała bowiem do kakao o herbaciano-kawowym charakterze.

Djakarta okazała się zaskakująco stateczna, gdyż te smaki nie zmieniały się, a trwały prawie równolegle, a i nie było ich za wiele. Zaskoczyły mnie jednak swoją wyrazistością i nieprzekombinowaniem. Taka prostota przekazu (czym zdecydowanie przebiła mało wyrazistą Fortissima 80 % - wydawała mi się nawet bardziej gorzko kakaowa od niej). Mimo to, miała nuty znane z Ghany (ta czysta kakaowość), a także pewne ciekawe, choć jakby złagodzone, akcenty Indonezji.
Podobnie jak Pralus Indonesie Criollo 75 %, trafiła na listę moich ulubionych czekolad. Wydaje mi się doskonała na chwilę, w której człowiek chce zjeść po prostu pyszną czekoladę bez szaleństw. W smaku Indonesie można tonąć bez końca i odkrywać coraz to nowe aspekty, a wiadomo, że nie zawsze ma się ochotę na takie złożone doznania, więc uważam, że obie zasługują na tę samą ocenę.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 24 zł (dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: tak

Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa