Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Studentska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Studentska. Pokaż wszystkie posty

środa, 19 lutego 2020

Orion Studentska Zlata Edice biała z makiem, śliwkami, galaretką o smaku czarnej porzeczki i fistaszkami

Po przeczytaniu w książce "Pod prąd", że Biedroń woli białą czekoladę niż ciemną, aż mi się smutno zrobiło (często tak mam, że jak kogoś bardzo lubię i okazuje się, że w jakiejś kwestii mam zupełnie inne zdanie, to mi przykro), ale... przypomniałam sobie, że jedną jeszcze mam. Pomyślałam więc, że uporam się z nią jak najprędzej, by mieć spokój. A może akurat mi posmakuje? Połączenie maku i śliwek od razu kojarzyło mi się bowiem z masą makową, a to jeden z nielicznych tworów, w których przesłodzenie mi nie takie straszne. A gdy jeszcze dołożyć do tego czarną porzeczkę, a więc jeden z moich ulubionych owoców... Starałam się studzić emocje. Wolałam być miło zaskoczona, niż znowu się rozczarować (przypomniała mi się Freihofer Gourmet Blaubeer-Cassis ).

Orion Studentska Zlata Edice Bila Cokolada Svestky Arasidy Mak Z Żele S Chuti Cerneho Rybizu to biała czekolada z makiem (6%), orzeszkami arachidowymi (11%), kawałkami śliwek (9%) i galaretką o smaku czarnej porzeczki (11%).

Po otwarciu poczułam intensywną woń maku w maślano-mlecznej, bardzo słodkiej toni z podejrzanie słodką nutą czarnych porzeczek i wyrazistych fistaszków.

Tabliczka była tłusto-proszkowa już w dotyku, acz konkretna z racji grubości. Nie wydała mi się krucha. Galaretki odebrałam jako twardawe, śliwki również. Żadne z nich nie ciągnęły się.
Wszystkie jednak były należycie wtopione w tabliczkę.
W ustach rozpływała się łatwo i szybko. Cechowała ją tłustość i proszkowość, a mimo to wydała mi się wodnista. Z racji tego, jak ją wypełniono dodatkami, przypominała zwykły zlepek bezsensownej mieszanki różności. Orzeszków i galaretek dodano bardzo dużo, śliwek zaś poskąpiono, a ich kawałki były malutkie.
Mak wyszedł wyśmienicie. Akurat jego ilość uważam za idealną, bo dodano go sporo, ale bez przesady. Chrupał i strzelał, niczym pesteczki fig. Świetnie pasowały do tego śliwki, które jednak mogłyby być lepsze. Postawiono na twarde, wewnątrz nieco wilgotniejsze, ale nie specjalnie soczyste.
W pierwszej chwili twardawe z wierzchu były też galaretki, ale w ich przypadku szybko się to zmieniało. Okazały się soczyste, chętnie rozchodzące się na grudki, jakby były z przecieru i cukru, przy czym całkiem prędko się rozpuszczały. Odebrałam je jako dość jędrne. Trochę lepiły się do zębów, ale nie wyjątkowo irytująco.
Twardawe orzeszki chrupały dzięki solidnemu podprażeniu. Im też nie mam nic do zarzucenia.

Czekolada w smaku wydała mi się głównie cukrowo-maślana, że aż mało wyrazista. Słodka, trochę tylko białoczekoladowa, ale za to.... nasiąknięta makiem.

Duszny, goryczkowato-słodkawy posmak maku czuć od chwili wgryzienia się w kawałek. Potem jego goryczka, lekko prażony element nieco rosły, łącząc się z równie duszno-prażonymi fistaszkami, których akcent się zaznaczył.

Nie musiałam rozgryzać dodatków, by czuć ich smak, jednak owoce w pełni odzywały się dopiero, gdy trafiałam na nie językiem i je gryzłam, wysysając. Tak to wszystko było ciągle tłamszone cukrem.

W zasadzie nie tyle tłamszone... Galaretki bowiem same dodawały przede wszystkim słodycz. Smakowały głównie landrynkowo-cukierkowo. W pierwszej chwili niezbyt jednoznaczne, raczej jak cukierki o smaku owoców leśnych, potem coraz kwaśniejsze... lekko wręcz cytrusowe i... tak, czarno-porzeczkowe. Była to jednak porzeczka w czysto landrynkowym, sztucznym wydaniu.

Śliwki przy tym wyszły mdło, z cukierkowymi galaretkami nie miały szans. Dopiero pod koniec, gdy je podsysałam, podgryzałam i znów podsysałam, upuszczały swój specyficzny smak muląco słodkich, suszonych kalifornijskich. W pewnym momencie, gdy reszta elementów bardziej się już porozpuszczała i pozostawiła scenę śliwkom, ich wnętrze wydało się leciutko kwaskowate.

Fistaszki zaś swoim wyrazistym, czysto-naturalnym smakiem przecinały wszystko, dominując, gdy się z nimi rozprawiałam. Mieszały się z niewyobrażalną ilością cukru i maślanością, przez co końcówka wyszła w pewien sposób ciężko. Porzeczkowe galaretki wyszły przy nich ok, śliwki o dziwo też, za to mak był wypierany przez arachidowość.

W całej tej ciężkości, a także pudrowości i przy posmaku śliwek kalifornijskich jakoś zwróciłam uwagę na to, jak cukier mieszał się z mlekiem w proszku... potem to jednak rozchodziło się, bo moja uwaga była rozpraszana przez mnogość różnych smaków. Cukierkowe czarne porzeczki i cukierkowa kwaśność niemal cytrynowa... tu coś naturalniejszego, tu orzech... Mak rozgryzany na koniec przez cukier też już nie był taki wyrazisty, ale jakoś go czuć.
A wszystko cały czas w cukrze, który pod koniec niemiłosiernie drapał w gardle. Odwracał uwagę od tego, co właściwie ciamkałam.

Po wszystkim pozostało przecukrzenie i cukierkowy posmak porzeczkowych landrynek, kwaśnych galaretek i po prostu sztucznie słodki (że aż mdląco-wykręcający). Wszystko było tu wtoczone w kiepską, "bazową" białą czekoladę i z orzechowawymi wątkami... powiedziałabym, że jak z masy makowej (bo i mak, i orzechy, ale i odrobinka śliwek), z tym że to trochę nadużycie (bardziej życzeniowe skojarzenie).

Obiektywnie nie było źle, tytułowe smaki czuć... Tylko nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zrobili z tego mały śmietnik (miałam to samo przy wersji morelowo-malinowej). Śliwki powinny odegrać większą rolę, a orzeszki w tej kompozycji po prostu nudziły. Osobiście nie widzę sensu jedzenia czegoś takiego, więc prawie cała powędrowała do Mamy. Ją zachwyciła, wyjątkowo do gustu przypadła jej kwaśność żelek, acz też narzekała, że śliwek prawie brak. Uznała jednak, że sama czekolada była bardzo dobra, bo "bez tego dziwnego posmaku, co białe zazwyczaj mają" (przypominam, że Mama jada plebejskie słodycze - nie bardzo wiem, do czego się odnosi).


ocena: 5/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 170 g)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, 11% galaretki (cukier, syrop glukozowy, woda, koncentrat soku jabłkowego, substancja żelująca: pektyny; kwas: kwas cytrynowy; koncentrat soku z czarnych porzeczek 0,8%, regulator kwasowości: cytrynian sodu, naturalny aromat, koncentraty roślinne: marchew, hibiskus; syrop cukru inwertowanego), orzeszki ziemne, kawałki śliwek (śliwki 76,5%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, aromat), mak, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy

poniedziałek, 3 lutego 2020

Studentska Hruska mleczna z kawałkami o smaku gruszki, galaretkami gruszkowymi i orzeszkami arachidowymi

Na zakupy do pewnych miejsc wybywam bardzo rzadko ze względu na np. odległość. Przez to, gdy rzucą jakieś limitki albo macham na nie ręką (co obecnie zdarza się często), albo kupowałam od razu kilka smaków. Ta była ostatnią z trzech w ten sposób zakupionych w ciemno Studentskich z Aldi, po tym jak naiwnie uwierzyłam po smacznej z solonym karmelem, że tego typu tabliczki mogą mi smakować. Tak patrząc jeszcze przed otwarciem, zrobiłam się sceptyczna - wyglądała bowiem na tę gorszą linię, jak ta z kokosem, którą jednak całymi dwoma procentami zawartości kakao przebiła (wow!), mogąc "pochwalić się" całymi 27 % kakao.


Orion Studentska Mlecna S Chuti Hrusek / Mliecna S Chutou Hrusiek / Hruska to mleczna czekolada o zawartości 27 % kakao z orzeszkami ziemnymi, cząstkami gruszkowymi i galaretkami (gruszkowymi?).

Od razu po rozerwaniu sreberka poczułam intensywny aromat prażonych, charakternych fistaszków na delikatnym tle cukrowej czekolady. Mieszała się z nią słodko owocowa nuta gruszki podchodzącej pod cytrusy.

Gruba tablica już w dotyku zdradzała swą ulepkowatość, wydając się miękko-kruchą. Wprawdzie nie topiła się w dłoniach, dodatki dobrze się jej trzymały, acz wpłynęły na jej łamliwość. Miałam wrażenie, że jest proszkowo-tłusta.
W ustach całość rzeczywiście okazała się zlepkiem-ulepkiem wielu dodatków. A baza... to ulepkowata, szybko rozpuszczająca się czekolada, zalepiająca trochę tylko. Stawała się bowiem kremowo-tłustą masą, która jakby chciała być gęsta, ale własna wodnistość pokrzyżowała jej plany.
Za ogromną wadę uważam, że kawałków gruszek nie dodano wcale. Była za to raczej drobna (w porównaniu do innych dodatków) kostka koloru białawo-żółtawego. Na dotyk i z wierzchu niemal żelkowo-twarda. Rozpuszczała (albo raczej rozpadała) się z ochotą, kojarząc mi się z twardą galaretką w cukrze. Zrobiona jakby z grudek rzężącego cukru, trochę jakby zagęszczono-przecierowa. Dziwna, właściwie idzie pomylić ją z galaretko-żelkami, tylko jakby stwardniałymi.
Galaretko-żelki były jednak wielkie i okrągłe, białe. Wyróżniały się na oko. Miękkie, szybko miękły jeszcze bardziej, minimalnie oblepiały zęby, by już po chwili odpuścić. Przyjemnie soczyste, wewnątrz idealnie gładkie, tylko na wierzchu suchsze. W zasadzie trudno im coś zarzucić.
Orzeszkom też nic do zarzucenia nie mam oprócz tego, że było ich za dużo w stosunku do pozostałych. Porządne, konkretne sztuki, które chrupały przednio, zachowując zarówno świeżość, jak i motyw prażenia.

W smaku czekolada okazała się bardzo, bardzo cukrowa i dość mleczna. Znośna, mimo że już nieco polewowo-mleczna. Trochę przesiąkła dodatkami, a więc orzeszkami i owocową nutą.

Galaretko-żelki podbijały cukrowość, by zaraz tchnąć namiastkę soczystości. Była to odrobinka cytrynowego kwasku, który podkreślił owocową zaleciałość. Wydały mi się odlegle gruszkowe, ale w sposób bardzo, bardzo cukierkowo-żelkowy. Cukierkowo-cukrowe i mało wyraziste, mimo wszystko nie były tragiczne.

Gruszkowa kostka w pierwszej chwili uderzała cukrem, by po chwili w swej słodyczy nieco złagodnieć i wyeksponować smak słodkich, delikatnych gruszek. Były na tyle niewyraziste, że można by mi wmówić że to połączenie gruszka-jabłko, ale zaskakująco przy tym naturaln...awe. Zacukrzone do bólu, ale w miarę autentyczne. Niestety, galaretko-żelki naturalność tłamsiły, a fistaszki zagłuszały je całościowo.

Wspomniane fistaszki zabijały smak kostki, a do galaretek o mdłym, cukrowym smaku nie pasowały. Przy nich wydawały się dziwne, staro-mdłe, a jednak arachidowe bez dwóch zdań. Przy ich rozgryzaniu zagarniały sobie scenę, acz... ta scena była z cukru zrobiona. Impet dobrych orzeszków został więc popsuty ogólnym natężeniem cukrowości.

Po wszystkim, oprócz przesłodzenia, pozostał cukrowo-cukierkowy posmak sztucznych... gruszko-galaretek? Motyw niby cytrynowej soczystości? Na pewno ogrom cukru, sztuczność i orzeszki.

Kolejny studentski śmietnik. Bezsensowne połączenie, wszystko mało wyraziste. Kostkę gruszkową idzie pomylić z galaretkami. Powinni dać porządną, galaretkową gruszkową kostkę i kawałki prawdziwej gruszki, a nie jakąś badziewną kostkę i galaretko-żelki o smaku bliżej nieokreślonym. Czuć gruszkę, chwilami nawet naturalnie, ale całość i tak wyszła głównie cukrowo, niskobudżetowo. A ja głupia i naiwna myślałam, że to z galaretkami gruszkowymi i kawałkami (suszonej / kandyzowanej - nad tym już się nie zastanawiałam) gruszki.
Większość trafiła do Mamy, która lubi galaretki w Studentskich, więc i tym razem jej smakowały. Uznała, że "no tak, trochę gruszkowe", ale bardzo się zdziwiła, gdy powiedziałam jej, że galaretki są swoją drogą, a kostka swoją. Zgodziła się ze mną co do proporcji dodatków i tego, że przełożyło się to na efekt śmietnika, w którym gruszka była za słabo wyczuwalna. Przez to całość jej niezbyt smakowała ("a takie to, żeby sobie dogryźć bezmyślnie, jak się jeszcze czegoś chce, a już nie ma co wieczorem").


 ocena: 4/10
kupiłam: Aldi
cena: 6,99 zł (za 180 g)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, 13% galaretki (cukier, syrop glukozowy, woda, substancja żelująca: pektyny; kwas: kwas cytrynowy; regulator kwasowości: cytrynian sodu, naturalny aromat, substancja żelująca: wosk carnauba), 13% orzeszki ziemne, tłuszcz kakaowy, 10 % kawałki o smaku gruszek (koncentrat gruszkowy 51%, cukier, mielone cytryny, substancja żelująca: pektyny; naturalny aromat), pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcze roślinne (palmowy, shea), emulgatory (lecytyny, rycynolan poliglicerolu), tłuszcz mleczny, laktoza, serwatka w proszku, ekstrakt waniliowy

czwartek, 19 grudnia 2019

Orion Studentska Zlata Edice mleczna z orzeszkami arachidowymi, galaretkami malinowymi i suszonymi morelami

Mimo że przy kokosowej Studentskiej utwierdziłam się, że nie jestem fanką tych czekolad, dzisiaj prezentowana nadal wydawała się kusząca. Uwielbiam maliny jako świeże, dojrzałe, słodkie owoce oraz wszelkiego rodzaju rzeczy malinowe, opierające się najlepiej na malinach słodkich właśnie (dla mnie malina = słodki owoc, a nie jakieś kwaśne, niedojrzałe coś). Jadam jednak rzadko, bo przeszkadzają mi pestki. Dla świeżych malin w sezonie parę razy zrobię wyjątek, ale jakoś za często trafiają mi się kwaśne (a połączenie kwachowatego smaku i pestek to już maliny, jakich nie toleruję). Z tego właśnie powodu ta tabliczka mi się podobała. Malinowe galaretki? O ile miały nie być chemiczne, wróżyło to istną ucztę. O morelach z kolei niejednokrotnie ostatnio pisałam, jak to uwielbiam suszone, więc i to mi się podobało. Połączenie tych owoców? Może banalne, ale nigdy mi nawet do głowy nie przyszło, nigdy też chyba go nie widziałam. Jak zobaczyłam... uznałam, że musi być boskie.

Orion Studentska Zlata Edice Mlecna Cokolada Merunky Arasidy a Zele s Chuti Maliny to mleczna czekolada o zawartości 34 % kakao z suszonymi morelami (6%), galaretkami malinowymi (14%) i orzeszkami ziemnymi (14%).

Gdy tylko rozchyliłam sreberko, poczułam moc prażono-dusznych fistaszków pełnych charakteru, mimo że wkomponowanych w cukrowe otoczenie. Na te składała się cukrowo-mleczna czekolada i silna słodycz dżemo-galaretki malinowej. Od razu nasunęło to na myśl wariant "PB & jelly". Po przełamaniu aromat dodatków wzmocnił się, a ja wyłowiłam także nutkę moreli.

Tablica przy łamaniu była dość twarda z racji grubości, ale tak to wydawała się tłusto-kruchawa. Mnóstwo dodatków wtopiono dobrze, raczej równomiernie, że wystąpiły w różnych połączeniach. Niestety jednak nie podobały mi się proporcje: zdecydowanie za mało moreli.
Czekolada rozpływała się łatwo, w średnim tempie i w sposób tłusto-kremowy, dość gęsty i gładki. Podchodziła pod ulepek przez to, jak gęsto najeżona dodatkami była.
Orzeszki to całe i ogromne kawałki odpowiednio, a więc dość mocno prażonych, sztuk. Jakość jak trzeba.
Podobnie dobrej jakości wyszły kawałki suszonych moreli. Były spore i średnie, także trochę mniejszych. Twardawe początkowo, z czasem zyskiwały trochę soczystości. Jędrno-żujne, odrobinę wlepiające się w zęby - jak to suszone morele.
Galaretki także były jędrne i lekko żujne, przy czym oblepiały zęby już nieco bardziej. Nie tak strasznie żelkowo jednak. Bliżej im do twardych galaretek, takich suchszo-twardszych z wierzchu, wewnątrz zaś miększych, co to prawie rzęziły, choć były gładkie. Wydały mi się minimalnie soczyste. Rozłaziły się jak galaretkowaty, gesty przecier, przy czym rozpuszczały się raczej chętnie, choć miarowo.
Całość była niczym mieszanka przypadkowych rzeczy, zlepiona czekoladą.

W smaku czekolada tradycyjnie zaatakowała mnie cukrem, po czym roztoczyła wyraźnie maślano-mleczny smak. Wydawało mi się, że już w niej czułam orzechowy wątek - od dodatków, ale jakby i płynący z niej samej.

Smak orzeszków i galaretek (głównie jako cukrowa cukierkowość) pojawiał się wraz z nimi, mimo że w trakcie rozpływania się malinowych kostek, raczej ich nie rozgryzałam.

Chwilami wszystko przeszywał cytrusowo-malinowy kwasek. To za jego sprawą przebijały się galaretki. Szybko jednak soczysta kwaśność schodziła na dalszy plan. Oto słodkie, cukierkowo-konfiturowate maliny wpisały się w mocno słodką czekoladę. Galaretki były głównie słodkie, cukrowo, ale i maliny czuć. Pobrzmiewała w nich słodka sztucznawość. Nie wydała mi się strasznie napastliwa, a wręcz łagodna i słodko-mdła. Autentyczne maliny były w tym zdecydowanie za słabe. Malinowa cukierkowość górowała, jednak pojawiająca się epizodycznie lekka kwaśność nakręcała też ogólną, naturalną owocowość.

Arachidy i morele wydały mi się zagłuszone słodyczą.

Morele pojawiały się nieco później, nienachalnie zaznaczając swoją obecność. Smakowały... sobą, a więc słodką, suszoną morelą. Nie były podkręcone, ani nic. Te łagodne owoce podkreśliły motyw jabłek i cytryny przy galaretkach, dodały swoje trzy grosze - stąd piszę o "ogólnie owocach". W całości zdarzało im się gubić pod naporem galaretek malinowych.

Orzeszki, prażone i wraz z cukrową czekoladą budzące skojarzenia z masłem orzechowym, czuć przed rozgryzaniem. Niby wyraziste, a jakieś jakby się poddały. Wspierały morele, pomagając im się odnaleźć. Rozgryzane, zrównywały się z galaretkami. Ja jednak robiłam to pod koniec, a więc gdy te drugie już trochę się rozpuściły, więc tak na końcu to "czyste" fistaszki dominowały. Ogólnie czuć te dodatki "obok siebie", jakoś średnio się splatały.

Gdy tak trafiałam na różne połączenia, często na wszystko razem, uznałam, że nie ma w tym ładu... Czekolada, mimo że wyraźnie mleczno-maślana, traciła na znaczeniu. Cukrowość aż drapała w gardle, słodziaśne, cukierkowe maliny mimo iż nienachalne to sprawiły, że reszta wyszła trochę niewyraźnie. Morele czuć chwilami zacnie, chwilami jakoś ich brakuje, a mimo to nie wiem, czy pasowały do tych słodziaśnych galaretek. Orzeszki... też jakoś tak - czuć, ale obok. Pod koniec każdego kęsa miałam wrażenie, że wyrazistość strasznie zabija po prostu smak cukru.

Po wszystkim pozostał posmak fistaszków, soczysta kwaśność owocowa i sztucznawo-cukierkowy, malinowy motyw. Czułam się zasłodzona i... to tak dziwnie, bez sensu. Najdłużej utrzymały się te ostatnie elementy, a więc cukierkowe przesłodzenie.

Mimo że zestawienie wydaje się pomysłowe, to czekolada wyszła niespójnie. Nie podobają mi się jednak proporcje dodatków.
Sama czekoladowa była lepsza niż klasyczna czy np. Kokosowa (potem dokładnie porównawszy składy, np. zawartość kakao - to nie tylko wrażenie), a i dodali dobre morele, dobre fistaszki. Galaretki malinowe... zdecydowanie mogłyby być bardziej autentycznie malinowe (czy to świeżoowocowe, czy konfiturowe) i mniej słodkie. Tak to były ot, galaretki... Problem w tym, że wyszło to, jak czekoladowy śmietnik, bo przede wszystkim słodko i tak, jak by powrzucać, co pod ręką było. Wydaje mi się, że jak wzięli się za taki wariant, mogliby spokojnie zamienić ilością morele z fistaszkami.

Całość wyszła tak, że trochę można podjeść, zasłodzić się bez emocji i bez obrzydzenia. Pomysł dobry, wykonanie? Zależy jak na to spojrzeć. Smak i konsystencja jakoś tam wyszły. Typowa limitka: można zjeść, ale tylko raz, nawet nie całość i bez żalu, że zniknie. Mnie cukierkowość zmęczyła po trzech kostkach. Dwa podejścia (choć jedno jeszcze skromniejsze i to jednego dnia) i... To samo. Reszta trafiła do Mamy. "Jaka dobra! Zwłaszcza jak na te malinowe galaretki się trafia, mniam! Ale... morele? Tylko tak raz może błysnęły, a tak to szkoda, że ich nie czuć. Ale i tak, jaka dobra!" - usłyszałam.


ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 170 g)
kaloryczność: 509 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, orzeszki arachidowe, galaretki (cukier, syrop glukozowy, woda, koncentrat soku jabłkowego, substancja żelująca: pektyny; kwas cytrynowy, koncentrat soku malinowego 0,7%, regulator kwasowości: cytrynian sodu; naturalny aromat, koncentraty roślinne: bataty, jabłka, rzodkiewki, czereśnie) tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, kawałki suszonych moreli (morele 85%, dekstroza, konserwant: dwutlenek siarki), serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, miazga z orzechów laskowych, emulgator (lecytyny), ekstrakt waniliowy

czwartek, 28 listopada 2019

Studentska Kokos mleczna z kokosem, orzechami arachidowymi i galaretkami

Czasem to, czym kieruję się przy wyborze czekolady na dany dzień, jest nieodgadnione nawet dla mnie. Po Wedlu z galaretkami, po Terravicie z kokosem (i migdałami) jakoś mnie naszło na tę czekoladę. "Coś ciekawego, a jednocześnie względnie znanego" - takie czekolady często zabieram na uczelnię. Zawsze tylko się boję, że trafi się coś zbytnio zasładzającego i nie podołam, ale tu ilość dodatków sprawiła, że pomyślałam, iż może nie będzie tak źle. Gdy zobaczyłam skład, strach wrócił. Liczyłam, że to tabliczka z galaretkami kokosowymi i orzechami, a tu... cząstki kokosowe swoją drogą, a... galaretki o nieokreślonym smaku swoją?


Orion Studentska Mlecna S Chuti Kokosu / Mliecna S Chutou Kokosu / Chut' Kokos to mleczna czekolada o zawartości 25 % kakao z orzeszkami ziemnymi, cząstkami kokosowymi i galaretkami cytrusowymi.

Gdy tylko zaczęłam rozrywać sreberko, dobiegła mnie nienapastliwa woń kokosa o słodkim, naturalnym, choć nieco przerysowanym charakterze. Za sprawą przesłodzonej, mlecznej czekolady kojarzyła się trochę z Bountym. Po przełamani poczułam jeszcze arachidową nutę.

Tablica była konkretna, mimo wielu dodatków nie kruszyła się. Nie topiła się w palcach, a wyczuwalna tłustość nie przełożyła się na ulepkowatość.
Bogato wypełniono ją prażonymi, mocno chrupiącymi fistaszkami: całymi, połówkami i dużymi kawałkami o przyjemnej jakości. Ogrom zajęły miękkie, rwące się i odrobinę ciągnące, lepkie galaretki. Na oko odebrałam je jako bardzo soczyste. Najciekawszym dodatkiem, którego również nie poskąpiono, były drobniejsze od reszty kawałki kokosowe: nie za twarde, nie za miękkie. Cechowała je jędrność, a także pewna żujność. Nie lepiły się, trochę suchawe, widziały mi się jako galaretko-kostka zrobiona z kremowego mleczka, przemielonych wiórków i "ekstraktu z nadzienia Bounty'ego".

W ustach czekolada rozpływała się łatwo i trochę rzadkawo. Raczej kremowa, tłusta w sposób mleczny, dość szybko ujawniała dodatki, ale cały czas je oblepiając, podobnie jak i usta. Całość była trochę ulepkowata.
Galaretki istotnie cechowała silna soczystość. Były glutowato-miękkie i średnio rozpuszczające się. Trochę śliskawe, trochę grudkowato-scukrzone. Dziwne. Niby w porządku, acz ta glutowatość odpychała.
Kawałki kokosa wyszły przy nich konkretniej, lecz twardości im brak. Poniekąd były kremowe, tłustawo-mleczne, przy czym rozchodziły się na grudki, rozpływając się częściowo.
Orzeszki to z kolei cudownie chrupiące, spore sztuki jakby prażono-świeże.
Wszystko okazało się w miarę spójne, jeśli o konsystencję chodzi.

W smaku sama czekolada uderzyła czystym cukrem, górującym nad maślano-delikatną bazą. Wydała mi się mieć nieco orzechowy posmak, jednak pewnie po prostu przesiąkła dodatkami. Je, zwłaszcza kokosa, czuć bowiem niemal od razu.

Nuta aromatu kokosowego subtelnie dała o sobie znać, po czym przywołała lekki, idealizowany smak Bounty'ego, gdyż wkomponowana była w cukrowo-czekoladowe otoczenie. Mieszając się z orzechami, kokos wypuścił też naturalniejszy motyw mleczka. Oczywiście nasilał się przy dodatkach, ale ciężko mu szło przez ilość cukru.

Otóż kawałki kokosowe smakowały mało wyrazistym kokosem. Za sprawą dominującego w nich mleczka kokosowego wchodziły w smak mlecznej czekolady. Pobrzmiewał też bardziej sztuczny, ale całościowo niknął w ogólnie cukrowym otoczeniu. Kawałki kokosowe same w sobie były bardzo słodkie i ogólnie przez to mdławe.

Galaretki też podbijały cukier. Okazały się mdłe w tej cukrowości, jednak gdy rozpuszczały się lub gdy je wysysałam, tchnęły w resztę odrobinę soczystego kwasku soku z cytryny. Próbował przełamać słodycz, ale potem tonął w cukrowości. Nie podeszły mi, aczkolwiek jakoś się wtopiły w resztę... co uratowało sytuację. Powiedzmy.

Arachidowy wątek też trzymał się raczej za kokosem, dopóki nie zaczęłam rozgryzać orzeszków. Wtedy to intensywne, prażone fistaszki dominowały. W cukrowo-mlecznym otoczeniu, odlegle kojarzyły się ze snickersowym masłem orzechowym (wymyślam).
Galaretki swoją namiastką kwasku przyjemnie mieszały się z kokosem (ciut nie pina colada - nie piłam jej, ale wariant smakowy czasem wydaje się ok), ale z orzeszkami... Coś nie grało.

Po wszystkim pozostało przesłodzenie i posmak orzeszków ziemnych... O kokosa już trudniej, choć trochę pobrzmiewał. Lekka galaretkowatość nie wychylała się, acz była.

Całość mi nie smakowała, bo po prostu zacukrzała, nie reprezentując żadnego konkretniejszego smaku. Z racji ogromu cukru po prostu nie byłam w stanie tego jeść. Owszem, elementy przełamujące pojawiały się, ale one tylko epizodycznie osłabiały słodycz. Całościowo to przeciętna cukrotabliczka z cukrowym dodatkiem... i niecodziennym kokosem. Niestety jednak i tak, jedyny element, który mógłby uczynić z niej coś naprawdę wartego uwagi był niedopracowany i w dodatku pożałowano go.

Szkoda, że galaretek nie zrobili też właśnie kokosowo-cytrynowych, a nie cukrowo-żadno-cytrynowych i zdecydowanie wolałabym więcej kostki kokosowej kosztem innych dodatków. Te nijakie galaretki przypomniały mi, dlaczego nie lubiłam tych czekolad wcześniej - wydaje mi się, że były takie same, jak w klasycznej wersji. W tej, bo poskąpili kokosa, czuć też niską jakość samej czekolady. Ja bym sypnęła do niej jeszcze wiórki - może zyskała by pazur.

Większość powędrowała do Mamy i nawet ona uznała, że to zdecydowanie przecukrzona, za mało kokosowa czekolada. Odpowiadały jej jednak galaretki: "kwaśne, jakich w czekoladzie fanką nie jestem, ale tu fajnie tak ten kwasek wyszedł".


 ocena: 4/10
kupiłam: Aldi
cena: 6,99 zł (za 180 g)
kaloryczność: 515 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, galaretki 13% (cukier, syrop glukozowy, woda, kwas cytrynowy, pektyna, cytrynian sodu, aromat, tłuszcz palmowy i kokosowy, wosk karnauba), orzechy arachidowe 12%, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, kawałki kokosowe 9% (mleko kokosowe 47%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, błonnik owsiany, substancja żelująca: alginian sodu; naturalny aromat, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, cytrynian potasu) miazga kakaowa, tłuszcze roślinne (palmowy, Shea), emulgatory (lecytyna słonecznikowa, polirycynooleinian poliglicerolu), tłuszcz mleczny, laktoza, serwatka w proszku, ekstrakt waniliowy

środa, 21 sierpnia 2019

Orion Studentska Zlata Edice mleczna z orzeszkami arachidowymi, galaretkami limonkowymi, marchewką i pestkami dyni

Lubię marchewkę, ale sama z siebie bym jej z czekoladą nie łączyła. Nie żebym była "na nie", tylko jakoś tak nie widzę fajerwerków przy tym połączeniu. Jedyną czekoladą z tymże niepozornym warzywem, którą jadłam, był Lindt Carrot Cake, nie powiem, smaczny. To, co dzisiaj Wam prezentuję, widziało mi się jednak o wiele dynamiczniej. Ciekawiej? Na pewno egzotyczniej.

Orion Studentska Zlata Edice Mlecna Cokolada Karotka Dynova Seminka A Zele S Chuti Limetky to mleczna czekolada o zawartości 34 % kakao z kawałkami marchewki, pestkami dyni, orzeszkami ziemnymi i galaretkami limonkowymi; "smak inspirowany USA".

Już przy otwieraniu poczułam moc fistaszków, które za sprawą mocno mlecznoczekoladowego towarzystwa, kojarzyły się wręcz z wyidealizowanymi Reese's, a co za tym idzie, z masłem orzechowym. Ze spodu, a po przełamaniu to już w ogóle, uwolniła się także słodka soczystość. Należała do cytrusów, ale łączyła się z zapachem słodkiego, owocowo-marchwiowego soku, co podkreśliły orzeszki. Wszystko to byłoby przesłodzone, gdyby nie naturalnie gorzkawa nuta - prawdopodobnie pestek dyni, ale niezbyt jednoznaczna, a wymieszana z arachidowością.

Już w dotyku lśniąca, dość ciemnawa tabliczka wydała mi się tłusta, acz nie miękka; przy łamaniu lekko pykała. Było to spowodowane twardością z racji grubości. Dodatki wtopiono porządnie, nic nie wypadało, nie kruszyło się.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, kremowo, ale nie za tłusto. Gładko, trochę zalepiała i dość szybko odsłaniała dodatki, których nie poskąpiono. Właściwie chyba przez to, jak była nimi najeżona, zakrawała o ulepkowatość, ale znowuż właśnie w tym, jak zacne to dodatki były, tkwił jej urok. Oczywiście nie w każdym kęsie trafiało się połączenie wszystkiego (a np. orzeszki + dynia, galaretki + marchewka, galaretki + orzeszki itd., ale smacznie się to zgrywało).
Orzeszki i pestki - całe, połówki, ale i trochę po prostu średnich kawałków, były cudownie chrupiące, odpowiednio, a więc dość mocno podprażone.
Galaretki okazały się tylko początkowo zwarte, jędrne i soczyste. Szybko zaczynały się rozpuszczać, mięknąc do postaci żelowo-galaretowatej, podtrzymując soczystość. Okazały się gładkie i mięciutkie. Trochę się lepiły, oblepiały zęby, ale znikały dość szybko.
Najciekawszy dodatek, czyli kawałki marchewki, wyszedł trochę podobnie do galaretek. Najpierw twardawo-jędrne, nasiąkały i miękły, by potem pooblepiać zęby.
Nie lubię czekolad do gryzienia, więc na tę obrałam taką taktykę: pozwalałam wszystkiemu się rozpływać, trochę tylko rozganiając dodatki językiem. Galaretki rozpływały się, a np. marchew "nabierała odwagi", miękła itd. Pojedynczo kąsnęłam to tu, to tam, po czym zaczęłam podsysać dodatki. Pestek część rozgryzałam (tak "obok czekolady"), część zostawiałam na koniec, a orzechy ewentualnie nadgryzałam, by porozgryzać już gdy czekolada zniknie. Ta cały czas była dzięki temu obecna, bo po prostu rozpływała się. W takiej formie wszystko mi pasowało.

W smaku czekolada zarzuciła na mnie cukrowo-waniliowe sidła, po czym wprowadziła maślaność. Mocno nasiąknęła orzechami, dzięki którym  nutka kakao wyraźnie się zaznaczyła. Jej mleczność była wątła, dodatkowo osłabiana przez dodatki, ale wcale nie wyszło to na niekorzyść.

Ogólna orzechowość została podkręcona wyrazistymi fistaszkami, które to dawały z siebie 100 %. Z cukrowo-kakaową czekoladą kojarzyły się trochę ze Snickersem. Takie, rozgryzane dominowały zupełnie, więc raczej zostawiałam je na koniec. Nie tak szybko gryzione, zestawione z kawałkami słodkiej marchewki z "wytrawnanym, surowawym" echem, za sprawą maślaności czekolady z kolei sugerowały masło orzechowe.

Galaretki również wplatały się w samą czekoladę. Najpierw weszły w korelację z kakao, podkreślając je goryczkę i dodając troszeczkę goryczki. Podbiły cukrowość, po czym gdy ewidentnie się odsłoniły, serwowały pełnię smaku i przez jakiś czas dominując zupełnie. Była to cukrowo-cytrusowa limonka, ze specyficznym posmakiem goryczkowato-kwaskowatym, a jednocześnie soczyście słodkim. Podrasowana cytryną, co dało efekt też po prostu cytrusowej galaretki, ale również niewątpliwie na kwaskawo-jabłkowej bazie. By to zrobić, nie potrzebowały rozgryzania. Bardzo, bardzo słodkie, ale przełamywane epizodycznie innymi składnikami. Zwłaszcza, gdy bliżej końca (lub na koniec) je rozgryzałam.

Trafiwszy językiem na marchewkę, pomyślałam, że jest słodko-żadna, ale po chwili, a już zwłaszcza gdy bliżej końca rozgryzałam jej kawałki, roztaczały swój smak. Były zaskakująco... wyraziste, jeśli tylko nie wystąpiły w połączeniu z galaretkami (te bardzo je zagłuszały). Po prostu jak lekko podgotowana marchewka. Wyszły słodko w marchewkowy sposób, a jednocześnie bardzo wytrawnie.
Z większą ilością fistaszków nakręcały skojarzenie z duetem "masło orzechowe + sok marchwiowy", przy galaretkach wychodziły zdecydowanie na słodko, a z pestkami dyni... to zależy. Raz i drugi jak gotowana marchew (tak wytrawnie), a czasem kojarzyło mi się to z "marchewkowym ciastem z dynią".

Pestkom dyni nie mogę zarzucić nic, a nic! To zacne, intensywne smakowo sztuki, które swoją naturalną gorzkawością świetnie podkreśliły kakao i cudownie współgrały ze wszystkimi dodatkami.

Przy mieszaniu się dodatków, przy tym jak je czekolada odsłaniała, bardzo rosła jej cukrowość. Dzięki dodatkom nie zacukrzała niemiłosiernie; wyszła nieźle, pozwalając im działać.

Największą przyjemność sprawiało mi rozprawianie się z dodatkami, gdy znaczna część czekolady zniknęła. To wtedy rozganiałam je językiem i porządnie rozgryzałam, jak mi się podobało. Niektóre (fistaszki) umyślnie zostawiałam na sam koniec, by poczuć wszystko inne. Te bowiem, rozgryzane, stawały się smakiem numer jeden. Galaretki rozpuszczały się, więc w tym momencie też już nie zagrażały ciekawej marchewce. Właśnie końcówka należała do niej. I też wychodziła różnie (a to bardziej słodko, a to wytrawniej) w zależności, co akurat było w kęsie. Pestki dyni... jak to pestki - smakowite zawsze i wszędzie.

Jako posmak jednak i tak to bardzo słodka, ale z namiastką kakao, czekolada pozostała. Obok jakby surowej marchwi, przyjemnie podkreślonej orzeszkami i pestkami dyni. Wszystko to wyszło w pewien sposób... słodko, ale jednocześnie zahaczając o wytrawność. Galaretki, mimo galaretkowego i cukrowego wątku, wyszły zaskakująco naturalnie, w posmaku już zajmując podrzędne stanowisko. Nie czułam żadnej chemii, zacukrzenia (mimo że czułam bardzo, bardzo silną słodycz) czy zatłuszczenia.

Bardzo oryginalna tabliczka i wcale w tym nieprzekombinowana. Połączenie marchwi (właśnie takiej słodko-wytrawnej) z pestkami dyni i orzeszkami dało genialny efekt. Sama dynia cudownie przełamała cukrowość, podkreśliła kakao. Galaretki limonkowe również przypadły mi do gustu, bo wyszły autentycznie owocowo, mimo że również cukrowo. Pasowały do kompozycji, acz z racji intensywności smaku chyba mogłoby być ich nieco mniej. Czasami bowiem marchew zdawała się przygłuszona. Sama czekolada okazała się mało istotną bazą, jednak również wyszła przyzwoicie.

Żadnych zastrzeżeń, a plus za pomysłowe zestawienie dodatków, które w dodatku jakościowo również dobrze wyszło. Świetnie się sprawdza, gdy akurat chce się niewymagającej, ale nie nudnej czekolady, np. w dniu zapchanym wykładami (a nie ma nic lepszego niż ciekawy wykład i ciekawa czekolada!).
Resztkę (bo jednak czekoladziec wielki) dałam Mamie. Zachwyciła się całością, ale z błyskiem w oczach długo jeszcze wspominała głównie... galaretki.


ocena: 8/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech* (Aldi - u nas też były, ale tam wcześniej)
cena: 7 zł
kaloryczność: 518 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, galaretki (cukier, syrop glukozowy, koncentraty owocowe: jabłka, limonka 4,9%; woda, substancja żelująca: pektyny; kwas: kwas cytrynowy; regulator kwasowości: cytrynian sodu; olej palmowy, substancja glazurująca: naturalny wosk karnauba; naturalny aromat, barwnik: karoteny), tłuszcz kakaowy, prażone orzeszki ziemne, prażone pestki dyni, kawałki marchewki (marchew 80%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, olej słonecznikowy), pełne mleko w proszku, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, pasta z orzechów laskowych, lecytyny, ekstrakt z wanilii

*Nie, żebym po te czekolady kogoś tam wysłała. To było raczej na zasadzie przedstawienia mi listy, co ciekawego ten ktoś znalazł i pytanie, co z tego chcę, to przywiezie. Sama celowałabym pewnie w zupełnie inne tabliczki (czyt. w ogóle innej kategorii).

wtorek, 16 kwietnia 2019

Orion Studentska Zlata Edice mleczna z orzeszkami arachidowymi, rodzynkami i solonym karmelem

Nigdy nie lubiłam Studentskich (choć próbowałam po trochu może tylko dwa razy w życiu), zbyt napchane dodatkami czekolady (w tym zwykłe z orzechami) są u mnie obiektami pożądania tylko i wyłącznie w górach, od galaretek zawsze trzymałam się z daleka, więc... Więc postanowiłam jednej czy dwóm Studentskim dać szansę. Mija się to trochę z logiką, ale po prostu nowość tej marki wpisała się w klimat, na który ostatnimi czasy mnie naszło. Miałam ochotę na "różne czekolady z solonym karmelem", a ta niewątpliwie do pospolitych nie należy (mimo że do plebejskich może już tak).

Orion Studentska Zlata Edice Mlecna Cokolada Slany Karamel Prazene Arasidy a Rozinky to mleczna czekolada o zawartości 34 % kakao z fistaszkami, rodzynkami i solonym karmelem, produkowana przez Nestle.

Po otwarciu poczułam przede wszystkim cudowny zapach fistaszków. Plątała się przy nich spora ilość soli, co przełożyło się na skojarzenie z masłem orzechowym. Słodka nuta mlecznej czekolady oraz maślana karmelowość z tła przełożyły się na skojarzenie z babeczkami-czekoladkami typu "peanut butter cups". Wyraźnie czułam też rodzynki, które w bardzo udany sposób zagrały obrazem "pb & jelly", bo wpisały się w taki soczyście-galaretkowaty klimat, doskonale pasujący do arachidowego otoczenia. Byłam zaskoczona, jak smakowite to wszystko było.

W dotyku jednak już gorzej, bo tabliczka wydała mi się tłusta. Przy łamaniu w dodatku miękko-krucha, bo strasznie najeżona dobrem, które jednak dobrze się jej trzymało (więc nie wiem, dlaczego krucha).
W ustach rozpływała się łatwo, ale wcale nie jakoś specjalnie szybko ze względu na dodatki. Było ich mnóstwo, a mimo to nie miałam wrażenia, że to jakiś zlepek, a czekolada. Rzeczywiście była dość tłusta, ale także maślano-kremowa, trochę zalepiająca, ale nie wyjątkowo gęsta.
Struktura dodatków... zachwyciła mnie. Rodzynki (na pewno sułtańskie) wyszły niemal świeżowinogronowo - tak były jędrno-miękkie i soczyste. Fistaszki cudownie chrupiące. Najciekawiej wyszedł jednak karmel (już na oko dziwny, bo niemal biały). Miał bowiem strukturę sucho-kruchej, grudkowatej krówki. Początkowo był bardziej twardawy, ale pod naporem zębów ulegał, uginając się i rozpadając. Zębów specjalnie nie oblepiał, rozpadał się na "krówkowe grudki" i nasiąkał, po czym rozpływał się dość szybko. Przyznaję, że w tym wydaniu taka forma okazała się doskonała.

W smaku od pierwszego kęsa poczułam grzmot słodyczy. Skojarzyła mi się z wyjątkowo cukrowym nugatem, bo miała lekko orzechowy wydźwięk, nadany pewnie też przez leciuteńką nutkę kakao. Do grona słodyczy dołączyło też waniliowo-krówkowe echo. Była to za słodka, maślano-mleczna kompozycja.

Po chwili gwałtownie wzrosła orzechowość za sprawą najpierw pobrzmiewających, a potem niemal dominujących orzeszków ziemnych. Cała gęstość i maślaność jednoznacznie ukierunkowały je na masło orzechowe. Pojawiająca się raz po raz słonawość przypieczętowała to.

Gdy jednak wyłoniła się któraś rodzynka, podbijała słodycz i zawłaszczała ją sobie. Owoce były tu słodkie do granic możliwości, że aż nierealistycznie i... kojarzyły mi się przez to z dżemem / galaretką winogronową. Skojarzenie z połączeniem "peanut butter and jelly" jak na dłoni.

Wraz z odsłanianiem się dodatków, oczywiście nasilał się ich smak. A co dopiero, gdy zaczęłam rozgryzać je ostrożnie obok czekolady!
Czekolada o nugatowym wydźwięku podszeptywała Snickersa, gdy tylko zębem zahaczyłam o orzeszka. Orzeszki miały bowiem 200 % swojego arachidowego, prażonego smaku.
Karmel... właściwie nie wyszedł zbyt karmelowo (tak minimalnie). Mimo że był sowicie posolony, wnosił też dużo cukrowości. Wyszedł jak połączenie cukrowych, mlecznych krówek i cukrowego nugatu. Wydobył z samej czekolady bardziej mleczny smak. Tu znów nakręciła się nugatowość doskonale wpisująca się w Snickersa.

Niewiarygodnie słodkie, ale w owocowy sposób, rodzynki kryły w sobie odrobinkę soczystego kwasku. Owszem, gdy którąś rozgryzałam, dominował nad wszystkim smak rodzynek, ale otoczony przez winogronowe sugestie. Ogólna cukrowość dołożyła też skojarzeń z dżemo-galaretką.

Nie ważne, czy trafiłam na kumulację dodatków każdego rodzaju, pojedynczo czy np. orzeszek i rodzynkę / orzeszek i karmel / karmel i rodzynkę itd., cudownie się ze sobą zgrywały. Niby trochę rywalizując o dominację, ale jednak w przyjaźni. Zdziwiłam się, jak przyjemnie wyszły rodzynki w zestawieniu z solonym "karmelem" - z racji snickersowo-masłoorzechowego wydźwięku, jakby były dla siebie stworzone.

Po rozprawieniu się z dodatkami, czekolada wydała mi się głównie cukrowa, a tylko w znikomym stopniu waniliowo-czekoladowa. Wydawało mi się, że cukier aż drapał w gardle.

W posmaku zostało poczucie przesłodzenia i głównie dodatki, a więc rodzynki, fistaszki i nugatowa krówka... może i "karmelowawa" z racji słoności. Zostało to na dłużej, i o ile przesłodzenie było trochę męczące, tak sugestię snickersowo-pb&jelly'owatą przyjęłam z aprobatą.

Tabliczkę przecukrzyli, to pewne, ale wypchali ją cudownymi dodatkami, wcale nie przesadzając z ilością. Mimo to, czekolada wyszła zaskakująco zadowalająco (nie ulepkowato, a trochę waniliowo-nugatowo-kakaowo). Oczywiście to jednak dodatki nadały jej charakteru. Miała dzięki nim zapędy masło-orzechowe i rodzynkowo-winogronowe, a także snickersowe. Pozorna nugatowość, to, że karmel wyszedł bardziej krówkowo, a jednak całkiem sporo soli w tym było, okazały się... bardzo smaczne.

Nigdy Studentskich nie lubiłam, nie cierpię Nestle, ale ta czekolada mnie kupiła. Zszokowała mnie. Gdyby nie cukrowość, może zdobyłaby maksa.
Pyszna, ciekawa konwencja i zestawienie dodatków. Myślałam, że część powędruje do Mamy, ale nie. Taka niebanalna słodycz na kilka dni przed studenckimi egzaminami była moja i tylko moja.
Zastanawiam się, czy forma karmelu miała taka być w nawiązaniu do galaretek. Myślę tu o miękkości. Podobało mi się to w sumie. I... właśnie. Nie jest to typowa Studentska, bo nie dali do niej galaretek (których nie cierpię...iałam nigdy - teraz nie wiem). Osobiście uważam to za plus, bo tu raczej by nie pasowały, więc możliwe, że smakowała mi, bo właśnie ich nie zawierała, ale... postanowiłam dzięki niej sprawdzić inne smaki. Zastanawiałam się, czy dalej będę narzekać na galaretki (trafiały się bowiem i takie czekolady, w których kawałki owocowe wyszły galaretkowato, a mi i tak smakowały).


ocena: 9/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech (Aldi - u nas też były, ale tam wcześniej)
cena: 7 zł
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, pasta z orzechów laskowych, lecytyny, ekstrakt z wanilii), orzechy ziemne, rodzynki, kawałki solonego karmelu (cukier, słodzone skondensowane mleko odtłuszczone, cukier, syrop glukozowy, tłuszcz mleczny, tłuszcz kakaowy, woda, sól 2,9%

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Studentska mleczna z orzechami arachidowymi, rodzynkami i galaretkami

Człowiek nie musi się zastanawiać nad tym, żeby zabrać natychmiast rękę, kiedy dotknie czegoś gorącego, co może go oparzyć. Mózg podejmuje tę decyzję za niego. Tak samo u wielu osób działa czynnik, który ja nazywam "lubię-nie_lubię". O co chodzi? O to, że normalny człowiek jeśli czegoś nie lubi, to tego nie zje. Tak też, osoba nie lubiąca mięty w czekoladzie, nie kupi jej, ktoś nie tolerujący smaku mięsa, nie zje nic mięsnego, a ktoś krzywiący się na myśl o tłustych chipsach, powie "nie", gdy go nimi poczęstują. Proste i logiczne.
Jest też taka część społeczeństwa, która sama siebie pojąć nie może. Mało tego, właśnie takiej osoby bloga czytacie. Nie smakowała mi czekolada Studentska, nie lubię rodzynek w czekoladzie, nienawidzę galaretek - w każdej postaci. Pewnie pomyślicie, że upadłam na głowę, pisząc recenzję czekolady Orion, znanej jako... 
Studentska mleczna z orzechami arachidowymi, rodzynkami i galaretkami
Pytanie, wydawać by się mogło proste: dlaczego? W blogosferze zbiera ona bardzo dobre opinie, a ja zostałam nią poczęstowana, więc osobiście nic nie tracę. A może akurat odmieni mój świato- i czekolado-pogląd? (Nie.)


Wzięłam rządzik, oderwany od reszty 180-gramowej tabliczki. Dokładnie: oderwany, bo odłamaniem tego nie nazwę. Zauważyłam ciągnącą się trochę galaretkę i kilka wystających rodzynek. To był moment, w którym chciałam czekoladę rzucić i uciekać przez całą Polskę do mojej szuflady z Lindt'ami i Zotter'ami. Czy to będzie historyczny moment wystawienia 1/10 dla jakiejś czekolady na moim blogu?
Pierwsza kostka powędrowała do ust (a część czekolady zostało także na palcach). Cukier, zdecydowanie bardzo słodka czekolada. Mleczność... tak, zaraz nadeszła. Ku mojemu zaskoczeniu, nie wyczułam jednak żadnych obrzydliwych tłuszczy, chociaż nie wątpię, że w składzie są. Ona była po prostu za słodka i za szybko się rozpuszczała. Niby kiepska, przypominająca te słodkie pseudo-czekoladowe wyroby, ale plastiku mimo wszystko nie wyczułam. Można trochę zjeść, ale chętnie po nią nie sięgałam. 
Czekolady w czekoladzie jest stosunkowo mało. Większość stanowią dodatki, co jest niewątpliwie plusem ze względu na jakość czekolady. Jak ktoś akurat takowe lubi - powinien być usatysfakcjonowany. 
Zacznę od galaretek, by ich opis mieć już za sobą: smakowały jak stopiony w obleśną glutowatą masę cukier. Z lekkim kwaskiem. W dodatku były duże... kilka sztuk w jednym pasku. Okropieństwo, po prostu "ukoronowanie" przesłodzonej czekolady. 
Dalej, rodzynki. Jak już pisałam, nie lubię ich dodatku w czekoladzie, w czymkolwiek właściwie. Kiedy jednak spotkałam się z nimi w czekoladach Zottera, nie miałam nic przeciwko im. Co ze Studentską? Rodzynki były dziwnie miękkie i proszkowato-rozlazłe, jakby bardzo długo poleżały w wodzie z cukrem. Obawiałam się, że będą zatęchłe, ale nie. Słodkie w smaku, ale przy tym jednak wciąż typowo rodzynkowe... Jeśli mam być szczera, nie były takie złe. 
Ostatni dodatek, na poprawę humoru, to orzeszki ziemne, które uwielbiam i mogę jeść kilogramami w każdej formie. Ze wszystkich dodatków to ich było w tej czekoladzie najwięcej, z czego ogromnie się cieszę. Typowo fistaszkowe (jak niby opisać smak orzeszków?) i chrupiące. Takie zwykłe, nieprażone (albo prażone bardzo słabo) orzeszki. Przyznać muszę, że ratują one nieco całość.

Właśnie, jak już o całości... z jednej strony wiem, że bogactwo dodatków komuś innemu może smakować, z drugiej jednak... chcę zapomnieć o smaku tej przecukrzonej czekolady z cukrowymi galaretkami. Rodzynki (wybaczam im już tę konsystencję) i orzeszki spieprzone jednak nie były. Nie było tu żadnego obrzydliwego posmaku, oprócz kompletnego przesłodzenia. To też może smakować komuś, kto lubi słodkie, mleczne tabliczki. Jak ktoś patrzy na kalorie, to z nimi też nie jest fatalnie.


ocena: 3/10
kupiłam: poczęstowałam się
cena: jak wyżej
kaloryczność: 495 kcal / 100 g 
czy znów kupię: nie kupiłam i tak też pozostanie

czwartek, 19 marca 2015

Studentska grzane wino - jabłko mleczna z jabłkami, galaretkami i orzeszkami ziemnymi

Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie pierwsze oznaki zimy (nie, nic mi się nie pomyliło), to pojawianie się grzanego wina w każdej możliwej odsłonie. Nie umiem się mu oprzeć, po prostu nie umiem. Pewnie zastanawiacie się, po co ja to piszę, ale następny akapit powinien to nieco wyjaśnić. 
Na wielu blogach można znaleźć bardzo pozytywne recenzje czekolad od Nestle, o nazwie Studentska, która od razu przywodzi na myśl mieszankę studencką (przynajmniej dla mnie). Zawsze byłam kompletnie wyprana z uczuć co do tej czekolady i mijałam ją obojętnie. W końcu, co nadeszło z limitowaną edycją zimową (tak, otwieram ją dopiero teraz), przełamałam się i dokonałam zakupu. Tylko ze względu na smak - grzane wino i jabłka. Jak dla mnie, od razu zabrzmiało to bardzo obiecująco, szczególnie, jeśli dodać do tego orzechy arachidowe, no i oczywiście, charakterystyczne galaretki, których w sumie byłam dość ciekawa. 


Po rozerwaniu papierka z zaskoczeniem odkryłam pazłotko, z którym chwilę się pomęczyłam, aż w końcu nadeszła chwila, kiedy dostałam się do samej czekolady. Nie pachniała zbyt ładnie. Słodko i jakby... tanią herbatą stylizowaną na grzaniec. W ogóle nie przypominało mi to zapachu mlecznej czekolady, którego się spodziewałam. Nie zrażona, ułamałam pasek. Gruby, widać, że środek jest nieźle naładowany. Może, mimo zapachu będzie smacznie. 
Przeliczyłam się. Tłusta, przeraźliwie słodka czekolada z kawałkami, których w pierwszych sekundach nie potrafiłam nazwać. Skupiłam się na czekoladzie, chociaż nie było to łatwe, po od razu dało mocnym smakiem soku jabłkowego średniej jakości, sklepowego, baaardzo dosłodzonego ze naganną ilością kwasku cytrynowego. Kakao w ogóle nie czuć. Nawet mowy o nim nie ma. Jest za to inna nuta... jakby cynamon? Niestety, zagłuszony słodkością. Ze zrezygnowaniem wzięłam się za wyłapywanie smaku nadzienia. Były orzechy arachidowe i to całkiem dużo - pierwsze pozytywne zaskoczenie. Była galaretka; klejąca i ciągnąca się, o wcześniej opisanym smaku jabłka. To te galaretki nadają ten smak soku? Czyli wracam do punktu wyjścia i dalej nie wiem właściwie, jak smakuje sama czekolada (i chyba nie chcę wiedzieć). Był jeszcze trzeci element, też jakby jabłko (ale kawałków jabłka w składzie nie ma), więc w sumie nie wiem. Na pewno czuć ten nieszczęsny sok. Po kilku kostkach nie oświeciło mnie, a ja miałam dość jakichkolwiek słodyczy przez resztę dnia. 

Ogólnie nie wiem, co o tej czekoladzie myśleć. Jest mało czekoladowa i w dodatku ma fatalny skład, z tych wszystkich dodatków zrobił się kompletny śmietnik, jakby chcieli zrobić czekoladę ze wszystkim, czym się da, a nie wyszło. I jeszcze kwestia grzańca... w ogóle nie zgadłabym smaku, gdyby nie było napisane na opakowaniu. 
Nie wiem, co ludzie widzą w tej firmie. Nawet nie mam zamiaru próbować innych smaków. 
Galaretki mogłyby wypaść fajnie, gdyby na nich się skończyło, bo jak dla mnie po prostu za dużo tu wszystkiego.
Kompletnie nie rozumiem fenomenu Studentskich. 


ocena: 3/10
kupiłam: jakiś mały sklep osiedlowy (nie w moim mieście)
cena: coś koło 7 zł
kaloryczność: 505 kcal / 100 g 
czy znów kupię: na pewno nie