Zamawiając tę czekoladę czułam, że nie dorówna pysznej Mango and Mace, która oprócz smakowitości mango kryła w sobie cudowną goryczkę korzenia maca i ciemnej czekolady, a poczytawszy o niej trochę opinii tylko się w tym przekonaniu utwierdziłam. Mimo to postanowiłam i tak ją kupić, chociażby ze wzgląd na to, że podjęłam się utopijnego wyzwania spróbowania wszystkich Zotterów i bardzo lubię mango, które w czekoladach jest rzadko spotykanym dodatkiem.
Nie miałam pojęcia "czym różnią mango PREDA od zwykłych", ale jako realistka (no dobra, w najbardziej optymistycznym przypadku, pesymistyczna realistka) wiedziałam, że nie mam co liczyć na to, że się dowiem dzięki samej czekoladzie, więc przeszukałam internet. PREDA to działająca od 40 lat fundacja walcząca o prawa dzieci i ratująca je na Filipinach. Od PREDA właśnie Zotter zakupił owoce będące tytułowym składnikiem tejże tabliczki.
Po rozchyleniu papierka zobaczyłam, jak zwykle w przypadku mlecznych Zotterów, nieco rudawą tabliczkę oraz poczułam smakowity zapach słodkiej, uroczej czekolady. Miała karmelowo-orzechową nutkę, ale oprócz tego, wydobywał się z niej akcent nerkowców i owoców, które nasiliły się po przełamaniu. Wtedy jednak to głównie mango skupiało na sobie uwagę.
Warstwa czekolady była tłusto kremowa, przez co rozpuszczała się znacznie szybciej od gęstego, nietłustego, a wręcz owocowo śliskiego nadzienia, co miało swoje plusy i minusy. Zaletą na pewno jest, że to nie za tłusta kompozycja (choć aż taka lekka też nie), ale doszukałam się wady w rozchodzeniu się smaków.
Sama czekolada mleczna to dosłownie ideał takowej, zwyczajnej. Bardzo słodka, ale w pozytywnym znaczeniu, przede wszystkim głęboko mleczna i z nutką kakao. Wpasowała się w całość.
Z czasem spod czekolady zaczynał wychylać się kwaskowaty, owocowy smaczek.
W końcu udało mu się wywalczyć znaczące miejsce, ale osiągnął to w połączeniu z silną pudrową słodyczą, którą mają wszystkie owocowe Labooko i która w dużej mierze jest białoczekoladowa, ale właśnie w połączeniu z owocami zawsze kojarzy mi się z pudrowymi cukierkami.
W końcu udało mu się wywalczyć znaczące miejsce, ale osiągnął to w połączeniu z silną pudrową słodyczą, którą mają wszystkie owocowe Labooko i która w dużej mierze jest białoczekoladowa, ale właśnie w połączeniu z owocami zawsze kojarzy mi się z pudrowymi cukierkami.
Na szczęście także smak owoców był tu bardzo, bardzo mocny i soczysty. Właśnie: owoców, bo nie było to tylko i przede wszystkim mango. Owszem, było je czuć bardzo wyraźnie, ale jego charakter został mocno zabarwiony cytryną, a więc jej kwaskiem. Oprócz dość silnej słodyczy, ganasz był bowiem naturalnie, soczyście kwaśny. Pod koniec właściwie miałam wrażenie, że cytryna zrobiła się wyraźniejsza niż mango, bo do kwasków dołożyła się także nutka jogurtu.
Na końcówce czekolada mleczna jakoś w ogóle odeszła w niepamięć, pojawiła się za to przyjemna, ale nie za silna, sugestia chili (żadna ostrość, a jedynie sugestia). Przyjemnie wyszło to z cytryną, ale i tak wolałabym, żeby np. chili było o wiele silniejsze, a cytryna słabsza, bo aż taki kwasek nie pasuje mi do mango - dojrzałe owoce są w końcu bardzo słodkie.
Pozostawszy z posmakiem cytryny i odrobinki mango oraz czekoladowej słodyczy, uznałam, że wolałabym o wiele większą ilość mango, bez dodatkowego "wyrównywania" smaku cytryną i słodzidłami. Ta czekolada w gruncie rzeczy była smaczna, nie było w niej smakowej przepaści między przesłodzeniem a kwachem, na jaką trafiłam w Raspberry with Lime, ale miałam wrażenie, że jak na czekoladę z mango-nadzieniem, tego mango to tutaj tak jakoś... za mało.
ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie