Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: koper. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: koper. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 października 2022

Vosges Chinese 5 Spice 90 % Cacao with Licorice Root ciemna z lukrecją, cynamonem, anyżem, nasionami kopru, pieprzem syczuańskim, goździkami i solą morską; słodzona surowym miodem

Kuchnia chińska mnie nie ciekawi, jednak akurat to, że mnie odpycha, zwalam, na to, że nie zagłębiam się w jej tajniki i kojarzy mi się głównie ze smażonymi daniami. Do tego koszyka skojarzeń wylądowały też wszelkie "danie 5 smaków", "przyprawa chińska miks 5..." itd. Gdy chodzi o tę czekoladę, oczywistym było, że nie muszę się żadnej smażeniny brać, a że Vosges lubię, interesowało mnie, jakie 5 przypraw / smaków, w jaki sposób wkomponują w czekoladę. 
Przepisując skład pomyślałam, że to w sumie przyprawiona jakby Whole Cacao Fruit 86% Whole Cacao Raw Honey. Ciekawe, czy zgadłam. Z opakowania dzisiaj prezentowanej producentka zachwalała, że dodana mieszanka obejmuje wszystkie pięć smaków, jakie wyczuwamy: od słodkiego, przez kwaśny, gorzki, słony i umami. Przypomniała, że przyprawy, wchodzące w jej skład, podobnie jak kakao, są pełne przeciwutleniaczy i minerałów. Ja - już sama - znalazłam ciekawostkę, że pieprz syczuański (jedna z dodanych przypraw) nazywany jest też pieprzem japońskim - no, no, mały zgrzyt kulturowy, co? (żart).

Vosges Lab VHC Chinese 5-Spice 90% Cacao with Licorice Root to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao (miazgi, tłuszczu, pulpy, białka i mąki / proszku), z korzeniem lukrecji, cynamonem cejlońskim, chińskim anyżem, nasionami kopru, pieprzem syczuańskim, goździkami, solą morską; słodzona surowym miodem wielokwiatowym.

Po otwarciu uderzył przede wszystkim słodziutki cynamon. Prawie niepikantny, a mimo to pierwszoplanowy. Miał łagodny charakter, odlegle kojarzący się z kwiatami. Zadbał o obraz słodkiego piernika, a dopiero później dopuścił do siebie wytrawniejsze przyprawy i wyraźnie wyczuwalną czekoladową bazę o mocno ziemistym charakterze. Była palona, gorzka, jednak jakby przykryta dymem. Przy niej raz po raz przebijały się soczyste, acz bliżej nieokreślone owoce. Śliwki? Mignęło skojarzenie z pierniczkami w czekoladzie i nadzieniem owocowym (wieloowocowym?). W pierniku namalowanym przez cynamon znalazły się także goździki i anyż, lukrecja... stanęły tuż obok przypraw wytrawniejszych, które mnie skojarzyły się trochę kminowato (a to pewnie mieszanka pieprzu, nasion kopru etc.). Połączyła je nuta... ciemnego chleba. Takiego z przypaloną skórką, zrobionego na miodzie (i zakwasie?).

Tabliczka o niemal czarnym kolorze wyglądała na bardzo masywną i konkretną, a jej spód sugerował mnóstwo wielkich kawałów dodatków. W dotyku była niby kremowa, ale też zdradzająca pewną pyłkowość (jakby pyłek miał zostać na dłoniach... ale nie zostawał). Dalej zaskoczyła bardzo.
Przy łamaniu była twarda, ale nie aż tak, jak można by się spodziewać. Ujawniła jakby nabąbelkowany, trochę proszkowy przekrój bez widocznych przypraw. Gdy robiłam kęsa, to było jak wgryzanie się w nie do końca utwardzoną, bo wciąż miękkawą (jakby miękko-zawilgoconą) taflę pyłku i masła, trzeszczącą od kryształków. Choć osobliwe, nie było to nieprzyjemne.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, jak na ciemną czekoladę dość szybko. Twardość szybko odrzuciła zupełnie, acz zwartość sobie zachowała. Początkowo, bo zaczynała jako zbitka proszku i masła, przybierająca na miękkości i zmieniająca się w pyłkową, gęstą zawiesinę. Była jakby masą z zawilgoconego, lepkiego pyłu, im bliżej końca, tym bardziej zawiesinowo-wodnistą. Czuć ziarnistość, chwilami proszkowość, pylistość, przemielone przyprawy. Niektóre nawet do chrupnięcia. Była też znikoma ilość drobnych kryształków soli, rozpuszczających się razem z czekoladą. 

W smaku pierwsze rozeszły się delikatne, niemal mgliste kwiaty, tworzące klimat rześkiego poranka. Błyskawicznie dołączył do nich cynamon - słodki, delikatny, szlachetny (ewidentnie cejloński). Zmieszał się z nimi. Razem odpowiadały za niską słodycz, która z czasem ruszyła, trochę rosnąć. Miała jednak wydźwięk ulotny, lekki. Wyobraziłam sobie wielokwiatowy jasny miód z cynamonem. Rześkość czasem trochę chyliła się ku słodzikowi (ale tylko trochę). 

A jednak zza cynamonu wychynęła też gorzkość. Podkręciła także tę cynamonową, wraz z jej pikanterią. Pojawiło się sporo różnych, korzennych przypraw. Pomyślałam o miodowym pierniku z gorzkimi przyprawami. Zgłosił się anyż i korzeń lukrecji, z dziwnie soczystym echem.

Słodsze nuty nagle jakby rozmyła lukrecja. We mgle ukryła miód, zmieniła rześki poranek na mglisty, chłodny poranek, a sama zaprezentowała się ewidentnie jako korzeń lukrecji o słodkim, a jednocześnie dziwnie "korzeniowo" gorzko-goryczkowatym smaku. Wprowadziła chłód, lekko szczypiąc w język. W pewnym momencie wyszła na przód.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa korzeniowa gorzkość lukrecji przywołała czarną ziemię. Ciemną, wilgotną, zimną. Ta nieco lukrecję poskromiła. Mgłę przemodelowała na dym. Zrobiło się gorzko w o wiele bardziej czekoladowym sensie. Ziemię nasączyła odrobinka soku cytryny. Przybyła kwaśność. Do głowy przyszedł mi jakby kwaskawo-cierpki dym. Zdarzyło się, że wyłapałam lekko słonawe echo, podsycające to. Sól była subtelna, szlachetna. 

A potem dym odsłonił piernik. Również czekoladowy, oblany czekoladą. Mocno przypieczony, pełen przypraw piernik o dość ciężkim wydźwięku. Czułam pieprz, coś goryczkowato-ostrego i wciąż cynamon. Odnotowałam kakao w proszku, po czym piernik zmienił się bardziej w pierniczki w czekoladzie. Takie delikatniejsze, bardziej cynamonowo-goździkowe, a więc korzennie słodkie. Czyżby kryło się w nich nadzienie owocowe? Czułam drobny kwasek... Jakby wieloowocowego (na bazie jabłek?) "pierniczkowego", może trochę z dominacją śliwek?

Ta myśl przekierowała przypieczony piernik na chleb... Ciemny chleb z mocno przypieczoną skórką... może chleb ze śliwką... Na pewno bardzo wilgotny, kwaskawy od zakwasu i... chleb zrobiony na miodzie! Jakby z kwaskawym miodem? Delikatna słodycz, która jedynie pobrzmiewała na tyłach pod koniec odważyła się znów zagrać wyraźniej.

Wielokwiatowy miód był rześki, nienachalny i wzbogacony o słodycz przypraw. Te jednak charakteru pod koniec się nie wyzbyły. Chleb podkreślił w nich wytrawniejszy aspekt, a więc też i cierpkość. Znowu do głowy przyszło mi coś kminowego, ale trzymało się to czekoladowych realiów za sprawą nutki pylistego kakao. Raz po raz, w zależności od kęsa, pod koniec podskakiwał smak którejś konkretnej: pieprzu, anyżu, lukrecji, goździków. Zdarzyło się, że nagle miód błysnął mocniej albo np. nagle w chlebie wyłapałam echo soli. Nadało to degustacji dynamiki. Wszystko czuć bardzo wyraźnie, z pobrzmiewającą ziemistą, czekoladową bazą w tle. Acz im więcej mocnych przypraw, tym czekolada bardziej odlatywała ku zwiewnym kwiatom i... Węglowi. Nagle pojawił się węgiel rozrabiany w wodzie. 

Przyprawy jednocześnie grzały i chłodziły język. Na koniec czułam zimne odrętwienie wywołane lukrecją - taką, która nie zapomniała o swym smaku, natomiast w gardle ogrzewanie chili. Sporadycznie pojawiał się kryształek soli, wyraźnie wprowadzając słoność, podjudzającą kwasek. Gdy została drobinka jakiejś przyprawy, czuć ją wyraźnie, ale nie nachalnie. Raz był to anyż, raz goździki, raz pewnie jeszcze co innego. 

Po zjedzeniu został posmak zarówno przypraw, jak i czekolady, w zasadzie na równych prawach. Z przypraw dowodził delikatny, słodki cynamon i chili (także jako ciepło w gardle), ale czułam też pieprz, lukrecję. Lukrecja starała się zdominować wszystko swym słodko-ostrym, chłodnym smakiem. Przez odrętwianie języka prawie osiągnęła swój cel, jednak cała mieszanka piernikowa, z nieco wytrawniejszym echem oraz ziemią, dymem i cierpkością kakao w proszku dała radę. Wyszła na jaw też dość mocna paloność i węgielność. 

Muszę przyznać, że całość mnie trochę zaskoczyła. To, jak połączyła łagodność (kwiaty, mglisty poranek, miód) z charakterem przypraw (pieprz, goździki, anyż) i mocnymi, niemal setkowymi nutami ziemi, dymu było niewiarygodne. Osiągnęła to dzięki lukrecji i miodowi. Pierwsza zapewniała przejścia od zwiewności do ostrości, miód natomiast połączył słodycz z wytrawnością - jakby za sprawą chleba. Cynamon cejloński wydawał się odpowiadać za słodycz i był tak wyczuwalny, że to też dziwne (skoro jest znacznie łagodniejszą odmianą), świetnie się wpasował. Tabliczka mimo mocniejszych nut, i tak wyszła zaskakująco... Słodko i łagodnie. 
Charakterne przyprawy nie zagłuszyły czekolady, a świetnie do niej pasowały. Zestawienie ostrości, gorzkości, słodyczy i sugestii kwasku, szczypta soli udane - kuchnia chińska lubi takie połączenia, a jednak wcale mi się z żadną chińską mieszanką to nie kojarzyło. Za nic bym jednak nie zgadła % kakao. 
Kompleksowa, ciekawa i po prostu smaczna. Choć konsystencja dziwna i nie moja, raczej ciekawostkowa, też nie wyszła źle. Co więcej zaskoczyła mnie, że przyprawy były prawie na gładko - to jednak dobrze, bo lepiej się wszystko przemieszało (nie chciałabym, by zostawały do chrupania).
Po zjedzeniu zostałam nie tylko z ciekawym posmakiem, ale też z zagwozdką, jak smakują nasiona kopru. Google przyszedł mi z pomocą, że: "jak słodka lukrecja".


ocena: 9/10
kupiłam: vosgeschocolate.com za czyimś pośrednictwem
cena: 6 $
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, surowy miód, korzeń lukrecji, cynamon cejloński, sól Baja Gold (z Zatoki Kalifornijskiej), anyż gwiazdkowy, nasiona kopru, pieprz seczuański, goździki, owoc kakao (białko kakao, mąka z kakao*), puree z pulpy kakaowej

*to zamiennik kakao w proszku

PS A spragnionych czekolady czystej, zapraszam do aktualizacji recenzji Beskid Cuba 70 %, bo dodałam tam recenzję miniaturki.

wtorek, 12 czerwca 2018

Rococo Roald Dahl George's Marvellous Medicine biała z lukrecją, borówkami amerykańskimi i koprem włoskim

Po Rococo Frobscottle & Snozzcumber przyszła pora na kolejną tabliczkę z serii inspirowanej twórczością Roalda Dahla, tym razem inną książką dla dzieci - "Cudowne lekarstwo George'a" - o chłopcu, który postanowił uwarzyć swojej zrzędliwej i zjadającej robaki babci eliksir, którego składnikami są m.in. pasta do zębów, curry w proszku, extra ostre chili, szampon do włosów, chrzan, wosk do podłóg i proszek na pchły. Cenię sobie kreatywność, sama lubię eksperymentować w kuchni, mam dziwny gust i lubię próbować dziwne rzeczy, a wszelkie ziołowe smaki w czekoladach mnie pociągają. Wszystko to, jak i miłość do lukrecji, przełożyło się na to, że dzisiaj przedstawianą tabliczkę uznałam za najciekawszą z całej oferty. Kupując żałowałam, że to biała, ale po spróbowaniu kilku kiepskich ciemnych i mlecznej oraz smacznej wspomnianej białej od Rococo, moje podejście do rodzaju (koloru?) tej czekolady zmieniło się o 180 stopni.

Rococo Roald Dahl George's Marvellous Medicine to biała czekolada z lukrecją, borówką amerykańską i koprem włoskim, mającą przypominać smakowo "cudowne lekarstwo".

W trakcie otwierania z opakowania wyrwał się intensywny zapach dobrej jakościowo, mocno maślanej białej czekolady. Nucie śmietanki towarzyszyła nieprzesadzona słodycz i ogrom... słodkawej, orzeźwiającej lukrecji / anyżu. Przy tym zaznaczała się leciutka wytrawniejsza pikanteria i uroczy wątek jagódkowo-cukierkowy.

Tabliczka trzasnęła-pyknęła w sposób charakterystyczny dla nieulepkowatych białych czekolad; w dotyku zaznaczała się jej tłustość, ale i pewna pudrowość. W ustach okazała się jednak, jak na białą, mało tłusta, ale bardzo gęsta, dość znacząco proszkowa. Przypominała w tym domowe lody. Nie była gładka, ponieważ zawierała sporo twardawych drobinek.

W smaku w pierwszej chwili była lukrecjowo słodziutko-chłodząca (efekt trochę podobny do mięty, ale tu lukrecji nie da się pomylić z niczym innym) i błogo maślana.

Zalewała to fala mleka.
Mleko łącząc się z lukrecją tworzyło złudzenie zimnego mleka pitego w upalny dzień.

Lukrecjowo-anyżowy smak szybko zaczął dominować, ale nie zabił innych smaczków. Był cudownie wyrazisty, choć nieprzesadzony. Wkomponował się w ogólną silną słodycz (w końcu lukrecja sama w sobie jest słodka). Chłodek tego dodatku sprawił, że słodycz była jak najbardziej przystępna, wydała mi się naturalnie zgłuszona, taka trochę słodzikowa, ale w pozytywny sposób, gdyż opierało się to na lukrecji. Kojarzyło mi się to (wraz z konsystencją) z lodami śmietankowymi.

Słodycz przełamana została też innymi czynnikami. Charakterniejszym była pewna wytrawność o ostrych zapędach. Ujawniała się głównie przy rozgryzaniu drobinek. Język był wtedy kąsany jakby schłodzoną pikanterią. Wydawało mi się, że ujawniała się przy tym także sól. To było niemal... korzennie-pieprzne, ziołowo-apteczne i wciąż obłędnie lukrecjowe.

Do śmietanki dołączał lżejszy akcent. To bardzo, bardzo nieśmiałe jagódki - może trochę kwiatowo-cukierkowe, ale też już "apteczne". Słodkie, ale rześkie, sugerujące odrobinkę kwasku.

Końcówka jednak i tak należała do pikantnej, wyrazistej lukrecji wgryzającej się w śmietankową maślaność białej czekolady. Silna słodycz podporządkowała się temu, nie odbiegała klimatem, była rześko-chłodząca, co cudownie wyszło przy pikanterii wyczuwalnej na języku jako... delikatne odrętwienie?

To poczucie pozostawało jeszcze dość długo, dłużej niż przyjemny posmak maślano-śmietankowej czekolady i (nieco mniej przyjemne) delikatne poczucie przesłodzenia (no ale w sumie w dobrym stylu).

Czekolada okazała się bardzo charakterna - lukrecjowa do potęgi, chłodząca, że aż jednoznacznie kojarząca się ze śmietankowymi lodami. Bardzo silna słodycz została genialnie przełamana poważniejszymi nutami, a błoga białoczekoladowość wcale przy tym nie ucierpiała.
Ta była bardzo białoczekoladowa i bardzo, bardzo lukrecjowa. Bardzo słodka, a zarazem charakternie wytrawna.

To najbardziej lukrecjowa czekolada, jaką jadłam. Co jednak ważniejsze, wciąż smakowała właśnie białą czekoladę, nie było w niej przesady. Co więcej, lukrecja nadała białej takiego bogatego, poważniejszego wydźwięku, że bardzo mi smakowała. Mimo silnej słodyczy nie zasłodziła, cudownie zaś ochłodziła i troszeczkę przypiekła pikanterią. Owoce wyszły tu tylko jako leciutki "doprawiacz", nie tak jak maliny w Frobscottle & Snozzcumber - (znaczący smak), ale wcale nie brakowało mi ich silniejszego smaku.
Od razu przywołała na myśl genialną białą Zotter Labooko Soy white - właśnie też anyżową / lukrecjową. Rococo wyszła intensywniej (intensywniej lukrecjowa, czekoladowa) i cudnie śmietankowo. To zjawiskowość w tabliczce.


ocena: 10/10
kupiłam: zamówienie przez e-mail
cena: 28,50 zł (za 70 g)
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: biała czekolada (cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, lecytyna sojowa), liofilizowana lukrecja, liofilizowane nasiona kopru włoskiego, liofilizowane sproszkowane borówki amerykańskie, sproszkowany burak, wędzona sól morska, suszone kwiaty lawendy, olejek z mirry

czwartek, 21 stycznia 2016

Zotter Pink Coconut and Fish Marshmallow biała kokosowo-malinowa z kremem i wiórkami kokosowymi oraz galaretką z pstrąga z jagodami, cebulą, koprem włoskim, pieprzem, chili, liściem laurowym i miętą

Przeglądając mojego bloga łatwo jest dojść do wniosku, że lubię niekonwencjonalne czekolady. Nie raz już próbowałam czekolad z mięsem i... ze zdziwieniem (ale nie aż tak dużym), odkryłam, że bardzo mi to połączenie pasuje. Łosoś z Alaski w czekoladzie też zrobił na mnie niemałe wrażenie, więc teraz już naprawdę coraz trudniej znaleźć dodatek, który wywołałby u mnie jakiś szok. Zainteresowanie - owszem, ale nie wiem, czego by trzeba było, żeby mnie zszokować. 
Tak też, od wymyślnych dodatków, jeszcze bardziej zaciekawiła mnie ciekawa forma tej czekolady, o którą naprawdę umiejętnie opisała Basia na swoim blogu Sex, Coffee & Chocolate.


Zotter Pink Coconut and Fish Marshmallow to czekolada kokosowo-malinowa z kokosowo-malinowym kremem i wiórkami kokosowymi oraz galaretką z pstrąga z małą ilością ciekawych dodatków takich jak: jagody, cebula, koper włoski, mięta, pieprz, chili, liść laurowy. 
Jesteście na to gotowi? 

Szybko rozchyliłam złoty papierek i moim oczom ukazała się czekolada, która wydała mi się dziwnie twarda, jak na białą tabliczkę. Nazwanie jej "białą" jest jednak małym minięciem się z prawdą, bo, jak widzicie na zdjęciach, ma ona bardziej beżowo-"pudroworóżowawy" kolor. 
Zapach jest przede wszystkim kokosowy, można w nim wyróżnić nawet np. mleko kokosowe, ale także typowy dla białej czekolady, czyli maślano-słodki, taki lekko waniliowy. Malinę czułam dopiero, jak się porządnie skupiłam i prawie dotykałam czekolady nosem.

Przy przełamywaniu czekolady poczułam, że zaczyna się lekko nadtapiać w palcach, a środek (galaretka) jest... dość ciężka do rozdzielenia: rozciąga się, ale w końcu ulega i się urywa. 
Środek ma "beżowawy" kolor o naprawdę lekkim, niewyraźnym różowym zabarwieniu. Nie jest to tak różnobarwne, jak na stronie Zottera, ale kojarzy mi się z... filetem z wędzonej ryby. 

Przy pierwszym kęsie poczułam bardzo silną słodycz czekolady o kokosowo-mlecznych nutach. Zaczęła się bardzo szybko rozpuszczać za sprawą tłustości, która jednak nie była zbyt ciężka, co często się zdarza w białych czekoladach. Ta była bardziej mleczna i taka kokosowa; powiedziałabym, że nieco rzadka. Po pewnym czasie pojawiał się i lekko owocowy kwasek malin oraz jagód.

Przejście od czekolady do kremu było tak spójne, że można by je przeoczyć. W pewnym momencie zrobiło się po prostu bardziej malinowo, wydaje mi się, że słodycz jeszcze bardziej się nasiliła, a tłustość już w ogóle przybrała na sile. Konsystencja była dość kremowa, ale nie całkiem gładka, bo tu już zaczęły pojawiać się soczyste wiórki z nieco twardawą konsystencją. Przy nich nasilił się kokosowy smak.

W pewnym momencie maliny stały się jakby mdłe i wymuszone, co skojarzyło mi się z Lindt'em Pink Explosion, co jednak miłym skojarzeniem nie było. Tutaj pojawiła się nowa nuta... jakby jakiś przypraw, taka nieco ostrzejsza... czego jednak nie byłam w stanie bliżej określić ze względu na słodycz, która tu już prawie wszystko zdominowała. Doszło do tego, że przy jednej trzeciej tej czekolady, było mi za słodko, ale... zjadłam ją do końca - już wyjaśniam dlaczego.

Te wiórki skojarzyły mi się z takimi twardszymi kawałkami rybiego mięsa w momencie gdy mój język natrafił na coś twardego i gumowatego... kojarzącego się z obślizgłym kawałkiem tłuszczu, który znajduje się przy rybich ościach.
Tu nasilił się "obcy" smak przypraw. Pokusiłabym się o wyróżnienie cebuli, chili albo kopru włoskiego, a wtedy... w ustach została tylko ta galaretka, słodycz zelżała, mimo że pozostała taka kojarząca się z piankami i... taki akcent lekko rybny dał się we znaki. Nie wiem, czy potrafiłabym stwierdzić, że to smak ryby (to samo tyczy się tych konkretnych przypraw), gdybym nie wiedziała, co jem.

Galaretka jest pełna małych kropek, które na pierwszy rzut oka mogłyby być wzięta za wanilię - nic bardziej mylnego. Spróbowana osobno ma o wiele intensywniejszy smak; mimo wciąż silnej słodyczy i motywu pianki czuć tu przyprawy i nutę... rybną.

Wtedy całość zaczyna grać: wierzchnia warstwa to względnie chude rybie mięso, przejście do kremu - mięso nieco tłustsze, a reszta tak, jak pisałam wcześniej. Nie ma tu jasno wyczuwalnego smaku ryby, ale jest zagranie na skojarzeniach i... oczywiście subtelny posmak.

Całości postanowiłam nie oceniać, bo... nie pasowała mi ta mdła nuta malinowa, nadmierna słodycz w ogóle trochę mnie zmęczyła, ale... ta czekolada dostarczyła mi niewyobrażalnie dużo zabawy, uśmiechu i humoru na cały dzień.
To nie czekolada: to granie na skojarzeniach i zabawa.


ocena: -
kupiłam: zamówiłam u dystrybutora
cena: 16 zł
kaloryczność: 466 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, masło kakaowe, syrop fruktozowo-glukozowy, wiórki kokosowe (8%), proszek ryżowy (ryż, woda, olej słonecznikowy, sól), pstrąg (4%), śmietanka z pełnego mleka w proszku, mleko, koncentrat ananasowy, proszek kokosowy (mleko kokosowe, maltodektryna), mleko kokosowe (2%), odtłuszczone mleko w proszku, suszone maliny (1%), cebula, słodka serwatka w proszku, koncentrat cytrynowy, żelatyna, suszone jagody, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, wanilia, sól, proszek cytrynowy (cytryna, skrobia kukurydziana) lecytyna słonecznikowa, koper włoski, mięta, pieprz, cynamon, chili Bird's eye, liść laurowy