Czasem zdarzy mi się trafić w internecie na "dobrą zwyklejszą" czekoladę i skusić się na nią. Są to takie, których nigdy nie widziałam, niepopularne, ale nie z tych, co to wygrywają odznaczenia na Akademiach Czekolady. Chcę zawsze mieć też jakieś prostsze do odkrywania. Nie lubię bowiem nudy, ale nie każdy dzień jest odpowiedni na te najlepsze czekolady (gorszego dnia takich jakoś mi szkoda). O Laurence nigdy wcześniej nie słyszałam, więc ostrożnie kupiłam jedną. Z tego, co na szybko wyczytałam, rodzina Laurence założyła swoją firmę w 1922 roku w greckim mieście Saloniki, czyli działają już od trzech pokoleń. Ponoć sami dokładnie dobierają składniki, przyprawy etc. No, obstawiałam (czyt. byłam pewna w 99%), że nie chodzi dokładnie o same ziarna kakao, bo w ofercie całkiem sporo tabliczek z dodatkami, a także innych rzeczy mają.
Laurence Premium Handmade Dark Chocolate 85% Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao.
Po otwarciu uderzył zapach kawy. Kawy gorzkiej, czarnej, ale nie siekiery. Wyraźnie pokazało się gorzkawe cappuccino, zestawione z mocno słodkimi pralinkami w tym właśnie wariancie. Czuć śmietankę, a także obrazowy motyw polewy cukrowo-kakaowo-ciemnoczekoladowej, pokrywającej wspomniane pralinki / czekoladki. Ogólna słodycz jednak była nieco stonowana intensywną wanilią, więc sama cukrowość nie dawała się we znaki aż tak bardzo. Palono-polewowy motyw wiązał się z intensywnym kakao, ale nie przełożyło się ono na pełną szlachetność kompozycji. Niemniej, zapach był w porządku.
Jako ciekawostkę na wstępie napiszę, że najpierw wzorku na kostkach nie mogłam ogarnąć, jednak kiedy dotarło do mnie, iż przedstawia damę w kapeluszu, nie mogłam odegnać skojarzenia z Panią Walewską.
Cienka tabliczka w dotyku wydała mi się potencjalnie kremowo tłusta. Przy łamaniu cechowała ją przeciętna twardość, a także średnio głośne trzaski. Gdy odgryzałam kawałek, zupełnie nie wydawała się twarda. Choć także przekrój sugerował jeszcze gładkość, doszukałam się w nim pojedynczych kryształków.
W ustach rzeczywiście była kremowa, dość tłusta w śmietankowo-maślany sposób. Chwilami sprawiała wrażenie aż śliskawej, a mimo to pyliście-pyłkowej. Rozpływała się w tempie umiarkowanym, z łatwością mięknąc na gibką, zawiesinową masę śmietankowego, rzadkawego budyniu, który lepił się do podniebienia. Na moment jakby gęstniała, po czym coraz bardziej rzedła i znikała trochę wodniście. Pozostawiała lekką pylistość; wrażenie, jakby coś pod zębami miało trzeszczeć. Było też sporo drobinek niedokładnie zmielonego kakao i małych grudek kakao w proszku - osobliwe uczucie.
W smaku również od początku dominowała kawa. Odważna, czarna i gorzka, acz nie powalająco mocna. Zakręciła się przy niej gorzko-palona nutka, pewna suchość.
Zaraz nadciągnęła też słodycz. Niczym cukrowa burza z waniliowym grzmotem. Kawę zasłodzono, wanilia dosłownie się w nią wgryzała, wydając się przy tym trochę karykaturalną. Raz po raz na ratunek do kawy doskakiwała cierpkość, ale i ona tonęła w słodyczy.
W wyobraźni ujrzałam całe mnóstwo słodkich czekoladek / pralinek cappuccino. Ewidentnie w ciemnoczekoladowej polewie, słodkich w specyficzny sposób. Aż nieco ciężkawy, cukrowy... To mieszało się jednak z wanilią, z której ilością też przesadzono. Czekoladki musiano podać do kawy.
Kawa wbrew pozorom miała się całkiem nieźle. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o gorzkawym cappuccino, może z dosypanym kakao. Rozlała się śmietanka, skupiająca uwagę raczej na wanilii niż cukrze, ale i tak zrobiło się za słodko. Cappuccino... zmieniło się w cappuccino waniliowe, a wśród czekoladek właśnie i takich, waniliowo-śmietankowych, waniliowo-maślanych wariantów nadzień się pojawiło. Wanilia chwilami ewidentnie była przerysowana. Przez to choć już przy pierwszych kęsach słodycz wyszła za mocno, ale jeszcze jakoś do zniesienia bez zbytniego narzekania, tak przy trzeciej kostce zaczynała już denerwować.
Kawa jednak, w takiej czy innej postaci, cały czas dowodziła. Czasem wracała ta czarna, zwyklejsza... niosąca paloność. Palona gorzkość chyliła się sporadycznie ku polewie kakaowej, by potem mrugnąć do orzechów. Palone orzechy? Orzechy zatopione w czekoladowo-kakaowej polewie? Coś takiego, co w końcu upuszczało motyw kakao w w proszku. Było cierpkie, proste i przynajmniej nieco tonujące słodycz.
Cierpkość kakao pozostała w posmaku. Wtedy udało jej się wyklarować spośród orzechów konkretniej orzechy włoskie. Niestety do tego czułam też za dużo słodyczy zarówno waniliowej, jak też "czekoladkowo-polewowo" czysto cukrowej. Mimo że obyło się bez drapania w gardle, i tak nie było najlepiej, bo przesłodzenie i tak czułam. Do tego usta były jakby nieco otłuszczone, a w ustach ostało się poczucie suchości jakby od pyłku kakao (a czekolada nie była pyłkowa).
Całość była w porządku, ale "premium" bym tego nie nazwała. To dobre wydanie czekoladek cappuccino, dość łagodnej czarnej kawy. Kompozycja prosta, gorzkawa, ale niestety też strasznie słodka. Nie od samego cukru na szczęście, a też wanilii, ale jednak. Nie przemówiła do mnie tłusto-rzednąca konsystencja, ale też nie była szczególnie zła. Czekolada w zasadzie dobra, ale w jej cenie (i niższej) można znaleźć o wiele więcej lepszych (choćby Lindt Excellence 85%). Zasładzająca, acz jeszcze do zjedzenia. Chociaż pod koniec (jak zostały mi 3 kostki), była tak denerwująco (ale nie że aż tak MOCNO) słodka, że zostawiłam tę końcówkę na kolejny dzień.
ocena: 7/10
kupiłam: przyjacielekawy.pl
cena: 13,10 zł (za 80g)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowe, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy