Będąc na Alasce, nie mogłam nie spróbować lokalnych smakołyków. Góry górami, ale nie samymi widokami człowiek żyje. Przy pierwszej możliwej okazji spróbowałam kiełbasek z renifera (niczym nie doprawiane, są lekko pikantne - najlepsze kiełbaski, jakie jadłam). Na jedną noc zatrzymałam się przy zatoce, gdzie ludzie żyją z rybołówstwa. Idąc uliczką nad samą wodą, można było zobaczyć gigantyczne, patroszone właśnie ryby, wiszące przed knajpkami i restauracjami. Wyglądało to wręcz groteskowo. Normalnego człowieka może by i obrzydziło, ale mnie? Ja po prostu weszłam do jednego z barów i zamówiłam curry ze świeżo złowionym łososiem i halibutem.

To był moment, w którym obiecałam sobie, że spróbuję jeszcze jednej rzeczy: alaskańskiej czekolady.
Przed samym odlotem z Anchorage, zajechałam do sklepu, o którym wcześniej trochę poszukałam w internecie. Mimo wielu czekolad na półce, przyszłam tam po konkretną rzecz. Mianowicie po czekoladę Modern Dwellers Chocolate Studio Smoked Salmon 65 % Chocolate Square, czekoladę ciemną, z zawartością 65 % masy kakaowej, z płatkami wędzonego alaskańskiego łososia królewskiego (z wiśniami i przyprawami "alderwood", czyli wędzonymi na dymie z palonego drewna olchowego).
Bałam się... ale nie samej czekolady, a transportu do Polski. O dziwo, nie stopiła się, ani nie połamała. W domu, wyjęłam ją w stanie idealnym. A nastąpiło to niespełna tydzień po powrocie - po prostu za bardzo mnie ciekawiła.

Otworzyłam niepozorne opakowanie, a pierwszą myślą było: "jakiś śledź!", co było po prostu reakcją zszokowanego zmysłu węchu. Wącham czekoladę, czuję rybę.
Po pierwszym "niuchu" zaczęłam wyczuwać także delikatne, kakaowe nuty. Ryba ewidentnie wędzona... łosoś. Mimo wszystko, zapach był po prostu dziwny i średnio mi się podobał. Przypominał ten ze sklepu rybnego, a nie np. zapach świeżej ryby spotykany w restauracjach sushi.
Na sam początek odgryzłam kawałek z brzegu, chcąc spróbować samą czekoladę. Była ona zbita, twarda, lecz trzasku przy łamaniu nie usłyszałam; może tylko lekkie czekoladowe chrupnięcie. W ustach zaczęła rozpuszczać się dość szybko, tworząc lekko mulistą grudkę, zdecydowanie tłustawą, w sposób bardzo przyjemny - czysty tłuszcz kakaowy.

W smaku była gorzka, ale nie zaliczyłabym jej do tabliczek cierpkich. Odnalazłam w niej także słodycz, jednak ułożoną i nienachalną.
Przy kolejnym kęsie poczułam... rybny posmak.
Wtedy gorzkość i łagodna słodycz dalej zachowywały się jak gdyby nigdy nic, a obok nich pojawiła się nuta wędzonego łososia. Tak po prostu, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie. Taka wkomponowana w całość.
Gorzki smak rozlewał się na końcu języka, przy samym gardle, resztę ust wypełniła słodycz, teraz nieco silniejsza, dalej jednak charakterystyczna dla ciemnych tabliczek, nie był to przesłodzony plastik.
Wszystko to wręcz absurdalnie łączyło się z łososiem, jego twardymi, lecz uginającymi się pod zębami kawałkami, okryte przez szczyptę soli i dziwny, lecz przyjemny, posmak jakiś delikatnych przypraw i charakterystyczną, niepełną, słodkawość cukru brązowego.
Momentami smak łososia oraz soli wybijały się ponad wszystko. Ich wyrazistość została jakby podkreślona i wzmocniona przez słodycz, a gorzkość, we własnym tempie, rozchodziła się gdzieś z tyłu. Przy którymś kęsie w głowie mignęło mi skojarzenie: wiśnie? Potem doszłam do wniosku, że to tylko sugestia składu, bo moje kubki zwariowały przez rybę. Owocowości tu raczej nie czułam, chociaż nie dam sobie ręki uciąć, że jej tam nie było. Byłam trochę skołowana połączeniem, tak dziwnym, że aż smacznym.
Raz wydało mi się, że zaczęło się robić odrobinę za słodko, ale potem trafiłam na większy kawałek słonawego łososia i zapomniałam o tej myśli. Dobrze, że sól i gorzkawość stały na straży łososiowego smaku.
Po ostatnim kawałku zrobiło się... słodko. Chwilę później w ustach czułam już tylko sucho-gorzkawy posmak kakao, co odebrałam z aprobatą. Potem... potem zostało poczucie jak po zjedzeniu wędzonej ryby.
Sama jestem zaskoczona, ale... ta czekolada bardzo mi smakowała. Lubię rybę, jem ją kilka razy w tygodniu, ale głównie w sushi. Wędzoną, samą w sobie, lubię, ale nie zwariowałam na jej punkcie. To, że czekoladę kocham, to wiecie, ale... kiedyś żyłam w przekonaniu, że pewnych rzeczy łączyć po prostu nie wolno. Teraz zmieniło się to o 180 stopni i tabliczki takie jak ta, utwierdzają mnie w przekonaniu, że słowo "dziwne" może być o wiele pozytywniejsze, niż "dobre". Ta tabliczka była dziwna, ale nie była dobra... Ona była pyszna.
Zotter z bekonem? Ja dziękuję, gdybym mogła kupować tę z łososiem częściej, robiłabym to, bo... to wszystko zostało tak połączone, że nie wyszła "czekoladowa ciekawostka", a smaczna czekolada.
ocena: 9/10
kupiłam: Modern Dwellers Chocolate Lounge w Anchorage
cena: 8.25 $
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: chciałabym