Pokazywanie postów oznaczonych etykietą USA: Alaska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą USA: Alaska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 sierpnia 2016

Astor Chocolate Alaska Milk Pretzel swirl Peanut Butter biała z masłem orzechowym i mleczna z preclami oraz solą morską

Kto nie lubi podróżować? Co człowiek, to jednak inne upodobania co do samego stylu spędzenia czasu na wyjazdach. Ja uwielbiam chodzić w terenie, z daleka od innych ludzi. Męczy mnie z kolei chodzenie po głównych ulicach miast, sklepach z pamiątkami itp. W ogóle nie rozumiem, po co ludzie kupują pamiątki. Znaczy... rozumiem po co, ale nie mogę pojąć dlaczego... W moim spartańsko umeblowanym mieszkaniu nie ma miejsca na takie rzeczy. To po prostu nie dla mnie. Jednak kiedy byłam na Alasce z pewną grupą osób, niestety musiałam się trochę przełamać i także jakieś sklepy z pamiątkami odwiedzić. Myślałam, że nic mnie tam nie zainteresuje... i tak właściwie było, do momentu, kiedy mój wzrok padł na czekolady wątpliwej jakości, ale o ciekawych smakach. Z czystej desperacji kupiłam jedną, a co tam...

Czy decyzji pożałuję? Nie wiem, ale z opisu, ta tabliczka wygląda na smaczną: czekolada z solą morską; mleczna z preclami, biała z masłem orzechowym w formie... "przeplecionej" (?). Te pokrętne słowa chyba najlepiej opisują Astor Chocolate Alaska Northern Lights Milk Pretzel swirl Peanut Butter

Otworzyłam opakowanie i zobaczyłam "przeplecione" kolory: jasny brąz i biel, połamałam na kostki i poczułam zapach typowej, słodkiej mlecznej czekolady.
Zupełny zwyklak. Po połamaniu kostek nie wykryłam żadnej wstążki z masła orzechowego, ani tym bardziej żadnych precli. Zbliżyłam białą połowę kostki do nosa i... poczułam lekki zapach masła orzechowego, mieszający się z bardzo słodką, białą czekoladą. To był zapach Reese's White, tyle, że z mniej intensywną wonią masła.

Włożyłam kawałek do ust, a ten szybko zaczął się rozpuszczać w sposób bardzo maślany. Nie był to całkiem czekoladowo-maślany sposób, gdyż znalazł się tu element pewnej opornej mazistości, jaki mają masła orzechowe. Co się zaś tyczy smaku... było bardzo słodko, zaplątała się waniliowa nutka, jednak po chwili wyprzedził ją... smak masła orzechowego. Nawet z odrobinką soli. W białą czekoladę wtopiono masło orzechowe, co, jak się przyjrzałam, także zobaczyłam: malusieńkie kropeczki. 
Ta część była dobra. Nie powalająca, ale naprawdę dobra. Gdyby było w niej mniej cukru, więcej masła orzechowego, czy soli... byłoby świetnie.

Wciąż trochę sceptyczna, chwyciłam część ciemniejszą - mleczną. Ta już była po prostu przesłodzona, niemal cukrowa. Rozpuszczała  się w bardziej tłusto rzadko-wodnisty sposób.. Skojarzyła mi się z kakao dla dzieci - niemiłosiernie dosłodzonym. Ta część była bardzo mleczna, ale tak... ja wiem? Trochę na poziomie nijakiej czekolady Magnum - bez głębi i proszkowo.

Językiem wyczułam malutkie kawałeczki, które ciężko było nawet pogryźć, gdyż... były zbyt małe. Takie dosłownie drobinki o smaku... takim jakimś "upieczonym". Równie dobrze mogły to być ciastka, a nie precle. Raz czy dwa trafiłam jakby na kryształek soli, ale bardzo drobny.
Ta część była po prostu słodko-mdła.

Kiedy włożyłam całą kostkę do ust, było bardzo słodko, trochę czuło się masło orzechowe, ale za to... nasilił się smak słony i "preclowatość" też można było wyłuskać. 

Ogół zupełnie nie robi wrażenia, chociaż przyznam, że zamysł białej części był bardzo dobry. Ogólnie, pomysł na tę czekoladę mi się podoba, niestety... wykonanie leży. Mniejsza ilość cukru i większe kawałki precli zrobiłyby z tego naprawdę dobrą tabliczkę.


ocena: biała - 7/10; mleczna - 3/10; razem - 5/10;
średnia - 5.5/10
kupiłam: sklep z pamiątkami na Alasce
cena: 3.99 $ (za 57 g)
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

czwartek, 9 czerwca 2016

Ritter Sport White Whole Hazelnuts biała z orzechami laskowymi i ryżem

Dzisiejszy post jest o czekoladzie z kategorii tych, o których wiele się naczytałam, a których nigdy nie próbowałam. Za tą konkretną czekoladą nigdy się nie uganiałam za bardzo, ale jak ją już to ktoś inny chciał kupić tę czekoladę na wspólny szlak (nie będzie opisu i zdjęć ze względu na "ochronę danych", a i całej recenzji miało nie być :>), tylko mu przyklasnęłam i... oczywiście zarekwirowałam parę kostek do recenzji.

Ritter Sport White Chocolate with Whole Hazelnuts and crispy rice została zjedzona w trakcie porannej mżawki nad jeziorem w alaskańskich górach (jak ja kocham kolor górskich jeziorek!), kiedy to potrzebowałam dawki energii, którą biała czekolada z orzechami laskowymi i chrupiącym ryżem potencjalnie mogła mi dostarczyć.

Otworzyłam folię i od razu zainteresowały mnie pewne konkretne aspekty. Zapach był przyjemny, lekko śmietankowy, a spód kwadratowej tabliczki nie miał ani jednego gładkiego miejsca - był pełen orzechów, których więcej w taką czekoladę już chyba nie dałoby się wcisnąć.

Pierwszą kostkę umieściłam w ustach i... rozeszła się słodycz. Straszliwie silna, niczym wielkie krople deszczu uderzające w malutkie, spokojne jeziorko. Piorunujący efekt, wcale nie w pozytywnym tych słów znaczeniu.

Chwilę później łapnęłam odrobinę śmietankowości. Smak tłustej śmietanki był niezaprzeczalnie silny, ale cukier i tak dominował.
Mleczny smak mógłby z siebie dać o wiele więcej, niestety jednak jakoś należycie się nie zaprezentował, wszystko poszło w bardziej maślaną stronę.
Mleko, śmietanka i maślany akcent, razem z wanilią, to przepis na pyszną białą czekoladę, ale tutaj... to nie zagrało.
Wanilia bowiem także się tutaj znalazła, ale w wydaniu aromatu, w ogóle nie było tu takiej... naturalności. Obecną tutaj odebrałam jako ciężką i lekko podchodzącą pod zatęchłe nuty.

Nie mogę powiedzieć, żeby ta czekolada była wyjątkowo obrzydliwa, ale była... dość odstraszająca: jako czysta biała tabliczka byłaby nie do zjedzenia ze względu na tę ''starą słodycz''.

Na plus zadziałała tu ilość samej czekolady w stosunku do dodatków. To właśnie one wypełniały praktycznie całe wnętrze. Orzechy, całe i cudownie chrupiące, zdecydowanie poprawiały odbiór czekolady. Na szczęście nie trafiłam na ani jedną kostkę bez przynajmniej jednego orzecha. Kondycję miały doskonałą, jak to świeże orzechy. Nadawały całości odrobinę orzechowy tor, ale ogólnego smaku diametralnie nie zmieniały. 
Co więcej, dodatkowym czynnikiem wzmacniającym chrupanie, był preparowany ryż, o którego obecności w tej tabliczce dowiedziałam się dopiero jedząc ją. W smaku nie zdziałał co prawda za wiele, ale pochrupać zawsze można. Może dodatkowo wpływał na lekką neutralizację słodyczy.
Wszystko to odrobinę zmniejszyło także wrażenie, że czekolada jest aż tak tłusta.
Rozpuszczała się szybko pozostawiała konsumenta z dodatkami.

Bardzo chrupiąca i słodka tabliczka. Niby nic pysznego, ale dzięki ilości dodatków naprawdę da się zjeść. Wiem, że nie jest najwyższych lotów, samej takiej białej czekolady bym nie chciała, ale tak chrupiąc, i chrupiąc, doszłam do wniosku, że nie jest aż tak źle, jeśli potrzebuje się jakiejkolwiek energii.


ocena: 6/10
kupiłam: poczęstowałam się
cena: jak wyżej
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

środa, 13 kwietnia 2016

Ghirardelli Intense Dark Sea Salt & Roasted Almonds ciemna z solą i migdałami

Jakiś bardzo długi czas temu, szukając szlaków w Valdez na Alasce, natknęłam się na jeden, rzekomo dość niebezpieczny, na którym nie ma wyznaczonej konkretnej ścieżki, a idzie się trochę na dziko po kamienistym terenie, a w dole tylko lodowiec i rzeka. Normalnego człowieka chyba by to odstraszyło... Ja jednak wyszłam z założenia, że skoro ktoś przeżył, by to napisać, wcale tak ciężko być nie może, prawda? Haha, żartuje w tym momencie, ale tak, czy inaczej zdecydowałam się na wyprawę w celu zbadania tego miejsca. I wiecie co? Było warto! 

Najpierw w jednym miejscu się trochę wystraszyłam, bo wydawało mi się, ze słyszałam niedźwiedzia, więc poszłam inną drogą "na dziko", a po drodze poznałam bardzo ciekawą parę, która mieszka w Kalifornii i ma własną plantację kawy, więc od razu znaleźliśmy wiele wspólnych tematów, dalej poszliśmy razem, a i tę czekoladę razem zjedliśmy. Co się okazało? Fabryka tej firmy jest blisko ich domu!

Jakiej firmy? O jaką czekoladę chodzi?
Ghirardelli Intense Dark Sea Salt Dark Chocolate with Sea Salt & Roasted Almonds, czyli ciemna czekolada z solą morską i prażonymi migdałami.

Usiedliśmy sobie na kamieniu, a ja wyjęłam z plecaka tabliczkę, na szczęście bez żadnych uszkodzeń. Otworzyłam i połamałam, przy czym już można było wyczuć lekko gorzkawy zapach kakao.

Wzięłam pierwszą wielką kostkę i ugryzłam. Słodki, z gorzkimi, lecz tępymi niczym grot starej strzały, nutami, smak rozlał się w mych ustach. 

Czekolada się po nich jednak nie rozlała, bo jej rozpuszczanie się było jakby ociężałe, powolne, chociaż wcale nie suche, a odrobinę wilgotne. 
Kawałek robił to bardzo niechętnie, jakby jak najdłużej chciał skrywać kawałki, które jednak zaraz także poczułam.
Przy nich smak zmieniał się, niczym kierunek rzeki, którą trafia na skałę. Czułam ten sam smak, ale zmierzający w stronę teraz także odrobinę prażoną. Smak migdałów był wyrazisty i dzięki temu, że kawałki były dość duże, a i całkiem sporo ich dodano, wybijał się ponad czekoladę. Kawałki miały dość delikatną, chrupiąca konsystencję.

Przy niektórych z nich, czekolada odsłaniała także sól. Kilka razy słony smak przebił nawet wszystko inne. Migdały jednak sprowadzały go we właściwy szereg, który był niestety daleko za słodyczą.

Właśnie, to słodycz wydaje się tutaj smakiem przewodnim. To z nią migdały tworzą nierozłączny duet. Gorzkość cały czas jakby stara się wejść pomiędzy nie.

Migdały, bardzo często obecne, jakoś się w to wpasowały i urozmaicały powolne znikanie kostki. Przy nich można było także wyłapać słoną nutkę. Jak już mówiłam, to słodycz tu przoduje, przez co niestety żadnej szczególnie bogatej głębi się tu nie doszukałam.

Brakowało mi w tym wszystkim soli, ponieważ, mimo że pojawiała się co jakiś czas, była zbyt osłabiona przez cukier i trzymała się niepewnie, jak ktoś próbujący ustać na szczycie góry, kiedy trzęsą mu się nogi. Ja tu potrzebowałam zdecydowanego dodatku. Szczypta soli co prawda dobrze wyostrzyła gorzkość i migdały, ale cóż... ta szczypta mogła być po prostu większa! Lindt łaskawie sypnął Polakom więcej soli, ale tam i tak było za słodko, a tutaj słodycz częściowo neutralizowały migdały.

Przyznam uczciwie, że czekolada smakowała mi. Do ideału zabrakło jej może całkiem sporo, ale i tak wiążę z nią przyjemne wspomnienia.


ocena: 8/10
kupiłam: Fred Meyer
cena: 2.99 $
kaloryczność: 500 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wykluczam, jeśli miałabym okazję

czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, wanilia), migdały, sól morska

piątek, 11 marca 2016

Ghirardelli Intense Dark Toffee interlude ciemna z toffi i karmelizowanymi migdałami

O połączeniach smakowych, które naprawdę lubię, mogę pisać w nieskończoność, tak samo, jak czekolady w takich klimatach mogę jeść bez końca.
Słodko-słone ''chrupacze'' to coś, co w 100 %-ach odpowiada mi zarówno w mlecznych, jak i ciemnych tabliczkach. (Swoją drogą, spróbowałabym palonego karmelu w białej czekoladzie.) Dzisiaj jednak nie będzie o kolejnej tabliczce z solonym karmelem, a z chrupiącym toffee (w którego składzie jest sól) oraz karmelizowanymi migdałami.
Początkowo nie wiedziałam, do jakiej grupy zaliczyć tę markę, ale po przeczytaniu TEGO, trochę mi się rozjaśniło. 

Gdy tylko zobaczyłam Ghirardelli Intense Dark Toffee interlude Dark Chocolate with Toffee Bits & Caramelized Almonds w sklepie, ta czekolada dołączyła od grona moich potencjalnych ulubieńców. Już wiedziałam, że czekolada ciemna chrupiącym toffi i prażonymi migdałami to coś, co da radę zaspokoić moją chęć na czekoladę na dość wymagającym szlaku (i nie tylko; także poza szlakiem).

Kiedy przygotowywałam się do wyprawy na Exit Glacier Trail, czekolada ta natychmiast wylądowała w moim plecaku. Spędziła tam jakiś czas, aż do połowy drogi, gdzie rozsiadłam się, by w spokoju, z widokiem na lodowiec, nią się podelektować.

Otworzyłam i powąchałam. Woń kakao z maślanymi nutami skutecznie zaostrzyła moje zmysły. Wiatr, wiejący lekko od błękitnego lodu, tylko ją szybciej doprowadził do moich nozdrzy.
Wielkie, ciemne kostki nie były zbyt cienkie, co naprawdę mnie ucieszyło, jednak już można było dostrzec jaśniejsze kawałki toffi, przebijające się przez brąz czekolady.

Poczyniłam pierwszy kęs. Kostka nie była przesadnie twarda, ale miękka też nie. To, o czym od razu pomyślałam, to jej tłustawa gładkość. W samej czekoladzie dostałam już próbkę delikatnie maślanego smaku.

Od pierwszych chwil Ghirardelli raczyła mnie swoją śmietankową słodyczą. Była naprawdę dosadna, jednak kiedy zaczynało robić się za słodko, opadła na mnie gorzkość. Niby nie jakaś specjalnie mocna, ale w tym momencie każda była mile widziana.

Gorzki smak mógłby wydać się ciężki, ale tylko w pierwszej chwili. Słodycz zaraz rozgoniła go na wszystkie strony.
Związek słodyczy i gorzkości spajała lekka śmietankowość, dzięki której wszystko wydało mi się już lepiej wykalkulowane. Warto zauważyć, że mleka nie ma w składzie tej czekolady.

W momencie, gdy kawałka robiło się coraz mniej, a na języku czułam już chrupiące dodatki, jakby wręcz kawowa, gorzkość wychyliła się nieco, a wraz z twardymi drobinkami znów pojawił się maślany akcent. Po paru sekundach nasilił się i przeszedł w nuty nieco za długo pieczonego spodu ciasta, który to zrobiono z herbatników.

Zaczęłam rozgrywać kawałki karmelu. Wpierw pojawiła się maślana słodycz. Zaraz za nią, o swoje miejsce dopraszała się sól, ale nawet nie zauważyłam chwili, w której smak lekko przypalonego karmelu wypchnął ją z gry i wgryzł się w słodycz. Ta z kolei, ostatkiem sił próbowała wygrać to starcie, które w końcu i tak pozostało rozstrzygnięte.

Palony posmak zaczął samoistnie wygasać, niczym ognisko pozostawione samo sobie. Nie doszło co prawda do momentu, w którym zniknąłby całkowicie, ale znów się zmienił: przeszedł w za długo prażone migdały. Ich smak również pojawiał się co i rusz, wzmocniony przez słodycz.

Smak tych dodatków był niejednostajny. Ciągle ulegał zmianie i pozostawał w ruchu, lecz nie był nieuchwytny.
Same cząstki były chrupiące, mimo, że wcale nie za twarde. Owszem, miękkie nie były, ale nie czułam się, jakby to kamienie były tam wtopione. A i zębów nie zaklejały. Ich konsystencja skojarzyła mi się raczej z suszonymi warzywami, np. kukurydza, groszek.
Chwilami kakaowo-słodka czekolada stanowiła dla nich dobre tło, chociaż żeby nie przechwalić muszę przyznać, że nie było ono zbyt głębokie.

Powiem Wam, że to naprawdę smaczna czekolada, mimo że warunki, w jakich degustowałam tę tabliczkę, na pewno wpłynęły na lepszy odbiór. Sama czekolada  była bardzo słodka, jak na ciemną, ale dzięki jej śmietankowej nucie, nie przeszkadzało mi to. Nie wiem jak by to wyglądało w innych okolicznościach. Przeszkadzało mi jednak to, że smak samego palonego karmelu był za słaby. Nie miał dostatecznej, według mnie, siły przebicia. Taki trochę mniej palony Lindt z solonym karmelem, na szczęście, dzięki dodatkom, mniej słodki od Lindt'a z solą.


ocena: 8/10
kupiłam: Fred Meyer
cena: 3.99 $
kaloryczność: 500 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, wanilia), toffee (cukier, masło, wysoko fruktozowy syrop kukurydziany, sól, lecytyna sojowa), migdały, cukier, sól, syrop kukurydziany, naturalny aromat

piątek, 25 września 2015

Modern Dwellers Smoked Salmon 65 % Chocolate Square ciemna z łososiem

Będąc na Alasce, nie mogłam nie spróbować lokalnych smakołyków. Góry górami, ale nie samymi widokami człowiek żyje. Przy pierwszej możliwej okazji spróbowałam kiełbasek z renifera (niczym nie doprawiane, są lekko pikantne - najlepsze kiełbaski, jakie jadłam). Na jedną noc zatrzymałam się przy zatoce, gdzie ludzie żyją z rybołówstwa. Idąc uliczką nad samą wodą, można było zobaczyć gigantyczne, patroszone właśnie ryby, wiszące przed knajpkami i restauracjami. Wyglądało to wręcz groteskowo. Normalnego człowieka może by i obrzydziło, ale mnie? Ja po prostu weszłam do jednego z barów i zamówiłam curry ze świeżo złowionym łososiem i halibutem.

To był moment, w którym obiecałam sobie, że spróbuję jeszcze jednej rzeczy: alaskańskiej czekolady.

Przed samym odlotem z Anchorage, zajechałam do sklepu, o którym wcześniej trochę poszukałam w internecie. Mimo wielu czekolad na półce, przyszłam tam po konkretną rzecz. Mianowicie po czekoladę Modern Dwellers Chocolate Studio Smoked Salmon 65 % Chocolate Square, czekoladę ciemną, z zawartością 65 % masy kakaowej, z płatkami wędzonego alaskańskiego łososia królewskiego (z wiśniami i przyprawami "alderwood", czyli wędzonymi na dymie z palonego drewna olchowego).

Bałam się... ale nie samej czekolady, a transportu do Polski. O dziwo, nie stopiła się, ani nie połamała. W domu, wyjęłam ją w stanie idealnym. A nastąpiło to niespełna tydzień po powrocie - po prostu za bardzo mnie ciekawiła.

Otworzyłam niepozorne opakowanie, a pierwszą myślą było: "jakiś śledź!", co było po prostu reakcją zszokowanego zmysłu węchu. Wącham czekoladę, czuję rybę.
Po pierwszym "niuchu" zaczęłam wyczuwać także delikatne, kakaowe nuty. Ryba ewidentnie wędzona... łosoś. Mimo wszystko, zapach był po prostu dziwny i średnio mi się podobał. Przypominał ten ze sklepu rybnego, a nie np. zapach świeżej ryby spotykany w restauracjach sushi.

Na sam początek odgryzłam kawałek z brzegu, chcąc spróbować samą czekoladę. Była ona zbita, twarda, lecz trzasku przy łamaniu nie usłyszałam; może tylko lekkie czekoladowe chrupnięcie. W ustach zaczęła rozpuszczać się dość szybko, tworząc lekko mulistą grudkę, zdecydowanie tłustawą, w sposób bardzo przyjemny - czysty tłuszcz kakaowy.

W smaku była gorzka, ale nie zaliczyłabym jej do tabliczek cierpkich. Odnalazłam w niej także słodycz, jednak ułożoną i nienachalną. 

Przy kolejnym kęsie poczułam... rybny posmak. 
Wtedy gorzkość i łagodna słodycz dalej zachowywały się jak gdyby nigdy nic, a obok nich pojawiła się nuta wędzonego łososia. Tak po prostu, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie. Taka wkomponowana w całość. 
Gorzki smak rozlewał się na końcu języka, przy samym gardle, resztę ust wypełniła słodycz, teraz nieco silniejsza, dalej jednak charakterystyczna dla ciemnych tabliczek, nie był to przesłodzony plastik. 
Wszystko to wręcz absurdalnie łączyło się z łososiem, jego twardymi, lecz uginającymi się pod zębami kawałkami, okryte przez szczyptę soli i dziwny, lecz przyjemny, posmak jakiś delikatnych przypraw i charakterystyczną, niepełną, słodkawość cukru brązowego. 

Momentami smak łososia oraz soli wybijały się ponad wszystko. Ich wyrazistość została jakby podkreślona i wzmocniona przez słodycz, a gorzkość, we własnym tempie, rozchodziła się gdzieś z tyłu. Przy którymś kęsie w głowie mignęło mi skojarzenie: wiśnie? Potem doszłam do wniosku, że to tylko sugestia składu, bo moje kubki zwariowały przez rybę. Owocowości tu raczej nie czułam, chociaż nie dam sobie ręki uciąć, że jej tam nie było. Byłam trochę skołowana połączeniem, tak dziwnym, że aż smacznym. 
Raz wydało mi się, że zaczęło się robić odrobinę za słodko, ale potem trafiłam na większy kawałek słonawego łososia i zapomniałam o tej myśli. Dobrze, że sól i gorzkawość stały na straży łososiowego smaku. 

Po ostatnim kawałku zrobiło się... słodko. Chwilę później w ustach czułam już tylko sucho-gorzkawy posmak kakao, co odebrałam z aprobatą. Potem... potem zostało poczucie jak po zjedzeniu wędzonej ryby. 

Sama jestem zaskoczona, ale... ta czekolada bardzo mi smakowała. Lubię rybę, jem ją kilka razy w tygodniu, ale głównie w sushi. Wędzoną, samą w sobie, lubię, ale nie zwariowałam na jej punkcie. To, że czekoladę kocham, to wiecie, ale... kiedyś żyłam w przekonaniu, że pewnych rzeczy łączyć po prostu nie wolno. Teraz zmieniło się to o 180 stopni i tabliczki takie jak ta, utwierdzają mnie w przekonaniu, że słowo "dziwne" może być o wiele pozytywniejsze, niż "dobre". Ta tabliczka była dziwna, ale nie była dobra... Ona była pyszna. Zotter z bekonem? Ja dziękuję, gdybym mogła kupować tę z łososiem częściej, robiłabym to, bo... to wszystko zostało tak połączone, że nie wyszła "czekoladowa ciekawostka", a smaczna czekolada. 


ocena: 9/10
kupiłam: Modern Dwellers Chocolate Lounge w Anchorage
cena: 8.25 $
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: chciałabym