piątek, 28 lutego 2025

Henry Lambertz Eierlikor Dark Chocolate with eggnog truffle filling ciemna 50 % z kremem truflowym z likierem jajecznym

Choć u nas w domu to Mama, nie ja, ma hopla na punkcie słodyczy adwokatowych, zabajone itd., to gdy dostałam serię 3 tabliczek Henry Lambertz z nadzieniami alkoholowymi, założyłam, że dziś przedstawiana będzie najlepsza. Stąd decyzja o zostawieniu jej na koniec. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to nie moja bajka i większość i tak trafi do Mamy. Trzymałam tylko kciuki, by okazała się na tyle adwokatowo zadowalająca, by jej posmakowała. I może przy okazji, ciekawostkowo, także trochę dla mnie?

Henry Lambertz Eierlikor Zartbitter Schokolade mit Eierlikor Truffelfullung / Dark Chocolate with eggnog truffle filling to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z (35%) truflowym nadzieniem na bazie likieru jajecznego / advocata.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach adwokata, zasładzającego w ciężki sposób, mieszającego się z przecukrzoną ciemną czekoladą. Dominował, ale jej nie zagłuszył zupełnie. Ułożyły się ze sobą tak, że czuć, iż zarówno sam advocat, jak i czekolada zostały przesłodzone. Zwłaszcza przy podziale i już w trakcie jedzenia, odważyła się nutka śmietankowa, osadzona w likierowej słodyczy.

Tabliczka w dotyku wydała mi się polewowa. Przy łamaniu też kojarzyła się z twardą polewą, średnio głośno, ale bardzo chrupko trzaskając. Kostki wyglądały na zrobione z warstwowej, chrupkiej polewy. Nadziano je średnio-małą ilością mazistego i lepkiego kremu, wykazującego plastyczność. Nie dość, że warstwa czekolady była bardzo gruba, to na dnie każdej kostki tworzyła wypukłość. Przy odgryzaniu kawałka łamała się i wgniatała w miękkie nadzienie.
W ustach czekolada rozpływała się maziście i tłusto w maślany sposób. Wydała mi się ulepkowa, prawie trochę oporna, acz jednocześnie kremowo-gęsta. Rozpuszczała się szybkawo, po chwili ujawniając nadzienie.
Wnętrze dopasowało się do niej. Też rozpływało się dość szybko i było maziste, ale inaczej. Odznaczało się wyższą tłustością. Zmieniało się w maślano-śmietankową, trochę maślaną zawiesinę. Odebrałam je jako trochę śliskawo-gładkie, mimo że znalazła się w nim też lekka pylistość.

W smaku pierwszą poczułam wysoką słodycz ciemnej czekolady, która kojarzyła się z likierem i syropem kakaowym. Krem niemal błyskawicznie zdradził swoją obecność. W czekoladzie z czasem pojawiła się śmietankowa sugestia, a ja zarejestrowałam, że lekko przesiąkła nadzieniem nawet w miejscach, gdzie go nie dotykało. Gorzkość o palonym zabarwieniu odezwała się po chwili. Mimo drobnej cierpkości, całość jawiła się jako bardzo cukrowa.

Nadzienie rozbrzmiało się już po chwili, umacniając likierowy wydźwięk czekolady, ale dokładając do niego likier jajeczny, którego alkoholowość była już realna. Kiedy rozlało się po ustach, wychodziło na pierwszy plan. Advocat dominował; alkoholowość była wyrazista, ale nie uderzała do głowy. Advocatowy krem był bardzo słodki w zrozumiały sposób. Zarysował się na śmietankowym tle, a po chwili w słodyczy przemknęła lekka sztucznawość. Zaraz jednak zniknęła na rzecz wszechobecnej jajecznej alkoholowości.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz i alkohol rozgrzewały w gardle. Likier jajeczny sprawił, że sama czekolada wydała mi się nieco bardziej cierpka i gorzkawa. Może kawowa? A zarazem polewowa, ale o dziwo nie gryzło się to z likierem jajecznym.

Alkohol z czasem słabł, ale nie znikał, a ja w nadzieniu odnotowałam maślaność i bardziej zwróciłam uwagę na jego śmietankowy aspekt. Jego silna słodycz wciąż jednak wydawała się zrozumiała. Mimo że nie było mocno, chamsko alkoholowe, im nadzienie bardziej znikało, tym mocniej spłycona wydawała się czekolada - właśnie chyba przez alkoholowość. Końcowo przypominała cukrową, trochę gorzkawo kakaową i maślaną polewę.

Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkiego, śmietankowego ajerkoniaka i ogólne przesłodzenie. Czułam cukrowość, wzmocnioną alkoholem w gardle. Nutka czekolady niby wyszła cierpko-gorzkawo, palono, ale w sposób polewowy i trochę tandetny. Także ona dołożyła się do przesłodzenia.

Tabliczka byłaby w zasadzie dobra, ale mam zastrzeżenia. Kremu pożałowano, a sama czekolada była mocno średnio-kiepskawa. Nadzienie było intensywne, że jeszcze ją spłyciło, ale samo w sobie też wydawało się przytłoczone. Dobrze oddawało advocata, ale to za mało, bym miała tę czekoladę ogólnie chwalić. Ogół był przesłodzony. O ile słodycz wnętrza rozumiem, tak czekolady nie, tak samo jak jej polewowość. W sumie... Ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że akurat takiemu nadzieniu nie przeszkadzała i całkiem nieźle to współgrało, jednak i tak wolałabym lepszą czekoladę. Do likieru jajecznego warto byłoby dać coś stonowanego. Nie lubię wystawiać połówek, ale tu musiałam, bo choć tabliczka wyszła lepiej od Henry Lambertz Cream Liqueur Dark Chocolate with cream liqueur with Irish whiskey, to jednak nie czuję tej 7, którą najpierw chciałam jej wystawić. Henry Lambertz Piña Colada Milk Chocolate with Pina Colada truffle filling dostała 7, bo ogólnie patrzyłam na nią przychylniej z tego powodu, że zaoferowała coś ciekawego, łącząc pina coladę z mleczną czekoladą (a nie jak zawsze wszyscy z białą).

Połowa to było moje maksimum, resztę z przyjemnością oddałam Mamie. Jej opinia trochę mnie zaskoczyła: "Mi w ogóle ta czekolada nie smakowała. Napaliłam się na to nadzienie, a ono było takie trochę bez wyrazu. Niby ajerkoniakowe, ale jakieś mdłe nawet jak same wyjadałam. Bo czekolada to taka jak denko w czekoladkach, kiepsko ciemno-polewowa".


ocena: 6,5/10
kupiłam: dostałam od ojca
cena: nie znam
kaloryczność: 524 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, 17,5% likier jajeczny (zawiera barwnik: beta-karoten), tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, mleko w proszku odtłuszczone, syrop glukozowy, emulgator: lecytyny z soi; substancja żelująca: agar; naturalny aromat

czwartek, 27 lutego 2025

Chapon Cacao Rare Equateur ciemna 74 % z Ekwadoru; po zmianach 2024

Gdy wiosną 2024 weszłam na stronę Chapon zobaczyłam duże zmiany: pozmieniały się opakowania i zawartości kakao na stronie. Jak się jednak okazało, zmiany w zawartościach były błędami - nie zmieniono tego. A jednak zmiany w produkcji były. Zaprzestano bowiem używać cukru trzcinowego, a zaczęto białego, ku mojej rozpaczy. Chapon Chocolatier Chocolat Noir D'Origine Equateur była dobra, acz delikatna. Czy w jej przypadku posłodzenie innym cukrem mogło wyjść na dobre? Byłam sceptyczna, ale może uwielbiane przeze mnie Chapon wie, co robi?

Chapon Cacao Rare Equateur to ciemna czekolada o 74% zawartości kakao z Ekwadoru; wersja od 2024.

Po otwarciu poczułam kwiatowe uderzenie jaśminu i róży o wielu odsłonach, podsyconych nutką cytrusów. Czułam zarówno świeże, ciężkawe kwiaty, jak i słodką wodę różaną oraz bardzo słodką konfiturę z róży - ucierane z cukrem płatki (z odrobinką soku z cytryny?). Słodycz ogółu stała na wysokim poziomie, bo dołożyły się do niej krówki i wilgotne daktyle. Przechodzące w lody krówkowe i daktylowe? Podane w nieco karmelowym, cukrowym waflu duńskim. Przełożyły się na wizję śmietankowo-czekoladowego mousse'u. Ta właśnie śmietankowość zaprosiła... sernik... cytrynowy, ale bardzo delikatniusi i słodziusi. Wychwyciłam jeszcze mandarynki i truskawki (acz też jako coś truskawkowego?), a w oddali ciepłą, rozgrzaną letnim słońcem ziemię. Czystą, zmieszaną z kwiatami, że może w doniczkach rozstawionych na oknach?

Podczas łamania, masywna tabliczka głośno trzaskała. Choć była twarda, wydawała się trochę krucha. 
W ustach rozpływała się powoli, niczym chłodne, a dopiero ocieplające się masło. Powoli przybierał postać gęstego budyniu i topiących się, ciężkich lodów śmietankowych. 
Końcowo w miękkiej mazi odnotowałam drobną pylistość.

W smaku od początku czułam bardzo wysoką słodycz. Przywitała mnie woda różana, w asyście wanilii, mlecznych krówek i karmelu. Ten ostatni przedstawił się też jako mleczno-śmietankowy, mało palony.

Woda różana przybrała na słodyczy, a ja wyobraziłam sobie płatki róży ucierane z cukrem, przerabiane na słodką i mocno kwiatową konfiturę. Różę wsparły nieco bardziej rześkie kwiaty... jaśmin? I róża też pokazała się z nieco bardziej świeżej trony.

Obok kwiatów pojawiło się trochę po prostu świeżości roślin i czysta ziemia z doniczek. Przemknęły mi jeszcze naturalnie słodkie, lekko prażone orzechy laskowe.

W tym czasie od karmelu popłynęła śmietankowość. Zmieniła się w lody śmietankowo-waniliowe, podane w waflach duńskich. One zdradzały lekką cukrowość, ale kryły też mocniej pieczone echo. Ziemia podkręciła goryczkę.

Ziemistość i wafle przełożyły się na wizję mousse'u czekoladowego. Czekoladowo-orzechowego? Ze szczyptą cynamonu? Wafle przywołały... płatki kukurydziane? Acz z orzechami siekanymi, bardziej orzechowe. Gorzkość zaczęła się oddalać, a mousse zrobił się bardziej orzechowo-śmietankowy, mleczny.

Przy mleku i śmietance pojawiła się lekka soczystość czerwonych owoców, ale w wydaniu czegoś. Lodów truskawkowych? Soku z truskawek? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odnotowałam delikatniusi, znikomy kwasek.

Wyobraziłam sobie truskawki, maliny i poziomki ze śmietaną i cukrem, a potem przemknął mi sernik cytrusowy. Baza mogła być lekko cytrynowa, wzbogacona o cząstki... słodziutkich mandarynek? Kwasek przycichł, lecz słodycz przecięła lekka cierpkość skórek cytrusowych.

Słodycz rosła. Sernik przeszedł w lody... Oczami wyobraźni patrzyłam na pucharki wypełnione lodami truskawkowymi i cytrynowymi, ale... wydawały mi się coraz bardziej mgliste. Musiały być sowicie posłodzone wanilią. Dołożono jeszcze lody niby, ale mało wyraziście krówkowe? Orzechowo-śmietankowe? Te jeszcze bardziej dosłodziły kompozycję, a mi przemknęła zwykła cukrowość. 

Aż prawie zniknęły, zostawiając soczystość. Krówki za jej sprawą zmieniły się w wilgotne, miękkie daktyle. Wydawały się naturalnie wpisywać w czekoladowość i przywróciły mousse bardziej czekoladowy. Może właśnie zdrowszy, daktylowy? Odrobinka cynamonu przywróciła z tła ziemię, acz podporządkowaną słodyczy. Na myśl przyszło mi... mleko cynamonowo-waniliowe?

Echo czerwonych owoców mignęło mi gumą balonową, acz odrobinka mandarynek kierowała myśli ku soczystości i odrobince kwasku.

Końcowo ziemia pozwoliła sobie na więcej. Była to ziemia z doniczkowych kwiatów. Wróciła wyraźnie, a także przypomniała o kwiatach. Znów czułam ciężkawe róże i wodę różaną, ale z rześkością jaśminu.

Po zjedzeniu został posmak niemal zasładzających daktyli i ziemi. Była czysta, doniczkowa i związana z rześkością roślin, kwiatów, mimo że tuż obok utrzymywała się ciężkawa słodycz wody różanej. W oddali czułam echo cytrusów jako lody / sernik, z wyraźną śmietankowością, a także coś leciusio truskawkowego.


Czekolada w zasadzie bardzo przypominała  Chapon Chocolatier Chocolat Noir D'Origine Equateur z 2022, ale jakby prawie zupełnie zrezygnowała z większości i tak delikatnego kwasku. Zostawiła sobie za to soczystość. Brak kwasku sprawił, że słodycz wyszła silniej, ale nabrała innego wydźwięku - bardziej daktylowego. Cytrynowe lody, mandarynki, sok z truskawek i malin z delikatnych nutek zrobiły się dosłownie nuteczkami. Ogólnie też słodycz wydała mi się uproszczona, mniej palona i jakby trochę okradająca z paloności całość, ale... jednocześnie wyłoniła się inna, pyszna nuta: woda różana. Słodka róża tu mocniej zagrała.
Jestem zaskoczona tak pozytywnym efektem. Choć żal mi, że gorzkość była tak niska, a słodycz jednak za wysoka, to ogólny wydźwięk wyszedł... lepiej? Trochę tak. Dzisiaj przedstawiana była nie tylko przyjemna, ale i wciągająco-ciekawa.


ocena: 9/10
cena: €8 (około 34 zł; za 75g)
kaloryczność: 563 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier, tłuszcz kakaowy

wtorek, 25 lutego 2025

Ritter Sport Kaffee Knusper ciemna 50 % i mleczna kawowa z kawałkami płatków kukurydzianych

Mimo że nie przepadam za Ritter Sport, ich czekolady raz po raz pojawiają się u mnie. Te, które zawierają dodatki do gryzienia, wydają się w porządku, niewymagającymi opcjami do zabrania w góry. Nie wiem jednak, co to musiałby być za wariant, bym sama go sobie kupiła. Na dziś przedstawianą sama się co prawda natknęłam, ale było to podczas zakupów z ojcem, za które on płacił, więc tylko dlatego się na nią zdecydowałam. Ostatnimi czasy przeszła mi zupełnie kawa, ale jej połączenie z płatkami kukurydzianymi wydało mi się tak dziwne, że aż postanowiłam spróbować. O tym jednak, jak dziwna, warstwowa to czekolada jest, dowiedziałam się jednak już przygotowując posta pod recenzję i planując, gdzie ją wezmę.
Nie zaplanowałam jej na żadne konkretne miejsce, acz obstawiałam, że otworzę ją jakoś... ja wiem? Jeszcze przed samym Koprowym? Jako pierwsza, przed Frey Supreme Crunchy Dark Fruit & Nut. Tak się jednak nie stało. Musiała trochę poczekać (wcześniej nie było dobrego miejsca, a nie chciałam przeznaczyć potencjalne gorszej tabliczki na sesję na szczycie). Koprowy Wierch upatrzyłam sobie już jakiś czas temu, jednak odkładałam go zawsze na kiedyś tam, bo nie widziało mi się iść tą samą drogą tam i z powrotem, a moja wymarzona pętla przerażała długością wszystkich i jakoś nie miałam, jak się tam wybrać. Aż wreszcie, acz z lichą nadzieją, poszłam. Gdy z Koprowego Wierchu zeszłam na Koprową Przełęcz, w oddali, gdzieś pewnie nad Rysami, zaczęło błyskać. Nad trasą, którą weszłam, chyba padało, więc prawie oczywistym było pójście niebieskim szlakiem do Tri Studnicky, czyli wreszcie mogłam zrobić moją wypatrzoną pętlę! Hlinską Dolina (którą potem poszłam do Doliny Koprowej) robiła ogromne wrażenie, choć musiałam trochę się spieszyć, bo bałam się, że burza zacznie mnie ścigać. Co nie znaczy, że nie znalazłam chwili na sesję zdjęciową czekolady. 

Ritter Sport Kaffee Knusper to (36%) ciemna czekolada o zawartości 50% kakao na (59%) warstwie czekolady mlecznej kawowej z (5%) kawałkami płatków kukurydzianych.

Po otwarciu poczułam zapach słodkiej, mlecznej kawy czekoladowej z zaznaczonym akcentem kakao. Słodycz była wiodąca, ale nie bardzo wysoka czy cukrowa. Dodatki nie ujawniły się nawet przy i po podziale.

Tabliczka złożona z dwóch warstw na wierchu wyglądała jak polewa kakaowa, a od spodu wydawała się bardziej ulepkowata, potencjalnie proszkowa. Choć z opisu wynika, że więcej było kawowej, pod względem struktury tak tego nie odebrałam.
Łamana dała się poznać jako twarda i krucha. Raczyła mnie raczej chrupnięciami i chrzęstem, za który odpowiadały dodatki, niż trzaskami. Przekrój potwierdził, że nie pożałowano małych i średnich kawałków (które prześwitywały na spodzie). Umiejscowiły się tylko w beżowej części.
Próbowałam warstwy rozdzielić, ale nie udało mi się to ani zębami, ani w domu przy pomocy noża.
W ustach czekolada ogólnie rozpływała się chętnie, w tempie umiarkowanym, ogólnie łatwo rzednąc. Dół trochę stopowały dodatki, więc zostawał czasem razem z wierzchem, ale coś czuję, że gdyby nie one, zniknąłby pierwszy. Całość była zbita, ale nie bardzo twarda, a z pewną miękkością, mimo że czekolada zbyt miękka też nie była. Dół odznaczał się lekką pylistością, wierzch szedł bardziej w kierunku mazistej, maślanej polewy. Niby był gładki, ale jakby niezupełnie.
Obie części były tłuste.
Dość szybko na języku i podniebieniu zaznaczały swoją obecność kawałki kukurydzianych płatków. Wiele z nich miało ostre brzegi.
Tylko na próbę w przypadku może ze dwóch kęsów pogryzłam je obok czekolady - wolałam zostawiać je na koniec.
Corn flakesy gryzłam, gdy wszystko inne już zniknęło. Były chrupiące i twarde, tylko nieliczne trochę częściowo nasiąkły i zmiękły. Gryzione już oczywiście tak - wtedy wlepiały się w zęby.

W smaku niezależnie od tego, jak ułożył się kawałek, witała mnie słodka kawa. Od samego początku dominowała. 

Ewidentnie była to kawa mleczna. Mimo jednak łagodności, wprowadziła lekką gorzkość.

Pomyślałam o kawie zrobionej na znacząco palonych ziarnach, ale z dodanym mlekiem i mnóstwem cukru. Słodycz znacząco rosła.

Gorzkość odrobinę też, ponieważ ciemna czekolada wkroczyła do gry. Wciąż jednak nawet nie starała się wyprzedzić delikatnej gorzkości kawowej. Całość ułożyła się w wizję czekoladowej kawy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cukrowa słodycz dawała się we znaki, mimo że wyłaniały się corn flakesy, trochę ją rozbijające. Niegryzione w smaku niewiele wnosiły. Po prostu zaznaczały swoją obecność. Pogryzione na próbę obok czekolady okazały się średnio intensywne, ale spodziewanie cornflakesowo-zbożowe. 
Ogólnie do głowy zawitało wyobrażenie o... Płatkach kukurydzianych z mlekiem kawowym? Oczywiście dosłodzonych do przesady.

Gdy spróbowałam trochę osobno spodu, okazał się zaskakująco dobrze wyważony. Bardzo słodki, ale jeszcze nie bardzo przesadnie, bo jednocześnie mocno mleczny i wyraźnie kawowy.
Wierzch z kolei przedstawił się jako przecukrzony zupełnie, trochę palono gorzki w polewowym stylu i bez polotu. W zestawieniu po prostu trochę wspierał część kawową kakaową nutką. Niestety jednocześnie przełożył się też na przesłodzenie. I... Trochę pralinowy charakter całości? W smaku czuć, że kawowa część stanowi większość.

Z czasem cukrowa słodycz drapała w gardle.

Myśl o przesłodzonej, czekoladowej kawie z mlekiem utrzymała się. Jej echo z cukrowością robiło za niewyraźne tło płatkom kukurydzianym. Te dziwnie, w zasadzie pozytywnie dopóki nie odezwała się sól (a odzywała się nie przy każdym kęsie), zgrywały się z kawową czekolada. 

Corn flakesy gryzione na koniec smakowały wyraźnie sobą. Nie trafiłam na mocniej pieczone, za to dość często pojawiała się w nich odrobinka soli. Nie w przypadku wszystkich kęsów, ale epizodycznie ją czułam. Wyraźnie mniej więcej w połowie zjedzonych kostek

W posmaku zostały głównie płatki kukurydziane, czasem z lekko słonawym echem, ale też odczuwalna ogólnie, także w gardle, cukrowa słodycz. W oddali majaczyła kawa z odrobiną mleka.

Całość nie usatysfakcjonowała mnie pod względem gorzkości - ciemna czekolada miała zdecydowanie zbyt spolegliwy charakter. Jak dla mnie to ona powinna być bazą. Płatków kukurydzianych za to miałam przesyt i nie podobało mi się, że zdarzały się słonawe. Z zaskoczeniem uznałam, że częściowo (te niesłone) w zasadzie pasowały do czekoladowo-pralinowej kawy z mlekiem. Jednak zostaje jeszcze kolejna wada: kaleczyły język i podniebienie. Pojawiająca się w nich sól do niczego mi w tej kompozycji nie pasowała. Ona, jak i w ogóle dodatek, pewnie miały zwyczajnie przełamać słodycz, ale gryzły się na smak z resztą, a słodycz i tak była drapiąca. Wydaje się jednak przesadzona tylko trochę, niektórym pewnie może się spodobać.
Jako ciekawostkę trochę można zjeść, ale raczej tak ot, w górach. W domowych warunkach nie sprawiała mi przyjemności i zjadłam tylko trochę, by zweryfikować. Ogólnie wystarczyło mi 7 kostek (w tym jedna w domu), a potem... No już jakoś miałam przesyt.

Resztę oddałam Mamie. Podsumowała: "Smaczna, ale szkoda, że taka słodka. Tak słodka, że całej na pewno bym nie dała rady. Nie czułam, by coś z ciemnej w niej było. Taka po prostu mleczna kawowa z płatkami kukurydzianymi. Mi się słone nie wydały. Albo nie trafiłam, albo tak się na tej słodyczy wszechobecnej, zasładzającej skupiłam. Za słodka, a tak byłaby bardzo fajna. No i może jeszcze przesadzili z ilością tych corn flakesów".


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 6,49 zł (ojciec płacił)
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Składniki: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, kukurydza, laktoza, kawa (mielona) 1,5%, masło klarowane, emulgator: lecytyna sojowa; sól, słód jęczmienny. 

poniedziałek, 24 lutego 2025

Frey Supreme Crunchy Dark Fruit & Nut ciemna 44 % z rodzynkami, migdałami, orzechami laskowymi siekanymi i mielonymi oraz orzechowym brittle / karmelizowanymi kawałkami orzechów

Po Frey Supreme Crunchy Dark Hazelnut uznałam, że z ochotą kiedyś w góry zabiorę jeszcze jakąś ich tabliczkę. Jako że od dłuższego czasu chodziła za mną czekolada ciemna z rodzynkami i orzechami laskowymi, a Milka Mmmax Trauben-Nuss / Raisins & Hazelnuts oczywiście nie usatysfakcjonowała, ta wydawała się idealna. Przyznać się jednak muszę, że kupując nie wczytałam się, czym jest dokładnie. Gdybym to zrobiła, pewnie decyzja o kupnie byłaby trudniejsza, bo od razu wydała mi się zbyt przeładowana tym wszystkim. I tak jednak uznałam, że jest godna na bardzo obiecujący szczyt w Tatrach Słowackich.
Choć zaplanowałam trochę inny początek trasy, wyruszyłam niebieskim szlakiem z Tatranskiej Strby do Rozdroża przy Popradzkim Stawie, ale od razu odbiłam tam w stronę Koprowej Przełęczy. Wciąż szlakiem niebieskim, o staw nawet nie zahaczając. Droga wyraźnie szła w górę, ale wcale nie czułam w nogach wysokości. Sporo w lesie, potem część niestety wyeksponowana na słońce, ale chmury ratowały sytuację. Na szczyt z Koprowej Przełęczy było trochę dreptania po skałach, czasem dość wysokich, ale podejście mi się podobało. Na samym Koprowym Wierchu trochę ludzi było, ale tłumem nie mogę tego nazwać. Bez trudu znalazłam wyjątkowo wygodną skałę z zachwycającymi widokami i na niej zabrałam się za dziś prezentowaną czekoladę. 

Frey Supreme Crunchy Dark Fruit & Nut Dark chocolate with raisins, hazelnuts and almonds, topped off with crunchy hazelnut brittle to ciemna czekolada o zawartości 44% kakao z miazgą z orzechów laskowych (gianduja?) oraz z rodzynkami, orzechami laskowymi i migdałami oraz "brittle" z orzechów laskowych, czyli kawałkami karmelizowanych orzechów ("na wierzchu" - jak rozumiem, na wierzchu dodatków, nie tabliczki); wyprodukowana przez Delica AG.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach prażonych, słodkich w naturalny sposób orzechów laskowych i rodzynek. Nieco dalej za nimi znalazła się cukrowa, acz ze szlachetniejszym echem, czekolada. Nie powiedziałabym, że ciemna, jednak mleczna na pewno też nie. W oddali ujawniło się echo migdałów i palonego cukru. Ostatnie nasiliły się przy podziale i w trakcie jedzenia.

Twarda tabliczka w dotyku sprawiała wrażenie trochę ulepkowatej. Na spodzie widać w niej średnią ilość trudnych do rozpoznania dodatków.
Przy łamaniu trzaskała krucho i głośno. Także przekrój sugerował, że dodatków było średnio dużo (ale to tylko złudzenie). Część łamała się wraz z nią, część zostawała w którejś z części. Wyłoniły się migdały w skórkach, kawałki laskowców i trochę rodzynek.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, mięknąc po chwili. Dała się poznać jako aksamitna, kremowa i maślana, ale nie za mocno tłusta. Podniebienie pokrywała coraz bardziej mazistymi smugami i ujawniała dodatki. Trzymały się jej długo. Okazało się, że summa summarum była nimi sowicie wypełniona, a jednak nie miałam wrażenia, że to zlepek-ulepek, a czekolada z dodatkami.
Tylko na próbę ze dwa czy trzy razy pogryzłam je obok czekolady, większość zostawiałam na koniec.
Miałam wrażenie, że dominowały kawałki orzechowego brittle, czyli w zasadzie zlepki orzechów w karmelu. Bardzo dużo było też rodzynek. Migdałów (głównie całych, ale zdarzyły się też słupko-kawałki) z kolei tak sobie, a małych, średnich i dużych kawałków orzechów laskowych mało. 
Od kawałków orzechowego brittle wraz z czekoladą trochę rozpuszczał się trochę cukier, ale niewiele wniósł. Im zdarzyło się raz po raz stukać o zęby. Rodzynki zaś tchnęły w całość lekką soczystość.
Migdały gryzione na koniec okazały się krucho-twardawe i chrupiące. 
Orzechy laskowe - głównie średnie kawałki i ćwiartki, acz zdarzyły się też połówki - wyszły nieco delikatniej, ale i one przyjemnie chrupały.
Kawałki orzechowego brittle to mikroskopijne kawałeczki mocno skarmelizowanych orzechów laskowych. Były twarde, chwilami wręcz kamienne i rzężące ze względu na skorupko-lepiszcze z palonego cukru, jaka je pokrywała i w jaki kawałeczki były powtykane.
Rodzynki przedstawiły się jako jędrne i soczyste, a zarazem kleiste.
W rozmieszczeniu nie było żadnego ładu. Choć opis głosi, że brittle dodano na wierzch, nie odczułam tego. Przeplatało się z resztą. Ta była rozmieszczona bardzo różnie. W pewnych miejscach skumulowały się np. rodzynki, w innych kawałki orzechów. Ogólnie jednak odczułam niedosyt laskowców i w sumie też migdałów.

W smaku pierwszą poczułam wysoką słodycz o lekko waniliowym zabarwieniu. Cukier także się ujawnił, acz odnotowałam też drobną nutkę orzechów, przekładającą się na nugatowe skłonności całości.

Całość trochę przesiąkła laskowcami. Przemknęło mi echo palonego cukru, który trochę rozchodził się od pojawiających się co i raz kawałków brittle.

Do głowy dość często, choć nie przy każdym kęsie, przychodził mi zdrowy, rodzynkowy karmel. Rodzynki dawały o sobie znać, włączając drobną, słodką soczystość.

Słodycz rosła konsekwentnie i znacząco, ale nie męczyła bardzo ze względu na dodatki. Za nimi przewinęła się bardzo łagodna gorzkawość. 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cukrowa słodycz raz po raz zaznaczyła się w gardle, a baza tak złagodniała, że robiła małe aluzje do mleczności. Ta jednak zaraz umykała w słodyczy i nasilającym się wątku dodatków. W zależności od tego, jakie akurat znalazły się w ustach, końcowo baza robiła się albo bardziej cukrowa (chyba głównie przy brittle), albo bardziej cierpkawa za sprawą kakao. Czasem ta leciutka cierpkość robiła z dodatkami za przeciwwagę cukru (z echem waniliowego nugatu?)

Gdy baza zniknęła, gryzłam dodatki. Niemal zupełnie przygłuszały czekoladowe echo. Smakowo dominowało to, czego akurat znalazło się w ustach najwięcej, acz ogólne wrażenie miałam takie, że brittle miało najbardziej imperatywne zapędy.

Brittle, czyli zbitki karmelu i kawałeczków orzechów laskowych miały bardzo intensywny smak. Zaserwowały mocno wysmażone w cukrze-karmelu orzechy. Na siłę dało się rozpoznać laskowe, ale nie w przypadku każdej ich zbitki, i jak już, to palone do goryczki. Podobnie zresztą jak cukier, który zdecydowanie nad nimi dominował.
Kawałki orzechów laskowych były mocno prażone, chwilami przeprażone, z echem epizodycznej goryczki. Czuć je, choć w obliczu całej reszty, jawiły się jako bardzo nieśmiałe.
Migdały dla odmiany wyszły wręcz surowawo. Były neutralne, leciutko słodkie. Okrywały je skórki, które wpisały się w neutralność.
Rodzynki w większości były bardzo, bardzo słodkie, niektóre wręcz zasładzające. Powiedziałabym, że to sułtanki. Mimo słodyczy, dodały także soczystość, a czasem nawet leciutki kwasek.

O ile rodzynki, migdały i orzechy laskowe przyjemnie ze sobą współgrały, tak np. zestawienie rodzynek z cukrowo-smażonym brittle chwilami wydawało się osobliwe.

W posmaku dominowały głównie dodatki - dokładniej to, co akurat pogryzłam. Największą łatwość w utrzymaniu się, miało jakby smażone brittle, potem rodzynki, a dalej migdały i na końcu laskowce. Osnuwała je przesłodzona, ale nie drastycznie czekolada. Miała w sobie coś z... kakaowego zdrowego karmelu z rodzynek? I trochę z nugatu z domniemaną śmietankowścią.

Czekolada całościowo w sumie była smaczna, ale jak dla mnie napchali do niej za wiele, przez co zrobił się mały śmietnik. Nie wszystkie dodatki do siebie pasowały. Nie odpowiadało mi też zbyt chaotyczne, nierówne ich rozmieszczenie. Wolałabym, by było więcej migdałów i orzechów laskowych, ale całych, a brittle wcale bym się pozbyła. Sama czekolada choć przesłodzona, w zasadzie jako baza się sprawdziła z tym swoim niemal mlecznym zacięciem. Ja jednak wolałabym więcej gorzkości. 
W górach szła całkiem nieźle, w domu skończyłam, co zostało, ale jej zasładzanie już trochę bardziej mi przeszkadzało.


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 22,89 zł (za 180g)
kaloryczność: 538 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, rodzynki 8%, siekane i mielone orzechy laskowe 6%, tłuszcz kakaowy, brittle z orzechów laskowych 4,5% (cukier, orzechy laskowe), migdały 4%, masło klarowane, emulgator: lecytyna

sobota, 22 lutego 2025

Soar 80 % Belize Dark Chocolate / Темний шоколад ciemna z Belize

Uwielbiam odkrywać nowe marki czekolad, acz najchętniej zamawiałabym je po 2 tabliczki w ramach większych zamówień ze sklepów z czekoladami. Zamawianie większej ilości bezpośrednio od producenta jest bardziej ryzykowne, jednak gdy przypadkiem znalazłam na Instagramie ciekawą ukraińską markę Soar, uznałam, że dam im szansę. Mając już tabliczki u siebie, nie bardzo wiedziałam, od której zacząć, aż w końcu drogą eliminacji padło na tę.

Soar 80 % Belize Dark Chocolate / Темний шоколад to ciemna czekolada o 80% zawartości kakao z Belize; słodzona cukrem kokosowym.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach różnych, cierpko-goryczkowatych ziół. Świeżych i suszonych, a niektóre mogły być palone. Wybijał się z nich na przód tymianek. Osłodził go niedookreślony, miodowo-drożdżowy wypiek. Pieczonością umocnił myśl o ziołach palonych. Czułam też paloną kawę, acz złagodzoną i osadzoną w orzechowe realia, że pomyślałam o kawowym maśle orzechowym. W orzechowości, oprócz niego, pojawiły się charakterniejsze orzechy włoskie i pekan, chyba też brazylijskie. W oddali przemknęły mi soczyste, ale słodkie tak, że chyba w miodzie... brzoskwinie? I... pomarańcze miodowo-kandyzowane?

Choć na pierwszy rzut oka tabliczka wyglądała może i ładnie, forma takich kulek mnie wydała się niewygodna.
Dziwnie lśniąco-matowa tabliczka była bardzo twarda, a przy łamaniu adekwatnie głośno trzaskała. Czasem jakby wierzch którejś z wypukłości dziwnie odpryskiwał.
W ustach rozpływała się maziście i powoli, konsekwentnie pokrywając podniebienie nieco lepkawymi smugami. Te jednak zaraz odpuszczały za sprawą soczystości. Czekolada była tłusta w sposób maślany, ale od tego odwracała uwagę nie tylko soczystość, ale też lekka pylistość, wyłaniająca się z czasem. Końcowo wydała mi się trochę ściągająco-taninowa.

W smaku pierwsza rozeszła się średnio wysoka słodycz. Miała chłodno-rześki charakter, przez który pomyślałam o jasnym, słodkim... syropie z brzozy? Dziwnie chłodno-rześkim, niemal słodzikowym miodzie. Miodzie akacjowym?

Bardzo daleko wychwyciłam obietnicę gorzkości i taninową cierpkość... i drożdże? Pomyślałam o wyrabianym właśnie winie albo winie, w którym one jakoś wybiły.

Słodycz wzbogaciła się o soczystość. Rosła, idąc w kierunku żółtych owoców, ale przerobionych na nadzienie... jakiś sowicie wypieczonych, kruchych rogalików? Rogaliki wprowadziły karmel. Był palony, ale wciąż łagodny. Znacząco podniósł słodycz do poziomu średnio-wysokiego, pochłaniając drożdżową nutkę. Stała się drożdżowym, słodkim wypiekiem.

Poprzez palono-pieczony wątek odważnie wkroczyła gorzkość. Miała ugodowy, ale wyrazisty charakter. Pomyślałam o czarnej kawie, zaparzonej na świeżo zmielonych ziarnach, przyprawionej w nieoczywisty sposób... Tymiankiem? Tymianek sam w sobie mógł być nieco palony, acz to na pewno on. Kawa połączyła się dzięki niemu i paloności z ziołami.

Zioła w pierwszej chwili wydały mi się palone, jednak zaraz z mojej głowy wizja palonych, suchych gałązek umknęła na rzecz ziół... zawilgoconych? Rosnących gdzieś w cieniu, wilgotnych od chłodnego otoczenia.

Soczystość i tanina podchwyciły te leśne klimaty, serwując mi trochę jeżyn i czarnych porzeczek. Odnotowałam też wiśnię, która zmieszała się z nimi w lekkim, cierpkawym kwasku i specyficznej słodyczy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa za sprawą tej wilgoci ziół wrócił chłodek, a wraz z nim miodowa nutka. Tym razem jednak mniej oczywista, idąca w kierunku... miodowo-kawowego masła orzechowego? Gorzkość zmalała, a kawa się nieco rozmyła. Ciemne owoce podobnie, zamieniając się w niemal cukrowe "jelly" - galaretkę do masła orzechowego.

Raczej fistaszkowe masło orzechowe przywołało jednak więcej charakterniejszych orzechów włoskich. Chyba czułam też tłustsze pekany i orzechy brazylijskie. Przejęły pieczoną nutę rogalików i zmieniły ją w prażenie. Karmel, już odrobinę bardziej palony, podkradał się pod nie raz po raz.

Kontrastowo owoce wyrwały do przodu (choć na pierwszym planie tylko zaznaczyły się grzecznie obok ziół i kawy z drożdżowymi wypiekami). Te kwaskowate i ciemne jednak nie dogoniły mknących żółtych. Czułam brzoskwinie i mango, ogólnie jeszcze coś egzotycznego - jakby spieszyło im się pokazać przed końcem jak najwięcej. Słodycz chwilowo przełamał lekki kwasek limonki.

Zaraz jednak słodycz wróciła z nową siłą, znowu zamykając żółte owoce w jakiś wypiek owocowo-drożdżowy. Z odrobiną skórek cytrusów? Kandyzowanych, niedookreślonych? Może pomarańczowych? Słodki wypiek spróbował jeszcze przełamać tymianek. Poczułam się, jakbym go przepiła kawą, a zaraz władowała do ust kolejny kęs.

Po zjedzeniu został posmak żółtych owoców, przeplecionych cierpkimi jeżynami oraz orzechów. Masła orzechowego fistaszkowego z dodatkiem włoskich? Pojawił się też kruchy wypiek o karmelowo-drożdżowych zapędach, a także cierpkość kawy z ziołami. Słodycz wydała mi się chłodna, rześka i miodowo-słodzikowa, trochę gryząca w język. Mieszało się to z taninowo-drożdżowym odczuciem.

Czekolada była bardzo, bardzo ciekawa, acz mnie brakowało trochę wyrazistszej gorzkości i może kwasku. Wyszła dość łagodnie. Miała jednak intrygujące nuty kawy z tymiankiem, drożdżowo-miodowych wypieków nadzianych owocami żółtymi. Czułam brzoskwinie i mango, przeplecione ciemnymi owocami, trochę leśnego chłodu i dużo orzechów. Przede wszystkim fistaszkowe masło orzechowe i orzechy włoskie, ale też różne orzechy po prostu. Paloność kawy, ziół, pieczenie zacnie wszystko zgrały tak, że mimo tej łagodności, nie było nudno. Chłodny wydźwięk słodyczy zapewne pochodził od cukru kokosowego. Jestem zaskoczona, że tak dobrze to wyszło, bo zazwyczaj wydaje mi się za intensywny, tłamszący samo kakao. Tu się sprawdził!

Pol Contreras Vilaprino Belize 80 % Cosecha 2019 Chocolate negro / Dark Chocolate serwowała mokre kamienie, skały i ziemię z czarną herbatą, kremem orzechowym i orzechami włoskimi, mieszające się ze złożonym, niejasnym splotem owoców (placki malinowe, różowe winogrona, porzeczki i bez jako syropy). Ją posłodzono cukrem panela, przejawiający się jako mocny, przypalony karmel - stanął nieco obok tych wszystkich nut i to mi trochę przeszkadzało. Ogólnie bowiem nuty kakao były cudnie mocarne. Soar wydała mi się lepiej posłodzona też trudnym cukrem, ale ogólnie łagodniejsza, więc ciutkę mniej zachwycająca.


ocena: 9/10
cena: 5€ (około 21 zł; za 80g)
kaloryczność: 538 kcal / 100g
czy kupię znów: chciałabym móc do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier kokosowy

piątek, 21 lutego 2025

Cote D'Or Melk BonBonBloc Vanille & Crispy Cacao mleczna z nadzieniem waniliowym z kawałkami karmelizowanego kakao / nibsami

Ta czekolada wydaje się tak nie moja, że wciąż się dziwię, że w ogóle tu trafiła. Dostałam ją od ojca, ale zamiast od razu mu ją zwrócić czy oddać Mamie, przyjęłam ją, myśląc, że w sumie mogę spróbować. Pomyślałam o niej jako o tabliczce ni cookies&cream, ni stracciatella i się zastanowiłam, czy coś takiego jako czekolada w ogóle mogłoby się udać. Tknęło mnie, że już w sumie może się to okazać bardziej funkcjonalne niż lody czy jogurty w tym wariancie, w których kawałki czekolady zazwyczaj wychodzą jak blaszki bez smaku (zazwyczaj? tu z kolei zastanowiłam się, kiedy coś takiego ostatnio jadłam... że już nawet nie pamiętam, a od wielu osób słyszałam, że w tych wariantach czekoladowe kawałki wychodzą smacznie). A jednak mimo wyglądu, to nie miała być tabliczka stracciatella, a z nibsami, o czym dowiedziałam się, już ją mając. Nibsów nie lubię nawet w ciemnych, a białe z nimi lepiej nie wychodzą. Na co więc się porwałam? Sama nie wiedziałam. Obstawiałam, że spróbuję, a reszta pójdzie do Mamy.

(Côte d'Or) Cote D'Or Melk BonBonBloc Vanille & Crispy Cacao to mleczna czekolada z (39%) nadzieniem waniliowym z (4%) kawałkami karmelizowanego kakao / nibsami; produkowana przez Mondelez.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach wanilii, wpisanej jednoznacznie w lody śmietankowe o smaku waniliowym. Wysoka słodycz tego splotu mieszała się z cukrowością samej czekolady, która stanęła tuż za nimi. Chyliła się trochę ku plastikowi.
Po podziale na znaczeniu jeszcze przybrały lody waniliowo-śmietankowe, ujawniając mocno wanilinowe skłonności. Czekolady jednak nie zagłuszyły,

Wielka i gruba tabliczka w dotyku wydała mi się bardzo tłusta. Była masywna ze względu na grubość, ale nie twarda. Nie trzaskała i wydawało się, że najchętniej to by się w ogóle rwała. Cały czas miałam wrażenie, że zaraz zacznie rozpuszczać się w dłoniach (realnie tego nie robiła).
Przekrój ujawnił, że miękkie i plastyczne nadzienie w zasadzie idzie po całości, a nie tylko wypełnia wybrzuszenia kostek. Gdy zaś połamie się czy przegryzie kostkę, widać, że nie pożałowano go. I pokazały się też pojedyncze drobne punkciki kakao. Sama czekolada też stanowiła grubą warstwę - da się ją zdjąć nożem jako tako z kremu ze względu na miękkość, co zrobiłam, by popróbować tych części osobno.
Robiąc kęsa, stykałam się z ogólną miękkością.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, w tempie szybko-umiarkowanym. Była kleista i maziście-kremowa, a także bardzo tłusta w śmietankowy sposób. Szybko ujawniała nadzienie, łącząc się z nim spójnie.
Krem był jeszcze tłustszy. I to o znacząco, w śmietankowo-oleisty sposób. Okazał się też o wiele bardziej miękki, a do tego plastyczny. Wydał mi się gładki i lepki. Znikał szybciej niż czekolada. Nibsy zaznaczały się na języku po pewnym czasie, ale nadzienie mocno je otulało, więc łatwo nie zwracać na nie uwagi, aż reszta się rozpłynęła. Od niektórych rozchodziła się pewna wodnistość - obstawiam otoczkę z cukru ("karmelizowanie").
Nibsy gryzłam na koniec, tylko na próbę może ze dwa gryząc wcześniej "obok czekolady" - oddzielenie ich od reszty stanowiło wyzwanie ze względu na bagnistą kleistość całości. Przy tych o wiele bardziej zaznaczała swoją obecność cukrowa otoczka - jakby po prostu były obklejone drobnym cukrem. Przez niego aż trudno było skupić się na samych nibsach.
Gryzłam je więc na koniec, gdy wszystko się rozpłynęło. Były wówczas średnio twarde i krucho-chrupiące; suche. Niektóre jeszcze potrafiły bardziej rzężąco-chrupnąć ze względu na cukier, który zdążył zniknąć tylko częściowo.

W smaku mleczna czekolada przywitała mnie mocno mlecznym smakiem. Już sekunda-dwie później wysoka słodycz wyprzedziła mleko. Cukrowość szybko zaczęła dominować, spłycając smak czekolady do cukrowo-plastikowej polewy, w której mleko nie nadążało.
Spróbowana osobno jakby próbowała udawać Milkę, ale w jeszcze bardziej budżetowej wersji.

Nadzienie jednak trochę podbiło mleczny wątek, umacniając go nie tylko mlekiem, ale też wręcz śmietanką. Ta zabrzmiała  równocześnie z waniliową nutą. Skojarzyło mi się to z lodami o smaku waniliowym na bazie mleka i śmietanki. Wyraźnie "o smaku", bo wanilia zdradzała pochodzenie z aromatu. Słodycz rosła nieubłaganie, a nadzienie w dodatku podyktowało jej ciężki, wręcz wanilinowy charakter.
Na czas debiutu nadzienia czekolada trochę się wycofała. To nadzienie stanowiło o mleczności ogółu.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zrobiło się za słodko i aż drapało w gardle. Powodowała to głównie cukrowa czekolada. Mimo ogólnej cukrowości i tego, że nadzienie choć starało się być po prostu waniliowym, jawiło się jako wanilinowo sztuczne. Wyłaniające się, niegryzione nibsy za sprawą karmelizowania jeszcze podwyższyły cukrowość.
Za nieubłaganą słodyczą cukru i waniliowo-wanilinową ciężkością odnotowałam też mglistą oleistość. Nadzienie zaczęło robić się trochę bardziej mdławe, niby było mleczne, ale jakby mleko i śmietanka osłabły z sił. Wykorzystała to sztuczność waniliny i plastikowość czekolady.

Końcowo czekolada wydała mi się bowiem jeszcze bardziej plastikowa i wręcz czysto cukrowa.

Nibsy gryzione na koniec jeszcze pamiętały cukrowość otoczki - przy niektórych zaplątały się drobne kryształki białego cukru, który wyraźnie czuć. Nibsy same w sobie okazały się palone i gorzkie, nawet sporadycznie lekko kawowe. Po kumulacji słodyczy i ciężko-plastikowym echu, wyszły jednak zgaszone, bardzo delikatne. Trochę tonowały słodycz, ale tylko tę smakową - w gardle drapało i tak.
Gryzione obok czekolady w zasadzie prawie nic nie wniosły. Otoczenie bardzo je stłamsiło, zgubił się smak nibsów, za to bardzo dobrze czuć po prostu cukier.
Wolałam więc zostawiać je na koniec.

Po zjedzeniu został posmak cukru i sztucznej wanilii, przywodzącej na myśl lody śmietankowo-waniliowe, ale rozrzedzone wodą. Czułam też leciuteńką goryczkę nibsów oraz cukrową, lekko mleczną plastikową polewę, która udaje czekoladę.

Całość była mocno kiepska - nie tylko dlatego, że nie w moim typie. Cukrową, tandetną czekoladę wypełniało przesłodzone, oleiste nadzienie. Oddawało tanie lody waniliowe na śmietance i mleku. Tak, było mocno waniliowe, ale wyszło dość sztucznie, wanilinowo. Mimo że krem napędzał mleczność, była to mleczność stłamszona słodyczą, z tandetną naleciałością. Nibsy wyszły zaskakująco niewyraźnie. Mimo że gorzkawe, to zagubione. Dodano ich chyba za mało i za bardzo je podrobiono, by mogły pomóc reszcie. A w ogóle ich "karmelizowanie", czyli jakieś oklejenie cukrem uważam za kpinę. Po co?
Zjadłam kostkę, a resztę oddałam Mamie. Opisała: "No strasznie słodka całościowo była. Ta czekolada na wierzchu taka polewowa trochę, a nadzienie niezbyt waniliowe. Powiedziałabym, że śmietankowe. Najfajniejsze to w niej były takie kawałki chrupiące. Karmel? Bo chrupały fajnie i przebijały resztę. To były karmelizowane nibsy?! Nie zgadłabym, ale ja się nie znam. Taka tania, ale zwyczajna".


ocena: 3/10
kupiłam: dostałam od ojca
cena: nie znam
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, oleje roślinne (palmowy, słonecznikowy, rzepakowy), odtłuszczone mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, laktoza, serwatka w proszku, kawałki kakao / nibsy 2%, tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyna sojowa; ekstrakt waniliowy, naturalny aromat

czwartek, 20 lutego 2025

Honeymoon Chocolates 77 % Semuliki Forest Dark Chocolate ciemna z Ugandy z miodem

Gdy stanęłam przed okazją wybrania do kupienia czekolad z amerykańskiej strony internetowej, celowałam w te niedostępne i/lub nieznane w Europie, kierując się opisami nut, wypisanymi przez producentów. Układając czekolady do komody, na nazwę tę firmy uśmiechnęłam się, ale jeszcze niczego nie podejrzewałam. Dopiero przygotowując posta pod recenzję zobaczyłam skład i rozjaśniło mi się, że nie chodzi o miesiąc miodowy, czas potencjalnie przyjemny, intymny... a miód po prostu. Władowałam się w degustacyjną czekoladę z miodem?! A przecież wystarczyło wejść na stronę producenta... Dlaczego tego nie zrobiłam?! Żeby nie było: miód uważam za zacną, szlachetną rzecz, ale już parę razy przekonałam się, że jest zbyt intensywny do czekolady i potrafi zagłuszać jej nuty, sam też nie prezentując się tak, jak mógłby. Acz czy z tą będzie tak samo, było tylko moimi domysłami. Co wiedziałam na pewno? Honeymoon powstało w 2016 roku w akademikowej kuchni w Stanach. Cam i Haley bardzo rozwinęli swoje hobby, obecnie mają całą fabrykę i wspierają małe, rodzinne gospodarstwa oraz lokalnych pszczelarzy (kupują od nich, ale także łożą pieniądze na badania nad pszczołami). Cenią sobie walory smakowe, ale też zdrowotne, dlatego używają surowego miodu, nie cukru. Ich hasło to: "Honey, Meet Chocolate". Ich pomysł na siebie mi się podoba, ale... czy czekolada z miodem nie będzie mi za bardzo miodowa, a za mało bogata w nuty kakao? 

Honeymoon Chocolates 77% Semuliki Forest Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao z Ugandy, z lasu Semuliki, słodzona surowym miodem.

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny zapach pikantnego miodu na ciemnym chlebie, być może chlebie zrobionym na miodzie oraz piernika ze śliwką. Śliwka trochę wymykała się z niego, sugerując też wątek świeżo owocowy. Czułam mnóstwo kwiatów w różnych wydaniach: ciężkawe, cmentarne, którym towarzyszyła ziemia połączyły się z niemal kwiatowym, rześkim melonem miodowym. Do tego pojawiły się migdały w miodzie. Słodycz nie była wysoka, ale wydawała się wszechobecna. Kompozycja wyszła poważnie, gorzkawo, i szlachetnie niczym mousse czekoladowy.

Tabliczka wydała mi się średnio masywna i trochę lepkawa w dotyku. Przy łamaniu okazała się... ani twarda, ani zupełnie nietwarda, trochę krucha. Robieniu kęsa za to już towarzyszyło poczucie zawilgocenia i pewnej prawie miękkości. Wydawała z siebie niezbyt głośne chrupnięcia. W przekroju pokazały się jakieś białe drobinki.
W ustach potrzebowała chwili by zacząć się rozpływać, a potem robiła to w miarę łatwo, przyspieszając do tempa średniego. Choć zbita, brakowało jej czekoladowej gęstości. Była trochę maziście i niby tłusta niczym masło, ale z przełamaniem, na które przełożyła się piaszczystość, ziarnistość. Do tego doszła lekka lepkość miodu. Mimo to, jakby próbowała zdobyć się na trochę bazowej kremowości. Drobinki rozpuszczały się wraz z nią integralnie i w zasadzie nie czuć ich. Początkowo myślałam, że to scukrzony miód, ale zachowywały się jak niewymieszany tłuszcz. Końcowo czekolada znikała wręcz wodniście.

W smaku pierwszą poczułam lekką goryczkę oraz pikanterię miodu, początkowo jedynie z nieśmiało zaznaczoną słodyczą. Ta zaraz wzrosła, acz w sam miód wkradła się wtedy lekka goryczka właśnie jakby miodowa. Zaraz gorzkość ogólna ją wchłonęła, dając się poznać jako dosadna niczym woń skórzanej odzieży.

Miód zaskoczył na słodszy tor i zapewnił lekki wzrost słodyczy oraz wizję piernika przyprawionego do ostrości i wilgotnie-lepkawego od miodu. Pomyślałam o dzikim, leśno-kwiatowym, ostrym miodzie. Niby był drapiący, ale nie zasładzający.

Miód i piernik mieszały się z ziemią. Pomyślałam o czarnej, na skraju lasu, gdzie padają promienie słońca i rozgrzewają ją. Ziemię urozmaiciły migdały z zaznaczonymi, gorzkawymi skórkami. Gorzkość wydała mi się wiodącym motywem. Cały czas trwała na pierwszym planie.

Słodycz zaserwowała odrobinkę soczystości, ale zero kwasku. Pojawiły się wielkie, słodkie śliwki o jasnofioletowym kolorze. Dołączyły do nich idealnie dojrzałe, słodkie i w pewien sposób kwiatowe melony miodowe i bardzo dojrzałe gruszki. A jednak takie, które... lekką aluzję do kwasku potrafią jeszcze zrobić?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa owocowość przycichła, zmieniając się w miodowy chleb ze śliwką. I piernik z odrobinkę kwaskawą śliwkową warstwą? Owocowy wątek zaczął cichnąć.

Gorzkość osłodziła się. Nie osłabła, ale dopuściła do siebie słodycz. W pewnym sensie miodowość wydawała się sama w sobie lekko goryczkowata. Ta jednak gorzkość ogólna ułożyła się w mousse czekoladowy. Słodki, ale niekoniecznie miodowy. Miód bowiem stał się nieoczywisty, wręcz ukryty.

Owoce pouciekały, ostało się ich tylko cichuteńkie, ledwo uchwytne echo.

Po moussie czekoladowym w gorzkości właśnie wzrosła palona nuta. Piernik zupełnie ustąpił ciemnemu chlebowi. Ten zawarł leciutki kwasek. Może... właśnie i miód poszedł w kwaskawym kierunku? Na końcówce wyłonił się wyraźniej wraz z... pikanterią?

Po zjedzeniu został posmak piernikowo-chlebowy i lekko śliwkowo-melonowy. Niby rześki i słodki, ale jednocześnie ciężki. Czułam motyw mousse'u czekoladowego oraz dzikiego, pikantnego miodu.

Całość wyszła bardzo ciekawie i zaskakująco czekoladowo. Wizja mousse'u była bardzo jednoznaczna i zarysowana na porządnie gorzkiej bazie. Skórzana odzież, ziemia i ciemny chleb mieszały się ze słodszym piernikiem. Słodyczy towarzyszyła miodowo-piernikowa pikanteria, co nadało mu szlachetności. Mimo że słodycz cały czas miała wiele do przekazania, nie było bardzo słodko, a już na pewno nie słodziaśnie. Kwaśność nie wystąpiła, ale nie pasowałaby tu, więc nie narzekam. Akcenty śliwek oraz melonów i gruszek ciekawie urozmaiciły bardzo czekoladową bazę, acz ogół był owocowy w minimalnym stopniu. Miód niewątpliwie czuć, ale nie przeszkadzał czekoladowości.
Zastrzeżenia mam tylko do takiej... nietwardej, piaszczystej i dziwnej struktury. Smakowo było zacnie, ale cały czas miałam wrażenie, że mimo iż nie przesadzona, słodycz, a w zasadzie nawet nie sama słodycz, co motyw miodu za bardzo się rządził.

Melona, miodowe przebłyski czułam w Beskid Chocolate Uganda Semuliki Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao, ale też wiele czerwonych owoców. Takie kompozycje wychodzą cudnie, gdy miód jest tylko nutą, przebłyskami. W dziś przedstawianej miał za wiele do powiedzenia jak dla mnie, acz nie znaczy to, że to było złe.


ocena: 8/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $12.00 (za 62g; około 46 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, surowy miód, tłuszcz kakaowy

środa, 19 lutego 2025

krem Grizly Brownie by Grizly

Lubię kremy czekoladowo-orzechowe, ale tylko te mało słodkie, ciemnoczekoladowe i wręcz gorzkie od kakao, więc wiem, że jestem w mniejszości. Mam wrażenie, że większość świata preferuje słodkie, miękko-lejące, w których z kolei mnie wiecznie coś nie pasuje. Niedziwne, że wkręciłam się w kremy inspirowane brownie, skoro brownie to jedno z nielicznych ciast, jakie lubię (drugie to sękacz i na tym koniec). Nie ma jednak ich jakoś specjalnie dużo. A już na pewno dobrych oddających brownie. Po wycofanym rewelacyjnym MixIt Mixitella Brownie był jeszcze co prawda NUTREND Denuts Cream Brownie flavour, ale mam wrażenie, że już lata świetlne nie jadłam dobrego kremu tego typu. Ucieszyłam się więc ogromnie, że taki krem pojawił się w ofercie jednej z moich ulubionych marek od kremów orzechowych. Mały sceptycyzm budziło, że krem wyglądał trochę jak z linii jakiejś influencerki MamaDomisha, z którą Grizly czasem współpracuje. Acz pocieszający był fakt, że na słoiku nigdzie nie było o niej mowy.

Grizly Brownie by Grizly to krem czekoladowy z orzechów laskowych i nerkowca z ciastkami kakaowymi, stylizowany na ciasto brownie.

Po odkręceniu słoika poczułam intensywny splot orzechów laskowych z nerkowcami. Przeważały te pierwsze. Zapewniły prażony motyw i naturalną słodycz, do której dołączyła mleczna czekolada o lekko karmelowym odcieniu słodyczy i czekoladowa masa na ciastka lub ciasto. Miała w sobie nieco truflowe zacięcie, ale właśnie mleczność była ogólnie bardzo istotna. Przewinęła się też ogólna maślaność, a ja pomyślałam o jakiś bułeczkach czy chałce z kremem czekoladowo-orzechowym. Gdy uporałam się z olejem i już w trakcie jedzenia, przemykała myśl o brownie, ale właśnie takim bardziej mlecznoczekoladowym i dopiero za masą na ciasto (możliwe, że autosugestia, w końcu wiedziałam, że jem krem stylizowany na brownie). W trakcie jedzenia raz po raz wyłaniał się też akcent kakaowych ciastek.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju, z czego zlałam 2,5 łyżeczki. Część zabarwiła się na brąz i mieszała z bardziej ruchomą częścią kremu na wierzchu, więc to - na oko łyżeczka? - już przemieszałam.
Krem mieszał się łatwo, mimo że był konkretny i masywny. Gęstość jednak uważam za średnią. Czynności towarzyszył cukrowy chrzęst, a choć łatwo uzyskać jednolitość bazy, na pewno nie był to krem gładki. Widać w nim pełno drobinek i chyba kryształków, a łyżeczka skrobała o ciastka. Co i raz trafiałam na sporo małych kawałków ciastek kakaowych. Krem wyglądał trochę zawiesiniwo, acz ciągnął się i trochę lepił, tak jak i te kawałki mocno oblepiał.
W ustach jakby nieco gęstniał i zalepiał je, acz nie na długo. Czuć w nim czekoladowe zagęszczenie. Krem rozpływał się średnio powoli, kojarząc się trochę z maziście-masywną masą ni truflową, ni ciastową. Szybko zaczął wykazywać proszkowość, przechodzącą w ziarnistość i lekką kryształkowość. Nie był gładki, a drobnica zaznaczająca się na języku to raczej kryształki i proszek - zepchnęły miazgowość na dalszy plan. Ta była znikoma. Kryształki rozpuszczały się częściowo, rozrzedzając bazę, która przechodziła w proszkową zawiesinę. Bardzo często trafiałam na średnie i małe kawałki ciasteczek, które do końca zachowywały twardość i suchość. Okazało się, że w kremie były też zmielone ciastka, nie tylko jako kawałki i kawałeczki - to one odpowiadały za ziarnistość.
Ciastka zostawiałam sobie na koniec, tylko trochę gryząc na próbę, obok masy. 
Kawałki ciastek okazały się twarde i sucho-chrupiące. W większych czuć nawet pylistość. Niektóre miały nieco ostre brzegi, a po długim czasie, na sam koniec nie tyle rozpuszczały się, co rozchodziły na piaszczyste drobinki i kawałki. Rzęziły i chrupały do końca.
Sporadycznie zaplątały się przy nich mikroskopijne drobinki miękkich orzechów - raczej nerkowca, które w sumie nikły w tym wszystkim. Już więcej, acz w sumie też niewiele, na koniec czasem zostawało kryształków. W kontakcie z zębami dziwnie trzeszcząco-miękkawych.

W smaku pierwszą poczułam niby stonowaną, ale intensywną słodycz o lekko karmelowym zabarwieniu, mieszającą się ze słodyczą prażonych orzechów laskowych. Te okazały się bardzo wyraziste.

Już po chwili do orzechów laskowych dołączyła nutka kakao, nawet pewna gorzkość. Poprzez nią polało się tsunami kakaowości - to ją bardziej niż ciemną czekoladę czuć. Gorzkość uderzyła, a przez moment nawet orzechy trochę ją podchwyciły, acz zaraz przybrała bardziej truflowy charakter.

Orzechy laskowe rozgościły się na pierwszym planie, lecz odezwały się też łagodniejsze nerkowce. To spowodowało osłabienie gorzkości. Wycofała się trochę na tyły, a nerkowce otworzyły drogę maślaności. Za orzechami podążała zwykła, nieorzechowa, maślaność.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach rozbrzmiała mleczna czekolada, podnosząca słodycz. Mleczność przemieszała się z nutą maślaną i łagodnie orzechową, a mi do głowy przyszła chałka wysmarowana kremem kakaowo-czekoladowo-orzechowym i podana do mleka. Poprzez bułeczkowatość w kompozycję wkradła się ciastowość i ciasteczkowość.

Orzechy laskowe, wciąż grające wiodącą rolę, i nerkowce ustanowiły obraz czekoladowego ciasta zrobionego z mąk orzechowych, wróciła truflowość, a ja pomyślałam o masie na ciastka czekoladowe i brownie. Wtłoczyły kakaową cierpkość. Czasem, zwłaszcza gry zagarnęłam kawałek ciasteczka, także wręcz nutkę prawie spalenizny. Ją zapewniły kawałki, zaznaczające się na języku i wyłaniające z masy. Im bardziej wyłaniały się kawałki, tym bardziej kakaowo ciasteczkowo, nie ciastowo się robiło.
Ogólnie jednak krem też sam w sobie zawarł trochę motywu ciasteczek (ze względu na zmielone ciastka). Brownie, czekoladowa masa na ciasto nie były jakoś bardzo jednoznaczne - dużo przewijało się tu bowiem i gorzkości, i mlecznej czekolady i ciastkowości. 

Gdy po ciastku zagarnęłam samą masę, wydawała się nieco bardziej słodko-mleczna, choć wciąż z echem kakaowych ciastek. Stały jednak obok siebie, kontrastowe.

Słodycz cały czas trzymała się średniego poziomu, ale była intensywna. Od ciasteczek też się trochę rozchodziła. Gryzione "obok" masy, podkręcały kakaowo-cierpką nutę ciasteczkową, acz ja wolałam nacieszyć się bardziej truflowo-ciastowym, orzechowym smakiem bazy, a ciastka gryźć na koniec, gdy zniknęła.

Końcowo ciastka okazały się mało słodkie, a przede wszystkim gorzko kakaowe za sprawą zwykłego kakao w proszku, choć chwilami zahaczały o spaleniznę, jak to takie niemal czarne kakaowe ciastka.
Wśród tych mniejszych kawałków, kawałeczków i dosłownie ziarenek ciastek pokruszonych i częściowo zmielonych raz po raz zaplątywały się drobinki orzechów (raczej tylko nerkowca) - były delikatne, w zasadzie nic nie wnosiły.

Posmak zależał od tego, czy akurat trafiło się ciastko, czy nie. Gdy się trafiło, dominowało swoim goryczkowatym smakiem kakaowych ciastek o lekkiej, ale jawnie cukrowej słodyczy. Kiedy akurat zagarnęłam masę bez kawałków, kakaowa ciasteczkowość stawała się echem, a posmak należał do orzechów laskowych i nerkowca, ale zatopionych w realiach masy czekoladowej na ciasto / ciastka i mlecznej czekolady. Słodycz podbiła ją znacząco.

Krem był dobry, ale mam sporo zastrzeżeń. Na pewno ucieszyło mnie, że tak dobrze czuć samą orzechową bazę. Przeważały laskowce, ale i nerkowce się nie ukryły. Całość miała ciekawy wydźwięk mlecznoczekoladowej masy na ciastka i ciasta, była trochę truflowa i kakaowo gorzka, a jednocześnie też słodka. Nie za mocno jednak, co jest niepodważalnym plusem. Jakoś jednak nie do końca przekonały mnie te ciastka. Były za sucho-twarde i trochę przesadzono z ich ilością. Jakbym już tu coś dodała, to bardziej ciastowe kawałki, coś jak w lodach, co rozpuszczało by się w ustach. A takie mocno chrupiące kawałki i ziarnistość spychająca na margines potencjalną miazgowość mnie nie chwyciły. Krem połączył kakaowość z mleczną czekoladą, nie wyszedł ciemno czekoladowo, ku mojemu zaskoczeniu. Z brownie kojarzył się odlegle, był bardziej kakaowo ciasteczkowo-ciastowy. Przyjemny, nie żałuję kupna, ale nie by znów kupić, to pewne. Nie dorównał kremom wspomnianym we wstępie.


ocena: 8/10
kupiłam: grizly.pl
cena: 34,99 zł za 250g
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone blanszowane orzechy laskowe 27,3 %; prażone orzechy nerkowca 22,7 %; czekolada mleczna 9,25 % (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), ciemna czekolada 9,25 % (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), odtłuszczone mleko w proszku, kawałki bezglutenowych ciastek kakaowych (cukier, oleje i tłuszcze roślinne: rafinowany olej kokosowy, olej słonecznikowy, słonecznikowy o wysokiej zawartości kwasu oleinowego; kakao, mąka ryżowa, odtłuszczone mleko w proszku, kakao w proszku, pełne mleko, syrop glukozowy, naturalny ekstrakt z oliwek), kakao w proszku, cukier kokosowy 4,5 %, masło ghee