Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 100% Czekolady. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 100% Czekolady. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 czerwca 2022

100% Czekolady Dominikana 90 % ciemna z Dominikany

Niedługo po 100% Czekolady Dominikana 70 % sięgnęłam po już zupełnie ostatnią posiadaną tabliczkę tej marki. Choć podlinkowana nie wyszła najlepiej, cieszyłam się na to porównanie.

100 % Czekolady Dominikana 90 % to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao z Republiki Dominikany, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam mocno prażony zapach, którego istotnym elementem było wędzenie. Szary dym kłębił się i otaczał wokół orzechów, słodu i nibsów z paloną goryczką. Z czasem bardziej wyklarowały się prażone migdały. Zupełnie jakby rozsypały się przy cytrusach pod przewodnictwem cytryn. Dosłownie widziałam owoce o grubych skórach, ponakrajane i z jedynie wyciskającym się sokiem. Zapach mimo tej mocy, niemal wytrawności i cierpkości, był jednak też aż nieco cukrowo słodki jak bardzo słodka nalewka śliwkowa... A jednak z kwaskiem śliwek węgierek, który podsyciło jakieś czerwono-jeżynowe wino. Dość owocowe, choć wytrawne... tylko że o nutach nieokreślonych. Do tego pojawił się soczyście-kwaśny ananas, a zwłaszcza w trakcie jedzenia też jakby słodko-drapiące, pikantniejsze kwiaty (polne?).

Absurdalnie cienka tabliczka (z jednej strony w połowie chyba w ogóle najcieńsza ze wszystkich, jakie miałam tej marki) była dość twarda i trzaskała w miarę głośno, łamiąc się trochę w porcelanowo-kamienny sposób. Niekoniecznie trzymała się linii podziału. Wydała mi się dziwnie twardo-krucha przy tym.
W ustach jakiś czas podtrzymała twardość, rozpływając się średnio chętnie, w umiarkowanym tempie. Choć tłustawa, brakowało jej gęstości. Kształtu nie zmieniała, acz w końcu miękła i gięła się. Rozpływała się szorstkawo, czuć niedomielone kakao i drobinki cukru, spomiędzy których płynęła jakby tłusta woda. To było jak pylista zawiesina, znikająca bez echa.

W chwili, gdy kawałek lądował na języku, błyskał motyw mleka, na który naskakiwała cukrowo-karmelowa słodycz. Nie zdążyłam się nawet zdziwić, a już mleko zaczęło przejawiać kwasek, stając się jogurtem. Ten, delikatny, cały czas pobrzmiewał w tle jako coś nieuchwytnego. Wydaje mi się, że kręcił się tam z cytrusami, także trudnymi do połapania.

W ciągu kolejnych sekund uderzał mocno prażony motyw całej zbieraniny nibsów, orzechów, migdałów, słodu. Wyszły goryczkowato, a jednak mięsiście-tłusto (?), nieco oleiście. Pojawiła się przy nich gorycz, która przywołała dym. Także wśród nich zaplątała się słodycz. Tu okazała się jednak dość niska i ciepła - melasowa.

Gęsty, szary i cierpki dym zakłębił się. Chwilami odsłaniał suchy popiół, który zahaczał o pyliste kakao i jeszcze więcej sucho-palonych nibsów. Mimo tego całego mocnego palenia i aż podwędzonych tonów, gorzkość nie była mocna. Wydała mi się jednak dziwnie "nasączona kwaskiem". Nuta nibsów raz po raz wzmacniała kwaśność kakao. A ono puszczało oczko do cytryny w tle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa spod migdałów i słodu, wylała się odrobina nalewki czy wina... Obstawiałabym raczej nalewkę i to taką z cukrowym echem. Nalewka śliwkowa pozwoliła z czasem śliwkom na więcej kwasku i soczystości. Zdecydowanie i wyraźnie czułam drobne węgierki. Ich kwaśność wsparł, podsycił ananas i cytryna. Ta jednak wydała mi się dziwnie... suchawa? Jak suchy owoc z grubą skórą, a małą ilością soku. A jednak na pewno kwaśna. Ananas z kolei do kwaśności dodał sporo słodyczy. Wciąż pobrzmiewała też po prostu cukrem. W pewnym momencie pomyślałam aż o kandyzowanych czy liofilizowano-pudrowym owocu... Albo nasączonym alkoholem?

Kwasek owoców mieszał się z cierpkością dymu. Bliżej końca dym i wędzenie pilnowały wytrawności, a jednak... i ta zaczęła trochę słabnąć. Jogurt na moment przybrał na pewności siebie. Mignął mi wędzony, lekko kwaskawo-soczysty, ale dość "mleczny" ser, potem znów zrobiło się bardziej śmietankowo-mlecznie. Zdążyłam jeszcze pomyśleć o jakiś alkoholowych czekoladkach w wariantach może właśnie ananasowym, winnym... Owoce odpuszczały, a słodycz nasiliła się. Choć przejęła palony aspekt i wyszła trochę karmelowo, wydawała się irytująco wysoka i odstająca.

Kumulacja nalewek i wędzenia pokusiła się o cierpkawą ostrość polnych, może chwastowatych kwiatów. Chyba wyłapałam specyficznie słodkawo-goryczkowaty motyw leków. Zrobiło się cieplej także w gardle, znów pomyślałam o wytrawnym, ale o dziwnie słodkich nutach, winie. Jakimś duecie ser&wino? Słodycz zrobiła się z kolei czysto melasowa.

Po zjedzeniu został kwasek cytryny (może też lekka goryczka jej skórki?) i cukrowo-nalewkowa słodycz, jak również lekkie ciepło. Owoce inne wyszły jako ciepło-alkoholowy motyw oraz kwaskawo-soczysty splot, mieszający się z dymem / wędzeniem. Ostatnie wydobyły z kompozycji też pewną oleistość oraz jej goryczkę, mieszającą się z tą cytrynową.

Całość uważam za przeciętną w smaku, bo miała przyjemne nuty dymu, słodu, orzechów i niezłe owoce (cytryna, śliwki, owocowe wino i ananas); alkoholowy motyw byłby miły, gdyby nie ta cukrowa słodycz. Właśnie ogólnie ta mi się nie podobała; nie wpasowała się w ogóle. Konsystencja kiepska, a cienizna zasługuje na naganę. Choć ogół jak najbardziej zjadliwy, to jednak nudny i niesatysfakcjonujący. Kwaśno-palony, gorzki delikatnie i topornie słodki. Smakowo mogłaby mieć nawet 7 z aspiracją do 8 (zależy, jak przy innej konsystencji nuty by się rozłożyły).

Suche cytrusy czułam również w 70 % (w 70% mandarynki, w dzisiejszej cytryna), podobnie z "nalewką z kwiatów" - ta nuta z 70% znalazła odzwierciedlenie w nalewkowato-kwiatowych nutach dzisiejszej. Obie cukrowo-melasowe, dzisiejsza jednak oczywiście mniej słodka, a bardziej palono-gorzka, choć mam wrażenie, że wcale nie za sprawą nut kakao, a właśnie prażenia i ilości tłuszczu kakaowego.


ocena: 6/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

sobota, 4 czerwca 2022

100% Czekolady Dominikana 70 % ciemna z Dominikany

Polska marka 100 Procent Czekolady wprawiła mnie w spory smutek. Raz, że jej czekolady uważam za kiepskie, źle zrobione, smakujące nieszczególnie, to jeszcze przyprawiła mnie o pewne myśli. Nie do końca nawet sprecyzowane. Jaka szkoda, że na rynku jest tak wiele marek, którym wydaje się, że wiedzą wszystko, aspirują do wyższych półek, a wychodzi jedno wielkie... A jak już znajdzie się jakaś dobra marka np. Jakub Piątkowski Czekolada, znika. Do Manufaktury Czekolady straciłam serce, bo za bardzo przechodzi na "chwytliwość" i prawie masowość; SuroVital Cocoa zamiast trzymać się ciemnych, zaczęła iść w dziwne, zupełnie nie w moim typie OCTO z dodatkami, kremy etc.. Ciężko o czekoladowy biznes w Polsce. To smutne. 
Z dwóch ostatnich posiadanych 100% Czekolady cieszyłam się raz z tego względu, że były już ostatnimi, a dwa... że specjalnie tak zostawiłam akurat do porównania z tego samego regionu, a o innej zawartości.

100 % Czekolady Dominikana 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Republiki Dominikany, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam zapach mocno wypieczonej skórki chleba. Być może chleba pszennego, razowego, ale wciąż delikatnego, więc raczej pszennego... i zestawionego z orzechami? W tle zaplątała się przypalona nutka, od której rozchodziło się mnóstwo słodyczy melasy. Była intensywna, słodka i ciepło-korzenna. Za tym wszystkim nieśmiało pobrzmiewała cytrusowa nutka bardzo słodkich pomarańczy i... nie tylko. Do głowy przyszły mi jakieś ciastka ze zżelowano-przecierowymi cząstkami, skórką etc.

Marna, cienka tabliczka popisała się zaskakującą twardością, ale dość lichymi trzaskami już nie.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, średnio chętnie. Była tłusta i chropowata, z wyczuwalnymi drobinkami i nie do końca rozpuszczonym cukrem, co jakby sztucznie powstrzymywało rozpływanie się. Ponadto wydawała się dość wodnista. Miękła, gibała się, a następnie zmieniała się na rzadką zawiesinę i znikała. 

W smaku od pierwszej sekundy czułam wysoką cukrowość, która prędko zaskoczyła na kandyzowaną, a więc również cukrową pomarańczę o bardzo nieznacznej soczystości.

Pojawiła się lekka gorzkość. Choć najpierw pomyślałam o skórce pomarańczy / innych cytrusów, zaczęła się nasilać jako przypalono-przypieczona. W wyobraźni zobaczyłam małą piętkę / skórkę chleba pszennego, z zagarniętą sporą ilością masła. Bazowo kompozycja za jego sprawą zaczęła łagodnieć.

Słodycz w tym czasie rosła bez skrupułów. Trochę trzymała się owoców w pomarańczowych kolorach, które teoretycznie powinny upuścić nieco kwasku, ale w tej strefie dominowała irytująca cukrowość. W tle przewinęły się nieśmiałe, raczej świeże morele i cytrusy... Chyba trochę pomarańczy i słodko-suche mandarynki... Coraz słodsze. Jakby w okropnie słodkiej zalewie? Owoce więc nie były takie całkiem suche, ale na pewno brak im soczystości. Znów pomyślałam o cukrowych, zżelowano-przecierowych dodatkach do jakiś słodkości.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cukrowość pokusiła się o nieco lżejszą, wręcz zwiewną nutę. Pojawiły się kwiaty, a także wizja nalewki / syropu z kwiatów czarnego bzu. Było to bardzo, zalepiająco-drapiąco słodkie, ale i nieco rozgrzewające.

Nagle uderzyła melasa o ciepłym wydźwięku. Podkreśliła ją nuta przypieczonej skórki od chleba, a także drobna, ciepła korzenność. Goryczka z tła przywołała odrobinkę ziemi, acz wciąż to melasa dominowała. Otuliła poszczególne, lekko goryczkowate nuty, a pod koniec wydobyła z chlebowo-maślanej toni odrobinę pestek i orzechów.

Końcówka zrobiła się melasowo-orzechowa, wręcz niemożliwie cukrowa i... nawet nieco soczystsza? Tak cukrowo soczyście jednak, trochę pomarańczowo-mandarynkowo, ale jakby mówić o owocach w zalewie czy scukrzonych. Nie mogłam się opędzić wrażeniu, że w słodyczy tej było coś dusznego. Znów pomyślałam o morelach z odrobinką kwasku, ale i jakby aż pudrowych... jak jakieś liofilizowane? To samo było z echem nektarynek, których nie jestem w ogóle zbyt pewna. Albo wszystkie syropowe jak czarny bez. Przy jego nalewkowo-syropowej nucie raz i drugi mignęło mi grzańcowato-zacukrzone wino.

Posmak został właśnie takich zasłodzonych owoców (jakby skórka pomarańczy, która chciałaby być gorzkawa, ale uniemożliwiła jej to cukrowa otoczka? jakby coś koloru pomarańczowego, ale tak zacukrzonego, że aż nie do stwierdzenia, z jakich owoców?). Także czegoś ciepłego i słodko-goryczkowatej melasy. Czułam również lekko cierpkawą goryczkę kakao i po prostu czysty cukier, wsparty lekko paloną nutą. Był to jednak cukier, nie karmel. Do tego lekka suchość.

Całość mi nie pasowała. Smak zacukrzony, mało ambitny smak poprzypalany, a nie gorzki - raczej neutralny. Chleb, odrobinka orzechów i dużo, dużo melasy jakoś mnie nie chwyciły. Owoce nie usatysfakcjonowały, bo cytrusy też wpisały się w cukrowość. Ciekawa byłaby może nuta czegoś z kwiatów bzu, ale była tak drapiąco cukrowa, że zostawiła tylko niedosyt.
Konsystencja i forma okropna, charakterystyczna dla tej marki.
Tabliczka oczywiście jak najbardziej do zjedzenia, jak się już kupiło, ale jedna z takich, co to radzę się trzymać z daleka. Gdy chodzi o jej irytująco słodki smak - potem dojadałam sobie Grossem Ekwador 70 % i, choć on też jest bardzo słodki, tak w zestawieniu dzisiaj prezentowana tabliczka jawi się jako o wiele słodsza i tym samym męcząca. Piszę to tak, by Wam przybliżyć problem.


ocena: 5/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

wtorek, 26 kwietnia 2022

100% Czekolady Nicaragua 68 % ciemna z Nikaragui

Jako że dzień zapowiadał się nieco bardziej zalatany, nie planowałam ambitnej degustacji, stąd decyzja sięgnięcia właśnie po dzisiaj prezentowaną czekoladę. Porządnie zniechęcona do marki, postanowiłam nie rozkminiać, co też akurat w tej mogłoby pójść źle. Patrząc jednak na zawartość kakao, nasunęła mi się myśl, że producenci jak już robią czekoladę z kakao z Nikaragui, to zazwyczaj jest ona o niskiej zawartości kakao albo w ogóle mleczna. Ciekawe, dlaczego? Tu w dodatku nieco dobijająca informacja na opakowaniu: "mocno wyczuwalna naturalna słodycz spowodowana brakiem fermentacji". Z jednej strony to świetny pomysł, by pokazać naturalną słodycz kakao - zaniechanie fermentacji. Z drugiej jednak, nie widzę sensu robienia tego w przypadku niskiej zawartości kakao, bo wtedy trudno orzec, co pochodzi od kakao, a co od cukru.

100 % Czekolady Nikaragua 68 % to ciemna czekolada o zawartości 68 % kakao z Nikaragui z rejonu Matagalpa, z okolic miasta Sebaco, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam delikatny, orzechowo-karmelowy zapach. Orzechy były nieodgadnione, ale związane z lekkim ciepłem. W trakcie jedzenia wskazałabym chyba m.in. surowe fistaszki. Pomyślałam o drzewach rozgrzanych wiosennym słońcem i lekkich, słodkich kwiatach. Tych pojawiło się całkiem sporo. Nadały słodyczy lżejszego, wiosennego tonu, choć zapach była właśnie głównie słodki, słodko-orzechowy.

Okropnie cienka tabliczka była dość twarda, dzięki czemu głośno trzaskała przy łamaniu.
W ustach okazała się oporna i średnio tłusta. Rozpuszczała się w średnim tempie. Była lekko chropowata, z wyczuwalnymi raz po raz kryształkami, co jakby hamowało rozpuszczanie się. A to szło raczej rzadko, wodniście, mimo że wydała mi się jednocześnie dość... gluciasto-gibka. Czekolada zmieniała się w śliskawo-pylistą zawiesinę, kojarzącą się z lukrem z wyczuwalnym i zostającym na koniec pudrem (cukrem?).

W smaku jako pierwsza rozeszła się słodycz, błyskająca cukrem po prostu. No, może zwykłym wymieszanym z cukrem pudrem. Wydała mi się w miarę łagodna, ale wszechobecna i odosobniona.
Może... kryło się w niej coś rześkiego? Jak gruszki i kwiaty...? Albo jedynie kwitnące grusze-drzewa?

Na szczęście po chwili pojawiła się gorzkość orzechów i kawy (jakby wykorzystując zawahanie się nuty drzewnej?). Orzechy zaprezentowały się jako arachidowe surowe, może w towarzystwie laskowych. Kawa natomiast... choć najpierw zasugerowała czarną, wyszła tak łagodnie, że zaraz w to zwątpiłam. Wyłapałam przy niej za to nutkę śliwki w czekoladzie - bez dwóch zdań ciemnej, ale z wyczuwalną cukrowością.

Ogólna słodycz jakby podpiekła się. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa błysnęły pszenne ciastka z kryształkami cukru, jednak słodycz nie zatrzymywała się. Paliła się dalej, zahaczając o ciastka korzenne, a w końcu zmieniając w wyrazisty karmel. 

Palono cukrowa nuta dołączyła też do śliwki w czekoladzie, trochę ją upijając sugestią procentów. Pieczoność, pszeniczność i ogólna ciężkość zasugerowała tym samym drożdżowy wypiek.

Pojawiło się więcej niesoczystych, mało owocowych owoców. Pudrowe... czerwone? Początkowo niejednoznaczne. Dołączyła do nich zbieranina owoców leśnych; jeżyny. Przejęły trochę cukrowości od śliwek. Chyba wiśnie zawalczyły o pewien charakterek, ale nie wyszło im. Pokrywały się cukrem, do głowy przyszedł mi przecukrzony dżem aroniowy / aroniowo-jeżynowy, aż kleisty od cukru. I może... odrobinkę nasączony alkoholem?

Choć chwilami cukrowy, karmel wydobył trochę goryczki. Owoce podszepnęły soczystą nutę nibsów kakaowych. Pszenny motyw z kolei, pod wpływem ukwieconych drzew, przeszedł w zbożowo-słodowy, acz wciąż nieśmiało korzenny (jak goryczkowaty cynamon kasja?).

Z czasem jakby ciepłe promienie słońca oświetliły więcej drzew. Podkreśliły wyraźnie orzechy. Możliwe, że fistaszki minimalnie się podprażyły. W pewnej chwili aż się zdziwiłam, jak wyraźnie je czułam. Do głowy przyszła mi nawet... smakująca głównie cukrem fistaszkowa chałwa. Pod wpływem ogromu słodyczy, pudrowości stały się jednak raczej nugatem z orzechów ziemnych i laskowych. Może nawet lekko kakaowym? Doskoczyła do nich nuta łagodnej kawy, która pod koniec niezaprzeczalnie była już mlecznym cappuccino. Wciąż jednak kawą, nie samym mlekiem. Walczyła o nią nuta kakaowych nibsów.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie cukrowo-karmelowe, ale też motyw owoców. Z tym że w realiach wygładzonych, pudrowych, dosłodzonych. Gorzkości raczej nie czuć... jedynie ciepłe echo związane z drzewami i kawą... lekko nibsowo-kakaową?

Czekolada wydała mi się kiepskawa i nudna, bardzo delikatna. Głównie słodka, słodka na "przesłodzono cukrowy" sposób, bo przypominająca a to ciastka z cukrem, a to przesłodzone dżemy (z owoców leśnych), a to inne przesłodzone słodkości (śliwka w czekoladzie, nugaty). Choć pojawił się też karmel, nie pomógł; słodycz po prostu przytłaczała resztę (i mnie). Lekka gorzkawość to jedynie nugat i cappuccino. W ogóle jakakolwiek wydała mi się chwilami dziwnie po prostu paleniem uzyskana (a nuty kakao jednocześnie zagłuszała cukrowość). Ciepły motyw podobał mi się, ale nie domagał. Drożdżowo-drzewne, korzenne i alkoholowe nuty były tak delikatniusie, że prawie nieuchwytne. Smakowo mimo wszystko jednak jeszcze na 7 wyciąga, ale struktura i forma bardzo mi się nie podobały.

Dżemy, wiosenne kwiaty to też Manufaktura Czekolady Nugu Nicaragua 70 %, ale ona była o wiele bogatsza, w tym w owoce (truskawki, gruszki i inne). Jej słodycz była miodowa, a i pieczonych orzechów nie brakowało. Nabiałowe nuty, choć sprawiły, że też łagodna, oferowały lepszy klimat.
Karmel, drzewa, kawa, owoce (w tym śliwki, czerwone), orzechy (fistaszki) były też w Morinie Nicaragua Nicalizo Noir 70 %, ale ten rozwinął je o cudowną gorzkość (kawa), dodał im charakternej nuty alkoholu, trochę nabiału, trochę kwasku (cytryny, ziemia, daktyle). Jego słodycz wyszła głębiej, daktylowo i jak zabajone. Morin zdecydowanie wyszedł najdosadniej, najgłębiej i po prostu pysznie.


ocena: 6/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

wtorek, 5 kwietnia 2022

100% Czekolady Sao Tome 60,7 % ciemna

Nie ukrywam, że po tym, jak słodkie nuty czułam w Pralusie Sao Tome & Principe Forastero 75 % dzisiaj prezentowanej zaczęłam się bać. Pralus wprawdzie cudownie obudował słodycz poszczególnych, ale właśnie - do tego potrzebny jest kunszt. To raz. A dwa: ważna jest zawartość kakao. Gdy spojrzałam na marne 60 % tej polskiej marki, zaśmiałam się nieco histerycznie. Co ja sobie myślałam to kupując? A no tak, nie wiedziałam jeszcze, że ta marka to takie w zasadzie jedynie pozowanie na coś dobrego. Potencjał walcem rozjechany - dosłownie! Z każdą kolejną tabliczką, pomijając wszystko inne, ta cienizna tabliczek irytowała mnie coraz bardziej.

100 % Czekolady Sao Tome 60,7 % to ciemna czekolada o zawartości 60,7 % kakao z Sao Tome (Wysp Świętego Tomasza), której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam zapach drzew i podeschłego już drewna, wśród których kryła się... fasola? Fasola / groch - coś z tych klimatów odpowiadało za wytrawność, mimo że obok roztaczała się wysoka słodycz cukru jako glazury na piernikach. Doszukałam się nuty jasnego, bardzo słodkiego miodu. Te wątki niby płynęły obok siebie. W dodatku szybko pojawiły się nieumiejętnie karmelizowane migdały - tak, że były raczej "migdałami w cukrze". Próbowały połączyć inne słodkie nuty. Odlegle w tle może i jakaś odrobinka kwasku czy raczej soczystości się przewinęła. Jak słodkie suszone owoce, w których czegoś takiego można się doszukać. Coś... egzotycznego?

Bardzo cienkiej tabliczce udało się przy łamaniu wydawać całkiem głośne trzaski. Była twarda w kruchy sposób.
W ustach rozpływała się z lekkim oporem, w średnim tempie. Odznaczała się średnią tłustością i lekką szorstkością, która dziwnie powstrzymywała ją przed szybkim zniknięciem. Rozpływanie wydało mi się sztucznie spowolnione, ale jak na tę markę jeszcze w miarę przystępne. Czekolada zmieniała się w rzadkawo-śliskawą, miękką zawiesinę. Z leciuteńkim pylistym efektem. Skojarzyła mi się z lukrem (co na pewno nasilił też smak).

Pierwsza w smaku pojawiła się przesadzona słodycz cukrowej, suchej glazury z pierników. Skojarzyła mi się z kiepskim, suchym lukrem, a potem z lukrem po prostu. Była irytująca.

Sam piernik zaś mało korzenny, bardzo delikatny. Poczułam wprawdzie lekko gorzkawe, ciepłe przyprawy korzenne, ale tonęły w słodyczy. Z czasem doszły do nich migdały. Też w cukrze - że niby karmelizowane (ale coś nieumiejętnie). Wprowadziły prażono-paloną, ciepłą nutę, ale wciąż nie goryczkę.

Odnotowałam za to pewną... słodką cierpkość? Poczułam jakby kwaskawe zioła / przyprawy, potem nieśmiałe wędzone owoce. Może śliwki? Jakieś ciemno-jagódkowate? One jednak i w słodycz się wpisały. 

Silna słodycz nie miała problemów ze wzrostem i przytaczaniem coraz to kolejnych nut. Po leciutko korzennych piernikach, jakoś w połowie rozpływania się kęsa, te podwędzane zmieniły się w suszone owoce... suszone skórki cytryn...? Zrobione jednak na słodko, pewnie kandyzowane, bo prawie bez kwasku. Do głowy przyszedł mi cytrynowy lukier. Chwilami sugestia kwasku chyliła się w bardziej egzotycznym, ale nieszczególnie rześkim kierunku... Odrobinka marakui, suszonych miechunek czy... czegoś bardziej jagódkowato-liofilizowanego? Dziwnie sucho-cierpkawego.

Owocom udało się otworzyć drogę poważniejszej (ale wciąż nie silnej) cierpkości. Z czasem lekka gorzkawość wreszcie pojawiła się jako drzewa, które podkradły się pod migdały. Drzewa i drewno ścięte już, suche... Wyłapałam wśród tego strączki. Były jakby obok - fasola? groch? Prawie nieuchwytne, ale jednak. Niemal neutralne, lecz nie specjalnie przełamujące, a po prostu odstające od słodyczy. Kompozycja nieco złagodniała, "białą słodycz" oplotła śmietanka, dając mi wytchnienie od cukrowości.

Śmietankowy lukier pozwolił też podjąć jeszcze jedną próbę kwaskowi, ale marakujowo-cytrynowy duet chyba poczuł się odtrącony i uciekł wśród drzewa. Pomyślałam o kwasku drzew iglastych ("choinek"?)... Na moment zrobiło się zadziwiająco mlecznie.

Pod koniec właśnie drzewa, śmietanka, a więc neutralniejsze nuty podkreśliły cierpkość i ciepło przypraw korzennych, w tym... chili? Na zasadzie kontrastu przypomniały o soczystości, więc kwaskawo-słodkie owoce egzotyczne oraz owoce podwędzone (śliwki?) wciąż pojawiały się wśród nich. Jak mignęły, tak utonęły w słodyczy... scukrzonych rodzynek? Może bardziej "miodowych", biorąc pod uwagę wszelkie cierpkawo-przyprawowe akcenty?

Dokładnie, ażeby posmak został zdecydowanie za słodki, cukrowy i licho owocowy. Czułam też drzewa, migdały... niekorzenną pierniczkowość, ale wszystko zestawione z glazuro-lukrowością. Tliła się w niej dziwna goryczka. Taka... goryczko-cierpkość suszonych... miechunek? Podrasowanych leciutkim chili pieczeniem w język?

Czekolada wyszła zdecydowanie za słodko. Była w niej wprawdzie neutralniejsza nuta strączków, ale zupełnie nie pasowała i nie pomogła całej tej glazuro-lukrowości. Drzewa, pierniki czy migdały zostały nią stłamszone. Lekkie łagodzenie śmietanki też łagodziło nie to, co trzeba. Cierpkość może i była, ale drobna. Kwasek pełzał, jak i owoce (wędzono-suszone, egzotyczne i niby kwaskawe), a gorzkości zupełnie brak.
Konsystencja jednak o dziwo zaskoczyła w miarę pozytywnie. Czekolada całościowo wyszła przeciętnie, do zjedzenia, ale tylko dlatego, że "bo już była kupiona". Z czasem, pod koniec jedzenia tabliczki, zaczęła zupełnie nudzić i trochę męczyć.

Michel Cluizel Vila Gracinda 67 % też była wytrawność - bardziej "jerky" (100% to strączki), a także "suszoność, suchość"; korzenność, sugestia kwasku ("kwaskawe zioła"). Mimo jednak też wysokiej słodyczy, Cluizel przytoczył o wiele więcej owoców (cytrusów), był śmietankowy, orzechowy, a jego słodycz mniej irytowała, bo przybrała bogatszy wydźwięk. Za tłusty i przesłodzony, ale niewątpliwie lepszy.
Pralus Sao Some 75 % i jego słodycz to z kolei mnóstwo suszonych owoców, zestawionych z drewnem, dymem. Ten jednak był o wiele mniej słodki, a gorzki, ale to oczywiste z racji zawartości kakao. Zdecydowanie mój faworyt.
Wszystkie piernikowe, jednak i soczyste, lecz... 100% zafundowała bardzo liche pierniki i przesłodziła je.


ocena: 6/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

środa, 16 marca 2022

100% Czekolady Wenezuela 71 % ciemna z Wenezueli

Jak tak na luźno rozmyślałam, którą kolejną czekoladę rozczarowującej marki zjeść, nie wiedziałam, co począć. Ciemniejsza Dominikana wiązała się z tym, że mogła się we mnie obudzić chęć porównania jej na dniach z wersją o niższej, a nie wiedziałam, czy w sumie mam ochoty na tyle Dominikany w krótkim okresie czasu. O okolicach 60 % jakoś nie chciało mi się wówczas nawet myśleć i wzrok padł na tę. W sumie z Wenezueli dawno niczego nie jadłam, a była szansa, że nie wyjdzie tak zasładzająco. I jakby co, zawsze za parę dni mogłam odegnać ewentualne złe wrażenie od tego regionu raczej na pewno pyszną Domori (przy okazji porównując je).

100 % Czekolady Wenezuela 71 % to ciemna czekolada o zawartości 71 % kakao z Wenezueli, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam przede wszystkim zapach skór, a dokładniej skórzanej odzieży, przesyconej pewną soczystością i wędzoną nutą. Soczystość brylowała, odważnie wchodząc na pierwszy plan jako słodka pomarańcza i truskawka. Pomarańczy zdarzyło się mignąć aż cukierniczo-oranżadkowym, lemoniadowym przebłyskiem. Pomyślałam o niej jako o niosącej orzeźwienie (lekko musującej?) latem. Wędzona nutka nieśmiało grzała się w cieple motywu mocnego prażenia, w którym miejsce znalazły nieokreślone orzechy.

Żałośnie cienka tabliczka była twarda i głośno trzaskała przy łamaniu, sprawiając wrażenie krucho-porcelanowej, dość łamliwej.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym i z umiarkowaną ochotą. Była ziarniście-proszkowa, z czego to uwalniała się wodnistość. Masa ta gięła się nieco, miękła i rozchodziła, jakby nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Aż w końcu zniknęła jak woda. Obstawiam, że gdyby nie ta prochowość, znikałaby znacznie szybciej, co też uznałabym za wadę.
W całej tabliczce trafiło mi się sześć łusko-paprochów (nie wiadomo czego) jak miękkie szpileczki, co utwierdziło mnie o kiepskim wykonaniu.

W smaku od początku rozlewała się soczysta słodycz. Pomarańcze dojrzałe w ciepłym słońcu były słodkie, a jedynie z odrobinką gorzkawości skórki czy kwasku. Za nimi szły bardzo słodkie truskawki, też idealnie dojrzałe w słońcu. Słodycz rosła, po paru chwilach w dużej mierze wchodząc w karmelową strefę.

Słodki karmel płynął z wolna jakby obok owoców, jedynie raz po raz puszczając oczko (kryształek?) do pomarańczy. Łączyły je ich słodkie goryczki - skórki pomarańczy i lekka paloność karmelu.

Odnotowałam wędzoną nutkę, która też w pewien sposób była słodka. Jak wędzone owoce? Zaczerpnęła trochę ciepła od karmelu, stąd zaraz myśl o prażeniu. Prażonych, niejednoznacznych... orzechach? Wprowadziły gorzkość. Pomogła skórka pomarańczy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość nieco narosła, obudowała trochę poszczególne nuty, przygłuszają je skórami. Skórzana odzież wydała mi się lekko soczysta. Owoce nie dały się zagłuszyć, a jednak to ona przyciągała więcej uwagi. Mocne prażenie przeszło w dym. Gorzkość jednak nie atakowała, a płynęła falami: raz bardziej gorzka, raz gorzkawa. Dym i skóry zasunęły jednak nieco cierpkości.

Prędko zahamował je karmel, stając się karmelem mlecznym. Przez moment mignął tłustym jogurtem naturalnym, lekko cierpkawym, ale i specyficznie łagodnym. Z niemal maślaną nutą? Zupełnie bez kwaśności. Mleczność rosła do pary z wpisaną w nią słodyczą. Słodki i delikatny karmel wrócił niemal na pierwszy plan, zaświadczając o tym, że słodyczy na pewno było już za dużo. Pomarańcza jeszcze przy nim pobrzmiewała, ale coraz mniej. Truskawka w ogóle zrobiła się delikatnym echem. Pomyślałam o pełnotłustym, odrobinę cierpkim jogurcie greckim, a następnie o mleku czy raczej... mlecznym biszkopcie (wyobrażenie)? Za nim optowała słodycz. Puszysty i bardzo, bardzo mleczny. Możliwe, że z owocową nutą truskawek i / lub pomarańczy. Jakaś babka jogurtowo-truskawkowa? Poprzypalana po bokach aż do lekkiej goryczki? Z orzechami?

Karmel za to jakby... skarmelizował orzechy, zasładzając je. A i tak były mocno prażone, aż odymione. W tym znalazła się lekka pikanteria, a zarazem chłód. Wcześniejsza rześkość owoców zmieniła się w ten splot i sprawiła, że pomyślałam o lukrecji.

Na sam koniec dym i prażenie zasnuły kompozycję gorzkawością, jednak właśnie wtedy wyskoczyły słodziutkie truskawki. Kontrastowo zrobiło się więc też bardzo słodko, choć... były to jakby truskawki w czymś mlecznym (jogurcie / lodach / puszystym cieście?). Ogrom mleka wiązał się z orzeźwieniem. Jakby zjeść / wypić coś dającego wytchnienie latem. A jednak z leciutką paloną goryczką, tonującą słodycz.

Po zjedzeniu został posmak soczystych owoców czerwonych, ogólna słodycz raczej karmelowa, a także wyrazista mleczność. Wyszła tak... łagodząco, trzymając w szachu goryczkę / cierpkość dymu i prażenia, nawet ostrość (przypraw, w tym na pewno lukrecji), które jakby chciały bardziej się pokazać, a nie mogły.

Całość była w zasadzie smaczna i budząca przyjemne skojarzenia, jednak wszystkie one niestety były bardzo słodkie i trochę bez charakteru. Za tym na pewno stała też m.in. struktura i cienkość tabliczki - rozpuściłaby się szybko, a była sztucznie hamowana. Zło złem ukrywane. Nie sposób się wczuć w nuty.
Ziarnisty, ale w pozytywnym sensie, był też Morin Venezuela Chuao Noir 70 % o podobnych nutach prażenia, karmelu (co prawda karmelizowanych migdałów, nie jak dzisiejsza ogółem orzechów), owoce lata (wiśnie i truskawki w przypadku Morina), orzeźwienie-chłodek zestawiony z przyprawami pikantniejszymi, lukrecja (w Morinie "chłodząca agawa"), śmietanka (Morin mniej). Podobnie prażone. Beskid Wenezuela 70 % to z kolei więcej podobnego nabiału, cytrusy, karmel, ale Morin wygrywa i strukturą, i przede wszystkim kawowo-ziemistym smakiem.


ocena: 6/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 7 marca 2022

100% Czekolady Ekwador 85 % ciemna z Ekwadoru

Przy 100% Czekolady Ekwador 72 % wspomniałam, że zaopatrzyłam się również w drugą tabliczkę z Ekwadoru tej marki. Zdążyłam już zacząć żałować, że w ogóle zdecydowałam się od razu na zakup tylu wariantów, ale trudno. Wciąż nie mogłam mieć pewności, że także o wiele bardziej moja zawartość kakao (a więc dzisiaj prezentowana), się nie sprawdzi chociaż trochę lepiej.

100 % Czekolady Ekwador 85 % to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao arriba z Ekwadoru, z plantacji Zoilita, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam całkiem wyraźny zapach zielonych roślin. Wyobraziłam sobie nazbierane do suszenia się i już w początkowym stadium tej fazy. Odchodziły od nich dwa wątki. Jeden taki... niemal neutralnie-strączkowy, fasolowy... jak zielona fasolka / fasolka edamame i niemal fasolkowe, surowe fistaszki. Drugi zaś był słodki i kwiatowy. Kwiaty... łączyły się z orzeszkami poprzez sugestię ziarenek i zapraszały owoce. Wyraźnie czułam słodkie pomarańcze o niemal cukierkowo-galaretkowatym charakterze. W trakcie degustacji myśli krążyły raczej wokół pomarańczowego syropu. A ten... lał się i skrzył niemal złotym przebłyskiem jak... karmel? Słodycz wydała mi się znacząca, dość wysoka.

Okropnie cienka tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno, wykazując zaskakującą twardość. Była to twardość kamiennie-porcelanowa, połączona z pewną kruchością.
W ustach rozpływała się w tempie z granicy wolnego, a średniego. Jakby chciała przyspieszyć, ale powstrzymywała ją proszkowa szorstkość, drobnoziarnistość. Była średnio tłusta, niegęsta oraz niekremowa. Mimo że miękła, to trzymała kształt, trochę się plastycznie rozłaziła, rzednąc i znikając trochę jak woda. Pozostawiała po sobie poczucie taniny i pyłku.

W smaku pierwsza pokazała się wyrazista słodycz, szybko układająca się w owoce. W ciągu sekundy-dwóch po ustach wyraźnie rozszedł się pomarańczowy motyw w niedoprecyzowanym sensie. Może owoc świeży, ze skórką, a może... jakieś naturalne galaretki z takowego?

Prędko tuż za nim pojawiła się wysoka gorzkość, czerpiąc z tej goryczki skórki. Podkreśliła ją, po czym zaszarżowała własną. Na pierwszy plan wszedł węgiel. Czarny węgiel, rozkruszany, rozrabiany. Węgiel przywiódł na myśl aptekę. W tle mignęły białe leki o specyficznej goryczce, a na pierwszy plan obok węgla wysunęły się zioła. Były to zioła świeżawe, dopiero do suszenia, suszące się, ale jeszcze nie suche. Z czasem przemieszały się ze słodyczą, pod jej wpływem zmieniając się w zioło-kwiaty. Pod tym wszystkim krył się też leciutki niby kwasek. Przez chwilę pomyślałam o łące z mleczami, jaśminie... pewnej trawiastości i ziemi. Ziemia jak się pojawiła, tak podobnie zniknęła.... zostawiając jednak pewne wspomnienie po sobie. Chwilami może leciutko nawiązujące do kawy?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa łąka i ziemio-kawa wprowadziły pewną neutralność. Wyszła trochę... fasolkowo? Pomyślałam o fasolce edamame (słodka, specyficzna) i orzechach... ziemnych? Orzechowy motyw wydał mi się zawilgocony, epizodycznie zanikający zupełnie. Fistaszki nieco się nasiliły, ale przytłumiła je słodycz.

Słodycz właśnie z czasem bardzo wzrosła. Poprzez słodką ziołowość i kwiaty, tym razem wypłynęła jako ziołowo-miodowe tabletki / cukierki. Przez moment wydała mi się aż zacukrzająca, może karmelowa. Przytoczyła syrop pomarańczowy, a mnie do głowy przyszły jeszcze cytrynowe tabletki na gardło. Było to słodkie, ale z wpisaną goryczką. Tej nie brakowało aż do końca. Przyniosła z czasem trochę ciepła. Pomyślałam o słodko-gorzkim cynamonie. Za jego sprawą wzrosła pikanteria.

Rozgrzała nieco, trzymając się w dużej mierze korzenności, trochę przypraw-suszonych ziół sobie dobierając. Zaprosiła sugestię rozgrzewania... kawy? Korzenna kawa? Słodka i z trochę orzechowym echem kontynuowała gorzkawość. Wydobyła wyraźniej prażono-ciepłe fistaszki i migdały. Może były to migdały / orzechy w pylistym cynamonie (które to skojarzenie nasilała struktura)?

Pod koniec goryczka przerobiła pomarańczowy smak na motyw naturalnych, jednocześnie bardzo słodkich galaretek, syropu. Myśli obracały się też wokół skórek cytrusów i owoców tych zrobionych jakoś korzennie, zestawionych z cynamonem. Soczystość nieco nasiliła się jako pewna tanina (prawie wina), a potem wymieszała się z węglem. Wszystko zwieńczyła kawa i orzechowo-migdałowy splot, w połączeniu sugerujące palony słód.

W posmaku został węgiel z owocowym, cukierkowym motywem pomarańczy i roślin... ziołowo-kwiatowych, trochę stonowanych orzechowością. Czułam cierpko-taninowe ściągnięcie, trochę typową dla kawy cierpkość i zaskakująco dużo "orzechów w cynamonie" (acz niedookreślonych;  prażonych?), których to motyw utrzymywał się jeszcze bardzo długo po zjedzeniu.

Całość okazała się bardzo smaczna. Spodobała mi się jej gorzkość ziół, węgiel, apteczność oraz trochę kwiatów. Owocowo-syropowe nuty wiązały się chwilami z nieco irytującą słodyczą, ale nie było źle. Zupełnie nie przemawia jednak do mnie cienkość i struktura. Gdyby nie one, czekolada bez problemu miałaby 9-10 (zależy, jak wówczas smak by się ułożył, jakie nuty by się bardziej wyeksponowały).

72% wydawała mi się bardziej orzechowo-cynamonowa, w momencie gdy w dzisiaj prezentowanej te nuty współistniały z gorzkimi ziołami i węglem. W obu czułam pomarańcze, ale w 72 % też jabłka i to jako słodka szarlotka. Wspominana zdecydowanie była słodsza, a jednak też bardziej kawowa i... ekwadorska? W przypadku dzisiaj opisywanej mogłabym mieć problem ze zgadnięciem regionu, jednak nie jest to wada. 72 % była smaczna i ciekawa, 85% wydała mi się po prostu smaczniejsza, ale jednak wciąż z wadami sprawiającymi, że odebrałam ją jako niefajną w jedzeniu. 


ocena: 8/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

czwartek, 27 stycznia 2022

100% Czekolady Ekwador 72 % ciemna z Ekwadoru

Po niezbyt udanym blendzie 100 % Czekolady D67 uznałam, że warto ruszyć z innymi propozycjami marki. Od czego zacząć? O dziwo od razu wiedziałam - od Ekwadoru. Dlaczego? Z bardzo prozaicznego powodu. Dawno czekolady stamtąd nie jadłam i miałam ochotę na ekwadorską Domori po zmianach. Uznałam, że miło będzie tak porównać, jak polska marka sobie z tym krajem poradziła. Jako że miałam ich dwie propozycje na Ekwador, zaczęłam od niższej zawartości, bo wydała mi się klasyczniejsza (i lepsza na "ogląd, jak im idzie"?).

100 % Czekolady Ekwador 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao arriba z Ekwadoru, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam zapach, który w wyobraźni przełożył się na niezwykle wyraźny obraz nieco zawilgoconych, białych płóciennych worków, w których z pewnością było mnóstwo orzechów. To też motyw słodkich orzechów w cynamonie, aż pewna pylistość. Tu jednak zaraz zjawiła się także soczystość słodkiej pomarańczy. Korzenność słodka i ciepła wiązała się ze słodko-cierpkawymi kwiatami. Te jeszcze mocniej zacieśniały więzi z płótnem i pewną roślinnością. Słodycz miała nieco prażono-karmelowy (właśnie ciepły) charakter, z tym że... to jakby jakiś delikatniejszy, wegańsko-ryżowy karmel... karmelo-toffi? Dopiero za tym wszystkim kryły się szarlotkowe jabłka... i chyba sama szarlotka jako twór słodko-maślany, zawilgocony od jabłek i pełen ich. W trakcie degustacji jakby jeszcze podkreśliły soczystość kwaskawo-słodkiej pomarańczy.

Przy łamaniu bardzo cienka tabliczka okazała się twarda i głośno trzaskająca. Miała w sobie porcelanowy element i pewną kruchość.
W ustach rozpływała się średnio chętnie i średnio szybko. Wydawało się, że chce zniknąć szybko, ale stopowała ją szorstkość (jakby cukru), wręcz ziarnistość i pylistość. Oprócz tego odznaczała się niską tłustością i znikomą kremowością. Miękła, gięła się i pod koniec rozchodziła się na rzadkawą zawiesinę, znikając dość szybko. W większości struktura nie podobała mi się, jednak akurat ta pylistość akurat genialnie zgrała się ze smakiem.

W smaku jako pierwsza pojawiła się lekka goryczka słodkiego cynamonu, który szybko zaczął rozchodzić się właśnie w słodkim kontekście. Cynamon dominował. Cechowała go słodycz i ciepło, pewna smakowa pylistość, że zaraz pomyślałam o orzechach w cynamonie.... I ewidentnie o migdałach w czekoladzie mlecznej i cynamonie. Mnóstwie słodko-goryczkowatego cynamonu, że aż zaraz same migdały umknęły zupełnie.

Słodycz wzrosła szybko i mocno, zasuwając lekko palony karmel. Wydawał się bardziej prażono-ciepły... było w nim coś roślinnie-ryżowego. Jakby to był jakiś baton / nadzienie karmelowe wegańskie. Bardzo słodkie, chwilami ocierało się o cukrowość.

Ostrawość i goryczka cynamonu również nasiąkały się poprzez ciepło, aż w końcu stała się ostrością całkiem wyraźną. Wsparła ją cierpkość kwiatów, które nagle pojawiły się znikąd. Zdecydowanie i one kontynuowały pewną roślinność oraz słodycz. W wyobraźni zaciągałam się jaśminem i... łypałam na jakieś białe, płócienne worki. Znów - musiały kryć przede mną mało wyraźne orzechy!

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyłapałam za to owoce. Najpierw kompozycję przecięły chrupkie jabłka, potem... jabłka kwaskawo-podkwaszone jakby... szarlotkowe! Szarlotkę podkreślił cynamon przede wszystkim słodki, a potem kolejno gorzkawy i ostrawy. Dosłownie widziałam nieco rozlazłą, acz wciąż gęstawą masę z wielkimi kawałami owoców doprawionych cynamonem i zawilgocone od nich ciasto... ciasto krucho-konkretniejsze na wierzchu i po bokach. Szarlotka... z czasem zrobiła się mniej jabłkowa. Poczułam bardziej egzotyczne wątki, wciąż jednak doprawione cynamonem. Słodkie brzoskwinie, może w duecie brzoskwinia&morela, roztoczyły aż słodziutki klimat. Kwiaty optowały za tym.

Z czasem zaczął rosnąć delikatny kwasek, zapewniając słodyczy soczystość. Pomyślałam o soku pomarańczowym (taak, naturalnym 100 % owoców, ale nie świeżo wyciskanym), który wylał się ze słodyczy, ciasta i...

Mieszając się z goryczkowatą pikanterią cynamonu nasączył... ziemię? Ziemię, na której stały płócienne, białe worki z ziarnami kawy i orzechami. Czyżby je porozwiązywano? Pod koniec orzechy zagrały wyraźniej - toż to laskowe na pewno! - wprowadzając goryczkę. Gorzkawe orzechy miały w sobie coś zawilgoconego, co podłapała też kawa. Robiła uniki, ale w końcu wyłoniła się na wierzch. Ziarna kawy przejawiały lekko ziemiste akcenty, same nie wydawały się zbyt mocno palone, a też... świeższe? Ale że czułam też ciepło, wyobraziłam sobie picie kawy z cynamonem na plantacji kawy / orzechów. To rozgrzewanie gardła również karmelowawą słodycz podłapała z ochotą.

W posmaku została goryczko-cierpkość - może trochę kawowa, ale i skórki pomarańczy oraz cynamonu. Ten ostatni mocno zmieszał się z pomarańczą tworząc duet jednocześnie gorzki, jak i bardzo, bardzo słodki. Bez mocnego przesłodzenia jednak.

Całość w zasadzie wyszła przyjemnie, bo mimo że słodko, to nie zasładzająco i z nieźle wyczuwalną gorzkością, soczystością. Nie była kwaśna ani mocno gorzka, a taka... łagodniejsza, bardziej neutralna. Również w tym udana. Cynamon z orzechami (szkoda, że takimi chowającymi się), roślinność i kwiaty oraz szarlotka z jabłkami, brzoskwiniami i w końcu kawa to interesujący splot, ale obrazowe skojarzenia z płótnem, orzechami w cynamonie, sokiem pomarańczowym - były bardzo, bardzo intrygujące, niespotykane. A jednocześnie smaczne, tylko że... na tyle tylko głębokawe, nie zaś głębokie, że miałam wrażenie, że nie mogę w pełni z nich czerpać. Bardzo nie podobała mi się za to cienkość i struktura. Miałam wrażenie, że to przez nie smak nie ma szans na rozwinięcie się i wyeksponowanie w pełni. Szkoda. Wiele potencjału w niej drzemie (smakowo, gdyby to wszystko miało czas, może i do 10 by doszło? sam smak obecnej to prawie 9). 


ocena: 7/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

sobota, 11 grudnia 2021

100 % Czekolady D67 Blend ciemna 67 % z Ekwadoru, Nikaragui, Kolumbii i Sao Tome

Do dobrych polskich marek czekolad jestem nastawiona pozytywnie. Kiedyś uwielbiałam Manufakturę Czekolady, ale niestety gdy trochę się umasowili, moja droga z nimi nieco się rozminęła. Beskid jednak zachwyca mnie cały czas. Zmian Manufaktury nawet nie mogę mieć jej aż tak za złe, bo doskonale pamiętałam obłędne JP Czekolady, których to twórca zrezygnował z robienia czekolad dla ludu. Zaczął zajmować się kakao dla firm cukierniczych. Otóż jest to związane z nieopłacalnością czekoladowego biznesu. Trzeba ponoć włożyć miliony już na początku, a nie czarujmy się, że grono odbiorców, którzy degustują czyste ciemne czekolady, jest specjalnie szerokie. Z kolei wszelkie marki próbujące pozować na dobre, a nieumiejące zrobić czekolady, jak takie, które w zasadzie kupują czekoladę Callebout, a potem tylko jakoś ją mieszają z dodatkami czy nawet U Dziwisza, którym wychodzą marne polewiska. O marce 100 Procent Czekolady usłyszałam przypadkiem. I właśnie - jak nawet ja tak długo ich nie znałam, a przecież tak interesuję się czekoladą... co się dziwić, że czekoladowy rynek nie ma się najlepiej? Postanowiłam markę sprawdzić, decydując się w ciemno na większość dostępnej oferty czystych ciemnych. Bałam się, że pożałuję, ale ceny przesyłek mobilizują do "hurtowych" zakupów i doszłam do wniosku, że większy problem miałabym, gdyby okazały się średnie. Średnie czyste ciemne o niemęczącej gramaturze to zjem na luzie, ale poważny problem miałabym, czy dokupić więcej, gdyby okazały się średnie. A przede wszystkim... jeśli miałabym kupić tylko część, to które? Przecież każdy region ma nuty i cudowniejsze, i mniej moje. Jak już jednak kupiłam, to poznawanie miałam zamiar zacząć od blendu, czyli jakby od podglądu, co marka potrafi. Szkoda tylko, że taka licha zawartość kakao. 

100 % Czekolady D67 to ciemna czekolada o zawartości 67 % kakao (blend różnych regionów) z: Ekwadoru, Nikaragui, Kolumbii, Sao Tome, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam średnio mocny, acz wyraźny zapach drzew oraz suszonych ziół. Ziół herbacianych? Herbat ziołowych? W tym kierunku to szło. Zaciągając się dosłownie słyszałam szelest liści chrupkich i kruchych, leżących na ziemi jesienią, ale... zarejestrowałam też drobny kwasek, życie. Jakby sosny i szyszki...? Szyszki leżące wśród liści? Częściowo zapach był też perfumeryjnie kwiatowy. Tymi nutami łączyły się liście i drzewa z ziołami. Dominowała lawenda, ale pobrzmiewał też... rozmaryn? Chwilami wydawało mi się to aż perfumowe; na pewno w męsko-kolońskim klimacie, co zwieńczyła odrobina owoców: cytrusów. Cytryna, limonka... głównie ich skórki, bo jednak nie kwaśność... były osłodzone wyraźnie. Splotem kwiatów i delikatniejszych owoców (np. brzoskwiń?).

Przy łamaniu niezwykle cienka tabliczka zaskoczyła swoją chrupko-porcelanową i kruchą... twardością. Wydawała całkiem głośne trzaski. Nie mogłam się temu nadziwić, bo mimo swoich 50 gramów, rozwałkowana została do wielkości typowej 100 g.
W ustach rozpływała się w tempie średnim, z lekkim oporem. Była bowiem mało tłusta i szorstka. Wykazywała chęć do szybszego znikania, które byłoby logiczne dla jej cienkości, jednak szorstkawość i drobna pylistość hamowały ją. Miękła i trwała jako rzadkawa zawiesina, marząca by stać się kremem, ale nie mająca ku temu okazji (gdyby była grubsza i gładszo-spójniejsza to może...?).
Lubię, gdy czekolada rozpływa się długo, jednak nie w sposób jakby sztucznie hamowany. Szorstkość też rozgraniczam na dobrą (która np. nadaje kompozycji dzikiego, surowego charakteru) oraz kiepską, która wystąpiła tu. W połączeniu ze smakiem kojarzyła się z cukrem, scukrzonymi tworami. 

W smaku jako pierwsza rozeszła się słodycz. Zaczynała jako wysoka i rosła spokojnie, nie aż tak mocno. Mimo to, prędko zaczęła mi przeszkadzać. Najpierw jak dojrzały do granic możliwości słodki owoc, tak słodki, że aż nieokreślony, a po chwili bardziej karmelowa. Jak karmel... miodowy? Coś z pogranicza, z lekką goryczką.

Zaraz poczułam ciemną herbatę z miodem. Sowicie nim zasłodzoną, a jednak z lekką gorzkawością herbaty... czarnej, liściastej (pomyślałam o delikatnych herbatach assam). Goryczka zawahała się. Była, ale bardzo delikatna. Gorzkawość zasugerowała nieśmiało liście, zioła i drzewa, ale prędko uległa.

Pojawiła się łagodność, niemal neutralność. Należała do blanszowanych migdałów i delikatnego marcepanu, którego przesłodzono miodem. Pomyślałam o miodzie ze spadzi iglastej, acz nie był to smak bardzo jednoznaczny.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkawość jednak zdecydowała się zmierzyć z konkurencją. Goryczka ziół i herbaty zaczęła od zmieszanie się z wysoką słodyczą, obfitując w przesłodzone, naturalne, ziołowe tabletki do ssania. Wykazały nawet leciutką ostrość. Przynajmniej na początku. Były to tabletki typu, który dzieci wypraszają, udając, że boli je gardło, by possać słodką tabletkę. Może w słodko-cytrynowej wersji? Chwilami wydawało się to cukierkowo-perfumowe, ale jak błyskawica zaskakiwało wtedy na tor... herbaty lawendowej.

Trochę obok tego wyłapałam smak kawy. Delikatnej, delikatniusiej, niemniej z paloną nutą. Gorzkawo-piankowa kawa rozpuszczalna zaświadczyła o średnim paleniu ziaren kakao. Czułam jakby... takie szybkie, w wysokiej temperaturze. Jakby jeszcze ciepło tego procesu, ciepło kawy. Kawy albo ziół - palonych / prażonych na herbatę lub palonych jako kadzidło?

Pojawiły się leciutkie cytrusiki, a zaraz ogółem owoce. Trudne do sprecyzowania, ale jakby... mieszanka cytrusów i zasładzających brzoskwiń? Trudne do uchwycenia czereśnio-wiśnie? Coś żółtego, z czasem zanikającego. To owoc czerwony był na wygranej pozycji. Że wiśnia? Tak coś i ona zerknęła w kierunku herbat. Jak jakaś przesłodzona (aż scukrzona) masa owocowa, konfitura dodana do herbaty (moje wyobrażenia)? Owocowo-kwiatowa? Lawendowa? 

W tle nieśmiała gorzkawość krążyła między herbatą, a liśćmi. Suszonymi herbacianymi liśćmi i herbatami ziołowymi. Miała w sobie - w porywach - nawet coś z bardzo delikatnej kawy. W końcu jednak wyszła w kierunku drzew. Ziołowa prawie pikantność zrobiła się bardziej rozgrzewaniem, które to poczucie wzmacniała słodycz. Drzewa... liściaste, ale i iglaste zaskarbiły sobie i słodycz kwiatów, i lekki kwasek. Pojawiło się wprawdzie więcej kwiatów, ale i ziemia za wszelką cenę podkreślająca charakterek kompozycji.

Znów pod koniec pomyślałam o marcepanie... Łagodnym, czysto migdałowym, a jednak w pewien sposób poważniejszym. Mimo że przesłodzony (karmelo-miodem?), wyszedł niemal neutralizująco. Zaprosił do siebie ten czerwonoowocowy (wiśniowy?), kwiatowy twór... jak marcepanowy baton z owocową warstwą? Owocowo-likierową? Mignął alkoholem, na co przystały i drzewa, i zdecydowanie przesadzona już słodycz. 

Słodycz została w posmaku jako drapiąca w gardle dość mocno, acz zmieszana z poczuciem pikanterii. Czułam delikatnie gorzkawy splot czegoś ciepłego - już nie do rozstrzygnięcia, czy kawy, czy herbaty, a także słodziutką ziołową kwiatowość. Myślałam o palonym rozmarynie i lawendzie (tylko że jakiś też podcukrzonych).

Całość wyszła nieźle, w zasadzie smacznie, ale z wadami. Jej słodycz została uwypuklona przez strukturę tabliczki (zarówno cienkość, jak i szorstkość), przez co i tak normalnie za wysoka, aż męczyła i odciągała uwagę od nut. Dobrze, że trzymała się karmelowego miodu. Cała ziołowość, tabletki i perfumowość, owoce czerwone i cytrusy wyszły aż jako... trochę uroczy splot, co zabawne. Drobna perfumowość nie przeszkadzała mi... bo pochodziła od lawendowych herbat, kolońskiego klimatu, podrasowanych drzewami. To było ciekawe. Marcepan i rozgrzewanie w zasadzie też, ale szkoda, że wszystkie te nuty nie zdecydowały się na siekierowość, a leciały w łagodniejącym kierunku i były tak zagłuszane słodyczą.


ocena: 6/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy