Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: dynia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: dynia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 17 kwietnia 2023

Raaka Oat Haus 60 % Cacao Pumpkin Swirl Unroasted Dark Chocolate ciemna surowa 60 % z Dominikany z masłem z granoli z syropem klonowym oraz biała kokosowa z dynią i przyprawami korzennymi

Kocham dynie, jednak białe dyniowe czekolady, gdybym zobaczyła takie same w sobie, nie zaciekawiłyby mnie. Co innego jednak kolejne dziwo od marki, która w moim odczuciu z udziwnionymi kompozycjami dobrze sobie radzi. Choć nie lubię łączenia rodzajów czekolad i nie przemawiają do mnie te z esami-floresami, to jednak muszę przyznać, że Raaka 62 % Cacao Matcha Swirl Unroasted Dark Chocolate  mi smakowała. Stąd gdy nadarzyła się możliwość kupienia podobnej dyniowej, zdecydowałam się. A jednak już mając tę czekoladę, dowiedziałam się, że dynia to nie jedyna dziwna (jak na dodatek do czekolady) rzecz w tej tabliczce. Otóż dodano jeszcze "granola butter" czyli masło granolowe. Słyszałam o różnych dziwnych kremach z pianek, z ciastek... ale z granoli? Zrobione tak, że przypomina masło orzechowe? Dziwne! Takie rzeczy robi marka Oat Haus i właśnie jej produkt znalazł się w tej tabliczce.

Raaka Oat Haus 60 % Cacao Pumpkin Swirl Unroasted Dark Chocolate to ciemna surowa czekolada o zawartości 60 % kakao z Republiki Dominikany, z regionu Zorzal, z dodatkiem masła z granoli z syropem klonowym oraz czekolada biała kokosowa (wegańska) z dodatkiem dyni i przypraw korzennych.

Już w trakcie otwierania uderzyła mnie pikantna korzenność imbiru, cynamonu, kardamonu i gałki muszkatołowej, jakby pieprzna ciężkość i wiele, wiele innych. Ułożyło się to w ostry piernik, w którym nie brakowało palonej słodyczy karmelu i syropu klonowego. Czuć je bardzo wyraźnie, z lekką nutką dyni, która podszepnęła piernikowy dyniowy chlebek-ciasto. Za nim snuła się też lekka specyficznie pudrowa, jakby wegańska nutka zmieszana z kokosem. Była słodkawa, a zarazem niemal neutralna, niedookreślona. Kiedy wąchałam wierzch, wyraźnie zaznaczył się też ziemiście-orzechowy, akord splot kakao.

W dotyku tabliczka wydawała mi się nieco ulepkowata. Części koloru pomarańczowego bardziej proszkowo-suche, a ciemne znacznie tłustsze (i trochę śliskawe?). Przy łamaniu okazała się twarda masywna, choć trzaskała średnio glośno. Mimo że się nie kruszyła, wydawała się w pewien sposób krucha. W dodatku łamała się wyjątkowo dziwnie nierówno - w dość wymyślne kształty.
Gdy odgryzałam kawałek, "pomarańczowe" części okazały się mięciutkie. Oddawały moje wyobrażenie o maślano-dyniowym kremie tzw. pumpkin butter.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, ogólnie kremowo i tłusto. Też trochę ulepkowato, nawet gdy chodzi o części z przewagą ciemnej lub te, gdzie była prawie tylko ona. Choć raczej gładka, nawet trochę tłustawo-śliskawa, to jednak i pylisty efekt w niej się znalazł. Była gęsta i klejąco-mazista jak smar i znaczący był w niej oleisty motyw. Zmieniała się w miękką zawiesinę.
Biała (z wyglądu pomarańczowa) samodzielnie w zasadzie nie wystąpiła. Tam, gdzie łączyła się z ciemną, dodawała jej miękko maślanego efektu i tłustej gładkości śmietanki kokosowej. Jej tłustość wydawała się bardziej uzasadniona. Także ta część miała w sobie proszkowy element. Nawet bardziej - był znaczący. Zaplątało się tam parę miękkawych drobinek koloru pomarańczowego - obstawiam dynię. Biała znikała znacznie szybciej, ale było jej na tyle dużo, że nie przeszkadzało to. Proporcje uważam za trafione w punkt.

W smaku, jak się nie wgryzłam, czy jak nie umieściłam w ustach kawałka, od razu czułam ogrom charakternych, gorzko-pikantnych przypraw.

A jednak sama czekolada ciemna robiła wszystko, by jednak rozdawać karty. W ciągu sekundy-dwóch ujawniała przede mną gorzkość czarnej, wilgotnej ziemi, kryjącej trochę soczystości. Musiała być chłodna i... przyprawiona.

Przyprawy płynęły z obu kolorów, jednak mocniejsze, imperatywne wyrywały się właśnie z ciemnej. Dominowała gorzka gałka muszkatołowa, ciężki kardamon i inne. Ziele angielskie! Zaraz znalazło się na przedzie ze swym cierpko-gorzkim smakiem (kojarzącym się z pieprzem). Ostrość rosła odważnie, poczułam jakby soczyste chili. Ciemna część była bardzo soczysta, trochę soczyście-gorzka, że przez moment pomyślałam o grejpfrucie. 
Gdy jednak ciemną próbowałam osobno, przyprawy w niej dominowały. Wtedy ewidentnie, ale i jedząc mieszane części, w tej właśnie, pobrzmiewała mi lekka "gorzkawa wegańskość", coś roślinnego... mdławego? I zmieszanego z nutą olejo-oliwy oraz goryczowatą (obstawiam olej kokosowy). To jednak przeważnie nikło w ogromie pikantnie-gorzkich przypraw, gryzących w język i rozgrzewających gardło oraz szybko rosnącej słodyczy.
Ciemna czekolada napędzała wysoką, lekko paloną słodycz karmelu i syropu klonowego, co z ogólnej soczystości wydobyło pomarańcze.

Obie części były słodkie - biała oczywiście bardziej, ale adekwatnie. Słodycz ciemnej wydała mi się jednak chwilami za mocna (jak na ciemną). Obie w sposób palony, co ogólnie przełożyło się na duet syropu klonowego i karmelu. Syrop płynął z ciemnej, wraz ze swoją przypaloną nutką, natomiast biała dała się poznać jako słodsza w bardziej uroczy sposób.

Dyniowa (biała) część ogólnie kompozycję trochę łagodziła, najpierw wplatając nutkę śmietanki kokosowej, a więc słodkiego i tłustego, subtelnego kokosa. Okazała się niewiarygodnie mleczna, chwilami zaskakująco konwencjonalnie mleczna. Bazowo wydała mi się maślana, aczkolwiek i dynię czuć. Czasem tonęła, czasem trochę się wybijała jako słodkawo-ciastowa, leciutko soczysta. Znowu pomyślałam o smarowidle pumpkin butter, lekko przyprawionym korzennymi, ciepłymi przyprawami. Cynamon podkręcił słodycz, która była w niej trafiona w punkt; znacząca i głęboka. 

Gdy tak obie się mieszały, białej zostawało coraz mniej, czyli jakoś mniej więcej w połowie kęsa, zdarzało mi się wychwycić ewidentnie nutę oliwy z oliwek, a słodycz karmelu i syropu klonowego wydawała się aż słodziuteńka. Podkreślała je naturalna słodycz dyni i kokosa.

Potem jednak znowu robiło się coraz ostrzej. Cynamon i gałka muszkatołowa, ziele angielskie i inne przyprawy korzenne wirowały z soczystością imbiru i chyba jakiś cytrusów z czekolady, po czym przywołały zioła. Goryczkowate, cierpkie zioła miały chłodzący wydźwięk. Czasem udawały miętę i anyż - przy czym piekący w język soczysty imbir miał spory udział, ale i rozmaryn wyraźnie się pokazywał. Sporadycznie wydawało się, że przemykają pieprz i chili. Raz czy dwa trafiłam na sól. Moc przypraw i ziół przez moment była naprawdę wysoka, ale nigdy napastliwa; wkradała się za to w nie dziwaczna gorycz, lecz koniec końców opanowywały się.

Ziemista czekolada uwolniła orzechową nutę. Łagodniejsze, "wegańskie nuty" podkreśliły orzechowość, same nieśmiało sugerując zbożowość... płatki... owsiane? Napoje roślinne? Palono-pieczone wątki pojawiały się epizodycznie. Sporo spalenizny mieszało się ze słodyczą. Goryczka harmonijnie igrała z aż drapiącą w gardle słodyczą. Syrop klonowy nie zawsze był oczywisty jako smak.

Chłodzące zioła i przyprawy pod koniec niewiarygodnie nakręcały się z soczystością, ale końcówka wyszła już łagodniej. Nawet nieco mdławo. Echo dyni zostało jako posmak na krótko, a uwagę przyciągnęła oleistość, maślaność. Imbir z kolei odrobinę piekł w język, co jednak wydobyło pomarańczę.

W posmaku, gdy kęs już zniknął, zostały przyprawy ostro-korzenne, goryczkowate i piekące, a także kokos jako słodkawo-tłuste mleczko i goryczowaty olej kokosowy. Czułam coś pudrowego, paloną słodycz i cierpko-soczystą ziemistość oraz soczyste cytrusy. Nieoczywista orzechowość też jakoś zawisła. Dynia jednak zniknęła zupełnie.

Całość mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się takiego ogromu tak ostro-gorzkich przypraw korzennych i ziół. Były bardzo wyraziste i przejrzyste, mimo tego, jak dużo ich dodano. Rozgrzewały i chłodziły, piekły, a jednak nie zagłuszyły reszty; nie przesadzono z nimi. Tabliczka zachowała soczystą ziemistość, dynia pojawiała się - choć jak na mój gust za słabo. Trochę nikła, ale w sumie nie odebrało to całości przyjemnego wydźwięku. Słodycz była interesująca, bo nieoczywista. Całość nie była jednak siekierą, choć wiele na to wskazuje. Łagodzących, maślano-śmietankowych, wegańskich wątków było sporo. Przyjemnie wyrazisty kokos zachwycił mnie, ale czułam też nuty niedookreślone, bez których bym się obyła - obstawiam granolowe masło. Czekolada chwilami wydawała się aż mało czekoladowa, ryzykowna, ale jako jednorazowa ciekawostka, smaczna. Ja bym jednak dodała znacznie mniej tego granolowego masła, a więcej dyni. I na pewno pozbyłabym się całej soli (trafiłam na tylko, choć dla mnie to aż, dwa kryształki).
Bardzo jednak nie podeszła mi struktura tłusta i ulepkowata. Ta oleistość i posmak oliwy bardzo mi przeszkadzały, a "mięciutkość" dyniowej części też jakoś nie leżała.
Ogólnie jednak jestem pod wrażeniem, że w sumie coś tak "dzikiego" wyszło tak przystępnie. Interesująca kompozycja.


ocena: 8/10
cena: € 3,38 (za 50g; dostałam rabat)
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, kokos, ekologiczne masło granolowe Oat Haus (bezglutenowe płatki owsiane, siemię lniane, oliwa z oliwek, syrop klonowy, olej kokosowy, cynamon, sól, ziele angielskie, kardamon, imbir, ekstrakt z rozmarynu), sproszkowana dynia, lecytyna słonecznikowa, cynamon, imbir, ziele angielskie*, kardamon,  gałka muszkatołowa

*Allspice - w zasadzie niektórzy tłumaczą to jako ziele angielskie, czasem zostawiają po prostu "allspice", traktując jako mieszankę przypraw. Jestem jednak prawie pewna, że chodzi o ziele angielskie (inaczej nazywane pieprzem jamajskim)

środa, 27 lipca 2022

Zotter Cherries + Pumpkin Marzipan ciemna mleczna 60 % z kremem wiśniowym i marcepanem z pestkami dyni

Uwielbiam dynię, pestki też bardzo lubię, ale ostatnio zakupiona paczka okazała się wielkim rozczarowaniem. Nie dało się ich wyłuskać, rozpadały się, kruszyły, były nędzne. Nie chciało mi się z takimi bawić. Z kolei łuskane do jedzenia samodzielnie u mnie niezbyt się sprawdzają. Po jednej dziwnie (za mało), a nie lubię wrzucać czegoś po kilka do ust. Uznałam więc, że ta tabliczka może chociaż trochę uspokoi moją ochotę na pestki. Wszak jako nadzienie czekolad występują bardzo rzadko. U Zottera dynia jednak, tak szczerze, nie jest czymś wyjątkowo rzadkim. Wręcz przeciwnie. On ma do dyniowych tworów sentyment, bo nugaty z pestek były jednymi z pierwszych ciekawszych, jakie opracował. Ta tabliczka jednak rozczarowała mnie już w momencie pisania wstępu, bo zorientowałam się, że marcepan nie jest czysto dyniowy; podobnie jak w Zotter Pine Nut Marzipan + Orange marcepan nie był piniowy, a z dodatkiem orzeszków piniowych, tak tu podobnie postąpił Zotter z dynią.


Zotter Cherries + Pumpkin Marzipan to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60 % kakao nadziewana 20% kremem wiśniowym z dodatkiem cytryny i 30% dyniowym marcepanem na bazie migdałów i prażonych pestek dyni.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach słodkiego marcepanu, któremu tło utworzyła słodko-karmelowa, lekko gorzkawa czekolada o nutach dymu i ciemnego chleba na zakwasie. Nieco zlewała się z marcepanem. Wierzch wydał mi się jakby leciuteńko bardziej marcepanowo-alkoholowy, spód łagodniejszy. Po przełamaniu uwypukliła się soczystość wiśni, jak również nasilił się zapach marcepanu. Okazał się jednak bardzo łagodny, aż maślany. Całość była bardzo słodka (z pudrowym echem).

Tabliczka na dotyk sprawiała wrażenie dość konkretnej. Przy łamaniu lekko trzasnęła, pyknęła i wykazując się twardością. Udawała kruchą. Nadzienia były jednak wilgotne już na pierwszy rzut oka. Przy robieniu kęsa, ich miękkość się potwierdziła, a gruba warstwa masywnej czekolady się we wnętrze aż trochę wgniatała. A jednocześnie nie mogę także im odmówić gęstości i zwartości.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, stając się gęstym i tłustym, maślano-mlecznym kremem spływającym i oblekającym nadzienia. 
Nadzienia rozpływały się mniej więcej równocześnie, acz marcepan szybciej, ochoczo wyciskał się spod czekolady (nie jednak całkowicie) jako rzadkawo-grudkowata, wilgotna i tłustawo-maślana masa. Rozłaził i nagle był wszędzie, acz też tak szybko nie znikał. Był miękki i zwarty (mimo częściowego rozchodzenia się); jędrny. Ochoczo się kulkował, a na sam koniec trzeszczał.
Wiśniowy krem rozpływał się w tempie umiarkowanym, po czym trzymał czekolady. Okazał się śmietankowo tłustawy i ogólnie gładki (bez większych kawałków owoców), ale z pylistym efektem (jakby kryjącym się w gładkości). Chwilami wydawał się leciutko konfiturowo zagęszczony. Trochę znalazło się w nim mikroskopijnej drobnicy (można by na palcach policzyć), mieszającej się z resztami marcepanu. To były chyba prawie przezroczyste (różowawe) włókna miąższu.
Ten nie był tylko typowymi trzeszczącymi mikroskopijnymi drobinkami; chyba doszukałam się w nim przezroczystych "skórek"-otoczek pestek dyni (zmielonych).

W smaku czekolada roztoczyła stonowaną słodycz karmelu, dokładając do niej trochę orzechów i gorzkości dymu. Mleko pojawiło się dopiero później, jako bardzo subtelny akcent. Na przodzie za to zaprezentowała się nuta maślana.

Nadzienia zdradzały swoją obecność bardzo szybko. Marcepanowe podpięło się pod maślaność czekolady, wychodząc trochę maślano-orzechowo, trochę chlebowo, ale bardzo delikatnie. Wiśniowe natomiast wkroczyło poprzez mleczność, niemal śmietankę.

Krem owocowy szybciej i dynamiczniej rozbrzmiał kwaśnością wiśni, które podsyciła cytryna. Zabłysła, po czym osiadła w śmietankowości. Wpłynęła słodycz. Była wysoka i pudrowa. Pomyślałam o pudrowo słodziutkich lodach wiśniowych na bazie śmietanki. Chwilami zahaczała o pudrowe cukierki wiśniowe, ale z czasem pojawił się też smak dojrzałych, miękkich wiśni. Przez pewien czas dominowały, otarły się o kwaskawy jogurt lub serek wiśniowy. Choć było słodko, to jednak kwaśność wciąż się przewijała, sprawiając, że było to soczyste i rześkie. Kwaskawo-cierpkie wiśnie przybierały na mocy tylko epizodycznie, a jednak nadawały kompozycji życia.
W kremie wiśniowym doszukałam się śmietankowo-migdałowego echa, któe harmonizowało je z marcepanem,

Marcepan zaczął od kontynuowania maślano-orzechowego wątku czekolady. Słodki i ewidentnie migdałowy, ale przytemperowany w tym. Jakby tak trochę unugatowić go, lecz nie był przesadnie słodki, a słodki w sposób naturalny, orzechowo-pestkowy. Wiśniowe nadzienie pielęgnowało w nim te delikatniejsze nuty... A jednak mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, już po debiucie wiśni, gdy zaczęły słabnąć, lekko dyniowa nuta się pojawiła. Marcepan wydawał się niemal neutralny, łagodny i czysty. Na tej płaszczyźnie nieco wyraźniej zaprezentowały się pestki dyni, wciąż jednak jako składowa, nie pierwszoplanowy (czy nawet drugo-) smak. Nieśmiało podkradło się echo gorzkawości, drobniusia oleistość... Te jednak przypisałabym do charakterniejszego, marcepanowo-migdałowego wątku.

Z czasem osiadły na powrót w marcepanowości delikatnej i naturalnej, ale już słodszej. Także śmietankowo-słodkie, trochę pudrowe i kwaśno cytrynowe nadzienie wiśniowe do końca nie straciło pewności siebie. Mimo że dzięki temu nie było więc w smaku za słodko, to jednak na słodycz nie sposób nie zwrócić uwagi, bo zaznaczyła się jako lekkie ciepełko w gardle. Podszepnęło marcepanowi leciusio alkoholowy wydźwięk, mimo że sam również wydawał się niemal mleczny.

Pod koniec pod ich wpływem sama czekolada wydała mi się bardziej orzechowo-mleczna, dzięki czemu niezwykle spójna z wnętrzem. Przybrała na słodyczy i mleczności, ale też popisała się goryczką kakao.

Na sam koniec w ustach zostały jeszcze drobinki marcepanu, w którym to ciamkaną dynię czuć wyraźniej oraz chyba mikroskopijne kawałeczki wiśni. Prawie nic nie wnosiły, może tylko raz czy dwa mignęły lekko soczystym wątkiem.

Po zjedzeniu został wyraźnie marcepanowy posmak z lekko gorzkawą naleciałością, wzmocniony jakby dymną, słodką czekoladą. Czułam pudrową słodycz, a także kwaśność wiśni i cytryn. Ta jednak nie zneutralizowała lekkiego przesłodzenia (nie było mocne, ale trochę denerwujące mnie). Co ciekawe, dynia się i tu pokazała wyraźniej.

Całość nie zrobiła na mnie wrażenia, ale wyszła w sumie smacznie. Nieprzesłodzona, gorzkawa, spokojna czekolada i dobry marcepan, z całkiem w porządku owocową częścią. Splot fajny, a jednak nie bez wad. Przeszkadzała mi pudrowość owoców, podkręcenie cytryną (wolałabym niższą słodycz - wtedy wiśnie nie potrzebowałoby podkręcania). Tytułowej dyni w "dyniowym marcepanie" mi trochę brakowało. Czuć ją, ale daleko za migdałami.
Przy jedzeniu tknęło mnie, że to trochę jakby Amarena Cherry, której nadzienie podzielono na dwie osobne warstwy, dodając więcej marcepanu i dyni.

Faktycznie marcepany mnie już nudzą, nawet te Zottera. I ta mnie już pod koniec zaczęła nudzić, więc kawałek (kęsa giganta?) zostawiłam Mamie, jak ona odbierze (kocha wiśniowe słodycze i ciekawiło mnie, czy wyczuje dynię). Stwierdziła, że "dobra, bo taka kwaśna... wiśniowa, tak? Czekolad gorzka, pewnie z 75% kakao, ale nie że zła, a ten marcepan bardzo delikatny, gubił się za bardzo". Dyni nie wyczuła. Stwierdziła za to, że z ochotą zjadłaby takie czekolady dwie: jedną z kremem wiśniowym (ale zaznaczyła: "tylko, że żeby on nie był taki, jak mówisz podkręcany, a po prostu czysto i tylko wiśniowy") oraz marcepanową ("i bardziej dyniową, jak to ma być marcepan dyniowy").


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 502 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), miazga kakaowa, cukier trzcinowy surowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, syrop skrobiowy, wiśnie, koncentrat wiśniowy, pestki dyni, suszone wiśnie, odtłuszczone mleko w proszku, emulgator: lecytyna sojowa, proszek cytrynowy (koncentrat soku z cytryny, skrobia kukurydziana, cukier), sól, olej z gorzkich migdałów, sproszkowana wanilia

piątek, 12 listopada 2021

Zotter Hammer Choco Dark 70% with Pumpkin Seeds and Walnuts / Dunkle 70 % mit Kurbiskernen und Walnussen ciemna z dynią i orzechami włoskimi

Oczywiste, że w czekoladach najbardziej liczy się dla mnie kolejno smak, zapach, konsystencja, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że wygląd czy opakowanie nie mają znaczenia. Mają... ogólnie ja w sumie jem też oczami - mam swoją estetykę jedzenia i już. Na ten przykład nie lubię czekolad już z góry podzielonych jak np. Schogetten, a już na pewno nie lubię "czekolad łamanych" - to chyba jakaś nowa moda. Mnie to nie chwyta, wygląda beznadziejnie i kojarzy się z kośćmi / smakołykami dla psów w paczkach. Widzę to jako takie "rzucone ochłapy". Kawałki ocierają się o siebie, wszędzie jakieś drobinki, kolor nie ten... Nie wiem, komu się takie coś może podobać. A właśnie tak wygląda jedna ze względnie nowych linii Zottera, czyli Hammer Choco. Chodzi chyba, że czekolady spod młota? Że połamane...? No, niech będzie. Skusiłam się na dwa warianty tylko i wyłącznie ze względu na dodatki. Najpierw wzięłam się za naprawdę rzadko spotykany - czekolada z ziarnami dyni? Super! Uwielbiam dynię i jej pestki, a czekolad z nią ze świecą szukać. Co prawda były Zottery z dyniowymi nugatami, ale nugat to nie to samo. Mało tego! W dzisiaj prezentowanej zestawiono dynię z jednymi z moich dwóch ulubionych orzechów. Zapowiadało się coś iście pysznego.

Zotter Hammer Choco Dark Choco 70% with Pumpkin Seeds and Walnuts / Dunkle 70 % mit Kürbiskernen und Walnüssen to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z pestkami dyni i orzechami włoskimi.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach pestek i orzechów. Pierwsze najpierw wydały mi się niejednoznaczne i płynące również z czekolady, goryczkowate, a dopiero potem wyraźnie rozeszła się dynia. Goryczkowate włoskie przejawiały lekko prażony motyw, który kontynuowała ogólna paloność. Pomyślałam o lesie i drewnie... drewnie prosto z ogniska, które już dogasło, czuć jeszcze dym, a zalega w nim już drewno zwęglone. W paloności tej... ujście znalazła karmelowa słodycz. Ja zaś doszukałam się też odrobiny kawy, jednak bezsprzecznie pierwszy plan należał do pestek i orzechów.

Tabliczka wydała mi się twardawa przez grubość i dość krucha z racji tego, jak wiele dodatków w nią wtopiono. Zrobiono to porządnie, że trzymały się i łamały wraz z nią. Pestki dodano całe, orzechy zaś pod postacią dużych kawałków, głównie ćwiartek, choć zdarzyło się też sporo małych i parę połówek.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i opornie przez to, jak najeżona była. Zupełnie, jakby za wszelką cenę chciała pozostać przy dodatkach, wykazując przy tym śliskawość, pewną ulepkowość. Okazała się tłusta i mazista. Zostawiała na podniebieniu lepkie smugi, kojarząc się ze zbito-maślanym, zbyt ciężkim brownie. Powoli odsłaniała orzechy pozbawione skórek (pewnie za sprawą prażenia) i pestki w swoich zielonkawych otoczkach.
Okazały się chrupiąco-miękkawe w świeży sposób. Orzechy musiały być lekko podprażone, bo przejawiały tłustość, soczystość przekładające się na pewną... mięsistość? Nieco twardsza dynia w ogóle wydała mi się świeża. Niektóre jej ziarna zacnie krucho chrupały.

W smaku czekolada rozpoczęła od namalowania subtelnie słodkiego, karmelowo-palonego tła. Była słodka, acz nie przesadnie. Karmel osiadł w orzechowo-palonych realiach, jakby był karmelem z orzechów zdjętym, a tym samym nimi przesiąkniętym. 

Smak orzechów emanował z samej czekolady, która ewidentnie przesiąkła też tymi dodanymi. Czułam lekką maślaność i oleistość, które chwilami sprowadzały gorzkość do gorzkawości-neutralności. Wyraźnie czułam orzechy włoskie, jakby z ich goryczkowatymi skórkami (a dodane były bez) i również gorzkawe, soczyste pestki dyni.

Czekolada spróbowana osobno z ochotą upuszczała z czasem nuty węglowo-dymne i zahaczające o paloną kawę. Następnie zaś, gdy mieszała się z orzechami i słodyczą, łagodną, czarną kawę. Ukoronował to wszystko jakiś sos / syrop / likier orzechowy czy karmelowy. Leciutko cierpki i słodki. Czułam się trochę, jakbym piła kawę z blaszanego kubka / termosu przy ognisku w lesie. Lesie iglastym, gęstym od wyrazistych drzew. W pewnej chwili wychwyciłam nawet jakby... leciutki kwasek drzew wiecznie zielonych, swoistą soczystość... Może nawet sugestię owoców? Kiedy raz i drugi spróbowałam pogryźć dodatki obok czekolady, ta wydała mi się aż puszczać oko do wiśni, ale mogło mi się wydawać.

Smak dodatków nasilał się, gdy wyłaniały się bardziej, a więc jakoś w połowie rozpływania się kęsa. Wtedy już to ich smak rósł, docierając do punktu, w którym dominował, jedynie osnuty goryczką kakao i karmelową słodyczą. Roślinny i drzewny motyw lasu doskonale zszedł się z dynią, zaś drewno i ognisko z włoskimi, co przełożyło się na błogą harmonię.

Wraz z kolejnymi kęsa, po przejedzeniu sporej ilości dodatków, sama baza mimo iż gorzka, wydawała się już bardzo słodka.

Pod koniec gryzione orzechy włoskie i pestki dyni dały popis. Smakowały sobą tak wyraźnie, jak to tylko możliwe. Splatały się drobną goryczką (taką pozytywną). Pestki same w sobie wydawały się aż naturalnie, świeżo roślinnie-słodkawe... Niektóre orzechy też, inne zaś przejawiały leciutką nutkę prażenia. Była jednak bardzo delikatna, czasem wiążąca się nieco z przypaleniem czy upuszczeniem oleju (jakby podsmażyły się same w sobie?), albo nawet elementem zjełczenia? - ale uszło w tłumie. Orzechy włoskie czy dynia - dominowały w zależności od tego, co rozgryzałam, acz mam wrażenie, że dynia bardziej zwracała na siebie uwagę. Dodatki wydawały się sojusznikami, nie kłóciły się, a doskonale się uzupełniały.

W posmaku zostały one: dynia i orzechy włoskie, otulone szlachetną, również nieco orzechową, gorzkawo-karmelową czekoladą. Drzewa i palona gorzkawość stworzyły tło idealne.

Całość była smaczna, ale nieco zbyt najeżona. Jeszcze nie szyszko-zlepek-ulepek, ale już niebezpiecznie blisko. Pysznym dodatkom jednak w sumie łatwo to wybaczyć. Włoskie wolałabym nieprażone, ale trudno. Niestety, słodycz jakoś bardzo mi rzucała się na kubki smakowe - może to przez kontrasty?
Na pewno zaś nie podoba mi się forma. To coś godzi w moje poczucie estetyki. Do zdjęć i na talerzyku próbowałam to nawet jakoś ułożyć, ale... na talerzyku i tak zrobił się bajzel. Serię "czekolad spod młota" chyba jakiś młot wymyślił. Toż to wygląda tak, że aż się na to patrzeć nie chce czy zdjęć robić. I tu już nawet nie chodzi o sam wygląd... miałam wrażenie, że dodatki z brzegów (te odsłonięte) smakowały nieco gorzej niż wtopione np. w środku danego kawałka.


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 21,90 zł (za 100 g)
kaloryczność: 606 kcal / 100 g
czy znów kupię: raczej nie (może kiedyś w góry?)

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, pestki dyni 17 %, orzechy włoskie 16 %, tłuszcz kakaowy

środa, 21 sierpnia 2019

Orion Studentska Zlata Edice mleczna z orzeszkami arachidowymi, galaretkami limonkowymi, marchewką i pestkami dyni

Lubię marchewkę, ale sama z siebie bym jej z czekoladą nie łączyła. Nie żebym była "na nie", tylko jakoś tak nie widzę fajerwerków przy tym połączeniu. Jedyną czekoladą z tymże niepozornym warzywem, którą jadłam, był Lindt Carrot Cake, nie powiem, smaczny. To, co dzisiaj Wam prezentuję, widziało mi się jednak o wiele dynamiczniej. Ciekawiej? Na pewno egzotyczniej.

Orion Studentska Zlata Edice Mlecna Cokolada Karotka Dynova Seminka A Zele S Chuti Limetky to mleczna czekolada o zawartości 34 % kakao z kawałkami marchewki, pestkami dyni, orzeszkami ziemnymi i galaretkami limonkowymi; "smak inspirowany USA".

Już przy otwieraniu poczułam moc fistaszków, które za sprawą mocno mlecznoczekoladowego towarzystwa, kojarzyły się wręcz z wyidealizowanymi Reese's, a co za tym idzie, z masłem orzechowym. Ze spodu, a po przełamaniu to już w ogóle, uwolniła się także słodka soczystość. Należała do cytrusów, ale łączyła się z zapachem słodkiego, owocowo-marchwiowego soku, co podkreśliły orzeszki. Wszystko to byłoby przesłodzone, gdyby nie naturalnie gorzkawa nuta - prawdopodobnie pestek dyni, ale niezbyt jednoznaczna, a wymieszana z arachidowością.

Już w dotyku lśniąca, dość ciemnawa tabliczka wydała mi się tłusta, acz nie miękka; przy łamaniu lekko pykała. Było to spowodowane twardością z racji grubości. Dodatki wtopiono porządnie, nic nie wypadało, nie kruszyło się.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, kremowo, ale nie za tłusto. Gładko, trochę zalepiała i dość szybko odsłaniała dodatki, których nie poskąpiono. Właściwie chyba przez to, jak była nimi najeżona, zakrawała o ulepkowatość, ale znowuż właśnie w tym, jak zacne to dodatki były, tkwił jej urok. Oczywiście nie w każdym kęsie trafiało się połączenie wszystkiego (a np. orzeszki + dynia, galaretki + marchewka, galaretki + orzeszki itd., ale smacznie się to zgrywało).
Orzeszki i pestki - całe, połówki, ale i trochę po prostu średnich kawałków, były cudownie chrupiące, odpowiednio, a więc dość mocno podprażone.
Galaretki okazały się tylko początkowo zwarte, jędrne i soczyste. Szybko zaczynały się rozpuszczać, mięknąc do postaci żelowo-galaretowatej, podtrzymując soczystość. Okazały się gładkie i mięciutkie. Trochę się lepiły, oblepiały zęby, ale znikały dość szybko.
Najciekawszy dodatek, czyli kawałki marchewki, wyszedł trochę podobnie do galaretek. Najpierw twardawo-jędrne, nasiąkały i miękły, by potem pooblepiać zęby.
Nie lubię czekolad do gryzienia, więc na tę obrałam taką taktykę: pozwalałam wszystkiemu się rozpływać, trochę tylko rozganiając dodatki językiem. Galaretki rozpływały się, a np. marchew "nabierała odwagi", miękła itd. Pojedynczo kąsnęłam to tu, to tam, po czym zaczęłam podsysać dodatki. Pestek część rozgryzałam (tak "obok czekolady"), część zostawiałam na koniec, a orzechy ewentualnie nadgryzałam, by porozgryzać już gdy czekolada zniknie. Ta cały czas była dzięki temu obecna, bo po prostu rozpływała się. W takiej formie wszystko mi pasowało.

W smaku czekolada zarzuciła na mnie cukrowo-waniliowe sidła, po czym wprowadziła maślaność. Mocno nasiąknęła orzechami, dzięki którym  nutka kakao wyraźnie się zaznaczyła. Jej mleczność była wątła, dodatkowo osłabiana przez dodatki, ale wcale nie wyszło to na niekorzyść.

Ogólna orzechowość została podkręcona wyrazistymi fistaszkami, które to dawały z siebie 100 %. Z cukrowo-kakaową czekoladą kojarzyły się trochę ze Snickersem. Takie, rozgryzane dominowały zupełnie, więc raczej zostawiałam je na koniec. Nie tak szybko gryzione, zestawione z kawałkami słodkiej marchewki z "wytrawnanym, surowawym" echem, za sprawą maślaności czekolady z kolei sugerowały masło orzechowe.

Galaretki również wplatały się w samą czekoladę. Najpierw weszły w korelację z kakao, podkreślając je goryczkę i dodając troszeczkę goryczki. Podbiły cukrowość, po czym gdy ewidentnie się odsłoniły, serwowały pełnię smaku i przez jakiś czas dominując zupełnie. Była to cukrowo-cytrusowa limonka, ze specyficznym posmakiem goryczkowato-kwaskowatym, a jednocześnie soczyście słodkim. Podrasowana cytryną, co dało efekt też po prostu cytrusowej galaretki, ale również niewątpliwie na kwaskawo-jabłkowej bazie. By to zrobić, nie potrzebowały rozgryzania. Bardzo, bardzo słodkie, ale przełamywane epizodycznie innymi składnikami. Zwłaszcza, gdy bliżej końca (lub na koniec) je rozgryzałam.

Trafiwszy językiem na marchewkę, pomyślałam, że jest słodko-żadna, ale po chwili, a już zwłaszcza gdy bliżej końca rozgryzałam jej kawałki, roztaczały swój smak. Były zaskakująco... wyraziste, jeśli tylko nie wystąpiły w połączeniu z galaretkami (te bardzo je zagłuszały). Po prostu jak lekko podgotowana marchewka. Wyszły słodko w marchewkowy sposób, a jednocześnie bardzo wytrawnie.
Z większą ilością fistaszków nakręcały skojarzenie z duetem "masło orzechowe + sok marchwiowy", przy galaretkach wychodziły zdecydowanie na słodko, a z pestkami dyni... to zależy. Raz i drugi jak gotowana marchew (tak wytrawnie), a czasem kojarzyło mi się to z "marchewkowym ciastem z dynią".

Pestkom dyni nie mogę zarzucić nic, a nic! To zacne, intensywne smakowo sztuki, które swoją naturalną gorzkawością świetnie podkreśliły kakao i cudownie współgrały ze wszystkimi dodatkami.

Przy mieszaniu się dodatków, przy tym jak je czekolada odsłaniała, bardzo rosła jej cukrowość. Dzięki dodatkom nie zacukrzała niemiłosiernie; wyszła nieźle, pozwalając im działać.

Największą przyjemność sprawiało mi rozprawianie się z dodatkami, gdy znaczna część czekolady zniknęła. To wtedy rozganiałam je językiem i porządnie rozgryzałam, jak mi się podobało. Niektóre (fistaszki) umyślnie zostawiałam na sam koniec, by poczuć wszystko inne. Te bowiem, rozgryzane, stawały się smakiem numer jeden. Galaretki rozpuszczały się, więc w tym momencie też już nie zagrażały ciekawej marchewce. Właśnie końcówka należała do niej. I też wychodziła różnie (a to bardziej słodko, a to wytrawniej) w zależności, co akurat było w kęsie. Pestki dyni... jak to pestki - smakowite zawsze i wszędzie.

Jako posmak jednak i tak to bardzo słodka, ale z namiastką kakao, czekolada pozostała. Obok jakby surowej marchwi, przyjemnie podkreślonej orzeszkami i pestkami dyni. Wszystko to wyszło w pewien sposób... słodko, ale jednocześnie zahaczając o wytrawność. Galaretki, mimo galaretkowego i cukrowego wątku, wyszły zaskakująco naturalnie, w posmaku już zajmując podrzędne stanowisko. Nie czułam żadnej chemii, zacukrzenia (mimo że czułam bardzo, bardzo silną słodycz) czy zatłuszczenia.

Bardzo oryginalna tabliczka i wcale w tym nieprzekombinowana. Połączenie marchwi (właśnie takiej słodko-wytrawnej) z pestkami dyni i orzeszkami dało genialny efekt. Sama dynia cudownie przełamała cukrowość, podkreśliła kakao. Galaretki limonkowe również przypadły mi do gustu, bo wyszły autentycznie owocowo, mimo że również cukrowo. Pasowały do kompozycji, acz z racji intensywności smaku chyba mogłoby być ich nieco mniej. Czasami bowiem marchew zdawała się przygłuszona. Sama czekolada okazała się mało istotną bazą, jednak również wyszła przyzwoicie.

Żadnych zastrzeżeń, a plus za pomysłowe zestawienie dodatków, które w dodatku jakościowo również dobrze wyszło. Świetnie się sprawdza, gdy akurat chce się niewymagającej, ale nie nudnej czekolady, np. w dniu zapchanym wykładami (a nie ma nic lepszego niż ciekawy wykład i ciekawa czekolada!).
Resztkę (bo jednak czekoladziec wielki) dałam Mamie. Zachwyciła się całością, ale z błyskiem w oczach długo jeszcze wspominała głównie... galaretki.


ocena: 8/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech* (Aldi - u nas też były, ale tam wcześniej)
cena: 7 zł
kaloryczność: 518 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, galaretki (cukier, syrop glukozowy, koncentraty owocowe: jabłka, limonka 4,9%; woda, substancja żelująca: pektyny; kwas: kwas cytrynowy; regulator kwasowości: cytrynian sodu; olej palmowy, substancja glazurująca: naturalny wosk karnauba; naturalny aromat, barwnik: karoteny), tłuszcz kakaowy, prażone orzeszki ziemne, prażone pestki dyni, kawałki marchewki (marchew 80%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, olej słonecznikowy), pełne mleko w proszku, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, pasta z orzechów laskowych, lecytyny, ekstrakt z wanilii

*Nie, żebym po te czekolady kogoś tam wysłała. To było raczej na zasadzie przedstawienia mi listy, co ciekawego ten ktoś znalazł i pytanie, co z tego chcę, to przywiezie. Sama celowałabym pewnie w zupełnie inne tabliczki (czyt. w ogóle innej kategorii).

wtorek, 2 kwietnia 2019

Zotter Nougat Layers ciemna 70 % z nugatami: z orzechów laskowych, z orzechów włoskich i z pestek dyni

Po dwóch prostszych nugatowych propozycjach Zottera (Hazelnut Nougat Brittle i Walnut Nougat), przyszła kolej na potrójnie nugatową. Wprawdzie nie podniecałam się nią aż tak wiedząc, jak tłuste i konkretne były poprzednie nugaty, ale wciąż liczyłam na coś smacznego. Z ironicznym uśmiechem pomyślałam, że to prawie jak te wszystkie trzywarstwowe czekolady (ostatnio w sklepie rzuciły mi się w oczy Milki i Schogetteny). Przez to, że o tamtych naczytałam się, że wychodzą nijako, trochę bałam się, że w tej nugaty się zleją i wyjdzie mdło, ale... z Zotterem nigdy nic nie wiadomo.

Zotter Nougat Layers to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z nugatem z orzechów laskowych (20%), nugatem z orzechów włoskich (20%) i nugatem z pestek dyni (19%).
Nugaty są z soją / ryżem; całość wegańska.


Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam moc orzechów i ciemnej czekolady. Dominowała tu niemal duszna woń gorzkawych orzechów włoskich (zdecydowanie silniejsza od spodu), ale obok także wyraźnie zaznaczyła się słodko-nugatowa nuta laskowców (zwłaszcza, gdy wąchałam wierzch). Po przełamaniu wszystko się wymieszało i zrobiło się przyjemnie gorzko-orzechowe.

Przy łamaniu jednak czekała mnie mniej miła niespodzianka. Tabliczka była bowiem twarda jak kamień - chyba pierwszy tak twardy nadziewany Zotter. Trzask był co prawda lekki, ale całość sprawiała wrażenie konkretnej, głośno chrupiącej przy robieniu kęsa, cegły z lekko kruchawym wnętrzem. Nawet nożem ciężko było rozdzielić warstwy (z ciekawości na kawałku się pomęczyłam), ale w sumie nie warto, bo nugaty razem ciekawie się uzupełniają.

W ustach czekolada rozpływała się gładko kremowo, powoli ujawniając tłuste nadzienia. One były tłuste w sposób bardzo gęsty, zbity i maślany. Rozpływały się z łatwością, w tempie umiarkowanym i odrobię ślisko-oleiście. Mimo idealnej gładkości, zawierały suchawy element (jednak żadnych brittle / kawałków itp.; btw. trafiłam na dwa kryształki soli chyba w laskowej części). Mi jednak i tak wydały się nazbyt maślano-tłuste, ciężkie i przytłaczające.

W smaku czekolada witała spokojną, dymno-paloną gorzkością i subtelną, palono karmelową słodyczą.

Karmel szybko, za sprawą wnętrza, nabrał bardziej waniliowo-słodko-maślanego wydźwięku.

Spod gorzkości czekolady i tej słodyczy jako pierwsze do głosu dochodziły gorzkawe orzechy włoskie, podpinając się pod dymną, ciężko-duszną gorzkość. Waniliowa słodycz nad tym zawisła, gdyż wstrzymał ją na moment leciutki chłodek anyżu zmieszany z lekko roślinnym akcentem.

Zaraz jednak nugat z pestek dyni przebił się przeraźliwą słodyczą (także waniliowo-karmelową), by później roztoczyć słodycz bardziej roślinną, delikatną, a z czasem taką jedynie wpisaną w smak łagodnych, słodkawo-gorzkawych pestek. (Spróbowany osobno wydał mi się najsłodszy ze wszystkich, ale naprawdę wyraziście dyniowy).

Już w czasie debiutu pestek, bo dokładając im słodyczy, odzywał się nugat z laskowców. Zaczął jako słodziutko-maślano karmelowy nugat, do czego z czasem doszły poważniejsze, gorzko-palone i prażone akcenty. Orzechy włoskie świetnie je podkreśliły, czemu prażone laskowce odwdzięczyły się sporą ilością cynamonu. (Nugat z laskowców był zdecydowanie mniej palony niż Hazelnut Brittle, a łagodniejszy i bardziej cynamonowy, co czuć zwłaszcza przy oddzieleniu kawałka).

W pewnym momencie zrobiło się zaskakująco nugatowo-korzennie, a ja pomyślałam o bardzo tłustym, słodkim chlebku korzennym - pewnie za sprawą soi i ryżu, choć same w sobie nie były tak jednoznaczne.
Maślaność i delikatna orzechowość łączyły się w udany sposób z ogólną roślinnością. W pewnej chwili zrobiło się wprawdzie nazbyt maślano, wyłapałam jakby nutkę oleju, ale potem poszczególne gorzkawe nutki się połączyły i w pod koniec było bardziej gorzko orzechowo-pestkowo, co dodatkowo podkreśliła palona czekolada, właściwie przewodząca wszystkiemu.

W posmaku pozostała silna maślaność, także taka... "orzechowo-nugatowa", orzechy, orzechowa goryczka, przy czym wymieszały się. Pestki dyni trochę się chowały, za to czekolada odważnie o sobie przypominała. Czułam też za silną, karmelowo-maślaną słodycz, choć... nie była aż taka silna.

Całość wyszła smacznie, ale bez szału. Nugaty zlały się ze sobą i... poniekąd poszczególne nutki czuć przyjemnie, gdy się uzupełniały, ale suma summarum, nie było tu punktu zahaczenia, czegoś szczególnie przykłuwającego uwagi. Za maślano i maślanokarmelowo to wyszło, acz muszę pochwalić sposób przyprawienia. Ucieszyła mnie ogólna, naturalnie orzechowa gorzkawość. Czuć i orzechy włoskie, i laskowe, i pestki dyni, ale... wolałabym, by np. to dyniowy nugat dominował w proporcjach (pozostałe dwa występują jako osobne tabliczki, a ten tu jest "ciekawostką"). Niestety, wszystkie nugaty wyszły nazbyt słodko i zdecydowanie za tłusto (aż pozostał tłuszcz na ustach). Tabliczka swoją słodycz w dużej mierze zawdzięcza wanilii, dzięki czemu nie wyszła chamsko, a tłustość trochę hamowały wegańskie składniki, ale... To nie wystarczyło. Niby cieszy mnie, że żadnego brittle tu nie dodano, ale samymi kawałkami orzechów / pestek bym nie pogardziła. Uważam, że te kwestie są do dopracowania.
Prosta, mimo minusów nie ma za co jakoś specjalnie zjechać, przyjemnie gorzka (biorąc pod uwagę, że to nugaty). Nie wiem, czy taki był zamysł, czy miała wyjść wielopoziomowo, ale... ot, można zjeść, można pominąć. A jak już się je, to w sumie ze smakiem (tylko tego masła, błagam, mniej! - to jednak bardzo subiektywne, bo ja nie lubię masła).


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pestki dyni, orzechy laskowe, orzechy włoskie, olej słonecznikowy, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), sproszkowany napój ryżowy (ryż, olej słonecznikowy, sól), olej z orzechów laskowych, lecytyna sojowa, pełny cukier trzcinowy, sól, sproszkowana wanilia, cynamon, lecytyna słonecznikowa, anyż

PS Jak fajnie się złożyło, że akurat taka recenzja była w kolejce do publikacji, bo mam dla Was małego bonusa: aktualizację recenzji Zottera Labooko Peru Milk 45 %. Zapraszam, bo w sumie ciekawa sprawa.

środa, 5 kwietnia 2017

Georgia Ramon Almonds & Pumpkin Seeds ciemna z Dominikany 50 % z prażonymi migdałami, mąką migdałową, pestkami dyni i solą

O marce Georgia Ramon nie wiem kompletnie nic oprócz tego, że jest niemiecka i ma dość... kontrowersyjne połączenia smaków w swojej ofercie, w której znajdują się nie tylko czekolady. Ja zaopatrzyłam się w parę różnych czekolad, jak mi się wydawało przy zamawianiu - najciekawszych, z których to na sam początek i tak próbowałam wybrać najmniej ciekawą. "Dynia i migdały" - nasiona dyni rzadko spotyka się w słodyczach, ale w porównaniu do np. czekolady z brokułami, pomyślałam: "to nie jest aż tak niespotykane" i, wciąż z ochotą, sięgnęłam po czekoladę, by wreszcie przeczytać jej dokładniejszy opis... I wejść w stan nadzwyczajnej ciekawości.

Georgia Ramon Almonds & Pumpkin Seeds to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao trinitario z Republiki Dominikany z prażonymi migdałami (z Uzbekistanu), mąką migdałową i solonymi nasionami dyni (z Austrii).

Po otwarciu poczułam przede wszystkim migdały z dość znaczącą prażono-słoną nutą w towarzystwie nieśmiałej, delikatnej czekolady bez mocarnego kakao. Ogólnie zapach był delikatny, a jego wyraz był bardziej orzechowy niż czekoladowy.

Czekolada wyglądała pięknie, jednak nie zmieniło się moje negatywne nastawienie do kostek-drobnicy.
Kolor był intensywny ale sugerował raczej mleczną niż ciemną. Po przełamaniu twardej tabliczki zobaczyłam sporo drobinek migdałów i pestek ze znaczącą przewagą tych pierwszych.

Spróbowałam i trochę się zdziwiłam. Czekolada rozpuszczała się łatwo, ale zupełnie niegładko. Nie była tłusta, bagienkowata, lepiąca, szorstka - właściwie do opisania jej konsystencji nie pasuje mi żadne słowo, którym dotychczas opisywałam inne czekolady. Ta była specyficzna - nietłusta i niegładka - prawdopodobnie za sprawą mąki migdałowej. Bardzo to było czuć, choć pod względem struktury nie był to dla mnie ani plus, ani minus.

Drobnica, jaką były migdały i pestki dyni, trochę mnie irytowała. Uważam, że były za małe, choć naprawdę dobre jakościowo - świeże i mocno chrupiące, ale nie twarde. W zasadzie... kawałków migdałów było i parę całkiem sporych, więc je można uznać za dodatek zadowalający. Gorzej z dynio-liliputkami.

W smaku już od pierwszej sekundy czułam migdały. Najpierw zabłysnął charakterny, prażony smaczek o naturalnie słonawym wyrazie, ale po chwili migdałowość zaczęła kojarzyć się z nugatem, z dość wyraźną (ale też jakby naturalną) słodyczą. 
Prażone kawałki migdałów przebijały tę słodkawą "nugatowość" swoim charakternym, jakby słonawym, smakiem. Przy nich czekolada robiła się bardzo migdałowa, a kakao jakby próbowało wpasować się w te orzechowe klimaty, choć samo w sobie aż tak dużej roli nie odgrywało. 

Prażone smaki zostały podkreślone odrobinką soli, jednak wydawało mi się, że po prostu nią to doprawiono, że sól nie jest tu dodatkiem samym w sobie. To była dosłownie szczypta, ale - przy tym całym migdałowym prażeniu - zadowalająca. Wszystko to odwracało uwagę od, i tak słabej, słodyczy. Wyszło więc coś a'la minimalnie słodki nugat.

Pestki dyni zostały zagłuszone migdałami. Raz i drugi coś tam poczułam, ale ogólnie ich rola była znikoma.

Przez całą degustację czekolada jawiła mi się jako przede wszystkim moc migdałów - takich bardziej słodkawych i mocno prażonych. Migdały, migdały i jeszcze raz migdały, doprawione odrobinką soli i na przyjemnie orzechowo-czekoladowym tle. Było bardzo smacznie, ale też... mało czekoladowo. Nie wiem, czy kojarzycie Chateau Rum, Rodzynki i Orzechy gdzie rum wypchnął kakao i wskoczył na jego miejsce - z tą było podobnie, tylko w przypadku GR to oczywiście migdały dominują. Kocham migdały, jednak... brakowało mi tu mocniejszego kakao. Czuję także żal, że w zasadzie idzie zapomnieć o tytułowej dyni...
Powiem więc tak: to bardzo smaczna migdałowa ciekawostka.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 22 zł (dostałam zniżkę <3) za 50 g
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, mąka migdałowa (15%), prażone migdały (7%), nasiona dyni (5%), sól morska

czwartek, 5 maja 2016

Zotter Sweet Greetings from Styria ciemna mleczna 60 % z kremem z winem Schilcher i nugatem z pestek dyni oraz grappą, rodzynkami i cynamonem

Gdzie jest Fabryka Czekolady Zotter? Pewnie większość z Was bez problemu odpowie, że w Austrii. No, tak. To fakt, a dokładniej w Styrii. Jest to malowniczy rejon, z pokrytym lodowcem, masywem Dachstein wznoszącym się na około 3000 m npm na północy oraz oddzielonymi lasami i jeziorami licznymi winnicami na południu. Właśnie z wina słynie Styria. Nie byle jakiego, a... różowego, wytwarzanego z czarnych winogron w procesie podobnym do produkcji wina czerwonego. Rzekomo smakuje jak połączenie czerwonego i białego, jednak taką mieszanką nie jest. Schilcher to właśnie różowe wino, jednak produkowane tylko i wyłącznie w Styrii.
Jakie jeszcze spożywcze ciekawostki znajdziemy w Styrii? Chociażby olej z pestek dyni.
Zotter wpadł na genialny pomysł (jakoś mnie to nie dziwi) połączenia tego wszystkiego tak, żeby miłośnikom czekolady jakoś Styrię streścić.


Zotter Sweet Greetings from Styria to ciemna mleczna czekolada, o zawartości 60 %, z kremem z winem Schilcher oraz zielonym nugatem z pestek dyni. W składzie znajdziemy także m.in. grappę i rodzynki.

Po rozchyleniu papierka poczułam smakowity zapach czekolady z całkiem silnie alkoholową nutą, oraz motyw kojarzący się z czymś wytrawnym... Po przełamaniu nasilił się i określiłabym go jako trochę chlebowo-marcepanowy; taki zapach pestek dyni, ale nie tylko. 
Czułam także przyprawy korzenne, głównie cynamon. 
Łamiąc czekoladę odkryłam dwie rzeczy: że jest twarda i że rozdzielenie warstw graniczy z cudem (musiałam użyć noża, czego nigdy przy degustacjach nie robię). 

Sama czekolada jest bardzo dobra. Kremowa, w smaku subtelnie słodka, za to silnie mleczna z goryczką kakao, która nasilała się w połączeniu z nadzieniem. Czekolada ma silnie orzechowe nuty oraz sprawia wrażenie solidnie przyprawionej - dalej cynamon.

Przegryzając się przez całość przez całkiem długi moment mogłam delektować się orzechowo-mlecznym smakiem, a kiedy pojawiały się pierwsze nuty słodkiego, soczystego wina, kumulowała się też goryczka kakao. 

Krem z winem jest zbity i tłusty, mleczno-maślany, ale nie całkiem gładki. Zatopiono w nim drobinki rodzynek, ale naprawdę parę. Takich "bardziej znaczących" kawałków to było może ze trzy-cztery. Są twardo-jędrne, wyraźnie (ale nie bardzo) nasączone alkoholem. Napędzają korzenne smaki i swoistą owocową słodycz.
Krem wyłania się spod czekolady niosąc nuty bardzo maślane i silną słodycz. Nie dopuszcza do głosu nugatu, a słodycz... jakby starała się i smak wina stłumić. Smak alkoholu zanika, to bardziej soczyście winny motyw. Wino, słodkie ni to białe, ni to czerwone, jest niezwykle delikatne, subtelne (aż za - na mój gust), a dzięki cynamonowi, daje efekt grzańca, ale... jego smak sam w sobie przez to zanika, a słodycz dodatkowo pogarsza sytuację. Przez pewien czas czułam tu akcent winogron, ale i on w końcu uległ słodyczy i masłu.

Gdy ganasz się już prawie rozpuścił, doszła do mnie pewna... lekka słonawość, która jednak nie dała rady przebić ogólnej słodyczy. Nugat także okazał się bardzo słodki, ale to chyba jedyna cecha nugatu, jaką posiada. Nadzienie to jest jakby niedokładnie przemielone, przypomina mi bardziej marcepan z chrupiącymi elementami, ale to było jak najbardziej na plus. Cynamon dalej się utrzymuje, a po połączeniu się z zieloną częścią, wywołał skojarzenia z korzennym ciastem.
Pestki dyni... czuć, są jakby lekko upieczone, ale ich charakterystyczny smak tak naprawdę czuć dopiero pod koniec rozpuszczania się kawałka, w towarzystwie gorzkawej czekolady. 

Całość jest... o wiele bardziej korzenna niż się spodziewałam. Składa się na to winny krem, który dzięki cynamonowi jest bardzo "grzańcowy", rodzynki oraz (tak, na samym końcu) pestki dyni wnoszące trochę wytrawne elementy. Brzmi smacznie... jednak oprócz tego, nadzienie (jedno i drugie) jest bardzo słodkie - zdecydowanie za słodkie.
Z ganaszu momentalnie wychodzą za bardzo maślane nuty, co w połączeniu ze słodyczą spycha zasadnicze smaki (wino samo w sobie i pestki dyni) na dalszy plan. Jedynie do samej czekolady nie mam żadnych zarzutów.

Gdyby miała to być korzenna czekolada, uznałabym ją za smaczną, chociaż za tłustą i za słodką. A tak... Rozczarowałam się. Nie to, że było niesmacznie, ale... zabrakło mi tu mocnego wina i wyrazistych pestek dyni, a nawet i samych rodzynek (było ich za mało), czyli wszystkiego, co obiecano. Niby całkiem niezłe, ale to jednak spore rozczarowanie.


ocena: 7/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, masa kakaowa, śmietanka z pełnego mleka w proszku, pestki dyni, masło, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, grappa, Schilcher (zawiera siarczany), rodzynki, sól, lecytyna sojowa, wanilia, cynamon

niedziela, 10 stycznia 2016

Heidi Gourmet Orange & Seeds biała ze skórką pomarańczy i pestkami dyni

I znów zostałam przyparta do muru przez zbliżający się termin ważności. Musiałam sięgnąć po czekoladę, na którą wcale nie miałam zbyt wielkiej ochoty. Niby z ostatnio próbowaną Heidi wiążą się dobre wspomnienia, ale i tak jakoś nie jestem przekonana co do zwykłych smaków tej firmy. Nie wiem, z czym to się wiąże, ale jak to mówią, za błędy przeszłości (w tym wypadku przemyślane zakupy) trzeba płacić.
Przynajmniej z takim nastawieniem podeszłam do szuflady ze słodyczami. Kiedy rozgarnęłam kilka innych tabliczek na boki, zobaczyłam bogato usianą dodatkami czekoladę, wiedziałam, że jednak mam na nią dziką ochotę. Może nie tyle na samą czekoladę, co zestawienie dodatków.

Otóż ostatnio odkryłam połączenie pomarańczy, dyni, korzennych przypraw i pestek dyni - owsianki, smoothie i wszystko, co się da. Może nie odkryłam, ale... znów, wraz z przybyciem jesieni, naszła mnie na nie ochota. Mało tego, w tym roku nastąpiła pewna zmiana: polubiłam skórki pomarańczowe. Nie we wszystkim co prawda, ale patrzę na nie zupełnie inaczej. 

Z tych oto powodów, Heidi Gourmet Orange & Seeds White Chocolate, czekolada biała ze skórką pomarańczy i pestkami dyni, wydała mi się smakowitym wyrzutkiem, którego jednak wreszcie nastał czas. 
Otworzyłam opakowanie i poczułam się spoliczkowana przez zapach mleka w proszku i skórki pomarańczowej. Co zrobić? Połamałam na kostki i w jedną z nich się wgryzłam.

Czekolada, pozostawiona sama sobie na języku, niczym masło z proszkiem, zaczęła się szybko rozpuszczać. Wydała mi się z początku bardziej proszkowa, niż tłusta, a następnie te proporcje jakby się odwróciły, więc dwa epitety są trafione. Dobrze przynajmniej, że ta tłustość jest raczej maślana...

Spoliczkowana przez zapach, teraz została jeszcze pobita kijem baseball'owym przez cukier. Oto on przebił wszystko inne i przez pewien czas był jednym, jedynym wyczuwalnym smakiem. 
Mleka jest tu niewątpliwie sporo, ale czasami i ono jest zagłuszone przez słodycz. Chyba nawet słowo "przesłodzone" nie będzie tu odpowiednie. Czułam się, jakby to była mieszanina cukru, mleka w proszku z masłem. 
Gdyby nie to, że wyczułam twarde dodatki językiem, prawdopodobnie myślałabym, że jem samą kiepską białą czekoladę. Nie wiem jak, ale prawie w ogóle nie nasiąkła smakiem skórki pomarańczowej. Minimalnie, odrobinkę, coś tam się czuło, ale nie byłam pewna, czy ten smak nie pochodzi bezpośrednio od samych skórek.

Skórki także sprawiają wrażenie przesłodzonych. Zamiast gorzko-pomarańczowe, są nijako-słodko pomarańczowe z mgiełką goryczki w tle, gdy próbuje się je pojedynczo. Całe szczęście, że jest ich tak dużo, że gryząc, można z nich ten zasadniczy smak wydobyć. Są raczej miękkie i jeśli o konsystencję chodzi to nie mam zastrzeżeń. 
Drugi dodatek, pestki dyni, także ma cudowną konsystencję, bo idealnie chrupiącą. Jest ich sporo, ale nie na tyle, by nie mogło być więcej. Mają charakterystyczny smak, są podprażone jak należy, jednak... czekolada trochę go zabija. 

Kiedy na samym początku każdej kostki zaczynałam rozgryzać dodatki w szaleńczym tempie, które w końcu były neutralne jeśli chodzi o słodycz, to całość była nawet prawie smaczna. Jedząc normalnie, doszłam do wniosku, że mimo ogromnej ilości skórek i pestek, czekolada jest nijaka i straszliwie słodka. To straszne, że cukier zdominował takie dodatki jak skórka czy pestki! Mogło być pysznie, a wyszło cukrowo i nijako.


ocena: 5/10
kupiłam: Alma
cena: 6.79 zł
kaloryczność: 518 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie