Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ludwig Schokolade. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ludwig Schokolade. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 16 lutego 2025

Schogetten Dark Chocolate with Hazelnuts ciemna 50 % z kawałkami orzechów laskowych

Czekoladę dostałam od znajomego, który uważa, że Schogetten to jedne z lepszych czekolad, jakie zna ("bo dobre i tanie!") i trzymałam ją, by zgarnąć na wspólną trasę, ale tabliczka leżała i czekała, aż wreszcie jakoś ot, przyszło mi do głowy, że czas na nią. Czułam, że będzie średnio-kiepska, więc chyba nie chciałam, by mi zawalała komodę. Po Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Milk Chocolate Type Banana Ciao Cacao jednak naszła mnie optymistyczna myśl, że czasem niepozorne czekolady potrafią zaskoczyć. Z Małołączniaka poszłam przez Krzesanicę, gdzie był tłok, na Ciemniak. Tam już łatwiej przyszło mi znalezienie miejsca na sesję zdjęciową czekoladzie (i... wszak czekolada ciemna, więc tematycznie, ha!). Po niej czekał mnie już tylko zielony szlak do schroniska na Hali Ornak i przez Dolinę Kościeliską z powrotem przez Przysłop Miętusi do Kir.


Schogetten Dark Chocolate with Hazelnuts to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z kawałkami prażonych orzechów laskowych; wyprodukowana przez Ludwig Czekolada / Ludwig Schokolade.

Po otwarciu poczułam orzechy laskowe i wysoką, cukrową słodycz, wpisaną w definicyjnie "deserówkowy", trochę polewowy klimat. Słodycz dominowała, mimo że podkradła się do niej lekka goryczka, sugerująca kakaowy syrop lub sos właśnie może z nutą laskowców. Czuć w goryczce lekką paloność i ledwo uchwytne, waniliowe echo.

Kostki o polewowym, miejscami matowym jakby od dodatku, wyglądzie były twarde i masywne. Przy odgryzaniu kawałka, słychać było głośne, jakby pełne chrupnięcia. Pełno w nich małych i średnich kawałków orzechów laskowych, z których tylko nieliczne przebijały i były widoczne już przed ugryzieniem.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i tłusto-maziście. Momentami wydawała się wręcz trochę śliskawa, a jednocześnie jakby z domniemaniem pylistości. Bazowo była gładka i coraz bardziej mięknąca jak czekolada niby śmietankowa, ale też trochę wodnista. Kształt zachowywała jednak długo. Rzedła właśnie w sposób wodniście-polewowy, okrojony z gęstości. Po paru chwilach odsłaniała całe mnóstwo średnich i małych kawałków orzechów. Z czasem zmierzało to w ryzykownym kierunku zlepka dodatków.
Orzechy zostawiałam na koniec, aż czekolada się rozpłynęła. Tylko na próbę pogryzałam obok czekolady w jednym kęsie.
Orzechy gryzione okazały się chrupkawo-miękkie, delikatne. Istotnie były to małe i średnio-małe kawałki bez skórek.

W smaku pierwszą poczułam wysoką słodycz. Doskoczył do niej cierpkawy akcent kakao, tworzący klimat syropu / sosu czekoladowo-kakaowego. W nim cukier sam w sobie ujawnił się dopiero po chwili. Zaraz zaznaczyło się też nieśmiałe, niemal jedynie sugestywne, echo orzechów.

Słodycz gnała przed siebie. Była przesadzona. Cukier przemieszał się z wanilią, umacniając jej deserowy, syropowo-sosowaty charakter. Słodycz rozgościła się na pierwszym planie i dopuściła do głosu maślaność, co stanęło na drodze gorzkości.

Cierpkość i goryczka były dosłownie znikome. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa syrop / sos czekoladowo-kakaowy zmienił się w sos czekoladowo-orzechowy. Laskowce delikatnie zaznaczyły swoją obecność. Ich smak trochę rozchodził się od kawałków. Baza nie wydawała się nimi przesiąknięta - może minimalnie? Nie miało to jednak dużego znaczenia, bo praktycznie nie da się ugryźć tak, by o orzecha nie zahaczyć zębem. Między cierpkością, a nutką orzechów doszukałam się jednak też czegoś metalicznego.

Z czasem słodycz znów nieco wzrosła w ciężkim kontekście, osiągnęła apogeum (jeszcze trochę, a zrobiłaby się mdląca) i trochę drapała w gardle. Orzechy trochę rozbijały tę smakową, ale w gardle i tak ją czuć. Orzechy rozproszyły niestety też czekoladowość, że całość szła w polewowym, maślano-wodnistym, ale jeszcze nie tandetnym kierunku.

orzechy z 1/3 kostki
Gryzione na koniec kawałki orzechów laskowych okazały się delikatne, choć wyraźnie orzechowe. Czuć, że to laskowce prażone, w których pobrzmiewała goryczka. Nie w każdym kęsie, ale w większości.
Te, które spróbowałam pogryźć w trakcie rozpływania się czekolady obok niej, w ogóle wyszły nijako. Orzechowo, ale bez siły przebicia. Osłabiały tylko smakową słodycz.

Po zjedzeniu został posmak orzechów laskowych z lekką goryczką i cukrowo-cierpkiego syropu kakaowego, polewy kakaowej z echem wanilii i wręcz maślanym zatarciem. Wyszło to polewowo-deserówkowo.

Wyszła zdecydowanie lepiej od Moser Roth Prażone Orzechy Laskowe - orzechów w dzisiaj przedstawianej nie przeprażono, a przeciętna czekolada jako baza się spisała. Kojarzyła się z Schogetten Dark, ale nie upierałabym się, że to ta sama baza (co by się zgadzało z napisem "New recipe"). Na plus także grubość kostek i rozmieszczenie kawałków, bo dzięki temu nie było wrażenia przeładowania dodatkami i nie zrobił się zlepek-ulepek, mimo że było blisko. Nie ma tu też jednak czego szczególnie chwalić - czekolada jest, czym powinna być, smakuje nieźle jak na swoją półkę. W górach pociamkać można. Trochę mi zostało, więc kończyłam w domu i też przeszła, bo już była. Choć nie moja bajka, bo nie jestem fanką siekanych orzechów, muszę przyznać, że ta była, czym miała być.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 565 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, orzechy laskowe 10 %, tłuszcz mleczny, emulgator lecytyny z soi; aromat

czwartek, 21 listopada 2024

Schogetten Crunchy Peanut Butter mleczna z kremem fistaszkowym i kawałkami orzeszków ziemnych

Na tę czekoladę natknęłam się przypadkiem podczas zakupów z ojcem i prawdopodobnie nigdy bym się nią nie zainteresowała, gdybym nie była świeżo po spróbowaniu Festables Mr Beast Bar Deez Nutz, która wydała mi się kiepska jak na coś tak drogiego. A jako że pamiętałam, jakim pozytywnym zaskoczeniem była Schogetten Praline Noisettes po sprawdzeniu składu dzisiaj prezentowanej (bardzo nieuważnie, bo przeoczyłam olej palmowy!) pomyślałam, że prawdopodobnie będzie smaczniejsza, a producent się przesadnie nie ceni, co z kolei ja bardzo cenię.
Niepocieszona, wracając z początku trasy na Kozią Przełęcz, tęsknie spoglądając na szlak na Szpiglasowy Wierch, niestety musiałam wracać. Miała być piękna, spora pętla, a wyszło, że szłam tę samą drogą do Doliny Pięciu Stawów. Rano przechodząc przez nią upatrzyłam miejsce, parę kroków za schroniskiem, wydające się idealne na sesję dla czekolady, ale wtedy było tam pełno ludzi. Gdy wracałam było już późno i pusto, więc skorzystałam z okazji - miałam bowiem jeszcze jedną tabliczkę. Już i tak byłam rozczarowana dniem, więc prawdopodobnie niespełniająca czekolada nie mogła mi bardziej dowalić.


Schogetten Crunchy Peanut Butter to mleczna czekolada nadziewana (43%) kremem orzechowym typu "masło orzechowe" z (2,8%) kawałkami orzeszków ziemnych.

Po otwarciu rozszedł się zapach fistaszków, przedstawiających mdławe masło orzechowe, w którym wyraźnie czuć sól i słodycz oraz bardzo cukrowo słodkiej, plastikowej czekolady mlecznej. Może o waniliowym echu? Czuć też akcent prażenia arachidów.

Kostki w dotyku wydały mi się plastikowo-polewowe. Już w tym momencie czuć ich tłustość. Całość była jednak konkretna, masywna i wręcz twardawa. Czekolada pękała, gdy robiłam kęsa. Kostki wypełniało sporo gęsto-zbitego, tłustego, ale wyglądającego na dość suchy, kremu. Dostrzegłam w nim pojedyncze, malutkie kawałeczki orzeszków. Czekoladę da się w sumie oddzielić od nadzienia, bo wyszła dość "skorupkowo".
W ustach czekolada rozpływała się umiarkowanie szybko, bardzo chętnie mięknąc. Dała się poznać jako znacząco proszkowa i zalepiająca. Po chwili miękła wraz z nadzieniem, z którym początkowo się zgrywała i mieszała. Mimo że była gruba, rozpływała się szybciej od wnętrza tak, że końcowo zostawało tylko ono. Po paru chwilach wyłaniało się spod niej. Dało się poznać jaki zwięzłe i nieco gumiaste. Wykazywało lekką mazistość i lepką oleistość, ale nie było bardzo tłuste, a proszkowe. Z czasem na języku zaznaczały się drobne kawałeczki orzeszków. Wśród nich zaplątała się raz po raz też sól, która w większości rozpuszczała się wraz z nadzieniem. 
Orzeszki gryzłam już na koniec, gdy wszystko inne się już rozpłynęło. Okazały się jedynie lekko chrupkawe, ni twarde, ni miękkie. Raz czy drugi zaplatała się wśród nich jeszcze drobinka soli.

W smaku czekolada uderzyła wysoką słodyczą i mlekiem, które szły łeb w łeb.

Słodycz o dziwo nie od razu była straszliwie wysoka, ale i tak wyszła ciężko i plastikowo, mimo że na chwilę pokazało się echo wanilii. Słodycz zaznaczyła swoją obecność w gardle, lecz cukrowość przełamała wyrazista nuta środka. Sama czekolada też lekko przesiąkła masłem orzechowym, co potwierdziło się, gdy spróbowałam jej trochę osobno.

Dołączyło do czekolady arachidowym motywem kremu typu peanut butter, ale jakby trochę hamowanym. Kryła się w nim znikoma margarynowość, którą podkreśliła epizodycznie pojawiająca się sól.
Nadzienie nie było czysto fistaszkowe - przewinęła się w nim nawet nieco śmietankowa nuta, która harmonizowała je z czekoladą, wprowadzają powoli.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa masło orzechowe z nutą margaryny wyprzedziło czekoladę. Pomagała mu sól - raz wyraźniejsza, raz słabsza. Słodycz za to rosła cały czas - także środek był bowiem bardzo słodki.
Gdy spróbowałam trochę nadzienia osobno, okazało się, że mimo silnej słodyczy, nie było aż tak cukrowe jak czekolada.

Orzeszki zarówno gryzione obok czekolady, jak i niegryzione, nie wnosiły w zasadzie nic, dlatego zostawiałam je na koniec.

Masło orzechowe typu amerykańskiego końcowo wyszło tanio, co zgrało się z plastikową czekoladą. W gardle drapało bardzo, mimo że na końcówce raz po raz było jednocześnie dość słono. 

Gryzione orzeszki okazały się średnio mocno - niektóre mocniej - prażone i do rozpoznania, ale nie jakoś szczególnie intensywne. 

Po zjedzeniu został posmak słono-cukrowego, margarynowego masła orzechowego i tandetnej, zacukrzonej czekolady wraz z drapaniem w gardle. Arachidowość była, ale i ona nie pomogła.

W zasadzie mam problem z podsumowaniem tej czekolady. Wiem, że ogólny efekt za nic mi nie podszedł i po 4 kostkach (3 w górach, 1 w domu do weryfikacji odczuć), podziękowałam. Acz dość miałam po jednej (no ale jednak jak już porozgryzałam do zdjęć i no, jak już recenzję pisać to lepiej się porządnie wczuć...). Nie wiem jednak, jak ta czekolada ma się do innych nadziewanych z jej półki i tego typu. Mleczne nadziewane to nie moja bajka, a ta w zasadzie była czym była, jako tako udanie oddając tytułowy smak. Mnie nie usatysfakcjonowało to masło orzechowe, bo jestem przyzwyczajona do dobrych kremów 100% i nie lubię soli. Z nią co prawda nie przegięli i w sumie rozumiem, że w amerykańskim "peanut butter" jest, więc w sumie nie czepiam się. Szkoda, że nie szarpnęli się na mocno fistaszkowy krem jak nugatowy w Praline Noisettes. Gdy pomyślałam o Festables Mr Beast Bar Deez Nutz no to... Schogetten na pewno jest bardziej masło orzechowa, acz to tanie masło orzechowe, więc ja ogólniej już chyba bym wolała podlinkowaną. Czekolada dziś opisywana nie aspiruje do wyższej półki. Nic ambitnego, ale uwierzę, że fanom słodkich, nadziewanych tabliczek i tego wariantu posmakuje bardziej. Chciałam jej wystawić 4, ale pomyślałam, że to trochę krzywdzące, skoro zwyczajnie nie jestem docelowym odbiorcą.

Większość ode mnie trafiła do Mamy. Nie smakowała jej. Opisała: "Niesmaczne to, takie tanie i tandetne. Sama czekolada niesmaczna, bardzo słodka, a nadzienie... jeszcze gorsze. I z niego sól mnie czasem atakowała. Orzeszki z kolei bez smaku, że nie wiedziałam, co gryzę".


ocena: 4/10
kupiłam: Auchan
cena: 4,98 zł
kaloryczność: 523 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, mleko pełne w proszku, tłuszcz palmowy, tłuszcz kakaowy, orzeszki ziemne 6,4%, miazga kakaowa, serwatka słodka w proszku, śmietanka w proszku, mąka sojowa, emulgator: lecytyny sojowe; naturalny aromat orzechów ziemnych, sól, laktoza, ekstrakt wanilii

niedziela, 22 września 2024

Schogetten Limited Freeze Me Dark Chocolate Hazelnut ciemna z nadzieniem o smaku orzechów laskowych

Nigdy nie przepadałam za czekoladami Schogetten i w sumie zawsze w sklepach je omijałam. Najpierw "bo to czekoladkowe Schogetten" (nie lubię formy gotowych podzielonych kostek), potem bo marka specjalizuje się w czekoladach nie w moim typie. Na przestrzeni lat co sprawdziłam skład limitowanych edycji, czymś mi zawsze podpadał. Schogetten Praline Noisettes zaskoczyła mnie jednak pozytywnie. Stąd, gdy znajomy wyszukał w sklepie dzisiaj przedstawianą, sprawdziłam skład i uznałam, że można dla porównania spróbować. Jako że pamiętałam niesmacznego Lindta Banana Split oraz wafelki Familijne Gofrowe o smaku Czekolada & Mięta, które to i tak już mniej złe były w temp. pokojowej, tę czekoladę zabrałam na szlak, zamierzając część wziąć do domu i spróbować opcję schłodzoną. Ok, nie lubię niczego zimnego jeść, ale ciekawił mnie efekt, jak to udało się Ludwig (bo że taka czekolada ma szansę się udać, pokazał np. Lindt Creation Menthe Frappe / Refreshing Mint Dark).  
Opisywaną dziś otworzyłam 27 kwietnia, czyli niedługo po tym, jak czekolada pojawiła się w sklepach, na przełęczy Przegibek przy uroczym schronisku. Doszłam tam z Joneczkowych Rycerek (mam nadzieję, że dobrze odmieniam), z parkingu, na którym naprawdę kiepsko z oznaczeniem, gdzie właściwie zaczyna się zielony szlak. Trochę trwało, nim go znalazłam, ale potem już oznakowania były dosłownie co chwila. Pomyślałam, że zła passa z nieoznakowanymi jak trzeba szlakami trwa (bo w Sudetach, gdzie byłam ostatnio, naprawdę z tym kiepsko).

Schogetten Limited Freeze Me Dark Chocolate Hazelnut to ciemna czekolada nadziewana (46%) kremem o smaku orzechów laskowych; wyprodukowana przez Ludwig Czekolada / Ludwig Schokolade; edycja limitowana na wiosnę / lato 2024; polecana do jedzenia po schłodzeniu (zamrożeniu).

Po otwarciu poczułam wyrazisty, cierpko-gorzki zapach, łączący ciemną czekoladę z kawą i akcentem gorzkiego orzecha laskowego. Nie był prażony, czy jakiś konkretny, a podporządkowany kawie z mlekiem, stojącej obok ewidentnie ciemnej, średnio słodkiej czekolady. 

Wyglądające na plastikowo-polewowe czekoladki w dotyku były masywne i twarde. 
Przy odgryzaniu kawałka czy przekrajaniu kostki czekolada twardo chrupała. Często z  chrupnięcio-trzaskiem wgniatała się w bardzo miękki, maziście tłusty krem. W dotyku był klejący.
W ustach czekolada rozpływała się gładko i tłusto, trochę opornie. Robiła to w tempie umiarkowanym. Była zbita i kojarzyła się trochę z maślaną czekoladą-polewą np. z lodów na patyku. 
Po pewnym czasie pękała i oddawała pole do popisu nadzieniu. W zestawieniu z nim, sama wydawała się bardzo ulepkowata i trochę plastelinowa.
Krem rozpływał się znacznie szybciej od niej, wręcz błyskawicznie. Był od niej tłustszy w bardziej oleisty sposób i nieco wodnisty. Wydał mi się wręcz glutkowaty, dziwnie śliskawy i jakby zbity, ale na pewno nie gęsty. Kojarzył mi się z wodnistymi lodami niby śmietankowymi. 

W smaku czekolada przywitała mnie lekko gorzkim smakiem. Zaznaczyła się w tym kawa i lekka cierpkość. Zaraz pokazała się też średnio wysoka słodycz, a z nią nasiliła się kawa, a dokładniej cappuccino. Nie miała imperatywnych zapędów, ale... Gorzkość też nie. Współgrały całkiem nieźle. 

Nadzienie odezwało się jeszcze przed pęknięciem wierzchu. Jeszcze bardziej umocniło kawowy motyw. 

Gdy kostka pękała, a więc mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, krem dominował. Czekolada, jako gorzkawy wątek, jedynie delikatnie pobrzmiewała w oddali. Królować zaczęło słodkawe cappuccino. Kawa i mleko dopuściły tylko echo orzechów laskowych. Tak wątłe, że można by je w ogóle przegapić.
Słodycz wzrosła na jakiś czas znacząco i aż zaznaczyła swoją obecność w gardle, acz tylko chwilowo.

Dolatujący z oddali smak czekolady, także ją wpisał w cappuccino. Słodycz trochę się opamiętała i zelżała.
Smak wnętrza prawie zniknął wraz z nim, zostawiając lekki posmak.

Po debiucie wnętrza, czekolada wyszła bardziej nijako. Niby wciąż nie cukrowo, ale już za słodko. Do tego trochę gorzko, ale jak średnia polewa czekoladowa, nie czekolada. 

Po zjedzeniu został posmak lekko gorzkawego splotu słodkiej polewy kakaowej i bardziej mdławego cappuccino. Czułam też sztuczną mgiełkę, w której chyba zaplatały się orzechy. Aromaty dziwnie zaznaczyły się na języku.

Nieprzekonana do aż tak skrajnego potraktowania czekolady jak włożenie jej do zamrażarki, na próbę dwie kostki trafiły do lodówki na kilka godzin. 
Po odwinięciu sreberka zapach był znikomy. Lekko zaznaczyło się nieśmiałe, słodkie cappuccino.
Czekolada była trochę twardsza, ale minimalnie. Długo nie chciała zacząć się rozpływać. Nadzienie wyszło niemal identycznie, co w wersji w temp. pokojowej.
W smaku czekolada bardzo długo się nie odzywała. A gdy w końcu raczyła, wyszła bardzo delikatnie gorzkawo i słodko. Była mdła z racji chłodu. Nadzienie smakowało prawie dokładnie tak samo co w temp. pokojowej, tylko trochę mniej intensywnie. Echo orzecha laskowego pojawiło się, ale czy ja wiem, czy mocniej? Ewentualnie odrobineczkę.

4 trafiły kostki do zamrażarki, zgodnie z tym, co zalecał producent: włożyć czekoladę przed jedzeniem do 18 stopni. Producent napisał, by mrozić przez 2 godziny, u nas spędziła w niej prawie 3.
Zapach zniknął zupełnie. Czekolada była jeszcze twardsza, ale nie straszliwie kamiennie, a jak z mocno zamrożonych lodów na patyku. Bardzo długo się nie rozpływała w ogóle, a gdy zaczęła wyszła bardziej ulepkowato. Nadzienie w zasadzie nie zmieniło się szczególnie. Było tylko nieco bardziej zwięzło-zwarte.
W smaku czekolada była nijaka, jeszcze gorzej niż w przypadku wersji z lodówki. Nadzienie dalej smakowało prawie tak samo, acz - jak z lodówki - nieco mniej intensywnie ogólnie, przy czym akurat echo orzechów jakby nie osłabło - chyba były nieco bardziej (ale i tak słabo) wyczuwalne . Słodycz ogólnie wydała mi się leciuteńko słabsza, ale nieznacznie.
1 kostka tej wersji mi zdecydowanie wystarczyła (mam awersję do zimnego jedzenia, a efekt smakowy na pewno nie był warty jedzenia tego).

Czekolada była dziwna. W zasadzie ciekawa i całkiem smaczna jak na czekoladę kawową, ale zupełnie nieadekwatna do tytułu obiecującego orzechowość. Orzechów laskowych prawie w niej nie czuć. Mimo wysokiej słodyczy, na szczęście nie przesłodzili jej, ale i tak mogli dać więcej kakao, bo chyba go za wiele nie było (około 50%?). Obstawiam, że zrobili ją jakoś nie jak zwykłą czekoladę, a np. czekoladę do lodów na patyku. Krem odpychał mnie strukturą szybko znikającego mazistego glutka.
Wersja z lodówki czy zamrażarki nie różniła się za bardzo - tylko czekolada wyszła bardziej mdło, a orzecho...wawawe echo odrobinkę bardziej się wyłoniło, więc nie mam pojęcia, to producent tu kombinował.
Ogółem zjadłam połowę - większość w górach, gdzie jakoś poszła. W domu zweryfikowałam odczucia i nie zmieniły się, ale już tak nie cieszyła. Wersje schłodzone bardzo mi nie podeszły - zachowywały się tak, jak zachowywałaby się każda inna czekolada wsadzona do lodówki. Bezsensowny pomysł.
 
W sumie dałabym jej 7, gdyby nie to, że wyszła kompletnie niezgodnie z nazwą. A gdyby jeszcze krem był gęstszy i bardziej kremowy, spójny z czekoladą, w ogóle oceniłabym wyżej.

3 kostki powędrowały do Mamy. Jedną zamroziła. Jej opinia: "Jadłam ją ciepłego dnia i tę z zamrażarki o wiele lepiej odebrałam. W temperaturze pokojowej sama czekolada była niefajna, jak masło, a z zamrażarki jakoś lepiej, nie tak odpychająco maślano-ulepkowato wyszła ogólnie. W smaku w temperaturze pokojowej czułam kawę z mlekiem, jakby z echem orzechowym, a po wyjęciu z zamrażarki też kawę, ale tak jakby trochę bardziej kawę z nutą orzechową, ciekawe połączenie. Ogółem bardzo słodka, ale tak jeszcze nieprzesadnie. Smakowała mi, zwłaszcza z zamrażarki, tak jakby trochę zamiast lodów".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 523 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, olej rzepakowy, mleko zagęszczone odtłuszczone, 3,5% miazga z orzechów laskowych, mleko pełne w proszku, tłuszcz mleczny, serwatka słodka w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; laktoza, śmietanka w proszku, sól, aromaty (zawierają orzechy laskowe)

piątek, 12 lipca 2024

Schogetten Praline Noisettes mleczna z nadzieniem nugatowym / pralinowym

Chociaż na Sarnią Skałę weszłam zupełnie inaczej, niż zamierzałam, do wodospadu Siklawica, który chciałam zobaczyć i tak doszłam, bo wróciwszy na Czerwoną Przełęcz ruszyłam szeroką drogą na Polanę Strążyńską. Musiałam pilnować się, by nie iść za szybko, bo na czerwonej glinie łatwo o poślizgnięcie się. Z naprzeciwka szło sporo ludzi, więc utwierdziłam się, że wyruszenie z samego rana było świetnym pomysłem. Gdy zobaczyłam tabliczkę, wskazującą wodospad... minęła mnie jednak wycieczka. Wielka wycieczka. Postanowiłam chwilę poczekać, coś zjeść, aż wrócą, by nie pchać się w tłum. Nie chcę myśleć, co tam się dzieje w sezonie - jakby nie patrzeć 3 marca to jeszcze wciąż nie pora, kiedy popularne szlaki są wręcz oblegane... Warto było jednak chwilę poczekać, bo oprócz nas przy Siklawicy potem nie było prawie nikogo. Na spokojnie mogłam się więc zająć czekoladą, do której była trochę sceptyczna, bo nie lubię Schogetten. Pamiętałam jednak, że im też może coś się udać, bo to Ludwig, producent Kaufland Classic Weisse Schokolade, która zaskoczyła poziomem. Bardzo się więc ucieszyłam z takiego bonusa na trasie - sama bym bowiem nigdy tej czekolady nie kupiła i nawet nie pomyślałabym, by to zrobić czy by spróbować, jeśli pojawiłaby się np. u Mamy. A tak nadarzyła się okazja, a ja byłam w bardzo dobrym humorze (a wtedy jestem automatycznie mniej sceptyczna). W miłym towarzystwie i z miłym akompaniamentem szumiącego wodospadu.


Schogetten Praline Noisettes to mleczna czekolada nadziewana (46%) kremem nugatowym / pralinowym z orzechów laskowych; wyprodukowana przez Ludwig Czekolada / Ludwig Schokolade.

Po otwarciu poczułam cukrowy, nieco plastikowy zapach czekolady z waniliowym echem, za którą stał nugat z orzechów laskowych. Wszystko to było mleczne i niemal urocze, acz tak słodkie, że trudno mówić o smakowitości.

W dotyku kostki były trochę plastikowe. Całościowo wydawały się delikatne i potencjalnie miękkawe, jednak nie uginały się podczas robienia kęsa. Średnio grubą czekoladę dało się zdjąć z nadzienia - łamała się wtedy krucho (bez żadnego dźwięku!), zachowując kształt, ale i zdradzając miękkość. Nugat był masywny, zwarty, ale jednocześnie skłonny do mięknięcia.
W ustach całość rozpływała się w tempie umiarkowanie szybkim. Czekolada była gęstsza, ale też nie bardzo gęsta. Skojarzyła mi się z ciepłym masłem, do którego dołączono kremowość stopionej czekolady. Była lepkawa. Odsłaniała nugat, który podpinał się pod nią. Części rozpływały się w harmonii, ale czuć różnicę.
Nadzienie było bardziej miękko-plastyczne i tłuste oleiście. Nie wyszło jednak mocno oleiście, a bardziej oleiście-śmietankowo i tak gładko, że niemal śliskawo. Nadzienie także cechowała lepkawość (zbliżona do tej czekolady) i kremowość (niższa niż czekolady). Od tego jednak starała się odwrócić uwagę sugestia pylistości, która zawisła w tle - czekolada zdradziła ją dopiero z czasem. Udało się to, jako że nugat znikał minimalnie szybciej od czekolady.

W smaku czekolada  przywitała się słodko-mlecznym smakiem, który przez pierwszą sekundę czy dwie wydał mi się nieźle wyważony.

Cukier jednak szybko pognał do przodu i błyskawicznie zaznaczył swoją obecność w gardle jako lekkie drapanie. Stanął na pierwszym planie, acz mleka nie zagłuszył. Wsparła je śmietanka i subtelne echo wanilii w tle. Mimo to, czekolada otarła się o plastik.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odezwał się nugat. Podpiął się pod śmietankowość, więc dosłownie podkradł się do czekolady. Nagle orzechy laskowe wyłoniły się wyraźnie. Na moment zbliżyły się do pierwszego planu. Tam jednak cukier rządził się w najlepsze i nie zamierzał przestać. Także wnętrze było bowiem przesadnie słodkie. Dołożyło się do drapania w gardle. A jednak laskowce nie dały się stłamsić słodyczy. 

Z czasem orzechowa nuta osiadła w mleczno-śmietankowej i bardzo słodkiej toni. Waniliowe echo próbowało to uszlachetnić, ale wciąż odlegle raz po raz przemykało echo plastiku. Także nugat - spróbowany osobno - chylił się w tym kierunku.

Końcowo słodycz i mleczność zepchnęły orzechowość nugatu na dalszy plan (pewnie wraz z tym, jak nugat się rozpłynął). W słodyczy wanilia niestety kręciła z plastikiem.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie, ale też mocno mleczno-śmietankowy smak i akcent orzechów laskowych. Było mi za słodko, trochę drapało w gardle, ale nugatowy wątek nieco to tłumaczył. Platikowość zawahała się, ale raczej nieźle się ukryła. Już po kostce było mi tak słodko, że musiałam napić się wody.

Czekoladę mocno przesłodzono. Mimo to, wyszła bardzo mlecznie, trochę śmietankowo i wyraźnie orzechowo. Nugat z orzechów laskowych był przyjemnie naturalny, naprawdę dobrze zrobiony. Kremowa konsystencja, mięknięcie i nawet oleistość wnętrza nie wyszły odpychająco, a zwyczajnie. Całość mogłaby być więc rewelacyjna, gdyby nie tak przesadzona ilość cukru, która podszepnęła jej plastikowe echo. Choć nie rozkochała mnie w sobie, wykonanie doceniam. Można zjeść jej trochę z przyjemnością, zwłaszcza w górach. W warunkach domowych słodycz za szybko męczyła. Wydaje mi się, że w tej cenie taka czekolada to pozycja naprawdę godna polecenia (wszak nadziewane czekolady z dobrym składem to rzadkość). Słodycz poniekąd jest zrozumiała, bo nadziewana, nugatowa tabliczka to twór z zasady słodki. W zasadzie jest, czym ma być. Inna sprawa, że gdyby była mniej słodka, mogłaby i maksymalną ocenę dostać.
Przypomniała mi jedzoną w 2015 Ritter Sport Praline / Nugat, która była nieco mniej słodka, a nieco bardziej orzechowa, ale opisywana dzisiaj jest znacznie tańsza, stąd oceny takie same.

Resztę oddałam Mamie (bo przypadkiem na szlaku zgarnęłam do plecaka i o niej zapomnieliśmy). Mamy opinia: "Świetna. Intensywnie i jedynie naturalnie orzechowa, co rzadko się zdarza. Ten środek bardzo dobrze zrobiony, smaczny. Czekolada z wierzchu dobra, ale za słodka. Do takiego środka powinna być słodka trochę mniej, a wtedy całość byłaby idealna. A tak mimo że pyszna, to za słodka. Kumulacja słodyczy cukru i czegoś - wanilii? - co chyba miało uszlachetnić, wyszła za silna, ale tak, to bardzo dobra czekolada. Z charakterem. I to jeszcze w tej cenie, z dobrym składem!".


ocena: 8/10
kupiłam: poczęstowałam się (czy raczej "podkradłam")
cena: dopytałam "jakoś do 3 zł"
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga z orzechów laskowych (13%), mleko pełn w proszku, miazga kakaowa , mleko odtłuszczone w proszku, mleko pełne w proszku, serwatka słodka w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, ekstrakt wanilii, sól

piątek, 1 grudnia 2023

(Ludwig Schokolade) Kaufland Classic Weisse Schokolade biała

Gdy porównywałyśmy z Mamą odczucia odnośnie japońskiej Ishiya X Hokusai Chocolate Tablet Shiroi Koibito White zapytałam ją, jak myśli, czy nie krzywdzę czekolady swoją oceną lub nie zawyżam jej przez myśl "jak ktoś lubi białe...". Bałam się, że wciąż mogę to robić trochę za bardzo przez pryzmat tego, że ja po prostu nie lubię białych i żadna mi nie posmakuje, a jednak wiem, że ludzie lubią. W dodatku miałam problem, bo nie znałam ceny tej Ishiya Shiroi Koibito White. Mama wyraziła pewne wątpliwości i doszła do wniosku, że i jej obecnie brakuje punktów odniesienia. Ona ostatnio jadła jedynie wedlowską Karmellove (recenzja z 2018, a do czasu "ostatnio" zdążyli ją zmienić pewnie, ja nie wiem, bo od czasu recenzji E.Wedel Karmellove! biała karmelowa nie wracałam), która właśnie też taką czystą białą nie jest. Aż ją zaciekawiłam zagadnieniem czystych białych i postanowiła przy najbliższej okazji jakąś "najzwyklejszą" kupić, by mi doradzić w kwestii oceny japońskiej. Ja jednak wpadłam na dziki pomysł, że i ja spróbuję (chociaż kostkę), właśnie by mieć jakiś punkt odniesienia.

Kaufland Classic Weisse Schokolade to biała czekolada wyprodukowana dla Kauflandu przez Ludwig Schokolade (producent Schogetten).

Po otwarciu poczułam tandetny i nieco plastikowy zapach białej czekolady złożonej z mnóstwa mleka w proszku i wysokiej słodyczy. Ta o dziwo nie była czysto cukrowa, a nieco waniliowa. W zasadzie, jak na białą, nie była nawet tak wysoka, jak można by się obawiać. Niestety jednak kompozycja i tak wyszła duszno i ciężko, jako że nie brakowało w niej maślanego, nawet całkiem naturalnego wątku (który chyba jeszcze uwypuklił plastik i proszkowe pochodzenie mleka).

Tabliczka w dotyku przypominała tłustą, acz twardawą polewę. Przy łamaniu zaskoczyła mnie swoją twardością i tym, że się kruszyła.
W ustach jednak rozpływała się dość szybko, w tłusto-mazisty sposób. Była gładka i zwłaszcza początkowo nieco polewowa. Miękła błyskawicznie, ale zachowała maślaną gęstość, wykazując też aksamitną kremowość śmietanki.

W smaku od razu pojawiła się słodycz, po chwili wsparta mlekiem.

Słodycz przedstawiła się jako duszno-cukrowa, lecz mleko zaraz rozwinęło się jako pełna i wyrazista baza, wplatając echo wanilii. Pomyślałam o przesłodzonym mleku waniliowym i... mleku karmelowym? Wemknął się w nie akcent trochę tani, ale w obliczu rosnącej słodyczy, wydał mi się marginalny. 

Za mlekiem pobrzmiewała duszna nuta. Ono zaś wydało mi się tak pełne, że aż nieco śmietankowe. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wkroczyła maślana nuta, która to przejęła duszność, ciężkość. Zrobiła się bardziej naturalna, przystępna.

Słodycz rosła cały czas i choć miała waniliowy akcent, plastikowość się do niej podkradała raz po raz. Po dłuższym czasie już po małym kęsie bardzo drapała w gardle. Wszystko robiło się za słodkie. Pomyślałam o przecukrzonym mleku waniliowym (z kartonika, nie jakimś naturalnym) z echem śmietankowo-maślanym. Maślaność zaś robiła leciutką aluzję do maślanego karmelu.

Po zjedzeniu został posmak cukru, aż poczucie wyprania ust cukrem i drapanie w gardle, a także motyw mleka w proszku i pewna taniość, tandetność. Poczucie, że zjadłam ciężką, białą cukroladę (ale jeszcze nie polewę). 

Czekolada niewątpliwie ma potencjał, ale zepsuty cukrem. Na plus jej pełna mleczność, a nawet śmietankowość i echo waniliowego mleka, lecz cukrowe drapanie w gardle odbiera ochotę, by jeść (mnie zmęczyło po kęsie, ale podkradzioną kostkę zjadłam całą). Jednocześnie, jak zrobiłam research w internecie, jak wygląda skład i "w tym cukru" podobnych jej (Terravita dla Auchan, Wedel, Milka), ta jeszcze wcale nie była tak cukrowa i jako jedyna zawierała śmietankę (np. Milka w ogóle ma tylko mleko odtłuszczone). Muszę więc przyznać, że to nie tak straszliwie, straszliwie jak inne przesłodzona czekolada, która... smakuje właśnie tym, czym jest, a więc mocno mleczną, śmietnakowo-maślaną białą czekoladą. Jej konsystencja też o tym świadczyła i odpowiadał mi o wiele bardziej niż Ishiya Shiroi Koibito White. O ile jednak Ishiya straszy kleistą tłustością, tak nadrabia tym, że nie pali w gardle cukrem. Opisana dzisiaj ma charakter i w porządku jak na białą konsystencję, ale zasładza nieprzyjemnie. Obie mają więc swoje wady i zalety.
Obstawiam też, że jak na białoczekoladowy rynek, to i tak jest mimo wad całkiem niezła.

Mama powiedziała o niej: "na pewno ma niezłą konsystencją, taką gęstą i czekoladową, a nie po prostu tłusto-lepką. W smaku czuć w niej charakter. Najpierw w ogóle pomyślałam o jakimś karmelu, wanilii... po prostu o czymś, a nie samym mleku z masłem. No, tylko ta słodycz bardzo szybko się pojawia i szybko przeszkadza, aż drapie i zacukrza nieprzyjemnie jakby się cukier jadło. A jednak ten skład rzeczywiście wygląda na bardzo dobry w porównaniu do innych tego typu białych. W dodatku, no, biała jednak ma prawo być słodka. Tylko czy aż tak? Mimo że mi smakowała, nie dałam rady zjeść za wiele za jednym razem przez drapanie cukru i musiałam do niej kilka podchodów robić".
Ojciec (który lubi białe czekolady) też jadł tę czekoladę i stwierdził, że dla niego jest "za mało słodka i za mało mleczna".

Po spróbowaniu jeszcze z ciekawości sprawdziłam skład zwykłej białej Schogetten i ze zdziwieniem odkryłam iż nie jest taki sam, jak tej produkowanej przez tego producenta pod Kaufland - spod logo Schogetten jest gorszy (czyżby Kaufland wyznaczał jakieś standardy jakości?). Ciekawe odkrycie.


ocena: 6/10
kupiłam: Kaufland (Mama kupiła)
cena: 3,19 zł (jak wyżej)
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku 21%, śmietana w proszku 3%, słodka serwatka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

wtorek, 31 maja 2022

(Ludwig Schokolade) Magnetic Profesorska deserowa pełna bakalii ciemna 43 % z galaretkami pomarańczowymi, fistaszkami i rodzynkami

Dawno, dawno temu pomyślałam sobie, że zjadłabym ciemną czekoladę z orzechami i rodzynkami, najlepiej z okienkiem, ale niekoniecznie. Gdy ta myśl zaświtała mi w głowie, w sklepach niczego takiego nie widziałam. Taka Alpen Gold weszła dopiero, gdy zakupiłam już obiekt dzisiejszej recenzji. A na ten porwałam się z braku laku, bo uznałam, że "od biedy orzechy mogą być jakiekolwiek, oby nie siekane" i... bo nie była Studetską. Tych nie lubię, a do galaretek znów nabrałam większej niechęci, choć czasem umiałam je w czekoladzie stolerować. Swego czasu za Mamą jakieś chodziły i gdy w końcu kupiła sobie Zozole, a durna ja postanowiłam sprawdzić, czy nadal nie lubię galaretek. Wręcz nie cierpię. Stąd ucieszyłam się, że do Profesorskiej (niee, nazwa nijak nie odnosi się do studiów, a więc Studentskich - jak oryginalnie) dodano pomarańczę, nie galaretki. Machnęłam ręką nawet na to, że "pewnie kandyzowana" - a takiej nienawidzę. Gdy jednak na krótko przed otwarciem odkryłam, iż dodano "galaretki pomarańczowe"... ręce mi opadły. Niby składy czytam, a i tak zawsze coś przeoczę czy przeczytam tak, jak bym chciała. Podobnie, jak dopiero w domu uzmysłowiłam sobie, że producentem jest nienawidzony "typek" od Schogetten, czyli Ludwig Schokolade.


Magnetic Profesorska deserowa pełna bakalii to ciemna czekolada o zawartości 43 % kakao z galaretkami pomarańczowymi, orzeszkami arachidowymi i rodzynkami, wyprodukowana przez Ludwig Czekolada / Ludwig Schokolade dla Biedronki.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach surowych, choć jakby już suchych, fistaszków oraz czekoladę jako głównie cukier z echem kakaowo-waniliowego syropu. Była bardzo, bardzo przesłodzona i tylko z nieśmiałą nutką cierpkawego kakao. Pojawiła się soczystość; nasilała się zwłaszcza przy i po podziale. Rodzynki nieco dominowały, ale z czasem także soczysta, słodka pomarańcza się przewinęła. Zahaczała o cukrowo-galaretkowatą, minimalnie cierpkawą.

W dotyku czekolada przedstawiła się jako dość twardy ulepek. Nie trzaskała zbyt głośno, ale jednak. Łamała się w miarę równo, dodatki mocno się jej trzymały; wyciągały się i rwały, zostając w którejś z części. Niektóre orzeszki krucho łamały się wraz z czekoladą. 
W ustach rozpływała się dziwnie, jakby incognito. Zaczynała nieco wodniście, jakby każąc na siebie czekać. I choć nie stawiała oporu, to po prostu znikała bez poczucia choćby najdrobniejszej masywności. Robiła to w średnim tempie. Okazała się mocno pyliście-proszkowa. W polewowy sposób uparcie pokrywała dodatki, dzięki czemu nie "wypadały z niej", a pozostawały w jej uścisku bardzo długo. Nie gryzę czekolad, więc zostawiałam je na koniec, co tutaj się sprawdziło. Mimo najeżenia, tabliczka nie dyktowała, że należy ją gryźć. Raz po raz więc ostrożnie nadgryzałam i podsysałam dodatki "obok czekolady".
Rodzynki okazały się tylko początkowo twardawe i suche, a z czasem przyjemnie nasiąkające. Nie były za duże, ale pod koniec dały się poznać jako miękkie i soczyste. Nie wydawało się, że dodano ich specjalnie dużo. Bardziej przyciągały uwagę galaretki.
Te były drobne i przeciętnej jakości cukrowo-przecierowate. Miękkie, ale w porywach rzężące od cukru. Rozpuszczały się powoli, ale niemal zupełnie, zostawiając przecierowe drobinki pomarańczy.
Fistaszki okazały się chrupiące, przeciętnie twarde i zaskakującej wielkości. Wystąpiły głównie połówki. Na ilość (nie smak) dominowały, pewnie z racji konsystencji.
Dodatków było tak dużo, że dosłownie jeden na drugim siedział.

W smaku sama czekolada okazała się cukrowo słodka, zdecydowanie za mocno. Pojawił się w niej ciężki pseudo waniliowy motyw, a także zespojona na stałe ze słodyczą owocowa nuta - musiała nimi przesiąknąć. Do głowy przyszły mi bardzo słodkie rodzynki i pomarańcza "z czegoś" (piernika? ciastek?).

Czekolada z czasem upuściła tłuszczowy smak maślany, otarła się o pewną polewową mleczność, a cierpkość... jakby sama próbowała ukryć. Odrobinka kakao jedynie zbliżyła się do gorzkawości, serwując wydźwięk marnej polewy cukrowo-kakaowej czy sosu / syropu kakaowego.

Przy dodatkach wzrastał ich smak, w dużej mierze odciągając uwagę od bazy. W zasadzie wszystkie wyszły dość wyraziście, na mniej więcej równym poziomie.

Rodzynki wyczuwalne jako nuta cały czas, w przypadku siebie samych, eksponowały swój słodki, nieco żywiczny smak. Trafiły mi się bardzo, bardzo słodkie (niektóre aż naturalnie scukrzone), mało soczyste, ale bardzo w porządku.  Wyczuwalne nawet nierozgryzane, acz w zasadzie najlepiej wychodziły właśnie pod koniec, kiedy już nieco nasiąkły i tak aby odciągnąć uwagę od cukru. Kwasku w nich niewiele.

Trochę kwasku dodały galaretki, w których jednak... Też to cukier dominował. Dołączały poprzez niego do czekolady, nasilały owocowy motyw. Bił od nich wyraźnie. Choć cukrowe, serwowały pomarańczowy smak. Nie świeżego owocu jednak, a bardziej soku i marmoladowo-skórkowy. W tym był w miarę autentyczny, co podkreślił kwasek. Przewijał się epizodycznie. Był wyraźny, choć bardzo niski. Dodatek ten był soczysty i cukrowy, kojarzył mi się z przesłodzoną marmoladą pomarańczową. Chwilami w jego słodyczy pojawiało się coś denerwującego. Gdy galaretki wystąpiły w otoczeniu drobniejszej rodzynki - zabijały ją. Gdy proporcje lepiej się rozłożyły, galaretki i rodzynki nieźle się mieszały w słodko-soczysty splot. Podkręciły cierpkawość bazy.

Fistaszki pobrzmiewały, ale jakoś bez polotu. Były to przeciętne, surowe i dość suche orzeszki. Smakowały sobą i tyle. Stanowiły neutralizator słodyczy. W zestawieniu z owocowymi dodatkami, przegrywały. Choć gdy akurat trafiły na np. jedną rodzynkę, nieźle się z nią łączyły.

Po zjedzeniu został posmak cukru od przesłodzonej, średniej czekolady oraz soczystawo-cukrowy jak marmolady i soku pomarańczowego. Czułam też fistaszki i rodzynki. Było to średnio zgrane - trochę taki "śmietnik w ustach". W dodatku miałam wrażenia aż obklejenia ust cukrem - pewnie przez galaretki. Mimo całościowego przesłodzenia, po pasku słodycz w gardle nie drapała.

Niezłe dodatki, będące, czym miały być w przeciętnej czekoladzie, która nie odegrała roli większej, niż "spoiwa". Dodatków dodano bardzo dużo, ale całość okazała się zaskakująco spójna. Mam żal o to, że do tak słodkiej bazy, dodano tak słodkie rodzynki, aż w tym wszystkim niknące i że aż tak zacukrzyli galaretki. Te naprawdę miały potencjał... Zaskoczyły mnie pozytywnie, bo jak na galaretki wyszły bardzo przystępnie. Gdyby też dali chociaż te 50 % kakao, mogłaby to być naprawdę realnie bardzo smaczna czekolada.

Galaretki były o wiele smaczniejsze i nawet naturalne niż w Studentskich, a i sama czekolada nie była zła jak Studentskie (choć nigdy nie jadłam żadnej ciemnej Studentskiej, a najbardziej zbliżoną do Profesorskiej będzie chyba klasyczna Studentska mleczna z orzechami arachidowymi, rodzynkami i galaretkami), a po prostu przesłodzona i kiepskawa, więc alternatywa to niezła, dla osób lubiących właśnie takie tablice. Dla mnie na pewno coś to nie jest, ale nie wywołało żadnych skrajnych emocji. Cukrowe, ale ogólnie na swojej niskiej półce na pewno wyróżniające się. Ja po pasku dałam sobie spokój i oddałam rodzicom. Mama spróbowała kostkę i więcej nie chciała, bo "ciemna, a (jej) czekolady już w ogóle przeszły", więc dostał ojciec. Powiedział: "smaczna, bo fistaszki i rodzynki bardzo dobre, a je lubię, a pomarańczy nie czułem".


ocena: 6/10
kupiłam: Biedronka
cena: 3,99 zł (za 180 g; promocja)
kaloryczność: 481 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, orzeszki arachidowe 12%, rodzynki 12%, galaretki pomarańczowe 12% (cukier, sok pomarańczowy 2,8%, syrop fruktozowy, przecier jabłkowy, mąka ryżowa, kawałki pomarańczy 0,2%, substancja żelująca: pektyny; tłuszcz kakaowy, kwas cytrynowy, błonnik cytrusowy, regulator kwasowości: cytrynian tripotasu; naturalny aromat pomarańczowy), tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, polirycyno-oleinian poliglicerolu, ekstrakt z wanilii

sobota, 5 marca 2022

(Ludwig Schokolade) Magnetic Bąbello smak miętowy mleczna z napowietrzonym miętowym nadzieniem mlecznym

Kiedy ojciec chciał mi kupić bąbelkową czekoladę z Biedry uznał, że najciekawszym wariantem jest łączona mleczno-biała lub karmelowa. Wyprowadziłam go z błędu mówiąc, że żadnej z nich nie chcę. Białe tego typu u mnie zawsze przegrywały z wariantem mlecznym, choć wszyscy wokół zajadali się białą Bąboladą. Sam taki typ robił na mnie wrażenie przez bardzo krótki okres czasu. Obecnie nie odpowiada mi, ale obiektywnie to chyba fajna sprawa dla niektórych konsumentów. Z ciekawości próbowanie dopuszczam. Najlepiej wspominam Chateau Pur Luftschokolade Edel Vollmilch, potem zaś o dziwo Milkę Bubbly Alpine Milk (przy czym dodam, że jedzona przed blogiem wersja karmelowa wydała mi się okropna). Ciemna, np. Roshen Dark Bubble Chocolate jakoś mi do tej formy kiepsko pasowała. Mięta i takie dziwa? Powiedziałabym, że pasuje, ale w pamięci miałam nieszczególne Aero bubbles mint, za którymi stoi Nestle, którego to nie lubię (a ich klasyczną Aero uważam za niesmaczną). I tu najciekawsze, bo... także dzisiaj opisywaną zrobił producent, którego dawno obiecałam sobie czekolad nie kupować. Tylko że w momencie sięgania po czekoladę myślałam, że Baron. Dopiero dosłownie przed otwarciem zorientowałam się, że nie. Za czekoladą stoi producent m.in. Schogetten, czyli Ludwig Schokolade. Nie obstawiałam więc, że wyjdzie lepiej, ale że ojciec i tak zastrzegł, że nie daje mi całej czekolady ("przynajmniej pół ma być do zwrotu"), z ciekawości postanowiłam sprawdzić. Gdy dzień przed otwarciem dowiedziałam się, że to nie, że jakaś tylko mleczna z olejkiem i np. barwiona na zielono, a z nadzieniem... wystraszyłam się i byłam bliska stchórzenia i rezygnacji ze spróbowania. Rano jednak mi się odmieniło.

Magnetic Bąbello smak miętowy to mleczna czekolada o zawartości 27 % kakao nadziewana napowietrzonym / bąbelkowym nadzieniem mlecznym o smaku miętowym (46%), wyprodukowana przez Ludwig Schokolade dla Biedronki.

Przy otwieraniu dopadł mnie bardzo intensywny splot goryczkowatego olejku miętowo-mentolowego oraz mleka. Było to dość dziwne... I słodkie zdecydowanie za bardzo. Z racji cukrowości do głowy przyszły mi Mentosy (pewnie bardziej mgliste wspomnienie / wyobrażenie) czy inne miękkawe cukierki miętowe sztuczne w sposób słodko-mentolowy i ewidentnie cukierkowy. Wyrazista mleczność i nawet pewna czekoladowość wyszły przy tym karykaturalnie. Zapach był niespotykany i niezbyt przyjemny, ale nie jednoznacznie zły. Podejrzany.

W dotyku tabliczka wydała mi się zaskakująco nieulepkowata. Łamała się z ładnym chrupnięciem. To pewnie z racji grubości wierzchu i tego, jak nadzienie pykało. Już na oko miało mnóstwo pęcherzyków powietrza. Łatwo rozdzielić kostkę, przy czym zielona część się kruszyła, a jednak oddzielenie czekolady od nadzienia graniczyło z cudem.
W ustach czekolada rozpływała się dość szybko, mięknąc na zalepiający, gęsty krem. Tłusta gęstwina odsłaniająca początkowo lekko spod niej bąbelkujące nadzienie wydała mi się przez kontrast ciężka. Całościowo skojarzyło mi się to z... bąbelkującym bagnem. Czekolada znikała wolniej niż bąbelkowało nadzienie.
Zamiast nasilać się, efekt ten słabł. Środek też z czasem zaczynał mięknąc na zalepiającą, acz bardziej oleistą maź. Części połączyły się w swej nieprzyjemnej, miękkiej gęsto-oleistej tłustości. Odlegle skojarzyły mi się z oleistym kremem-smarowidłem spulchnionym tak, by udawał bitą śmietankę, ale któremu coś nie wyszło.
Zatłuszczało to i otłuszczało usta w sekundę.

W smaku czekolada bardzo przesiąkła miętą z nadzienia. Była to sztucznie goryczowata mięta. Odlegle ziołowa, bardziej gryząco-mentolowa i napastliwa.
Oprócz tego, czekolada serwowała dużo cukru, ale z czasem decydowała się na całkiem sporo naturalnego mleka. Wyłoniło się całkiem nieźle, choć nie pomogło całości.

Nadzienie poniekąd umocniło mleczność. Ono rozkręcało mleko, ale do pary z miętowym smakiem. To było jak... cukierki miętowe: Mentosy, landrynki itp. z mlekiem. Dziwne połączenie, którego splot zacieśniał cukier. Szybko całość wydała mi się zrobiona głównie na bazie cukru. Męczyło to po paru sekundach. Cukrowość przylepiła się na dobre do mięty, uwypuklając jej chłodząco-mentolowy charakter. W połowie rozpływania się kęsa zorientowałam się, że to wręcz pali. Pali / gryzie od mentolu i cukru.

Mentol i słodycz, pewna miętowo-cukrowa cukierkowość dosłownie atakowały, rozkręcając się na nijako-oleistej, tłuszczowo-żadnej bazie. W gardle drapała / paliła, wgryzała się w język. Ochłodziła albo raczej wyprała mi dziwnie usta, co z czasem zaczęło łagodzić mleko. Nie uładziło jednak słodyczy za wysokiej w stopniu, że to aż ciężko pojąć.

Pod koniec mleczność i cukrowość wzrosły, zrobiło się nieco bardziej tanio czekoladowo (jak jakaś biało-mleczna?), i choć mięta wciąż chłodziła i była smakiem niemal wiodącym, nie napastowała już aż tak.

Mimo to, po zaledwie kęsie zostawał odpychająco kwaskawy posmak sztuczności: sztucznej słodyczy, sztucznego, goryczowatego mentolu, pseudo mięta... Wreszcie cukrowość jakby laboratoryjna, cukrowość zwyczajna jako przesłodzenie i... posmak tandetnej, plastikowej czekolady mlecznej.

Całość jawi mi się jako... nie aż tak straszna, jak myślałam przy pierwszym kęsie, ale kiepska, niskopółkowa. Po kostce po prostu brak ochoty i motywacji, by sięgnąć po kolejną. Ani to miętowe jak należy, ani to czekoladowe. Ta cukrowość, sztuczność i palenie były dla mnie wręcz straszne. A jednocześnie uwierzę, że ktoś może być na to bardziej odporny - choćby na słodycz. Dziwna struktura też mi się nie podobała. To nie było zgrane. Ciężkie, niby bąbelkujące, a jednak aż przytykające... oleiste. Przyjrzawszy się składowi o wszystko obwiniałabym olej palmowy. Może to on w smaku tak to... przemodyfikował? Bo w sumie ani syropów, ani sztucznych aromatów nie ma.
Przypomniała mi się Schogetten Airy Dark Cherry. O tak, czuć, że to podobna półka (i ten sam producent!).
Mamie też nie smakowała - uznała, że zdecydowanie za bardzo "mentolowo-pastodozębna", więc większość trafiła do ojca... ku jego uciesze, od razu zakrzyknął: "co wy chcecie? bardzo miętowa i smaczna, tylko że nie bąbelkuje, taka gęsta jest". 


ocena: 2/10
kupiłam: ojciec kupił w Biedronce
cena: nie wiem
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcze roślinne (palmowy, shea), tłuszcz kakaowy, słodka serwatka w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyny (sojowe, słonecznikowe), barwniki: kompleks miedziowy chlorofilu, kurkumina; naturalny aromat miętowy, ekstrakt z wanilii, aromat naturalny

sobota, 28 listopada 2020

Schogetten in love with Yoghurt & Honey mleczna z nadzieniem jogurtowym i miodem

Nie lubię czekolad Schogetten, więc to, że trafiła do mnie kolejna jest mało, że nie do obronienia / wytłumaczenia. Ja powinnam za to po łapach dostać! Kupiłam ją sama... Bo promocja... Bo akurat w sklepie nie było niczego, po co tam polazłam, a wiedziałam, że w kolejce i tak będę musiała stać (byłam z Mamą). W sumie ja się wahałam, że może lepiej sobie darować, ale abstrahując od składu i marki, smak był zacny, a Mamę dodatkowo uwiodło opakowanie. Stwierdziła, że takie urocze, to po prostu musimy wziąć, haha. A rzeczywiście coś w sobie ma. Tylko że... oczami się nie je, my miałyśmy zawartość zjeść!


Schogetten Limited Edition in love with Yoghurt & Honey to czekolada mleczna nadziewana kremem jogurtowym (29%) z granulatem miodowym (1,8%) i nadzieniem miodowym (15%); edycja limitowana na zimę / wiosnę 2020.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam dominujący zapach słodkiego, "dziadkowego" (zaskakująco naturalnego) miodu jasnego i aż drapiącego w nosie oraz cukru. Z daleka towarzyszyła temu mleczność. Był smakowity.

Kostki wydały mi się trochę plastikowe. Nie były miękkie, nie uginały się. Przy podziale miód (a raczej "nadzienie miodowe") raczej się nie wyciskał, ponieważ okazał się zwartą masą-żelem, ale i tak bardzo się lepił.
Nadzienie białe okazało się zawilgocone miodem do połowy, a tak to tłuste i jednocześnie trochę proszkowo-suchawe, zwarte i średnio miękkie. W mojej kostce granulat chyba popłynął, bo trafiłam na kulkę żelu, która potem lekko skrzypnęła jak cukier.
W ustach czekolada rozpływała się szybko i gęsto-kremowo. Była tłusta, ale znośnie.
Nadzienie okazało się nieco od niej rzadsze, tłustsze w oleistym kontekście, ale wciąż mocno proszkowe. Nie zalepiało, a gięło się i rolowało jak gumka do mazania.
Trafiłam w nim na coś, co skrzypnęło i zlepiło się z resztą - obstawiam ten granulat - było tego dziwnie mało (od Mamy wiem, że na całość, bo do niej poszła, wyłapała może z 4-5 "chrupiące cosie").
Miód szybko się wyciskał, ale znikał bardzo powoli. On również wyszedł jak jakaś gumiasta gamołka... był to raczej żel z syropu glukozowego niż miód.

Czekolada uderzyła słodyczą, która łączyła w sobie cukier, miodową nutę i pewną tandetę. Dość szybko dołączyło do tego mleko. Zamieszało poszczególne wątki i posmaki, które ułożyły się w sztuczny miód. Już po chwili zaczęło drapać w gardle.

Efekt ten i słodycz zwielokrotnił miód już po paru sekundach. Smakował słodko, wyraziście miodowo. Częściowo kojarzył się z jasnym miodem naturalnym, a więc do bólu słodkim i nijakim, a częściowo z jasnym sztucznym, co też było słodko-drapiące, ale jednoznacznie negatywnie. Skojarzenie z naturalnym miodem podkręciła leciuteńka kwaskawość w tle.

Nadzienie białe próbowało wpełznąć poprzez mleczność, budując tam rześkość, ale też było słodkie i nijako-sztucznawe. Wydało mi się lekko oleiste, a dopiero potem bardziej śmietankowo-jogurtowe. Namiastka kwasku gubiła się w słodyczy. Poniekąd był jogurtowy, kojarzył mi się trochę serkowo-twarożkowo, ale i przerysowany, sztucznawy. Owszem, to odrobinka kwasku, ale... zamiast przyjemnie przełamać, wyszła jakoś dziwnie, sztucznie.
Po konsultacji z Mamą uznałyśmy, że granulat miodowy prawie nic nie wniósł, bo obie odebrałyśmy to jako "coś tam" w tej miodowo-cukrowej, strasznie słodkiej toni.

Czekolada domykająca całość, też dziwnie z tym wyszła, właśnie jak przearomatyzowana. Może nie "jak", a dokładnie taka?

Po zjedzeniu pozostawała sztuczność, kwasowość i intensywny motyw miodu, a więc i przeogromne zasłodzenie. Czułam się lepko zamaziana.

Zapach cudowny, smak był już gorszy, a konsystencja gumkowego nadzienia i lepiąco, giętko-gibkiego żelu odpychająca. Ogrom cukru uderzył mnie jak obuchem. Jednocześnie... jak na tę półkę, nie było aż tak tragicznie, a właśnie całkiem... tytułowo, bo w końcu czuć, co obiecali.
Mamie smakowała, więc z chęcią przyjęła... właściwie prawie całość (w sumie to ja się poczęstowałam). Niespecjalnie lubi czekolady jogurtowe, ale: "Tutaj tego jogurtu to jakoś mało czuć, fajna z takim przełamaniem. No, słoodka, miodowa, bardzo dobra zwłaszcza jak na tę cenę. Konsystencja śmieszna trochę, taka gumowata, ale nie, że zła.".
Ot, zwykła, najzwyklejsza na świecie czekolada, a w sumie... wyjmując z szafki tę tabliczkę... bałam się.


ocena: 5/10
kupiłam: Lidl
cena: 2,29 zł (promocja)
kaloryczność: 523 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, tłuszcz palmowy, śmietanka w proszku, syrop glukozowy, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku (5,7%), pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, miód (4%), dekstroza, laktoza, maltodekstryna, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, aromaty, substancja żelująca: pektyny; ekstrakt waniliowy, kwas: kwas cytrynowy; sól, substancja zagęszczająca: alginian sodu