Wafle już dawno wypadły z kręgu moich słodyczowych zainteresowań, choć gdybym miała wskazać jakieś godne uwagi, na pewno byłyby to Familijne Wafle o smaku chałwowym, do których choć sama już nie wracam, żywię ciepłe uczucia. Nie oznacza to jednak, że takimi ogólnie darzę Familijne, bo inne np. pięknie wyglądające Jutrzenka Familijne Gofrowe Black Coco były krótko mówiąc złe.
Jak zobaczyłam dziś prezentowane wafle w internecie pomyślałam tylko, że w sumie fajne połączenie smakowe. Potem jednak zadzwonił ojciec z pytaniem, czy je chcę. Odpowiedziałam twierdząco, wychodząc z założenia, że w sumie mogę spróbować, co mi tam? Tym bardziej, że - jak się dowiedziałam później - wafle te producent poleca schłodzić w lodówce i jeść na zimno. Nie wyobrażalam sobie tego. Nie cierpię jedzenia prosto z lodówki, więc zawsze wyjmuję wszystko, by doszło do temperatury pokojowej. A tu....? Odpychała mnie myśl o trzymaniu wafelków w lodówce, ale jednego z ciekawości włożyłam do niej i postanowiłam schrupać na zimno.
Wafle Familijne Gofrowe o smaku Czekolada & Mięta to "wafle przekładane kremem o smaku czekoladowo-miętowym", który stanowi 72% produktu; paczka zawiera 140 g (18 szt.).
Po otwarciu poczułam zapach mięty pochodzenia olejkowego, która dominowała zupełnie nad leciutkim akcentem słodkiej czekolady. Ta była nijaka, trochę tania. Mimo to, zapach wyszedł przeciętnie, w miarę w porządku. Całość była bardzo słodka, tylko trochę stonowana delikatnie wypieczonymi pszennymi walkami.
W przypadku wafla wyjętego z lodówki, zapach był o wiele słabszy, prawie żaden.
Wafelki wydały mi się bardzo delikatne, bo nie dość, że same wafle bardzo się sypały, to jeszcze przełożono je sowitą ilością jakby spulchnionego, miękkiego i delikatnego kremu.
Wafle okazały się spodziewanie kruche i chrupiące, a do tego suche. Strasznie suche i kruszące się. Były lekkie. W ustach nieco wilgotnialy, zmieniając się w papkę.
Opcja z lodówki też była chrupiąca i świeża, a do tego niewiarygodnie twarda - jak zupełnie inny wafel. Ten nie kruszył się wcale.
Wafelki łatwo "otworzyć", mimo że krem uparcie je obklejał. Z kolei gdy ścisnęło się je nieco mocniej, wypływał bokami. W przypadku wafla z lodówki nic takiego nie miało miejsca - stwardniały krem zostawał na jednej warstwie waflowej.
Normalnie sam krem był miękki i rzadkawy. Cechowała go plastyczność, przy czym wydał mi się gibki. Czuć w nim jakby spulchnienie. Był nieprzyjemnie oleiście tłusty. Do tego cechowała go proszkowość, wręcz ziarnistość. To spulchnienie nie przełożyło się na skojarzenie z mousse'em.
Krem w wersji z lodówki był bardziej zwarty i jakby masywnie twardszy, lekko mazisty. Kojarzył się z chłodnym masłem.
Jedno z drugim w zasadzie się zgrało, acz wafle przytłaczały trochę krem (w przypadku obu opcji). W trakcie jedzenia kontrasty jakoś się wyrównały. Tłusty krem i suche wafle przełamywały się wzajemnie, choć za silne i suchość, i tłustość i tak trochę przeszkadzały. Były zjadliwe, ale nie przyjemne w odbiorze (oddzielnie za to w ogóle odpychały).
Jak dla mnie, choć oleista miękkość kremu była nieprzyjemna, opcja normalna "nielodówkowana" wygrywa zdecydowanie. Twardość i "zimne masło" opcji z lodówki odpychała i nie pasowała mi w ogóle do konwencji tych wafli.
W smaku same wafelki przywitały mnie neutralnym, pszennym smakiem. Były delikatnie wypieczone, niesłodkie, a takie... bazowe.
Nieźle pasowały do wyrazistego kremu. Ten uderzał słodyczą białego cukru, kojarząc się przy okazji z lukrem, i słodyczą mięty, robiącej aluzję do pasty do zębów. Po chwili słodycz cukru się z nią przemieszała tak spójnie, że mięta wyszła już bardziej spożywczo-olejkowo jak miętowy lukier.
Poprzez cukrową słodycz dopuściła do siebie odrobinę czekolady... Ta wyszła bardzo słodko, raczej nijako i plastikowo. Zza mięty jedynie trochę się wychylała. Mięta dominowała cały czas, z czasem umacniając myśl o miętowym lukrze. Dodała całości, zwłaszcza słodyczy, nieco sztucznie-chłodnego motywu. To chyba jeszcze spłyciło czekoladowość, jednak z czasem trochę wyłonił się jej ciemny, nieco kakaowy charakter. Spłycił ją też olej, margaryna - tanie tłuszcze nie miały oporów przed przewijaniem się w kompozycji, acz nie równie delikatnie, co czekolada.
A była to bardzo delikatna, nijaka czekolada, w kontekście wszystkiego nawet trudno sprecyzować, czy ciemna, czy jaka.
Wafle lekko pobrzmiewały, trochę tonując słodycz i przystając na dominację mięty. Wydaje mi się jednak, że chwilami próbowały krem zagłuszyć - na pewno ulegała im czekoladowość.
Po zjedzeniu zostawało poczucie przesłodzenia i posmak sztucznej mięty o chłodnym charakterze, a do tego lekki motyw "kakałkowej czekolady". Było to słodkie i trochę tandetne. Wyłonił się też olej.
W wersji z lodówki wafel wyszedł w smaku bardziej nijako, a krem... może nie kojarzył się już tak z pastą do zębów, ale czekoladowość też prawie zupełnie uciekła. Wyszedł bardziej chłodno i orzeźwiająco, ale wcale nie wyraziściej. Był słodki, może trochę mniej, ale ogólnie bardziej nijaki. Jak mdłe, miętowe lody, w których z czasem odrobina "ciemnawej" (bo nawet nie ciemnej) czekoladowości tylko zaleciała.
Chłód zabił wady, ale... w zasadzie większość smaku też. Nie odpowiadała mi ta opcja.
Wafel z lodówki był gorszy od i tak średnio-kiepskich wafli jedzonych normalnie. Nie podobała mi się struktura, z przegięciem w obie strony - i w kwestii tłustości zimnego masła, i suchej twardości. Schłodzony nijaki smak też mnie nie przekonał. Wafel w normalnej, pokojowej temperaturze był przeciętny do bólu, trochę tani, ale zjadliwy od niechcenia, bez emocji. Kruche, suche warstwy waflowe i oleisty krem, ot... Smak też nie zachwycił. Był tani i sztucznawy. Krem przesłodzono okropnie. Miętę czuć bardzo wyraźnie i w zasadzie summa summarum nie była taka zła, ale czekoladowości i kakao czułam niedosyt. Były wyczuwalne, ale miały zbyt delikatny charakter, tylko pobrzmiewały. Wafelki bardzo bazowe, więc ok.
Sztuczność, oleistość to wady spodziewane, ale szkoda, że się bez nich nie obyło. Wafelki mają potencjał, ale wyszły przeciętnie, mimo że to bardzo ciekawy wariant. Zupełnie jednak nie rozumiem pomysłu, by wkładać je do lodówki. Obstawiam, że każdy wafel włożony do lodówki będzie się tak zachowywał - będzie po prostu twardy i zimny oraz nijaki w smaku.
Miałam dość po 1,5 wafla. Tego "lodówkowanego" nawet całego nie zjadłam, bo po prostu nie widzę sensu. Ewidentnie nie jestem grupą docelową, bo nie lubię wafli, ale oceniam, myśląc o tym w miarę obiektywnie. Jako wafle to produkt średni, przeciętny i tyle.
Wafle oddałam Mamie, ale ona już po jednym też stwierdziła, że ich nie chce i wróciły do ojca. Opinia Mamy: "Czułam w nich głównie miętę. Słodką, silną i trochę jak pasta do zębów, którą mi zasugerowałaś chyba. Nie mogłam się pozbyć sprzed oczu wizji tubki z pastą, a gdyby nie to, to może one i fajne by były. Oprócz mięty i pasty czułam tego zwykłego wafelka, ale czekolady nie. Mimo że miętę lubię, nie moja bajka i z lodówki na pewno nawet nie chcę próbować. Takie chyba mocno przeciętne, jak ktoś lubi i wafelki, i miętę".
ocena: 5/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 547 kcal / 100 g; 1 wafelek - ok. 43 kcal
czy kupię znów: nie
Skład: mąka pszenna, olej palmowy, cukier, belgijska czekolada w proszku 7,3 % (cukier, miazga kakaowa, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, aromat), serwatka w proszku , skrobia, mleko w proszku odtłuszczone, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, olej rzepakowy, lecytyna sojowa, sól, aromaty, substancja spulchniająca: E 500
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.