Kiedy tylko w 2016 w ofercie Zottera znów pojawiły się jesienno-zimowe smaki, zaczęłam rozglądać się za tymi, które darowałam sobie rok temu. Wśród nich była dzisiaj opisywana czekolada, bo najpierw uznałam ją za "zwykłą z alkoholem", a gdy już zostałam uświadomiona przez recenzję Basi na blogu Sex, Coffee & Chocolate, że czekolada zawiera aż 80 % kakao i ma takie nuty, jakie ma... było już za późno, a ja plułam sobie w brodę. Dlatego właśnie, gdy ją zdobyłam, postanowiłam, że otworzy mi ona przygodę z tegorocznymi Zotterami, tym bardziej, że miała być pierwszym Zotterem zjedzonym po powrocie z gór, czyli tak nawet trochę tematycznie.
Czym właściwie jest goryczka? To niebieski kwiatek rosnący w Alpach, którego rysunek znalazł się na opakowaniu. Wyciąg z jego liści i korzeni jest używany w celach leczniczych, ma gorzki smak, a w krajach alpejskich znany jest także trunek zrobiony na bazie tego wyciągu - austriacki sznaps.
Po rozchyleniu papierka poczułam głęboką moc kakao i silnie zaznaczony alkohol. Obie wonie były przełamanie nieco jakby miodowo-waniliową słodyczą (odrobinką!) i kojarzyły się z wilgotną, nasączoną czekoladową truflą najwyższej jakości.
Przełamałam. Czekolada chrupnęła, ale jej nadzienie było miękkie i przypominało bardzo wilgotne ciasto.
Ugryzłam, a czekolada zaczęła rozpuszczać się zaskakująco, jak na 80 % kakao, kremowo, ujawniając bardzo tłuste i plastyczne nadzienie. Nadzienie coraz bardziej kojarzyło mi się z tłustym, miękkim i niemal mokrym, solidnie nasączonym czekoladowym ciachem.
Od pierwszej chwili czułam wyrazistość kakao. Był to głównie gorzki smak, kojarzący się z dobrą kawą, do którego dochodziła z czasem lekka, ale całkiem zdecydowana, słodycz. Łagodziła odrobinę ściągające poczucie, dodawała wyrazu syropu (ni to leczniczego, ni to smakowego).
Krem bardzo szybko zaczynał się przebijać, przynosząc jeszcze więcej czekoladowości i alkoholową nutę. Wydawało mi się, że to wraz z nim (albo raczej po prostu świetnie zgrało się to w czasie) pojawiały się ciepłe nuty pomarańczowego likieru i wiśniowego syropu, słodkiego ale również nieco cierpkiego.
W pewnym momencie alkohol zaczynał wręcz przypiekać język, jednak nie było w tym nic "chamskiego". Idealnie wpasowało się to w mocny charakter kakao, co w połączeniu skojarzyło mi się z cytrynówką z ogromną ilością soku z cytryny. Kwasek przyniósł ogrom orzeźwienia, czego po wódce bym się nie spodziewała. Nie wiem, czy ta cytrynowa nuta pochodziła z kakao czy z wódki z goryczki, ale... rewelacyjnie się tu odnalazła.
Przez moment to alkoholowość dominowała, proporcje jakby się odwróciły ("alkoholowość z kakao w tle") ale nie trwało to długo.
Po pewnym czasie kakao jakby zaczynało działać ze zdwojoną siłą, na koniec dostało przyspieszenia, albo po prostu zostało podkreślone alkoholem. Wróciło z odrobiną suchości i pozostawiło w ustach posmak gorzkawy i głęboki, znany wszystkim czekoladoholikom.
Po pewnym czasie kakao jakby zaczynało działać ze zdwojoną siłą, na koniec dostało przyspieszenia, albo po prostu zostało podkreślone alkoholem. Wróciło z odrobiną suchości i pozostawiło w ustach posmak gorzkawy i głęboki, znany wszystkim czekoladoholikom.
Czekolada była w sumie bardzo prosta, bo kakaowo-alkoholowa o cudownych alkoholowo-owocowych nutach. Mimo siły kakao i alkoholu odnalazłam w niej dużo orzeźwienia. Zaskoczyła mnie, bo nigdy nie dawałam jej szans na zdobycie najwyższej oceny, a po prostu... uwiodła mnie tą prostotą. Jak widać, nie potrzeba wielu wymyślnych, szalonych dodatków, by mieć w sobie "to coś".
ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 511 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym kiedyś do niej wrócić
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, wódka z goryczki 15%, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowo-fruktozowy, mleko, pełne mleko w proszku, sól, wanilia