Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chuao Chocolatier. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chuao Chocolatier. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 czerwca 2020

Chuao Chocolatier Firecracker ciemna 60 % z Wenezueli ze strzelającymi cukierkami, chili i solą


Czekolady Chuao wydają mi się fajnymi propozycjami, bo jakości odmówić im nie można, kakao zacne, a dodatki pomysłowe i ciekawie łączone. To jednak czekolady raczej nie dla mnie właśnie z racji tych dodatków (z wyjątkami, bo Spicy Maya była świetna), więc sama z siebie nie czuję potrzeby odkrywania ich. Dobrze, że są, to sobie inni skorzystają. Jednak pewna osoba ze Stanów, którą poprosiłam o załatwienie mi konkretnych czekolad Vosges, do paczki dołożyła także tę. Z jednej strony wydała mi się kusząca, pomysłowa, ale miałam wątpliwości. Lubię czekolady z chili, aczkolwiek ostatnio nie toleruję za silnej ostrości. Czekolady z solą raczej lubię, ale gdy są "w punkt dla mnie" (a z tym też problem, bo w ogóle nie solę). Na połączenia chili i soli jako jedynych dodatków w czekoladzie nigdy nie trafiłam. Do tego strzelające cukierki? Ej, one świetnie do tego pasują! A ta nazwa... Ale to tak obiektywnie myśląc o zamyśle, bo rozpatrując: "czy chcę strzelającą zjeść?" to już takie: "niee" - ot, nie lubię strzelających cukierków (w ogóle cukierków). Z bardzo mieszanych uczuć jednak przeważyły raczej ciepłe. Liczyłam, że okaże się przemyślana (bo wszystko, co dobrze zrobione, może smakować).
Co więcej, dowiedziałam się czegoś nowego. Ponoć izomaltuloza to cukier o prozdrowotnych właściwościach, choć dokładnie się w to jeszcze nie wczytałam. A to na jego bazie, razem z cukrem trzcinowym, zrobili te strzelające cukierki.

Chuao Chocolatier Firecracker to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Wenezueli ze strzelającymi cukierkami, chili (chipotle i pasilla) i solą morską.

Już w trakcie otwierania opakowania dobiegła mnie intensywna woń ziemi o mocno prażonym charakterze. Cierpko-kwaśna, z wierzchu już rozgrzana słońcem, niżej jeszcze gęsta i wilgotna ziemia zdawała się skrywać cytrusy, wytrawny wędzony motyw (kojarzący się wręcz ze słoną, suszoną wołowiną) oraz rozgrzewającą pikanterię chili i pieprzu.

Tabliczka nie prezentowała się najlepiej, bo raz, że zszarzała (co dałoby się z łatwością zetrzeć jednym przeciągnięciem ręką), a dwa, że pokrywały ją żółte (prawie biało-perłowe) okrągłe cukierki (dlatego też nie przetarłam jej). Lepiły się nieco, część odpadała.
Przy łamaniu tabliczka trzaskała, gdyż była porządnie twarda. Okazało się, że dodatki też zatopiono - w postaci już wielokształtnych, większych i mniejszych kawałków.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, ale łatwo. Dość gęsto zalepiała usta, choć kryła w sobie element rzadkawości / rozpływania na nicość. Był jednak delikatny i wywołany raczej obecnością ogromu dodatków.
Cukierki swoją obecność zdradzały dopiero po pewnym czasie. Początkowo część z nich pykała-strzelała dość delikatnie; inne mocniej, coraz mocniej, aż w drugiej połowie poczułam się dosłownie bombardowana. Niczym wystrzały z armaty... Raz czy dwa strzeliło, jakby w ustach stłuczono mi miniaturowa butelkę. Gdy jednego dużego cukierka wyjęłam z ust, trochę jeszcze postrzelał i nagle... Podskoczył. Przy takich większych kawałkach zdarzyło mi się podskoczyć z myślą "nic mi się na pewno nie stanie?!". Rozgryzione też trochę musowały, choć zachowywały się jak twardawe bryłki z cukru.
Wśród nich było kilka drobineczek soli.
Od razu mówię, że efekt strzelania nie zaburzył rozchodzenia się smaku, co mnie nieźle zaskoczyło.

W smaku czekolada uraczyła mnie gorzkością kawy, ziołowych, zawilgoconych fusów i prażeniem, podrasowanego odymiono-wędzonym motywem. Do niego szybko dołączyła cierpkość cytrusów - powiedziałabym, że skórek cytryn i pomarańczy, jak również ziemista. Smak ziemi stał się bazowy, po chwili zaś mocno zalała go kawa...

Kawa, którą przepija się nieco zbyt ostry piernik? Oto poczułam czekoladowy, poprzypalany po bokach piernik o znaczącej słodyczy. Zadrapała w gardle wraz z ostrością. Odebrałam ją jako paloną, miodowo-karmelową i szlachetną, podkreśloną pikanterią. Po chwili zreflektowała się, puszczając przodem gorzkość i ostrość. Wraz z pikanterią wzmacniało się strzelanie cukierków. W pewnym momencie jedno i drugie było bardzo mocne. Przez moment przyprawy dały popalić, lecz zaraz przystopowały.
Wyszło to... fajerwerkowo. Tu strzały, tam ostre rozgrzewanie - naprawdę przemyślane! A smakowita gorzka baza niezaburzona.

Ta bez dwóch zdań uderzyła mniej więcej w połowie pieprzem, nakręcając skojarzenie z takowym piernikiem. Otworzyło to drogę wyrazistemu, ostremu chili. Poczułam smak papryczek, płynący z wędzonych nut. To tu umiejscowiła się wytrawna wędzoność. Soczysta pikanteria wydała mi się lekko wytrawna. Kręciła się wokół niej delikatna nuta skórek pomarańczy.

Raz po raz, mocniejsze smaki podkręcała sól, choć było jej naprawdę malutko. Po niej goryczką i słodyczą uderzała palona kawa i palona słodycz. Następnie zaś... kompozycja łagodniała. Robiło się maślanie-słodko, ja pomyślałam o palonym toffi. Palony karmel niewątpliwie podkreśliły trochę po cukrowe cukierki, toffi zaś płynęło z bazy.
Cukierki podrzucały lekką, jakby mglistą słodycz i wydobywały cytrusy, ale takie.. mdławo-cukierkowe.

Po zjedzeniu w ustach pozostała karmelowa słodycz, a także ziemistość i palona kawa. Niemal soczyście-cytrusowe tony zespoiły się z soczystą papryczką. Pod koniec także sól zagrała w kwaskawej drużynie. Nie było słono, bardziej wędzono.

Jakąś 1/3 kostki (by nie przeżyła szoku, bo nie lubi ciemnych czekolad i słodyczy z solą - wyjątek stanowi solony karmel - lub chili słodyczy) dałam Mamie. Najpierw się skrzywiła, a potem "ojej... OJEJ!". Wyjaśniłam, że to cukierki strzelające i padło pytanie z uśmiechem: "Nic mi się nie stanie? Już myślałam, że mi coś w głowie znowu strzela". Stwierdziła, że "super ciekawe było to strzelanie i smaku nie zaburzyło. A ten? No, początkowo taki jakiś gorzki, ziołowy, niesmaczny, ale potem już lepiej. Czuć, że to taka lepsza. No ale ciemna... I ta ostrość taka i... sól mówisz? Pasowało to wszystko, fajna, fajna. Pewnie dla takich bogaczy, co im się raz coś dziwnego zamani." Hm... to się nazywa profesjonalna recenzja.

Nie mniej jednak... strzelające cukierki nie są w moim typie, z jednej strony uważam, że użycie aż tak dobrego kakao to marnowanie go, ale z drugiej... to właśnie dzięki niemu sama baza była tak cudownie wyczuwalna. I właśnie... była pyszna, ziemiście-piernikowa, mocno prażona i karmelowa. Wędzone nuty w sumie mogłyby się schować, ale podobała mi się pikanteria. Raz i drugi była dosłownie na granicy przesady, ale ani razu nie przegięła. Sól jedynie podkreślała, a cukierki... strzelały niewiarygodnie mocno, a jednocześnie nie odciągały zanadto uwagi od czekolady. I mimo że sama nie kupiłabym takiej czekolady nigdy, to muszę przyznać, że trudno o lepiej zrobioną taką. I smakowała.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ciemna czekolada (kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, naturalna wanilia), strzelające cukierki (cukier trzcinowy, izomaltuloza, glukoza, dwutlenek węgla), wędzona papryczka chili chipotle, chili pasilla, sól morska

sobota, 8 kwietnia 2017

Chuao Triple Nut Temptation ciemna 60 % z Wenezueli z prażonymi migdałami, orzechami laskowymi i pistacjami

Jeśli miałabym coś powiedzieć o marce Chuao Chocolatier, to chyba to, że doszłam do wniosku, że ma przepyszną czekoladę i pyszne, trafione lub zupełnie nietrafione dodatki. Taki trochę "ryzyk fizyk", ale jednak zawsze z dobrą czekoladą. Tym razem nie musiałam obawiać się dodatków, bo... no cóż... wszystkie z tej tabliczki kocham.

Chuao Triple Nut Temptation to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Wenezueli z prażonymi migdałami, orzechami laskowymi i pistacjami.
Ta w odróżnieniu od reszty Chuao, które próbowałam, ma całe 100 gramów.

Po otwarciu poczułam przepiękny zapach pistacji i migdałów (z którego to duetu - o dziwo - dominowały te pierwsze) z wyraźnie prażonym, jakby wręcz naturalnie słonawym, akcentem. W nim zawarte było też smakowite kakao i ogólna "orzechowość".

Czekolada była dość gruba, solidnie wypełniona całymi, wielkimi orzechami (spokojnie, jest bez GMO) - nie trafiłam na kostkę bez nich, za to oczywiście trafiały się różne połączenia (np. migdał i pistacja, laskowiec i migdał itd.).

Tabliczkę spokojnie można nazwać konkretną, choć w ustach czekolada rozpuszczała się łatwo; szybko miękła, bo była tłusta (jak na mój gust trochę za bardzo). Na szczęście orzechy miały doskonałą konsystencję - tak chrupiącą, jak tylko można to sobie wyobrazić.

Czekolada mocno nasiąkła dodatkami, głównie migdałami, więc ogół był po prostu orzechowy. Trudno mi było wyodrębnić jakieś nuty kakao, ponieważ czekolada wydawała się raczej prosta. Myślę, że to przez słodycz, która cały czas o pół kroku wyprzedzała kakao. Nie była może przesadzona, ale odbierała część charakteru, pozostawiała je po prostu łagodnie gorzkawe, z ewidentnie prażonym posmakiem (choć nie było to mocne prażenie). W nim skrywała się też odrobinka kawy, więc ogółem czekolada była prosta, ale smaczna.

Największą atrakcją były oczywiście orzechy. Wszystkich dodano mniej więcej po równo i wszystkie były świeże, niesolone, solidnie uprażone, a więc i wyraziste.
Zachwyciły mnie pistacje - nigdy nie jadłam czekolady, w której byłyby aż tak wyeksponowane. Nie miały problemu z wybiciem się ponad czekoladę, laskowce i migdały ich nie zagłuszały. Duże, calutkie sztuki zielonego cuda zatopione w łagodnej czekoladzie zdobyły moje serce.
Migdały również były cudownie wyraziste, choć im już raz i drugi zdarzyło się na moment i czekoladę zagłuszyć (na szczęście nie pistacje).
Orzechy laskowe świetnie "weszły" w sam czekoladowy smak, choć niektóre wydały mi się po prostu... za duże, przez co miałam wrażenie, że to orzechy oblane czekoladą, a nie czekolada z nimi, ale co tam. Dwa trafiły się też przeprażone, ale to akurat szczegół, który mi specjalnie nie przeszkadzał.

Całość smakowała mi, mimo że wolałabym, żeby czekolada była chociaż minimalnie mniej tłusta i mniej słodka (co nie znaczy, że nie była dobrej jakości). Ogromną sympatię zyskała u mnie już samym połączeniem całych pistacji, migdałów i orzechów laskowych, z czym się nigdy dotąd nie spotkałam. Myślę, że na górski szlak trudno o lepszy wybór, ale przez kilka malutkich szczególików po prostu nie mogę przyznać wyższej oceny.


ocena: 8/10
kupiłam: Wegmans (chyba; ktoś mi kupił)
cena: cena tej czekolady to 8.50 $ (za 100g), ale nie wiem, czy akurat za tą płaciłam
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (ale gdyby była dostępna w Polsce, w góry na pewno bym ją jeszcze kupiła)

Skład: ciemna czekolada (kakao 60 %, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia). migdały, orzechy laskowe, pistacje

wtorek, 7 lutego 2017

Chuao Ravishing Rocky Road mleczna 41 % z solonymi karmelizowanymi migdałami oraz piankami

Bardzo dobrze pamiętając Chuao Oh My S'mores, musiałam sięgnąć po kolejną czekoladę będącą niechcianym zakupem na zlecenie (chodziło mi o czekolady, których nie było, więc wybrano mi "inne fajne"), także z nielubianymi piankami. Zwlekałam, jak tylko mogłam, ale w końcu nadszedł dzień sądu dla czekolady inspirowanej amerykańskim smakiem Rocky Road, czyli połączenia mlecznej czekolady, pianek i migdałów lub orzechów.

Chuao Ravishing Rocky Road to mleczna czekolada, o zawartości 41 % kakao, z solonymi karmelizowanymi migdałami oraz piankami.
Nadmienię, że pianki są wegańskie - jakby kogoś obchodziło.

Po otwarciu poczułam kuszący, nieprzesłodzony głęboki zapach mlecznej czekolady, podbity nieco karmelizowanymi migdałami i, kiedy zbliżałam nos do dołu usianego dodatkami, zakłócony odrobiną cukierkowo-piankowej słodyczy.

Na pierwszy rzut oka migdałów nie jest za dużo, a dodatki ogólnie są rozmieszczone dziwnie, bo albo na kostkę przypada migdał, albo pianka, albo nic. Sporo było takich "pustych" i może jedna, na której był i migdał, i pianka. Jedne i drugie były lekko wtopione, ale tylko pianki dało się wydłubać (czy może raczej wyciągnąć). Koniec końców bardzo mi spodobało się takie wyjście, ale nie czarujmy się - nie zapewnia to spójności smaku, jaki czekolada miała przedstawiać.

Sama czekolada była twardawa, tłustawa w cudownie mleczny, ale nieprzesadnie, sposób, a rozpływała się powoli i kremowo.

Smak miała pyszny, bo bardzo głęboki. Wyraźnie czułam akcent kakao z karmelową nutą, jednak wciąż o rześkim charakterze. Silna była tu mleczność, i wydawała się w pełni naturalna, może wręcz z taką "słonawością" naturalnych produktów mlecznych. Ani trochę nie nasiąkła dodatkami.

Okazało się jednak, że z migdałami zachowywała pewną spójność. Świetnie łączyła je z czekoladą karmelowa nutka, chociaż przy migdałach była ona bardziej palona i bardzo - naprawdę bardzo! - słona. Słoność zbliżyła się do granicy przesady, ale jednak ani razu nie miałam dość. Wyszło to świetnie! Same migdały były bosko chrupiące, twarde i świeże, a soli było przy nich tak dużo, że przy jedzeniu uznałam, że wcale nie potrzeba ich tam więcej (mogłyby już zbytnio zaburzyć samą smakowitą czekoladę), bo smak i tak miały charakterny i wyrazisty.

Co się zaś tyczy pianek... Były twardawe i miękko-plastyczne zarazem. Nie były obrzydliwie cukrowe. Właściwie... były mdłe, ale na słodki sposób. Nie smakowały mi, ale nie mogę tu się ich czepiać - ja bym tej czekolady po prostu nie kupiła. Mogę się jednak czepnąć, że... były jakby "obok". Nie współgrały ze smakiem czekolady i migdałów, a w tej kostce, gdzie wystąpiły razem - po prostu namieszały i odwróciły uwagę od czekolady włażąc do zęba i roztaczając swoją przymgloną słodycz. 
Muszę jednak przyznać, że nawet z pianką nie zrobiło się za słodko (choć nie wiem, jak sprawa wyglądałaby po kilku piankach). To tak, jakby włożyć do ust kostkę czekolady i żelkę - nie pasuje, a wkurza (dobra: wydaje mi się, że by wkurzało - w końcu nigdy tak nie zrobiłam). Były takie dorzucone bez ładu, więc wydłubałam i wyrzuciłam prawie wszystkie, bo ich nie lubię. Jak ktoś lubi - może mu nic tu nie będzie przeszkadzało.

Po wydłubaniu pianek otrzymałam przepyszną mleczną czekoladę z mocno słonymi, doskonałymi migdałami - i taka mogłaby zgarnąć 10/10. Ale! Jest to smak "rocky road", a on był tak średnio odtworzony, bo te pianki, jak już pisałam, po prostu nie współgrały. Wydaje mi się, że jakiś nadziewaniec z kremem marshmallow (typu Fluff Marshmallow) lepiej oddałby ten smak, a pianki... wydają się nietrafione. Firma powinna pomyśleć o zwykłej mlecznej z solonymi migdałami, bo ciemną (Ooh Ahh Almond) już mają (a jednak ciemne z solonymi migdałami są w USA popularniejsze; o dobrze wykonaną mleczną trudno).


ocena: 8/10
kupiłam: Welgreens (nie ja)
cena: cena tej czekolady to 8.50 $ (za 80g), ale nie wiem, czy akurat za tą płaciłam
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (ale mogłabym np. dostać - znowu wydłubałabym pianki)

Skład: mleczna czekolada (41 % kakao, tłuszcz kakaowy, cukier, mleko w proszku, lecytyna słonecznikowa i sojowa, wanilia), solone karmelizowane migdały (migdały, cukier, sól), wegańskie pianki marshmallow (syrop kukurydziany, cukier buraczany, skrobia kukurydziana, woda, karagen, białko soi, naturalny aromat waniliowy, tlenek tytanu)

niedziela, 25 grudnia 2016

Chuao Oh My S'mores mleczna 41 % z piankami, miodowymi krakersami graham i solą morską

Ta czekolada jest kolejnym prezentem, za który musiałam dziękować ze sztucznym uśmiechem walcząc ze sobą w swym umyśle (zleciłam zakupy paru innych rzeczy, "ale nie było"). Sama nigdy bym jej nie kupiła, bo jest to jeden z tych amerykańskich hitów, od których trzymam się z daleka. Wierzę, że czekolada jest dobrej jakości (w końcu jadłam obłędną Chuao Chocolatier Spicy Maya), ale znowu trafiłam na "nie mój" dodatek jak w Chuao Chocolatier Honeycomb. Karmelizowany miód był już za słodki jak na mój gust, ale amerykańskie pianki... nie dość, że one zawsze są straszliwie słodkie. Wszelkie pianki mnie po prostu obrzydzają. Czasem jednak... tak jak tu, dopuszczam ich spróbowanie, co jednak nie znaczy, że robię to nie pod przymusem zbliżającego się terminu.

Chuao Oh My S'mores to mleczna czekolada o zawartości 41 % kakao z piankami, miodowymi krakersami graham i solą morską.

Nie ukrywam, że nawet wygląd opakowania do mnie nie przemawiał.

Po otwarciu doznałam jednak szoku. Zapachniało tak cudownie czekoladowo-mlecznie, że zapragnęłam wgryźć się w czekoladę. Silny akcent kakao w duecie z naturalnym morzem mleka... mniam! To była najlepiej pachnąca mleczna czekolada, jaką próbowałam w ciągu ostatnich tygodni. Słodycz pozostawała w tle, a pianki nie dawały jeszcze o sobie znać.

Po wyjęciu tabliczki zobaczyłam, że ma intensywnie ciemnawobrązowy kolor, a na jej wierzchu umieszczono mini-pianki. Spodobało mi się to ("zawsze będę mogła je wydłubać" - pomyślałam).

Przełamałam czekoladę, a ta okazała się miększa, niż się spodziewałam. Nie to, żeby była miękka, ale też nie trzasnęła ani nic. W przekroju zobaczyłam malutkie kawałeczki ciastek i, z ostudzonym zapałem, spróbowałam.

Już od pierwszej chwili poczułam lekko "orzechowy" charakter kakao i ogrom naturalnego mleka. Słodycz była minimalna, a już pod chwili doszedł akcent soli, który tylko podkręcił tę "naturalność" i kakao. Sama czekolada była przepyszna; czuć jakość, że się tak wyrażę.

Niestety, wraz z tym, jak się rozpuszczała, ujawniała się "ostra drobnica", czyli kawałeczki krakersów graham, którymi była tak najeżona, że właściwie... nie wiem, jak to nazwać. To była jakby jedność, taka masa, a nie czekolada. Coś, przez co mózg od razu wysyłał informację "gryź". Ostrawe, twardawe, ale pod wpływem śliny miękło i uwalniało to lekko kukurydziany smak chrupko-krakersów. Nie wydały mi się słodkie, a już na pewno nie miodowe. Właściwie, nawet sól się przy nich znalazła, ale i tak nieprzyjemnie zaburzały czekoladę.
Odebrały mi całą radość z czekolady.

Twardawe pianki oczywiście dosłodziły całość, choć były jakby zupełnie obok tego wszystkiego. Ot, dodane kompletnie bez sensu, ale przypadające mniej więcej po jednej na kostkę.
Według mnie te pianki były paskudne, ale jak każde inne - ja po prostu nie lubię pianek, a chcąc opisać je dokładniej... hm, słodkie, ale nie cukrowo. Była to taka "przymglona" słodycz, jak z jakimiś słodzikami i w ogóle. Jak ktoś lubi pianki, pewnie mogą smakować. 

Zjadłam trzy kostki i przekonałam się, że ani odrobiny więcej nie dałabym rady. Ta tabliczka jest według mnie okropna, to profanacja dobrej czekolady. Pyszna mleczna czekolada o strukturze zniszczonej jakimiś nudnymi chrupaczami z piankami, co nie utworzyło integralnej tabliczki. W ogóle nie kojarzy się ze słynnym S'mores (pianka i czekolada włożone między dwa krakersy i grillowane). Oddając ją Mamie byłam wyjątkowo wkur... jak można takie śmieci nawrzucać do pysznej czekolady? 
I nie, nie krytykuję jej "bo nie lubię pianek". Lody z piankami z Cupcake Corner uznałam za ciekawą całość; za marshmallow też nie przepadam, a HD rocky road i Snickers Rockin' nut Road w sumie mi smakowały. Ta czekolada po prostu nie przypomina czekolady pod względem konsystencji i brakuje jej spójności, jaką mają np. czekolady Zottera. 


ocena: 3/10 (tylko za naprawdę dobrą czekoladę)
kupiłam: Welgreens (nie ja)
cena: cena tej czekolady to 8.50 $ (za 80g), ale nie wiem, czy akurat za tą płaciłam
kaloryczność: 475 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: mleczna czekolada (41 % kakao, tłuszcz kakaowy, cukier, mleko w proszku, lecytyna słonecznikowa i sojowa, wanilia), pianki marshmallow (syrop z tapioki, cukier trzcinowy, skrobia z tapioki i/lub skrobia ziemniaczana, woda, karagen, białko soi, naturalny aromat waniliowy), miodowe krakersy graham (mąka kukurydziana, pełnoziarnista mąka pszenna, cukier, melasa, olej słonecznikowy i/lub canola, fruktoza, modyfikowana skrobia kukurydziana, syrop cukru brązowego, sól, sól, proszek do pieczenia, węglan wapnia, lecytyna sojowa, dektroza, fosforan sodu), sól morska

piątek, 28 października 2016

Chuao Chocolatier Honeycomb ciemna 60 % z karmelizowanym miodem

Mimo tego, jak bardzo pozytywnym zaskoczeniem okazała się pierwsza próbowana Chuao, kolejną otrzymaną tabliczkę postanowiłam wziąć jako cukrowo-magnezowe doładowanie energii, bo... cóż, ciemną czekoladę kocham, miód lubię, ale I. miała dość niepełne informacje i niestety nie wiedziała, że 60-tka z takim słodkim chrupaczem nie może mieć u mnie lepszych perspektyw. Chociaż... te i tak nie były takie złe, pomijając topiący się w trakcie padania, siekający w twarz śnieg i dość silny  wiatr towarzyszący otwieraniu. Tak, wzięłam ją  na kolejny szlak, tym razem w Wysokie Tatry słowackie na Lodove Sedlo (Śnieżną Przełęcz), prowadzący przez Doliny Pięciu Stawów Spiskich. 
Wiecie, że uwielbiam różnego rodzaju porównania? Tak, pomysł porównania naszych stawów i słowackich zrodził się w mojej głowie już dawno, zapomniałam tylko, że... tutaj to już mi śnieg mógł dokuczyć. I dokuczył, wraz z wiatrem, ale to dopiero na samym końcu drogi, co w sumie nie dziwi (nazwa zobowiązuje, nie?). Byłabym zszokowana, gdyby na przełęczy nie wiało. I tak trafiła mi się niezła pogoda, ale w miejscu docelowym warunków do jedzenia czekolady nie było. Tak więc przegryzałam czekoladę w trakcie podejścia i zejścia, kiedy to ponownie, jak dnia poprzedniego, chmury odsłoniły przede mną niektóre szczyty i stawy. Jakby to powiedzieć? Nawet pogoda chciała się w porównanie wpasować. ;P Przyznam, że nie będę tu zgrywać patriotki - słowackie stawy o wiele bardziej mi się podobały. To śnieżne otoczenie, kolor wody... to wszystko było niczym z jakiejś krainy lodu! A czekolada... czekolada trochę z innej bajki, a ja sama na pewno bym jej nie kupiła. Nie przy tej cenie i składzie.

Chuao Chocolatier Honeycomb to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z karmelizowanym miodem.

Po otwarciu opakowania poczułam mocny zapach nieprzesadnie podprażonego kakao. Przewijała się tu pewna łagodność i słodycz typowa dla tego przedziału zawartości kakao, ale muszę przyznać, że czuć, że to coś lepszego niż "zwykła ciemna".
Miodu czy karmelu jednak nie czułam.

Już spód jakieś odrobinki pokazał, ale dopiero ogrom złotożółtego dodatku zobaczyłam po przełamaniu twardawej, ale tylko lekko trzaskającej, tabliczki.

Kiedy kostka znalazła się już w ustach, dość szybko zaczęła rozpuszczać się w kremowy, gładki i łatwy sposób. Była nieco maślana, ale długo zachowywała pierwotny kształt i powoli odsłaniała najpierw smak, a dopiero potem wyczuwalne językiem kawałki miodu.

Jako pierwsza ujawniała się moc kakao, solidnie dosłodzona. Lekka gorzkość niemal zupełnie została uładzona przez prostą słodycz, z którą trafili idealnie - jeszcze tylko odrobinka, a mogłoby zrobić się za słodko. Tak zatrzymywała się w dobrym momencie, nadając gorzkości lżejszego wyrazu, co wraz z lekkim prażonym posmakiem skojarzyło mi się z porządnymi orzechami laskowymi w tych ich brązowych skórkach. Przyznam, że ten mocno orzechowy smak był niemałym zaskoczeniem, jednak po paru chwilach nasilał się prażony, podpalany, motyw, a następnie już zaczynało się robić coraz bardziej słodko,

W pewnym momencie najzwyklejsza słodycz wybiła się ponad wszystko inne, a potem kakao jakby starało się o sobie przypomnieć i tylko trochę podkręciło karmelową nutę (albo odwrotnie).

Słodycz, ta taka najzwyklejsza, rosła aż do momentu mocniejszego odsłonięcia dodatku, który okazał się... miękko-twardawy.
Rozpuszczał się powoli i skojarzył mi się po prostu z nieco miękkawymi kryształkami cukru. Trochę chrzęścił, gdy się go szybko przycisnęło zębami.
W smaku było to bardzo, bardzo słodkie i tylko przez parę sekund autentycznie trochę miodowe.
Potem ten miód znikał w zwykłej słodyczy, spod której kakao już się nie przebiło. Od momentu nasilenia słodyczy ani trochę nie czułam karmelizowania (pewnie krótko trwało), a tylko skojarzyło mi się to ze sztucznym miodem.

Ogółem powiem tak... ta tabliczka (w sensie całość, nie sama czekolada) jest za słodka. I to jej jedyna wada. Sama w sobie jest bardzo smaczna, czuć w niej głębię i mocną orzechową nutę, ale dodatek zepsuli. Karmelizowny miód? Mogli go bardziej przypalić, żeby był taki palony, słonawy czy coś. Niby pocieszające, że nie kleił się do zębów, ale... konsystencja cukru też mi nie odpowiadała. 
Pyszna 60-tka, a przez ten dodatek w tej cenie z tak niską oceną skończyła... Wstyd!


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam
cena: cena tej czekolady to 8.50 $ (za 80g), ale ja nie płaciłam
kaloryczność: 475 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ciemna czekolada (kakao 60 %, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia), karmelizowany miód (cukier, syrop kukurydziany, miód, woda, proszek do pieczenia)

środa, 10 sierpnia 2016

Chuao Chocolatier Spicy Maya ciemna 60 % z cynamonem, chili pasilla i pieprzem cayenne

Jakiś czas temu przyszła do mnie paczka z USA, od osoby która miała okazję trochę poznać mój czekoladowy gust podczas wycieczek na Alasce. Część rzeczy z paczki była "na zlecenie", a część... osoba ta wybrała mi na własną rękę. Właśnie tak trafiła do mnie ta czekolada, bo... nie wiem o niej zupełnie nic oprócz tego, że w USA widząc a w sklepach tę markę miałam wrażenie, że zupełnie "przekombinowują" smaki i wstąpiłam, by miało wyjść z tego coś dobrego, bo nazwa "chuao" kojarzyła mi się z pozowaniem na coś ekskluzywnego.

W końcu to wenezuelska wioska Chuao jest niezwykle wychwalanym przez czekoladników regionem uprawy kakao, skąd też pochodzi odmiana criollo. Co więcej, właśnie z tamtych okolic pochodzi twórca Chuao, Michael Antonorsi. Zorientował się, że jedzenie jest jego pasją, a po studiach w Paryżu rozpoczął produkcję czekolady, chcąc w nich zawrzeć magię Chuao (czyli swoich rodzinnych stron).
Ładna historia, ale nie brzmi wyjątkowo. Mimo to, po przejrzeniu oferty tej marki, spojrzałam nieco łaskawszym okiem.

Chuao Chocolatier Spicy Maya to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z cynamonem, chili pasilla i pieprzem cayenne.

Pierwsze zaskoczenie nastąpiło już przy otwarciu opakowania. Poczułam bardzo cynamonowy zapach piernika z dużą dawką kakao i pewną pikantną ziołowością.
Drugim zaskoczeniem był wygląd tabliczki. Oprócz kuszenia głębokim, ciemnym i "wilgotnym" kolorem, rozbawiła mnie napisami na kostkach. Urocze!
A do tego jeszcze cudowny, bardzo głośny trzask... i już pierwszy kęs znalazł się w ustach.

Czekolada zaczęła powoli się rozpuszczać w kremowy sposób, szybko zakłócony przez liczne drobinki przypraw. Rozszedł się słodki smak... czekoladowego piernika z ogromną ilością cynamonu. Ze specyficzną słodką pikanterią wyłoniły się inne przyprawiono-ziołowe nuty. Ta ziołowość jest tu znikoma, ale nie da się jej pominąć. Do tego jakby lekka pieprzność, nasilająca się przy większych drobinkach.

Czekolada przybrała smak nieco bardziej gorzkawy o wyrazie palono-kawowym. Słodycz zaczęła słabnąć, a pikanteria nasilać. Chili zakuło w język (nie zabijając smaku czekolady) i przyjemnie rozgrzało gardło, dając efekt pikantnego grzańca.
Ostrość jest silna, jednak nie zakłóca wyrazistego smaku cynamonu, a i samą słodko-gorzką czekoladę dobrze czuć. Jest smaczna i przystępna, nieprzesłodzona, a powiedziałabym nawet, że bardziej gorzkawa niż słodka. Ogromną rolę odgrywają tu przyprawy, choć czekolada nie pozostaje bierna. Bez nich jednak byłaby za zwyczajna, bo to właśnie cynamon, leciutka ziołowość i ostrość chili nadają jej charakteru.

Od razu skojarzyła mi się z Vosges z chili i cynamonem, mimo że są to dwie różne czekolady. Chuao jest bardziej ostro-korzenna (cynamonowa) z ziołowym akcentem gdzie chili odpowiada za podbijanie pikanterii, podczas gdy Vosges to głównie "czekolada z chili".
Jeśli chodzi o samą czekoladę, bardziej smakowała mi Chuao, ale tutaj pewnie przełożyła się zawartość kakao (minimalnie wyższa, ale różnica jest) i to, że jest ona mniej przysłonięta.
Chuao okazała się bardzo pozytywnym zaskoczeniem.


ocena: 10/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 500 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wykluczam; na pewno mogłabym znów dostać

Skład: ciemna czekolada (kakao 60 %, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, naturalna wanilia), cynamon, chili pasilla, pieprz cayenne