sobota, 30 czerwca 2018

Ehrmann Grand Dessert Double Coffee

Kierując się w Auchan do Grand Dessertów czułam rosnącą panikę: "jak ja je niby przewiozę?", a moim kolejnym problemem było, że nie bardzo będę miała kiedy je zjeść. Kiedy obok Schoko Brownie i Liquorice zobaczyłam jedną jedyną sztukę smaku kawowego, pomyślałam, że to przeznaczenie, że deser musi być mój, chociaż wątpliwe było, czy przeżyje podróż. Nie wiedziałam już, czy to stały smak, limitka czy co, ale gdy zobaczyłam, że ktoś podchodzi do kartonu z deserami, przy którym stałam, wzięłam natychmiast.

Ehrmann Grand Dessert Double Coffee to deser mleczny o smaku kawowym z bitą śmietanką o smaku kawowym.

Po otwarciu poczułam zapach śmietankowej kawy, co skojarzyło mi się ze sztucznym cappuccino z proszku (nigdy nie miałam z takim do czynienia, więc to luźne skojarzenie).

Śmietanka na wierzchu była jak zwykle dobra jakościowo, tłusto-lekka, bo mocno napowietrzona. Ogólnie nie lubię bitej śmietany, więc bym zjadła taką całą, musi mieć w sobie coś fajnego. Ta poniekąd miała, bo wyraźnie czuć w niej kawę, nawet z leciuteńką goryczką, ale jakby i z nutką aromatu, czegoś sztucznie cappuccinowo-jakiegoś... Było więc i coś mniej przyjemnego, więc sporą część oddałam Tacie (zapytany o tu, czy mu smakuje - lubi bitą śmietanę i kawę - powiedział, że tak, ale większego entuzjazmu nie dostrzegłam).

Zasadnicza część zaskoczyła mnie tym, że była bardziej glutowata i rzadsza niż inne Ehrmanny, ale tak samo jak one gładka. Nie pasowało mi to.

Smak dołu z kolei... Też był niby pozytywny. Właśnie: niby. Czuć kawę, z lekką goryczką, ale i mnóstwo mlecznej słodyczy. Niemal jakieś toffi-orzechowe nuty. To takie cappuccino... Dobrej jakości, ale jednak łagodne, słodkie i przede wszystkim śmietankowe. Ja lubię siekiery, wyraziste kawy, a to... To miało wydźwięk "delikatniusiej kawusi".

Nawet nie tyle, że wyszło to mdłe czy cukrowe - o nie! - ale delikatnie kawowe, kawusiowe, a więc nie moje. Wydaje mi się, że w tle pobrzmiewała sztuczność, ale może to po prostu kawusiowość.

Nie zjadłam tego zbyt dużo, bo za wiele elementów była nie w moim guście (a ja byłam już i tak przejedzona). Wiem jednak, że powrotu nie będzie. Poprawny, powyżej przeciętności, ale nie czarnokawowy. (Skoro desery mleczne mogą być ciemnoczekoladowe to chyba można by i czarnokawowy zrobić, prawda?).


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 2-3 zł (nie pamiętam)
kaloryczność: 122 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: mleko odtłuszczone, 20% śmietanka, serwatka, mleko odtłuszczone, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, skrobia modyfikowana, ekstrakt kawy, syrop cukru skarmelizowanego, karmel (syrop glukozowy, cukier, masło, woda, śmietanka, sól), kakao w proszku, substancje zagęszczające: karagen, guma guar, żelatyna wołowa, aromat, barwniki: E150a, E150c; emulgator: E472b; sól , azot

czwartek, 28 czerwca 2018

Manufaktura Czekolady Nicalizo 70 % ciemna z Nikaragui

Przy Manufakturze Johe niemal rozpaczałam, że nie udało mi się zdobyć Nicalizo z tej samej "białej linii". Bolało o tyle bardziej, że byłam bliska: kupiłam ją na stronie, która była moją ostatnią deską ratunku (wszędzie indziej widniał już przy niej napis "niedostępna"), a potem dostałam maila z przeprosinami, że jednak już jej nie mają. "Urok" edycji limitowanych... Gdy straciłam wszelką nadzieję, podarowano mi ją. Bardzo, bardzo dziękuję!

Manufaktura Czekolady Nicalizo 70 % kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao odmiany Nicalizo (nazywanego też Trinitario-Acriollado) z Nikaragui.

Po otwarciu uderzył mnie wyrazisty zapach świeżych, soczystych owoców: czerwonych porzeczek i czerwonych winogron. Wchodziły w cały złożony miks. Było w tym mnóstwo owoców, wyszło więc intensywnie, ale wcale nie tak bardzo jednoznacznie. Do głowy przyszła mi kwiatowa konfitura truskawkowa, a i cytrusowy akcent wychwyciłam.
Cytrynka zdawała się zalewać sokiem rozgrzaną, czarną ziemię. O tak, tej także było tu sporo, choć może bardziej samego rozgrzania. Owocowo-kwiatowe nutki kierowały to w drzewne klimaty. Prażenia było w tym więc sporo, ale nie było motywem przewodnim. Podobnie wyszła słodycz - była silna, ale naturalnie owocowa. W dodatku jakby pochodziła od owoców, które charakteryzuje taka "zamglona słodycz" - czerwone winogrona.

Przy łamaniu usłyszałam piękny trzask żywej gałązki, tabliczkę odebrałam jako twardawą. Przekrój wyglądał zwyczajnie, a w ustach... czekolada rozpływała się niczym gęsty, pełny krem, a mimo to nie była tłusta. Odebrałam ją jako bardzo pylistą, niemal wysuszającą, a jednocześnie soczystą.

W pierwszej chwili po zrobieniu kęsa poczułam, jakbym napiła się ciepłego, wysokojakościowego kakao na mleku. O tak, to rozgrzanie dało o sobie znać. Kakao wyszło wyraziście, choć w bardzo mleczny sposób. Mleczny tudzież śmietankowy... przed oczami stanął mi jakiś mousse, ciastko-pianka (tzw. petit-gateaux, ja spotkałam się z takimi w warszawskim Odette). Śmietankowa baza była jakby nierozerwalnie złączona z kakao, ale w pewnym momencie do mleczności zaczęły docierać owoce.

Wspomniany mousse musiałby mieć pudroworóżowy kolor, bo najpierw owoce te zaprezentowały delikatną słodycz. To czerwone winogrona o smaku w sumie nijakim, ale specyficznym (są to najmniej przeze mnie lubiane, ale podobało mi się, jak wyszły tu).

Cały czas wracały prażono-rozgrzane nuty, choć nie było to już kakao, a bardziej drzewno-orzechowa stateczność. Pojawiało się coraz więcej prażonych orzechów, ale też jako cały miks, a nie jakieś konkretne.

Na tle tego zaczął rozwijać się soczyście-świeżo owocowy miks. Winogrona ustępowały miejsce porzeczkom (raczej czerwonym i to w towarzystwie... truskawek?). Wychwyciłam jakby... charakterne, czerwone jabłka. Było tu tak wiele niejednoznaczności, że pomyślałam o może nie tyle konfiturze owocowej, co jakiejś masie z owoców.

Rozgrzanie i soczystość raz po raz podsycała ziemistość zespojona z cytrusowym wątkiem. Był za słodki na cytrynę, ale nie potrafiłam nazwać tych owoców. O mocniejszy kwasek tu mimo wszystko ciężko, choć im bliżej końca, tym coraz bardziej cierpko-sucho się robiło. Była to jednak cierpkość tylko i wyłącznie porzeczek. Udekorowało ją "mleczno-orzechowe kakao", ale minimalistycznie.

W posmaku na długo pozostawała właśnie owocowa cierpkość, ale i poczucie tej owocowej, zamglonej słodyczy. Prażoność, drzewno-orzechowe nutki odpuszczały szybciej, lecz nie natychmiast.

Właśnie głównie słodka wyszła ta czekolada, choć aż tak nie zwracałam na to uwagi, gdyż płynęła jakby tylko i wyłącznie z owoców i była właśnie naturalnie zamglona. W miejsce jakiejkolwiek gorzkości weszło raczej "prażenie", a o kwaskach właściwie nie ma co mówić. Czułam za to sporo owocowej cierpkości. Nie powiedziałabym jednak także, że tabliczka była aż tak bardzo owocowa. Na pewno bardziej niż Johe (tam też czułam jabłka, z owoców raczej morele, ananasy i wiśnie, ale całość była przede wszystkim orzechowo-herbaciana i korzennie-pierniczkowa), ale to drzewa, orzechy i śmietankowość dowodziły owocom (choć nie dominowały ich - dowódców każdy się słucha, mimo że jest ich mniej niż szeregowców).

Czekoladę odebrałam jako bardzo delikatną - dla mnie aż za, ale podobała mi się jej obrazowość i jednak całkiem jasno sprecyzowane skojarzenia wyłaniające się z nieokreślonych miksów.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: - (jej cena to 39 zł za 50g)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakao, cukier

środa, 27 czerwca 2018

cukierki Wawel Chałwowy w czekoladzie

O tym, że nie lubię cukierków pisałam już setki razy. Znowu jednak Mama podrzuciła mi jedne, żebym "sobie chociaż z ciekawości na bloga zobaczyła". Pamiętała bowiem, aż za dobrze, moje nienawistne przemówienia o okropnych chałwowych Michałkach Śnieżki. Mama od jakiegoś czasu upierała się, że akurat cukierki (niektóre) Wawelowi wychodzą, a ja - zobaczywszy zawartość sezamu w składzie - postanowiłam spróbować, by porównać.


Wawel Chałwowy w czekoladzie to cukierek o smaku chałwowym w czekoladzie ciemnej, zawierającej 43 % kakao.

Po otwarciu poczułam smakowity zapach sezamu zupełnie zepsuty margaryną, w otoczeniu słodkiej, polewowatej czekolady. Po przekrojeniu dowąchałam się jeszcze mleka w proszku. Wszystko w słodkiej tonacji.

"Czekolada" topiła się błyskawicznie - gdy tylko wzięłam cukierka do ręki, już zaczynała. Mimo to dało się ją oddzielić nożem.

Polewa była cieniutka i strasznie tłusta, gładka jak margaryna. Smakowała głównie cukrowo, choć może i trochę sztucznie czekoladowo, ale przy jej ilości (tej, jaką ja zjadłam, ale i tak w stosunku do nadzienia) trudno stwierdzić.

Środek okazał się w miarę plastyczną zbitką proszku, elementów chrzęszczących (cukier, chałwa) i ziarenek sezamu w tłuszczu. Oleistym i okropnym.

Znalazło to odzwierciedlenie w smaku. Od początku do końca czułam wyraźnie sezam, margarynę i sztuczność. Wszystko w tonacji bardzo słodkiej. Sezam smakował zarówno cudownie świeżo, jak i trochę kojarząco się z chałwą, ale niestety uwagę od niego odwracała cała reszta. Mleko w proszku, bardzo wyraźnie wyczuwalne, odciągało od chałwowowści, zaś margaryna, połączywszy się z jakimś obleśnie sztucznym, słodkawym akcentem była... po prostu margaryną.

Obrzydziło mnie to do tego stopnia, że chciałam wypluć gryza, którego zrobiłam. Zmusiłam się do kolejnego skubnięcia, ale... nie. To było okropne. Autentycznie sezamowe, ale... to tak jakby te 20 % sezamu wymieszać z rzeczami niejadalnymi. Fu. Lepsze od Śnieżki, ale okropne.


ocena: 3/10
kupiłam: Mama kupiła (chyba w Stokrotce na wagę)
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: nasiona sezamu 21,9%, cukier, czekolada 18,2% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz shea, lecytyna sojowa), serwatka w proszku, tłuszcze roślinne: palmowy, kokosowy; mleko w proszku pełne, wafle (mąka pszenna, skrobia ziemniaczana, tłuszcz palmowy, sól)

wtorek, 26 czerwca 2018

Zotter Wine Duo ciemna mleczna 50 % z kremem z białym winem otoczonym białą czekoladą oraz czerwonym winem i rodzynkami

Czerwone wino lubię, w kwestii białego zaś... wierzę, że na pewno jakieś dobre może smakować, ale zazwyczaj z góry jestem nastawiona nieprzychylnie, nie piję go. Biało-czerwone połączenie jako nadzienia w czekoladzie wydało mi się pomysłem dzikim, ale nie "dzikim i budzącym strach jak marsz narodowców", a "dzikim i intrygującym. Tym bardziej, że większość alkoholowych Zotterów wychodzi przynajmniej bardzo smacznie.


Zotter Wine Duo to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao z kremem mlecznym z białym winem Veltliner Gruner otoczonym cienką warstwą białej czekolady i kremem z czerwonym winem Schoenberger oraz rodzynkami i grappą.

Po otwarciu poczułam smakowitą woń mlecznej czekolady z orzechowymi zapędami oraz wyrazistym, alkoholowym tłem. Po przełamaniu ewidentnie czułam czerwone wino, takie w tonacji śliwkowo-wiśniowo-korzennej, nawet może z octową sugestią.

Przy łamaniu tabliczka była twarda, ale i lekko krusząca się, niespójna. Szybko wyszła na jaw przyczyna: u mnie podział nadzień szedł wzdłuż, a przy białowinnym kremie dodano warstewkę białej czekolady. Nie podobało mi się takie wyjście (ogólnie jestem przeciwna tym cieniutkim warstwom, które coraz częściej pojawiają się w nadziewanych Zotterach).
Struktura zawiodła mnie w każdej możliwej kwestii, oprócz jak zawsze cudnie kremowej czekolady.
Nadzienia były bowiem bardzo, bardzo plastyczne i wilgotne, chwilami błogo soczyste, ale i zdecydowanie za tłuste. Białe nadzienie było w dodatku scukrzone. W obu znalazły się kawałeczki, głównie skórki, rodzynek, które odznaczały się soczystością.

Czekolada tradycyjnie smakowała naturalnym mlekiem o subtelnej słodyczy karmelu i wyrazistym akcentem "orzechowego kakao".
Biała warstewka to z kolei duet wanilii i śmietanki.

Zaczęłam od białej części. Odebrałam ją jako przede wszystkim śmietankowo-maślaną i bardzo słodką za sprawą naturalnej wanilii. Na słodycz składało się też białe wino. Tchnęło ono w krem soczystość, gdyż pod względem alkoholowości było bardzo subtelne. Zwłaszcza przy skórkach rodzynek nakręcał się smak zielonych winogron. Czekolada smakowicie podkreśliła tu cynamon. Dzięki niemu pomyślałam o takich... "korzennych", bardzo jasnych suszonych figach, jakby o maślanym smaczku. O tak, tonęły w fuzji wanilii i maślanej śmietankowości.

Krem z czerwonym winem od razu roztaczał w ustach mocny smak charakternego czerwonego wina właśnie. Był odważnie alkoholowy, ale i soczysty. Czułam w nim sugestię pieprzu i wiśni, choć czekolada znów i ten krem pokierowała w korzennym kierunku. Klimat tego wydał mi się lekko orzechowo-dębowy. Wychwyciłam nutkę cynamonu, pewną goryczkę... przy rodzynkach pomyślałam o korzennej pomarańczy. Przy tym kremie czekolada wyszła o wiele bardziej kakaowo-wytrawnie.

Na zasadzie kontrastu albo wzrastała słodycz, albo wytrawność, gdy przegryzałam się na przemian, co spotęgowało doznania. Nie było w tym jednak przesady. Gdy ugryzłam tak, że trafiały się oba nadzienia... miałam wrażenie, że chwilami cudnie się uzupełniają, a chwilami jedno drugie zagłusza i wkradała się nijakość.

Po wszystkim pozostawał posmak waniliowo-maślanej słodyczy, a także charakterek alkoholu, jedno i drugie ukoronowane smaczkiem zacnej czekolady.

To bardzo ciekawa tabliczka - z wadami, ale smaczna. Ja bym dała podział po przekątnej i zrezygnowałabym z warstwy białej czekolady. To jednak szczegół. Struktura... może była już nieco bardziej problematyczna, ale nawet tłustość nie była aż tak straszliwie nachalna, a jeszcze do przyjęcia.


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, białe wino Veltliner Gruner 6%, czerwone wino Schoenberger 4%, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, masło, rodzynki, grappa, odtłuszczone mleko w proszku, brandy, słodka serwatka w proszku, koncentrat z porzeczek, pełny cukier trzcinowy, koncentrat soku cytrynowego, sól, wanilia, lecytyna sojowa, cynamon

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Milka Crispy Joghurt mleczna z nadzieniem jogurtowym, płatkami kukurydzianymi i chrupkami ryżowymi

Są słodycze, po które nie powinnam sięgać, są takie, które ciekawią mnie, mimo że nie mogą mi smakować i dobrze o tym wiem, są... oj, mogłabym tak w nieskończoność. Dziś jednak powinna interesować nas kategoria "kilka lat temu jadłam i w sumie mi smakowało, ale wracać nie chcę". Z tej kategorii słodycze jem tylko pod bloga, gdy wpadną w moje ręce przypadkiem. Ta kiedyś zwróciła moją uwagę wtedy lubianymi płatkami kukurydzianymi. Mimo że zawsze jadłam je z mlekiem, miło mi się kojarzyła. Ostatnio dostałam od Mamy 1/3 czekolady (bo 300 g to jej za dużo), ale... cóż... zostałam raptem z paskiem. Dlaczego?


Milka Crispy Joghurt to "czekolada mleczna z nadzieniem jogurtowym (48%) oraz mieszanką płatków kukurydzianych i ryżowych (5,5%)".
Według mnie znalazły się tak chrupki ryżowe, nie zaś płatki, ale niech Mondelezowi będzie.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki zapach mlecznej czekolady o uroczo-dziecięcym wydźwięku, któremu wtórowała spora ilość mleka w proszku. Po przełamaniu doszukałam się także lekko kwaskowatej nutki. Nie było to odpychające, a całkiem niezłe, choć nie w moim stylu.

Tabliczka wydała mi się dość twardo-krucha, jak na Milkę. Tłustość w dotyku czuć, ale w sumie palców nie tłuściła. Przekrój ujawnił dużo białego nadzienia, sporo chrupek i stosunkowo mało płatków kukurydzianych.
W ustach czekolada była tłusto-kremowa, nadzienie zaś tłusto-proszkowe; cecha wspólna to ulepkowatość. Chrupiący dodatek okazał się w tym najgorszy i zbawienny zarazem, bo przełamywał tłustość, ale strasznie drapał podniebienie zanim rozmiękł i stał się bardziej cywilizowany. O ile chrupki ryżowe były lekkie i napowietrzone, tak płatki kukurydziane cechowała twardość.

W smaku czekolada to typowy duet cukru wymieszanego z mlekiem w proszku w uroczo dziecięcej tonacji, co do mnie osobiście nie przemawia.

Białe wnętrze wcale aż tak szybko się nie przebijało, a jedynie gdzieś w tle zaznaczało swoją obecność. Z czasem jakakolwiek, nawet ta dziecinna, czekoladowość powoli odchodziła w niepamięć, zostawiając tylko mleczny smak. W tle zaznaczał swoją obecność jogurtowy kwasek,
Z czasem zanikał też smak mleka w proszku, coraz bardziej przypominał zacukrzone mleko. W tle mignął mi posmak margaryny. Od margaryny całkiem skutecznie odciągał uwagę rosnący w siłę smaczek jogurtu, nieźle łączący się z mlekiem. Nie było w nim o dziwo przerysowania, żadnego niejogurtowego kwachu. Był raczej delikatny, ale wyraźnie wyczuwalny.

Trudno mi powiedzieć czy pasował do cukrowo-mlecznej czekolady; na pewno nie gryzł się z nią. Dzięki jogurtowej nutce nie wyszło cukrowo do potęgi, ale jakoś specjalnie lekko, rześko też nie. Trochę smak mleka w proszku z tym tak... to ryzykowna para (czuję, że po więcej niż pasku mogłoby zacząć budzić dziwne skojarzenia).

Chrupacze w smaku wnosiły swoje trzy grosze. Ryżowe były bardziej neutralne, ale za to z odrobineczką soli, a kukurydziane... w całości ich smak był bardzo lekki i kukurydziany.
Ogólnie, rozgryzane na prawie samej końcówce, były wyraźnie wyczuwalne i dobrze neutralizowały słodycz.

Na koniec pozostawało poczucie sztuczności i cukrowości, posmak bardzo słodkiej czekolady i albo wspomnienie chrupek i płatków (oraz to, co powłaziło w zęby), gdy rozgryzało się je na bieżąco, albo głównie ich smak, gdy zostawiło się je na koniec. Dopiero po zjedzeniu czułam, że kwasek był "regulowany" kwaskiem cytrynowym, co wcale przyjemne nie było, ale też nie takie mocne.

Całość obracała się wokół cukru i mleka w proszku, ale jogurtowy motyw nieźle się w tym odnalazł. Nie poraził kwachem, więc też wyszedł w sposób dziecinny. W chrupiącym dodatku coś mi nie grało. Struktura drażniąca, smak... wolałabym czuć dużo kukurydzianych (tylko żeby nie były twarde i żeby wtedy np. to przy nich odnaleźć słonawość). Mam z nimi ogromny problem, bo coś mi w nich nie pasowało, ale bez nich w ogóle nie chciałabym tej czekolady, widziałaby mi się jako nudna (bałabym się jej smaku chyba).
Czekolada wyszła więc całkiem w porządku jak na Milkę, ale nie aż tak, by chcieć zjeść jej większą ilość. Uważam ją za trochę powyżej przeciętną z półki zwyklaków.


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 554 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, olej palmowy, serwatka w proszku, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, miazga kakaowa, mąka ryżowa 3,5%, odtłuszczony jogurt w proszku 2,5%, tłuszcz mleczny, mąka kukurydziana 1%, emulgatory: lecytyna sojowa, lecytyna słonecznikowa; pasta z orzechów laskowych, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; sól, ekstrakt słodu jęczmiennego, aromaty

sobota, 23 czerwca 2018

Domori D-Fusion Crema di Latte 39 % mleczna śmietankowa

Nie lubię neapolitanek, bo nie jestem osobą, którą zadowoli kosteczka czekolady; wolę nie zjeść, niż poczęstować się jedną (wyjątek stanowią czekolady nie w moim guście, które w 99 % mi nie posmakują, a chcę opisać na bloga). Zwłaszcza dobrej czekolady lubię mieć dużo i nie jest przesadą powiedzieć, że najlepiej całą tabliczkę. Czasem dostaję gratis do zamówień jakieś neapolitanki i wtedy patrzę na nie z żalem, bo są dobre, ale to jednak nie czekolada. Raz tak zasiadłam z kilkoma i zaczęłam od mlecznej, żeby potem przełamać słodycz i gdy tylko zrobiłam malutki kęsik... zorientowałam się, że był to błąd. Zdjęcia! Przecież tego jeszcze nie jadłam. Nie była to bowiem ani D-Fusion Javagrey Milk, ani D-Fusion Lattesal. Tym bardziej pożałowałam, że to tylko neapolitanka.

Domori D-Fusion Crema di Latte to mleczna czekolada o zawartości 39 % kakao ze śmietanką.

Po otwarciu poczułam błogi, słodziutki zapach mający w sobie coś z głównie bardzo śmietankowego toffi, ale i z orzecha laskowego. Czuć, że orzechowość wypływa z kakao, jednak całość miała szokująco krówkowy wydźwięk.

Gdy odgryzłam kawałeczek, neapolitanka wydała mi się miękka. Okazała się tłusta i rozpływająca z wolna w zachwycająco kremowy sposób. To idealny krem, krem o najwyższej kremowości. To chyba najbardziej kremowa Domori - nie, w ogóle najbardziej kremowa czekolada - z jaką miałam do czynienia. W tym momencie zorientowałam się, że czegoś takiego na pewno jeszcze nie jadłam.

W smaku... od pierwszej chwili dosłownie poraziła mnie "króweczkowość".

Nie była to byle jaka krówka, a krówka idealna. Za idealna, by istnieć. Bezkresna, choć nie przesadzona słodycz niezwykle śmietankowego toffi. Pełna i naturalna śmietanka, tak ociupińkę naturalnie prawie-słonawa, w trochę opalonokarmelowym wydaniu.

Palony smak, jako krówka bardziej karmelowa, nadawała temu bogatego i wykwintnego wyrazu. Co więcej, gdy kakao dołączyło do całej tej smietankwosci, nadeszło skojarzenie z orzechami laskowymi. Niczym deser śmietankowy o smaku orzechów laskowych, trochę pralinowy. Pralina? Niee, wykwintny słodycz tak... Krówka z nutą orzecha? Wyidealiziwane Toffifee? Tak!

W ustach pozostawał posmak Wyidealiziwanej, cudownie śmietankowo-toffi krówki wyidealizowanej.

To była pyszna śmietankowa czekolada. Dzięki niej poczułam się jak w burżuazyjnym niebie, gdzie idealne toffi-śmietankowe krówki zrobione przez cukierniczych mistrzów świata podają swoje popisowe wyroby na złotych talerzykach, ale... osobiście wolę klimaty "z kruczkiem", dosadniejsze (plebejskie?), przełamane. Z chęcią zjadłabym więcej, ale gdyby na świecie miała zostać tylko jakaś jedna czekolada śmietankowa (nie piszę o mlecznych, a o tych ze śmietanką), a ja miałabym nie zjeść żadnej innej śmietankowej, wybrałabym Kaufland Classic Edel Herbe Sahne. Może porównanie bez sensu, ale takie coś mi do głowy przyszło.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady (dostałam)
cena: -
kaloryczność: 600,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, miazga kakaowa, śmietanka w proszku 8%, lecytyna sojowa

piątek, 22 czerwca 2018

Ehrmann Grand Dessert Schoko Brownie

Jak wspominałam przy deserze lukrecjowym, limitki będące na rynku podczas mojego wyjazdu były zbyt ciekawe, bym je sobie darowała. Brownie bez wątpienia jest jednym z bardziej lubianych przeze mnie ciast, więc to kolejny bardzo mój smak, choć trochę się bałam. Martwiła mnie zwykła śmietanka (nie lubię bitej, ale czasem mogę ją znieść), a ciemnoczekoladowy Ehrmann niezbyt mi podszedł. Co więcej, naczytawszy się o dzisiaj przedstawianym wyobraziłam sobie, że między śmietanką, a budyniem jest warstewka kaszy manny (w istocie jest w całym glucie)... A musicie wiedzieć, że o ile uwielbiam czasem ugotować sobie mannę i zjeść ją cieplutką... tak te kupne kaszki na zimno obrzydzają mnie (łagodnie mówiąc).

Ehrmann Grand Dessert Schoko Brownie to mleczny deser o smaku ciasta czekoladowego typu "brownie" z kaszą manną i bitą śmietanką; edycja limitowana.

Po otwarciu, tak jak się spodziewałam, poczułam śmietankę, ale zeszła na drugi plan, bo już od pierwszej sekundy dominował i zaskarbił sobie moje serce zapach mokro-gliniastego, zakalcowego - i może nawet podbitego alkoholem - ciasta czekoladowo-kakaowego.

Tłusta, a zarazem lekka, bardzo napowietrzona śmietanka smakowała śmietanką właśnie, była słodka, ale nie chemiczna. Jako osoba nielubiąca bitej śmietany stwierdziłam, że ta jest dobra jakościowo (czyli w kategorii: mogę zjeść, by dokopać się do reszty).

Pod nią spodziewałam się odkryć warstewkę kaszy manny (nie wiem, skąd u mnie takie wyobrażenie, ale przez kubeczek patrząc "na oko" właśnie tak to wygląda).
Pod nią był jednak galaretowaty budyń. Gęsty, ale jednak rzadszy niż inne Grand Desserty. Nie przypominał typowego gluta, bo zawierał drobinki kaszy manny. Była miękkawa, urozmaicała tylko strukturę, bo za dużo jej nie było. Muszę przyznać, że fajnie nadała deserowi bardziej ciastowego klimatu. (Zimne kupne kaszki obrzydzają mnie i powiem tak: z nimi ten deser się nie kojarzył; był ciekawym tworem z zupełnie inne kategorii). Podobnie chyba pewna suchawość kakao. Nie proszkowość, a właśnie lekka suchawość - "odgluciła i uciastowiła".

A teraz najważniejsze... Smak. O rany, toż to najprawdziwsze, zakalcowe, mokre ciasto czekoladowe. Jakby lekko nasączone w stylu truflowym, alkoholowym... Albo ciasto polane likierowym sosem czekoladowym. To moc kakao, które jednak mimo powagi, nie było gorzkie. Jak na brownie przystało, deser wyszedł bardzo, bardzo słodko, lecz nie cukrowo. Była to słodycz przesłodzonego, ciemnoczekoladowego ciasta. Mleczna baza zupełnie się oddaliła, pozwalając działać zakalcowemu brownie.

Całość wyszła jak zakalcowe, przesłodzone ciasto ciemnoczekoladowe o ciekawej, mimo że nie łychostajnej, konsystencji z niezłą śmietanką. Osobiście wolałabym czekoladową śmietankę, niższą słodycz, ale i tak zachwycił mnie swoim specyficznym urokiem. Był w końcu taki inny. Ta kasza manna... Przyznaję, że bałam się jej, ale wyszła w porządku, nienachalnie. Zdecydowanie jeden z najlepszych tego typu deserów. Mimo że parę szczegółów bym zmieniła, z ochotą kupiłabym kolejne*.
*Dłuuugo po napisaniu recenzji i już po przeprowadzce kupiłam. I to nie raz.


ocena: 9/10
kupiłam: Auchan
cena: 2-3 zł (nie pamiętam)
kaloryczność: 128 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: mleko odtłuszczone, 20% śmietanka, serwatka, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, skrobia modyfikowana, 1,5% kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, 0,8% czekolada (cukier, kakao w proszku, miazga kakaowa), kasza manna, mąka pszenna, masło, słodka serwatka w proszku, substancja spulchniająca: E501, sól, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, substancje zagęszczające: karagen, guma guar, żelatyna wołowa, emulgator: E472b; aromat, azot

czwartek, 21 czerwca 2018

Georgia Ramon Beetroot & Coconut biała kokosowa z burakiem i kokosem

Dziwne warzywne propozycje Georgii Ramon na białe wegańskie czekolady zaciekawiły mnie dawno temu, ale... przy cenie, jaką przy nich zobaczyłam nie na tyle, by kupić więcej niż jedną. Wybrałam brokułową, bo przemówiło do mnie połączenie tego warzywa (uwielbiam je) z migdałami. Na musztardową jakoś nie zwróciłam uwagi (a i, mimo że musztardę lubię, to nie widzi mi się ona w czekoladzie), a dziś przedstawiana buraczano-kokosowa... No po prostu nie. To znaczy uwielbiam i buraki, i kokosa, ale do kokosowych wegańskich czekolad mam uraz po Zotterze Labooko Kokos i jemu podobnych, zaś burak w takim towarzystwie... wydawało mi się, że to nie może mi smakować. Aż tu nagle wpadł mi prezent od Basi (której bardzo dziękuję) z bloga Sex, Coffee & Chocolate.

Georgia Ramon Beetroot & Coconut to biała kokosowa wegańska czekolada o zawartości 42 % tłuszczu kakaowego ze sproszkowanym sokiem z buraków i prażonymi płatkami kokosowymi, a także mąką kokosową.

Po otwarciu poczułam lekko słodkawy (w naturalny sposób) zapach, kojarzący się z łagodnym curry. Było to mocno kokosowe, śmietankowo-maślane curry z gotowanymi burakami. Brzmi smakowicie, ale fakt, że wąchałam czekoladę, a nie talerz indyjskiego dania... trochę przerażał.

Ciemnoróżowa tabliczka w dotyku wydała mi się pyliście sucha, ale i jakby z masła zrobiona. Łamała się bez dźwięku, a w ustach rozpływała w dziwnie gęsto-gliniasty i zupełnie niegładki sposób. Przypominała w tym tłuszcz z mąką. W czekoladzie zatopiono całkiem sporą ilość kawałków chrupko-trzeszczących wiórków kokosa.

W pierwszej chwili poczułam leciutką, jakby zamgloną słodycz - skojarzyła mi się z odrobinką słodzika lub melasy, a potem nadciągnęła "mdłość".

Czułam nijakość masła z zaznaczającym się trochę bardziej soczystym wątkiem. Ta soczystość... przez chwilę też wpisywała się w słodkawość, ale zaraz wyraźnie wyłaniał się posmak buraków i robiło się coraz mniej słodko.

Z maślanej nijakości wyszedł także smak orzecha kokosowego i pewna nijakość: lekko mączna oraz mydlana. Kokos wyszedł bardzo naturalnie, co nakręcało się przy wiórkach. Dawały upust soczystości naturalnego kokosa, ale w gruncie rzeczy smak kokosa nie był zbyt wyrazisty. Połączywszy się z buraczanymi akcentami zasugerowało to... mydlaną kwaskowatość?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa smak buraka zaczynał dominować - może na zasadzie kontrastu. Czułam tu... tak jakby po prostu ugotowanego buraka albo... albo też nieugotowanego. To znaczy... oczami wyobraźni zobaczyłam buraczaną bulwę ze skórą. Miałam jakieś dziwne skojarzenia z ziemią... Taak, z burakiem z ziemi. Niby nie było to aż takie jednoznaczne, a bardzo zamglone, odległe, ale... przerażające i tak.

A za tym, w tle cały czas ta mydlana maślaność... Mało czekoladowa, no ale jednak w pewnym stopniu dziwnie białoczekoladowa (jak wyrób białoczekoladopodobny?).

Po tym wszystkim pozostawał posmak buraka, mąki i... nagle mignęła iluzja warzywnej pikanterii. To było dziwnie nieczekoladowe i w pewien sposób mdłe... a obok tego napastliwie warzywne w nieczekoladowym kontekście. Może nawet nie tyle napastliwe, co męczące.

Ok, fajnie coś takiego spróbować, bo doznania były niepowtarzalne, ale... zmogła mnie, obrzydziła do tego stopnia, że nie dałam rady zjeść więcej, niż połowa tej kostki z napisami. To było... za mydlanomaślano-mączne i... nie. A przy tym intrygujące. Wierzę jednak, że buraczany słodycz mógłby wyjść fajnie, ale... nie tak, jak to zaproponowało GR (np. słodko buraczany baton Legal Cakes Red Velvet jest w porządku), mimo że i pomysł nie taki zły.
Myślę, że np. ciemna z burakiem i kokosem mogłaby być smaczna, albo np. nadziewaniec a'la Zotter z jakimś ganaszem buraczano-bananowym i wiórkami... Tak, burak w czekoladzie mógłby wyjść smacznie. W zasadzie nawet w Rococo George's Marvellous Medicine były buraki - a w czekoladzie się zakochałam (tam jednak nie były zbyt wyczuwalne).


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam (dziękuję!)
cena: -
kaloryczność: 599 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, sproszkowany sok z liofilizowanych buraków 16%, prażone płatki kokosa 8%, mąka kokosowa 7%

środa, 20 czerwca 2018

J.D. Gross Czekolada Gorzka 81 % ciemna z Ekwadoru

Uwielbiam czekolady J. D. Gross, więc paradoksalnie do niektórych z nich wcale mi się nie spieszyło. Nie chciałam, by mnie rozczarowały, a prawdopodobieństwo tego było całkiem spore. Przez te wszystkie zjedzone ciemne czekolady jestem czuła na dodatek odtłuszczonego kakao, i choć zdarza się, że tabliczka wychodzi w porządku mimo że je zawiera, zawsze najpierw jestem sceptyczna (chyba uraz po Dolfinie 88 % i Lindt'cie 85 %). Nie wiem, czy teraz kupiłabym dzisiaj opisywaną - parę miesięcy temu pomyślałam, że "jak testować wszystkie Grossy, to wszystkie".

J.D. Gross Czekolada Gorzka 81 % to ciemna czekolada o zawartości 81 % kakao arriba pochodzącego z prowincji Los Rios z Ekwadoru.

Po otwarciu poczułam zapach, który widzi mi się tak: ktoś kombinuje w kuchni z czymś kakaowo-czekoladowym - być może z ciastem z zastygniętą polewą kakaową albo...  jakimś domowym deserem kakaowym? Ten ktoś dawno temu zapomniał o kwiatach (wyglądających jak kwiaty wanilii) wstawionych do wazonu - teraz już okurzono-odymionych.

Tabliczka łamała się z trzaskiem, i o ile w dotyku wydała mi się dość tłustawa, tak w ustach naprzód wybiegało pyliste wysuszenie. Czekolada rozpływała się opornie, po prostu mięknąc. Było w tym sporo tłustej, jakby zgęstniałej oleistości. Nie było to przyjemne.

Smak, podobnie jak zapach wydał mi się zapomniany, zwietrzały, mimo że od razu poczułam niemal smolisty wydźwięk.

Czekolada uraczyła mnie palonym, ale tępym smakiem, który na tyłach od lekkiej spalenizny pełzł ku smole (myślę, że to połączenie mocnego palenia i odtłuszczonego kakao). Nie było jednak żadnego kwasku czy cierpkości, a gorzkość nazwałabym stłumioną.

Mając za sobą takie stonowane tło, słodycz rozwinęła się dynamiczniej. Nie wzrosła jednak bardzo znacząco, bo całość wyszła raczej delikatnie słodko. Przełożyło się to na skojarzenie z lekko słodką polewą kakaową na przypalonym biszkoptowym cieście. Ogromną rolę odegrała tu maślaność, która po pewnym czasie zaczęła sugerować, bardziej niż polewę, to krem kakaowy. Nie była to typowa maślaność, ale taki... neutralnawy (może lekko orzechowy?) smak sprawiający, że mimo że kakaowa, czekolada nie była ani specjalnie gorzka, ani słodka, ani kwaśna.

W tle odezwała się lekka słodycz starych kwiatów w wazonie. Było w tym coś wodnistego, coś"waniliowatego". Do głowy zaczęły przychodzić mi przez to, i wyżej opisaną maślaność, jakieś... naleśniko-gofro-placki (takie trochę nie wiadomo co, ale też kakaowe).

Palony motyw im bliżej końca, tym bardziej starał się przebić. Pewna smolistość zmieniała się w lekką cierpkość odtłuszczonego kakao. Jakby jakaś kawa z "aspiracjami" do kwaskowatych nut? Sam kwasek jednak się nie pojawił, a końcówka i posmak były gorzkawo-słodkie, kakaowe.

Najgorszy był posmak, bo w nim już wyłaniało się odtłuszczone kakao i maślaność, jakbym zjadła coś tłustego z duuuużą ilością kakao w proszku.

Czekolada wyszła bardzo łagodnie, nie była gorzka, a gorzkawa i smakowała "kakaowymi różnościami". Jej słodycz była nienachalna, nie gryzła się ze smakiem palonym czy nutami odtłuszczonego kakao. To tutaj było wyczuwalne, ale wydało mi się "wkomponowane". W kuchni mi ono nie przeszkadza, w tabliczkach zazwyczaj tak, a tutaj... na granicy przeszkadzania.

Wyszła kakaowa o 180 stopni inaczej niż Tesco finest Uganda - tamta była taka zbożowo-próchnowata, a ta raczej maślana. Na pewno wyszła lepiej niż Baron Luximo Ekwador 72 %, bo jednak jej smak był bardziej esencjonalny, ale znacznie gorzej od J.D. Gross Ekwador 70 % (tamta smakowała cudnie ciemnoczekoladowo, z pewnymi nutami, a ta skupiła się na swojej prostej kakaowości).


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,49 zł (za 125 g)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Pacari Cherry ciemna 60 % z Ekwadoru z wiśniami

Po tę czekoladę sięgnęłam, jakoś zaraz po Manufakturze Czekolady Piwo, wiosną, kiedy już zaczęła się u mnie budzić chęć na sezonowe owoce. O tak, wiśnie to niewątpliwie smak Polski, smak lata... Chciałam, aby było smacznie i cieszyłam się, że miałam taką czekoladę, o której mogłam to powiedzieć jeszcze przed otwarciem. Jak dobrze mieć sprawdzone marki!

Pacari Cherry to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao (miazga + tłuszcz) z Ekwadoru z wiśniami.

Po otwarciu poczułam cudowny, słodko-kwiatowy, ewidentnie różany zapach, przy którym odważnie zaznaczały się kwaskowate owoce. Na pewno były to cytrusy, ale i lekka wiśniowa sugestia. Napędzała ją ziemista baza, która zaczęła podsuwać mi na myśl jakiś "kompocik".

Tabliczka była bardzo twarda, łamała się z głośnym trzaskiem, eksponując ziarnisty przekrój i  pojedyncze kawałki wiśni.
Nie była tłusta, rozpływała się w średnim tempie w trochę proszkowy sposób, który balansował między wodnistością, a soczystością. Z czasem ujawniały się średnio-małe, małe i mikroskopijne kawałki wiśni. Były to mięknące, zwarte suszki, wydające całkiem sporo soczystości.

W pierwszej chwili po zrobieniu kęsa poczułam znaczącą, choć szlachetną słodycz róż i opalanego karmelu. O wiele szybciej i odważniej rozkręcała się ta druga i szła w kierunku niemal miodowym. Na myśl przyszedł mi jeszcze ciepły, palony miodowy karmel.

Tuż obok, nie spiesząc się, rozchodziła się rozgrzana kakaowa baza. Poniekąd typowa dla Pacari, bo cytrynowo ziemista i kawowa, ale w ogromnej części o zmienionym wydźwięku. Ciepła ziemistość wydała mi się soczysta za sprawą owoców, ale... wzbogacona o czerwone. O tak, to wiśnie lekko zaznaczały swoją obecność. Gdy już tylko to zrobiły, kwasek owoców przebijał się do końca raz po raz.
Z kolei typowo kawowy smak Pacari... nabrał bardziej herbacianego, wciąż palonego, charakteru. Pomyślałam nawet o jakiejś czerwonoowocowej herbacie, kwaskowatym naparze. Kwiatowy, różany posmak też się w to wpisywał.

Smak czekolady chwilowo schodził na setny plan podczas rozgryzania wiśni, ale wracał bardzo szybko. Smaczek kwaśnych, charakternych wiśni łączył się z całą słodyczą i ciepłymi nutami za sprawą soczystości i paloności. Chwilami myślałam o jakimś wiśniowym naparze, bardzo udanie zgranym z cytrusową nutą.

W posmaku właśnie pewna cytrusowość, ziemistość, ale i poczucie słodyczy, jedynie wspomnienie wiśni pozostawało.

Wszystko to wyszło spokojnie. Czekoladzie nie brak charakteru, choć była znacząco słodka. Mimo że sporo w niej akcentów owocowych, nie wyszła tak mocno soczyście-owocowo. Powiedziałabym, że raczej słodko-poważnie. Wiśnie nie zgubiły się w tym wszystkim, okazały się bardzo charakterne, kwaśne i smaczne. Nie był to jednak wiśniowy obłęd, a jedynie dodatek wiśni.

W sumie taka forma mi odpowiadała, bo większa ilość owoców mogłaby za bardzo ingerować w czekoladę, a większa ilość kakao stłumić wiśnie. Nie obraziłabym się jednak, gdyby zwiększono ilość kakao i wiśni kosztem cukru, ale cóż... Może nie jakoś zachwycająco, nadzwyczajnie, ale bardzo smacznie i harmonijnie.


ocena: 9/10
kupiłam: pralineria Neuhaus (za czyimś pośrednictwem - dziękuję!)
cena: 19 zł
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao 49,80%, cukier trzcinowy 40%, liofilizowane wiśnie 6%, tłuszcz kakaowy 4%, lecytyna słonecznikowa 0,20%

niedziela, 17 czerwca 2018

Ehrmann Grand Dessert Liquorice

Podczas marcowo-kwietniowego pobytu u Taty w Krakowie zdecydowałam się zajechać do Auchan. Gdy jestem u niego, słodkie deserki itd. to ostatnie, o czym myślę (zawsze wolę korzystanie ze słodkości dostępnych "na mieście"), ale tym razem limitowane smaki deserów lubianego Ehrmanna okazały się za ciekawe. Kupienie ich wiązało się niestety z pewnym ryzykiem: samochód bez klimatyzacji, pełne słońce, odległość od sklepu do Taty to całe zakorkowane miasto. Bałam się, czy desery przetrwają, ale nie mogłam ich darować. Mimo że wiedziałam, że akurat dziś przedstawiany może okazać się tragiczny. Kocham lukrecjowo-anyżowe smaki, ale bałam się, że to wyjdzie po prostu cukrowo i sztucznie.

Ehrmann Grand Dessert Liquorice to deser mleczny lukrecjowy z bitą śmietanką; limitowana edycja "black & white", ważący 190 g.

Po otwarciu poczułam zapach śmietanki osadzony na czymś słodko-chłodno-słodzikowym. Nie była to jeszcze lukrecja, bo dopiero po "zdjęciu" części śmietanki, deser zaczął ją sugerować.

Tłusto-lekka, bardzo napowietrzona śmietanka była dobra jakościowo. W smaku smakowała słodką śmietanką bez zbytniej chemii. Przy dnie nasiąkła jakby słodzikowo-ziołowym motywem. Oddałam większość wierzchu Tacie (nie lubię bitej śmietany), który stwierdził, że rzeczywiście jest to "najzwyklejsza bita śmietanka (lubi, więc mu smakowała), choć jakby z czymś". Przy dnie zajeżdżała lukrecją, ale wraz z jej strukturą było w tym coś gryzącego się.

Deser okazał się gęsty do tego stopnia, że po przychylniu kubeczka ani trochę się nie ruszał. Bardzo lubię taką konsystencję. Był idealnie gładki, ale nie glutowaty czy kremowy.

W smaku był chłodny. Dosłownie. To taka chłodna, bezlitosna słodycz. Przesadzona i zarazem jakby zamglona. Skojarzyła mi się ze słodzikiem. Oprócz niej mleczna baza niby była wyczuwalna, ale jakby jej nie było.

Lukrecja zaznaczyła się wyraźnie, lecz nie stała na przedzie. Była wycofana, albo właśnie bardzo wpisana w słodycz. Lukrecja jest słodsza od cukru, ale ta tutaj bardziej niż lukrecjowa wydała mi się po prostu słodka. Nie zmienia to jednak faktu, że kojarzyła się trochę z ziołowymi, bardzo słodkimi, tabletkami. Mimo tego nie mogłam odegnać poczucia pewnej nijakości. Po chwili na języku pojawiało się jakby złudzenie odrętwienia, jakby coś hamowało charakterek i specyficzną pikanterię lukrecji. Może to... Mleczność?

Pozostał po tym posmak cukierków albo raczej tabletek ziołowych. Lubię ziołowe smaki, ale to było raczej neutralne niż przyjemne.

Całość wyszła więc zaskakująco przystępnie, bo nie aż tak bardzo ofensywnie, ale wyraźnie lukrecjowo, a zarazem zdecydowanie za słodko, choć nie okropnie cukrowo. Wraz z kolorem było to tak obrzydliwe, że aż mnie kupiło. (Uwielbiam mroczne klimaty i takie... horrorowate obleśności.)
Wprawdzie przez to, że mi smak lukrecji był za mało intensywny, podzieliłam się z Tatą. "O, jak anyż trochę, smaczne" - powiedział, bo lubi i anyż, i rzeczy bardzo słodkie. Dziwnie jednak zerknął na kolor, w którym ja się zakochałam.
Mam mieszane uczucia. Deser wyszedł tak dziwnie, że aż w sumie fajnie. Ja bym podkręciła lukrecjowość ale i taki (większość) zjadłam ze smakiem.

Oceniam jednorazowo, bo jak pisalam, nawet za bardzo całego zjeść mi się nie chciało.


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 2-3 zł (nie pamiętam)
kaloryczność: 120 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skłąd: mleko odtłuszczone, 20% śmietanka, serwatka, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, skrobia modyfikowana, ekstrakt z lukrecji w proszku, substancje zagęszczające: karagen, guma guan; żelatyna wołowa, emulgator: E472b, barwnik: węgiel roślinny; aromat, sól, azot