niedziela, 10 czerwca 2018

Mesjokke Mystery Dark 72 % #3 ciemna z Kongo

Kiedyś zaczynając przygodę z nieznaną marką czekolad lubiłam zaczynać od najniższej zawartości kakao lub od potencjalnie najmniej smacznej. W przypadku niderlandzkiej marki Mesjokke byłam jednak jakaś podejrzliwa, więc z czterech zakupionych na pierwsze spotkanie wybrałam, jak mi się wydawało, najbardziej wpisaną w moje klimaty - ciemną i tajemniczą. Miałam nadzieję, że nie będą to czcze słowa. Była ciemna, zrobiona na tajemniczą, ale i prawie nic o niej w internecie nie napisano. Jak się później okazało, z tajemnicą chodzi o to, że ta czekolada się zmienia - wychodzą różne edycje z różnego kakao, a producent nie ujawnia, jakiego. Moja pochodziła z edycji trzeciej, czyli chyba z Kongo (nuty by się zgadzały).

Mesjokke Mystery Dark 72 % #3 to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Kongo.

Po otwarciu poczułam bardzo, bardzo słabiutki zapach. Najpierw skupiłam się na owocach, bo był w pewien sposób rześki. Pomyślałam o trawie, drzewach i... o jakiś słodkich i wodnistych owocach, np. melonach. W czasie degustacji wywąchałam też coś bardziej esencjonalnego, niż wodnistego i słodko-kwaskowatego - jakby marakuja i śliwka?
Ciepła moc kakao też wydała mi się jakaś leciutka, ale określiłabym ją jako drzewa i ciepła ziemia, może coś asflatowego.

To, jak delikatny był zapach nie współgrał mi z głębokim, ciemnym kolorem. Trzask wydał mi się jakiś suchawy, a cała tabliczka dziwnie pudrowo-tłusta. W ustach... nie dość, że okazała się pudrowo-pylista, to jeszcze rozpuszczała się szybko na "tłustą gamołkę".

W smaku w pierwszej chwili poczułam jednak gorzkawość. Najpierw niepaloną, choć wydawała się pochodzić od dymu. Dym... unoszący się nad asfaltem? Nad drogą prowadzącą przez las... To tak bardziej obrazowo, ale równocześnie do głowy przyszła mi masa czekoladowa - właśnie o takim smaku, ale masa, nie czekolada.
W tle doszukałam się przebłysku delikatnego "słodko-kwasku" nieśmiałej marakui (?... "rozmytej towarzystwem melona"?).

Szybko pojawiła się także słodycz. Najpierw pomyślałam o palonym karmelu, który nadał całości bardziej palonego, niż dymnego wydźwięku, potem, gdy wzrosła, przypominała bardziej jakieś cukierki toffi. Śmietankowo-maślane i słodkie. Tu wkradał się lekki kwasek.

Był to smak suszonych i wędzonych śliwek, w porywach może też trochę świeższych (ale wodnistych, jak z zapachu). Dominowały te suszone, do pary z rodzynkami, które swoje korzenie niewątpliwie wywodziły z toffi.

"Masa czekoladowa" przywoływała odległe skojarzenia z orzechami, których smak został jakby zneutralniony (taki mniej wyrazisty), a więc wpisujący się w drzewno-zbożowe, niemal zbożowo-suszonoroślinne klimaty (podobnie orzechowo-zbożowa była Original Beans Femmes de Virunga 55 %). Postawiłabym na laskowe. Zwykłe orzechy laskowe, trochę palonych nutek drzew, ziemi... Może prościej byłoby to nazwać po prostu nutą ziół, ale... nie była to ziołowość (jak mogliby to niektórzy zrozumieć), a taki suchawo-roślinny smaczek.
Na pewno im bliżej było końca, tym bardziej rosła słodycz tejże "masy".

Śliwki i ledwie ciągnący kwasek wraz ze słodyczą maślanego toffi i tą "neutralnością" orzechów (i zboża?) przy "masie czekoladowej" zaczęły udawać jakby coś jogurtowego...? Bardzo słodki, z leciutkim kwaskiem, gęsty i proszkowy jogurt czekoladowy ze śliwkami i ziarnami w formie tabliczki.

Na koniec pozostawal posmak bardziej palony, owocowa wodnistość śliwek, melonów...? A także poczucie za silnej, choć jakiejś mdłej słodyczy.

Nie mogę powiedzieć, że czekolada nie była smaczna. Podobały mi się jej dymno-palone zapędy (takie niepalono-palone w punkt), a i śliwkowość była bardzo miła. Żałuję, że delikatniejsze owoce były jakby stłamszone (w tym bukiecie smakowym jak nic przydałaby się silniejsza, kwaskowata marakuja, jogurt czy coś) , a słodycz nijaka i za silna. Gorzkawość niby też ładnie się rysowała, ale jakoś tak nie porwała mnie. Nie podobała mi się struktura (czego uwieńczenie stanowiło skojarzenie z jogurtem z ziarnami - jeden z gorszych produktów, jaki można zrobić).

Co ciekawe, dym, paloność, maślaność i a także "namotana" nie żywa, a suchawa ze śliwkami, a nawet gumiasto-dziwna (Mesjokke była jednak po prostu kiepska, a GR niecodzienna) konsystencja przywodziła na myśl Georgia Ramon Congo Forastero & Trinitario 100 %, czyli również z Kongo (to dało mi do myślenia i zaczęłam szukać info o Mesjokke).


ocena: 7/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 14,99 zł (za 41g)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier trzcinowy, lecytyna sojowa (max. 0,4%)

10 komentarzy:

  1. O co chodzi z tym nawiasem, który najwyraźniej ktoś umieścił na opakowaniu po pijaku?

    Jeśli jem słodycze podczas jednego podejścia, układam je od najłagodniejszego do najwyrazistszego, żeby nie zaburzyć smaków. Jeśli jem warianty słodycza w trzech czekoladach, na wstępie jem mleczną klasykę, potem białasa i ciemniasa. A jeśli degustuję dzień po dniu... hmm, umysł sam wybiera kolejność, niestety nie wiem, podług jakiej zasady. Po prostu czuję, że powinnam zjeść produk A, a nie B. Czasem też jadę datami ważności albo podobieństwem smaków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem, jak byś rozłożyła degustacje tych "moich" czekolad, ale nigdy się nie dowiem.
      Twój układ degustacji chyba jest najlogiczniejszy.

      Usuń
    2. A co do nawiasu... to "co autor miał na myśli". Minka? Nie trafił na pierwszym razem w odpowiedni przycisk? Zahaczył za grubym paluchem o przycisk znajdujący się "prawie blisko"? Albo żebyśmy wszyscy się zastanawiali.

      Usuń
  2. Wolę podejście np. Zottera niż taką tajemniczość. Jeśli się robi dobre czekolady z dobrego kakao, to nie ma co ukrywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Ja stawiam na wiedzę o tym, co jem, ale byłam święcie przekonana. Do samego otwarcia byłam PEWNA, że wszystkie informacje znajdę w środku opakowania (jak u Zottera właśnie), a tu nic. Nawet jakoś problem ze znalezieniem ich strony internetowej mam.

      Usuń
  3. ,,tłusta gamołka" xD Padłam! Co to znaczy bo ponownie powaliłaś mnie swoją innowacyjnością w języku polskim :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja słowo "gamoła" zawsze traktuję jako taką grudę, nabity / zbity zlepek czegoś. Słyszałam je często w podobnym znaczeniu i teraz sprawdziłam, że jest to gwara suwalszczyzny na "kulę śniegu / śnieżkę", więc to istotnie taka gruda zbita. A tłusta bo... no tłusta. :P
      Patrz, że tyle lat w Suwałkach mieszkałam, a i ja nie wiedziałam, że to dokładnie gruda śniegu, a nie jakaś tam byle jaka grudka, haha.

      Usuń
    2. Kobito! Ja jestem zachwycona tym pojęciem <3 Mogę adoptować? Prooooszę, proooszę, proooszę :3 Maziajowate i lepiaszcze już wcieliłam w praktyke i stosuję jak szalona mwahahaha :D

      U mnie zawsze mówiło się zapszał! Nikt nie wie co to jest i nawet mój wykładowca od regionalizmów i gwar zrobił wielkie oczy :D Zapszał to nic innego jak... Stęchlizna xD Ale niestety nawet internet nie przyszedł mi na ratunek z tym określeniem ^^"

      Usuń
    3. Bierz, ile chcesz i niech Ci to określenie służy jak najlepiej! :D

      Zapszał? Ale super! Ej, kiedyś jadłam wafelka Teatralny i on był właśnie taki stetryczało-stęchły... kurde, aż by się prosiło to słowo w jego recenzji wcisnąć, bo pasuje mi idealnie.

      Usuń
    4. kurcze, odpisywałam na ten komentarz ^^''

      Ojej nawet nie wiesz jaką mi radochę tym sprawiłaś :D

      Mwahahaha, nigdy nie zapomnę jak z mamą w jej rodzinnej wsi byłyśmy zmuszone chadzać ,,na zakupy" do takiej drewnianej chatki i tak tam trepiło... wilgoć, pleśń, grzyb... Meh... Nic dziwnego, że ten zapszał tak mi utkwił we łbie :D

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.