Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Filipiny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: Filipiny. Pokaż wszystkie posty

środa, 18 października 2023

Dzika Czekolada Philippines - Regalo 80 % ciemna z Filipin

W Polsce jest niewiele producentów dobrej czekolady - z większych w zasadzie jest tylko Beskid, odkąd Manufaktura Czekolady odbiła w bardziej masowym kierunku. Zupełnie przypadkiem trafiłam na stronę malutkiej manufaktury z Mazur o nazwie Dzika Czekolada. Od razu zainteresowałam się, a bardzo optymistyczny właściciel marki zgodził się wysłać mi coś do testów. Ponoć inspiracją była kuchnia jego babci, w odniesieniu do której od dziecka, jak sam napisał: "gdy przygotowywałem domową czekoladę, rodem z PRLu, zacząłem się zastanawiać: czy jest już możliwe przygotowanie w przeciętnym polskim domu prawdziwej czekolady?". I zaczął eksperymenty. Co z nich, w połączeniu z potem już latami doświadczenia, wyszło? Z ochotą postanowiłam sprawdzić.

Dzika Czekolada Philippines - Regalo 80% to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao Regalo z Filipin.

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny zapach dość mocno palony, oddający słód i dym. A do tego słodką, charakterną whisky? Też nieco dymną, wplatającą subtelną, ale istotną słodycz karmelu. Obok czułam wyraziste wędzenie. Myślałam przede wszystkim o śliwkach, ale też jakby wędzonym ananasie. Wciąż na pewno bardzo soczystym. Lekki kwasek przeplatający to wszystko kojarzył mi się z czerwonymi owocami i świeżą, rześką kosodrzewiną. Stanowiła kontrast, gdyż wbrew pozorom czerwone owoce nie były takie rześkie... Wydawały się współtworzyć jakąś podwędzoną, miodową marynatę. Marynatę żurawinową? Taką wytrawniejszą (do mięsa, ale jeszcze bez samego mięsa), może pieprzną... Palona nuta podsunęła do tego solone orzeszki i sowicie wypieczone precelki.

Masywna, konkretna w dotyku czekolada sugerowała kremowość, a jej lśnienie dodatkowo to obiecywało.
Przy łamaniu jednak trochę zaskoczyła, bo nie była tak twarda, jak na to wyglądała. Trzaskała średnio głośno - raz głośniej, raz ciszej z racji tego, że po prostu miejscami była grubsza, miejscami cieńsza.
W ustach rozpływała się tłustawo mleczne, kremowo, ale zarazem trochę pyliście. Mimo bazowej gładkości. Rozpuszczała się średnio długo, odrobinę lepkawo i znikała rzadkawo.

W smaku pierwszy pojawił się kwasek. Jakby się zachwiał - rozwinąć się czy nie? Wtórowała mu słodycz. Ta już była pewniejsza siebie, ale jakby zgłuszona, średnio wysoka. Skojarzyła mi się ze słodzikiem, a potem przybrała na intensywności zmieniając się w miód w podwędzanej marynacie. Był jakby przygaszony.

Wyraźnie za to zaznaczył się subtelnie gorzki dym. Na razie jakby dopiero przyglądał się innym nutom.

W tym czasie kwasek zdecydował się zaserwować żółte egzotyczne owoce... Niezbyt jednoznaczne, acz doszukałam się na pewno ananasa. Mignęło skojarzenie z kiwano (pisałam o tym na Instagramie; w skrócie jak połączenie banana, kiwi i ogórka). Kwaśność epizodycznie nakręcała chyba cytryna. Przewinęły się niedookreślone śliwki. Niby świeże, ale... takie, z których właśnie robi się marynatę? Raz czy drugi wyłapałam owoce o wędzonych zapędach.

Słodycz zapomniała o słodziku, ale nie o jego rześkości i chłodzie. Przełożyło się to na wyobrażenie o syropie z agawy. Może samej agawie?

Obok rozszedł się bardziej palono-karmelowy motyw, wplatający karmelizowane orzechy.

Orzechy pekan? Karmelizowane w miodzie lub właśnie w syropie z agawy wplotły też swoją maślaność. Zebrało się przy nich sporo orzeszków arachidowych. Duet tychże orzechów na pewien czas wyszedł niemal na przód, po czym rozszedł się w maślaności i mleczności. One bowiem także napłynęły.

Kontrastowo, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do akcji wkroczył dym. Był gorzki i dosadny, przygłuszył słodycz i przedstawił słód. Słód i zboża... zbożowy, bardzo słodki alkohol? Whisky! Z nieco pieprzną nutą? Pomyślałam o niej z racji silnej karmelowo-miodowej słodyczy i wrażenia przygaszenia dymem.

Z dymu wyłoniły się owoce. Już nie wydawały się tak bardzo wędzone. Czułam niedookreślone czerwone... jakby przyprawione chili i pieprzem? Jeszcze przez moment w głowie siedziała mi marynata, acz potem przemknęły słodsze, choć też miejscami kwaśne maliny. Maliny, żurawina i... dzika róża. Owoce dzikiej róży wyskoczyły ponad wszystko, ich cierpkawy smak splótł się z kwaskiem... cytryny?

Kwaskiem kosodrzewiny na pewno. Jeszcze przez moment myślałam o owocach na krzakach, a potem już ewidentnie górskim otoczeniu z rześką, świeżą kosodrzewiną, wiecznie zielonymi, dzikimi krzewami. Słód i orzechy zmieniły się w gałęzie, drewno. A ten swoisty chłód, rześkość przypomniały o syropie z agawy i słodziku, które pod wpływem gorzkości, chili i dymu zmieniły się w słodko-ostrą lukrecję. Na końcówce właśnie ona okazała się bardzo ważnym graczem.

Gorzkość wyszła dość mocno palona, w czym zawarła pewne rozgrzewanie. Zebrało się sporo dymu, nawet popiół i węgiel.. Zwęglony słód? Dym bardzo harmonijnie zgrywał się z lukrecją. Miałam wrażenie, jakby lada moment miało zrobić się naprawdę pikantnie, ale... jednak zawisła tylko sugestia. Miodowy karmel - ten z orzeszków - wydał mi się w obliczu tego karmelizowany aż do goryczki. 

Lukrecja, chili i trochę pieprzu, wędzoność znów wywalczyły w owocach zgoła inny wydźwięk - do głowy przyszedł mi przecier z ananasa... z czymś. Z czerwonymi porzeczkami? Dziką różą? Podsycony cytryną bez wątpienia.

Posmak był... prawie cytrynowy. Niby cytrynowy, ale nie jednoznaczny. Kwaskawo-owocowo niedookreślony, trochę czerwono owocowy i jakby jakiś podwędzonych owoców - śliwek w towarzystwie czegoś egzotyczniejszego. Czułam dziką różę, ale też jakby miodową (już nie owocową) marynatę i solono-karmelizowane orzeszki, trochę drewna - kosodrzewiny. O rześkość zadbał ostry miód, słodzik i lukrecja... choć i ciężkość czułam. Dym, wędzenie wyszły na koniec dość cierpko, ale zaskakująco nie mocno.

Czekolada smakowała mi, a do tego zaskoczyła złożonością. Połączyła świeżość i ciężkość w pozytywnym sensie. Wywołała myśli o słodziku, agawie, a w końcu lukrecja czy ogrom dymu, marynaty i wędzenie ciekawie wyszły przy słodzie i owocach, które to czułam w różnej formie. Ananas, trochę cytryny, egzotyczne w tym chyba kiwano; niedookreślone czerwone, w tym żurawinowa marynata i dzika róża popisały się dynamicznością. Obecny, ale nienachalny kwasek, gorzkość na poziomie i jakby przygłuszona słodycz wyszły bardzo przyjemnie. Poszczególne bardziej maślane czy słodzikowe akcenty, parę nut niezbyt moich może mnie aż tak w sobie nie rozkochała, ale podobały mi się całościowo. Pikanteria, która jakby dopiero miała nadejść, wytrawność czy to marynaty, czy solonych orzeszków zaintrygowały. A kwasek świeżej kosodrzewiny bardzo mi z kolei do gustu przypadł. Spory zarzut mam jednak co do formy (nie podobają mi się takie kształty) i konsystencji - mimo masywności brakowało jej gęstości i była taka mlecznie tłusta.

Skojarzyła mi się trochę z cierpko-owocową, lukrecjowo-pieprzną Georgia Ramon 2000 Trees Philippinen Trinitario Puentespina Farm 78%, która to zaserwowała mi czerwone porzeczki, cytrynowe galaretki, pudrowe maliny; dym i orzechy pekan, a także sporo rześkości roślin, ziół. Ich charakter, choć inny, był poniekąd w pewnych kwestiach bardzo podobny.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od dzikaczekolada.pl
cena: normalnie cena to 25 zł za 90 g; wersja mini 40g - 15 zł
kaloryczność: 550,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

niedziela, 15 stycznia 2023

Georgia Ramon 2000 Trees Philippinen Trinitario Puentespina Farm 78% Dark Chocolate ciemna z Filipin

Po zbieraninie niesatysfakcjonujących, zacukrzających tabliczek nie w moim typie uznałam, że czas na taką, która wreszcie przerwała by gorszą passę. Co prawda do Filipin jako regionu nie pałałam szczególnym uczuciem, ale jednak przynajmniej zawartość kakao była miła memu sercu. Warto nadmienić też, że to specjalne kakao heirloom, niezwykle rzadkie, z z plantacji Puentespina. Rośnie na niej jedynie 2000 drzewek, co daje 150-200kg ziaren rocznie). To ponoć bardzo wilgotny region, znajdujący się dokładnie na równiku, co czyni go idealnym do uprawy kakao.

Georgia Ramon 2.000 Trees Philippinen Trinitario Puentespina Farm 78% Dunkle Schokolade / Dark Chocolate Limited Edition - Heirloom Cacao to ciemna czekolada o zawartości 78% kakao trinitario z Filipin, regionu Malagos, dystryktu Barangay Baguio, okolic miasta Davao; edycja limitowana. 

Po otwarciu uderzył soczyście-kwaśny zapach owoców dzikiej róży i cytryny o pudrowo-proszkowym charakterze. Pomyślałam o jakimś cukrze cytrynowym, a potem o suchych żelkach cytrynowych i takich w kwaśnym cukrze. Z owoców jednak mimo wszystko więcej nazbierało się czerwonych. Sporo porzeczek podkreśliły inne... ciemne jagody, może aronia. Mimo tego wszystkiego, całość była słodka. To przede wszystkim ogrom kwiatów - ja pomyślałam o różach i o kwiatach dzikiej róży... o całych krzewach i wreszcie o drzewach... czy bardziej drewnie. Ostatnie wiązały się bowiem z mocno paloną, aż dymno-popielną nutą. W trakcie degustacji na granicy pudrowej cytryny i "innych owoców czerwonych" doszukałam się pudrowo-słodkich malin.

Twarda tabliczka przy  łamaniu trzaskała-pykała średnio głośno, co do złudzenia przypominało strzelanie palcami. Wydawała się zbita i masywna, a przekrój był jakby w ząbki i ziarnisty.
W ustach rozpływała się bardzo powoli. Początkowo też była masywna i zbita, acz w końcu trochę ulegała i miękła. Zachowywała jednak zwarty kształt. Maziście pokrywała podniebienie. Okazała się bardzo szorstko-proszkowa, suchawa, choć zarazem jakby połowicznie soczysta. Nietłusta. Sprawiała wrażenie surowej, nieuładzonej do końca, a tylko częściowo; jak krem z piasku. 
Znikała trochę rzadko, zostawiając pyliście-ziarniste wrażenie. Lekko ściągała.

W smaku pierwszy uderzył karmel średnio palony, nieco cukrowy. Zaraz przybrał postać bardziej pudrową, przez którą pomyślałam o pudrowych cukierkach, cukrze pudrze... ale jakby cytrynowym?

Prędko odezwały się drzewa, zmieniające się w drewno i emanujące gorzkością. Nazbierał się przy nich dym i popiół. Ustanowiły spokojną, stateczną bazę, umacniając się. Pomyślałam też o krzewach, wnoszących trochę roślinnej lekkości. Podeszły do nich niepewne, surowe orzechy pekan.

Soczystość zaczęła się w tym czasie rozwijać, a cytrynowy puder przytoczył kwasek. Pomyślałam o kwaśnym cukrze z żelek, wyobraziłam sobie też pyliście-suche (?) żelki, pudrowe cukierki (nie jem takich rzeczy, to wyobrażenia). Tak jakby z lekką goryczką żelek i galaretek cytrynowych?
Na szczęście nie było jednak bardzo cukierkowo... O to zadbał jakby sucho karmelowy wątek.

W krzewy i soczystość nagle wstrzeliła się dzika róża. Czerwone, kwaskawo-cierpkie owoce z drobną słodyczą wyszły na przód. Miały w sobie coś wytrawnego. Zaprosiły do kompozycji cierpkawe i kwaśne czerwone porzeczki. Zajęły z nimi wiodące miejsce.

Choć nie było bardzo owocowo, bez dwóch zdań zebrało się więcej owoców. Te były słodsze, ale tylko niektóre nieco pudrowe - np. maliny... Do tego już normalne jagody... owoce leśne? Z czasem owoce oprószył kwaskawy cytrynowy puder, mimo że maliny i jagody (?) walczyły o słodycz. Dzika róża jakby się jedynie temu przyglądała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa znów mignęły mi orzechy pekan, ale nie tylko jako same surowe orzechy, a też delikatny i niemal maślany... krem z pekanów? Trochę drewna na moment je podkreśliło, a potem uderzyły paloną nutą. Dym i popiół zetknęły się z chwilowym złagodzeniem.

Przemieszanie tego wszystkiego zaobfitowało w myśl o przypalonych pączkach z nadzieniem z owoców dzikiej róży, jednak szybko ukryła się w zwęglonym drewnie i popiele. Te chwilowo roztoczyła niemal neutralność, gorzkawość była lekka, ale z czasem znów zaczęła rosnąć.

Wsparły ją krzewy dzikiej róży i bardziej drzewa żywe, nie drewno. Pomyślałam o roślinach, znów  pekanach i kwiatach. Kwiaty odpowiadały za słodycz i podsunęły jej trochę pekanom. Wyobraziłam sobie te orzechy z karmelem, jakby ktoś je lekko nim skropił, a ten już zastygł. Wydały mi się suchawe, a kwiaty... bardziej nieco pyliste, jak jakiś pyłek kwiatowy (nie np. suszone kwiaty). Wzrosła ich słodycz, a na zasadzie kontrastu wraz z nią gorzkość, nawet gorycz ziół. Na końcówce wniosły drobną pikanterię. 

Zioła otarły się o lekowo-goryczkowatą nutkę, po czym zatonęły w dymie. Ten był lekko cierpki, acz tonowany niemal maślanymi pekanami. Pobrzmiewała w nim jednak pewna pikanteria, ciężkość. Jakby pieprz i lukrecja?

W posmaku został właśnie dym, goryczką spleciony z trochę lekowymi ziołami oraz róża jako owoce dzikiej i trochę kwiatów, roślinność... Do tego czułam orzechy pekan i jakby cytrynowy puder. 

Czekolada była bardzo jednoznaczna i obrazowa. Dzika róża, dym i popiół oraz sporo czerwonych owoców z cytrynowym pudrem, żelkową goryczką wyszły ciekawie w zestawieniu z mocniejszymi zagraniami ziół, kwiatami czy drobną nutką pekanów. Nie podobał mi się jednak ten wydźwięk "słodkości" (nie, że słodycz, bo ta za wysoka nie była). Pudrowa suchość mnie nie przekonuje, ale nie mogę powiedzieć, by mi przeszkadzała. A jednak było i wytrawniej, i gorzko, i kwaskawo (nie kwaśno). Za słodko na pewno nie. Coś mi jednak w wydźwięku czasem się tam gryzło. A jednak mimo to, całościowo wyszło bardzo smacznie i ciekawie. Choć od dłuższego czasu nie oczekuję za wiele od czekolad z Filipin, ta na ich tle wyróżniła się pozytywnie.

Jadłam Georgia Ramon Philippinen / Philippines 75 % Sweetened with Coconut Blossom Sugar, która też końcowo potrafiła lekko przygryźć w język (ale owocami egzotycznymi, dzisiaj opisywana ewentualnie trochę przyprawami), była też dymna, drzewna, palona, ale o wiele kwaśniejsza za sprawą owoców egzotycznych (ananas, kiwi, multiwitamina), a do tego sporo w niej wypieków, karmelu i - mimo wszystko - rześkości. Nie powiedziałabym, że to ten sam kraj (ale w końcu inny region i rodzaj cukru).


ocena: 9/10
cena: 33,82 zł (dostałam zniżkę, cena półkowa to 45 zł za 50 g)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 12 września 2022

Theo & Philo Milk Chocolate Adobo mleczna 50 % z Filipin z toffi i pieprzem

Ta filipińska marka mnie nie ciekawiła, bo ewidentnie skupiają się na dodatkach i różnościach. Dostałam jednak jako gratis tabliczkę, której od razu muszę pochwalić opakowanie. Ten kogut jest przepiękny! Jednak to nie on jest tu gwiazdą. Marka Theo & Philo chce zamknąć smaki Filipin w tabliczkach wysokiej jakości. Do tego korzystają z najlepszych ziaren, jakie w Filipinach można dostać, z plantacji z Davao w Mindanao. To podobne położenie geograficzne, co ma Ekwador, więc idealne dla kakaowców. Nazwa marki ma rozwinięcie, warte uwagi (choć wg mnie wcale nie takie oryginalne). "Theo" to skrót od Theobroma Cacao, czyli nazwy kakaowca, a "Philo" wzięło się od greckiego "philos", czyli miłość. Założyciel Philo Chua chce dać szanse rozwoju lokalnym producentom, a światu pokazać właśnie serce Filipin. Stąd pewnie jedną czekoladę uczynił stylizacją na popularne tam danie Filipino Adobo, robione z kurczaka lub wieprzowiny, które marynuje się w occie, sosie sojowym, czosnku i czarnym pieprzu, by następnie w tej marynacie to dusić. Każdy region kraju ma ponoć swój sposób na to danie. Theo & Philo w wydaniu czekoladowym postanowiło zrobić coś i dla kobiet, i dla mężczyzn, podpierając się hasłem "do serca mężczyzny trafisz przez żołądek, to kobiety poprzez czekoladę". Uznali, że "upieką dwie pieczenie na jednym ogniu" i postarali się, by ich czekolada "smakowała toffi i zawarła w sobie dobre adobo". Przyznam, że jak to czytałam po raz pierwszy, skrzywiłam się. Poza tym, uważam, że jak robi się coś "dla wszystkich", przeważnie wychodzi efekt "dla nikogo". Prześledziwszy to wszystko, zrobiłam się sceptyczna. Sos sojowy w czekoladzie? Budził wątpliwości. Kiedyś jego odrobinę tolerowałam w wytrawnym jedzeniu, ale od lat go po prostu nie lubię. Kocham sushi i np. przeraża mnie myśl o zbezczeszczeniu kawałka tym sosem. 

Theo & Philo Milk Chocolate Adobo to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao z Filipin stylizowana na danie Filipino Adobo, czyli z kawałkami toffi (?) z masła z sosem sojowym i czarnym pieprzem.

Po otwarciu poczułam zapach mleczno-orzechowy, jakbym nachyliła się nad smakowym, brązowawym toffi i karmelem... Ten był dość palony, ale i słodki. Albo raczej nad jakimś orzechowo-toffi mleku smakowym. W tle odnotowałam maślany akcent i słoność z aż kwaskawo-cytrynowymi zapędami. Z czasem kwasek wydał mi się bardziej pochodzenia kakaowego, natomiast ogólna maślaność i słoność, a także toffi nasiliły się po przełamaniu. Wydało mi się to aż cukrowo słodkie, a jednak też specyficznie, osobliwie "nie czysto słodziusie".

Tabliczka w dotyku wydała mi się suchawo-proszkowa. Była nawet twarda, a przy łamaniu trzaskała / pykała. Słychać chrzęst i skrzypienie dodatków, którymi to mnie zaskoczyła. Proszkowy przekrój wzbogacony był bowiem mnóstwem sporych kawałków, kostek o twardawo-skrzypiącej strukturze. Nieco lśniły, acz kolorem zbliżyły się do czekolady. Dodano ich tak dużo, że trudno o kęs bez nich lub o niezahaczenie o nie.
W ustach rozpływała się powoli, trochę opornie. Była tłusto-kremowa, średnio gęsta i jakby chropowata. Nakręcała się w niej proszkowość. Z czasem dziwnie mieszała się z dodatkiem, że aż trudno powiedzieć, co było czekoladą, a co gładkawymi, powoli rozpuszczającymi się kawałkami. Twardawe były jedynie w pierwszej chwili, potem z ochotą miękły. Gięły się i kleiły do zębów (nawet niepodgryzane). Znikały minimalnie wolniej od czekolady. Szybciej gryzione trzeszczały / skrzypiały i obklejały zęby. Czekolada spomiędzy nich znikała dość rzadkawo i tłusto. Z czasem okazało się, iż na tych kostkach dodatku ulokowały się chrupiące drobinki i średniej wielkości kawałki mielonego pieprzu. Zostawał po wszystkim jako spore coś do chrupania.
Forma zlepka-ulepka, zostawiającego pieprz zupełnie do mnie nie przemówiła.

W smaku pierwsze pojawiło się masło ze słodkim tłem. Spłynęła mleczność, przywodząca na myśl mleko skondensowane / zagęszczone. Skojarzenie z nim szybko osłabiło echo soli, zgłaszającej swoją obecność (acz jeszcze nie mocno). Słodycz w tym czasie drastycznie wzrosła w karmelowo-cukrowym kontekście.  Na starciu wydała mi się przesadzona, choć nie była czysta. Wyraźnie poczułam też paloność karmelu, a także lekką gorzkość jakby skórek orzechów.

Po chwili wszystko to ułożyło się w maślany i palony karmel, a także toffi. Bardzo, bardzo maślane. Wraz z rozpływaniem się kęsa i wyłanianiem dodatków, masło nasilało się. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa obok słodziutkiego, maślanego i palonego toffi-karmelu, odnotowałam nieco bardziej wytrawną maślaność...  masła posolonego.

Pomyślałam o chłodnym maśle w kostce, bo w tle odezwała się lekka soczystość, rześkość. Wyłapałam cytrusową nutę, po czym i ona zmieszała się ze słonawym masłem. Toffi wciąż to opływało, acz też zrobiło się już bardzo słone. Słone toffi drapało w gardle cukrem i... pieprzem.

Epizodycznie pojawiała się ostrość i ciężki motyw czarnego pieprzu. Pewien gryzący, słono-wytrawniejszy element też promieniował od kawałków.

Pod koniec czekolada wydała mi się cukrowo-karmelowa, męcząco maślana i słodka w plastikowym sensie. Wtedy dodatki zupełnie ją zdominowały, pomagając sobie solą. Dodały do niej lekki, niemal nieuchwytny motyw sosu sojowego. To tu uplasowała się goryczka (wcześniej wydawała się bardziej kakaowa) - chyba bardziej palona? Masło i sos ten zaczął się mieszać z cukrem. Pomyślałam o daniach teriyaki, a więc w słodko-sojowej glazurze. Tu wyraźnie ze sporą ilością pieprzu, którego na koniec było tyle, że dominował - w końcu zostawał jako spore kawałki do pogryzienia

Po zjedzeniu czułam się przecukrzona, mimo że kompozycja nie była bardzo za słodka... Ona była po prostu irytująco słodka. Na poziomie gardła przesłodzenie też jakby się zaznaczyło, ale w gardle i na języku panoszył się głównie pieprz - to pewne. On jednak podparł się dziwnie cukrowością. Do tego masło umożliwiło temu wszystkiemu wyjść aż tak klarownie. Wtórowała temu słoność - może nie aż tak oczywista już po zjedzeniu, ale nie do przeoczenia.

Prędko odechciało mi się jedzenia tego. Po kostce siedziałam nad tabliczką skrzywiona i za nic nie mogłam znaleźć w niej zalet. Irytująco kontrastowa w każdym aspekcie. Twardo-tłusta i proszkowa baza, a także duży, gładko-miękki dodatek z chrupiącym pieprzem. Nuty soli, masła wyszły odpychająco. Słone toffi z wytrawniejszymi, pieprznymi plecami zadbały o to, że w kompozycji ciągle czułam zgrzyty. Sama czekolada raczej cukrowo-maślana, choć nawet z goryczką, nie wyszła zbyt dobrze, a plastikowo... o tyle bardziej, że o choćby kęs bez dodatku trudno.
Nie dość, że zebrała w sobie to, czego nie lubię, to jeszcze ani to dobra mleczna, ani nie kojarzyła się z żadnym daniem, a była po prostu jak toffi z solą i pieprzem, co w moim odczuciu już z zasady do siebie nie pasuje. Po mikroskopijnej ilości oddałam Mamie. Ona też szybko odpadła: "sama czekolada ot, nienajlepsza, ale na koniec coś chrupnęłam i straszny pieprz mnie uderzył, że po tej jednej kostce nie miałam zamiaru jeść ani trochę więcej. Nie mam co robić, a pieprz chrupać...". Reszta powędrowała dla ojca.


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam od Sekrety Czekolady
cena: -
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier trzcinowy, miazga kakaowa (25%), tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, masło, sos sojowy, pieprz czarny 

wtorek, 5 lipca 2022

Fossa Chocolate 70% Dark Rehoboth Estate Philippines ciemna z Filipin

Choć moje pierwsze spotkanie z singapurską marką Fossa było dziwne (chodzi o ciastka z karmelizowanego jajka, które były dodatkiem w Salted Egg Cereal), po 70% Dark Pak Eddy Indonesia nabrałam przekonania, że to nie tylko marka robiąca dziwne, wyszukane tabliczki z dodatkami, ale też oferująca zacne czyste. Wciąż nie przekonało mnie to do innych ich propozycji, ale po prostu tabliczki z dodatkami nie są tym, czego szukam (a już na pewno w tej cenie; za z dodatkami mogę zapłacić kilka złotych, by potem zjeść na wykładach). Obecnie jednak nie byłam pewna, czy Filipiny jako region pochodzenia kakao to to, czego szukam. Tu jednak, no cóż, z tym konkretnym kakao ciekawa sprawa, acz dowiedziałam się szczegółów dopiero po degustacji. Plantacja Rehoboth należy do przyjaciół (którzy zaczęli zajmować się kakao w 2015 roku) właścicieli marki Fossa. Specjalnie do tych czekolad, wyselekcjonowali ziarna z drzew starych i "rdzennych". Te rosnące na nich są znacznie mniejsze i ponoć wyrazistsze w smaku od większych i młodszych kakaowych braci. Nazwa plantacji odnosi się do błogosławieństwa, bo celem jej założycieli było i jest zapewnianie lokalnym farmerom godziwych wynagrodzeń, poprawa ich życia. Można więc powiedzieć, że to dla nich wszystkich bardzo specjalna tabliczka.

Fossa Chocolate 70% Dark Rehoboth Estate Philippines to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Filipin, z dystryktu Calinan, okolic miasta Davao, z plantacji Rehoboth.

Po otwarciu poczułam bardzo, aż przesadnie słodki zapach palonego cukru z odległą soczystością. W cukrze odnalazły się śliwki, acz w wydaniu cukrowo słodkiej nalewki i wina... o mocnych nutach śliwek? Wyraźnie czerwonego, ale z obecną słodyczą; może z kwiatowym echem. Pomyślałam o nim, bo i odrobinki drewna (beczek z winem?) doszukałam się w czasie degustacji. Zaplątało się trochę czerwonych owoców. Aromat odebrałam jako przesłodzony.

Twarda tabliczka przy łamaniu wydała mi się trochę krucha. Trzaskała bardzo głośno. Choć w dotyku sugerowała tłustą kremowość, zaskoczyła ziarnistym przekrojem.
W ustach rozpływała się łatwo i jedwabiście, delikatnie mięknąc. Robiła to bardzo, bardzo powoli, zachowując zwartość i kształt niemal do końca. Pokrywała za to podniebienie tłustymi smugami i wypełniała usta paroma drobnymi, soczystymi falami. Była tłusta w maślanym sensie i ogólnie gładka. Na koniec zostawiała jednak taninowe prawie ściągnięcie.

W smaku pierwsza ukazała się maślaność i zachowawcza, na pewno palona słodycz. Maślaność rozpłynęła się na wszystkie strony, tworząc łagodną bazę. Podkradły się do niej niejednoznaczne nuty... jedynie ledwie orzechowawe.

I runęła słodycz jako cukier. Cukier po chwili palący się nieco, stający się karmelem, ale mocno osadzony w bardzo słodkich, czysto cukrowych realiach. Wydał mi się pierwszoplanowy.

Nieśmiało w tle odezwała się soczystość owoców. Ledwo wydostawały się z cukrowej otoczki. Mignęły mi jakieś czerwone - za słabo, by sprecyzować. Pomyślałam też o czymś śliwkowym, ale zacukrzonym, że aż mało owocowym. Może cukrowo słodkiej nalewce śliwkowej? Albo bardzo słodkim winie czerwonym. Ze słodkimi nutami... kwiatów? Aż przytłaczająco słodkich.

Z czasem soczystości udało się trochę zrównać ze słodyczą. Śliwki były dojrzałe i choć niemal muląco słodkie, wprowadziły drobny kwasek. Wróciły owoce czerwone... Wino pomogło im, jakby je butelkując - właśnie jako nuty wina. Śliwkowe wino czy śliwkowa nalewka... Może nawet coś śliwkowego w jakimś maślanym cieście?
Pod maślanością kryła się też odrobina niejednoznacznych orzechów. Zabiegały o chociaż namiastkę gorzkości. Doszukałam się nawet odrobiny dymu z leciusią gorzkawością właśnie. Mimo wszystko, kompozycja prędko zaczęła drapać w gardle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa maślana baza wpuściła trochę ciastowości, pieczono-palonych nut, dodających leciutką gorzkość. Pojawiła się drobna nutka piernika jako ciasto lekko maślano-oleiste, gorzkawe od kakao i... może właśnie ze śliwkową nutą? Nasączone procentami?

I gdy o nasączeniu mowa, nagle znów niemożliwie wzrosła słodycz. Wszelkie soczystsze nuty zmieniły się w cukrową, koktajlową wiśnię, pomyślałam o owocach ususzonych i zleżałych tak, że aż z wytrąconym z nich cukrem. Mowa o daktylach i... ciemnych rodzynkach? Może rodzynki były w pierniku, ale jakoś się schowały. Daktyle za to splotły się z karmelem, zasładzając kompletnie i drapiąc w gardle. 

Wrócił karmel aka palony cukier, bo raczej tak o nich myślałam, przez moc i wrażenie przecukrzenia. Czerwone owoce próbowały go lekko... nasączyć? Trochę mieszały się z suszkami (nie wiedzieć dlaczego, pomyślałam o rodzynkach zrobionych z czerwonych odmian winogron), właśnie z daktylami. Te były aż paląco słodkie, podobnie jak karmel. Rozgrzewały.

Do rozgrzewania dołożył się też alkoholowy motyw. Wina i nalewki zagrały mocniej, nasączając piernik - sam w sobie stał się mało istotny, ale nuty alkoholu trafiły na przyprawy korzenne, budząc w kompozycji ostrość. Neutralny, orzechowo-maślany splot zmienił się pod ich wpływem w charakterniejsze drewno, jakby nasączone alkoholem.

W posmaku zostały nalewki, wino... Czułam więc śliwki w bardzo słodkim wydaniu, coś alkoholowego i rozgrzanie gardła, za którym to stała jednak głównie cukrowość i akcent daktyli. W nich znalazło się coś suszonego, ale na koniec słodycz wydawała się głównie cukrowa.

Całość wyszła o wiele za słodko. Powalająca cukrem, zaskakującym chwilami na karmelowo-daktylowy ton, ale i tak... oprócz tego leciutka soczystość śliwek, wina, nalewek i w zasadzie brak gorzkości - nie znalazłam niczego, co mogłoby to przełamać. Delikatna, maślana baza nie kupiła mnie. Końcówka alkoholowo-korzenna natomiast tak, ale to za mało by mnie zachwycić (na szczęście wystarczająco, by zrobić spokojnie kolejny kęs).
Jej słodycz i delikatność zupełnie nie pasują mi do nut, które genialnie sprawdziły by się jako mocno ciemnoczekoladowa siekiera.
Konsystencji się nie czepiam, bo choć idealna nie była, trudno jej coś zarzucić (wolałabym, by nie była tak maślano-tłusta, ale nie była tak bardzo za bardzo).

Maślane nuty i czerwone owoce jako para do czegoś, suszone czułam też w słodkiej (ale w punkt) Duffy's Philippine South Cotabato 70 %, ta jednak wykazała się cierpkością owoców (wiśni i goji), głębią słodyczy miodu i wreszcie mocniejszym, orzechowo-drzewnym smakiem. 
Z kolei bardzo delikatna (maślana, ciastowa), czerwonoowocowa (inne owoce), ale nie bardzo soczysta była też Benns Ethicoa Calinan - Philippines 72%. Za słodka, i choć z piernikowymi przyprawami oraz zacną nutą czerwonej herbaty, właśnie też jakaś niegorzka. Czuć podobieństwo regionu i... w zasadzie te były na jednym poziomie smakowym, ale Fossa wygrała konsystencją i formą.


ocena: 7/10
cena: 69 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier trzcinowy

niedziela, 8 maja 2022

Auro Chocolate Saloy Single Estate Philippine Origin 100 % Reserve 2018 ciemna z Filipin

Jakoś dziwnie się złożyło, że zanim przejadłam wszystkie posiadane Auro, nadarzyła się okazja kupna ich setki. Jako że zachwalana, zdecydowałam się. Lubię mieć przynajmniej jedną tabliczkę 100 % kakao w zapasach, na wypadek, gdyby na taką akurat mnie naszło. Zdarza się to niezbyt często, ale jednak. I zawsze wolałabym, by była to jakaś dobra, a tutaj... no niestety w wykonanie czegoś takiego od Auro wątpiłam. Ech. Kakao do wykonania jej zostało kupione z plantacji Enriquez Cacao Farm.

Auro Chocolate Saloy Single Estate Philippine Origin 100 % Dark Chocolate Reserve 2018 to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao (zbiór z roku 2018) z Filipin, z regionu Saloy, z okolic miasta Davao.

Po otwarciu poczułam, jakbym przeniosła się do lasu iglastego, gdzie mnóstwo szyszek i igieł leży na czarnej, nieco wilgotnej ziemi. Dosłownie czułam ich ostrość, specyficzną, iglastą pikanterię lekko zmieszaną z kwaskiem. Na pierwszym planie, zrównane z tym wszystkim, były też wiśnie. Zwłaszcza w trakcie degustacji rozgościły się tam na dobre, chwilami niemal dominując. Igliwie mieszało się z lekko ziołową, goryczkowatą nutą. Wiśnie wydawały się lekko podkręcone cytrusowym... kefirem? Na pewno odnotowałam kwaskawo-soczysty motyw. Może twarożku ze skórką pomarańczy?

Bardzo, nieprzyjemnie twarda tabliczka przy łamaniu głośno trzaskała. Kojarzyła się z nieprzystępnym kamieniem.
W ustach rozpływała się bardzo długo. Niemal do końca utrzymywała twardość i zbitość, a co za tym idzie masywność i ciężkawość. I choć przekrój sugerował ziarnistość, okazała się gładka. Przypominała niezbyt dojrzałe awokado, z tym że wypuszczała z siebie ciężko-oleiste smugi, zostające na podniebieniu. Kojarzyły się trochę ze smarem, trochę z kleistą smołą. Z czasem kumulowały się jako lepka, przytykająca gęstwina. Całościowo pozowała na ciężką, choć realnie taka bardzo-bardzo ciężka nie była.

W smaku pierwsza rozeszła się łagodna smolistość. Przygotowała miejsce dla kwasku i gorzkości. Polał się olej orzechowy, jakby wytłoczony z nieokreślonej mieszanki orzechów i pestek, a także wpisujący się w gorzkość. Jednocześnie niósł łagodność... orzechów laskowych? I... nutę piniowych, może pestek słonecznika (których świeżość budziła wątpliwość?)?

Nagle uderzyły drzewa. Kwasek zaskoczył na ich zielone, ostre igiełki, a same drzewa przejęły gorzkość. Drzewa drzewami poganiane przyozdobiły się ziołami. Także one przejawiały cierpkość i goryczkę. Najpierw pomyślałam o ziołowych olejkach i aptecznej nucie, za którą zaczęła wzrastać słodkawość. Mdława nuta oleju nabrała w tle pewnej dynamiki - do głowy zaczęły mi przychodzić oliwy, oleje z ziołami (raczej wyobrażenie).

Iglasty las zmienił się w stroik z iglastych gałązek przyozdobiony plastrami suszonych pomarańczy. Odnotowałam kwaskawo-korzenną ostrość. Pomyślałam o specyficznie rześkiej szałwii, może ostrzejszym zielu angielskim... W kwasku pojawiła się soczystość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa popłynęły wiśnie. Niosły kwaśność, zagospodarowały cierpkawość i ubrały je w specyficzną, poważną słodycz dojrzałych owoców. Kompozycja zrobiła się zaskakująco słodka, że aż pomyślałam o... dżemie, konfiturze wiśniowej? Trochę korzennej tudzież jako konfitura dodana do herbaty?

Oleistość orzechów (pinii?) zdawała się nieco rozmywać nuty, ale pod wpływem tych soczystych kwaśności z czasem zmieniała się w kefir i nabiałowość. Choć najpierw był to mdławo-tłusty nabiał, nabrał charakteru. Jak kefir wiśniowy, twarożek z pomarańczą i innymi cytrusami. Z ochotą podtrzymywały naturalną słodycz. Kontrastowo uwypukliła ją lekka pikanteria ni przypraw, ni ziół (kiedyś czytałam o indyjskiej przyprawie mahlab, czyli sproszkowanych suszonych pestkach wiśni wonnych - nie miałam z tym do czynienia, ale może to jakieś takie dziwo?). Cytryna podkręciła kwaśność, a że sporo w tym wciąż było skórek i goryczki, pomyślałam o cytrusowo-kwaskawej smole.

Smoła na koniec mieszała się z gorzkawymi, piołunowatymi ziołami. Ziołami, które porastają żyzną ziemię, gdzieś na uboczu lasu. Wmieszane, wdeptane były w nią igiełki, szyszki, stara kora... Pomyślałam też o orzeszkach piniowych i pestkach / nasionach. Choć wciąż z lekką ostrością zaznaczającą się w gardle (jakby ziołowego pieprzu?), w ustach w pewien sposób niosło to łagodnienie.

Ziemia wyciszyła, uspokoiła kompozycję i zmieszała się na końcu z wątkami nabiału. Pozbierała je po prostu w delikatną mleczność.

Po zjedzeniu został posmak drzew, a dokładniej ich korzeni i tego, co odpadło, zostało wdeptane w czarną ziemię; pewna ostrawość, ale i oleistość... też ostrawa, goryczkowata i jednocześnie orzechowo-oleista.

Całość w zasadzie wyszła smacznie. Kwaśność cytrusów i nabiału, cały las iglasty, wiśnie i pomarańcze wyszły przyjemnie z goryczką drzew. W zasadzie oleistość też jakoś nieźle smakowała (nie czystym olejem), ale było jej zdecydowanie za dużo w stosunku do innych motywów, więc koniec końców wyszła nieprzyjemnie. Struktura podobnie - nie podobała mi się, ale nie była zła.
Czekolada okazała się jeszcze w miarę przystępna jak na setkę, ale z wyraźnymi wadami takowych. Trochę... uboga w nuty czy raczej ich głębię.

Zioła i pestki / nasiona czułam też Auro Regalo 85%, ale w tamtej jako one same i bardzo konkretne (+inne nuty), w dzisiaj opisywanej jako olej z nich; wiśnie i jogurt wiśniowy, cytryny i drewno z orzechami kojarzyły się z Saloy 70%, jednak... tamta była bogatsza w nuty, bardziej gorzkawa i choć chwilami słodziuteńka, to jednak ciekawsza, dynamiczniejsza i smaczniejsza od dzisiaj opisywanej.


ocena: 8/10
cena: 33 zł (za 60g; cena półkowa)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa

sobota, 23 kwietnia 2022

Benns Ethicoa Vung Tau - Vietnam 72% ciemna z Wietnamu

Marka Benns u mnie źle zaczęła. Na wstępie podpadła mi formą i wyglądem; tym, że była niewygodna do jedzenia, a w smaku słodka. I cóż po zachwycających opakowaniach? Przynajmniej tego nie mogę im odmówić. Uznałam, że wezmę się za nie raczej prędzej, niż później. Wszak od leżakowania w szufladzie lepsze się nie zrobią, a "sterczące ramki" nie wypełnią się czekoladą. A może przynajmniej smak miał mnie zaskoczyć... chociaż trochę? Zdecydowałam się na region intrygujący mnie i smaczny, wytrawniejszy. No już jakby Wietnam przesłodzili... Niby wszystko mogło się zdarzyć, ale co tam. Wpisuje się to w piękno odkrywania ciemnych czekolad.
Z informacji producenta wynika, że kakao do tej tabliczki kupili od pana Trana Van Thanha, stacjonującego w Vung Tau, portowym mieście prowincji Ba Ria (południe Wietnamu). Ma on 15-letnie doświadczenie w uprawie kakao.

Benns Ethicoa Vung Tau - Vietnam 72% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao trinitario z Wietnamu, z prowincji Ba Ria, okolic miasta Vung Tau.
Czas konszowania to 72 godzin.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach miodu leśnego - niczym prosto z leśnej, ukwieconej polanki. Wydawał się aż lekko drapiący, rozgrzewający. Bardzo wyraźnie zaprezentowała się też melasa. Skoro las, pojawiły się drzewa. Połączyły się z melasą, obfitując w ciastka korzenne albo trochę orzechów w cynamonie. Kompozycja wydała mi się lekko mleczna, lekko... suszono-ciepło owocowa. Morelowa? Mimo wytrawniejszej sugestii, głównie słodka. Zwłaszcza w trakcie degustacji cierpkawej słodyczy dodały jej jakby nieco fermentujące czerwone owoce (porzeczki?).

Czekolada już wyglądem nie zachwycała, bo nie dość, że o niewygodnym kształcie: cienizna z wysokimi "ramkami", to jeszcze jasna jak ciemna mleczna. Przy łamaniu lekko chrupała, robiąc to, gdzie jej się podobało (nie po liniach). Mimo pewnej delikatności, sprawiała wrażenie względnie twardej; może trochę kruchej.
W ustach szybko miękła, ale rozpływała się w średnim tempie. Wykazała w nich pewną masywność i zbitość. Kawałek wyginał się, upuszczając tłuste, zawiesinowate smugi. Gdzie czekolada była cieńsza, tam w ogóle jakoś szybko... nawet nie to, że się rozpływała, co znikała. Była gładka. A znikała jak woda, nic nie zostawiając.

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz lukru. Rozchodziła się, pewna siebie, po ustach, budując skojarzenie z miodowym lukrem. Z czasem właśnie w miód się zmieniła. Była mimo to w pewien sposób lekka, kwiatowa.

Prędko zaznaczył się motyw ciastek. Nieco wytrawniejszy w pierwszej chwili, potem coraz bardziej melasowy. Musiały to być jakieś dość tłuste i masywne, twarde. Dołożyły się do słodyczy, ale wplotły też sporo ciepła, korzenności. Ona zaczęła nieco ocieplać język. Ciastka melasowo-korzenne zaprosiły drzewa.

Z boku nieśmiało odezwały się czerwone owoce... jakby czerwone porzeczki z wyciętym kwaskiem? Też w wydaniu lukrowym, pudrowym. Jak porzeczkowy lukier? Zalukrowione czerwone owoce... Albo czerwony dżem, w którym ktoś pomylił proporcje cukru i owoców. Ewentualnie dosładzany sok porzeczkowy? Wszystko to było mało jednoznaczne.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drzewa wyszły na pierwszy plan. Oprócz nich słodycz oczywiście też była bardzo wysoka i wszechobecna, ale w pewnym momencie to właśnie drzewa przyciągnęły uwagę. Podkreśliła je korzenność, cynamon. Las, masywne pnie i... trochę orzechów. Te zaczęły jeszcze bardziej kompozycję łagodzić. Musiały to być jakieś tłuste, niemal oleiste - makadamia najpewniej. Tłuszczowość rosła, chwilami chyliła się ku śmietance.

I właśnie śmietanka mieszała się z owocami. Namiastka czerwonych tonęła w niej i dosłodzeniu... Jakby tak wymieszać owoce ze śmietanką i zasłodzić. Raz po raz zahaczało o cukier / lukier (co odlegle mignęło jakąś słodką bułeczką z owocowym nadzieniem i lukrem), ale trzymało się raczej miodu. Z leśnej polanki, skrytej wśród konkretnych drzew. Rozgrzał nieco jak przyprawy korzenne, których szczypta także cały czas pobrzmiewała. Kwiaty z polany zaczęły się jednak zmieniać w coś podsuszonego, soczystego (owoce?).

W tym czasie oleistość i słodycz przerobiły pod koniec drzewa w ciastka korzenne, takie bardzo oleiste. W ciastka... z orzechami? Dużo było w tym masła, aż pewna wytrawniejsza neutralność. Ciepłe tony wśród owoców podszepnęły jakieś suszone owoce.
Pomyślałam o mulistej i jakiejś słodszej wersji moreli czerwonych i... jednak wciąż czerwonych porzeczkach, ale nie tylko. Może z odrobinką wiśni? I jakby podfermentowanych i słodkawych? Doprawionych cynamonem? W tym splocie zjawiła się cierpkość, może nawet zbliżająca się do gorzkawości.

Właśnie cierpki, drzewno-maślany, leciutko owocowy (ale w miarę wyraźnie czerwono... chyba nawet porzeczkowy) został posmak. Byłby dość wytrawny, gdyby nie ogólne przesłodzenie, należące do miodowego lukru, miodu i dziwnie słodkich owoców. To przełożyło się na skojarzenie z przesłodzoną, tłustą bułeczką z owocami, które przez otoczenie wydają się aż niejednoznaczne. Czułam ciepło w gardle, więc może była to nie tylko przesłodzona, ale jeszcze ciepła bułeczka.

Całościowo czekolada miała przyjemne zapędy i... z przyjemności na tym koniec. Co z tego, że czuć w niej smakowite drzewa, melasowo-korzenne ciastka i kwiatowo-leśny miód, skoro wszystko przytłoczyła słodycz lukru, miodu i aż cukrowa? Czekolada wyszła głównie słodko, bardzo łagodnie w maślano-tłustym sensie, bez gorzkości, a jedynie z lekką cierpkością. Owoce niczego nie przełamywały, bo same były mało wyraziste i słodkie. Niezbyt podobały mi się nuty głównie czerwonych porzeczek, maślana neutralność, orzechy makadamia. Nuty, na które liczyłam (drzewa, obiecywane przez producenta morele), nie domagały. Wyszła nudno. W dodatku nieprzyjemna struktura i irytująca forma.

"Melasowo-wytrawniejsze ciastka" Benns odlegle skojarzyły mi się z krakersami graham Morina Vietnam Thanh Long 70 %, ale ogólnie czekolady są nie do porównania - pod względem nut niewiele miały wspólnego (chociaż może też ta "przejrzałość" owoców?). Drzewa, jogurt Erithaj Cho La Mono-Plantation Vietnam 70 % można by podciągnąć pod śmietankę i drzewa Benns, ale... tamte były esencjonalnie, wyraziście ciemnoczekoladowe. Mimo wysokiej słodyczy, odpowiednio dosadne w charakterne nuty.


ocena: 6/10
cena: 25 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy 

czwartek, 31 marca 2022

Benns Ethicoa Calinan - Philippines 72% ciemna z Filipin

Jestem daleka od kupowania czekolad plantacyjnych dla opakowań, ale bardzo mnie cieszy, gdy są piękne. Choć kupując tabliczki Benns nie wiedziałam nic ani o marce, ani nie wiedziałam, jak wyglądają, zachwyciło mnie, co znalazłam w przesyłce. Opakowania, choć nie w mojej kolorystyce, zapierały dech w piersiach. Piękne, kolorowe, ale subtelnie i ze lśniącymi detalami (np. na dzisiaj przedstawianej pracujący na polu Filipińczycy), które dostrzega się dopiero po chwili. Benns Ethicoa (dla świata Ethical Cocoa) założono w 1973, by wspierać i kontynuować naturalne metody produkcji kakao. Współpracują bezpośrednio z farmerami z poszczególnych regionów. Uważają, że każdy powinien być sprawiedliwie wynagradzany za swoją pracę, więc wspierają lokalnych, małych azjatyckich producentów, którzy przywiązują wagę do jakości kakao. Tym samym Benns poprawiają ich życie, a sami mają kakao z konkretnych, interesujących azjatyckich regionów. Na stronie Benns można przeczytać o każdym farmerze, z którym współpracują. Np. z dystryktu Calinan (Davao, Philippines) to Michael Tan pochodzący z Singapuru. który ze swoim kakao stacjonuje w okolicy Poblacion w centrum miasta. Kupuje jeszcze mokre kakao, po czym przygotowuje je. Ziarna fermentują w drewnianych skrzyniach, suszą się na słońcu... I tak oto wypuszcza góra 20 ton kakao miesięcznie. Choć nie jestem pewna, nie znam się za bardzo, to wydaje się to sporo, mimo że jeszcze przemysłową ilością nie jest. Podobną wypuszcza Zotter, który nie zajmuje się produkcją masową, ale jak na bean-to-bar jest bardzo dużym producentem.

Benns Ethicoa Calinan - Philippines 72% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Filipin, z regionu Davao, z dystryktu Calinan.

Po otwarciu poczułam zapach czerwonych owoców i śmietanki. Przewinął się przez nie drobny kwasek, jednak prędko ustabilizowały się jako słodkie, dojrzałe granaty i poziomki, śmietanka zaś obrała słodką drogą. Może... śmietankowego karmelu? Albo śmietankowo-maślany splot surowej masy na ciasto karmelowe... Pojawiła się też goryczkowata cierpkość, chyba kakao, więc pomyślałam o masie na karmelowe blonde-brownie - to jednak skojarzenie ulotne (jakby blonde, ale z kakao; nigdy nie jadłam, więc to wyobrażenie). Wśród owoców z czasem doszukałam się też charakterniejszej, soczystej czereśni wielkiej i ciemnej z nieco... podsyconą soczystością, za czym stały cytrusy? To... soczystość herbat owocowych, coś kwiatowego. I znów - goryczkowatego? Pomyślałam o kakaowej herbacie, herbacie z nibsami kakao i suchych piernikach. Takich najzwyklejszych, bez czekolady. Ale może podanych do herbaty?

W pierwszej chwili czekolada wystraszyła mnie wypukłościami na spodzie, bo wiedziałam, że Benns w ofercie ma z każdego regionu wariant czysty i z nibsami, a skład tej wyglądał: "cocoa nibs,..."  zamiast "beans". Na szczęście jednak okazało się, że po prostu czekolada się chyba tak krzywo ulała.
Jasna, kojarząca się raczej z ciemną mleczną, tabliczka już z wyglądu znalazła się u mnie na cenzurowanym. Cienkie kostki z wysokimi "ramkami" to chyba najgorsza możliwa forma. Przy łamaniu wydawała chrupnięcio-trzaski. Przez formę wydawała się nieco krucha. Łamała się nie po liniach, przez co była raz twardsza, raz mniej. Sprawiała wrażenie delikatnej.
W ustach rozpływała się w średnim tempie, prędko mięknąc. Tam, gdzie był cienko, oczywiście znikała szybciej, pozostawiając smutek. Zmieniała się w rzadkawy, tłustawy krem. Miała w sobie dziwny poślizg, acz okazała się znacząco drobnoziarnista. Rzedła i znikała ba nic, zostawiając odczuwalną tłustość i szorstkość. Zero przyjemności. 

W smaku pierwsze pojawiło się mleko, budując delikatną bazę. Narosła w nim tłustość, przytaczając śmietankowość. Było to bardzo łagodne i naturalnie słodkawe.

Po chwili pojawiły się także słodkie (ale w sposób bardziej "esencjonalny") czerwone owoce: dojrzałe poziomki ze wspomnień z dzieciństwa oraz truskawki. Słodkie, słodziutkie... Aż nagle soczystsze w egzotycznym klimacie. Poczułam owoc granatu, w którym zaznaczyły się cierpkawe pestki. W tle mignęły czereśnie. Wielkie, ciemne i słodkie, soczyste, a jednak... udające kwaskawe wiśnie. Owoce zaczęły przejawiać lekką cierpkość. Pomyślałam o... herbacie ze skórką np. grejpfruta? O cytrusowej nutce?

Odrobinka kwasku jednak i tak tonęła w słodyczy. Po paru chwilach ta wzrosła znacząco za sprawą karmelu. Wniósł prażoność, paloność - ciepło. Wyobraziłam sobie suche pierniki, wypiekane pierniczki-ciastka "korzenne ludziki". Przyprawy do piernika nie były mocne, ale wyczuwalne. Lekko cierpkawe? Wśród nich na pewno plątało się sporo palono-cukrowej, ciężkawej słodyczy. Mieszały się z nieco gałązkowo-drzewną nutą. Jakby tak do suchych ciastek przyniesiono herbatę? A przy niej trzymała się cierpkość owoców - soku z grejpfruta? W herbacianości narastał motyw fusów i drzew. Suchych i jakby zawilgoconych...?

W połowie rozpływania się kęsa i aż do końca karmel zmieszał się z czerwonymi owocami. Było bardzo słodko. Choć poziomkowo-granatowy splot zahaczał o kwasek czereśniowo-cytrusowy, choć w owocach trwała pewna cierpkość... to jednak kompozycja i tak była bardzo delikatna. Herbatę czułam owocową, ale... nie tylko. Także taką drzewną, aż kakaowo-ziemistą - chwilami, odlegle kojarzącą się z czerwoną herbatą. Soczystość wkomponowała się w nią, a bazowa mleczność...

Skupiła się na tłustości. Śmietankowo-maślana, pod wpływem słodyczy i ciastek, zmieniła się w surową masę na ciasto. Jakieś ciężko-karmelowe ciasto chyba. Wyobraziłam sobie ciasto typu blonde. Może ciasto w pierwszych minutach pieczenia? Bo znowu ciepło nieco zagrało. Przy kwasku i cierpkości pomyślałam o ziarnach kakao, nibsowości... Może o karmelizowanym kakao? I o drzewach. Drzewnych herbatach? Kakaowych herbatach? Łagodzonych jednak przez maślaność i śmietankowość.

A jednak w posmaku to swoista cierpkość drzew, piernikowych przypraw (nawet z leciutką ostrością?) zostały. Z pewną... chęcią wniesienia ciepła? Ciastek, ciepłej herbaty o niemal ziemistych zapędach...  Poczułam też cierpkość czerwonych owoców. Już bliżej nieokreślonych. 

Całość była bardzo delikatna (śmietanka, maślaność, suchociastkowość), a mimo sporej ilości owoców (poziomki, granat, różne czerwone, trochę cytrusów), nie była obłędnie soczysta. Trochę cierpkości drzew, herbat, przypraw nie przełożyło się na gorzkość. Wyszła głównie słodko. Słodycz i śmietankowość przygłuszyły nutę herbaty. A to w niej drzemał potencjał. Wydaje się, że czułam czerwoną (kocham), aż ziemiście-kakaową, ale jednak trudno było ją uchwycić.
Rozczarowała mnie, a nawet zirytowała, także formą. Niewygodna i irytująca, ale to nie wszystko. Przez to, jak cienka w większości była, smaki rozchodziły się jakoś tak nie po mojemu... słodycz chwilami jakoś bardziej zwracała na siebie uwagę, całość szybko znikała, że trudno było w pełni nacieszyć się tymi lepszymi nutami... Szkoda. Zrobiona tak sobie, nacisku nie położono na te nuty, które bym sobie życzyła. Bardzo boli mnie jej forma. Jestem ciekawa, czy w przypadku innej, nuty by się inaczej rozłożyły. Jest na to ogromna szansa, bo w kęsach z "ramką" i tam, gdzie na spodzie były wypukłości, smak rozchodził się o wiele lepiej, czekolada dłużej pozostawała w ustach. Cały punkt po złości odjęłam za niefunkcjonalną (głupią!) formę / kształt. Smakowo to co najmniej 7.

Jej nuty miały w sobie zarówno coś z Auro Saloy 70 % (czerwone owoce Auro to wiśnie, tu znacznie słodsze, Auro to jogurt), jak i Auro Paquibaito 70 % (cierpkość owoców, acz innych - Auro to raczej czarne niż Benns czerwone, drzewa).


ocena: 6/10
cena: 25 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 593 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy 

poniedziałek, 21 marca 2022

Auro Chocolate Tupi Philippine Origin 70 % Reserve 2018 ciemna z Filipin

Tkwiłam w rozczarowaniu paroma markami, a więc Lindtem, którego miałam za w porządku jako zwykłe czekolady, a który mocno się pogorszył, Firetree z cudowną otoczką, za którą nie nadąża dobra czekolada, a także 100%Czekolady, o których pomyślałam, że może są kolejną dobrą polską marką jak Beskid, a tu jakaś kiepskie wykonanie. Pomyślałam, że warto powykańczać te zawodzące, by z czystą głową poznawać nowe marki (które w szafce już czekały). Stąd właśnie wreszcie ta recenzja - tabliczki, którą przekładałam w czasie, bo najzwyczajniej nie spodziewałam się po niej niczego dobrego. Szkoda, że w dniu zakupu tak nie myślałam (bo nie znałam jeszcze za dobrze marki).

Auro Chocolate Paquibato Single Estate Tupi Origin 70 % Dark Chocolate Reserve 2018 to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Filipin, z regionu Tupi, z prowincji South Cotabato.

Po otwarciu poczułam zapach słodko-soczystych wiśni i czerwonego wina oraz słodkich cytrusów, głównie pomarańczy w formie dżemu pełnego skórek tychże. Może i wiśnie były dżemowate? Ten zaś nasączony winem? Przeplatała się przez to egzotyczna nutka, a w tle wyraźnie zarysowały się drzewa i coś wędzonego. Wytrawniejszego, czerwonego... może właśnie też nasączonego czerwonym winem? Pomyślałam także o dziwnym, niesłodkim marcepanie... Kokosie? Niesłodkim marcepanie kokosowym (czymś odlegle kojarzącym się z niesłodką wersją Zottera Coconut Marzipan). To znów niemal śmietanowy kwasek... też wiążący się z kokosem jak kokosowa alternatywa dla śmietany? Mimo ewidentnie niesłodkich nut, obok nich czuć właśnie wysoką słodycz. Dwudzielność zapachu wydała mi się dziwna. W słodkiej części oprócz owoców czułam też śmietankowy karmel, który w zasadzie wszystko jakoś trochę spajał.

Twarda i masywna tabliczka przy łamaniu wydawała głośne trzaski, przypominające huki armat.
W ziarnistym przekroju dostrzegłam połyskujące kryształki.
W ustach okazała się gładka, a przynajmniej do pewnego momentu. Z czasem pojawiało się trochę drobinek. Rozpływała się bardzo powoli, trochę niechętnie. Z czasem nieco się gięła, acz nieznacznie. Niemal do końca zachowała swoistą twardość i kształt. Opływała niczym zbite, twarde lody coraz to kolejnymi, nieco wodnistymi, nietłustymi falami. Była dość... sucho-ziarnista, a przy tym upuszczająca wodę i znikająca jak woda. Na koniec lekko ściągała.

W smaku pierwsza pojawiła się słodka pomarańcza. Wzbogaciła się o goryczkę skórki i włókien, po czym wzrosła słodycz i je także zasłodzono. Zupełnie jakby szybko przerobić ją na dżem z ogromną ilością skórek... Albo "ukandyzować" je?

Pomarańczę opłynęła pewna mleczność... Dodatkowo umożliwiła rozwinięcie się słodyczy. Do głowy przyszedł mi owocowy, bardzo słodki sernik.

A jednak i kwaśność, dość soczysta, zaznaczyła się w tle. Należała do cytrusów i ogólnie egzotycznych (żółtych?) owoców. Pomyślałam o cytrynie, podkręcającej... jakieś kwaskawe, choć kandyzowane owoce.

Prędko pojawiła się także gorzkawość niezwiązana ze słodyczą i owocami. Kręciła się przy niej podwędzona nuta. Obie pomykały wśród drzew. Pojawiła się wśród nich nuta z zapachu: niesłodki marcepan. Wydał mi się za to nieco alkoholowy, nieco... kokosowy? Jak marcepan z wiórków kokosowych (wyobrażenie) albo jedno z drugim, dziwnie połączone? W kokosie też kryła się pewna goryczka. Może taka... drzewna? Sam kokos nie był zbyt jednoznaczny i mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydał mi się wyraźnie mleczny.

Odnotowałam subtelny kwasek owoców... bardziej cierpkawych, choć wciąż słodkich. Pomyślałam o wiśniach podchodzących pod czerwone wino. Ewentualnie słodko-kwaśny dżem, podkręcony nim.

Lekki kwasek zagrał wówczas... śmietaną? Tylko że... jakby jej kokosową alternatywą? Dziwna cierpkawość pojawiła się także przy niej, ja zaś pomyślałam o... "podwędzonej mleczności"? Dziwaczne nuty zaczęły się jednak zaraz mieszać z owocami.

I nagle słodycz gwałtownie wzrosła. Wyszła cukrowo. Owoce wyraźnie się skandyzowały. Myślałam o zacukrzonej pomarańczy i jakiejś cukrowej odsłonie mango. Może też kandyzowanego? Pudrowo-cukrowego... Aż cukierkowego? Ale jakby w ciepło-alkoholowym sensie? Znów pomyślałam o dżemie z alkoholem, bardziej jednak jakimś koloru pomarańczowego (z pomarańczy? ale też z innymi owocami). Egzotyczne i cytrusowe owoce wydały mi się strasznie przecukrzone, a jednak zmieszane z echem mlecznym... Mignęły mi żelki z białym spodem, potem raczej twaróg (w sensie, że... kanapka z nim i dżemem?) czy nawet sernik z dżemowatym czymś (wsadem? warstwą?).

Wiśniowe nuty pod koniec też zeszły się z mlecznością - wiśnie zrobiły się jogurtowe jak... przesłodzony jogurt wiśniowy. Nie wykluczam, że jakaś jego kokosowa alternatywa. Przy tym znów pojawiło się trochę drzew. Moje myśli krążyły wokół łupiny-skorupy kokosa, wokół... cierpkawych, ale delikatnych, dość jasnych drzew. Za tym łagodnieniem odnotowałam swoistą pikanterię... czy to alkoholu (wina?), czy przypraw. Korzennych m.in. z chili? Ich rozgrzewanie mieszało się ze słodyczą i cierpkawą nutą drzew. Słodycz była przesadzona i tak, a jeszcze znów odezwał się wręcz śmietankowy, cukrowy karmel.

Akurat, by właśnie jakaś cukrowo-karmelowa śmietanka, "ucukrzone owoce", a więc egzotyczne, pomarańcze i wiśnie w cukrowym, łagodnym wydaniu zostały w posmaku. Czułam także drzewa i lekko wędzony motyw, ale wydawał się marginalny. Cierpkość czy tanina pobrzmiewała niepewnie.

Całość wydała mi się przesłodzona i irytująco niezgrana, aczkolwiek wciąż w porządku. Niesłodkie nuty czuć (drzewa, marcepan, kokosowość), nawet kwasku nie brakowało (wiśnie, cytrusy i inne owoce; a także mniej miła śmietana), jednak i tak wyszło cukrowo jak zacukrzone owoce. Może to kontrast... ale... także struktura była męcząca. To było takie... spokojne, zbyt delikatne. Wszystko złożyło się na kompozycję nieco męczącą właśnie. Niby nie mam do czego się czepiać jakościowo, a jednak coś mi w tym nie grało. A potencjał był - w miarę obiektywnie pewne nuty były nawet bardzo intrygujące (niesłodki marcepan - dziwne, acz raczej pozytywnie; kokosowa alternatywa śmietany - nienawidzę śmietany).
Ta Auro w zasadzie wyszła podobnie do drzewno-winnej Auro Paquibaito, która była jednak słodka w mniej irytujący, odstający sposób (miodowo), a intrygowała dziwnie bambusowymi nutami.
Wiśnie, wino, palone drewno i dynamiczne owoce, jogurt czułam też w Auro Saloy, która zaś była nieporównywalnie lepsza od obu.


ocena: 7/10
cena: 25 zł (za 60g; cena półkowa)
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier muscovado, tłuszcz kakaowy