środa, 18 października 2023

Dzika Czekolada Philippines - Regalo 80 % ciemna z Filipin

W Polsce jest niewiele producentów dobrej czekolady - z większych w zasadzie jest tylko Beskid, odkąd Manufaktura Czekolady odbiła w bardziej masowym kierunku. Zupełnie przypadkiem trafiłam na stronę malutkiej manufaktury z Mazur o nazwie Dzika Czekolada. Od razu zainteresowałam się, a bardzo optymistyczny właściciel marki zgodził się wysłać mi coś do testów. Ponoć inspiracją była kuchnia jego babci, w odniesieniu do której od dziecka, jak sam napisał: "gdy przygotowywałem domową czekoladę, rodem z PRLu, zacząłem się zastanawiać: czy jest już możliwe przygotowanie w przeciętnym polskim domu prawdziwej czekolady?". I zaczął eksperymenty. Co z nich, w połączeniu z potem już latami doświadczenia, wyszło? Z ochotą postanowiłam sprawdzić.

Dzika Czekolada Philippines - Regalo 80% to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao Regalo z Filipin.

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny zapach dość mocno palony, oddający słód i dym. A do tego słodką, charakterną whisky? Też nieco dymną, wplatającą subtelną, ale istotną słodycz karmelu. Obok czułam wyraziste wędzenie. Myślałam przede wszystkim o śliwkach, ale też jakby wędzonym ananasie. Wciąż na pewno bardzo soczystym. Lekki kwasek przeplatający to wszystko kojarzył mi się z czerwonymi owocami i świeżą, rześką kosodrzewiną. Stanowiła kontrast, gdyż wbrew pozorom czerwone owoce nie były takie rześkie... Wydawały się współtworzyć jakąś podwędzoną, miodową marynatę. Marynatę żurawinową? Taką wytrawniejszą (do mięsa, ale jeszcze bez samego mięsa), może pieprzną... Palona nuta podsunęła do tego solone orzeszki i sowicie wypieczone precelki.

Masywna, konkretna w dotyku czekolada sugerowała kremowość, a jej lśnienie dodatkowo to obiecywało.
Przy łamaniu jednak trochę zaskoczyła, bo nie była tak twarda, jak na to wyglądała. Trzaskała średnio głośno - raz głośniej, raz ciszej z racji tego, że po prostu miejscami była grubsza, miejscami cieńsza.
W ustach rozpływała się tłustawo mleczne, kremowo, ale zarazem trochę pyliście. Mimo bazowej gładkości. Rozpuszczała się średnio długo, odrobinę lepkawo i znikała rzadkawo.

W smaku pierwszy pojawił się kwasek. Jakby się zachwiał - rozwinąć się czy nie? Wtórowała mu słodycz. Ta już była pewniejsza siebie, ale jakby zgłuszona, średnio wysoka. Skojarzyła mi się ze słodzikiem, a potem przybrała na intensywności zmieniając się w miód w podwędzanej marynacie. Był jakby przygaszony.

Wyraźnie za to zaznaczył się subtelnie gorzki dym. Na razie jakby dopiero przyglądał się innym nutom.

W tym czasie kwasek zdecydował się zaserwować żółte egzotyczne owoce... Niezbyt jednoznaczne, acz doszukałam się na pewno ananasa. Mignęło skojarzenie z kiwano (pisałam o tym na Instagramie; w skrócie jak połączenie banana, kiwi i ogórka). Kwaśność epizodycznie nakręcała chyba cytryna. Przewinęły się niedookreślone śliwki. Niby świeże, ale... takie, z których właśnie robi się marynatę? Raz czy drugi wyłapałam owoce o wędzonych zapędach.

Słodycz zapomniała o słodziku, ale nie o jego rześkości i chłodzie. Przełożyło się to na wyobrażenie o syropie z agawy. Może samej agawie?

Obok rozszedł się bardziej palono-karmelowy motyw, wplatający karmelizowane orzechy.

Orzechy pekan? Karmelizowane w miodzie lub właśnie w syropie z agawy wplotły też swoją maślaność. Zebrało się przy nich sporo orzeszków arachidowych. Duet tychże orzechów na pewien czas wyszedł niemal na przód, po czym rozszedł się w maślaności i mleczności. One bowiem także napłynęły.

Kontrastowo, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do akcji wkroczył dym. Był gorzki i dosadny, przygłuszył słodycz i przedstawił słód. Słód i zboża... zbożowy, bardzo słodki alkohol? Whisky! Z nieco pieprzną nutą? Pomyślałam o niej z racji silnej karmelowo-miodowej słodyczy i wrażenia przygaszenia dymem.

Z dymu wyłoniły się owoce. Już nie wydawały się tak bardzo wędzone. Czułam niedookreślone czerwone... jakby przyprawione chili i pieprzem? Jeszcze przez moment w głowie siedziała mi marynata, acz potem przemknęły słodsze, choć też miejscami kwaśne maliny. Maliny, żurawina i... dzika róża. Owoce dzikiej róży wyskoczyły ponad wszystko, ich cierpkawy smak splótł się z kwaskiem... cytryny?

Kwaskiem kosodrzewiny na pewno. Jeszcze przez moment myślałam o owocach na krzakach, a potem już ewidentnie górskim otoczeniu z rześką, świeżą kosodrzewiną, wiecznie zielonymi, dzikimi krzewami. Słód i orzechy zmieniły się w gałęzie, drewno. A ten swoisty chłód, rześkość przypomniały o syropie z agawy i słodziku, które pod wpływem gorzkości, chili i dymu zmieniły się w słodko-ostrą lukrecję. Na końcówce właśnie ona okazała się bardzo ważnym graczem.

Gorzkość wyszła dość mocno palona, w czym zawarła pewne rozgrzewanie. Zebrało się sporo dymu, nawet popiół i węgiel.. Zwęglony słód? Dym bardzo harmonijnie zgrywał się z lukrecją. Miałam wrażenie, jakby lada moment miało zrobić się naprawdę pikantnie, ale... jednak zawisła tylko sugestia. Miodowy karmel - ten z orzeszków - wydał mi się w obliczu tego karmelizowany aż do goryczki. 

Lukrecja, chili i trochę pieprzu, wędzoność znów wywalczyły w owocach zgoła inny wydźwięk - do głowy przyszedł mi przecier z ananasa... z czymś. Z czerwonymi porzeczkami? Dziką różą? Podsycony cytryną bez wątpienia.

Posmak był... prawie cytrynowy. Niby cytrynowy, ale nie jednoznaczny. Kwaskawo-owocowo niedookreślony, trochę czerwono owocowy i jakby jakiś podwędzonych owoców - śliwek w towarzystwie czegoś egzotyczniejszego. Czułam dziką różę, ale też jakby miodową (już nie owocową) marynatę i solono-karmelizowane orzeszki, trochę drewna - kosodrzewiny. O rześkość zadbał ostry miód, słodzik i lukrecja... choć i ciężkość czułam. Dym, wędzenie wyszły na koniec dość cierpko, ale zaskakująco nie mocno.

Czekolada smakowała mi, a do tego zaskoczyła złożonością. Połączyła świeżość i ciężkość w pozytywnym sensie. Wywołała myśli o słodziku, agawie, a w końcu lukrecja czy ogrom dymu, marynaty i wędzenie ciekawie wyszły przy słodzie i owocach, które to czułam w różnej formie. Ananas, trochę cytryny, egzotyczne w tym chyba kiwano; niedookreślone czerwone, w tym żurawinowa marynata i dzika róża popisały się dynamicznością. Obecny, ale nienachalny kwasek, gorzkość na poziomie i jakby przygłuszona słodycz wyszły bardzo przyjemnie. Poszczególne bardziej maślane czy słodzikowe akcenty, parę nut niezbyt moich może mnie aż tak w sobie nie rozkochała, ale podobały mi się całościowo. Pikanteria, która jakby dopiero miała nadejść, wytrawność czy to marynaty, czy solonych orzeszków zaintrygowały. A kwasek świeżej kosodrzewiny bardzo mi z kolei do gustu przypadł. Spory zarzut mam jednak co do formy (nie podobają mi się takie kształty) i konsystencji - mimo masywności brakowało jej gęstości i była taka mlecznie tłusta.

Skojarzyła mi się trochę z cierpko-owocową, lukrecjowo-pieprzną Georgia Ramon 2000 Trees Philippinen Trinitario Puentespina Farm 78%, która to zaserwowała mi czerwone porzeczki, cytrynowe galaretki, pudrowe maliny; dym i orzechy pekan, a także sporo rześkości roślin, ziół. Ich charakter, choć inny, był poniekąd w pewnych kwestiach bardzo podobny.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od dzikaczekolada.pl
cena: normalnie cena to 25 zł za 90 g; wersja mini 40g - 15 zł
kaloryczność: 550,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

2 komentarze:

  1. Zainteresowałaś mnie, ale strona manufaktury nie działa :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie obecnie także. Pozostaje kontakt z Manufakturą na Facebooku.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.