wtorek, 17 października 2023

krem Sticky Blenders Laskowy Vegan

Po paru bardziej wymyślnych kremach, paru powrotach i wykończeniu otwartych większych słoików, naszło mnie na coś prostego i pysznego. Chciałam otworzyć "pewniaka", ale takiego jeszcze nieznanego. Stąd wybór czystej pasty od Sticky Blenders był dość oczywisty. Odkryłam, że ich czyste pasty zachwycają mnie niezwykle, natomiast smakowe mi nie podchodzą. Dobrze jednak taką wiedzę zdobyć.

Sticky Blenders Laskowy Vegan to "naturalny krem z lekko prażonych w piecu orzechów laskowych"; produkt wegański.

Po otwarciu poczułam moc orzechów laskowych, jakby obok siebie znalazły się orzechy trochę prażone, może nawet podsmażone (w tłuszczu własnym, żadnym innym!) oraz surowe, świeże w skórkach. Raz czy drugi wydawało się, że zaplątało się wśród nich trochę nerkowców. Zawarły w sobie słodycz, przemknęła mi nawet ledwo uchwytna myśl o bardzo śmietankowej krówce, lecz ogólnie już w trakcie mieszania i podczas jedzenia ukryła się. Popłynęła za to słodka i łagodna śmietankowość. Mieszała się z orzechami bardziej słodko-surowymi, których trzymał się akcent nieco biało czekoladowy i szlachetna goryczka.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliła się spora ilość oleju, z czego zlałam 2,5 łyżki, a wymieszałam nieco ponad łyżkę.
Mieszając, napotkałam na zwartą gęstość. Krem nieco się ciągnął i lepił, był gęsty. Widać w nim mnóstwo kawałków orzechów średniej i małej wielkości oraz zatrzęsienie skórek, przy czym nie były to tylko czarne kropeczki, a też sporo małych kawałków. Z olejem łatwo się mieszał, nawet na dnie zachował tłustość.
W trakcie jedzenia potwierdziła się gęstość i to, że krem był lepiący. Lepiszczo-kleisty, powiedziałabym. Pasta okazała się masywna i tłusta, jakby bardzo pełna (nie oleista). Błyskawicznie i konkretnie zalepiała usta zupełnie. Rozpływała sięw średnim tempie za sprawą mnóstwa kawałków orzechów. Robiąc to jednak, przez moment wydawała się jeszcze gęstnieć. Krem wydał mi się bazowo miękki, jednak... jakby złożony głównie ze zlepionych orzechową masę kawałków. Na koniec w ustach zostało całe mnóstwo średnich, małych i malutkich kawałków orzechów, wraz z nieco mniejszą ilością małych kawałków i drobinek skórek. Trafiło mi się też kilka sporych słupków orzechów.
Gryzione orzechy w większością okazały się trzeszcząco-chrupiące. Wydawały się surowe i bardzo świeże, acz część cechowała twardość (jakby świeże orzechy stwardniały). Mniejsza ich część zdradzała chrupiąco-twardszy, pieczony charakter. Skórki z kolei były twardawe. Miałam wrażenie, że oprócz skórek zaplątało się tam też trochę takich masywniejszych otoczek (w niektórych laskowcach znajdują się między łupiną a skórką).
Zęby w zasadzie cały czas miały zajęcie, że odebrałam to bardziej jako produkt do ciamkanmia i gryzienia, aniżeli krem.

W smaku najpierw rozeszła się słodycz świeżych i surowych orzechów laskowych.  Pomyślałam o takich tylko co wyłuskanych ze skorupek, starannie obranych. Wydawały się suro... surowawe. Może nie w pełni surowe, ale bliskie takim.

Po chwili osnuła je śmietanka. Wzrosła słodycz. Za jej sprawą... i nie tylko. Przemknęła myśl o bardzo śmietankowej, dziwnie mało słodkiej, ale jednak słodkiej śmietankowej krówce... Krówce orzechowej! Krówce... na śmietance zrobionej i wręcz nugatowej? Odnotowałam jakby maślaną sugestię nerkowców, ale znikała tak szybko, jak się pojawiła.

Kawałki zaznaczające swoją obecność na języku nakręcały smak laskowców. Skórki, plączące się wśród nich mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach podkreśliły myśl o surowych, całych orzechach laskowych w skórkach. Pojawiła się gorzkość tychże. Subtelna, podsycająca świeże i surowe orzechy. Do głowy przyszły mi orzechy nieco "suche smakowo". Przez moment słodycz i gorzkość zrównały się, by następnie gorzkość zaczęła grać coraz bardziej znaczącą rolę.

Raz po raz przewinął się bardziej pieczony wątek... Pieczono-podsmażony? Kontrastowo mignęła mi jakby przypalona krówka. Był znikomy i tonął w goryczkowatych skórkach. Ich motyw płynący z masy z drobinkami skórek w większych kawałkach jeszcze umocnił bardziej świeżo-surowy wydźwięk.

Gryzione kawałki wydawały się właśnie w dużej mierze surowe. Były słodkawe, a nie słodkie; wyraziste w laskowość i zachwycająco świeże. Sporo w nich nienachalnej gorzkości. Gryzione skórki stanowiły dodatkowe gorzkie pstryczki, sprawiające, że ogółem pasta nie wyszła słodko. Jakby zupełnie zerowały słodycz pasty, wyczuwalną głównie na początku rozpływania się masy. Pojedyncze bardziej podpieczne oczywiście ten smak wzmacniały, jednak w ogóle nie grał zbyt wielkiej roli.

Po zjedzeniu został posmak jakbym zjadła po prostu sporo surowych, świeżych orzechów laskowych. W tym momencie goryczka była dość silna. Tu i pieczony element niby był... Lecz nie miał od wagi wyłonić się z całą pewnością spod goryczkowatych skórek.

Całość bardzo mi smakowała. Może nie zachwyciła mnie aż tak bardzo jak naturalnie "słodziusia" z gorzkimi dopływami, miazgowa i bez kawałków pasta Grizly Krem z orzechów laskowych 100% (w tubce), ale też uważam ją za dobrą. Sticky Blenders smakowała bardzo świeżo, mimo podpieczonych nutek-nuteczek. Jej słodycz, mimo krówkowo-śmietankowego charakteru była niska. Gorzkość i goryczka skórek wyszły znacząco, ale nie stanowiło to wady. Jej smak był szlachetny, wyważony. Nie wytrawny, ale i nie słodki. Wolałabym jednak nieco inną konsystencję - bez takiego natłoku kawałków. Tu w zasadzie zęby cały czas miały co robić, a ja wolę, gdy kawałki stanowią jedynie urozmaicenie. Smakowo mogłabym może nawet 9 jej wystawić, ale konsystencja za bardzo mnie męczyła.


ocena: 8/10
kupiłam: stickyblenders.com
cena: 27,90 zł za 200g
kaloryczność: 628 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy laskowe lekko pieczone (100%)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.