Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miód. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miód. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 maja 2025

Miód z pasieki Moja Pszczoła Nektarowy Gryczany

Mama zawsze musi mieć jakiś miód. Ostatnio ciągle kupowała słonecznikowe (Sądecki Bartnik Miód słonecznikowy znad Morza Czarnego), bo od lat nie możemy znaleźć gryczanego, który smakował by satysfakcjonująco gryczano. W zeszłym roku chciałyśmy w ogóle jakiegoś innego, ciekawego miodu spróbować, więc zamówiłyśmy wrzosowy (Skarby Roztocza Miód wrzosowy i Miód Wrzosowy nektarowy z pasieki Daniel Woś). Szczerze po testowaniu ich czułam się już przemiodowana kompletnie. Trzymało mnie do kolejnej jesieni, ale Mama rzuciła propozycję, by znowu jakiś dobry zamówić. Dobry gryczany nie dawał nam spokoju. Rok temu, robiąc miodowy research, natknęłam się na miód gryczany o naturalnej nucie kawy w sklepie miod-dobry.pl. Miałyśmy go zamówić, jednak wtedy moją uwagę przyciągnęła nowość: miód opisany na stronie jako "obrzydliwie gryczany". Wystarczyło tylko spojrzenie na siebie z Mamą i już wiedziałyśmy, że na nasz niedosyt gryki, będzie idealny. Powinien być? No... Nie wiedziałam do momentu spróbowania, na które słoik nie musiał długo czekać.
Zanim to jednak, trochę się o tym konkretnie miodzie dowiedziałam. Otóż nowe, udziwnione odmiany gryki, których to hoduje się coraz więcej, nie przyciągają specjalnie pszczół, więc pozyskanie miodu gryczanego jest coraz trudniejsze. Pasieka Moja Pszczoła od miodów gryczanych miała przerwę od 2021. A to nie byle jaka pasieka! Prowadzi ją bowiem Profesor Technikum Pszczelarskiego, który jest wykładowcą w jedynym w Europie Technikum Pszczelarskim.

Miód z pasieki Moja Pszczoła Nektarowy Gryczany to surowy miód z tzw. zagłębia gryczanego (okolice Janowa Lubelskiego) firmy Agaty i Mariusza Chachułów; u mnie z roku 2024.

Po odkręceniu poczułam intensywny zapach pola gryki, które właśnie kwitnie, a więc w mocno kwiatowym wydaniu. Pojawiła się całkiem wysoka pikanteria - jakby pikanteria zbóż i kwiatów, a w tle zaznaczyła swoją obecność szlachetna goryczka. Ogół jednak był przede wszystkim bardzo słodki.

Miód wydał mi się trochę gęstawy, ale wyraźnie płynny. Był świeży, więc nie zaczął się jeszcze krystalizować (i tak zaznaczyłam sklepowi, że chcę jak najbardziej płynny - Miód-Dobry na życzenie w ogóle rozpuszczają nadto skrystalizowane miody w odpowiednich warunkach tak, by nie straciły wartości).

Lany z łyżeczki tworzył stożki, a jego krople układały się w kuleczki, co dobrze o miodzie świadczy. 
W trakcie jedzenia rozpuszczał się szybko, ale z pewną gęstością. Zostawiał w ustach specyficzne poczucie wypolerowania miodem, lecz nie tylko. Sprawiał wrażenie bardzo ciężkiego. Może nawet trochę ściągał?

W smaku przywitała mnie słodycz, po czym wycofała się, dając się poznać jako niewiarygodnie niska. Wręcz niziuteńka!

Rozszedł się za to mocny wątek kwiatów. Pomyślałam o kwitnącym polu... no, gryki. Powiedzmy. Kwiatowy, lekko zbożowy wątek ułożył się w ciężkość dobrego, ciemnego miodu. Wkradła się pikanteria i... wręcz ostry, kwiatowy kwasek. Jaki potrafią zawrzeć ziołowe, polne dzikie kwiaty. A ciężkość wzrosła do poziomu aż niecodziennego.

Ostrość i rosnąca kwaśność mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wydobyły słodycz i błyskawicznie ją spotęgowały. Zrobiło się bardzo, bardzo słodko. Słodycz aż zadrapała w gardle, a w ustach odnotowałam cierpkość. Poczułam się, jakbym była na polu pełnym kwiatów, których ostrawy aromat aż trochę dusi. Mieszała się z kwaskiem.

Ciężka słodycz i jakby kwaskawa pikanteria nakręcały się nawzajem do końca, kiedy to cierpkość znacząco się nasiliła.

Po zjedzeniu został posmak ciężkiego, pikantnego miodu ciemnego i wysoka słodycz, aż drapiąca. Słodycz ta w parze z kwaśnością aż nieco piekła w język. A do tego czułam cierpkość.

Miód okazał się rozczarowaniem. Smakował bowiem po prostu dobrym, ciemnym miodem, wraz z niecodziennie wysoką, specyficzną ciężkością, był pikantny, a także... kwaśny. Czułam w nim kwiaty gryki, nie samą gryczaną goryczkę, jakiej w miodach gryczanych szukam (kiedyś chyba było o nią o wiele łatwiej). Nic idącego bardziej w kierunku kaszy gryczanej. Słodycz ogólnie wysoka, bo mimo że początek był mało słodki, potem nadrobiła. Miód więc był... dziwny. Próbowany osobno niezło-ciekawy, ale już w czymś... No właśnie. Z tym miałyśmy problem, bo prawie do niczego nie pasował, a jego specyfika, kwasek i cierpkość strasznie dawały się we znaki.

Spróbowałam go klasycznie, z jogurtem typu greckiego (Piątnicy) i orzechami włoski. Dodałam 37g orzechów i 3 łyżeczki miodu (jakieś 30g?). Zagarniałam łyżeczką tak, by popróbować i z odrobinką miodu, i mnóstwem (bo czasami jak miodu doda się do czegoś za mało, wychodzi dziwnie). Niestety - żaden ze sposobów mnie nie chwycił. Jogurt jeszcze podkręcił kwaśność miodu. Cierpkość wyszła o wiele mocniej, a słodycz zasładzała łatwiej i szybciej. Orzechy nie podkręciły goryczki (liczyłam, że to zrobią). Owszem, miód zachował swój ciemny charakter, a swego rodzaju ostrość wyeksponowała się, ale to i tak było takie... co to można zjeść, jak się już zrobiło, ale wiedziałam, że z tym miodem nie powtórzę tego deseru... I szczerze? Nie chciałam mieć z nim do czynienia. Na inne eksperymenty odeszła mi ochota (a po zakupie, a przed spróbowaniem zrobiłam listę "pomysłów na miód"). Prawie cały słój więc miała dla siebie Mama.

Mama spróbowawszy, z rozczarowaniem powiedziała: "No nie czuć w nim tego zasadniczego elementu, czyli gryki. Tej goryczki takiej. Smakuje po prostu jak dobry, ciemny miód. Jest ciężki, próbowany osobno w sumie smaczny, ale nie gryczany, a w tej cenie oczekiwałabym gryczaności wyraźniejszej".

Potem jadła go różnie, np. na tostach z masłem orzechowym i serem żółtym: "Czuć, że to dobry, szlachetny miód, ale na kanapkach on się dziwnie wybija... na niepodległość. Kompletnie je zdominował i nie smakowało to dobrze". 

Uznałyśmy, że na połączenie z herbatami / naparami warto poświęcić cały akapit. Ja herbat z miodem nie piję, Mama jednak owszem. Stąd głos oddaję jej - po herbacie zielonej z miodem: "Dodałam go nawet trochę więcej niż dodaję innych miodów i... i tak nie było tak przyjemnie słodko. W ogóle mimo że w sumie trzy łyżeczki dodałam (jak zawsze), nie było słodko, a ta kwaśność znów wylazła. Mało tego! Dziwnie mi ta herbata z miodem zmętniała i wydawała się tłusta przez ciężkość miodu. Ten miód zupełnie zepsuł mi tę herbatę, aż mnie to o traumę mało nie przyprawiło. Potem próbowałam jeszcze z herbatą czarną z cytryną, ale też niezbyt dobrze wyszło. W ogóle ten miód jakoś dziwnie zamętniał mi te herbaty. Zupełnie nie pasuje do herbaty, żadnej. No żeby miód psuł herbatę...". 
A jednak! Odkryłyśmy, że z herbat, ten miód nieźle współgrał z rumiankiem. Mama zaczęła go pić na żołądek, mimo że nie cierpi. Z desperacji dodała miód i z zaskoczeniem stwierdziła: "Z rumiankiem ten miód jakoś najbardziej miodowo i całkiem dobrze wychodzi. Ta jego kwaśność trochę się chowa, czuć i miód, i rumianek, ale nie jest źle". Gdy trochę od niej spróbowałam - faktycznie, całkiem nieźle współgrały. Nie było nachalnej kwasowości. Wyszło bardzo słodko, ale miód nie zagłuszył rumianku (ja bym wolała go bardziej czuć, ale wiem, że Mama musiała sobie dodać sporo miodu, by dla niej rumianek był do wypicia). Z tym, że "to był sposób na to, by jakoś ten miód zmęczyć, a nie, żeby pić dla przyjemności", jak to podsumowała Mama.

Po tym, jak nasłuchałam się narzekań Mamy na duet tego miodu z herbatami, aż mnie to zaintrygowało i postanowiłam wykombinować... coś... co może by jakoś ten miód poskromiło. Coś herbacianego, coś charakternego: napar z imbiru i cytryny (sokiem i skórką) z czarną herbatą i właśnie miodem. Użyłam mały kawałek imbiru (starkowany i posiekany) oraz 1/3 cytryny - kawałki ze skórą. Wrzuciłam to do rondla, zagotowałam, pod koniec dodałam płaską łyżeczkę czarnej liściastej herbaty i zostawiłam pod przykryciem. Po przecedzeniu do kubka dodałam jeszcze 2 plastry cytryny i imbiru. Wyszedł wielki kubek, bo jeszcze trochę wody dolałam. Na taką ilość (z 500 ml?) - spoooro naparu - poszły jakieś 3 łyżeczki miodu. Efekt niezbyt mi pasował. Smakowo napar był całkiem zacny, gdy chodzi o wyrazisty imbir i cytrynę, acz herbata trochę mi się gubiła. Miód... No właśnie. Czuć go bardzo dobrze, acz... poszedł w jakąś dziwnie tanią słodycz, a także podkręcił ostrość i kwaśność naparu. Czarna herbata trochę się w tym gubiła. Przeszkadzał mi motyw tego miodu i odkryłam, że pieczenie imbiru w gardle, jego rozgrzewanie też mi obecnie się nie podobało. Miód... jakby to pieczenie/drapanie podkręcił, starając się pozostać incognito? Bardzo wyraźnie czuć go za to w zapachu - nawet o grykę zahaczył, acz zgrał się z ostrością i kwaśnością. Trzeba przyznać, że jak ktoś byłby bardziej odporny na pikanterię takiego naparu, to ukryła się tu nieprzyjemna kwasota miodu i jako tako to wyszło.
Miksturę wcisnęłam Mamie, ale że nie lubi imbiru, dla niej było to nie do wypicia. Stwierdziła, że miód się zgubił, więc zaparzyła sobie czarną herbatę, dodała więcej miodu i to wymieszała. Gdy z kolei ja spróbowałam jej tworu - jawiącego się jako imbirowo-czarna herbata z cytryną i mnóstwem miodu - dla mnie ta wersja była nie do wypicia. Miód zasładzał, jeszcze konsekwentniej idąc w tanią słodycz, ale wciąż... pobrzmiewała jego ciężkota i zgrywał się z ostrością, i kwaśnością. Było w tym coś obrzydliwawego, a zawartość kubka bardzo zmętniała - już poczułam, o co Mamie chodziło, gdy mówiła, że do czarnej herbaty ten miód nie pasuje. Miałam tylko namiastkę, bo jednak imbir i cytryna swoje zrobiły, ale wydaje mi się, że im więcej czarnej herbaty było do tego miodu, tym gorzej. Mama uznała, że taka mniej imbirowa wersja była bardziej do wypicia, ale też jej to nie chwyciło. Jak powiedziała, "piła dla zdrowia".

Mama zaczęła robić się już zrozpaczona tym miodem, że wszystko jej psuł, mimo że smak osobno w sumie był dobry, więc podsunęłam jej pomysł, by spróbowała z jogurtem, obiecując, że z nim jest ok. Długo się opierała, była bardzo sceptyczna, ale w końcu spróbowała i tak. Po prostu wymieszała sobie jogurt naturalny (Pilos bez laktozy) z miodem.
Potem usłyszałam: "Miałaś rację. Z jogurtem ten miód jakoś wyszedł w miarę. Jak mówiłaś, kwaśność z jogurtem była bardziej do przyjęcia, zrozumiała. Albo jak robiłam jogurt z kakao i tego miodu dodałam, to też wyszło w porządku, autentycznie smacznie".
Za to gdy zrobiła sobie pieczone placki twarogowe i polała je miodem: "No okropny ten miód! W ogóle kwachowaty w tym połączeniu wyszedł i mi placki zepsuł".

Gdy biedna Mama już prawie kończyła słój, wróciła do mnie myśl, jaka naszła mnie zaraz na początku przygody z tym miodem: może sprawdziłby się w czymś wytrawnym, jako element sosu czy coś? Może ta jego ciężkość tak by lepiej wyszła? Właśnie z nim postanowiłam zrobić fasolę w miodzie, na którą upatrzyłam sobie przepis (o całym daniu przeczytać można na Instagramie). Wymieszałam jakieś 2 łyżki miodu z sokiem z cytryny (niecałej ćwiartki?) i rozmarynem (3 gałązki + trochę suszonego), podgrzałam ostrożnie i wymieszałam z tym białą fasolę (ugotowaną i podgrillowaną na specjalnej patelni).
Nie wyszło tak, jak liczyłam. Ten miód poszedł w nieprzyjemną, ciężką kwasotę, która nakręcała się z cytryną tak, że to w zasadzie wyszła fasola w kwaśności, nie miodzie. Owszem, czuć i szlachetną miodowość, ale nie po mojemu. Rozmaryn i pieprz pomogły, trochę poskramiając tę wręcz przenikliwą miodową kwaśność. W pewnej chwili myślałam, że przesadziłam z cytryną i dodałam jeszcze więcej miodu, ale choć wzrosła słodycz tego, kwasowość i tak się utrzymywała.

Stwierdziłyśmy, że sam ten miód smakuje dobrze, ale do niczego nie pasuje, bo jest zbyt intensywny i jego kwaśność wychodzi na przód. Jak to Mama powiedziała: "No i po co komu miód, który w zasadzie wszystko tylko psuje?".


ocena: 4/10 (nuty smakowe, jakość w odniesieniu do ceny)
kupiłam: miod-dobry.pl
cena: 79 zł + przesyłka (za 1000g)
kaloryczność: 340 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

PS Zapraszam na aktualizację wpisu o miodzie gryczanym Mazurskie Miody, który znów przypadkiem do nas trafił, nim uporałyśmy się z tym słojem.

poniedziałek, 9 grudnia 2024

Sądecki Bartnik Miód słonecznikowy znad Morza Czarnego

Odkąd pamiętam, z Mamą zawsze preferowałyśmy miód gryczany, a kupując ogólnie celowałyśmy w ciemne. Stąd Mama trochę mnie zaskoczyła, gdy pewnego dnia zaskoczyła mnie, że kupiła właśnie obiekt dzisiejszej recenzji. "Trochę", bo jednak od dawna utyskiwała na to, że obecnie miodom gryczanym brak... właśnie charakteru gryczanego i kusiły ją "inne, ciekawe" miody.

Sądecki Bartnik Miód słonecznikowy znad Morza Czarnego to miód słonecznikowy znad Morza Czarnego, z linii "Zasmakuj Przygody", wyprodukowany przez Gospodarstwo Pasieczne "Sądecki Bartnik".

Po odkręceniu poczułam wyraziście słodki, miodowy zapach kwiatów z jakby maślano-oleistą nutką (przemknęła mi myśl o oleju słonecznikowym). Pomyślałam o wielkiej tarczy słonecznika z wręcz kwaskową rześkością i też samych pestkach z jakby lekką oleistością? Wszystko to mimo pokaźnej słodyczy - i to naprawdę silnej, nawet w skali miodów. Była specyficznie drapiąca, a jednak interesująca i przyjemna.

Miód na dnie zaczął już gęstnieć i krystalizować się, ale na wierzchu wciąż był płynny. Konsystencję miał typową dla miodów, a więc lejącą i nieco gęstawo-klejącą, a lany z łyżeczki tworzył stożek. Na niej zaś wypukłość. Nie leciał z niej zbyt szybko.
W trakcie jedzenia wciąż zachowywał pewną gęstawość i lepkość. Zostawiał też lekko cierpkie wrażenie.
W smaku słodycz uderzała jako wysoka i jeszcze rosła. Była dosadna i wszechobecna, kwiatowa i choć bardzo drapiąca jak wszystkie jasny miody, to nie w przeciętny sposób. Pomyślałam o słonecznikach, rosnących na słońcu, a także o wietrze, który wśród nich pomyka. W ogromie niewiarygodnie silnej słodyczy poczułam rześkość...? Czy nawet kwasek?

Kwasek dziwnie kwiatowy i nasilający się. Po nim zaś w oddali przemknęła mi lekka oleistość ni orzechów, ni pestek... Może też wręcz cierpkość? Coś, co nadało słodyczy głębi, a ona nie wydawała się taka uroczo-słodziaśnie nudna. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach kwasek jakby nieco zrzucił słodycz z piedestału.

Z czasem czasem jednak drapanie i wręcz palenie w gardle jasnego miodu oraz ogrom kwiatów wróciły. Wydawało mi się, że z nową siłą. Zmotywowała je pozytywna, głęboka kwaśność, ale... no właśnie, że same jeszcze bardziej zasładzały.

Po zjedzeniu został posmak oczywiście bardzo słodki, mieszający się z drapiącym efektem, ale także pewna kwaskowość i cierpkość... oleiście-pestkowa? Po zjedzeniu w głowie siedziały mi bardziej pestki słonecznika i cała jego głowa do łuskania, niż motyw słonecznika-kwiatu. Na języku ostała się wręcz lekka słodka pikanteria. Jakby specyficzne gryzienie w język.

To na pewno jeden ze słodszych miodów jakie jadłam, ale nie była to czysta słodycz, a a słodycz z charakterem. Ciekawa, interesująca. Kwasek tego miodu był przekonujący - nie przypominał kwasku tanich, źle zebranych miodów. Czuć, że miał się tam znaleźć i wiele dobrego wniósł. To wciąż nie moja bajka, bo nie byłabym w stanie zjeść czegokolwiek z tak słodkim miodem, ale jednak doceniam. Czuję też, że słonecznikowy mógłby pójść w jeszcze bardziej kwaskawo-goryczkowatym, pestkowym kierunku, że możliwe, że inny producent w ogóle ogarnął by go tak, że bardziej by mi podszedł. Bo ten... no jednak wciąż był przeraźliwie słodki.

Mama zjadła go, bo ja tylko spróbowałam. Opisała go: "No ten miód jest bardzo słodki i kwaśny, ale ta kwaśność mi w nim zupełnie nie przeszkadza. Była taka przyjemna! Miód słonecznikowy był jakby zupełnie na innym biegunie niż te co ja lubię, gryczane, ale na ten moment bardzo mi smakuje, bo jest inny i interesujący. Wolę go od tych tanich, czysto słodkich gryczanych bez smaku gryki".


ocena: 8/10 (nuty smakowe, jakość w odniesieniu do ceny)
kupiłam: Kaufland (Mama kupiła)
cena: 9,99 zł (za 400g)
kaloryczność: 333 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

sobota, 17 lutego 2024

Miód Wrzosowy nektarowy z pasieki Daniel Woś

Nie ukrywam, że sytuacja z kompletnie skrystalizowanym we wrześniu miodem Skarbów Roztocza z września zirytowała mnie. W pewnym momencie nie wiedziałam, czy zwrócą mi pieniądze, czy wyślą nieskrystalizowany miód, więc zaczęłam poszukiwania innego. Znalazłam więc dojście do Pana Daniela, który ma swoją małą, przydomową pasiekę z miodami wrzosowymi. Nakreśliłam mu sytuację i dowiedziałam się, że charakterystycznie galaretowaty miód wrzosowy z września powinien zacząć się krystalizować dopiero w grudniu. Tym bardziej utwierdziłam się, że z miodem Skarbów Roztocza było coś nie tak i kupiłam miód od pana Daniela Wosia, mającego własną pasiekę.

Miód Wrzosowy nektarowy z pasieki Daniel Woś to miód nekatory z własnej pasieki Daniela Wosia z Trzydnika Dużego.

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny zapach o zaskakująco zachowawczej jak na miód słodyczy, kojarzący się z kwiatami. Były nieco ostro-drapiące w ziołowy sposób - nasuwały na myśl kwitnący wrzos, ale nie tylko. Całość spowiła taka... Swojska nuta, powiedziałabym, że ula.

Miód był niepodważalnie płynny i... galaretowato-kisielowaty. Z łyżeczki lał się, ciągnąc. Przy czym - jadłam go w październiku, listopadzie, grudniu - miód prezentował swą idealną gładkość. Żadnego scukrzenia. Kleił się i lepił nieco inaczej niż każdy miód. Jakby przyklejał się do łyżeczki, ciągnął się.
W ustach rozpływał się powoli. Początkowo także w nich był galaretowato-glutowaty i kiesielowaty. Dał się poznać jako gęsto-pełny, a jednak rozpuszczający się ze specyficzną dla miodów gładkością. Nie przypominał miodów kremowanych (ja jadłam rzepakowy). Bardzo przypadła mi do gustu ta konsystencja.

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz i jakby zawahała się. Dała się poznać jako subtelna i zachowawcza. Roztoczyła po ustach motyw kwiatów. Za ich sprawą słodycz rosła, wciąż jednak ostrożnie.

Kwiaty wydały mi się wręcz uroczo słodkie.... I drapiące, ale nie tylko w słodkim kontekście. Pojawiła się lekka ostrawość jakby ziołowo-kwiatowa. Wyłonił się z tego delikatny wrzos. Słodycz jeszcze trochę wzrosła, a mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach w kwiatowo-wrzosowej toni odnotowałam cierpkość o szlachetnym zacięciu.

W tle przemknęła goryczka... Ziołowa...? Jakby nieco palona gorzkawość była tu niska, daleko za słodyczą, ale wyraźnie uszlachetniająca tę słodycz. Nie wydawała się taka czysta, a z pazurem, charakterem - mimo że smakowało to ewidentnie jasnym miodem. Mało jak na miód słodkim, za to z takim jakby swojskim akcentem (myśl o ulu cały czas siedziała mi w głowie).

Po zjedzeniu czułam słodko-goryczkowate drapanie w gardle i posmak bardzo kwiatowo słodki, z wyraźnie zarysowanym wrzosem. Utrzymywał się długo.

To bardzo interesujący miód, mimo że smakowo nie w pełni w moim typie. Konsystencja za to przecudowna. W smaku bardzo ciekawy, charakterny. Jego słodycz była wyraźnie kwiatowa, z dużym udziałem wrzosu, który jednak nie stał na pierwszym planie. Słodycz wydała mi się niska jak na miód, acz bez drapania się nie obyło. Mieszała się z lekką cierpkością, goryczką, co bardzo mi się podobało. A jednocześnie miód miał charakter miodu jasnego - jego połączenie z lekką goryczką wyszło naprawdę niecodziennie.
Choć wolałabym, by był jeszcze wyraźniej wrzosowy jak miód Skarbów Roztocza, to jednak wolę miód z pasieki pana Wosia ze względu na niższą słodycz, dzięki czemu wyszedł bardziej uniwersalnie (i pasuje do większej ilości rzeczy). I był tańszy.

Jadłam go m.in. z jogurtem (typu greckiego Piątnicy) i dodatkami. Dzięki galaretowato-kremowej konsystencji nie przemieszał się z jogurtem, więc w kwestii konsystencji spisał się doskonale. Utrzymywał się na jogurcie i ciekawie obklejał dodawane orzechy. 

Najlepsze połączenie było z orzechami włoskimi (dodałam 45g). Miodu dałam ok. 2,5 łyżeczki. 
Miałam nosa, bo ten charakterny, słodko-goryczkowaty miód doskonale spisał się z równie charakternymi orzechami. Ich gorzkawość i poważniejszy charakter jeszcze wydobyły kwiatowo-ziołową goryczkę. Miód nie przesłodził mi nadto tej kompozycji i udanie zgrał się z kwaskiem jogurtu (jogurt żadnego kwasku z miodu nie wydobył).

Inne, też pyszne, to z jogurtem wymieszanym z wiórkami kokosowymi (1,5 łyżki) i z orzechami nerkowca (ok. 45g). Dodałam prawie 2 łyżeczki miodu. Smaczne, łagodne i już  ryzykownie słodkie, ale nie bez charakteru - wszystko przejrzyście czuć.

Spróbowałam także z jogurtem z pistacjami (trochę ponad 40g - waga już bez łupinek). Dodałam nieco ponad łyżeczkę miodu (dość sporą) i... to "nie pykło". Wprawdzie miód wrzosowy pasował do jogurtu, ale jakoś niespecjalnie do pistacji. Ich naturalnie słodko-słonawy charakter gryzł się z goryczką miodu, którego słodycz wydawała się rosnąć w zestawieniu z nimi aż zaskakująco. Nie chodziło jednak o to, że dodałam go za dużo, bo tam, gdzie łyżeczką zagarniałam tylko odrobinkę, za bardzo się ogólnie gubił, więc nie chodzi o ilość, moc, a po prostu niedopasowane charaktery, tak mi się wydaje.

Ogólnie jednak ten miód bardzo przyjemnie łączył się z orzechami i jogurtem. Uniwersalny i w każdej opcji ciekawy.

Inna opcja to twarożek (pół kostki twarogu półtłustego Pilos i jogurt typu greckiego Piątnicy), np. z ok. 50g pestek dyni. Dodałam jakieś 2-2,5 łyżeczki miodu. To odpowiednia, niezasładzająca ilość.
Twarożkowa baza pozwoliła wyraźnie zarysować się smakowi, nie ingerując w niego. Miód nie przesłodził zbytnio kompozycji, a pestki dyni jeszcze podkreśliły aromat i smak wrzosu. W tym wydaniu miód wrzosowy smakował bardzo jednoznacznie. 

Na kanapkach (na chlebie żytnim razowym) także zacnie się zaprezentował i pokazał swój charakter. Jego stonowana słodycz cudownie połączyła się z twarogiem. Wrzosowa, nienachalna goryczka ładnie się na nim zarysowała. Z serem żółtym (Claasdamer z Kauflandu) także wyszedł smacznie, acz inaczej. Wydał mi się kontrastowo do wytrawniejszego sera wręcz kwiatowo uroczy, a jednocześnie mocniej goryczkowaty (nie tak ewidentnie wrzosowo). Obie kanapki z miodem z pasieki Wosia były smaczne, nie zasłodziłam się, mimo że miodu nie żałowałam.
Ogromną zaletą miodu wrzosowego na kanapkach jest to, że nie spływał z nich, a utrzymywał jak  galaretka.

Mama też ten miód jadła - kończyła słoik (bo jednak cały taki słoik miodu - choćby najlepszego - to nie dla mnie). Opisała: "Przepięknie pachnie! Nadzwyczajnie mocno, słodki taki... wyraźnie kwiatowo, może wrzosowo, tego nie wiem. W smaku słodki, ale nie mocno. Zaraz w dodatku pokazał się jego charakter, głębia. Takie kwiaty... Nie wiem, czy wrzos, ale lekka goryczka. Konsystencja niezwykła. Smak wspaniały, mimo że to nie ciemny miód. Słodki, ale nie tak bardzo, pojawia się w nim trochę goryczki. I ile charakteru! Potem tak ta goryczka się wyłania, bardzo delikatna i przyjemna, to i chyba ten wrzos czuć. Wydał mi się bardziej kwiatowy niż te czysto słodkie i właśnie nie kwiatowe w smaku zwykłe miody wielokwiatowe. Nieporównywalny do tych wszystkich sklepowych, tańszych miodów (głównie gryczanych) co kupowałyśmy. Tu jakość robi wrażenie. Na tostach z serem żółtym i masłem orzechowym to bajka! Im więcej go jadłam i tak już pod koniec słoika, pod koniec listopada, wydawało mi się, że jakby zwietrzał.".
Zgodziłyśmy się też, że obu nam ten miód pasował w zasadzie do momentu, w którym wydawał się ciekawostką. Smakowo obie wolimy dobry gryczany.


ocena: 9/10 (nuty smakowe, jakość w odniesieniu do ceny)
kupiłam: olx
cena: 30 zł + przesyłka (za 320g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

sobota, 10 lutego 2024

Skarby Roztocza Miód wrzosowy

Szczerze mówiąc, ja już dawno machnęłam na miody ręką i nie interesują mnie, bo doszłam do wniosku, że obecnie już z racji tego, czym miód jest, to coś nie dla mnie. Potrzebny mi tylko raz w roku, gdy robimy z Mamą masę makową oraz czasami do "zdrowego karmelu" do deseru a'la Snickers, jaki robię. Mama jednak lubi zawsze jakiś miód mieć. Kiedyś lubiła gryczane, jednak obecnie - w przystępnym dla nas przedziale cenowym - żadne nie smakują tak, jak kiedyś. Brak im charakteru, goryczki, a blisko do słodkich wielokwiatowych. Poprosiła mnie w końcu, bym znalazła jej jakiś inny dobry ciemny. A mi do głowy przyszedł wrzosowy, jako że słyszałam, że też jest charakterny, a co do koloru - no, ten to sama w sklepach widziałam. I jak już Mamie kupiłam, to sama też postanowiłam go poznać. Najpierw trochę poczytałam. Jego zbiory są we wrześniu, stąd z zakupem wstrzymałam się do tego okresu. Nie chciałam bowiem kupić skrystalizowanego, a ponoć łatwo, by ten rodzaj się skrystalizował. Nie miałam zamiaru podgrzewać go choćby odrobinę z racji tego, że dowiedziałam się, że miody wrzosowe mają niezwykłą strukturę - naturalnie są lekko galaretowate, gęstawe. Wynika ona z większej niż w przypadku innych miodów zawartości wody (~21%) i w miarę równy udział glukozy do fruktozy. Zaciekawiło mnie to co niemiara! I ponoć często właśnie z powodu jego gęstości widoczne są również w nim zanieczyszczenia pierzgą i pyłkiem z wrzosów czy drobinami woskowych odsklepin, to już tak na marginesie.

To jednak co otrzymałam, zirytowało mnie. Miód był skrystalizowany... Zadzwoniłam więc od razu pod numer podany na stronie i po dłuższej rozmowie ustaliliśmy, że miód odeślę. Rozmówca od Skarbów Roztocza upierał się, że miód wrzosowy ma mieć taką strukturę. Ja zaś uparłam się, że takie bryły jak cukru to nie galareta, jaką widziałam w internecie. Potem wysłali mi zdjęcia miodów z innego rozlewu - tam kryształków nie zobaczyłam i zadecydowaliśmy, że taki miód mi wyślą. Nie wiem więc, czy ten pierwszy na pewno był z tego roku, czy co. Warto jednak mieć na uwadze, że miody wrzosowe od tej firmy jeden od drugiego mogą się bardzo różnić.

Skarby Roztocza Miód wrzosowy to miód nektarowy wrzosowy z polskich pasiek ze zbioru z roku 2023, wyprodukowany przez rodzinne gospodarstwo z Lubelszczyzny Pasieka Skarby Roztocza.

Zapach obu wersji był mniej więcej taki sam. Po odkręceniu słoika czułam zapach przede wszystkim bardzo słodki i jakby "swojski". Czuć naturalność, a także ogrom kwiatów. Wrzosu? Subtelnej, ziołowej, ostrej goryczki? Jednocześnie słodycz była niemal urocza... Uroczo-szlachetna? I prawie drapiąca, co jeszcze bardziej na zasadzie kontrastu chwilami podkręcało charakterną goryczkę.

Pierwszy słoik, który mi przysłano bardzo mnie zdenerwował, bo jego zawartość była gęstą, skrystalizowaną masą koloru pomarańczowego - nie wyglądał mi na tegoroczny zbiór. 
Gęsta, scukrzona konkretnie - mimo że miód otworzyłam 1 października 2023 ze zbioru z września 2023. Miód mimo wielu kryształków miał w sobie pewną miękkość, nie był twardy jak kamień. Wykazywał też lekką galaretowatość, glutowatość, 
W ustach rozpływał się jakby się ociągając. Oprócz kryształków, masa przypominała trochę galaretkę czy gęsty kisiel... Niestety z kryształkami, co przyspieszało rozpuszczanie się, kojarzyło się z cukrem i odbierało jakąkolwiek przyjemność z jedzenia.

Słoik, który przysłano mi po zwrocie skrystalizowanego, bardzo się różnił już kolorem. Był ciemny, brązowy. Masę cechowała wysoka gęstość. Była ciągnąca i bardziej galaretowato-kremowa niż zwyczajnie "półpłynna". Miód z łyżeczki nie lał się, a powoli i ciągnąco spływał, klejąc się do niej. Przypominał nieco miody kremowane (ja jadłam rzepakowy Bartnika Mazurskiego), ale to też nie było do końca to. Wyglądał nieco bardziej kisielowato-galaretowato. Był spodziewanie lepki i klejący.
W trakcie jedzenia także wykazywał gęstość. Przypominał trochę galaretkę czy gęsty kisiel, ale bez ich śliskości. W tym miodzie czuć raczej aksamitność. Wydał mi się miękki. Rozpływał się powoli w taki jakby pełny sposób.

Wersja skrystalizowana także w smaku się różniła. Była po prostu gorsza. 
Najpierw intensywnie słodka, acz o naturalnym charakterze, dosłownie z nutą "ula" (powiedzmy) i ogromem kwiatów. Miała ich szlachetny wydźwięk, przywodząc na myśl kwitnące, świeże wrzosy Kryształki rozpuszczające się zdawały się tą słodycz pchać w kierunku czysto słodkim, typowo miodowo-drapiącym, jednak w tle zarysowała się też gorzkawość o ziołowo-kwiatowym wydźwięku. Zwiększyła głębię, wydała mi się kontrastowo uwypuklona przez słodycz, ale i na zasadzie kontrastu tę słodycz podnosić. Była w pewnym momencie tak silna, że odnotowałam jakiś słodko-kwasek. Związał się z goryczką jako kwaskawość jakby jasnego, taniego miodu (źle zebranego). Na języku czułam wręcz ziołowo-goryczkowatą pikanterię, wyraźnie wrzos.
Wydawało mi się, że kryształki zaburzały harmonię, spłyciły smak i uprościły go. A jednak pod nimi ewidentnie zarysował się ciekawy smak, charakter. Mama utwierdziła mnie w tym, bo stwierdziła, że "ewidentnie skrystalizowany, ładnie, ciekawie pachnie, a i w smaku ma taki jakiś dziwny charakter, mi nie smakuje, gorzki jest" i podsumowała, że czuje jednak, że nieskrystalizowany na pewno miałby u mnie duże szanse. Ja takiemu mogłabym wystawić jakieś 5, bo mimo że smak ciekawy, to nie doskonały. Konsystencja - wiadomo, a cena wysoka.

Nieskrystalizowany miód ewidentnie był bardziej harmonijny.
W smaku najpierw poczułam wysoką słodycz o bardzo naturalnym smaku, jakbym jadła miód prosto z ula (abstrakcyjna wizja), na wsi i to jeszcze zaciągając się zapachem kwiatów. Słodycz przybrała ich szlachetny wydźwięk. Oddawała kwitnące, świeże wrzosy.

W tle pojawiła się lekka goryczka... Po czym gorzkawość aż uderzyła. Nasuwała na myśl zioła, ziołowe kwiaty. Uwypukliła głębię miodu, który jednak i tak bardziej niż z goryczkowatymi ciemnymi, kojarzył się z miodami jasnymi. W zasadzie... wyszedł jak miód jasny z nutą ciemnego. Po chwili gorzkość wzrosła i dała się poznać jako ewidentnie wrzosowa.

Wrzosowy smak mniej więcej w połowie rozpływania się porcji wciąż był motywem wiodącym, mimo że słodycz znacząco wzrosła. Co prawda zbliżyła się do efektu drapania, ale spotęgowanego lekką, gorzkawą ostrością. Słodycz w tej kwestii jakby się powstrzymywała. Wydała mi się nawet dość kwiatowo urocza przede wszystkim, acz z echem kwiatów wrzosu o poważniejszym zacięciu.... kontrastowa do wzbierającej pikanterii wrzosu. Słodycz drapała, jawiąc się jako niewiarygodnie wysoka. W niej wyłapałam aż lekką kwaskawość, acz też kojarzącą się z kwitnącymi kwiato-ziołami.

W posmaku został motyw wrzosów o kwiatowo-ziołowym, goryczkowatym charakterze, ale również drapiąca, niemal urocza słodycz. Do tego czułam aż pewne gryzienie w język... nie tyle jednak od słodyczy, co od wrzosowo-kwiatowo, pikantnie ziołowego motywu.

Miód pokazał pazurki, miał ogromny charakter. Jawił się jako dość kontrastowy. Bardzo słodki niby wręcz uroczo kwiatowy, a jednak jednocześnie kwiatowo-goryczkowaty i wręcz pikantny. Wrzos czuć wyraźnie w tym wszystkim. Silna słodycz, silna goryczka i echo kwasku, acz nie miodu taniego, kiepskiego, a takiego... świeżo-wrzosowego. Niestety jednak nie wynagrodziło mi to, ani nie przełamało męczącej słodyczy. Konsystencja była świetna - gęsta, ciągnąca i jakby masywna. Idealnie gładka, bez kryształków.

Jadłam go z jogurtem (typu greckiego Piątnicy; miodu dodałam ok. 2 łyżeczki) z orzechami włoskimi (ok. 50g). Ich lekka goryczka skórek zacnie zgrała się z tą wrzosowo-ziołową miodu, a i jego pikanteria zyskała zacne, wyrazite towarzystwo orzechów. Kwasek jogurtu podkreślił jednak nieco ten właśnie kwaskawy akcent w miodzie. Co więcej, wyraziste połączenie podkreśliło nie tylko wyrazisty charakter miodu, ale... ku mojemu zaskoczeniu, także jego słodycz, co mi przeszkadzało.
Miód, mimo że zbito-galaretowaty, z czasem sam z siebie zaczynał częściowo wsiąkać w jogurt.

Tego miodu próbowałam też z twarożkiem (pół kostki twarogu półtłustego Pilos i jogurt typu greckiego Piątnicy), z około 50g pestek słonecznika i odrobinę dyni dla spróbowania (lekko podprażonych). Dodałam góra 2 łyżeczki, co i tak, podczas jedzenia, wydawało się lekką przesadą. 
Słonecznik niespecjalnie się sprawdził, bo trochę gubił się w wyrazistym smaku miodu. Dynia za to wyszła lepiej - sama była świetnie wyczuwalna, a w miodzie podkreśliła kwiatową ostrość.
Ogólnie miód Skarbów Roztocza w twarożku wydawał się bardziej ogólnie kwiatowy niż tak jednoznacznie wrzosowy, a także bardziej pikantny. Echo kwasku uciekło zupełnie. Słodycz pozostała tak intensywna, że drapała i chwilami zasładzała mimo twarożkowej bazy.
Miód po pewnym czasie zaczynam lekko wsiąkać w twarożek, mieszać się z nim sam z siebie, jakby się rozpuszczał, tracił zbitość.

Spróbowałam też na kanapkach (na chlebie żytnim razowym), mimo że nie jestem wielką fanką kanapek na słodko. Na jedną dodałam twaróg (Pilos z Lidla), na drugą ser żółty (Claasdamer z Kauflandu). Miód niewątpliwie świetnie sprawdził się na nich ze względu na jego konsystencję - nie spływał ani nie wsiąkał, a ładnie utrzymywał się na obu jak rzadka galaretka.
Na obu, w obliczu charakternego chleba, wyszedł jeszcze bardziej, aż przenikliwie słodko. Co prawda także goryczka nieco się umocniła, no ale przy tej słodyczy marna to pociecha. Mimo sowitej ilości sera, i tak mnie zasłodził. Kanapkowa baza nie poskromiła tej słodyczy. O dziwo wytrawniejszy żółty nieco złagodził wrzosowy charakter tego miodu. Kanapka z twarogiem pozwoliła za to wyraźnie wyeksponować się wrzosowemu smakowi - dzięki temu ta opcja była nieco lepsza. Kanapki z miodem Skarbów Roztocza jednak mnie nie chwyciły.

Po tym, jak w 3 opcjach mi się nie sprawdził, trafił do Mamy. O samym powiedziała: "bardzo słodki i gorzki, chyba właśnie wrzosowo. Ta jego porażająca goryczka ziołowa tak się miesza ze słodyczą, że z czasem aż w kwasek idzie. Niezbyt mi on odpowiada. Ma charakterek, ale nie w moim stylu przez kwaśność i to, że to charakterek jakby ziołowy". Spróbowała go też polać na swoje biszkoptowe ciasto kokosowo-kakaowe (które akurat wyszło jej za mało słodko) i powiedziała: "Na cieście ten miód się sprawdził. Kwaśność uciekła, a ta goryczka ziół z kakaowym ciastem wyszła piernikowo, ale - chyba przez kontrast - miód aż uderzał słodyczą. Wydawał mi się aż niemożliwie słodki, a obecnie tak słodkich rzeczy to i ja nie lubię. I dziwne, bo on jest i wyraźnie wrzosowo gorzki, i bardzo słodki. Do kakaowego ciasta jednak pasuje, to mu trzeba przyznać.".

Żadnej z nas więc w pełni nie chwycił, mimo że doceniamy. Charakter ma, to pewne. Mało funkcjonalny, ale ciekawy. Tylko że oceniam też biorąc pod uwagę cenę i to, że miody Skarbów Roztocza są bardzo... "jak się trafi" (a jak coś kupuję za takie pieniądze jako świeże, to na takie liczę - jako że podkreślałam przed zakupem, że czekam na miód tegoroczny, bo nie chcę skrystalizowanego).

Miód Wrzosowy z pasieki Daniela Wosia (o którym za kilka dni) był bazowo słodki, a z goryczką, z charakterem, ale łagodniejszy i bardziej harmonijny. Mimo że słodycz w nim stanowiła bazę, był łagodniej słodki, nie zasładzał. Miód Skarbów Roztocza wydał mi się intensywniejszy i bardziej dynamiczny. I bardziej słodki, i bardziej gorzkawy, niemal ostry, z podkradającym się kwaskiem. Wyraźniej wrzosowy, ale jednak ta wyższa słodycz osłabiła jego odbiór. W dodatku "w czymś" miód Skarbów Roztocza jakoś jak na taką zbitą konsystencję za łatwo się rozpuszczał i wsiąkał. Wspomniany zaś ładnie i do końca jedzenia utrzymywał się na wierzchu (co mi się bardziej podobało).


ocena: 7/10 (nuty smakowe, jakość w odniesieniu do ceny)
cena: 45 zł (za 370g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

sobota, 20 stycznia 2024

B.J. Pawłowski Miody Polskie Miód gryczany

W zasadzie mogę obejść się bez miodu, acz raz do roku potrzebuję jakiegoś do mojej masy makowej i sporadycznie odrobinę do deseru stylizowanego na Snickersa, a konkretniej do "zdrowego karmelu", który robię. Mama miodu używa znacznie częściej i po niesmacznym Pszczelarza Kozackiego Miodzie spadziowym liściastym stwierdziłyśmy, że szarpniemy się na nieznany nam jeszcze wrzosowy. Potem jednak dotarło do nas, że w sumie takiego szlachetnego miodu szkoda na element zdrowego karmelu czy w jej przypadku słodzenie czegoś, w czym sama miodowość i tak się schowa. Poza tym poczytałyśmy o jego specyficznej strukturze i uznałyśmy, że dobrze jest mieć w domu jakiś zwyklejszy miód. A że jasnych nie lubimy, padło oczywiście na gryczany. Jako że ostatnio żaden nam zbytnio nie pasował, w Auchan znalazłam taki, którego jeszcze nigdy nie miałyśmy i celowo wzięłam mniejszy słoik. Padło na Miody Polskie rodzinnej pasieki z Kujaw. Na wypadek, gdyby i ten nie był najlepszy. 

B.J. Pawłowski Miody Polskie Miód gryczany to miód nektarowy gryczany z polskich pasiek, wyprodukowany przez Pasiekę Kujawską Apicom.

Po otwarciu poczułam słodki zapach kwiatów i jakby a'la gryczany (nie po prostu gryczany), z leciutką ostrością właśnie kwiatów i pola. Miód wydał mi się nawet aspirujący do szlachetnej goryczki, krył w sobie jakby ciepło-drewniane, drapiące echo. Czuć, że to miód ciemny, ale że akurat gryczany bym się nie upierała. Gryka tylko przewinęła się.

Miód częściowo się skrystalizował, zgęstniał. W tej formie wyszedł gęsto-lepko, kryształkowo, mimo że nie zmienił się w kamień. Wciąż się lał. Ja jednak wolałam go rozpuścić, wstawiając do rondla z wodą około 40-50 stopni. Postał tak dłuższy czas i przybrał postać płynną. Lany z łyżeczki tworzył stożki, a jego krople przypominały kulki, czyli wszystko w porządku.
W ustach utrzymywał się w miarę długo, był taki typowo miodowy, jakby pełny.

W smaku przywitały mnie kwiaty. Słodkie, ale nie aż tak szarżująco słodkie jak potrafią jasne wielokwiatowe miody. Pomyślałam o ukwieconym polu, łące... z echem pewnej ostrości. Ale czy gryki? Można się jej raczej tylko domyślać, mimo że czuć, iż to ewidentnie ciemny miód.

Zachowawcza jak na miód słodycz pozwoliła wyeksponować się nieco jakby słodko-drzewnej, drapiącej nutce. Nie była to ani ostrość, ani goryczka, ale wątek ciemnego miodu. Gdy się naprawdę skupiłam, doszukałam się echa gryki, tak jednak delikatnego, że to aż smutne.

A już w połowie rozpływania się w ustach, jak miód spływał do gardła, robiło się zwyczajniej kwiatowo słodko. Wciżż nie tak mocno, jak jest to w przypadku miodów jasnych, a tak... słodko ciemno miodowo. Gryka jednak uciekała.

W posmaku jakby charakterniejsze kwiaty może i gryki znów nieco wyraźniej się zaznaczyły, ale słodycz zdawała się napierać na nie ze wszystkich sił. W gardle drapało już po małej ilości.

Jak pisałam, mi ten miód był potrzebny głównie "do czegoś" i tak np. jako składnik mojego "zdrowego karmelu" sprawdził się dobrze.

Miód uważam za niezły i tyle. Ewidentnie ciemno miodowy i nie tak słodki jak pospolite miody wielokwiatowe. Miał lekki charakterek, ale nie był jakoś szczególnie gryczany. Biorąc pod uwagę przeciętną, nie porażająco wysoką cenę, uważam produkt za po prostu w porządku. Jakościowo i cenowy zbliżony do miodu Sądeckiego Bartnika dla Carrefoura (Carrefour Sądecki Bartnik Miód gryczany) czy dostępnego w Auchan spod logo Miodnej Krainy (Sądecki Bartnik) Miodna Kraina Miód Gryczany. Warto też odnotować, że pojawiający się w Lidlu (Sądecki Bartnik) Miód nektarowy Gryczany z tej samej sądeckiej pasieki, jest jakości niższej.

Mama oczywiście też miód ten jadła i podsumowała go: "On tak samo zadowalający jak te Sądeckiego Bartnika, co zawsze duże kupujemy. Słodki, ale czuć, że to miód ciemny. Gryczany niekoniecznie, ale ciemny po prostu, taki mniej słodki i lepszy niż te przeciętne czysto słodkie i nudne wielokwiatowe, co jak tańsze to nawet w jakąś kwaśność potrafią iść. Ten był po prostu w porządku. Na tostach i w ogóle w czymś wcale gryczaności nie czułam na pewno i mniej mi smakował, jak po prostu taki zwykły, przeciętny ciemny, a niedookreślony, miód".


ocena: 5/10 (nuty smakowe, jakość w odniesieniu do ceny)
kupiłam: Auchan
cena: 19,99 zł (za 370g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

piątek, 10 listopada 2023

Pszczelarz Kozacki Miód spadziowy liściasty

Jeszcze nie tak dawno temu nie powiedziałabym, że Mama sama sobie kupi miód ze spadzi iglastej. Zawsze omijała te miody, kręcąc nosem, że czuć w nich kwasek, którego nie lubi. Ja z kolei zawsze byłam nastawiona na nie raczej pozytywnie, choć wolałam miody gryczane. A że i Mama woli gryczane, zawsze to takie się u nas kupowało. Ostatnio jednak, z desperacji, że wszystkie ogólnodostępne gryczane nie satysfakcjonowały żadnej z nas, Mama kupiła właśnie spadziowy. Chciała bowiem jakiś "inny ciemny miód", a w Kaufie, gdzie wybierała, wrzosowe - których jeszcze nigdy nie próbowałyśmy - były zdecydowanie za drogie na eksperymenty. Gdy jednak przyjrzałam się, co Mama kupiła, czekało mnie zaskoczenie... Otóż to i owo jej się pomieszało i kupiła miód ze spadzi liściastej. A po (Huzar) Auchan Miód spadziowy ze spadzi liściastej uznałyśmy, że spadziowego liściastego więcej nie kupimy, bo podlinkowanemu w naszym odczuciu po prostu brakowało charakteru.

Pszczelarz Kozacki Miód spadziowy liściasty to miód spadziowy ze spadzi liściastej wyprodukowany przez Pszczelarz Kozacki Pasieka Tadeusz Kozak / Kozacki Honey.

Po odkręceniu poczułam bardzo delikatny zapach o spokojnej słodyczy. Zawarł w sobie lekką wytrawność, nasuwającą na myśl brudną, leśną glebę i żywice... las mieszany, wraz z jego świeżością i rześkością (nie kwaśnością lasów iglastych).

Dość ciemny, niemal zgniłozielono-brązowy miód był lejący i gęstawy, choć dosłownie przy samym dnie już ze trzy tygodnie po otwarciu, dostrzegłam krystalizowanie się. Lany z łyżeczki tworzył stożki na powierzchni, a na samej łyżeczce wypukłość.
Jedzony podtrzymał swoją miodową, lepką gęstawość, wydawał się pełny. Pozostawiał trochę śliskawe wrażenie, kojarząc się z syropem klonowym.

W smaku najpierw poczułam zaskakująco stonowaną jak na miód słodycz. Przedstawiła się jako ciemnomiodowa i z nieodłącznie wpisanym w nią drobnym kwaskiem.

Słodyczy towarzyszyła lekka świeżość, w której na dobre rozgościł się kwasek. Sam pobrzmiewał delikatnie, a całość przytoczyła myśl o spacerze po lesie. Czułam się, jakbym szła wśród drzew po mokrej, nieco brudnej ziemi. Pomyślałam o wdeptanych w nią gnilnych liściach. Kwasek wydał mi się dziwny... jakby nadpsuty (nie jak w miodach ze spadzi iglastej, gdzie czuć "kwasek igiełek"). 

Mniej więcej w połowie rozpływania się miodu w ustach, pomyślałam o specyficznej, wytrawnej, "słodkiej goryczce", w jaką czasami potrafi pójść gotowana marchew (to nie był ten smak w 100%, ale coś koło tego, znacznie delikatniejszego). Miód właśnie taką nutę wplótł - nie do końca gorzkość, niezupełnie wytrawność, ale coś błądzącego pomiędzy nimi. W pewnym momencie słodycz wydawała mi się zaskakująco niska, a kwasek znów wychynął. Wydawał się jednak bardziej niedookreślony, a jedynie z echem lasu. To był kwasek po prostu kiepskiego miodu (źle zebranego, źle obrobionego?).

Bliżej końca wzrosła słodycz. Znacząco i lekko drapiąco. Zrobiło się bardziej "przeciętnie miodowo".

Po zjedzeniu już małej ilości było bardzo słodko, ale nie muląco, nie strasznie drapiąco. Drapanie zaznaczyło się subtelnie, towarzysząc posmakowi miodu oddającego leśną glebę, wytrawniejszą nutę rodem z marchwi, pewną drzewność i echo kwasku.

Miód ogólnie więc był kiepski. Czuć, że leśny, ale bez czegoś, za co można by go pochwalić. Charakterystycznie mniej słodki od innych miodów, jednak jego kwasek czy goryczka zamiast ułożyć się w wyraziste, jednoznacznie żywicznie-drzewne motywy, trochę błądziły. Za tym, że był mniej słodki nie szło nic ciekawego. Goryczka czy kwasek, które czułam wydawały się raczej wynikać z kiepskości.

Daleko mu do całkiem w porządku (Huzar) Auchan Miód spadziowy ze spadzi liściastej. Nie dziwię się, w końcu Pszczelarz Kozacki swoim miodem gryczanym mnie i Mamie nieco podpadł. Oceniam biorąc pod uwagę cenę. Jako że najwyższa nie jest, można się spodziewać masowego wyrobu. Wiele jego wad wyszło w jego specyfice, więc cóż... Na pewno wiem, że nie jestem fanką miodów ze spadzi iglastej, bo nie mają charakteru. Ten jednak nie tylko go nie miał, ale do specyficznych nut dołożył nuty niesmaczne. Nie był jednak niezjadliwy. W pewnym kompozycjach nawet jakoś tam się sprawdził.

Jako że to Mamy miód, zjadła prawie cały (nie, że miała ochotę, po prostu... bo kupiła) miała o nim całkiem sporo do powiedzenia: "Ciekawy, bo rzeczywiście czuć w nim tą drzewność i nawet jakby iglastość. Mniej słodki, z kwaskiem, początkowo nawet mi nie przeszkadzał, bo doszukiwałam się w nim lasu i igiełek, ale w końcu przeszkadzać zaczął. Czuć w nim też... coś. Coś, co sprawiło, że ta ciekawość poszła w złym kierunku i miód całościowo jednak mi nie smakował. Oczywiście do zjedzenia, zwłaszcza jak potrzebuję tylko coś nim posłodzić, ale chyba to akurat rzeczywiście nienajlepszy miód spadziowy. Rzeczywiście drzewny, ale... jakby producent się starał zrobić dobry miód, a tak mu to jakoś nie wyszło...". Im więcej Mama go jadła, tym bardziej jej nie smakował - zwłaszcza na tostach (z serem żółtym i kremem orzechowym 100% z fistaszków): "Na  tostach to on w ogóle po prostu niesmaczny, ale raczej to i jego specyfika, i wykonanie tak się połączyły".

Ja spróbowałam go w twarożku z orzeszkami piniowymi i żurawiną, chcąc zafundować sobie taką "leśną kompozycję". 
Do twarożku (z połowy kostki twarogu Pilos i jogurtu typu greckiego Piątnicy dodałam wypłukane wcześniej ok. 40g suszonej żurawiny Helio So Soft! - musiałam sobie przysposobić, bo ją posłodzono - cukrem trzcinowym, ale każdy mnie drażni - oraz 40g orzeszków piniowych. Do tego, ostrożnie, łyżeczkę miodu (i o łyżeczkę za dużo).
Miód i tu był niesmaczny i zbędny. Prawda jednak, że wpisał się w leśny klimat. Wyszedł mi iście mieszany las, skoro orzeszki piniowe. O, te popisały się sugestią iglastego kwasku... co zacnie zgrało się z bardzo soczystą żurawiną. Miód podkreślił trochę drzewa, świeżość. Dosłodził, czego ja nie potrzebowałam, ale nie jakoś przeszkadzająco. Jak ktoś lubi twarożki z miodem, to jest to na niego jakiś sposób do zjedzenia. Co gorsze wady się raczej ukryły.


ocena: 3/10 (nuty smakowe, jakość w odniesieniu do ceny)
kupiłam: Kaufland (Mama kupiła)
cena: nie pamiętamy
kaloryczność: 329 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie