piątek, 31 maja 2019

Chateau Ce'Real Snack-Schokolade Milch + Cerealien mleczna z nadzieniem mlecznym i ekspandowanym zbożem

Nigdy nie uważałam się za specjalną miłośniczkę produktów Kinder, ale kilka dawno temu lubiłam. Sama się dziwiłam, że smakowało mi Kinder Country. Słodycze-drobnica oraz takie zawierające "chrupiące zboża" nigdy nie były w moim guście, ale jak to się pojawiło, to wydawało mi się jakieś takie "inne i fajne". Lata już tego nie jadłam, jednak przypomniało mi się, gdy trafiła do mnie ta oto tabliczka. Sądziłam, że mogę odebrać ją podobnie. Chciałabym móc napisać coś w stylu: "i całe szczęście nie jest to jakiś tam liliput", ale tak się składa, że nie lubię ani mini-tabliczek, ani tablic-gigantów... No, ale wciąż liczyłam, że smak mi to wynagrodzi. Może nie zachwyci na dziesiątkę, ale zapewni miłą chwilę. Może nawet przywoła wspomnienia? W końcu Chateau bardzo lubię, zdecydowanie bardziej niż Kinder, do którego w sumie tylko jakiś malutki sentyment, a nie lubienie, pozostał (albo i nie?).


Chateau Ce'Real Snack-Schokolade Milch + Cerealien to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao nadziewana kremem mlecznym (45,1%) i ekspandowanym zbożem: jęczmieniem, ryżem, pszenicą, orkiszem i gryką.
Tabliczka waży 130g.

Po otwarciu poczułam nieprzyjemny zapach mleka w proszku kojarzący się z niemowlakami i domami nimi nasiąkniętymi (takie jakieś rozrabiane mleka w proszku, coś nieprzyjemnego, ble) i słodkiej czekolady. Po przełamaniu nasiliło się mleko w proszku i pojawił się margarynowy karmel.

Tabliczka tłuściła palce, przy łamaniu pykała, ale raczej za sprawą dodatków. Była krucha. Nawet nadzienie w pewien sposób było kruche, bo składało się z niesamowicie proszkowej masy właśnie z takich grudek proszku zlepionych olejem (już pomijam, że nawet kolor miało mało zachęcający). Warstwa czekolady nie była zbyt gruba, a spod spodu przebijały chrupacze. Twardo-napowietrzone, mocno trzymały się środka.
W ustach czekolada rozpływała się przyjemnie kremowo, w maślany sposób. Zalepiała w średnim tempie i odsłaniała okropnie tłuste, proszkowe nadzienie. Okazało się zbite, grudkowe i niespójne z czekoladą. Oblepiało twarde (chwilami bardzo twarde) dodatki, które chrupały, ale i zarazem głupio nasiąkały, oblepiając zęby. Stawały się obleśnym kitem.

W smaku czekolada była bardzo słodka, ale i maślano-mleczna. Miałam wrażenie, że czuję w niej nutę wanilii. Delikatna, nienachalna i wręcz urocza (jednak urok opadł zaraz po pierwszym kęsie, potem - po starciu ze zbożem - wydawała się nijaka.). Szybko dołączył do niej smak mleka w proszku.

Ten był w dodatku jakiś mdło-sztucznawy. Nie umiem tego lepiej określić, ale kojarzyło mi się to z rozrabianym mlekiem dla niemowlaków, niedomytymi butelkami itp. ... Po prostu fu! Strasznie tłuste i mdłe... mleko? Bardziej tłusto-oleiście, a już po chwili, ewidentnie poczułam mdły smak margaryny, który został podkreślony chrupiącymi dodatkami. To po prostu jechało taniochą na kilometr (po pierwszym gryzie chciałam wypluć).

Te przebijały się jako gorzki smak spalenizny. Potem na chwilę ponad wszystko wzbił się smak preparowanego zboża. Następnie nasiliła się taka... zbożowa nijakość / papkowatość. Raz trafiłam ewidentnie na ryż, raz na coś kompletnie bez smaku, a zaraz znowu na gorycz. Coś mi pod koniec, gdy porozgryzałam zboże, a część zmieniła się w papkę, zaleciało przypalonym mięsem, a później wtopiło się to w proszkowomleczno-margarynowe tło. Zboża wyszły mdło... Większości nie umiałabym nazwać; nawet nie wiem, czy na wszystkie trafiłam.

Mleko w proszku i słodycz zakończyły to wszystko. Czekolada zaplątała się między mlekiem, a zbożem, ale jakoś... jakby jej tam nie było. Końcówka była bardziej zwyczajnie mleczna, jak wyprane ze smaku mleka mleko w proszku, ale z kolei smak spalenizny nie chciał odpuścić.

W posmaku pozostała margaryna, słodkie mleko w proszku i spalono-preparowany, kartonowy dodatek w słodkiej ramce.

Tabliczka była niesmaczna, dla mnie niezjadliwa - po kostce sobie darowałam (bo w dodatku niezbyt w moim stylu; gdyby była dobrze zrobiona, umiałabym to przyznać i na pewno zjadłabym więcej). Jestem w szoku, że Chateau coś takiego wypuściło. Dobór składników i obróbka zboża? O rany... Mleczny krem i te zboża były takie okropne, że nawet czekolady nie czuć. Jak się umęczyłam i skrawek odkroiłam, to była to dobra czekolada, ale tak razem to prawie jej nie czuć. Jakoś mało jej (kremu też, ale akurat go nie szkoda) w porównaniu do zbóż - strasznie wypchana nimi się wydaje.
Mamie również nie smakowała, stwierdziła, że smakowała jak "czekoladopodobne taniochy, które próbują udawać czekoladę".

Z jednej strony zaczęło mnie ciekawić, jak w porównaniu do niej wyszłoby Kinder Country, ale z drugiej... forma na tyle niemoja, że nie planuję porównania. Chyba że coś mi strzeli do masochistycznego łba...


ocena: 2/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, maślanka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy), oleje roślinne (palmowy, shea), cukier, pełne mleko w proszku 12,2%, zboże ekspandowane 7,9% (jęczmień, ryż, pszenica, orkisz, gryka), produkt z serwatki, syrop glukozowy, lecytyna sojowa, naturalne aromaty

czwartek, 30 maja 2019

(Cachet) Biedronka Czekolada ciemna 57 % z pomarańczą i migdałami

Wiedząc już, że za biedronkowymi Czekoladami Belgijskimi stoi Cachet ucieszyłam się, że jednak nie kupiłam Cacheta z pomarańczą (a patrzyłam na niego aż kilka razy). Podoba mi się połączenie pomarańczy i czekolady, ale nauczyłam się już, że pomarańcza rzadko wychodzi tak, jak bym chciała (a podobnych przykładów bez liku: Lindt, J.D.Gross, Wawel, Rococo).

Biedronka Czekolada deserowa z pomarańczą i migdałami to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao z kandyzowaną skórką pomarańczy i płatkami migdałów.

Gdy tylko rozerwałam sreberko, dobiegł mnie zapach soku pomarańczowego i goryczkowatej skórki o ogólnie słodkim wydźwięku. Pomarańcza niewątpliwie dominowała, czekolada wydała mi się uległa i wymieszana z migdałową nutą.

Przy łamaniu matowa tabliczka trzaskała, choć raczej za sprawą pewnej kruchości... Wynikała chyba z obecności dużej ilości łamiących się płatków migdałów. O zobaczenie pomarańczy było już trudniej. No ok, było jej tam sporo, ale pod postacią mikroskopijnych, jasnych drobinek - na oko w życiu nie powiedziałabym, że to skórki pomarańczy. Zdziwiłam się, że dodano ją aż tak drobno posiekaną. Wszystkie dodatki wtopiono porządnie, nic nie wypadało. Na choćby skrawek czekolady bez nich chyba nie trafiłam.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, gładko, ale miałam poczucie, że dodatki ją hamują. Miękła nieco jakby chciała stać się bagienkiem, ale pozostawiała jedynie tłustawo-soczyste smugi, odsłaniając tym samym dodatki. Sprawiała wrażenie wilgotnej, gdy już zaczęły się wyłaniać.
Płatki migdałów okazały się bardzo chrupiące i lekko soczyste, przyjemnie świeże. Skórki pomarańczy zaś dość twarde, choć bliżej im było do jędrności i elementu scukrzenia niż kamienności. Na szczęście zachowały trochę soczystości. O ile wielkość migdałów była odpowiednia, tak taka mini-skórka dziwnie wyszła.

W smaku od początku przodowała słodycz. Nie za mocna, ale jednak wpływowa. Po paru sekundach wydała mi się naperfumowana, trochę nierzeczywista, ale i nie sztuczna.

Jako następna pojawiła się maślaność, a zaraz za nią lekka goryczka kakao. Złączywszy się, wyszły bardzo delikatnie. Niosły palony, ciepły klimat, że gdy zamknęłam oczy, widziałam kawę i wilgotne ciasto czekoladowe. Nie można tu mówić o gorzkości, a jedynie gorzkawości ciemnej czekolady.

Tą jednak szybko podbiła goryczka przywodząca na myśl galaretki pomarańczowe (ale takie dobrej jakości, wyidealizowane). Pomarańczowa goryczka szybko skupiła się jednak wokół naturalności, zagarniając też do siebie dużą część słodyczy. Wraz z soczystością w ustach rozszedł się smak soku pomarańczowego, przez moment odwracającego uwagę od czekolady. Słodka pomarańcza z goryczkowatą skórką zgrała się w końcu z łagodną ciemną czekoladą, tworząc obraz mokrego, soczystego ciasta czekoladowego ze skórką pomarańczy.

Odsłaniające się dodatki podkreśliły pewne kwestie. Skórka podbiła słodycz i perfumowość posmakiem kandyzowania, ale i swój własny smak odważnie wniosła, zwłaszcza gdy ją rozgryzałam.
Migdały podkreśliły wizję mokrego ciasta, wtłaczając w nie maślaność. Oprócz swojej delikatnej i naturalnej, ale wciąż "czysto migdałowej" nuty, dodały temu ciastu też poważniejszego, lekko marcepanowego charakteru. Ta czysto migdałowa dominowała w trakcie rozgryzania.
Mimo silnej słodyczy, nie było za słodko - dodatki już nad tym czuwały! Mało tego, podkreśliły taki wytrawniejszy (choć wciąż słodki) wydźwięk.

Za rozgryzanie dodatków z racji ich rozmiaru i tego, że czekolada cały czas mocno je trzymała, brałam się pod koniec rozpływania się kęsa. Dzięki temu końcówka opierała się na soczystej słodko-goryczkowatej skórce pomarańczowej i soczystych, jakby "ciastowych" migdałach wtoczonych w delikatne, czekoladowe, może lekko korzenne ciasto. Ogólną soczystość na pewno nieco podrasowała wręcz pomarańczowo-"cytrynowawa" nuta obecna przy skórkach.

Ciepły wydźwięk prażono-palonych nut i soczystej, acz podcukrzonej pomarańczy w posmaku wydawał mi się ciastowy i troszeczkę korzenny. Dominowała pomarańcza "w trzech osobach" jako soczysta, podcukrzona skórka, jako sok i wręcz perfumowa, ale migdały i delikatna, palono-maślana czekolada z kakao (podkreślonym dodatkami właśnie) były jej obstawą.

Muszę przyznać, że bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta czekolada. Przede wszystkim nie spodziewałam się tak posiekanej skórki pomarańczy, ani tego, że... to wyjdzie tak dobrze. Nie było bowiem tak mocno czuć samego kandyzowania, soczystość i naturalność zostały zachowane. Pomarańcza niewątpliwie dominowała, czekolada stanowiła tylko tło i trochę żałuję, że nie była wyrazistsza, ale! Goryczka pomarańczy i tak przyjemnie podkreśliła, wraz z migdałami, poważniejszy charakter.
Tabliczka była bardzo najeżona, ale... smacznie najeżona. Sama baza była smaczna, a że tak delikatna to... wyszło dobrze. Owszem, dobrze byłoby również wtedy, gdyby była dobra i wyrazistsza, bo taka pozwoliła na dominację dodatkom. Z drugiej jednak strony, im nie mam wiele do zarzucenia. Wolałabym niekandyzowaną skórką, może  trochę większe jej kawałki, ale to najlepsza czekolada ze skórką pomarańczy, jaką jadłam dotychczas. Odzyskałam wiarę w to połączenie!


ocena: 8/10
kupiłam: Biedronka
cena: 4,99 zł
kaloryczność: 527 kcal / 100g
czy kupię znów: kiedyś mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier, migdały 6%, kandyzowane skórki pomarańczy 5% (skórki pomarańczy, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, przeciwutleniacz: kwas cytrynowy), tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, naturalny aromat pomarańczowy, lecytyna sojowa

wtorek, 28 maja 2019

Lindt Creation Hazelnut de Luxe Dark ciemna 47 % z nadzieniem migdałowo-orzechowym z kawałkami orzechów laskowych

Przy Lindt Creation Pistachio Delight with Almond Pieces wspomniałam o mojej pomyłce związanej z formą tabliczek. Nie ukrywam, że to, że to dawne Creation, a nie te małe, wysokie, przypadło mi do gustu, bo zawsze lubiłam ich płaskie kostki. Tę jednak kupiłam, bo widziała mi się tak... zotterowsko, no, ale właśnie okazało się, że jednak nie do końca. Peszek (uch, co za słowo, pasujące do sytuacji... albo i nie? Tak? Jak nazwisko spoko piosenkarki, tylko pytanie, czy czekolada będzie spoko?).

Lindt Creation Hazelnut de Luxe Dark / Croccante alle Noccioleto to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao nadziewana pralinowym kremem migdałowo-orzechowym z kawałkami orzechów laskowych; wersja do końca 2020r..

W trakcie rozrywania sreberka poczułam się, jakby spadł na mnie meteoryt z kremu typu wyidealizowana Nutella. Obłędny, niezwykle silny zapach orzechowo-kakaowo-czekoladowy cechowała nieco przesadzona słodycz i pewna mleczność, ale przede wszystkim bezkresna smakowitość. Miało to bowiem wytrawny wydźwięk dzięki sugestii migdałów i naprawdę intensywnego kakao.

Ciemna tabliczka prezentowała się tak sobie, ale w dotyku nic nie mogłam jej zarzucić.
Przy łamaniu była twarda, trzaskała, ale nie wynikało to tylko z grubości samej warstwy czekolady w stosunku do nadzienia. Ono również było dość twarde. Środek wypełniało zwarte nadzienie, wyglądające na raczej suchawe, wypełnione sowitą, ale nieprzesadzoną ilością całkiem sporych kawałków orzechów. Przy nielicznych trafiłam na białe bryłki cukru.

Czekolada rozpływała się tłusto-kremowo, dość szybko mięknąc, by w tej formie pozostać na długo. Na szczęście pozostawiała też leciutko pyliście ściągający efekt uprzyjemniający odbiór.
Nadzienie odsłaniało się wolniej, niż jego smak. Podtrzymało gęste rozpływanie się czekolady, dzięki czemu całość wydała mi się bardzo spójna. Było tłuste, ale nieco suchsze od czekolady i bardziej od niej zwarte. Wykazało również pewną twardość. Przypominało idealnie przemielony, trochę gumkowaty (ale właśnie z poczuciem, że przemielony) nugat - tylko że z kawałkami orzechów. Te były świeżo-chrupiące i nie za mocno podprażone, duża część ze skórkami.

Od początku w smaku wystrzeliła słodycz i wyraziste cierpko-gorzkawe kakao, podkoloryzowane orzechową nutą. Sama czekolada niosła palony, niemal kawowy klimat, dzięki czemu wydała mi się wytrawna i wyjątkowo kakaowa.

Słodycz jakby przywłaszczyło sobie nadzienie, dochodząc do głosu za jej sprawa. Trochę wzrosła, ale w kontekście mleczno-nugatowym. Delikatne orzechy laskowe jako nugat właśnie w pewnej chwili wzbiły się ponad wszystko, by następnie pozwolić rozwinąć się trochę mleku - ale pod kontrolą orzechów. Zmieszane z nimi, nie ingerowało w ciemnoczekoladowość wierzchu, choć i nadzienie lekko czekoladowe niewątpliwie było.
"Mleczny orzech laskowy" cudownie pasował do cierpkawego kakao i nawet silna słodycz się temu podporządkowała. To było niczym połączenie wyidealizowanych Ferrero Rocher i wyidealizowanej Nutelli w formie tabliczki.

Mniej więcej w połowie wyraźniej między tymi smakami ujawniły się migdały. Podkreśliły wytrawność kakao, a mi przemknęła myśl o marcepanie czy nawet jakiejś sugestii alkoholu. Ich nuta jednak utworzyła most do mleczno-nugatowej słodyczy środka.

Przy odsłaniających się kawałkach, a także mieszaniu się smaku migdałów i kakao, wzrosło poczucie paloności i prażoności. Prażone orzechy laskowe znów się wywyższały - zwłaszcza, gdy rozgryzałam ich kawałki. Gorzkie skórek przecinały słodycz raz po raz. Raz czy dwa trafiłam na kawałek po prostu słodki, ale te jakoś niewiele wnosiły (orzechy je zagłuszały). Orzechy były w sumie delikatne w smaku, ale takie świeżo-naturalne, więc wystarczyły, by podkreślić orzechowe walory całości.

Na koniec zrobiło się już bardzo słodko, ale nie odebrałam tego jako przesłodzenie. Orzechowo-mleczny wir cudownie szalał wraz z kakao na tym słodko-wytrawnym tle. Właśnie dość wytrawnie, prażono-orzechowo i palono-kakaowo było do ostatnich chwil. Dzięki temu pozostałam z obrazem smakowitego kremu orzechowo-czekoladowego.

W posmaku pozostały orzechy laskowe, dosadnie kakaowa ciemna czekolada, nutka migdałów, ale także skojarzenie z jakimś kremem typu Nutella (w wersji dla dorosłych) czy kremem a'la Ferrero Rocher i leciutka cierpkość kakao. Owszem, czułam ogrom słodyczy, ale była ona pożądana, bo o takim szlachetnym charakterze. Najdłużej utrzymały się naturalne i wyraziste, bo podkreślone skórkami, laskowce.
Tłustość wydawała się głównie orzechowa, więc też nie mam jej nic do zarzucenia. Ogólnie podobało mi się, że mimo wszystko poczucie twardości / konkretu charakterystyczne dla ciemnych czekolad zostało zachowane.

Całość zaskoczyła mnie tym, jak bardzo mi smakowała. Poniekąd nic przełomowego, można by powiedzieć, że była wręcz nudnawa, ale... po prostu to, że silna słodycz i pewna nugatowo-pralinowość tak zgrały się z jednak wytrawnym i wyrazistym charakterem kakao i orzechów, że jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się tego po zaledwie 47 % kakao. Goryczka orzechów i cierpka goryczka kakao, nuta migdałów i nawet skojarzenia z alkoholem podrasowały klimat czekoladowo-orzechowego kremu. Może nieidealna, ale pyszna na tyle, że gdy nigdzie nie mogłam jej znaleźć, a trafiłam na nią w jednym sklepie za 18 zł, kupiłam dwie na zapas (a potem taniej kolejne w innych sklepach). Początkowo chciałam jej wystawić 9, ale nie wiem, co w niej jest, że przy trzeciej tabliczce zorientowałam się, że byłaby to ocena nieszczera.
Jestem jednak pewna, że wersja mleczna tak by mnie nie zachwyciła, a właśnie tylko znudziła i zasłodziła, więc by nie psuć sobie zdania o Hazelnut de Luxe, na ciemnej poprzestanę.


ocena: 10/10
kupiłam: Tesco / krakowski Jubilat / Auchan
cena: 13,49 zł (za 150 g) / 18,19 zł / 12,48 zł
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: cukier, miazga kakaowa, masa orzechowo-migdałowa 11% (cukier, migdały, orzechy laskowe), olej palmowy, orzechy laskowe 5%, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, mleko w proszku, aromaty, lecytyna sojowa, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, ekstrakt słodowy jęczmienny

PS W okolicach tej, zjadłam też taką wersję (czyli już trzecią edycję) Lindt Creation Chocolate Cake - zapraszam do aktualizacji.

poniedziałek, 27 maja 2019

Moser Roth Sommer Edition Limone Joghurt biała z cytryną i jogurtem

Znalazłszy informacje (niepotwierdzone na oficjalnych stronach), jakoby za Moser Roth stało Storck, zaczęłam się trochę bać dzisiaj przedstawianej czekolady, bo przypomniała mi się cukierkowa cytrynowo-jogurtowa Merci, w której jogurtu nie czuć. Miałam nadzieję, że ta wyjdzie bardziej w stylu smacznej Princessy Lemon, wzbogaconej o wyczuwalny jogurt. Dawno, dawno temu jadłam białą z wanilią tej marki, dostępnej w Aldim, i w sumie mi smakowała, ale... od tamtego czasu zrobiło się u mnie... ciężko z białą czekoladą.

Moser Roth Sommer Edition Limone Joghurt to biała czekolada z kandyzowanymi kawałkami cytrynowymi (8%) i kawałkami (chrupkami?) jogurtowymi (4%).
Edycja limitowana na lato 2018; w opakowaniu 5 minitabliczek (łącznie 125g).

Rozchyliwszy papierek poczułam zapach mleka w proszku, dość silną słodycz (jakby trochę waniliową?) i kwasek. Po chwili kwaskowi przypisałabym cytrynę, która to wydała mi się trochę przerysowana, ale w sumie spójna z mlecznością i białoczekoladową nutą. Ogółem było ok.

Tabliczka łamała się z łatwością. Wydała mi się krucha przez wtopiony, widoczny gołym okiem dodatek.
W ustach rozpływała się dość szybko i łatwo, jak proszkowy krem. Jej miękka tłustość nie wydała mi się przesadzona, lecz nakręcała ulepkowatość. Całkiem sporo, choć też w ilości odpowiedniej, było w niej sporych kawałków cytrynowych skórek i mniejszych chrupek jogurtowych. Pierwsze cechowała twardość. Z czasem trochę miękły, zwłaszcza pod naciskiem zębów, do których potem trochę się lepiły, sprawiając wrażenie naturalnych z odrobiną scukrzonejżelkowatości. Mało soczyste skórki wydawały się bardzo "podcukrzone" (w końcu kandyzowane). Nie całe, same skórki, ale to one niewątpliwie były bazą. Jogurtowe kawałki, a właściwie jakieś dziwne płatki drobniejsze od skórek, uginały się i trzeszczały, rozpuszczając się trochę i lepiąc do zębów.

W smaku oprócz silnej słodyczy, na samym początku zaznaczył się lekko cukierkowy, sztucznawy kwasek. Niewątpliwie było cytrynowo, ale w sposób kojarzący się z gumą rozpuszczalną. Mało smakowicie, ale na szczęście też mało intensywnie.

To biała czekolada rozwinęła się prężniej jako maślano-mleczny smak. Była bardzo słodka, ale nie cukrowa. Wydała mi się przeciętna do momentu, w którym wyrazista mleczność przyspieszyła i zaprosiła do biegu kwasek. Zapowiadał się już po paru sekundach, ale na dobre pojawiał się mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, kiedy to spod czekolady wyłaniały się dodatki. Niezdecydowany, częściowo wiązał się z naturalną cytryną, lecz zasugerował też jogurtowy klimat. Wydaje mi się, że w dużej mierze opierał się na skojarzeniu po konfrontacji mleka i kwasku, niż na autentycznie jogurtowym smaku. Nasilił się nieco, nadając czekoladzie lekkości.  

W lekkość nagle wkroczyła wyrazistsza cytryna, nieco bardziej soczysta przy owocowej kostce. W pewnym momencie, tylko przy niektórych kęsach, robiło się naprawdę kwaśno za sprawą soku cytryny. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że kawałki w większości były po prostu słodkie, jakby bez smaku owocu, a ich pojawienie się po prostu zgrało się w czasie z cytryną, rozwijającą się wraz z rozpływaniem się czekolady. Jej smak wciąż zalatywał słodko-cukierkowo (przez kandyzowanie?). Rozgryzane kawałki tylko czasami dodawały odrobinę goryczki - i tak mocno splecionej z kandyzowaną słodyczą. 
Kawałki pozostawione na koniec (po czekoladzie) jawiły się jako nieco bardziej "prawdziwe", odrobinę prawie gorzkawe.
Te jogurtowe... Rozgryzane wydawały się słodko-żadne. Jak polewy jogurtowe (na batonach / płatkach)? Zakładam, że wniosły trochę jogurtowości, ale poczucie, że to one, gdzieś uchodziło.

W posmaku pozostała mdła, biała czekolada o słodyczy nie za mocnej, ale znaczącej i cukierkowo-sztucznawej. Cytryna właśnie się w to wpisała, choć i wspomnienie autentycznego, soczystego kwasku pozostało. Czułam "wyobrażony jogurt" i nierealistyczną cytrynę. Posmak miał raczej neutralny wydźwięk. 

Całość wyszła adekwatnie do nazwy i w sumie nie najgorzej. Biała czekolada dobra (ale też nie jakoś specjalnie wybitna), więc szkoda, że jogurt tak nienachalny, że łatwy do przeoczenia, a cytryna... No, czułam ją wyraźnie, ale niestety nie w takim charakterze, jak bym sobie tego życzyła. Soczystość - fajnie, pomysł na dodanie skórki - ekstra, ale kandyzowanie jej? Zepsuto tym wszystko. Co więcej, większość kawałków dodatków wydawała się wyprana ze smaku. Chrupki jogurtowe to w ogóle porażka, miały wyjątkowo denerwującą strukturę, a w smaku to głównie nicość i "sztuczna słodycz", więc uważam je tylko i wyłącznie za minus. Jogurtowość gdzieś tam pobrzmiewała, ale jakoś jakby nie od nich - bardziej wyobrażona? Czuję, że gdyby to była po prostu czekolada biała jogurtowa z niekandyzowaną skórką, mogłaby być naprawdę przepyszna (bo nie taka słodka, nie kwachowata, a rześka).
Było kwaśno, ale nie przesadnie, nie za słodko, a jednak nie jakoś specjalnie orzeźwiająco czy z charakterem. Kojarzyła mi się z czekoladową wersją Princessy Lemon, ale nie porwała przez dodatki. Mam za to żal, że tak głupio rozwiązano kwestię jogurtu. Jednak jako biała cytrynowa w sumie się udała.
Z przyjemnością zjadłam dwie minitabliczki i dość (jakoś ostatnio nie czerpię przyjemności z jedzenia białych czekolad, nawet tych dobrych), resztę oddałam Mamie. Jej bardzo smakowała, mimo że jogurtu nie czuła (i nie zarejestrowała obecności chrupek jogurtowych).


ocena: 7/10
kupiłam: odkupiłam od osoby prywatnej
cena: 7 zł
kaloryczność: 561 kcal / 100 g; 1 minitabliczka (25g) - 140kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy (32%), pełne mleko w proszku (17,4%), odtłuszczone mleko w proszku, masło klarowane, skórka cytryny (4,2%), syrop glukozowo-fruktozowy, maltodekstryna, syrop glukozowy, jogurt z odtłuszczonego mleka (1,2%), skoncentrowany sok cytrynowy (0,6%), dekstroza, lecytyna sojowa, stabilizator kwasowości: sok cytrynowy, naturalne aromaty, sól

niedziela, 26 maja 2019

Bałtyk Whisky & Coffee mleczna z nadzieniem o smaku kawy i whisky

Mój gust w kwestii słodyczy jest zupełnie inny, niż Mamy, aczkolwiek i coś wspólnego się znajdzie. Obie uważamy Lindty Whisky i Cognac za wybitne (ja co prawda faworyzuję pierwszą, Mama drugą) i nie posiadałyśmy się z radości, gdy dość tanio znalazłyśmy je w Biedronce. Normalnie jednak jakoś rzadko je widujemy. Zaowocowało to zakupieniem dziś prezentowanej czekolady. Znów  na oko odpowiadała nam obu, mimo że "whisky i kawa" to coś bardziej mojego, a "mleczna czekolada, kawa i alkohol" - Mamy (biedna, zawsze ma ten sam problem: uwielbia słodycze z alkoholem, ale nie cierpi ciemnej czekolady). No... i nie pamiętałyśmy, czy kiedykolwiek jakąś czekoladę Bałtyk jadłyśmy, a trafiłyśmy na fajne nadziewańce (akurat takie, żeby się podzielić). Chociaż po zawartości kakao i składzie, nawet biorąc pod uwagę, że to zwykła mleczna, mi już takie fajne się nie wydają.


Bałtyk Whisky & Coffee to mleczna czekolada o zawartości 25% kakao z "nadzieniem o smaku whisky & coffee", czyli kremem o smaku kawy i whisky.

Po rozchyleniu sreberka poczułam słodki i wyrazisty, bo ewidentnie podkreślony alkoholem, zapach kawy i mlecznej czekolady. Mocno mlecznej i trochę zalatującej maślano-margarynowym cukro-karmelem. Po rozgryzieniu czy rozwaleniu którejś z kostek, oczywiście nasilała się kawa i poważny, taki trochę głębszy, a trochę spirytusowy alkohol.

Tabliczka okazała się twarda, trzaskająco-chrupiąca. Zanim zaczęłam jeść, miałam wrażenie, że wykazuje cechy polewy. Bardzo niewygodnie się ją łamało - nie przemawia do mnie taki podział i wysokie kostki.
Przy robieniu kęsa potwierdziła się jej twardość, a gdy zaczęła się rozpływać, poczułam przede wszystkim silną proszkowość, wręcz szorstkość. Oprócz tego była bardzo gęsta, zbita, dość tłustawa (ale na to aż tak uwagi nie zwracałam przez proszkowość). Rozpływała się powoli i lepiszczo, jakby chciała stać się zalepiającym bagienkiem, ale szorstkość ją hamowała.
Nadzienie rozpływało się znacznie szybciej od niej, ale ona jakby... zatrzymywała je przy sobie, oblepiając je. Mimo to i mimo pewnej plastyczności, odebrałam je jako bardzo zbite, gęste. Niby jednolite, ale nie gładkie, a scukrzone i bardzo wilgotne, nasączone. Rzęziło, chrzęściło, trzeszczało od cukru.
Wydała mi się problematyczna, bo przegryzienie kostki = rozwalenie / zgniecenie, a wtedy jakieś to takie... rozwalone i dziwnie rozchodzące się w ustach. To tak jak z wszelkimi czekoladkami z za grubymi "denkami" i płynnymi nadzieniami. Brak spójności / zgrania między wnętrzem, a czekoladą. A z kolei pchanie do gęby całej kostki też mi komfortu nie dało, bo czułam się jak faszerowany przed świętem dziękczynienia indyk. (Małe usta + wielka, wysoka kostka z cukru i innych okropieństw = ble)

W smaku czekolada przedstawiła się jako czysto cukrowa, jednak na szczęście po chwili wypuściła także mleko. Mleku nie spieszyło się. Powoli rosło w siłę. Mieszanina cukru i wyrazistego, pełnego mleka lekko przesiąkły kawą.

Nadzienie dochodziło do głosu podbiciem cukrowości do tego stopnia, że serce zaczynało bić szybciej. Lewy sierpowy cukru, zaraz za nim prawy prosty alkoholu. Wszystko to na cukrowym ringu... Kawa stanowiła odległe tło. Jej leciuteńka gorzkawość łącząc się z alkoholem nadawała całości pewnej powagi, jednak wciąż to cukier zajmował nadrzędne miejsce. Za nim doszukałam się sztucznego posmaku czegoś jakby owocowego? Tonęło to jednak w nieco ordynarnym, alkoholowym otoczeniu. Sama czekolada także w kremie podkreśliła mleczność.

Alkohol i cukrowość bliżej końca pozwoliły wyraźniej zaprezentować się gorzkawej, smakowitej kawie, która niewątpliwie dobrze poczuła się w towarzystwie mleka, ale to tylko, gdy rozwaliłam wszystko językiem. Przy ilościowej dominacji czekolady w sumie trudno wyraźnie poczuć kawę.
Właśnie mleczno-cukrowa, ale jakoś tam czekoladowa, i tylko odrobinkę kawowa była końcówka. Czekolada, która pozostawała w ustach dłużej od nadzienia, na zakończenie wydała mi się wręcz cukrowo-karmelowawa (jak margarynowy karmel z popularnych słodyczy?).

W posmaku pozostał alkohol, kawa i cukier, trochę taki mlecznoczekoladkowo-bombonierkowy klimat. Na języku czułam spirytus, na ustach tłuszcz, chemię i cukier... ogólnie pojawiło się wrażenie, jakbym miała usta wyszorowane cukrem i alkoholem. Czułam się trochę jak po jakiś tanich truflach. I jeszcze gdzieś plątała się jeszcze sztucznawa nuta.

To... dziwny twór. Po zjedzeniu dwóch i pół kostki czułam się zdegustowana i przecukrzona. To taka czekolada, której można trochę zjeść... zakładam, że nawet sporo, jeśli ktoś ma wysoką tolerancję na cukier i nie przeszkadza mu taka konsystencja. Ta bowiem była potworna. Szorstko-prochowa czekolada jakby obiecująca błogie bagienko, a rozpuszczająca się z trudem i dziwne, gęsto-scukrzone nadzienie. Cukier, cukier i jeszcze raz cukier zalany alkoholem w smaku to też... no, ale jednak kawa i mleczność wyczuwalne. Mleko nieźle się tu odnalazło, choć czekoladowość chyba się wystraszyła. Nuta owocowego aromatu była dziwna, prawie nieuchwytna i w sumie... o dziwo nie taka nieprzyjemna, ale przywiodła mi na myśl czekolady Barona, których nienawidzę.
Nie mogę powiedzieć, by to była najtragiczniej na świecie zrobiona tabliczka. W sumie jak na taki skład to wyszła zaskakująco zjadliwie. To twór specyficzny. Bombonierkowy, ale nie do końca w złym tego słowa znaczeniu. Raczej takim: uważaj, komu to kupujesz. Takie to specyficzne, że albo posmakuje, albo nie. No i jednak z nie najwyższej półki. Mi nie posmakowało zupełnie. Od alkoholowych czekolad oczekuję czegoś zupełnie innego. Nie chodzi nawet o to, że wybrzydzam. W przypadku alkoholowych słodyczy dopuszczam i zasłodzenie, ale... wszystko musi pasować. Mimo miłości do czekolady i nienawidzenia cukierków itp. o wiele bardziej wolałabym zjeść trufle Odry (i klasyczne, i kawowe), niż tę czekoladę.
Mamie nie smakowała: "ja tu nie czuję tej kawy, tylko jakiś kwas... ale przynajmniej alkohol dobry" (obstawiam, że "kwas" = ta dziwna owocowa nuta).


ocena: 4/10
kupiłam: Carrefour
cena: 3,99 zł (za 148g)
kaloryczność: 507 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada mleczna (cukier, mleko w proszku pełne, tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku zdemineralizowana, miazga kakaowa, tłuszcz palmowy, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; aromat), cukier, serwatka w proszku zdemineralizowana, miazga kakaowa, glukoza, spirytus 1,3%, syrop glukozowy, tłuszcz kakaowy, tłuszcz roślinny: palmowy, shea; tłuszcz mleczny, kawa 0,2%, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; aromaty

sobota, 25 maja 2019

Ehrmann High Protein Caramel Pudding

Karmelowe desery zupełnie mnie nie kuszą, Mama z kolei je uwielbia i kiedy tylko zobaczy jakąś nowość, nie może jej się oprzeć. Gdy pewnego dnia to ja włożyłam do sklepowego wózka karmelową nowość... wytrzeszczyła na mnie oczy. Czyżby role się odwróciły? Ależ nie, po prostu w Polsce pojawił się trzeci smak białkowych deserów Ehrmanna. A że ja mam słabość do jego gęstwin... no cóż. Bałam się trochę, ze będzie powtórka nijakości wersji waniliowej, ale czekoladową wspominałam miło.

Ehrmann High Protein Caramel Pudding to białkowy deser mleczny o smaku karmelowym, bez cukru i laktozy (zawiera jej mniej niż 0,01g/100g; słodzony słodzikami). Deser waży 200 gramów.

Od razu po otwarciu poczułam smakowity zapach z pogranicza krówki, a skojarzenia z Werther's Original w mlecznej konwencji o nie za mocnej słodyczy.

Budyń okazał się tradycyjnie gęsty, wręcz stały i łychostajny, przylepiony do kubeczka tak, że nie wypływał z niego po przewróceniu do góry dnem. Na łyżeczce prześmiewczo się gibał. Był gładko-śliski, a przy tym zalepiająco-zapychający. Mojej osobie wydał się bardzo sycący, że ledwo zjadłam całość.

W smaku od pierwszej chwili czułam stonowaną słodycz. Najpierw skojarzyła mi się z krówką, ale gdy rozeszła się mleczność rozmywająca słodycz, do głowy przyszły mi raczej cukierki mleczne / śmietankowe. Takie... bardzo, bardzo mleczne.

Punkt kulminacyjny był znacząco słodki, ale nie przesłodzony. Nie czułam słodziku, a przyjemny, krówkowo-cukierkowy, mleczno-karmelowy smak. Dokładnie tak sobie wyobrażam Werther's Original w wydaniu deseru mlecznego.

W posmaku pozostała mleczna krówka, mleczny smak takowych cukierków o smaku maślanokarmelowym (albo już prawie toffi?) i lekko zaznaczony słodzik.

Całość okazała się zaskakująco smaczna. Słodka, smakująca ewidentnie jak takie mleczno-karmelowe cukierki, ale w żadnym wypadku nie przesłodzona. Wyrazista, ale nienachalna. Nie czułam słodziku ani nieprzyjemnych posmaków. Konsystencja cudowna. Nie lubię karmelowych deserów, ale ten... muszę mu przyznać, że to poziom zacnego czekoladowego!
Szkoda tylko, że cena taka wysoka... zwłaszcza biorąc pod uwagę szkodliwe słodziki w składzie.

(Swoją drogą można powiedzieć, że to spełnienie mojej wizji z wczesnonastoletnich lat: Milky Way z wnętrzem smakującym Werther's Original, bo nigdy nie lubiłam ani tego, jak słodko-mdły był ten baton ani twardości tych cukierków. W życiu i jedno, i drugie jadłam może tylko raz czy dwa, a zawsze sobie myślałam, że bogatym geniuszem byłby ten, kto by taką hybrydę stworzył.)


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 7,29 zł (za 200g)
kaloryczność: 76 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: mleko odtłuszczone, 8,5% białka mleka, śmietanka, modyfikowana skrobia kukurydziana, laktaza, substancje zagęszczające: karagen, karboksymetyloceluloza; substancje słodzące: acesulfam K, sukraloza; naturalny aromat, barwniki: karmel amoniakalno-siarczynowy E150d, karoteny; sól

piątek, 24 maja 2019

Ambiente Truffle Chocolate Con Leche Speculoos mleczna z nadzieniem truflowym z ciastkami korzennymi

W tym roku kupiłam chyba większość zimowych limitowanych czekolad, jakie pojawiły się w Aldi. Porwałam się na wszystkie cztery smaki wielkich, nadziewanych Ambiente, choć nie wiedziałam, co o marce sądzić. Nie dlatego, że była mi nieznana - wręcz przeciwnie. W listopadzie 2015 (więc realnie pewnie trochę wcześniej), zachwyciła mnie mleczna z kawałkami ciastek korzennych Ambiente Speculoos Lait. Rok później (czy może nawet dwa), znów pojawiła się w tym sklepie i poprosiłam Tatę o cały zapas. Gdy otworzyłam pierwszą z otrzymanych czterech (!), okazała się... okropna. Czekolada dobra, ale kamienne i zarazem oleiste, mdłe ciastka zupełnie ją zdominowały i zepsuły. Biorąc pod uwagę, że postrzeganie pewnych innych czekolad na przestrzeni tego czasu tak drastycznie się nie zmieniło, obstawiam raczej zmiany dokonane przez producenta, a nie w moim guście. Serii nadziewańców postanowiłam jednak dać szansę, bo w ich przypadku szanse trafienia na coś twardego były o wiele mniejsze. Jako że Ambiente kojarzy mi się właśnie z korzenną czekoladą, z takim nadzieniem poszła na początek. Swoją drogą, znalazłam, że za marką stoi Natrajacali, co mi i tak nic nie mówi (ale może komuś powie).

Ambiente Truffle Chocolate Con Leche Speculoos to mleczna czekolada o 32 % zawartości kakao z nadzieniem truflowym (45%) z dodatkiem ciasteczek korzennych, wyprodukowana w Belgii dla Aldi przez Natrajacali.
Edycja limitowana na zimę 2018.

Nad lśniącą tabliczką uniósł się bardzo, bardzo słodki i maślano-mleczny zapach. Delikatna i również słodka korzenność tylko trochę się zaznaczała w tle. Nasiliła się wraz z maślaną nutką po przełamaniu.

A samo przełamanie nie było takie łatwe, bo czekoladzisko okazało się twarde - raczej z racji grubości. Przekrój pokazał, że każda kostka "była nadziana oddzielnie", skrywała drobinki ciasteczek w kremo-miazdze. Wydawało mi się, że w nadzieniu widzę także drobinki przypraw.
Już w dotyku czułam tłustość czekolady.

W ustach czekolada potwierdziła swoją tłustość, choć okazała się ona "tą dobrą", bo mocno kremowo-maziście śmietankową. Trochę zalepiała, mięknąc powoli, pozwalając dość szybko wydostać się nadzieniu, które mnie zszokowało. Przypominało skrzypiąco-trzeszczące kryształki cukru zatopione w oleistym kremie. Efekt cukru dominował, ale trochę to gryząc odkryłam, że to raczej okruszkowo-twarde ciastka (skrzypiąco-chrupiące jak cukier i na pewno z cukrem). Było w tym też coś pylistego, szorstkawego (przyprawy?).

W smaku czekolada od pierwszej chwili rozlała w ustach wyrazisty smak mleka, śmietanki i silnej słodyczy. Wszystko to rosło bardzo szybko.
Mleko i śmietanka weszły w bardziej maślano-delikatne klimaty, a słodycz przybrała postać cukru, choć miałam wrażenie, że przesiąkła lekko cynamonem. W mieszance tej wyłapałam jednak też sugestię kakao, co sprawiło, że była naprawdę przyjemna.

Słodycz, taką cukrową, niewiarygodnie podbiło nadzienie. Ono okazało się przede wszystkim słodkie, maślano-margarynowe, ale nie mdłe, a bliżej nieokreślone. Na pewno "rozgrzewające" za sprawą jakby prażono-pieczoności. Przyprawy korzenne zaznaczyły się delikatnie i puściły przodem ciastka, których smak był tu dominujący i po prostu dziwny. Cukrowo-oleiste i niewątpliwie korzenne, ale... krakersowe i pszeniczno-kartonowe. Tak wypieczone, że jakby słonawe. Potem rozwinęła się lekka pikanteria korzennych przypraw, a pewna gorzkawosć podbiła nawet kakao, ale wszystko to tonęło w cukrowo-mleczno-maślanej toni.

Końcówka robiła się coraz bardziej krakersowo-korzenna i cukrowa. Kojarzyło mi się to z ciastkami Lotus The Original Speculoos, ale wkomponowanymi w czekoladę, co trochę ratowało sytuację.
Czułam mleczno-maślaną czekoladę, ale i spory udział oleju. Ta oleistość bliżej końca wydała mi się dziwnie wyodrębniona. Poczucie cukrowości bardzo nakręcała struktura nadzienia.

Po wszystkim pozostał posmak mocno wypieczonych ciastek, taki wręcz krakersowy, nuta kartonu oraz oleju, ale także za silna słodycz z lekką korzenną pikanterią. Trochę pomogło tu wątłe wspomnienie niezłej, mleczno-maślanej czekolady, ale niewiele. Wszystko pogarszało bowiem poczucie oleju na ustach.

Ta czekolada to dziwadło. Mimo że nie okropna, przy każdym kęsie cierpiałam, mając mieszane uczucia i próbując nie myśleć o tym, że "chcę się tego pozbyć z ust", mimo że taka ohydna nie była.
Przede wszystkim powaliła mnie struktura nadzienia. Wydawało się zrobione z kryształków cukru i okruszków zlepionych olejem i kremem. Kremowość czekolady wyszła zacnie, ale olej wszystko psuł. Olej i cukier okropnie panoszyły się w smaku, wraz z wypieczono-wytrawnym smakiem nie tyle ciastek korzennych, co jakiś kartonowo-korzennych krakersów tworząc "obrzydliwawe" połączenie.
Nadzienie z cukru i Lotus The Original Speculoos? Ja podziękuję... Dwóm kostkom (wprawdzie wielkim, bo jedna to około 14g) nie dałam rady.
Nie mogę więc chyba powiedzieć, że to zła, po prostu zła czekolada, bo właśnie sama czekolada była dobra... To środek wyszedł wyjątkowo nie w moim stylu, a tak to chyba po prostu zwyczajna. Truflowo-korzenną (rozumiem, że miało być coś w stylu "trufla ze zmielonych ciastek"?) widziałabym inaczej.
Resztę oddałam Mamie i usłyszałam: "Jak się ją cmokta, to tak bezpłciowa, za to jak gryzłam... Cudowna! Trzeszczała jak chałwa! słodziutka... No, tobie to... Wiem, dlaczego oddałaś". Była zachwycona tą czekoladą "gdy się ją gryzie". Stwierdziła jednak, że nie powiedziałaby, że to czekolada korzenna.


ocena: 4/10
kupiłam: Aldi
cena: 7,99 zł (za 195g)
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, przyprawione ciasteczka 16 % (mąka pszenna, cukier, oleje i tłuszcze roślinne: palmowy, rzepakowy, kokosowy; mąka sojowa, cukier inwertowany, substancja spulchniająca: wodorowęglan sodu; cynamon, gałka muszkatołowa), pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, tłuszcze roślinne: kokosowy, z nasion palmy, masło shea; miazga kakaowa, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, olej maślany, lecytyna słonecznikowa, aromaty

środa, 22 maja 2019

Georgia Ramon Guatemala 72 % Trinitario Dark Chocolate ciemna z Gwatemali

Jakiś czas po mlecznej GR Guatemala 62 % Trinitario Milk przyszedł czas na ciemną siostrę. Do jej otwarcia dosłownie odliczałam dni od czasu tamtej, bo zdałam sobie sprawę z tego, że jedzone dotychczas mleczne tej marki mają podobne, specyficzne cechy wspólne. Są specyficznie mleczne, że tak powiem. I tu wzrosła moja ciekawość, ile zależało w nutach podlinkowanej od mleka, a ile od kakao. Miałam się właśnie przekonać, co też potrafi pokazać ciemna czekolada z Gwatemali, bardzo ciekawego regionu, i aż nie umiem opisać wszystkich emocji, a więc ciekawości, ekscytacji, podniecenia, które mną miotały.

Georgia Ramon Guatemala 72 % Trinitario Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao trinitario z Gwatemali, plantacji Cahabón, należącej do kooperatywy Fedecovera Q'Eqchi Mayas Farmers.
Średnio prażona, mielona 72 godziny, 0 godzin konszowania.

Po rozerwaniu papierka poczułam intensywną woń jakby syropu / sosu miodowo-owocowego z suszonych moreli i malin. Było słodko, ale i z soczystym kwaskiem. Płynęły po zwiewnej, statecznej słodkiej bazie - jakby punkcie wyjściowym o kwiatowo-roślinnym klimacie. Wilgotne płatki róż, ale i jakieś fiołki, lilie (do głowy przyszła mi różowo-fioletowa kolorystyka) mieszały się z ciepłym charakterem prażenia mnóstwa migdałów i drzew. Rozgrzane drzewa, a dokładniej ich kora, niosły goryczkę kojarzącą się po czasie z przyprawami.

Przy łamaniu ciemna tabliczka ładnie trzaskała, była twarda i jakby sucho-wyprażona. Przekrój przypominał suchą, czarną ziemię.
W ustach czekolada okazała się oporna. Podtrzymała twardość, ale nie suchość. Odebrałam ją jako bardzo zbitą, ale nie zbyt tłustą, a wilgotną... opływającą wodą i sokiem. Lekko chropowato-szorstka struktura kojarzyła mi się przez to ze scukrzonym sosem / syropem i przyprawami.

Przy robieniu kęsa poczułam soczysty kwasek przyozdobiony lekką słodyczą karmelu / miodu, ale jako pierwsza wyraźna nuta wyeksponowała się roślinność. Zagarnęła do siebie słodycz, która przybrała kwiatowy wydźwięk. Wilgotne płatki żywych róż, lilii i innych ciężkich kwiatów kryły owocowy (malinowy?) akcent i podporządkowały sobie miód. Początkowo słodycz rosła, rosła, ale nagle zawróciła.

Od lekkiej słodyczy odeszła karmelizowano-prażona nuta, na której drodze stanęła gorzkawość drzew. Wyszły jakby spośród kwiatów i szybko wprowadziły mocno prażoną nutę. Do tej błyskawicznie doskoczyły migdały. Do gry weszła pewna delikatność, która zmieszała gorzkawość i neutralność orzechową z roślinną słodyczą. Dało to efekt mleka lub śmietanki migdałowej. Do głowy przyszła mi też mąka... mąka migdałowa albo... ciecierzyca? Albo "inne mleko". Zrobiło się wytrawnie, łagodnie gorzkawo, ale i niesłodko. Przez dłuższy czas właśnie ta mieszanina dominowała.

Jakby zupełnie obok nagle spłynęła ciężkawa słodycz. Podtrzymała ciepły, prażono-karmelizowany klimat. Należała do wyrazistego, ciemnego miodu (gryczanego?).

Miód trafił na słodycz kwiatów. Poszły na kompromis, a ja poczułam smak z zapachu, czyli taki miodowo-owocowy sos czy coś... Miód malinowy? Jakieś słodziutkie, czerwone i soczyste owoce. Maliny? Czereśnie? W tle jakby też suszone morele z miodem, wodniste gruszki (?), ale przede wszystkim słodkie maliny... albo sos malinowo-miodowy. Lekko to to scukrzone, lekko kwaskowate i... przyprawione? Gorzkawo-ostro, raczej korzennie.

Pod koniec gorzkawość jakby zbiła z tropu słodycz, doprawiając ją. Karmel, taki mocno palony, w towarzystwie pikanterii cynamonu lub pieprzu wszystko rozgrzał. Suszki i rozgrzane drzewa się w to wpisały.

Słodycz przepuściła wtedy łagodność, tę taką mączność czy już bardziej maślaność i... roślinność? Dziwne połączenie. Wyszło jak jakieś "inne mleko".

Niemal mleczny, owocowo-kwiatowy i miodowo słodki był również posmak. Poczucie ciepła / rozgrzania wróciło w towarzystwie suszonych moreli i syropu malinowego. Te pierwsze wiązały się z ogólnym klimatem prażenia (drzewno-migdałowym). Wydało mi się to gorzkawo korzenne - jakby kardamonowe? - rozgrzewające, a zarazem soczyste i w sumie... bliżej nieokreślone. A przecież ze smakami wyrazistymi i łatwymi do nazwania. Nie było ani bardzo słodko, ani specjalnie gorzko, a już na pewno nie kwaśno.

Czekolada okazała się bardzo smaczna, zaprezentowała ciekawe zestawienie nut i... naprawdę intrygujący wątek. Ta "inna mleczność" czy taka "delikatna wytrawność", a więc mleko roślinne, właśnie roślinność (papier?!), ciecierzyca, migdały... oj, dziwaczna fuzja. Nie brakowało jednak silnej słodyczy, która... właśnie może nie tyle silna, co ciężka była: miód i owoce do potęgi słodkie, acz z soczystym kwaskiem i dziwną wodnistością (jak mdłe gruszki?), ciężkie kwiaty. Stopień prażenia mocny i rozgrzewający jako drzewa, ale i konkretne przyprawy.

Niezbyt przemówiła do mnie struktura. Coś mi nie leżało w niej, ale pasowała do "ciężkiego wydźwięku" i wiązała się a to z wodnistymi owocami, a to ze "scukrzonymi" nutami. Tu jednak mam zastrzeżenia, bo wolałabym, żeby było bardziej gorzko... bo poczucie delikatności za sprawą roślinnej mleczności / mąki (?) i drzew nie pokazało pazurków, jak mogła by to zrobić silniejsza gorzkość.

Z mleczną siostrą łączy ją silna roślinność, kwiaty i paloność. Mleczna wyszła o wiele bardziej karmelowo, mniej wytrawnie, a bardziej po prostu orzechowo, ale zarazem jakby słodycz była niższa (albo mniej skupiająca na sobie uwagę). Jej mleczność była po prostu śmietankowo-mleczna, acz też łączyła się z roślinnością - tylko że o wiele delikatniejszą (kojarzyła mi się z ryżem na mleku). W ciemnej ogrom "innego mleka", mąki (?), ciecierzycy, migdałów (i migdałowych tworów) też trafił na pewną lekkość kwiatowo-owocową. Te były o wiele wyrazistsze w ciemnej. Kwiaty konkretne, a owoce do nazwania: maliny, gruszki, suszone morele. Te ostatnie stanowiły przejście do charakternie przyprawionej końcówki. Mleczna również na koniec robiła się korzennie-przyprawiona, ale w kontekście wręcz szarlotkowym, a ciemna... "tak po swojemu".
Podobnie orzechowo-neutralny i malinowo-ciepły był Zotter Labooko Guatemala 75 %, ale też bardziej kwaskowato-goryczkowaty. O wiele więcej w nim "owocowych tworów".
Ciepły wydźwięk i orzechy z miodem, charakterne przyprawy i morele czy cały wydźwięk kwiatów to również Duffy's Guatemala Rio Dulce 70 %. Ta jednak była o wiele bardziej podkwaszona, ziemista (kocham!) i cierpko-owocowa. W obu było coś zagadkowego.
Zotter i Duffy's smakowały do granic możliwości czekoladowo, a GR... była inna, ciekawa.

Czekoladę odebrałam jako delikatną i przystępną w smaku, ale nieco chaotyczną gdy chodzi o nuty. To jednak taki chaos w stylu "to ja tu rządzę, jak mówię, że tak ma być, to nie dyskutuj, konsumencie". Nic, tylko się jej poddać, bo to kolejna udana tabliczka.

Nie wiem jednak, czy to mleczna nie jest lepszym przeznaczeniem dla tego kakao. Jego nuty nabierały ciekawego wydźwięku dzięki mleku, a pozostawione samym sobie wyszły... jakoś tak za delikatnie. Do tej jednak struktura pasowała o wiele bardziej. Ocena taka, bo czuję, że muszę choćby połową punktu wyróżnić Zottera, który podpadł mi tylko i wyłącznie strukturą.


ocena: 8,5/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 19 zł (za 50g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

wtorek, 21 maja 2019

Magnetic Czekolada deserowa z nadzieniem kokosowym ciemna 53 %

Zawsze, gdy w Biedronce znajdę czekoladę, która wygląda fajnie, wstrzymując oddech sprawdzam, czy to przypadkiem nie Baron. Ten to dodaje coś do swoich czekolad, przez co po prostu mi nie smakują, więc dowiedziawszy się o trzech limitowanych czekoladziskach... poszłam do sklepu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wolałabym, żeby to Millano je produkowało, bo wtedy żadnej bym nie wzięła i problem z głowy, ale... były też inne możliwości. No i w końcu okazało się, że kupiłam wszystkie trzy, bo producent był mi nieznany. Nadzienia wyglądały jednak na takie, których niespróbowania bym sobie nie darowała, gdyby miały okazać się dobre. Te marcepanowe czekolady Magnetic wyprodukowało Horst Schluckwerder OHG na zlecenie kompanii z Lubeki Erasmi & Carstens dla Biedronki. Jako że Lubeka słynie z dobrych marcepanów, mnie... bardziej kusiła kokosowa, toteż (kłamca, po prostu miała datę krótszą o miesiąc) od niej zaczęłam.  To pewnie za sprawą niezłych Lindt Creation Refreshing Coconut Dark i Wedel Gorzka Kokosowa, którym jednak i tak miałam parę rzeczy do zarzucenia, przez co czułam żal, bo strasznie spodobał mi się taki pomysł na czekoladę (ciemna z kokosowym nadzieniem) - i chciałam znaleźć taką jak najbardziej moją.
Ta seria przypomniała mi o mojej pomyłce w związku z nowym wyglądem Lindtów Creation (myślałam, że tabliczki bez podziału - a'la Zotter), bo też mi wyglądała na taką bez podziału... Tym razem miałam jednak nadzieję, że się zdziwię i zobaczę kostki, bo doszłam do wniosku, że brak podziału przy wielkich tabliczkach jest niewygodny.

Magnetic Czekolada deserowa z nadzieniem kokosowym to ciemna czekolada o zawartości 53 % kakao z nadzieniem kokosowym (59%) wyprodukowana dla Biedronki przez Horst Schluckwerder OHG.

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny, trochę tani, acz wciąż smakowity zapach przesłodzonej ciemnej czekolady z kakao zaznaczającym się w taki sposób, że przywodzącym na myśl polewę oraz ogrom kokosa. Kokos naturalny i "orzechowawy", kokos wiórkowaty, aromat kokosowy - buchnęły pełną parą zwłaszcza po przełamaniu, ale już na początku pokazały charakter.

Nie taka gruba, lśniąca tabliczka o bardzo ciemnym kolorze mimo twardości nie trzaskała. Samej czekolady nie było na niej aż tak wiele, przeważało plastyczne, tłuste nadzienie z ogromną ilością wiórków (całych i przemielonych).
W ustach czekolada rozpływała się łatwo i tłusto, kremowo w umiarkowanym tempie, odsłaniając nadzienie, które rozpływało się powoli i w pewien sposób gładko. Nie wydało mi się tak plastyczne, jak na początku. Określiłabym je jako rozlazłe, mokro-miękkie, rozchodzące się maziście. Podczas rozpływania się, wyszła jego silna tłustość oraz wilgoć... niczym maziste pastylki (np. miętowe Goplany) lub zbito-kremowy marcepan z mnóstwem chrzęszczących, soczyście-tłustych wiórków. Czekolada rozpływała się na tyle wolno, że trwała z nim do końca. Żadnej z części się nie spieszyło. Wiórki trochę się memłały, ale okazały się jeszcze w miarę przystępne.
Nie ukrywam jednak, że niezbyt podobała mi się ta struktura. Tłuste, miękkie, zlepiono-wilgotne, rozchodzące się coś... Ulepkowate, choć może nie do końca.

W smaku czekolada okazała się bardzo słodka w kontekście prostym i wręcz cukrowym od samego początku. Gorzkawość i cierpkość kakao po chwili zaczęły nad nią pracować. Czułam je wyraźnie, ale nie udało im się przełamać przesłodzenia. Bardzo szybko dołączyła do nich kokosowa nuta z nadzienia, którym czekolada niewątpliwie przesiąkła.

Wnętrze wydało mi się głównie cukrowe, przeraźliwie słodkie. Potem jednak rozchodził się od niego smak oleisty, także jakiś trochę mleczny... Niezbyt wyrazisty w tej kwestii. 
Nie bojąc się słodyczy, wyłonił się kokos. Ten był dosadny - wkomponowany w słodycz, ale ewidentnie kokosowy. Jego naturalność podkreśliła czekolada. Wiórki, zwłaszcza przy rozgryzaniu, też ją napędzały. Tu pojawiał się przyjemnie orzechowy element. Wspierał się z kakao, gdy cukrowość rosła.

A rosła bezczelnie. W pewnym momencie poczułam wręcz cukierkowo-sztuczny smak. Drapało w gardle. Im bliżej końca, tym to wszystko słodsze mi się wydawało. Kojarzyło mi się to z cukrem pudrem o kokosowym zabarwieniu.

Zostawiłam część wiórków na koniec, więc przywróciły trochę kokosa, lecz ten wydał mi się jakiś "marcepanowawy" i zmieszany z przecukrzoną, ale cierpkawo kakaową czekoladą.

W posmaku pozostała właśnie cierpkość kakao i lekki kokos wtoczone w ogrom cukru. Na ustach czułam olej.

Tabliczka wyszła obrzydliwie słodko i tłusto. Jej cukrowość utrzymująca się cały czas dopuszczała wprawdzie do głosu a to czekoladę (która sama w sobie wydała mi się gorszą średnią), a to wyrazistego kokosa... jednak i mnóstwo nieprzyjemnych elementów. Posmak tłuszczu i sztucznej słodyczy mi przeszkadzały. Obstawiam, że za tą drugą stał syrop glukozowy. Ja się pytam: i po co on tam?! Całość może nawet nie była aż tak niespotykanie tłusta, ale... tu się po prostu zwracało uwagę na ten tłuszcz. Miękko-wilgotnie i wystarczyło, by mi przeszkadzać.

Nie mogę powiedzieć, by była to bardzo zła czekolada. Uwierzę nawet, że może komuś smakować. Mi ona była po prostu o wiele za słodka... Tak słodka, że po małej ilości (zrobiłam nawet dwa podejścia!), po prostu wymiękałam i nie mogłam zjeść więcej. Coś mnie w tej słodyczy w dodatku odrzucało. Gryzła się z kakao. Słodko męcząca i drażniąca, a przy tym konsystencja maziająco się tłusta, miękka. Z każdym kęsem rosło skojarzenie z pastylkami w czekoladzie (np. miętowe - tylko oczywiście smak inny)... O ile w formie pastylek takie coś jest do przyjęcia, tak tabliczkowo wypada słabo. Przynajmniej mi nie odpowiadało (Mamie, uwielbiającej wszelkie cukierki / czekoladki, pasowało).
Tłustość wydała mi się porównywalna do lindtowskiej Creation Refreshing Coconut Dark i wedlowskiej Gorzkiej Kokosowej, ale już w kwestii słodyczy... Lindt też był za słodki (chyba nie aż tak), tylko że tu dochodzi kwestia, że w słodyczy Magnetic było coś strasznie napastliwego, cukropudrowego, sztucznie-cukierkowego (duża ilość syropu glukozowego?). Wedel ma tę przewagę, że może pochwalić się najniższą słodyczą. Ech, zatęskniłam za Zotterem Coconut + Marzipan.

Mama uznała czekoladę za dobrą, acz nie powiedziałabym, że to pochwała dla tej tabliczki, ponieważ Mama nie cierpi ciemnej czekolady, gustuje w słodkich, mlecznych i tłustych.


 ocena: 6/10
kupiłam: Biedronka
cena: 6,99 zł (za 140g)
kaloryczność: 470 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, wiórki kokosowe 16%, syrop glukozowy, tłuszcz kakaowy, woda, tłuszcz kokosowy, emulgator: lecytyny, substancja utrzymująca wilgoć: inwertaza

poniedziałek, 20 maja 2019

Georgia Ramon Guatemala 62 % Trinitario Milk Chocolate ciemna mleczna z Gwatemali

Nie ukrywam, że kręcą mnie czekolady z kakao z rzadkich regionów. Oczywiście nie zawsze oznacza to, że dana tabliczka jest wyjątkowym rarytasem, białym krukiem... Czasem po prostu dany kraj nie daje ciekawego kakao i pewnie dlatego producenci nim się nie interesują. Mnie to jednak nie obchodzi. Jak jakiś region jest mało spotykany, ciekawi mnie. O Gwatemali... w sumie za wiele nie wiem, ale sąsiednie kraje kojarzą mi się ze smakowitymi czekoladami. Z samej Gwatemali jadłam tylko Zottera Labooko Guatemala 75 % i Duffy's Guatemala Rio Dulce 70 %, więc bardzo cieszyłam się na duet mlecznej i ciemnej ukochanej marki, Georgia Ramon. Zaczęłam od mniej interesującej, czyli od mlecznej, bo... Data? Przedsmak? Bo tak!
Kakao zostało zakupione od majańskich farmerów plemiona mającego własny język (o tej samej nazwie), Q'eqchi'. Co ciekawe, ta czekolada w ogóle nie konszowała.

Georgia Ramon Guatemala 62 % Trinitario Milk Chocolate to ciemna mleczna czekolada o zawartości 62 % kakao trinitario z Gwatemali, plantacji Cahabón, należącej do kooperatywy Fedecovera Q'Eqchi Mayas Farmers.
Średnio prażona, mielona 72 godziny, 0 godzin konszowania.

Ku mojemu zdziwieniu zapach był bardzo, bardzo delikatny, choć wyraźnie należał do prażonych orzechów laskowych. Trafiłam tu na wręcz kwiatową lekkość, a w trakcie jedzenia doszukałam się jeszcze czerwonych owoców.

Tabliczka mimo ciemnego odcienia już na oko wyglądała na mleczną. W dotyku wydała mi się trochę sucha, a przy łamaniu trzaskała, kojarząc się z orzechami rozłupywanymi dziadkiem do orzechów. Odebrałam ją jako chrupką.
W ustach rozpływała się powoli, dość opornie, ale poniekąd rzadko. Nie wodniście, a dziwnie mlecznie. Nie zalepiała, raczej opływała. Poczucie tłustości neutralizowała szorstkość, a właściwie nawet ziarnistość.

Od pierwszego kęsa w ustach eksplodowała słodycz mocno palonego karmelu, który opadał z...

...prażonych czy właśnie karmelizowanych orzechów laskowych wtopionych w śmietankę. Mleczny smak zaznaczył swoją obecność, po czym rozchodził się na wszystkie strony, zatapiając i pochłaniając orzechy zupełnie.

Słodycz rosła, choć wydawała mi się coraz bardziej zwiewna. Po paru chwilach wręcz kwiatowa - taka właśnie zaczęła dominować. W tle pojawiła się trudna do sprecyzowania, "dziwnie znajoma" nuta jakiś owoców (czerwonych?). Na moment stała się dziwnie cukierkowa, a potem bardziej konfiturowa (konfitura wiśniowa?).

Kwiatowość i roślinność wniosły pewien chłodek, orzeźwienie... Mleko i śmietanka zareagowały szybko i popchnęły słodycz w kierunku bardziej im odpowiadającym. Dopiero po paru kęsach zorientowałam się, że czuję wyjątkowo słodki i taki "podkarmelowany" jabłecznik z miękkimi, słodziutkimi jabłkami pod równie słodką, orzechową kruszonką... W sumie równie dobrze mogło to być ciasto z gruszkami. Na pewno podane ze szklanicą mleka.

Oto nagle poczułam ryż. A za chwilę był ryż na mleku / śmietance. Powiązane to było z kruszonką i powyższymi smakami, przechodziło przez nie... Przed oczami miałam takowy ryż z jabłkami / gruszkami karmelizowanymi i... może z orzechami w cynamonie? Lekka gorzkawość pod koniec nieco przebiła się przez fuzję nienachalnej słodyczy. Zrobiło się bardziej gorzko-korzennie, wręcz pikantnie (wrażenie przypraw podkręcała struktura), choć wciąż mocno śmietankowo.

W posmaku pozostały orzechy laskowe, śmietanka  i mocna, słodka nuta prażenia wraz z kwiatami / roślinnością ryżu, przyprawione w odważny, korzenny sposób.

Całość wyszła bardzo delikatnie, przyjemnie i ciekawie. Wyraźnie karmelowo-orzechowy, silnie ciepło-podprażony smak zestawiony z kwiatowo-owocową lekkością za sprawą mleka i śmietanki zaserwował ciekawe skojarzenia a to z ryżem na mleku, a to z ciastem. Czekolada okazała się znikomo słodka, mimo że jej nuty miały właśnie słodki wydźwięk. Nie była jednak specjalnie gorzka, a bardzo delikatna i śmietankowo-mleczna.

Sporo w niej podobieństw do Zottera Labooko Guatemala 75 %, acz GR była mało owocowa (kwasku nie czułam w ogóle), coś czerwonego jednak też czułam. Wspólne były prażone orzechy i mnóstwo karmelu. Ogrom maślaności w Zotterze w GR został zastąpiony smakowitą śmietanką.
O wiele dalej jej było do Duffy's Guatemala Rio Dulce 70 % - obie miały co prawda karmelizowano-prażono orzechowe i kwiatowe nuty, a nawet goryczkowate przyprawy pod koniec, ale nie dość, że bardziej owocowa, to Duffy's wydała mi się o wiele słodsza (za sprawą miodu) i jednocześnie wytrawniejsza.

Mimo że naprawdę smaczna, wydała mi się trochę nudnawa i za delikatna. Smak jakoś nie do końca zgrał mi się ze strukturą. Szorstkość pasowała do przypraw na końcu, ale ogółem do śmietankowego smaku, taka kremowo-śmietankowa, lepiąca konsystencja pasowałaby o wiele bardziej. Wynika to pewnie z braku konszowania (więc jest do zmiany). Kupiła mnie jednak brakiem maślaności (która to maślaność stanęła Zotterowi na drodze do zdobycia 10) i znikomą słodyczą.
Co więcej, teraz chyba widzę specyfikę mlecznych czekolad tej marki. GR Maranon Peru Nacional 60 % Milk też była znikomo słodka i kojarząca się z czymś (kaszą) na mleku.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 19 zł (za 50g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 601 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku 19%, surowy cukier trzcinowy