Marka Cachet ostatnimi czasy przypadła mi do gustu. Może nie jakoś tam wyjątkowo, ale polubiłam ją szczerze. W kwestii ich propozycji single-origin byłam wprawdzie nieco sceptyczna, ale to dotyczyło raczej głębi. Czułam bowiem, że będzie dobrze, ale nie na poziomie marek odznaczanych przez AoC. To trochę tak, jak z nazwą czekolady, do której puszczam oko - "cachet" może być jako prestiż, pieczęć, ale po wpisaniu w Google propozycją translatora jest "znaczek" - rozbawiło mnie to; takie podcięcie skrzydeł. Przynajmniej kraj pochodzenia kakao ciekawy - Kostaryka, skąd jadłam tylko dwie czekolady. Do pierwszej tabliczki Cachet z określonego kraju podeszłam więc pozytywnie (a miałam jeszcze jedną, z Peru 64%).
Cachet Costa Rica 71 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 71 % kakao z Kostaryki.
Po otwarciu poczułam szokująco głęboki zapach, przedstawiający gorzkawą, paloną wytrawność przywodzącą na myśl korę, drewno i palący się w kominku ogień, jak również rozgrzewający cynamon i czarną kawę. Nieodzownie wpleciona była w to nuta owoców soczystych, słodkich i egzotycznych. Za ciemnymi jagodami przewijały się niejednoznaczne czerwone - jakby przeważający granat i grejpfrut.
W dotyku niczym się nie wyróżniała, przy łamaniu była umiarkowanie twarda jak lubię, przy czym wydawała dziwny dźwięk - jakby stukanie jakiegoś drewnianego instrumentu.
W ustach rozpływała się łatwo, nie za szybko i przyjemnie zalepiająco. Nie była bardzo tłusta, a mimo kremowości wydawała się szorstka i pyliście-trzeszcząca.
W trakcie robienia kęsa poczułam smak kakao - zwykłego, choć bardzo smacznego, bo gorzkawego, mocno kakaowego (brawo, Sherlock), a gdy tylko kawałek spoczął na języku, kakao to zaczęło zmieniać się w kawę. Czarna, znacząco palona kawa roztoczyła wykwintną gorzkość.
Bardzo szybko jednak nadeszła waniliowa słodycz. Wzrosła bez precedensu, jakby wręcz przytłaczając bogatą gorzkość, ale jej nie zabijając. Jakby wyodrębniła i podkreśliła smak chylący się ku "kakao zwyklakowi", ono jednak robiło uniki (przy niektórych kęsach jakbym wychwytywała truflowo-nasączoną, alkoholową nutę). Dołączyła do tego pewna lekkość / odległa soczystość przywodząca na myśl lychee. W trakcie jedzenia, po paru kęsach, wydawało mi się, że i słodka borówka / jagoda się gdzieś tu plątała.
Taka odległość / nieobecność skojarzyła mi się ze smakiem jakiś... słodkich, delikatnych bułeczek mlecznych, waniliowych może... Tutaj kawa i kakao wprowadzały skojarzenia z ciemnym ciastem - przypalonym, może zakalcowo-maślanym wewnątrz. Kawowe brownie jedzone... w towarzystwie mleka? Czułam mleczną sugestię, niełączącą się jednak z czarną kawą. Płynęły obok siebie. Kawa przygarnęła skądś rozgrzewająco-cynamonowy akcent. Wyobraziłam sobie wpatrywanie się w rozpalony kominek z kubkiem kawy z cynamonem. Paloność i rozgrzewanie nie były jednak aż takie mocne. Wyraźne, ale nie mocne, bo przełamane lekką soczystością.
Silna słodycz w tle nieco speszyła owoce, ale czułam ich egzotyczną rześkość. Dojrzały, słodki granat wsparty przez grejpfruta pobrzmiewał chwilami. Grejpfrut został chyba zarysowany dzięki goryczce kakao.
Ona właśnie znów wzrosła pod koniec, tak bardziej cierpko-kakaowo. Znów ogólne poczucie palenia przybrało na znaczeniu jako nuty drzew i gorzkawego cynamonu.
Po zjedzeniu pozostał wręcz mleczny posmak, a przy tym całkiem przyjemne poczucie kakao - tylko że bardziej jak po obłędnie kakaowym cieście, a nie ciemnej czekoladzie. Wanilia ukłoniła się z klasą bardzo wyraźnie i naturalnie. Pewna lekkość owoców wyszła głównie jako słodka mieszanina (w której wyłapałam borówki / jagody). Co więcej, czułam dziwny efekt jakby trzeszczenia, który nie kojarzył się z kakao w proszku, a łudził, jakby w czekoladzie był cynamon. Ordynarniejsze kakao wyłaziło trochę najpóźniej.
Czekolada nie wyszła jakoś specjalnie dynamicznie czy ciekawie, ale smacznie. Jej zapach uważam za obezwładniająco piękny, konsystencja dobra (nawet pylistość przyjemnie wyszła), a smak... łagodnie gorzki i wykwintny, w dużej mierze słodki, choć nienachalnie, bo za sprawą wanilii. Wyrazista kawa, browniowate klimaty... ale, co mnie zaskoczyło, mleczna nuta zaskakująco podobna do tej z Morina Costa Rica 70 % czy też pojawiająca się w La Nayi Costa Rica Maleku 72 %; z Morinem poszły dalej (Cachet "bułeczki mleczne / ciasto" - Morin "przypalony placek"). Ze wspomnianymi połączyła ją też palono-drzewna nuta. Gdy się nad tym zastanowić, wyszła do nich podobnie. Wydała mi się takim... Morinem bez cienia kwasu i bez wrażenia oleistości. Mam wrażenie, jakby to kakao w proszku potencjalną oleistość wyeliminowało. La Naya od obu była o wiele bardziej złożona, ambitna.
Hm, wygląda na to, że to czekolada na poziomie, tylko region nie aż tak bogaty.
Nie wierzę, że to piszę, ale okazała się lepsza od wspomnianego Morina. Leciutka cynamonowość i bardzo podobna konsystencja, ale bez oleistości i... to, że mnie nie nudziła, a już nie mówiąc o stosunku ceny do gramatury. La Naya smakowała mi najbardziej, ale czy sięgnęłabym po nią czy po Cachet, to zależy, na jaką dynamikę i owocowość miałabym ochotę danego dnia.
ocena: 9/10
kupiłam: Carrefour
cena: 7,99 zł
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, naturalny aromat wanilii
Podoba mi się słodycz i mleczne klimaty :D ostatnio odkryłam że jeśli chodzi o czekoladę to mój próg tolerancji sięga właśnie około 70%, wyżej już mi nie smakują. Myślę, że ten jeden procencik więcej nic by nie zmienił i ta tabliczka miałabym szansę przypaść mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńO, najważniejsze, to wybadać swój procent. A tak poza tym, w przypadku tych lepszych to czasem nawet 75-80 potrafią wyjść jak cudowne 70, ale i 65 potrafią nieźle pod 70-75 się podszyć. Skubane! :D Taak, ta jednak mogłaby Ci smakować. Może otworzyłaby drogę wyższej zawartości?
UsuńNiezwykła w zwykłości. Czuję, że by mi smakowała. Nuty są łagodne i moje. Żadnych przykrych niespodzianek.
OdpowiedzUsuńŚmiem twierdzić, że jak połączenie Original Beans i niektóre Tesco fienest.
Usuń