czwartek, 30 maja 2024

A. Morin Honduras noir 70% Edition Limitee ciemna z Hondurasu

Gdy zobaczyłam tę czekoladę, aż zaświeciły mi się oczy. Odkąd włożyłam ją do szuflady, myślami wracałam do niej raz po raz, ale po Zoto Mayan Red Copan Honduras 72 % wiedziałam, że lada dzień nastanie jej moment. Ziarna, z których zrobiono tę tabliczkę, mają znaną linię genetyczną i są ponoć czyste, przy sadzeniu były dokładnie wyselekcjonowane. To Criollo, ale nieco bardziej odporne. Morin zakupił je od kooperatywy drobnych rolników (jakich konkretnie, nie znalazłam). Główny okres zbiorów, zbiory najbardziej obfite w Hondurasie przypadają na miesiące od października do czerwca. Ziarna zebrane fermentują w drewnianych skrzyniach, a potem suszą się na drewnianych tacach w tropikalnym słońcu. Producent podkreślił, że suszenie było tu kluczowym etapem wpływającym na smak. 

A. Morin Honduras noir 70% Edition Limitee to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao criollo z Hondurasu; edycja limitowana.

Po otwarciu poczułam zapach lekko prażonych migdałów w ciemnej czekoladzie oraz migdałowych trufli otaczanych w kakao. W oddali prezentowały się drzewa i trochę owoców. Pomyślałam o słodkich truskawkach, za którymi czaiły się inne czerwone. Już kwaśniejsze. Mimo że kwasek przemykał, było to ogółem bardzo słodkie. Pojawił się karmel, jednak to nie był zupełnie on, a przynajmniej nie tylko. Soczystość sugerowała figi - może właśnie w karmelu lub słodkiej czekoladzie? Do głowy przyszła mi też naturalna, wiejska maślaność, jakiś swojski nabiał. 

Tabliczka była średnio twarda, ale masywna. Podczas łamania trzaskała spodziewanie średnio głośno. W dotyku wydała mi się dość tłusta i kremowa.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanie wolnym. Niemal do końca zachowywała pierwotny kształt, acz miękła. Jakby nieco powierzchownie, jakby pozbywając się kolejnych warstw tłustej, czekoladowej mazi, która pokrywała podniebienie. Z czasem wydała mi się lepkawa. Zakradła się do niej rzadkawość, trochę soczystości i niemal niezauważalne pyliste echo.

Pierwsza po ustach rozeszła się słodycz karmelu. Karmelu? Od razu jakoś się zachwiał. Doleciało bowiem do niego sporo soczystości, przemieniającego go w słodką, niemal miodową złocistą figę suszoną. Suszoną, ale właśnie bardzo soczystą. Soczystość pokazała się i zaraz odleciała na tyły, ale nie zniknęła.

Przemknęły migdały w słodkiej, ciemnej czekoladzie. One też dały się poznać jako słodkie, na pewno blanszowane, może odrobinkę tylko prażone. Soczystość w tle nie śmiała się przed nie wychylić, ale chyba już tu obiecała drobny kwasek.

Delikatność migdałów przywiodła maślaność. Pomyślałam o wiejskim, swojskim maśle, które tylko co ubito. Otworzyło drogę właśnie bardzo sielskiemu, wiejskiemu motywowi nabiału. Już nie tylko masła, ale i śmietanki. Echo kwasku pojawiło się i tu.

Od migdałów w czekoladzie rozeszła się gorzkość. Rosła lekko. Dodała lekką cierpkość, kojarzącą się z truflami migdałowymi, obtaczanymi w kakao.

Wróciły soczyste wtrącenia. Zmienił się ich wydźwięk - to już nie figi, a owoce czerwone. W tle zbierało się ich coraz więcej.  Soczystość wprowadziła kwaśność z wpisaną w nią słodyczą, jak to zbieranina owoców.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość wzrosła znacząco. Pokazała czekoladowo-kakaowe ciasto migdałowe. Może migdałowe brownie? Zrobione ze zmielonymi migdałami i przyozdobione migdałami na wierzchu. Wprowadziło pieczony wątek, umocniło palony aspekt słodyczy. Karmel jakby tylko na to czyhał i zaznaczył się w oddali.

Soczystość i śmietanka dopuściły do siebie delikatną kwaśność. Najpierw wciąż były to raczej pojedyncze owoce, ale stanowiły coraz ważniejszy element. Czułam sporo słodkich truskawek, za którymi podążały kwaśniejsze... czerwone porzeczki? I troszeczkę wiśni? Wyobraziłam sobie sernik różowego koloru, bo zrobiony właśnie z czerwonymi owocami. Sernik wiejski, zrobiony na swojskim mleku i z własnym masłem.

Pomyślałam o rozgrzanych słońcem drzewach, które zaraz zajęły się karmelem. Wróciły suszone figi słodkie, ale soczyste, wygrywające z karmelem przy wsparciu drzew. Przełożyło się to na wzrost słodyczy, która w zasadzie zrównała się z gorzkością. Gorzkość była z kolei jakby nieco hamowana przez... nabiał? Maślaność? Wydało mi się to lekko cierpkawe.

Nagle w odpowiedzi na to podskoczyła kwaśność za sprawą cytryny. Płynęła z sernika, już o wiele bardziej owocowego. Może z jakimś kwaśnym sosem z cytryny? Oczami wyobraźni zobaczyłam amerykański sernik cytrynowy.

Spośród drzew wymknęły się jednak migdały. Sernik miał zrobiony... migdałowy spód? Nagle migdały zagłuszyły kwaśność. Została lekka cierpkość... Cierpkość kakaowo-czekoladowego sernika z mocno zaznaczonym kwaskiem. Acz już nabiału, nie owoców.

Po zjedzeniu został posmak migdałów w czekoladzie, migdałowych trufli w kakao oraz kwaskawy splot truskawek i czerwonych porzeczek. Kwasek mieszał się trochę ze śmietanką, a truskawki jakby odśrodkowo dodały mu słodyczy. Słodycz wręcz ciężkawą? Figowo-karmelową? Nie jasną, acz dosadnie zaznaczoną.

Całość była pyszna i ciekawa. Słodycz wyszła ryzykownie wysoko, ale miała charakter - te przepychanie się karmelu i fig było bardzo interesująco. Migdałowy przegląd słodkości od migdałów w czekoladzie, przez trufle migdałowe po migdałowe ciasto zgrało się świetnie z akcentami drzew i maślanością, nabiałem. Tego było dość sporo, chwilami maślaność wydawała mi się nieco za bardzo łagodząca, ale przynajmniej w końcu zaobfitowała w sernik. Najpierw nieśmiała soczystość fig, a potem sernrik truskawkowo-porzeczkowy i cytryna przełamały ciężkawą słodycz, dbając o kwaśność. Dynamiczna kompozycja. Mimo że nie jakoś wyjątkowo złożona, na pewno nie prosta.

Mleczne akcenty, migdały jako nugat, Snickers, kawa migdałowa mleko truskawkowe Zoto Mayan Red Copan Honduras 72 %  trochę mi się z dzisiaj przedstawianą kojarzyły, Z tym, że to właśnie podlinkowana zachwyciła bez żadnych "ale".


ocena: 9/10
cena: €6,95 (około 32 zł)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

środa, 29 maja 2024

Wawel Mieszanka Krakowska Galaretki Pastylki w czekoladzie pomarańczowe; ananasowe

O istnieniu tych galaretek nie miałam pojęcia do momentu, w którym Mama przyniosła do domu całą torebkę różnych galaretek Wawelu. Chciałyśmy zdobyć jakieś "najklasyczniejsze do porównania" z galaretkami Odry, o których za jakiś czas. Ja miałam na myśli konkretnie Mieszankę Krakowską, a Mama w sklepie akurat na nią, na tę najzwyklejszą nie trafiła. Trafiła na... coś innego, jak widać, nowego - zwieńczonego napisem "Nowość na okrągło". Jako że nie interesuje mnie marka Wawel, a i na słodycze ogółem nie patrzę, musiałam poszukać w internecie, co i jak. Okazało się, że to galaretki Wawelu, jak z Mieszanki Krakowskiej, ale w innej formie. W formie pastylek. Wszystkie smaki mają swoje okrągłe odpowiedniki, ale Mama trafiła tylko na dwa. Po teście cukierków Mieszanka Krakowska Galaretki w czekoladzie ucieszyłam się, że padło akurat na te smaki. Miałam nadzieję, że nie wyszły gorzej od podlinkowanych. Forma miło mi się kojarzyła z pastylkami miętowymi Goplany, które kiedyś (od 2015 nie jadłam) bardzo lubiłam. Jednak czy pasuje do galaretek?

Wawel Mieszanka Krakowska Galaretki Pastylki w czekoladzie to owocowe galaretki oblane ciemną czekoladą o zawartości 43%kakao, dostępne w czterech smakach: cytryny, pomarańczy, maliny oraz ananasa; u mnie zrecenzowane tylko pomarańczowe i ananasowe

Pastylki w obu smakach miały tę samą strukturę. Ważyły po 15-16 g, Były duże i wydawały się dość masywne, acz to tylko wrażenie. Polewa trzymała się na nich nieco lepiej niż na tradycyjnej wersji, a jednak i z pastylek łatwo ją podważyć, odłamać. Okazało się, że jest średnio gruba - grubsza na wierzchu, cieniuteńka na spodzie. Wydała mi się twardo-plastikową, trzaskająco-pękającą polewą, nie czekoladą.
Wnętrze z kolei było zwarto-gibką, miękkawą galaretką. To masa zwarta, ale nieco delikatniejsza niż w przypadku zwykłych cukierków. Przypominała nieco twardszą wersję galaretek z ciastek typu Delicje.
Pastylki można przełamać, a galaretki wówczas się rwą.

W trakcie jedzenia czekolada potwierdziła swą plastikowo-tłustą polewowość. Galaretki okazały się kleiste i miękkie. Trochę oklejały zęby, trochę się rozpuszczały. Były soczyste, gibkie. Jak się wydawało, szły w kierunku galaretek z ciastek typu Delicje. Wydawało się, że jakoś tak trochę mało galaretek w tych galaretkach. Czekolada trochę zbytnio je przytłaczała.

--------


Pomarańczowa pastylka pachniała czekoladą o cierpkawym, palonym charakterze i pomarańczą, łączącą słodycz i cierpkość skórki pomarańczowej w tej właśnie kolejności. Czuć olejek pomarańczowy, specyficzny motyw galaretki i sporo cukru, ale wszystko za goryczkowatą, tanią czekoladą.

W smaku słodko-gorzkawa, delikatna czekolada miała ogromny udział - większy niż w przypadku tradycyjnych cukierków, jednak ten wariant dobrze sobie z nią poradził. Zasładzała, mignęła margaryną, acz ogólnie starała się współpracować z intensywnym środkiem.
Ten okazał się w zasadzie identyczny, co w tradycyjnych galaretkach. Czuć w nim soczystość, mimo mnóstwa cukru. Pomarańcza przedstawiła się jako dość naturalna i goryczkowata, co nieco podkręciła czekolada. Olejkowość pomarańczy trochę się rozmyła (za sprawą czekolady?), ogólnie cytrusowa kwaśność wychyliła się na pewien czas, przełamując słodycz. Końcowo jednak zatonęła w słodyczy, która zrobiła się wręcz mdła. Wyrazista, cukrowo-tania czekolada trochę nasiliła nijakość.


ocena: 6/10
kaloryczność: 351 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, czekolada 22% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz roślinny shea, emulgator: lecytyny słonecznikowe), woda, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancja żelująca: agar; sok pomarańczowy 1,1% z zagęszczonego soku pomarańczowego; naturalny aromat

--------


Ananasowa pastylka pachniała słodko-soczystym ananasem z dosadną, cukrowo-gorzkawą czekoladą. Czuć cukrowość i taniość czekolado-polewy, ale anansowi udało się z tym uporać. Niestety tylko w zapachu.
W smaku tego wariantu czekolada także miała duży udział, ale ananas radził sobie z nią gorzej niż pomarańcza. Czekoladowa polewa dała się poznać jako cukrowo słodka, trochę margarynowa i jedynie lekko gorzkawa. Czuć też cierpkość kakao w proszku - chyba na zasadzie kontrastu do słodkiego środka.
Sama galaretka roztoczyła smak słodkiego, soczystego i naturalnego ananasa, sowicie posłodzonego. Do tego stopnia, że słodycz trochę przygłuszała sam owoc. Cukrowość z czasem dopuściła do głosu trochę kwasku. Tania czekolada jednak cały czas trochę przytłaczała wnętrze, przez co ananasowa galaretkowa pastylka wyszła słabiej niż cukierek. Zdziwiłam się, że aż tak bardzo, ale potem porównałam składy. W cukierkach soków z owoców dodano po 1,2%, a w galaretce-pastylce ananasowej sok to marne 0,9%.


ocena: 7/10
kaloryczność: 353 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym się może kiedyś poczęstować?

Skład: cukier, syrop glukozowy, czekolada 22% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz roślinny shea, emulgator: lecytyny słonecnzikowe), woda, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancja żelująca: agar; sok ananasowy 0,9% z zagęszczonego soku ananasowego; naturalny aromat

--------

Pastylki wyszły nieco inaczej niż tradycyjne cukierki. Czekolada miała w nich sporo do powiedzenia - o ile pomarańczowy wariant sobie z tym poradził, tak anansowy był zbytnio przytłoczony. Ogólnie na smak lepiej wyszły zwykłe cukierki, ale do formy mam mieszane uczucia. Gdyby na pastylkach było mniej czekolady, gdyby w anansowej nie poskąpili soku anansowego, chyba wolałabym je. Takie bardziej miękko-delicjowate środki mi się podobały. Tylko że właśnie w ich przypadku z kolei czekolada przeszkadzała.
Przez to, jak czekolada przytłoczyła anansowy środek w formie pastylki, do tej bym nie wróciła, mimo że galaretka anansowa jawi się jako najciekawsza i smaczna. Do galaretek ananasowych w formie cukierków za to mogłabym kiedyś wrócić. Co ciekawe, poszczególne smaki pastylek jak widać wyszły bardziej do siebie zbliżone - żadna ze spróbowanych nie wyróżnia się smakowitością czy niesmacznością (choć akurat między galaretkami-cukierkami różnica między oceną anansowej a pomarańczowej też nie jest kolosalna).

Mama też je jadła i opisała: "Ananasowa i tu lepsza, ale i pomarańczowa smaczna. Ja chyba wolę pastylki od cukierków, bo ta forma, konsystencja. I wcale aż taka mocno mniej ananasowa pastylka od cukierka mi się nie wydawała".


kupiłam: Mama kupiła w Kauflandzie
cena: 2,99 zł (za 100g)

wtorek, 28 maja 2024

(SuroVital) CoCoa Raw 99 % Dark Chocolate ciemna surowa z Peru

Choć kupując myślałam, że czekolada ta jest bardzo ciekawa, z czasem trochę zwątpiłam. Za nic nie mogłam wygonić z głowy wspomnień o niesmacznych czekoladach keto tej marki (CoCoa KETO Raw Dark Keto Chocolate i KETO Focus Chocolate Lion's Mane + Guarana + Matcha). A przecież wcześniej ją bardzo lubiłam! I w sumie... nadal lubiłam, ale bałam się, że i ta tabliczka zawiedzie. To, że setki to nie mój typ czekolad, to wiem. To, że cukier kokosowy rzadko w moim odczuciu wychodzi dobrze w czekoladzie, też wiem. On jest bowiem za intensywny, a wg mnie czekolada potrzebuje trochę cukru, ale właśnie - trochę! Może jednak niepotrzebnie się bałam? Może właśnie tak znikomy dodatek to sposób na to, by cukier w czekoladzie wyszedł zacnie, nie nazbyt intensywnie?

(SuroVital) CoCoa Raw 99 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 99 % surowego kakao z Peru.

Po otwarciu poczułam słodko-paloną melasę z nieco delikatniejszymi, karmelowymi wtrąceniami oraz słodko-soczyste, dojrzałe wiśnie. Wyobraziłam sobie miękkie owoce o bordowym kolorze, które zahaczały o czerwone wino. Do tego czułam sporo ziemi, wplatające kwaśność smoły i cytryny. Ostatnia stanowiła w zasadzie tylko drobny akcent. Za nim kryło się jeszcze... coś. Swoista rześkość - pomyślałam o palmach kokosowych, ale nie samym kokosie, tylko o liściach plamy.

Gruba tabliczka, choć bardzo, bardzo twarda, nie trzaskała tak głośno, jak się spodziewałam, acz w jej brzmieniu słychać twardość, konkret. Wydała mi się lekko zawilgocona i stwardniało-chrupka.
W ustach rozpływała się powoli i maziście. Początkowo była gładkawo-oleista i ciężka. Potem ta gładkość ukryła się w pylistości. Chwilami czekolada wydawała się wręcz ziarnista, tłustość zelżała, jednak ciężkość została. Niby gęsto-zbita, ale nie typowo czekoladowo gęsta. Kształt utrzymywała prawie do samego końca. Wtedy lekko ściągała.

W smaku pierwsza rozeszła się jakby nieco zgaszona gorzkość. Wprowadziła dym, który dopiero gęstniał i zbierał się w sobie.

Przemknęła niedookreślona maślaność. Przyszła mi na myśl kokosowa, wegańska alternatywa dla masła (wyobrażenie), ale nie olej czy miazga kokosowa, a jakieś takie bardziej kokosowe masło w kostce (?). Maślaność powoli zmieniała się w oleistość (kokosową?).

Gorzkość zaczęła się umacniać. Do dymu doszła gorąca smoła. Dym sam w sobie niósł ciepło, ale nie paloność. Ciepło czy raczej... cierpką ostrość?

W tle pojawił się karmel, za którego sprawą do kompozycji weszła słodycz. Zdawała się przydymiona, jakby dym ją starał się trochę ukryć, speszyć, ale ona rosła. Wzmocniła ją melasa, przy której pojawiła się nuta spalenizny. Słodycz niby miała w sobie pewną paloność, ale nie taką czystą i typową, a zestawioną z nietypową rześkością.

Gorzkość pod wpływem akcentu spalenizny przytoczyła przypalony, żytni chleb na zakwasie. Wprowadził do kompozycji kwasek.

Także obok słodyczy zaczęły błyskać drobne, kwaskawe iskierki. Początkowo po głowie chodził mi kwaskawo-cierpki dym i smoła, acz z czasem zaczęła dolatywać do tego niejasna soczystość. Coś je jednak jakby cały czas hamowało. Pomyślałam o ciemnym, przypalonym chlebie z wiśniami lub np. kromce z nałożoną na nią konfiturą z kwaśnych wiśni.

Czułam też dziwne niepalone palenie. To nie tyle palona nuta, co ciepła pikanteria, jakby ogień... Zimne ognie? Ogień zagaszony lodowatą wodą? I właśnie pewna wodnistość. Pewna taka przenikliwość i może właśnie ostrość, szczypanie lodu?

Melasę przełamała karmelowo-kokosowa rześkość. Jakby nieco skarmelizowany kokos? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa melasa i kokos niemal zupełnie zniknęły. Polała się cytryna, a już po chwili słodycz zmieniła wydźwięk na owocowy. To słodycz wzbogacona soczystą kwaśnością, oddająca ciemne, miękkie wiśnie.

Słodko-kwaskawe wiśnie przechodziły częściowo w ciężkawe, ale nie mocno alkoholowe (zwietrzałe?) wino (podane w lodzie i z lodem?).

Ostro-chłodne nuty wydobyły z oddali przyprawy: anyż i lukrecję. Optowały za chłodniejszym klimatem, który jakby przymroził, przygłuszył niektóre nuty. Przyprawy te przywróciły za to trochę karmelu, a ja wyobraziłam sobie karmel lukrecjowy, koloru czarnego, który szczypał w język.

Dym odsłonił trochę jakby zwietrzałej kawy, sam trochę zrzedł, a gorzkość na moment osłabła. Nagle jednak się zreflektowała i tupnęła, wskakując na pierwszy plan. Kawa zniknęła prawie zupełnie, wrócił dym. Tym razem wsparła go czarna ziemia, zdradzająca lekką pikanterię i wilgoć. Ulokował się w niej anyż i lukrecja.

Soczystość też wsiąknęła w ziemię. Ściągające wino, być może także nieco przyprawione, wyszło ciężko i taninowo, ale wciąż z echem słodyczy. Ta jednak wydała mi się końcowo rozmyta... Trochę rześko-kokosowa? To przywiodło na myśl goryczkowato-kwaśny olej kokosowy, którym posmarowano (?) kromkę przypalonego, ciemnego chleba.

Po zjedzeniu został posmak kwaśnego wina, akcent wiśni i cytryny oraz oleju kokosowego o rześko-goryczkowatym smaku. Zaznaczył się na języku wraz z anyżem i lodem. Czułam skąpą słodycz karmelu z lukrecją, a także nutę przypalonego żytniego chleba na zakwasie.

Czekolada wyszła ciekawie, ale nie przekonała mnie w pełni. Intrygujące były tu gorące akcenty, ale nie paloność. Mnóstwo dymu, smoliste wtrącenia i ziemia, echo przypalonego chleba i kawy świetnie się zgrały, a jednak kokosowa oleistość, jaka się wkradła, czy nawet lekka wodnistość mi nie leżały. Anyż i lukrecja, wino na plus, ale choć kwasku było sporo, tego owoców (wiśni i cytryny) czułam niedosyt. Niska słodycz mi się podobała, a ogół smakował. Zmierzała w kierunku setkowym, ale do setki wydawało się, że jeszcze jej daleko.

Przypominała CoCoa Raw 88 % Dark Chocolate, ale wspomniana wydawała się... poniekąd bardziej intensywna. Więcej w niej owoców, np. skórek pomarańczy, fig; była nuta asfaltu. Była słodsza, ale w sposób jakiś oderwany i nieadekwatny - i właśnie też sama słodycz cukru kokosowego była intensywniejsza, co mi nie leżało. Dziś przedstawiana lepiej zaadoptowała słodycz cukru kokosowego, ale te oleiście-wodniste akcenty, jakby zwietrzałość (nut, nie czekolady!) chyba bardziej dawały się we znaki. Mimo to, jak na czekoladę tak bliską setce, wyszła naprawdę bardzo dobrze i przystępnie.


ocena: 9/10
kupiłam: octochocolate.pl
cena: 11,90 zł (za 50g)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: nieprażone ziarno kakaowca, cukier kokosowy

niedziela, 26 maja 2024

Letterpress Chocolate Bachelor's Hall Jamaica 85 % Dark Chocolate ciemna z Jamajki

Na koniec przygody z Letterpress zostawiłam sobie czekoladę o przyjemnie wysokiej zawartości kakao i raczej rzadkim regionie pochodzenia. Co prawda tabliczki wykonane z jamajskiego kakao nie zapisały mi się w pamięci jako wyjątkowo smaczne, ale tu liczyłam na to, że dobrą robotę zrobi po prostu już sama zawartość i moc ziaren. Ponoć to kakao, sprzedawane przez Desmonda Jadusingha, stało się obsesją jednego z twórców Letterpress, Davida. Ponoć było jednym z lepszych, jakie próbował, ale jeszcze nie na tyle idealne, by z niego tworzyć. Czekał 5 lat na satysfakcjonujące efekty i w końcu stworzył parę czekolad o różnej zawartości z niego. Ja kupiłam tylko tę.

Letterpress Chocolate Bachelor's Hall Jamaica 85 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao Jamajki, z regionu doliny Bachelor’s Hall.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach kawy z mlekiem i czekoladowych pierniczków. Kawa może też była czekoladowa, a pierniczki chyba zrobione na miodzie, co przyszło na myśl już po chwili. W tle majaczył niejednoznaczny owoc o lekkiej cierpkości, ale nie kwaśności. Czekoladowa kawa wydawała się słodka w sposób szlachetnie-karmelowy, a i pierniczki, oprócz nuty miodu, przejawiały karmelowość. Zaznaczyły się przy nich delikatne, świeże zioła oraz przyprawy: cynamon cejloński i chyba odrobinka kardamonu.

Tabliczka wyglądała na suchą, ale wystarczyło lekko przetrzeć ją dłonią, by zaczęła sprawiać wrażenie kremowej, mimo że skalistej. Przy łamaniu okazała się twarda. Trzaskała głośno i właśnie skaliście.
W ustach rozpływała się powoli i początkowo nieco skąpo. Była zbita, kształt i pewną twardawość utrzymywała niemal do końca. Cechowała ją zbita gęstość, pewna plastyczna zwięzłość i maślana tłustość. Pokrywała podniebienie gładkimi smugami, w których jednak końcowo wychwyciłam leciutką pylistość. 

W smaku pierwszy rozszedł się wyważony duet słodyczy i gorzkości, któremu harmonię zapewniło spienione mleko. 

Część słodyczy zasugerowała miód o leśnym charakterze, a po nim wkroczyły pierniczki zrobione na miodzie. Bardzo czekoladowe, miękkie i wilgotne pierniczki, oblane czekoladą i zdradzające lekką soczystość. Pomyślałam o soczystości, świeżości ziół i jakby ziołowym miodzie.

Wyobraziłam sobie spienione mleko posypane słodkim kakao na czekoladowej kawie. Słodycz początkowo właśnie ją oddawała, acz nagle gorzkość kawy zaczęła rosnąć - jakby dosłownie wypływać spod tej mlecznej pianki. 

Za tym wszystkim pojawiła się niejasna obietnica odrobiny kwasku, ale jeszcze nie kwasek sam w sobie. Może coś trochę świeżo ziołowego?

Gorzkość obudziła w pierniczkach więcej przypraw. Na pewno czułam słodki cynamon cejloński, ale też trochę rześkawo-goryczkowatego kardamonu. Gorzka, intensywna kawa dominowała i też wydała mi się lekko przyprawiona, oprócz tego, że wciąż czekoladowa.

Soczystość w tle wtrąciła nutkę cierpko-słodkiego owocu, jednak nic konkretnego nie udało mi się uchwycić. Kwasek jednak już lekko pobrzmiewał. Owocowy mieszał się z nabiałowym, acz niczego konkretnego nie przypominał.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa za czekoladową kawą pojawiło się sporo drewna, a mi do głowy przyszedł jeszcze kurz. Cierpkość kręciła się to tu, to tam, aż nagle akcenty te zaczęły łagodzić kawę. Doszły migdały, nieco odwracające od niej uwagę. Wróciła myśl o tej ze spienionym mlekiem.

Przyprawy zrobiły się nieco bardziej wytrawne. To już nie tylko przyprawy, ale i zioła. Zioła przedstawiły się jako świeższe, kwaskawo-soczyste, a z przypraw na myśl przyszedł mi rozmaryn i tymianek, jakby karmelizowane w miodzie? Pierniki na pewien czas zanikły.

Owoce pozwoliły sobie na więcej - wyłonił się splot niby trochę cytrusowy... trochę cierpko-słodko karambolowy? Wciąż jednak nie był zbyt jednoznaczny. Bardziej kwaśny za to owszem. Kwaskowi pomogły też czerwone owoce... Wiśnie? Wyobraziłam sobie duszone owoce, trochę ziołowo przyprawione (może jako konfitura do wytrawnych dań?).

Po kwasku wróciła gorzkość kawy z nową siłą. Mimo że gorzka, była słodka. Słodycz znalazła ujście właśnie w niej, pokazując nieco karmelowo-zgaszony charakter, jakby tak ktoś ją dosłodził cukrem trzcinowym. Albo raczył się przy niej czekoladowo-piernikowym ciastem na miodzie, z ciemnym cukrem.

Łagodzące motywy oddaliły się od kawy samej w sobie, gorzkość zostawiając w spokoju, ale trafiły na mleko i... zmieniły je w maślankę na pewien czas. Kwasek owoców miał w tym udział. Te jednak działały konsekwentnie i końcowo maślanka z kolei zmieniła się w maślane wykończenie. Kwasek zaś ostał się jako zioła.

W posmaku czułam mleczną kawę i splot kwaskawo-cierpkich owoców - raczej żółtych, może odrobinie czerwonych, ale nieokreślonych. Wyraźnie wyszła tu na jaw maślaność, a jakby soczyste zioła i przyprawy nieco przypiekły język, też dodając cierpkość. Kontrastowo zaznaczyła się też słodycz miodowo-karmelowa. 

Czekolada była smaczna, acz nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, jak mogłaby. Czekoladowa kawa ze spienionym mlekiem i czekoladowe pierniki były smaczne, ale nieoczywiste owoce, może karambola, duszone wiśnie jakoś mi tu nie pasowały. Zioła i trochę wytrawnych przypraw, drewniano-kurzowe wtrącenie i maślankowo-maślana końcówka wyszły ciekawie, ale nie wszystko ze wszystkim współpracowało. Kompozycja miała naprawdę przyjemnie gorzki moment, ale jakoś dziwnie dużo w niej słodyczy. Nie, że była wysoka, a wszechobecna. Drobny kwasek wydawał się trochę nie na miejscu - wolałabym, by albo nie było go wcale, albo by był znacznie odważniejszy i na coś konkretnego się zdecydował. To jednak drobne wady, po prostu stojące na pełni zachwytu.

Przypomniała mi się ziołowo-korzenna, dżemowata Dick Taylor Jamaica Bachelor's Hall 75 % z nutami ziemi i drzew, która z kolei była dość herbaciana. Również, mimo że nuty fajne, coś w niej jakby nie wyszło.


ocena: 9/10
kupiłam: letterpresschocolate.com (przez osobę pośredniczącą)
cena: $18 (za 57g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy

sobota, 25 maja 2024

Wawel Mieszanka Krakowska Galaretki w czekoladzie

Normalnie wpis ten można by uznać za żart, dowód na masochistyczne zapędy itd. jako że w zasadzie nigdy nie lubiłam galaretek, a obecnie nie lubię ogólnie zwykłych słodyczy, jednak... Jakiś czas temu trafiło do mnie coś, o czym na blogu w swoim czasie, ale co sprawiło, że pomyślałam, że przyda mi się zrobienie małego rozeznania w galaretkach. Te mi wyglądały na najklasyczniejsze i tym samym najbardziej konkurencyjne do wspomnianych. Acz opis producenta klasyczny na pewno nie był - nieźle mnie rozbawił, przedstawiając warianty: "kwaśna cytryna, dojrzewająca w pełnym słońcu pomarańcza, zmysłowo słodka malina oraz egzotyczny ananas".

Wawel Mieszanka Krakowska Galaretki w czekoladzie to owocowe galaretki oblane ciemną czekoladą o zawartości 43%kakao, dostępne w czterech smakach: cytryny, pomarańczy, maliny oraz ananasa. 

Pozytywnie zaskoczyło mnie to, jak galaretki zostały zapakowane. To nie zwykły papierek, który można rozwinąć - on tylko udaje "tradycyjny cukierkowy papierek". W istocie opakowanie jest bardzo szczelne, nie da się go odwinąć, a trzeba rozerwać w przeznaczonym do tego miejscu. Pomysłowe, higieniczne i... teoretycznie dłużej zachowujące świeżość. Napisałam "teoretycznie", bo niestety czekolada i tak była nieco zszarzała miejscami.

Struktura wszystkich smaków była taka sama. Cukierki były średnio-małej wielkości, ważyły 10-11g / sztuka. Nie wydawały się szczególnie masywne. Przy krojeniu czy gryzieniu dały się poznać jako delikatne.
Na wierzchu znalazła się średnia, miejscami bardziej grubawa warstwa czekolady... ups, jedynie polewy czekoladowej. Na spodzie była warstewka cieniutka, z logo firmy. Czekolado-polewa była twarda, łatwo i chrupko pękała i odpadała od galaretki. W dotyku wydawała się plastikowa, a w ustach okazała się plastikowo-tłustą, mazistą polewą.
Wnętrze to galaretki dość miękkawe. Kleiły się i minimalnie gięły. W trakcie jedzenia trochę oklejały zęby, dając się poznać jako bardzo miękkie i soczyste. Częściowo ochoczo, acz nie zbyt szybko, się rozpuszczały. Zachowały lekką, specyficznie galaretkową jędrność. Całość była średnio zgrana, ale w zasadzie przeciętnie w porządku.

Trochę czekolado-polewy spróbowałam osobno, ale lepiej tego nie robić, bo to bardzo niska jakość. Na szczęście wszystkie cukierki łączy to, iż nie stanowi ona istotnego elementu, a jedynie pobrzmiewa sobie przy każdym. Sama okazała się bardzo słodka i łagodnie-gorzkawa, nie gorzka. Pojawiła się w niej drobna, kakaowa cierpkość, ale też - o wiele więcej - nieprzyjemnej, margarynowej tłustości. Miała dziwnie tłusty posmak. Miejscami przesiąkła galaretką, co jej na dobre wyszło.

--------

Malinowa galaretka pachniała niczym cukrowy, zdecydowanie przesłodzony syrop malinowy z odrobinką kwasku i sztuczne landrynki malinowe. Tak sztuczne, że aż odpychające. Cierpko-słodka czekolada stanowiła istotny, ale nienachalny element.
W smaku czekolada okazała się gorzkawo-palona, cierpkawa, ale od razu też znacząco, ciężko-cukrowo słodka. Pobrzmiewała margarynowo-polewową nutą.
Malinowe wnętrze odezwało się niemal natychmiast. Uderzyło cukrem, jeszcze raz cukrem i motywem syropu malinowego. Jego słodycz jeszcze rosła, idąc w kierunku sztucznej słodyczy malinowych cukierków, landrynek. Pod toną cukru początkowo kwasek jeszcze próbował pobrzmiewać... Jakby chciał, a nie mógł. Niby był, a brakowało mu siły przebicia. W połowie jedzenia jednak sztuczna słodycz wydała się tak silna i drapiąca, że smak ogółu wyszedł aż mdło. Zrobił się chemicznie słodki. Chemia aż krzyczała, że szybko odechciewa się jeść. Tania czekolada nie pomogła.
Posmak oddawał sztuczne, trochę syropowe maliny. Czułam się sztucznie zasłodzona kompletnie.
Malinowa galaretka smakowała tak, że zupełnie nie chciało się jej jeść.


ocena: 4/10

--------

Ananasowa pachniała bardzo słodko, ale zaskakująco naturalnie i soczyście. Oczywiście cukrowość i tu się zaznaczyła, ale ananas zwieńczony nienachalną, słodko-cierpkawą czekoladą jawił się w miarę apetycznie.
W smaku czekolada wyszła gorzkawo-palono, polewowo i cukrowo, a kiedy tylko odezwał się ananasowy środek, umocniła się jej goryczka i cierpkość.
Ananasowy środek uderzał cukrem i słodyczą soczystą. W słodyczy przemknęła mi lekka sztuczność, ale zaraz się ukryła i ogół wyszedł dość naturalnie. Zasadniczy smak był jednoznaczny i wyrazisty. Przemknęła myśl o likierze anansowym, do końca zachował wydźwięk raczej naturalnego, soczystego owocu, w którym pojawił się kwasek. Z czasem słodycz wydała mi się ryzykowna, ale nie mordowała. Czekolada na zasadzie kontrastu chyba jeszcze to podkreśliła.
Posmak był soczyście ananasowy i trochę już słodko-rozmyty, cukierkowy.
Z zaskoczeniem uznałam, że galaretka anansowa w zasadzie była na tyle ciekawa i smaczna, że zjadłam - jako jedyną - całą. Tylko że gdy ciekawostkowość opadła, wiem, że po kolejną bym i tak nie sięgnęła. Przynajmniej nie tym razem. Z oceną trochę się wahałam, bo gdyby czekolada była lepsza, galaretka spokojnie miałaby mocne 8 - a kto wie, czy nie powalczyłaby o 9?


ocena: 7,5/10

--------

Pomarańczowa pachniała subtelnie słodko-cierpkawą skórką pomarańczową, którą jedynie trochę przyozdobił cały soczysty owoc. Przedstawiło się to dość naturalnie, jedynie z echem galaretkowo-olejkowym. Czekolada wydawała się stać z nią na równi. Też nie była szczególnie intensywna.
W smaku czekolada wyszła słodko-gorzkawo, bardzo bazowo, ale w pomarańczowej galaretce wydawała się najbardziej zgrana z wnętrzem.
Środek okazał się z nią harmonijny. Był bardzo intensywny. Pomarańcza roztoczyła po ustach słodycz, ale też soczystość. Tonie cukru wtórował jednak owoc dość naturalny, a także goryczka. Połączyła specyficzną galaretkową ze skórkową. W połowie jedzenia dołączyła do tego ogólnie cytrusowa kwaśność i soczystość. Na jaw wyszedł też bardzo olejkowy charakter galaretki. Słodycz cały czas próbowała to spłycić sztucznym echem. Końcowo niestety to słodycz wygrała, jeszcze wzrastając i sprawiając, że całość szła w mdławym kierunku.
Po zjedzeniu został posmak olejku pomarańczowego, ale nie straszna sztuczność, gdy chodzi o smak pomarańczy, i mocne przesłodzenie - wydawało mi się, że to w nim ulokowała się chemia.


ocena: 6/10

--------

Cytrynowa pachniała intensywnie cytrynowym płynem do naczyń wymieszanym z limonką oraz cukrową słodyczą jakby oranżadki cytrynowo-cytrusowej. Za gorzkawo-paloną czekoladą pojawiła się jeszcze specyficzna goryczka galaretki i skórek cytrusów. 
W smaku czekolada okazała się bardzo cukrowa, polewowa i gorzkawo-palona. Cytrynowy środek chyba podkręcił jej goryczkę.
Wnętrze uderzyło cukrem i smakiem cytryny ewidentnie na słodko. Wyobraziłam sobie sztucznie słodkie oranżadki w proszku cytrynowe. Zaskoczyła niską kwaśnością. Pomyślałam o jakimś cytrusowym drinku, łączącym cytryny i limonki, ze sporą ilością słodkiej chemii. Soczystość przewinęła się, ale kwaśności nie rozkręciła. Ta była bardzo niska. W jej miejscu pojawiła się za to pseudocytrusowa goryczka. Do tego płyn do naczyń coraz mocniej dawał się we znaki wraz ze sztuczną, landrynkowo-orandżadkową słodyczą. Cytryna w tym wariancie miała bardzo sztuczny charakter.
Po zjedzeniu czułam okropnie sztuczną cytrynowość, jakby chemiczną, goryczkowatą orandżadkę cytrusową, lekką kwasowość limonki i przesłodzenie - nie tyle cukrem, co taką dziwną landrynkowością.
Cytrynowa wyszła najgorzej, bo osobliwie sztucznie-goryczkowato. Myśli o oranżadce w proszku i płynie były dziwne, że szybko odechciewało się jeść. Jednocześnie nie było to na tyle strasznie napastliwe, by wywołać traumę czy skrajne emocje.


ocena: 3/10

--------

Galaretki... nie zaskoczyły mnie specjalnie. Niczego zachwycającego po Wawelu się nie spodziewałam. Kiepska czekolado-polewa mi nie pasowała i w dodatku odpadała od wnętrza. Przynajmniej nie narzucała się w całości. Na plus, że cukierki pachniały ładnie i mimo że za słodko, jawiły się jako naturalne i soczyste. Struktura galaretki również na plus, bo nie były zbyt twarde, a specyficznie jędrne.
Smaki jednak zostawiają wiele do życzenia. A jednak... była anansowa, która zasłużyła na pochwały. Okazała się interesująca i ze względu na to (między innymi) najsmaczniejsza. Właśnie - ona była po prostu... zwyczajnie galaretkowo smaczna. Słodko-kwaskawa i nie tak bardzo sztuczna. Z kolei pomarańczowa wyszła przeciętnie i bezpiecznie - nie za mocno sztucznie, zwyczajnie. Malinowa była najbardziej słodko-mdła, sztuczna i męcząca, a cytrynowa sztucznie-dziwna. Zaskoczyła mnie prawie brakiem kwaśności, a za to słodko-goryczkowatym smakiem. Malinowej i cytrynowej podziękowałam po "mniejszej połowie", pomarańczowa była taka sobie, taka co to można zjeść albo nie (po "większej połowie" wybrałam "nie", bo to nie moja bajka), natomiast anansowa - w miarę przyjemna, jak się ma ochotę na galaretki, godna polecenia. A jednocześnie w sumie... no są, czym są. Myślę, że gdyby tak zastąpić syrop glukozowy (chociaż większą część, bo już nawet nie wymagam całości) cukrem, mogłoby coś z tego być.

Warto przy całej mieszance zauważyć, że smaki są bardzo zróżnicowane gdy chodzi o to, jak wyszły. To jedna z tych mieszanek, co można wyszukiwać "najlepszego cukierka", a ze zgrozą omijać nielubiany smak. Ocena zbiorcza to takie... 6. Nie jest to średnia, bo średnia wychodzi 5. Po prostu wzięłam pod uwagę to, jak wyszły np. galaretki Odry (za jakiś czas na blogu), pomyślałam o tym, jak wygląda rynek słodyczy i w to "6" wlicza się to wszystko. W tym uniwersalność smaków. To z jednej strony wada, bo niektóre są niesmaczne, ale z drugiej zaleta - wszak gusta są różne i w zasadzie da się "cos dla siebie" w tym znaleźć.

Mama opisała je: "Na pewno wszystkie mają konsystencję galaretek idealnych, bo są takie miękkawe, delikatne, a zwarte i trochę soczyste. Ta niesmaczna, polewowa czekolada im tylko przeszkadza. Okropna. Już mogli się choć trochę postarać i zrobić chociaż średnią czekoladę, a nie polewę. Malinowe galaretki słodko-kwaśne, takie sobie, nie wiem, czy zgadłabym, że to malina ma być. Takie czerwono owocowe. Chyba najgorsze, ale nie jakieś specjalnie złe. Ananasowe pyszne! Aż dziwne, że Wawelowi się udało. Soczyste, naturalne i wyraziste. Pomarańczowe bardzo intensywne, ale nie sztuczne. Takie poprawne. Też smaczne, ale nie aż tak jak anansowe. Za to cytrynowe kiepskie, ale nie wiem, czy gorsze od malinowych. Na początku to jeszcze - takie słodko-cytrynowe, ale potem wyłazi taka perfumowość, sztuczna cytryna taka... bardzo dziwna i zostawia niesmak okropny. Do ananasowych, jak mnie najdzie na galaretki, wrócę. Wszystkie na pewno lepsze od średniaków, dziwnie twardych galaretek Odry". Co ciekawe, ranking Mamy i mój wygląda niemal tak samo - a to nie często się zdarza.


ocena: 6/10 (zbiorczo Mieszanka jako produkt)
kupiłam: Mama kupiła w Kauflandzie
cena: 2,49 zł za 100g (jak wyżej)
kaloryczność: 347 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie, ale ananasową mogłabym się może kiedyś poczęstować

Skład (zbiorczy): cukier, syrop glukozowy, czekolada 20% (cukier, miazga kakaowa 43%, tłuszcz kakaowy, tłuszcz roślinny shea, emulgator: lecytyny ), woda, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; substancja żelująca: agar; soki owocowe 1,2% z zagęszczonych soków owocowych (ananas, cytryna, pomarańcza, malina), naturalne aromaty

piątek, 24 maja 2024

Zotter Lemon & Almond / Zitrone & Mandel ciemna 70 % z cytrynowym marcepanem i nugatem migdałowym z kawałkami cytryny

Na zakończenie jedzenia zotterowych nowości na 2023/24 zostawiłam tę bez większego powodu. Chyba dlatego, że nie było w niej niczego, co by mi kazało zjeść jak najszybciej, np. alkoholu (by nadzienie nie zdziadziało, nie scukrzyło się), ani niczego szczególnie dziwnego, podejrzanego lub arcypysznego. Tak sobie przy niej pomyślałam, że do Zottera często mam żal, że nadto podkręca pewne kompozycje cytryną. Teraz czekała mnie kompozycja cytrynowa do kwadratu. Byłam ciekawa, jak wyjdzie.


Zotter Lemon & Almond / Zitrone & Mandel Vegan to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana (30%) cytrynowym marcepanem migdałowym i (30%) praliną / nugatem migdałowym z kawałkami cytryny (wg producenta: "chrupiącymi kawałkami"); wegańska.

Po otwarciu poczułam goryczkowaty zapach cytryny - kwaskawo soczystej też, ale w dużej mierze olejku cytrynowego mieszającego się z cytrynową skórką oraz ciemnej czekolady o palono-chlebowym charakterze. Podkreśliły go intensywne migdały, stojące tuż za czekoladą. Wyraźnie czułam ogólnie migdały, ale i sam marcepan - zwłaszcza, gdy wąchałam wierzch tabliczki. Po przełamaniu i w trakcie jedzenia migdały i cytrynowość umocniły się, ale na znaczeniu przybrała słodycz. Najpierw wydawała się po prostu palono-karmelowa, potem zaś z karmelu wyłamało się jego cukrowe pochodzenie.

Tabliczka była konkretna i dość twarda, ale też nieco krucha. Gruba czekolada na wierzchu głośno trzaskała, marcepan wyglądał na zbity, konkretny i grudkowy, a nugat na krucho-suchawy. To jednak tylko wrażenie, bo szybko dał się poznać jako lekko plastyczny. Kawałków cytryny w nim nie widać.
W ustach czekolada rozpływała się gęsto i maziście. Dała się poznać jako bardzo tłusta, wręcz trochę polewowa, a także maślana i kremowa. Powoli odsłaniała wnętrze.
Marcepan wyciskał się spod niej w tempie umiarkowanym, dodając sporo soczystości. Rozpuszczał się, czy raczej rozchodził na grudki, bardzo powoli i zostawał najdłużej.
Nugat podpinał się pod czekoladę konkretem, w pewnym sensie kremowością, acz był od niej znacznie mniej kremowy. Trochę maślany, ale nie tłusty. Niby trochę suchawy, ale też nie suchy. Na pewno miękko-zwięzły, wręcz gumowy i gęsty. Okazał się pylisty. Miękł ochoczo, ale wcale tak szybko nie znikał - na pewno jednak robił to przed marcepanem. Czuć w nim jednak także migdałową masywność, sytość.
Na koniec zostawało trochę kawałków cytryny i grudki marcepanu. Ostatnie sporadycznie trzeszczały i skrzypiały świeżo.
Cytryna wystąpiła pod postacią niewielu małych, miękkawych, gumowo-jędrnych, zżelowanych kawałków koloru biało-przezroczystego. Nie wyróżniały się zbytnio, wtapiając się w grudki marcepanu. W zasadzie, gdyby jeść to nieuważnie, dałoby się je przeoczyć.

W smaku czekolada zaserwowała stonowaną, nieco karmelowo-paloną słodycz, a także wyrazistą gorzkość. Miała dymno-chlebowy charakter, który podkręcił marcepan (miejscami nieco nim przesiąkła). Po chwili zaserwowała lekką soczystość. Wydawało się, że poniekąd płynie z czekolady, a nie że tylko przesiąkła wnętrzem.

Nadzienia dochodziły do głosu mniej więcej równo, ale to marcepan szybciej przyciągał uwagę. Nugat w harmonii mieszał się z czekoladą.

Marcepan przeciął wszystko kwaśnym sokiem z cytryny, powoli dokładając do niego migdały o poważnym, ciężkawym charakterze. Marcepanowość chwilami nieco gubiła się pod ogromem cytrynowości: zarówno soczystego soku, jak i nasilającej się goryczkowatego olejku. Ogólna cytrynowość rosła cały czas i wyglądało na to, że nie ma zamiaru się zatrzymać. Kwaśność z kolei w pewnym momencie już nieco odpuszczała, trzymając się po prostu dość wysokiego poziomu. Cytrynowość pokazała się ze słodszej strony - bardziej jak jakieś ciasto cytrynowo-migdałowe, masa cytrynowa. Cierpkawy, goryczkowaty olejek cytrynowo-cytrusowy ogólnie pobrzmiewał cały czas.

Nugat dodał czekoladzie słodyczy i maślaności. Podkreślił migdałowość marcepanu, ponieważ był naprawdę całkiem porządnie migdałowy. Zaskoczył mnie zachowawczą, palono-karmelową słodyczą. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyłoniła się nijaka, jakby trochę wodniście-mydlana nuta... jakby wege białej czekolady? Bardzo jednak marginalna. Ogólnie jednak nugat smakowo podpinał się pod czekoladę. Do tego pojawiały się w nim kwaśne punkciki, nakręcane drobinkami cytrynowymi - te z kolei przygłuszały nugatowość samą w sobie, a uwagę kierowały na cytrynowy marcepan. 
Nugat spróbowany osobno okazał się delikatny, bez jakiegoś szczególnego charakteru. Uległy wobec cytrynowo-marcepanowej warstwy.

Olejkowa i kwaśno-soczysta cytryna zdominowała bowiem całość. Migdałowy splot nugatu i marcepanu (w tej kolejności) był co prawda wyczuwalny, ale pod jej dominacją. Ta wydawała się  przerysowana. Ciemna czekolada na zasadzie kontrastu wydała mi się końcowo jeszcze bardziej dymno-gorzka i słodsza, ale jednocześnie sama w sobie kwaskawo-soczysta oraz... polewowa. Wydaje mi się, że to przez napastliwą cytrynowość. Mimo że olejkowa goryczka poniekąd próbowała dopasować się do ciemnej czekolady i migdałowości, wydawało mi się, że je spłyca. W dodatku końcowo na języku zaznaczało się... coś. Coś dziwnego - nieimbirowy imbir?

Kawałki gryzione na koniec to delikatne wiórko-grudki migdałów z marcepanu o lekko zgaszonym smaku, a także pojedyncze drobinki cytryny. Niektóre wyszły bardziej goryczkowato jak białe włókna owocu, inne kwaskawo-soczyście, a niektóre zaskakująco słodkie. Były średnio wyraziste.

Po zjedzeniu został mocno cytrynowy posmak złożony z goryczki olejku cytrynowego i kwaśnego soku, mieszający się z echem migdałów - bardziej migdałów po prostu, tych z nugatu. Marcepan leciuteńko tylko pobrzmiewał, a jeszcze za nim jakaś niedookreślona sztuczność (?), mydlaność. Ciemna czekolada zaznaczyła się jako lekka cierpkość i chlebowa nutka, mieszająca się z migdałami. Przerysowanie cytryny mocno dawało się we znaki. Końcowo wydawało mi się, że to aż lekko wgryza się w język (a może to od imbiru?).

Czekolada wyszła nawet smacznie, ale za intensywnie cytrynowo. Olejek cytrynowy przeholował i pewnym nutom trochę przeszkadzał, inne niepotrzebnie przygłuszał. Marcepan chwilami wydawał się aż mało marcepanowo-migdałowy, a przecież nie o to chodzi. Wolałabym, by skończyło się na soczystej cytrynowości i ewentualnie odrobinie olejku, wraz z kawałkami. Marcepan był więc ciekawy, ale do dopracowania. Nugat z kolei wyszedł w porządku i tyle - mocno migdałowo i nie za słodko, ale nie miał siły przebicia. Może niewegański byłby charakterniejszy? Ciemna czekolada jako wierzch to dobre posunięcie.
Mimo pewnych wad, 48g z 77g (bo tyle ważyła tabliczka zamiast deklarowanych 70g) zjadłam w zasadzie ze smakiem do połowy tej mojej porcji. Potem przerysowanie cytryny zaczęło mnie już porządnie męczyć. A i tak było to lżejszego, niedegustacyjnego dnia (obecnie nadziewane Zottery w sumie wszystkie na takie dni przeznaczam).

Resztę oddałam Mamie. Jej opinia: "Niesmaczna ta czekolada, jakby ktoś próbował udawać Zottera, a nie Zotter. Cytryna tak napastliwa, że aż w język gryzie. Migdały aż uciekały, a ten nugat przy kwachowatym marcepanie smakował jak nijaka słodka gamoła. Zanikał, tylko w konsystencji nieprzyjemnie się zaznaczał. A sama czekolada jaka niesmaczna! Gorzka i jak polewa. Jeden z gorszych Zotterów, jakie dostałam. Nie wiem, po co to tak z tą cytryną szaleć. Trochę by wystarczyło i naturalniej by wyszło, bo tak to aż dziwnie. Teraz ja lubię kwaśność w słodyczach, ale ta czekolada nie była zwyczajnie kwaśna. Była niesmaczna.".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 18,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, migdały, olejek cytrynowy (9%), tłuszcz kakaowy, cytryna liofilizowana (2 %: cukier, koncentrat soku cytrynowego, mango, skrobia), koncentrat soku cytrynowego (2%), syrop cukru inwertowanego, olej migdałowy, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), pełny cukier trzcinowy, emulgator: lecytyna sojowa, sól, imbir w proszku, emulgator: lecytyna słonecznikowa, sproszkowana wanilia

środa, 22 maja 2024

Dandelion Chocolate 70% Kokoa Kamili Tanzania 2021 Harvest ciemna z Tanzanii

Tabliczka marki Dandelion na stronie sklepu internetowego przyciągnęła mój wzrok prostym i eleganckim opakowaniem. Nie zachwycającym, ale sugerującym, że liczy się wnętrze. O samej marce poczytałam natomiast już po zakupie i nawet zjedzeniu, opisaniu. Wcześniej miejsce na wstęp do recenzji zostawiłam puste. I za nic nie zgadłabym, że to marka amerykańska! A jednak. To mały producent z San Francisco. Założyciele Todd i Cameron ponoć od samego początku zachowują bezkompromisowość w kwestii jakości produktów, na jakich pracują i odwiedzają miejsca pochodzenia kupowanego kakao. A także w kwestii jakości tego, co sami robią - wyznają zasadę dwóch składników. To, że większość ich czekolad ma 70% jest jak najbardziej celowe - by ludzie mogli porównywać między sobą poszczególne regiony. Cóż, ja wolałabym porównywać je przy większej zawartości, ale trudno. Znalazłam na ich stronie, że obecnie produkują ponad 12 tysięcy tabliczek miesięcznie, a ponoć to i tak nie zaspakaja popytu, bo cieszą się ogromną popularnością. Inną informacją, do jakiej dotarłam, było, iż zajmują się czekoladą od ponad 10 lat, ale nie mam pojęcia, w którym roku ten ich opis był tworzony - ja stronę odwiedziłam w 2024.

Dandelion Chocolate 70% Kokoa Kamili Tanzania 2021 Harvest to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Tanzanii, z doliny Kilombero, z plantacji Kokoa Kamili.

Po otwarciu rozszedł się zapach ziemi, soczystych wiśni i orzechów nerkowca. Splot wydał mi się zaskakująco mało słodki, ale słodki intensywnie. Czułam mnóstwo róż - w większości kwiatów, ale w tle czaiły się też owoce dzikiej róży, przerobione na miodowy dżem. Miód nie był zbyt oczywisty, raczej trzymał się tyłów. Całość przeplotła rześkość, świeżość i lekko zaznaczona egzotyka z kiwi na czele.

Dość masywna, wyglądająca na kremową tabliczka w dotyku wydawała się tłusta, a przy łamaniu trzaskała głośno i jakby chrupko. Była średnio twarda.
W ustach rozpływała się powoli i gęstawo. Niemal do końca zachowywała względnie kształt, ale nie brak jej kremowości. Tę połączyła z lekką zawiesinowością. Nie była zbyt tłusta. Zaskoczyła soczystością i końcowo aksamitnie-pylistym elementem. 

W smaku pierwszy uderzył łagodny twaróg... Zmieniający się zaraz w pszenną, jasną bułeczkę ze śmietankowym twarogiem. Dosłownie bułeczkę, bo charakter tego był wprost uroczy. Może nawet nie zwyczajnie pszenną, a mleczną?

Nagle poczułam się, jakby usta zalał mi jasny miód. Słodycz szybko rosła i zaczęła aż lekko drapać, rozgrzewać. Była nie tylko wysoka, ale próbowała rządzić kompozycją. Wychwyciłam za nią obietnicę soczystości. Miękkich, dojrzałych wiśni? I jakby jakieś miodowo słodkie owoce egzotyczne?

W tle przemknęły mi chyba nerkowce o słodkawo-maślanym charakterze. Zakręciła się przy nich też lekka śmietankowość. Te wszystkie pojedyncze, dolatujące akcenty nieco rozproszyły miodową słodycz. Obudziła się w niej rześkość, w której nagle rozkwitły kwiaty, głównie róże i jaśmin. Także były słodkie, nawet ciężkawe, ale z nutą świeżości.

Do smakowego bukietu wkradła się gorzkość. Nadała całości trochę charakteru i powagi, ale w zasadzie nawet nie próbowała hamować słodyczy.

Dojrzałe, miękkie wiśnie umocniły się i wśród nich raz po raz zaczęły pojawiać się przebłyski kwaskawych wiśni. Podkręciły świeżość, rześkość. Nie było jednak bardzo kwaśno, ze względu na słodycz mieszanki miodu, róż i jaśminu. Soczyście natomiast owszem.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość nagle uderzyła. Wtórowała jej wyrazista, czarna ziemia. Pomyślałam o takiej powierzchownie rozgrzewanej słońcem, ale wilgotnej i żyznej głębiej. Gorzkość dała się poznać jako mocna, ale wcale nie szczególnie siekierowa, bo i nerkowce wyszły na przód.

Orzechy nerkowca przez pewien czas wydawały się zaskakująco w tym wszystkim wyraziste. Potem jednak zaczęły się oddalać. Wypchnęły przy tym jeszcze z kompozycji bułeczkę i starały się ją zastąpić.

Wiśnie wciągnęły trochę słodyczy, zmieniając się w czerwoną konfiturę, do której dodano też trochę owoców dzikiej róży. Wyszła cierpkawo, ale i słodko, że aż drapało w gardle. Do jej wyrobu nie szczędzono miodu! Przeszła mi przez myśl bułeczka z twarogiem, ale orzechowość jak już pokazała się wyraźniej, ani myślała odpuszczać. Konfitura nie wieńczyła kanapki, a raczej kwaskawo-śmietankowy twarożek... z nerkowcami? 

Kwaśność na chwilę wzrosła, a słodycz aż przypiekła w język. Pomyślałam o soku wiśniowym, który odebrał miodowi jednoznaczność. Kwiaty za to się obroniły... One jednak nie rozgrzewały, nie piekły. Nagle okazało się, że stoją za tym przyprawy. Słodycz miodu przeszła w pikanterię chili i lukrecji, która wemknęła się poprzez rześkość.

Do ziemi dołączył palony akcent, acz nie był silny. Sprawił jednak, że soczystość rozbrzmiała ze zdwojoną siłą. Zrobiła się bardziej egzotyczna - dowodziło kiwi. Za nim trochę owoców kwaskawo-słodkich, niedookreślonych i jabłka. Wpierw jeszcze jakieś słodsze się zaplątało, ale końcowo myślałam o kwaśnych, zielonych. Podobnie jak zielone było kiwi. W tle jeszcze próbowały zaznaczyć się cytrusy, ale nie dały rady. Ostrość przypraw i ziemistość zwieńczył czarny pieprz. 

Po zjedzeniu został posmak czerwonych owoców, głównie soku z wiśni oraz kiwi. Wydawało się trochę szczypać w język razem z ostrymi przyprawami (lukrecją i chili) oraz słodyczą miodu. Miód jako on sam stracił na jednoznaczności, przeplotło go mnóstwo kwiatów. Gorzkość osłabła, acz pobrzmiewało trochę pieprzu. Czułam się nieco przytłoczona intensywnością i dosadnością słodyczy (bardziej niż samym jej poziomem).

Czekolada mi smakowała, mimo że była za słodka. A w jej przypadku to dość spory zarzut, bo nie była zwyczajnie za słodka, a słodka w sposób dosadny, przytłaczający - czego zupełnie nie spodziewałam się po zapachu. Twaróg i pszenna bułeczka, zmieniająca się w nerkowce, sporo słodyczy miodu i kwiatów: róż z jaśminem przywoływały do porządku kwaskawe przebłyski wiśni, owoców róży i kiwi, trochę jabłek oraz nagle mocna gorzkość, ziemia. To, jak słodycz zmieniła się w pikanterię, a także rześkość ogółu bardzo mi się spodobały. A jednak to, że mimo gorzkości i kwasku i tak dominowała słodycz, końcowo jednak nie pozwoliło mi się w pełni zachwycić. Bardzo chciałabym spróbować tego wszystkiego w tabliczce 75% kakao!

Myślę o niej jako słodszej w dogłębniejszy sposób, bardziej kwiatowej i egzotycznej, a jednocześnie mniej owocowej wersji The Swedish Cacao Company Tanzania 74 % Kokoa Kamili, 2021 Harvest. Tak to miały wiele wspólnego.


ocena: 8/10
cena: €8,95 (za 56g; około 39 zł)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy