środa, 22 maja 2024

Dandelion Chocolate 70% Kokoa Kamili Tanzania 2021 Harvest ciemna z Tanzanii

Tabliczka marki Dandelion na stronie sklepu internetowego przyciągnęła mój wzrok prostym i eleganckim opakowaniem. Nie zachwycającym, ale sugerującym, że liczy się wnętrze. O samej marce poczytałam natomiast już po zakupie i nawet zjedzeniu, opisaniu. Wcześniej miejsce na wstęp do recenzji zostawiłam puste. I za nic nie zgadłabym, że to marka amerykańska! A jednak. To mały producent z San Francisco. Założyciele Todd i Cameron ponoć od samego początku zachowują bezkompromisowość w kwestii jakości produktów, na jakich pracują i odwiedzają miejsca pochodzenia kupowanego kakao. A także w kwestii jakości tego, co sami robią - wyznają zasadę dwóch składników. To, że większość ich czekolad ma 70% jest jak najbardziej celowe - by ludzie mogli porównywać między sobą poszczególne regiony. Cóż, ja wolałabym porównywać je przy większej zawartości, ale trudno. Znalazłam na ich stronie, że obecnie produkują ponad 12 tysięcy tabliczek miesięcznie, a ponoć to i tak nie zaspakaja popytu, bo cieszą się ogromną popularnością. Inną informacją, do jakiej dotarłam, było, iż zajmują się czekoladą od ponad 10 lat, ale nie mam pojęcia, w którym roku ten ich opis był tworzony - ja stronę odwiedziłam w 2024.

Dandelion Chocolate 70% Kokoa Kamili Tanzania 2021 Harvest to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Tanzanii, z doliny Kilombero, z plantacji Kokoa Kamili.

Po otwarciu rozszedł się zapach ziemi, soczystych wiśni i orzechów nerkowca. Splot wydał mi się zaskakująco mało słodki, ale słodki intensywnie. Czułam mnóstwo róż - w większości kwiatów, ale w tle czaiły się też owoce dzikiej róży, przerobione na miodowy dżem. Miód nie był zbyt oczywisty, raczej trzymał się tyłów. Całość przeplotła rześkość, świeżość i lekko zaznaczona egzotyka z kiwi na czele.

Dość masywna, wyglądająca na kremową tabliczka w dotyku wydawała się tłusta, a przy łamaniu trzaskała głośno i jakby chrupko. Była średnio twarda.
W ustach rozpływała się powoli i gęstawo. Niemal do końca zachowywała względnie kształt, ale nie brak jej kremowości. Tę połączyła z lekką zawiesinowością. Nie była zbyt tłusta. Zaskoczyła soczystością i końcowo aksamitnie-pylistym elementem. 

W smaku pierwszy uderzył łagodny twaróg... Zmieniający się zaraz w pszenną, jasną bułeczkę ze śmietankowym twarogiem. Dosłownie bułeczkę, bo charakter tego był wprost uroczy. Może nawet nie zwyczajnie pszenną, a mleczną?

Nagle poczułam się, jakby usta zalał mi jasny miód. Słodycz szybko rosła i zaczęła aż lekko drapać, rozgrzewać. Była nie tylko wysoka, ale próbowała rządzić kompozycją. Wychwyciłam za nią obietnicę soczystości. Miękkich, dojrzałych wiśni? I jakby jakieś miodowo słodkie owoce egzotyczne?

W tle przemknęły mi chyba nerkowce o słodkawo-maślanym charakterze. Zakręciła się przy nich też lekka śmietankowość. Te wszystkie pojedyncze, dolatujące akcenty nieco rozproszyły miodową słodycz. Obudziła się w niej rześkość, w której nagle rozkwitły kwiaty, głównie róże i jaśmin. Także były słodkie, nawet ciężkawe, ale z nutą świeżości.

Do smakowego bukietu wkradła się gorzkość. Nadała całości trochę charakteru i powagi, ale w zasadzie nawet nie próbowała hamować słodyczy.

Dojrzałe, miękkie wiśnie umocniły się i wśród nich raz po raz zaczęły pojawiać się przebłyski kwaskawych wiśni. Podkręciły świeżość, rześkość. Nie było jednak bardzo kwaśno, ze względu na słodycz mieszanki miodu, róż i jaśminu. Soczyście natomiast owszem.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość nagle uderzyła. Wtórowała jej wyrazista, czarna ziemia. Pomyślałam o takiej powierzchownie rozgrzewanej słońcem, ale wilgotnej i żyznej głębiej. Gorzkość dała się poznać jako mocna, ale wcale nie szczególnie siekierowa, bo i nerkowce wyszły na przód.

Orzechy nerkowca przez pewien czas wydawały się zaskakująco w tym wszystkim wyraziste. Potem jednak zaczęły się oddalać. Wypchnęły przy tym jeszcze z kompozycji bułeczkę i starały się ją zastąpić.

Wiśnie wciągnęły trochę słodyczy, zmieniając się w czerwoną konfiturę, do której dodano też trochę owoców dzikiej róży. Wyszła cierpkawo, ale i słodko, że aż drapało w gardle. Do jej wyrobu nie szczędzono miodu! Przeszła mi przez myśl bułeczka z twarogiem, ale orzechowość jak już pokazała się wyraźniej, ani myślała odpuszczać. Konfitura nie wieńczyła kanapki, a raczej kwaskawo-śmietankowy twarożek... z nerkowcami? 

Kwaśność na chwilę wzrosła, a słodycz aż przypiekła w język. Pomyślałam o soku wiśniowym, który odebrał miodowi jednoznaczność. Kwiaty za to się obroniły... One jednak nie rozgrzewały, nie piekły. Nagle okazało się, że stoją za tym przyprawy. Słodycz miodu przeszła w pikanterię chili i lukrecji, która wemknęła się poprzez rześkość.

Do ziemi dołączył palony akcent, acz nie był silny. Sprawił jednak, że soczystość rozbrzmiała ze zdwojoną siłą. Zrobiła się bardziej egzotyczna - dowodziło kiwi. Za nim trochę owoców kwaskawo-słodkich, niedookreślonych i jabłka. Wpierw jeszcze jakieś słodsze się zaplątało, ale końcowo myślałam o kwaśnych, zielonych. Podobnie jak zielone było kiwi. W tle jeszcze próbowały zaznaczyć się cytrusy, ale nie dały rady. Ostrość przypraw i ziemistość zwieńczył czarny pieprz. 

Po zjedzeniu został posmak czerwonych owoców, głównie soku z wiśni oraz kiwi. Wydawało się trochę szczypać w język razem z ostrymi przyprawami (lukrecją i chili) oraz słodyczą miodu. Miód jako on sam stracił na jednoznaczności, przeplotło go mnóstwo kwiatów. Gorzkość osłabła, acz pobrzmiewało trochę pieprzu. Czułam się nieco przytłoczona intensywnością i dosadnością słodyczy (bardziej niż samym jej poziomem).

Czekolada mi smakowała, mimo że była za słodka. A w jej przypadku to dość spory zarzut, bo nie była zwyczajnie za słodka, a słodka w sposób dosadny, przytłaczający - czego zupełnie nie spodziewałam się po zapachu. Twaróg i pszenna bułeczka, zmieniająca się w nerkowce, sporo słodyczy miodu i kwiatów: róż z jaśminem przywoływały do porządku kwaskawe przebłyski wiśni, owoców róży i kiwi, trochę jabłek oraz nagle mocna gorzkość, ziemia. To, jak słodycz zmieniła się w pikanterię, a także rześkość ogółu bardzo mi się spodobały. A jednak to, że mimo gorzkości i kwasku i tak dominowała słodycz, końcowo jednak nie pozwoliło mi się w pełni zachwycić. Bardzo chciałabym spróbować tego wszystkiego w tabliczce 75% kakao!

Myślę o niej jako słodszej w dogłębniejszy sposób, bardziej kwiatowej i egzotycznej, a jednocześnie mniej owocowej wersji The Swedish Cacao Company Tanzania 74 % Kokoa Kamili, 2021 Harvest. Tak to miały wiele wspólnego.


ocena: 8/10
cena: €8,95 (za 56g; około 39 zł)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.