Wcale nie planowałam tak szybkiego rozpoczęcia przygody z Franceschi Chocolate, ale... tak jakoś wyszło. Markę stworzył drugi (poza Domori) właściciel wenezuelskiej Haciendy San Jose, więc gdy tylko te czekolady pojawiły się w Sekretach Czekolady, zamówiłam wszystkie, jakie były: linię Premium (która na recenzje jeszcze długo sobie poczeka) oraz Fine, czyli z wenezuelskiego trinitario. Przygodę postanowiłam zacząć od najmniej interesującej, bo z Rio Caribe, która przypomniała mi przepaloną Willie's Cacao Venezuelan Gold Rio Caribe 72 %.
Franceschi Chocolate 60 % Venezuela Rio Caribe to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao trinitario z Wenezueli z okolic przybrzeżnego miasta Rio Caribe w stanie Sucre.
Po otwarciu poczułam zapach orzechowo-drzewny (ukwiecone, kwitnące drzewa); raczej palony, ale i mający w sobie sporo soczystości owoców. Były bardzo delikatne, więc mam problem z ich nazwaniem, ale na pewno coś słodkiego i takiego... egzotycznego; także słodziutkie jagody, a w pewnym momencie pomyślałam nawet o grejpfrucie, tylko że bez kwasku czy goryczki, bo nad wszystkim dominowała słodycz. Trochę mnie przeraziła, bo nie była taka czysta, a nieco waniliowobudyniowato-bezowa (o tak, już się bałam, że wystąpią nuty bezy).
Tabliczka, mimo ciemnego koloru wydała mi się trochę... "umleczniona". Zarówno "na wygląd", jak i w dotyku.
Przy łamaniu usłyszałam głośny trzask, a w ustach rozpływała się gładko. Raz i drugi podeszła nieco pod plastik, pozostawiała trochę suchawy efekt, ale raczej była tłustawo-kremowa i dość zwyczajna.
W smaku od pierwszej chwili poczułam delikatną słodycz w towarzystwie akcentu prażonych orzechów, z którym mocno się związała.
Słodycz zaczęła rozwijać się i rozchodzić. Najszybciej zaprezentowała mi nugat, jakby uspokajając, że będzie właśnie nugatowo, a nie bezowo. Był to nugat łagodny, może troszeczkę waniliowo-śmietankowy, co otwierało przejście do kolejnego skojarzenia.
Budyniowe nuty z zapachu w smaku przedstawiły mi się jako moje wyobrażenie o deserze creme brulee, a więc tworze budyniowo-śmietankowym, bardzo słodkim, ale z palonymi nutami.
Tutaj mignęło mi też coś na kształt łagodnej kawy ze śmietanką.
Prażono-palone nuty równocześnie tworzyły własną ligę, ale mimo wyraźnie wyczuwalnych orzechów i nieśmiałej kawy, wcale nie było gorzko. W zasadzie... nawet tak bardzo palono nie było.
Słodycz też nie była zbyt natarczywa. Z tymi ciepłymi (palonymi) klimatami kojarzyła mi się w pewnym momencie nawet bardziej z likierem lub białym winem... od czego z kolei płynęła pewna egzotyczna soczystość, owocowość, ale nie jednoznaczny smak jakiś konkretnych owoców (choć raz i drugi poczułam "smak bananowy" - na pewno nie wyraziste banany).
W tle zaplątało się też coś może i grejpfrutowego, a nawet czerwono porzeczkowego, ale to raczej słodki miks jagód, bananów i... mango? Nie wiem, tonęły w ogólnie delikatnych nutach deserów.
Końcówka robiła się znowu bardziej nugatowo orzechowa, potem coraz bardziej prażono orzechowa, by takie nuty pozostawić w posmaku i wspomnienie czegoś bardziej... bananowo-bezowego (?).
Czekolada nawet mi smakowała, choć mam wrażenie, że na porządną prezentację nut smakowych te 60 % to jednak trochę za mało. Było bowiem dość słodko... nie że cukrowo, przesłodzono, czy coś, ale wiele nut odebrałam jako zbędnie dosłodzone. Wszelkie nugaty i desery nie są moimi nutami, a całość to właśnie łagodna kompozycja spokojnych smaków, niebezpiecznie oscylująca przy granicy "mdłych nut", ale nie przekraczająca jej. Była przyjemnie palona, a nie przepalona jak Willie's, choć ja chyba przepalone kakao niż takie dosłodzone.
ocena: 6/10
kupiłam: Sekretów Czekolady
cena: 13,99 zł (dostałam zniżkę)
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa