Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 sierpnia 2025

Moka Origins Ghana Dark Chocolate 72 % Single Origin ciemna z Ghany

Na myśl o tej tabliczce, uśmiechałam się z rozkoszą. Zamawiając 2 różne jeszcze nie wiedziałam, jak pyszna będzie Moka Origins Tanzania Dark Chocolate 85% Single Origin Kokoa Kamili. Podlinkowana sprawiła, że zaczęłam bardzo ciepło myśleć o tej amerykańskiej marce. Dodatkowy plus należy im się za to, że sporo podają o zakupionym kakao. To np. Amelando i Trinitario pochodzące od producenta ABOCFA Cooperative, a partnerem zaopatrzeniowym jest Uncommon Cacao. Podali też, jakie ziarna mają certyfikaty (USDA Organic, Non-GMO, Kosher, Fair Trade) i... na jakiej elewacji rosną (610 stóp).

Moka Origins Ghana Dark Chocolate 72% Single Origin to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Trinitario Amelonado z Ghany.

Po otwarciu uderzył mnie zapach czekoladowo-nerkowcowego mousse'u. Naturalnie słodkawe nerkowce mieszały się z wiórkami kokosowymi i także słodkawymi fistaszkami. Wręcz zmielonymi na gładki, delikatny krem. W tle, w czekoladowym napowietrzonym deserze kryła się drobna ziemistość. Słodycz stała na wysokim, ale łagodnym, nienachalnym poziomie. Zapewnił ją nie tylko mousse, ale też jakby orzechowe, nerkowcowe krówki, a w oddali znikoma, słodka soczystość. Trochę... daktylowo-dymna?

Gładka tabliczka wydawała się masywna i kremowa, a przy łamaniu trzaskała jak delikatne gałązki, trochę krucho, nie za głośno, ale masywnie.
W ustach rozpływała się wolno, wręcz leniwie, ale chętnie. Długo zachowywała zbity kształt, choć powierzchownie miękła. Dała się poznać jako kremowo-kleista i gładka. Robiła się coraz bardziej mazista, a z czasem - choć wciąż utrzymywała kształt - maziście-luźna.

W smaku najpierw poczułam wręcz uroczo słodką krówkę. Zawahała się, po czym umocniła się, acz bez wyraźnego wzrostu słodyczy. Krówkę coś spróbowało przełamać... a mi nagle do głowy przyszła krówka orzechowa - chyba nerkowcowa.

Wkroczyły bardzo łagodne orzechy i maślaność. Wyraźnie dominowały orzechy nerkowca, choć za nimi kręcił się jeszcze jakieś.

Krówka osłabła, a gdzieś w oddali przemknęły bardzo, bardzo słodkie rodzynki oraz daktyle, utwierdzające je w słodyczy. Słodkie do potęgi, ale jednak wplatające choć namiastkę soczystości. Jednocześnie daktyle miały w sobie coś dymnego.

Przy nerkowcach pokazały się fistaszki. Podobnie jak nerkowce wyszły naturalnie słodkawo, musiały być surowe albo prawie surowe. Do głowy przyszedł mi naturalny krem arachidowo-kokosowy, acz nie zagrzał miejsca na długo. Arachidowe echo zaprosiło bowiem do gry kakao, które roztoczyło gorzkość i to ona skupiła na sobie uwagę. Gorzkość początkowo była niska, ale odważnie rosnąca.

Słodycz nasilała się znacznie wolniej i słabiej. Wplatała się w łagodność i była w pełni integralna z nerkowcami, które po paru chwilach pokazały się jako czekoladowo-nerkowcowy mousse. Zdominował wszystko i był niewiarygodnie jednoznaczny, obrazowy. Do głowy przyszły mi też czekoladowe wegańskie lody na bazie nerkowców (przecież to smak rodem z Syrenka smak Podwójna Czekolada!).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w nerkowcowo-czekoladowym, szlachetnie gorzkim i zarazem urokliwie naturalnie słodkim mousse'ie pojawiła się ziemia. Sprawiła, że gorzkość zabrzmiała trochę dosadniej, trochę niemal... truflowo?

Znów przemknęły rodzynki. Niesoczyste, ale jednak jakoś tam owocowe. Mieszały się z... figami? Figami w czekoladzie? Ponownie odnotowałam specyficznie lekko piekące daktyle, teraz jednak podobnie jak figi, w czekoladzie ciemnej, podkreślającej dymny wydźwięk.

Nagle przy ziemi przemknął olej kokosowy i na pierwszy plan wkroczył kokos. Olej zmienił się w miazgę kokosową, a potem wątek ten nasilił się jako wiórki kokosowe. Zwieńczyły czekoladowo-nerkowcowy mousse i splotły się w harmonii z nerkowcami. Razem zajęły pierwszy plan. Łagodność kokosa i nerkowców, choć dominowała i trochę okręciła sobie wokół palca (wiórka?) gorzkość, to nie obniżyła jej.

Suszone owoce zaczęły układać się w jakiś czekoladowy deser z nimi, a potem w bardzo jednoznaczną wizję zdrowych batonów. Na pewno czułam figowo-kokosowego, prasowanego batona wypełnionymi wiórkami. Być może też kawałkami orzechów - nerkowca i pojedynczymi arachidów? Fistaszki zmieniły się w krem, miazgę.

Końcowo słodycz zagrała trochę mocniej, a mi do głowy przyszły batony opierające się na miazdze z daktyli, które w ustach zmieniają się w słodką papkę. Papkę z czekoladą, bo i ta wizja szlachetnej słodyczy jakiś deserów utrzymywała się do końca.

Po zjedzeniu na bardzo długo został posmak zdrowego batona nerkowcowo-kokosowego słodkiego od suszonych owoców, acz już nie było takie oczywiste, jakich dokładniej. Czułam też wyraźnie echo ziemi i goryczkę, podkręcającą słodycz, wręcz słodziuteńkość nerkowców i wiórków kokosowych.

Czekolada zachwyciła mnie w sposób trochę niespodziewany. Mimo gorzkości i lekko ziemistego akcenty, wyszła przede wszystkim łagodnie. Ale! Nie za łagodnie, jak to często w moim przypadku bywa, a łagodnie w sposób pożądany. Ten występ nerkowców i kokosa był przecudowny. Akcent krówki, mousse'u czekoladowo-nerkowcowego, pojedyncze przebłyski słodkich fistaszków i sporo suszonych owoców świetnie to wykończyły. Wizja zdrowych, prasowanych batonów też jak najbardziej pasowała. Kompozycja bez szaleństw i ogromu nut, a ciesząca jednoznacznością i spokojnym przekazem.


ocena: 10/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $10.00 (za 68g; około 38 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

wtorek, 11 lutego 2025

Moka Origins Tanzania Dark Chocolate 85% Single Origin Kokoa Kamili ciemna z Tanzanii

Choć nazwa tej marki kojarzyła mi się z kawą, zamówione tabliczki jej nie zawierały. Historia marki Moka sięga roku 2006, kiedy to Jeff Abella i Ishan Tigunait pojechali do Kamerunu. Poznali się w ramach prac humanitarnych Himalayan Institute w Afryce. Zakochali się w tamtej części świata i odkryli, jak wiele pyszności można tam hodować. Oczywiście z odpowiednią infrastrukturą - wszystko musieli sobie zbudować od podstaw. Rolnicy i lokalna społeczność zaangażowała się w projekt, a mały zespół szybko się rozrósł. Nadal leży im na sercu ekologia, wiele zawdzięczają energii słonecznej i inwestują w innowacyjną technologię z poszanowaniem środowiska. Podobało mi się to wszystko i czułam, że to samo dane będzie mi napisać o czekoladzie. Moka Farm leży w Kamerunie, jednak współpracowników mają w kilku krajach uprawy kakao i kawy (bo i i nią również się zajmują), a także w USA, więc w zasadzie istnieją międzynarodowo. Mile, że w dzisiejszych czasach to nie takie trudne i ludzie mogą dzielić pasję z innymi ze wszystkich zakątków świata. Mnie w dodatku bardzo cieszyło, że w zasadzie zjadłam ją na dniach po Puchero Bean-To-Bar Chocolate Tanzania 85% Kokoa Kamili Single Origin, która nie dość, że miała tyle samo tanzańskiego kakao. Nawet spółdzielnia, od której je obie marki zakupiły, była ta sama (Kokoa Kamili).

Moka Origins Tanzania Dark Chocolate 85% Single Origin Kokoa Kamili to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao z Tanzanii, z doliny Kilombero.

Po otwarciu uderzył intensywny zapach wiśni - niby kwaśnych i soczystych, a jednak otulonych słodyczą, że wyobraziłam sobie jakieś wiśnie w miodzie. Do których podkradł się alkohol? Miodowo słodkie wino? Wypływało z ziemistej, przeplecionej orzechami, bazy. Na pewno były tam orzechy pekan, nerkowce i włoskie. W tle czułam jeszcze maliny i chyba śliwki - także bardzo słodkie, przechodzące w czekoladkowo-truflowe realia. Obecność zaznaczyły jednak też cytrusy, pielęgnujące kwaśność wraz z... maślanką? Jogurtem? Bardzo odlegle przemknął mi też jakiś drożdżowy wypiek.

Masywna tabliczka w dotyku sugerowała gładkość i kremowość, a przy łamaniu trzaskała głośno w chrupki sposób.
Czekolada w ustach rozpływała się powoli, dając się poznać jako wręcz leniwa (ale nie oporna) i trochę kleista, choć jednocześnie kremowa. Była idealnie gładka i mazista, a także maślano tłusta. Mimo to, pozostawiała trochę suche wrażenie. Z czasem tłustość przełamała lekka soczystość. Końcowo trochę ściągała.

W smaku pierwszą poczułam delikatną słodycz wykwintnego, miodowego ciasta. Ciasta, które postawiono na stole obok bukietu suszonych kwiatów. W cieście tym zaznaczyły się kruszonka i maślano-drożdżowy akcent.

Z tła zaczęły przebijać się pierwsze owocowe przebłyski, łączące integralnie słodycz z kwaskiem. Nie były bardzo jednoznaczne, ale wychwyciłam wiśnie. Do tego swoją obecność zaakcentowała delikatna gorzkość.

A słodycz w tym czasie mocno wzrosła poprzez kwiaty. Choć pojawiły się jako suszone, zaraz pokazały się ze świeższej strony. Nagle jakbym znalazła się w kwitnącym ogrodzie! Miód także nie dawał o sobie zapomnieć, zapewniając kompozycji wyrazistą słodycz, ale nie przesładzając jej.

Owoce przytoczyły też trochę kwasku. Czułam przede wszystkim maliny i wiśnie, acz w oddali zamajaczyły mi też cytrusy. Mimo kwasku, od wpływem słodyczy maliny zaczęły jednak zmierzać w pudrowym kierunku, a wiśnie... zmieniać się częściowo w słodkie wino? Nagle zmieniły się w czekoladko-trufle, z takimi właśnie nadzieniami. Słodycz zatrzymała się na średnim poziomie.

Maślaność i drożdżowość zniknęły na rzecz orzechów, obok których rozeszła się odważna gorzkość. Orzechy stały się bazą - czułam przede wszystkim pekany i nerkowce, acz sporadycznie trafiały się też włoskie. Dodawały powagi, nawet pewnej goryczki, co wykorzystała ziemia. Asystowała orzechom, czasem zrównując się z nimi.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość podkręciła cytrusowy akcent w tle, zwracając uwagę na skórkę cytrusów. Dokładniej cytryny, zmieszanej z grejpfrutem?

Kwaśność jednak nie poprzestała na owocach: dodała do kompozycji maślankę i jogurt grecki. Lekko cierpkie, ale delikatne. Trochę łagodziły gorzkość, acz wciąż jakby na jej prawach. W ich "przepychankach" wychwyciłam jeszcze węgiel i na chwilę wrócił akcent drożdżowo-maślany. Zaraz jednak zmienił się w kwaskawy nabiał.

Nabiał nie utrzymał się za długo, bo cytrusy zmotywowały czerwone owoce z początku i wyprzedziły go. Maliny, a za nimi wiśnie, przybrały na soczystości. Czyżbym jeszcze zarejestrowała niedojrzałe śliwki? Za ich sprawą polało się też więcej kwaśności, zajmującej pierwszy plan.

Ogólna słodycz już od dłuższego czasu nie rosła, acz po kwaśniejszym epizodzie jakby mocniej przypomniała o sobie kwiatami. Kwiaty ściągnęły zaś wiśnie z powrotem w bardziej truflowo-czekoladkowe realia, że pomyślałam o wiśniach w alkoholu, a dokładniej winie.

Ziemia i orzechy końcowo towarzyszyły kwaśności na pierwszym planie. Gorzkość złagodniała za sprawą pekanów i nerkowców, ale trwała się dzielnie. Orzechy częściowo zahamowały kwaśność, a maliny i wiśnie zrezygnowały z części soczystości. Osiadły w słodszych realiach, przywodzących na myśl nadzienia owocowo-miodowe jakiś czekoladek oraz pudrowość. Albo... owocowo-orzechowe ciasto, posłodzone miodem, z kruszonką. Przypieczętował to splot miodu i kwiatów.

Po zjedzeniu został posmak wiśniowych czekoladek z winem, jakiś słodkości malinowo-miodowych, echo pudru i miodu splecionego z kwiatami. Czułam motyw czegoś drożdżowego - ciasta? A także sporo orzechów - może właśnie też jako ciasto orzechowo-miodowe - oraz cierpką ziemię. Za nią zaznaczył się też kwaskawy jogurt.

Czekolada była bardzo smaczna, wyraźnie gorzko-kwaśna, mimo słodyczy, która też pozwoliła sobie na wiele, ale trzymała się średniego poziomu. Oparła się na miodzie i kwiatach, ale znalazła się też w owocach i słodkościach owocowych - czekoladkach, może też cieście. Akcenty maślano-drożdżowe, maślankowo-jogurtowe ciekawie urozmaiciły gorzkość. Przy niej czułam ziemię i dużo pekanów, nerkowców, włoskich. Świetnie pasowały do splotu wiśni i malin, które pokazywały się z różnych stron, i których soczystość podkręciły cytrusy. W zasadzie było w niej kilka głównych nut, ale pokazujących mnóstwo oblicz. Najpierw pomyślałam, że struktura mogłaby być nieco mniej maślana i chciałam wystawić jej 9, ale w końcu uznałam, że smak tak nadrobił, że jednak ocena maksymalna się należy.

Wyszła o wiele lepiej niż zbyt delikatna, pudrowo-słodka Puchero Bean-To-Bar Chocolate Tanzania 85 % Kokoa Kamili Single Origin. 


ocena: 10/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $10.00 (za 68g; około 38 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 618 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy