Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: orzechy nerkowca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: orzechy nerkowca. Pokaż wszystkie posty

środa, 18 czerwca 2025

Zotter Mango Chili ciemna mleczna 60 % z kremem z mango, nugatu z orzechów nerkowca z cytryną oraz czekoladowym kremem z chili i brandy

Uwielbiałam wegańską Zotter Chilli Bird's Eye z 2016, ale i zmieniona wersja od 2018 Zotter Chilli Bird's Eye mi smakowała. Mniej, bo mniej, ale jednak. Łączenie chili z owocami też było przyjemne, ale nie aż tak. Stąd gdy jesienią 2024 Zotter wycofał wspomniane, zrobiło mi się bardzo smutno. Ok, do tej czekoladowej z Bird's Eye nie wracałam już lata, ale lubiłam mieć możliwość. Czułam, że dziś przedstawiana mnie rozczaruje. Chociaż... Może nie bez powodu w orientalnej kuchni, różnych curry i chińszczyźnie łączą mango z pikantnymi przyprawami? Nimi właśnie - łączącymi mango i sól - zainspirował się Zotter. Może ja miałam się zdziwić?


Zotter Mango Chili to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60% kakao nadziewana kremem ("ganaszem") z mango, nugatu / praliny z orzechów nerkowca z cytryną oraz kremem ("ganaszem") czekoladowym z czekolady ciemnej i mlecznej z chili Bird's Eye i brandy z cukru trzcinowego.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach mocnego alkoholu i czekolady, przedstawiających się jako silnie cukrowo-karmelowa brandy oraz karmelowo-mleczna i wręcz orzechowa czekolada. Kakao zaznaczyło się, acz miało ewidentnie truflowy charakter. Kiedy wąchałam wierzch, przemknęła pewna soczystość, ale nie obiecanych owoców, a bardziej... wiśniowa? Dopiero po przełamaniu o wiele wyraźniej wyłoniła się kwaskawo-soczysta cytryna z mango, które robiło jej za tło. Tło bardzo znaczące. I tak jednak owoce były nieco podporządkowane alkoholowo-czekoladowemu wątkowi. Wydawało się, że są silne, ale tylko dlatego, że brandy na to pozwoliła.

Tabliczka w dotyku niby była masywna, ale nie wydawała się bardzo konkretna. Przy łamaniu wyszła na jaw także twardość. Usłyszałam chrupko-kruchy, masywny trzask. Czekolada trochę się kruszyła. Nadzienia wyglądały na zbite i konkretne, nie tłuste, ale na pewno i nie suche.
W środku były dwie warstwy. Ta z mango stanowiła większość (co na pierwszy rzut oka nie było takie oczywiste). Wyglądała na nietłustą i bardzo zbito-zwartą. Czekoladowa też wyglądała na zbitą, ale już tłustszą.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, kremowo-tłusto. Była mazista i spójnie mieszała się z nadzieniami. Te, także maziście, już po chwili się spod niej wyłaniały.
Nadzienie z mango wydało mi się poniekąd masywne w orzechowy sposób, ale jednocześnie niemal owocowo śliskie. Poczucie to nasilała jego idealna gładkość. Było zwięzłe i zbite, a jednak rozpuszczające się ochoczo. Nie spiesząc się jednak.
Czekoladowe cechowała wyższa tłustość i mazistość bardziej maślano-czekoladowa. Teoretycznie było gładkie, jednak dość często trafiałam na drobinki. Dwie nieopatrznie rozgryzłam i okazało się to chili.
Gdy nadzienie owocowe mieszało się z maślanym czekoladowym kremem, całość wydawała się nieprzyjemnie tłusta.
Kremy rozpuszczały się mniej więcej równo, acz szybciej znikało czekoladowe. Najdłużej zostawało nadzienie żółte wraz z odrobinką czekolady z wierzchu.

W smaku czekolada rozpoczęła występ od lekko karmelowej słodyczy, do której zaraz doszła łagodna gorzkość. Podążało za nią mleko i orzechowe echo. Nieco przesiąkła alkoholowo truflowo-owocowym środkiem.

Nadzienia po paru sekundach łagodnie dały o sobie znać delikatną soczystością, obietnicą kwasku oraz echem ostrości. Potem czekolada dalej się rozchodziła i... nagle szybko, jaskrawo wybiły się spod czekolady. Walczyły o dominację - kwaśne owocowe z czasem wyrywało się na przód. 

Ja jednak najpierw jakoś bardziej zwracałam uwagę na nadzienie czekoladowe, które fundowało alkoholowego kopa. Owocowe wyłaniało się zza tego.

Nagle słodycz i mleczność samej czekolady wydała mi się mocniejsza z racji kontrastu do czekoladowego kremu. Ten odznaczał się szlachetnie alkoholowo-truflowym charakterem i gorzkością kakao, przechodzącą w ziemistość. Szybko chili dało o sobie znać, wyglądając z oddali i zaczynając rozgrzewać gardło. A potem... krem wydał mi się bardziej truflowo-mleczny. Usta rozgrzewał alkohol o cukrowo-słodkim charakterze, ale i owocowa część zdążyła się w tym czasie porządnie rozwinąć. Gdy już to zrobiła, dopiero pieczenie chili w gardle drastycznie się nasiliło. Brandy w smaku dowodziła przez pewien czas i dopiero po dłuższej chwili dopuściła do siebie smak ostrego chili. Chyba też lekką soczystość... czerwonych owoców? Związanej z kwaśnością.
Kiedy spróbowałam czekoladowego kremu osobno, wydał mi się bardziej maślany niż mleczny. W połączeniu z drugim jawił się jako "ten wytrawniejszy", a przy próbowaniu osobno, z zaskoczeniem i w nim trafiłam na cytrynową kwaśność.

Poprzez tę soczystość całkiem spójnie mieszało się z warstwą z mango. Ta przełamała ostrość kwaśnością cytryny. Dopiero daleko za nią odzywało się słodsze mango. Mango, choć czuć w miarę wyraźnie, zdawało się przytłoczone cytryną i alkoholem, który w tym czasie trochę stracił na jednoznaczności. Soczysta kwaśność owoców mieszała się w dodatku z echem... jogurtu? Orzechowość, maślaność w tym kremie też wystąpiły, acz w ogóle trochę zanikały. Słodycz stała na średnim poziomie, acz wydawało mi się, że brandy ją umocniło.
Nadzienie żółte spróbowane osobno bardziej jednoznacznie smakowało mango, jawiło się jako słodsze i łagodniejsze. Nerkowców dało się doszukać. Wciąż było kwaśne od cytryny, ale nie aż tak, jak w połączeniu z  resztą.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa alkolowość warstwy czekoladowej zaczęła nieco słabnąć. Została pikanteria i trochę lepiej wyłonił się wreszcie smak chili. Jeszcze podkręcił kwaśną soczystość owocowego kremu. Ten zrobił się bardzo cytrynowo kwaśny i chwilami wychodził na pierwszy plan. Za owocami warstwy zaczęły się mieszać w mleczno-maślany, jogurtowy splot i przyszła mi do głowy jakaś orientalna, kwaśno-soczysta i jednocześnie ostra, słodkawa potrawa. Wszystko się mieszało i robiło się mało przejrzyste, trochę niedookreślone, przez co w moim odczuciu intensywnie-nijakie.
Gdy trafiła się jakaś drobinka i akurat ją rozgryzłam, piekła prawie odrętwiając język.

Czekolada mleczna pobrzmiewała w tle. Końcowo pozwoliła sobie na wyższą słodycz i mleczność. Znów zadziałał kontrast - tym razem czyniąc ją wręcz uroczą. Chili zaczęło szaleć właśnie na końcówce jako zbyt mocne palenie języka i w gardle. Sam w sobie smak chili zatonął w słodko-kwaśnych nutach, zostawiając właśnie samą ostrość.

Po zjedzeniu w ustach został mocno, ale niejasno alkoholowy motyw i chili, a dokładniej jego pieczeniem w gardle oraz wysokiej, truflowej słodyczy. Smak chili wydawał się rozmyty. To, że w czekoladzie było brandy, zaniknęło, tylko moc alkoholowości czuć. Wszystko to rozgrzewało splotem ostrości i słodyczy. Na zasadzie kontrastu zaznaczyły się też kwaskowato-słodkawe owoce. Bardziej cytryna, ale i mango jako echo czuć. 

Czekolada niby nie była zła, ale mnie nie przekonała. Dobra, bezpieczna czekolada gorzkawo-mleczna oddała pole do popisu środkowi. A ten był intensywny, ale w negatywnym sensie. Bombardował mnóstwem smaków, ale nie tym, czym by się chciało. Kwaśna cytryna mieszała się z mocną brandy i dopiero dopuszczała do siebie bardzo ostre chili. Mango próbowało za tym nadążyć. Splot niby ciekawy, ale nie podoba mi się to podkręcanie cytryną. W dodatku nadzienia mieszając się, wyszły odpychająco tłusto. Ta kwaśność i owocowość nie pasowała do maślanego kremu czekoladowego. Chyba miało się to przełamywać i uzupełniać...? A kłóciło się i na dłuższą metę okazało się... nudne? Najlepiej wypadły w ogóle brzegowe części, gdzie czekolada hamowała imperatywne zapędy środka.

Zjadłam około 1/3 tabliczki (26g z 72g), więc 46g oddałam Mamie (mimo że nie lubi chili). Co do oceny się wahałam - aż podpytałam Mamę, bo już w końcu nie byłam pewna - a może jednak powinnam dać jej 6? Bo może chcę wystawić 5 tylko dlatego, że się zirytowałam, że wycofano dwie dobre czekolady, łącząc je w to coś?

Opinia Mamy: "Nie smakowała mi, mimo że lubię w słodyczach i owocową kwaśność, i alkohol. Ta była dziwna, najpierw mocno alkoholowa, aż ordynarna, a potem tylko cytrynowa. Kwaśna, a na koniec chili ostre zostawało. Bardzo niefajnie to wyszło, nie zgrywało się. I mango nie czuć. Zotter namieszał, namieszał i mu g... wyszło. Ja bym jej 5 wystawiła".

Odniosłam wrażenie, że to połączenie Zotter Mango PREDAZotter Chilli Bird's Eye z 2018-2020. Każda z osobna była smaczna, bo głęboka i wyrazista w zasadnicze smaki. Połączenie natomiast wydało mi się przeładowane, przekombinowane, a przez to rozmyte. Wszystkiego było pełno, wszystko było mocne, a jednocześnie w końcu już trudno o intensywność czegoś konkretnego. Uciekło to, za co je chwaliłam, czyli intensywny smak mango pierwszej oraz głębia połączenia chili i czekolady (bo w dziś przedstawianej trochę jakby odstawało) z drugiej. Zostało brandy i chili z cytryną z echem mango. Trochę nie to miało być...


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 72g; ja dostałam)
kaloryczność: 504 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, mleko, przecier z mango (4%), syrop cukru inwertowanego, suszone mango (3%), syrop skrobiowy, odtłuszczony jogurt w proszku, brandy z cukru trzcinowego, orzechy nerkowca, koncentrat soku cytrynowego, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), odtłuszczone mleko w proszku, emulgator: lecytyna sojowa; słodka serwatka w proszku, sól, kurkuma, sproszkowana wanilia, chilli „Bird's eye” (0,02%), cały cukier trzcinowy

niedziela, 9 marca 2025

Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Mix Orzechowy ciemna 72 % z pistacjami, orzechami nerkowca i migdałami

Kocham Beskid. Obecnie to jedna z moich ulubionych marek czekolad, ale nie jestem bezkrytyczna. Zdarzały się tabliczki, które chwytały mnie mniej. Rozumiem jednak, że mogłam nie być docelowym odbiorcą. I jest to przyczynek do większego tematu czekolad z dodatkami. W góry zawsze takie biorę, z półki niższej niż jem na co dzień. Nie przypadkiem. Po prostu nie widzę sensu w kupowaniu drogich czekolad z dodatkami. Wydając na czekolady, płacę za dobre kakao i jego nuty. W czekoladach z dodatkami zaś to one ściągają najwięcej uwagi. I choć wiem, że dobór odpowiedniego ziarna do danego dodatku też wymaga umiejętności, to tak czy inaczej zawsze chciałabym i tak jak najbardziej wczuć się w bazę, by nic nie zakłócało mi jej odbioru. Stąd do plantacyjnych, z najwyższych półek z dodatkami, jestem sceptyczna. Nie są dla mnie. Beskid jednak pod dodatki ma nieco zwyklejsze bazy. To według mnie bardzo rozsądne posunięcie. Żałuję co prawda, że w przypadku dziś przedstawianej uzwyczajnieniu uległo też doslodzenie, bo cukier trzcinowy zastąpiono białym, ale no trudno. Chociaż... Może niezupełnie? Dalej w składzie tego, czym karmelizowano orzechy, znalazł się bowiem syrop klonowy. Dobrze, że nie dodano go do czekolady, bo obstawiałam, że jak i miód, mnie by w sobie nie rozkochał. A tak nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jednak jako że to Beskid - i tak czegoś dobrego, stąd wybrałam tę tabliczkę na zwieńczenie trasy.
Najważniejszym punktem wycieczki była Mała Wysoka, na którą weszłam żółtym szlakiem z Polskiego Grzebienia. Ależ podobała mi się ta wspinaczka z całkiem niezłą ekspozycją! Weszłam prawie błyskawicznie, a choć nadciągały chmury, gdy znalazłam się na szczycie, trafiłam na lukę i zacne widoki. Nic, tylko obfotografować czekoladę! Potem czekało mnie już tylko zejście do Łysej Polany tą samą drogą.


Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Mix Orzechowy to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z karmelizowanymi w syropie klonowym orzechami: pistacjami, orzechami nerkowca i migdałami.

Po otwarciu poczułam intensywny, soczysty zapach łączący wino i wiśnie. Charakteru nadała im odrobinka ziemi i palone echo. Słodycz stojąca za tym wszystkim wydała mi się prosta, nienachalna. Dodatki ujawniły się tylko, gdy wąchałam spod. Orzechy czuć bardzo delikatnie, lecz naturalnie słodkawe nerkowce, a po nich pistacje były do nazwania. Migdałów trzeba się doszukiwać, ale i one się zaznaczały. Gdy weryfikowałam odczucia w domu, wydaje mi się, że faktycznie gdzieś i namiastka syropu klonowego mogła przemknąć.

Tabliczka wyglądała tak sobie - pojedyncze, przylepione orzechy nie robiły wrażenia. Była twarda i przy łamaniu trzaskała głośno, a ja bałam się, że dodatki zaraz odskoczą. Duże migdały i nerkowce trzymały  się jednak nieźle, bo były mocno wlepione w czekoladę. Pistacje zaś z łatwością odskakiwały. Dodatki a to się łamały wraz z czekoladą, a to zostawały w którejś z części. Niektóre nerkowce lekko lśniły, ale ogólnie orzechy nie wyglądały na karmelizowane.
W ustach czekolada rozpływała się wolno i maziście. Była tłusta w maślany sposób, zbita i z czasem soczysta. Dość szybko w przypadku niektórych orzechów rozpuszczała się od nich cieniuteńka, niemal nie do zauważenia warstewka. Miałam wrażenie, jakby odrobinką wodnistego czegoś napędzelkowano dodatki. Nie była to skorupka ani nic z tych rzeczy.
Orzechy raz szybciej, raz wolniej z łatwością odpadały, a ja zostawiałam je - turlające się po ustach - na koniec.
Gryzione po zniknięciu czekolady dodatki zaskoczyły mnie miękkością zupełnie niepodobna do struktury typowo karmelizowanych orzechów. Nawet migdały chyliły się ku miękkości, choć wciąż były najtwardsze. Nerkowce i pistacje zaś bardzo miękkie. Gryząc, nie czuć, by pokrywał je karmel.

W smaku przywitała mnie średnio mocno palona nuta, roznosząca gorzkość. Tuż za nią pojawiła się słodycz.

Niemal natychmiast zabarwił ją delikatny motyw czerwonego wina, wprowadzający soczystość. Zza niego do gorzkości dołączyła odrobinka ziemi.

Słodycz rosła odważnie. Ogólnie przez kontrast do soczystości wydała mi się jaskrawo prosta, wręcz duszna.

W przypadku kęsów z orzechami w pewnej chwili pojawiał się mglisty, dziwny akcent. Raz czy drugi wydał mi się przypalono goryczkowaty, ale jednocześnie słodki. Dosłownie ze dwa razy przy nerkowcach wychyliło się słonawe echo.
Oprócz tego, od niegryzionych orzechów rozchodził się subtelny ich posmak. Najwyraźniej dawały o sobie znać nerkowce, potem pistacje, a na końcu migdały. Ogólnie jednak nie był to silny motyw.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poprzez gorzkość - czasem chyba też ten dziwny posmak się do tego dołożył - wkroczył dym. Paloność jednak trzymała się średniego poziomu.

Soczystość przybrała postać wiśni i czerwonych porzeczek. Chyba tylko czerwonych? Echo wina jakby wsiąkło w ziemię, a i ona złagodniała. Do czerwonych owoców podkradły się jakieś czerwone cytrusy. Mało grejpfrutowy grejpfrut? Albo czerwona pomarańcza?
W kęsach z orzechami nuta cytrusów schodziła na o wiele dalszy plan.

Słodycz za to uparcie trwała przy dusznym wydźwięku, końcowo przygłuszając cytrusowy akord.

Orzechy gryzione obok czekolady nie robiły wrażenia, bo czekolada miała sporo do powiedzenia. Jednak ona przy nich wydawała się trochę uproszczona (by nie powiedzieć: spłycona). W niektórych orzechach zaś umacniał się dziwny posmak.

Orzechy gryzione na koniec smakowały wyraźniej. Najbardziej intensywnie, najbardziej sobą migdały. Miały neutralny charakter. Założyłabym się, że ich nie karmelizowano ani nie prażono.
Nerkowce też wyszły charakterystycznie słodkawo-maślano, ale przy nich czuć już pewien słodkawo-jakiś posmak - na końcu prawie nie, ale zdarzyło się, że coś mignęło.
Pistacji, acz tylko niektórych, zaś najbardziej trzymało się niedookreślone, trochę odpychające echo. I jakoś soczystość przy nich wyraźniej pobrzmiewała? Czuć ich słodycz, ale też lekką wytrawność nakręconą skorkami.
Orzechy jakoś nieszczególnie łączyły mi się z bazą.

Po zjedzeniu został posmak przede wszystkim danego orzecha, czyli np. nerkowca, migdała czy pistacji, a także soczystej za sprawą czerwonych owoców czekolady. Jej gorzkość przycichła, słodycz tylko trochę osłabła, ale końcowo już dopasowała do kompozycji.

Czekolada podpadła mi tymi orzechami. Niezbyt pasowały; ta otoczka, której prawie nie było niczego dobrego nie wniosła. Było jej za mało, by czuć syrop klonowy czy w ogóle karmelizowanie, a jednocześnie na tyle sporo, by wniosła dziwny posmak. Orzechy niezbyt pasowały do bazy - bardziej smakowała mi bez nich. Zestawienie orzechów zacne, ale co z tego, jak nawet gdyby były dobre, to z nimi wiąże się kolejna wada: znikoma ilość i forma (niektóre za łatwo odpadały). Nie była to integralna kompozycja, a smaczna czekolada z dodatkami jakby dodanymi od niechcenia, bez zgrania.


ocena: 7/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 22 zł (za 80 g; ja dostałam)
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakaowca, cukier, karmelizowane orzechy 10% (pistacje, orzechy nerkowca, migdały, syrop klonowy: naturalny syrop klonowy, cukier trzcinowy; sól), tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

wtorek, 18 czerwca 2024

(Mondelez) Nussbeisser Collection Czekolada gorzka z orzechami nerkowca i całymi migdałami ciemna mleczna 43 %

Kiedy miałam już za sobą wschód na Babiej Górze i całkiem przyjemną pętlę, dzień był jeszcze młody, a energii zostało sporo. Podjechaliśmy więc do wsi Korbielów, by tego samego dnia zrobić drugą pętlę, mniej wymagającą. Tej głównym punktem miał być szczyt Pilsko. Miałam dziwne wrażenie, jakby już było popołudnie, jednak nie było to zmęczenie kondycyjne. Jak wspomniałam przy Manufaktura Czekolady MANU Wiśnia 70 %, ojciec ze mną się nie wybrał. Tu jednak towarzyszyła mi czekolada od niego. Nie spodziewałam się zachwytów po tej tabliczce, ale wiedziałam, że w górskiej scenerii, w tej sytuacji każda zyska. Za tę bowiem wzięłam się na Księciu Beskidów, czyli Pilsku. Choć to ponoć znana książęca para (Babia i Pilsko), na Pilsku nie byłam. A głupio tak nie zaliczyć najwyższych szczytów w Beskidzie Żywieckim. Pierwotnie chciałam przejść od Babiej do Pilska, ale nie znalazłam żadnych busów, by po ludzku wrócić do Krowiarek. Latem może i porwałabym się na dużą pętlę, jednak zima i krótki dzień temu nie sprzyjały. Z Korbielowa ruszyłam łatwą, leśną drogą, na której czekała mnie wiosenna pogoda i motyle. Aż się wierzyć nie chciało, że jest 16 lutego. Potem już od Hali Miziowej było co prawda trochę zimę czuć, sporo ludzi jeździło na nartach i na szczycie zaobserwowałam coś ciekawego - niektórzy szusowali ze spadochronami! Nigdy czegoś takiego nie widziałam. A widziałam za to... piękne widoki z Pilska. To rzadkość, że trafia mi się taka cudowna widoczność i pogoda na szczycie. Na zejściu jednak już nieprzyjemnie wiało, a mnie spotkał zmrok i ciemność, że musiałam oświetlać drogę latarką. I zamiast robić pętlę, poszłam jakoś podobnie jak weszłam, ale... trochę pomyliłam drogę, że w pewnej chwili myślałam, że się zgubiłam. Ratowałam się słyszanym i kojarzonym z wejścia potokiem "gdzieś po prawej", no i jakoś na parking wyszłam. Hm, jak się nad tym zastanowić, prawie wyszło ciekawe zestawienie: wschód na Babiej i zachód (prawie) na Pilsku. 

Nussbeisser Collection Czekolada gorzka z orzechami nerkowca i całymi migdałami to ciemna mleczna czekolada o zawartości 43% kakao z kawałkami orzechów nerkowca i całymi migdałami, produkowana przez Mondelez.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach, przywodzący na myśl gorzkawo truflowy nugat, mieszający się z orzechami. Ewidentnie czułam migdały, ale wydawały się wchodzić w całą mieszankę różnych z nerkowcami i laskowymi (?). Odnotowałam lekką mleczność, a słodycz wydała mi się przyjemnie niska. Cierpkość się nie odezwała.

Tabliczka pełna orzechów i migdałów była bardzo twarda i łamała się z głośnym trzaskiem. Niektóre orzechy i migdały łamały się wraz z nią.
W tabliczce było zachwycająco dużo orzechów i migdałów, bez przegięcia - czekolada wciąż była czekoladą z nimi, a nie zlepem dodatków. Podobało mi się ich rozmieszczenie, bo było równomierne. Jedząc więc trafiałam raz na nerkowca, raz na migdała, czasem oba i tak w kółko. Zdarzyło się też kilka małych kęsów samej czekolady, co również uważam za plus, bo można się wczuć w nią samą.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, dając się poznać jako mazista i gęsta. W porywach wydawała się lekko śliskawa i śmietankowa. Z czasem trochę rzedła, ale do końca sprawiała wrażenie masywnej i jakby pełnej. Dodatki wyłaniały się z niej leniwie. Nerkowców ewidentnie dodano więcej, ale ze względu na smak, to dobrze.
Nerkowce to pokaźne kawałki - ćwiartki i połówki. Czasem ich mniejsze kawałki zebrały się w skupiska. Gryzione okazały się świeżo miękkawe, cudownej jakości.
Migdały istotnie dodano całe, w większości ze skórkami. Te jednak łamały się podczas łamania wraz z czekoladą, więc nie zawsze w ustach zostawał cały migdał, ale to im wcale nie umniejszyło. Gryzione migdały dały się poznać jako twardawe i krucho-chrupiące. Również cudowne.

W smaku w pierwszej chwili przemknęło mleczne echo, po czym polała się słodycz. Wysoka, ale ani  imperatywna, ani przesadzona.

Swoją obecność zaznaczyło kakao, acz o gorzkości nie było tu mowy. To raczej leciuteńka prawie gorzkawość, przywodząca na myśl kakao na mleku, może nawet ze śmietanką.

Słodycz szybko dała się poznać jako orzechowo-waniliowa. W oddali raz czy drugi mignęło mi plastikowe echo, ale szybko znikało w orzechowości. Ta kojarzyła się ze słodko-gorzkawym, lekko śmietankowym nugatem.

Kakao na mleku mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zmieniła się w truflowość. Nugat zrobił się kakaowy. Wciąż pobrzmiewało leciuteńkie, mleczne echo. Czekolada sama w sobie wydała mi się mocno orzechowa, co jeszcze podkręcały wolno wyłaniające się nerkowce i migdały. Epizodycznie w nugatowo-truflowym wątku pojawiała się nawet drobna cierpkość.

Słodycz rosła, acz gdy osiągnęła ryzykowany poziom, opamiętała się. Co ciekawe jednak, gdy podgryzałam nerkowce i migdały nim zniknęła, wydawała się i słodsza, i bardziej kakaowo nugatowo-truflowa zarazem. 

Końcowo czekolada zaserwowała ryzykownie słodki, truflowy nugat. Lekko zaznaczyła się w gardle, ale jeszcze nie drapała.

Gdy jednak zajęłam się orzechami i migdałami, łatwo o słodyczy zapomnieć, w udany sposób ją tonowały. To migdały i nerkowce skupiały na sobie całą uwagę. Klarownie czuć jedne i drugie, przy czym dotarło do mnie, jak przemyślanym posunięciem było dodanie więcej nerkowców niż migdałów. Dzięki temu ich smaki cudownie się wyważyły - wszak nerkowce miały naturalnie łagodniejszy charakter, migdały zaś jawiły się jako bardziej imperatywne i właśnie czasem wyrywały się na przód.

Gryzione migdały okazały się lekko prażone i naturalnie bardzo słodkie. Ich skórki dodały lekkiej goryczki, podtrzymującej cierpkawość bazy.
Nerkowce wydawały się surowawe i intensywnie słodko-maślane.
Jedne i drugie obłędne.

Po zjedzeniu został posmak głównie migdałów, ale też wyraźnie nerkowców i... ogólnie orzechowe echo. Mieszało się z silną słodyczą, w której doszukałam się znikomego przearomatyzowania, może nawet plastiku, który jednak dało się wybaczyć.

Czekolada zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Ilość i proporcje zachwycających smakiem i strukturą nerkowców i migdałów idealne. A sama czekolada też nie była banalna. Trochę za słodka, ale ciekawie truflowo-nugatowa sama w sobie. Podobała mi się lekka, mleczna nutka, która nieco łagodziła słodycz i sprawiła, że nie próbowała udawać ciemnej (bo przeciętne, tzw. "deserówki" w okolicach 50% wychodzą zwyczajnie nijako i irytująco). Zapewniła lekką cierpkość, przeważającą, że ogół był naprawdę ciekawy i warty uwagi.


ocena: 9/10
kupiłam: Biedronka (ojciec kupił)
cena: 14,99 zł (za 180g; ale jak wyżej)
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić w górach czy coś

Skład: cukier, miazga kakaowa, kawałki orzechów nerkowca 18%, całe migdały 7%, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyny sojowe, aromat, odtłuszczone mleko w proszku

sobota, 12 sierpnia 2023

Maslove 100 % Orzeźwiający Poranek Pasta Nerkowiec Prażony + Morela + Berberys

Ten krem kupiłam razem z drugim limitowanym - oba pojawiły się zimą 2022/23. Zjadłam niedługo po zakupie, jednak długa kolejka wpisów sprawiła, że na blogu ten pojawia się dopiero teraz. I tak sobie pomyślałam, że nawet bardziej pasuje. Takie... letnie orzeźwienie! W końcu morela to owoc późnego lata. Nie wiedziałam co prawda, w jakiej formie się go tu spodziewać, ale co tam. Może właśnie dlatego byłam ciekawa jeszcze bardziej? Do łączenia kremów orzechowych z owocami podchodzę ostrożnie, acz znam bananowe (np. GymBeam Cashew Butter + Chocolate + Banana czy Grizly Gold Krem z orzechów laskowych z chocobananem i ziarnami kakao) naprawdę smaczne oraz interesujący truskawkowy Foods by Ann Strawberry & Nut Spread. Dlaczego morela miałaby być gorsza?

Maslove 100 % Orzeźwiający Poranek Pasta Nerkowiec Prażony + Morela + Berberys to naturalny krem z prażonych orzechów nerkowca, moreli i berberysu; edycja limitowana na zimę 2022/23.

Po otwarciu poczułam zapach delikatny, acz należący do wyrazistych suszonych moreli. Oczami wyobraźni zobaczyłam soczyste i miękko-lepkie, duże owoce. Podkreślił je kwasek jakby nieco cytrynowy, może czerwono porzeczkowy. Za morelami stały delikatne, acz wyraźne orzechy nerkowca prażone. Owoce miały w sobie coś niemal dżemowo-konfiturowego, a maślano-prażone orzechy zasugerowały tosty z masłem i dżemem. Całość, zwłaszcza w trakcie jedzenia, miała w sobie coś trochę dusznego. 

Krem okazał się... mało kremowy, a niezwykle gęsty i zbity, niemal ciastowy. Kojarzył się z miejscami bardziej suchym, a miejscami trochę tłusto-wilgotnym, leciutko soczystym ciastem chlebkiem, właśnie na bazie orzechów i owoców. Jednocześnie wydał mi się pełny i konkretny, masywny. Olej się nie wydzielił, a całość niezwykle trudno mieszać. Spokojnie da się łyżeczką po prostu wyjąć ogromną część tego ze słoika.
W trakcie jedzenia potwierdziła się gęstość i ciastowy konkret pasty. To było... jakby krem zrobiono z twardawego batona typu raw bar z lekko przemielonymi morelami suszonymi (niemal niemożliwym jest zagarnięcie choćby odrobiny samego kremu). Przewijała się w nim lekka suchość. Nie jednak taka zwykła suchość. Czułam bowiem maślaną tłustość i trochę soczystości. Mieszanina tego przełożyła się na pewną "żujność" i lekką gumiastość. Krem zalepiał usta konkretnie. Był gęsty i rozpływał się w średnim tempie. Gdyby nie lekka soczystość pojawiająca się z czasem, byłby zbyt ciężki.
Wyłaniało się z niego mnóstwo kawałków, farfocli i drobinek. Znalazło się wśród nich troszeczkę dosłownie drobinek orzechów, któe w zasadzie jedynie dodawały miazgowego efektu, ale za to sporo owoców. Były to małej i malutkiej wielkości miękko-soczyste, wilgotne kawałki moreli, ale też drobniejsze skórki, farfocle, kawałeczki owoców "rozlazłe". Niewątpliwie wystąpił tam też berberys przypominający malusieńkie rodzynki.
Zajmowałam się nimi, gdy wszystko już zniknęło (lub prawie zniknęło). 
Drobinki orzechów okazały się przyjemnie miękkawe i jedynie chwilami lekko pochrupujące. Nie wymagały jednak gryzienia - tak małe były.
Morele w większości były miękkawe, ale wciąż dość jędrne; a do tego trochę lepkawe. Spora ich część to skórki. Berberys kojarzył się z rodzynkami lub suszoną żurawiną, nie większymi od jednogroszówek. Podsuszony, acz nie suchy, krył pojedyncze pesteczki. Był najtwardszy z dodatków, acz też farfoclowy.

W smaku natychmiast wręcz poraziła mnie słodycz, jakby z każdej strony do mnie doskakując. Z jednej były to słodziutkie nerkowce, z drugiej jakby konfiturowo-suszone morele.

Orzechy były pewne siebie, lecz popłynęły spokojniej. Kojarzyły się z maślano-śmietankowym nugatem, a początkowo prażona nuta nie pchała się na przód. Były bardzo przejrzyste, jednoznaczne w swej subtelności.

Owoce ruszyły prężniej, acz mocą przez większość czasu trzymały się za orzechami. Przez moment morele wydały mi się aż podcukrzone, scukrzone. Słodziuteńkie! Ich słodycz rosła znacząco. Gdy próbowałam zagarnąć trochę samej pasty, miałam wrażenie, że orzechowość przesiąkła owocami.

Słodycz owoców dominowała, lecz nie zagłuszyła tej orzechowej. Jednak mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach epizodycznie wyłaniał się kwasek, skupiając uwagę właśnie na morelach. Podsycał je. Raz po raz sugerował soczyste, świeże morele w pełni sezonu, a następnie błysnął jakby połączeniem cytryny, czerwonej porzeczki i żurawiny. Te owocowe nuty nasilały się oczywiście, gdy wyłaniały się kawałki owoców. Nie trzeba gryźć, by dobrze je poczuć. Chwilami, gdy więcej kawałków i moreli, i berberysu znalazło się na języku, w oddali migała sugestia mandarynek.

Mimo znaczącego, owocowego motywu, orzechy nerkowca nie dały się zagłuszyć. Konsekwentnie roztaczały słodką maślaność. Po tym owocowym występie, wydały mi się bardziej prażone. Oczami wyobraźni zobaczyłam "nerkowcowe" tosty z masłem (gotowe do przyrządzenia kanapek na słodko). Stopień prażenia był niewysoki, acz z czasem mający spory udział. Odnotowałam w nim, chyba kontrastowo do soczystości, lekko "suchawy" wątek prażenia na sucho.

Pod koniec prażone nerkowce i suszone, słodkie morele wyrównały się.

Gdy gryzłam pozostałe po zniknięciu pasty kawałki, oczywiście każde z nich smakowały sobą.
Bardzo wyraźnymi sobą. Morele były jednak różne - i bardziej mdławe (skórki), i cudnie soczyście-kwaskawe. W większości jednak po prostu delikatne i słodkie. 
Berberys z kolei cechowała wysoka intensywność i kwaśność, kojarząca się z mieszanką suszonej żurawiny, cytryny i czerwonych porzeczek.
Pojedyncze, malusieńkie kawałki nerkowców zaskoczyły mnie, iż ich smak był bardzo wyrazisty. Niemal słodziuteńki. 
Spośród różnych kawałków w trakcie gryzienia to berberys królował.

Po zjedzeniu został wyważony posmak orzechów nerkowca i moreli podkreślonej jakby żurawinowo-cytrynowym kwaskiem. Morela chyba trochę wyprzedzała orzechy.

Całość rozczarowała mnie, mimo że ogółem była smaczna. Smaczna, acz trochę nudna. Zjadłam, bo kupione, ale niestety to połączenie nie chwyciło. Wprawdzie za smak mogłabym dać 8, ale... Konsystencja mi się nie podobała. Zbyt zbita, zbyt suchawa (obstawiam, że suszone owoce zaczęły podsychać i tak jakoś ją podsuszyły). Niby nie jednoznacznie sucha, ale jakaś taka... Niekremowa. Łyżeczką jakoś poszło. Mimo jednak lekkiej soczystości, bałam się, że w końcu zrobi się zbyt ciężko. Orzechy nerkowca podprażyli wyraźnie, ale nie przesadnie. Prażoność chwilami prawie odchodziła w niepamięć, bliżej końca się pokazywała. Morele... były dobre. Może nie doskonałe, ale ok i tyle. Berberys pomógł im kwaskiem, ale w zasadzie nie przekonał mnie. Jego dodatek... mógł być, mógł nie być. Bez niego co prawda na pewno było by za ciężko i nudno, ale... to też nie mój wymarzony dodatek. Ot, takie to wszystko namieszane, niby w porządku, ale gdybym efekt znała, nie kupiłabym, bo w sumie nie ma w nim niczego szczególnie atrakcyjnego.


ocena: 7/10
kupiłam: maslove.pl
cena: 29 zł za 222g
kaloryczność: 498 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: nerkowiec prażony 88%, morela naturalna 10%, berberys naturalny 2%

poniedziałek, 9 stycznia 2023

Karuna Chocolate Hazelnut and Dark Cashew Nougat 62 % ciemna z Meksyku z nugatem z orzechów nerkowca i orzechami laskowymi

Tę tabliczkę wybrałam w zasadzie tylko dlatego, że miałam wskazać producentowi, które produkty chcę dostać. Kupić bym nie kupiła, ale za darmo? Dlaczego nie? Pomyślałam, że choć 62% kakao obecnie mnie nie satysfakcjonuje, to wypełnienie reszty nerkowcami i laskowcami mogło sprawić, że nie będzie mnie męczyć słodycz. I też w pierwszej chwili podziałała chęć spróbowania, jak "z czymś innym" radzi sobie marka. Tylko jeszcze... ostatni składnik, czyli sól, była mi solą w oku. Szkoda, że dostrzegłam to dopiero na parę dni przed degustacją, bo tak, to nie wiem, czy bym się porwała.
Pocieszałam się faktem, że i kakao nie byle jakie, a z łańcucha górskiego Sierra Madre del Chiapas (Kordyliery). Rosło tam od wieków, a zostało odkryte dla świata czekoladników dzięki Original Beans i ich współpracy z plemieniem Zoque (której owocem jest pyszna Zoque 88 % Mexico). Wewnątrz opakowania ponadto jest informacja, że nerkowce pochodzą z Brazylii, a laskowce z Piedmontu we Włoszech. I dopiero po otwarciu dowiedziałam się, że tabliczka nie jest gładka. Pomyśleć, że na to nie wpadłam! Była z orzechami, po prostu... acz tylko laskowcami jako dodatek do gryzienia. Nerkowce przerobili na gładką miazgę i zmieszali ją z czekoladą.

Karuna Chocolate Hazelnut and Dark Cashew Nougat 62 % to ciemna czekolada nugatowa / gianduja (nerkowcowa; tudzież orzechowy wegański zamiennik mlecznej) o zawartości 62% kakao Selva Tabasqueno z Meksyku, z regionu Chiapas z wtopionym w masę nugatem z orzechów nerkowca i orzechami laskowymi.

Po otwarciu uderzył zapach wiśni i orzechów laskowych. Gdy nachylałam się nad spodem, dominowały zupełnie. 
Ogółem wśród orzechów czuć też wątek bardziej nugatowy, łagodniejszy i maślany. Nerkowce pobrzmiewały wyraźnie, jednak nie miały imperatywnych zapędów. Orzechy laskowe z kolei śmiało przedstawiły się jako lekko podprażone i jakbym to z samymi, osobno orzechami miała do czynienia. Wiśnie zaserwowały mi siebie jako owoce, ale też sok z nich. Zasugerowały wino, jednak kompozycja nie miała alkoholowego wydźwięku. Zalał ją raczej sok z czarnych porzeczek, mieszający się z wiśniowym. Sporadycznie robił aluzje do nieśmiałej ziemistości. Ogół był słodki, co jeszcze podkręcił karmel.
Po przełamaniu nasiliła się woń orzechów laskowych.

Tabliczka w dotyku wydała mi się pyliście-suchawa. Przy łamaniu nie trzaskała zbyt głośno, ale jednak. Była krucha. Nugat nerkowcowy spodziewanie wtopiono w masę czekoladową, bo tabliczkę wypełniały tylko laskowce. Część orzechów łamała się wraz z nią, wydając kruche trzaski, inne zostawały w tafli.
Dodano ich dużo, ale na brak czekolady bez nich narzekać nie można - wszystko więc w punkt.
W ustach czekolada rozpływała się chętnie, ale powoli. Miękła w gibki sposób. Cechowała ją aksamitność i drobniusieńka soczystość. Im bliżej końca, tym bardziej gładko-maślana się robiła i tak też znikała.
Orzechy odsłaniała leniwie. Okazało się, iż to głównie połówki, zaplątało się parę całych, trochę ćwiartek i kawałków. Bardzo sporadycznie trafiały się takie z mikroskopijnym fragmentem skórki (jakby spalonymi na czarno).
Gryzione już po czekoladzie (pokrywała je, trzymała się ich porządnie i długo, więc nie było jak "gryźć obok czekolady") były krucho-chrupiące, wzorowe pod względem jakości i świeże (w znaczeniu: nie stare), podprażone tak, że były nieco suchawe, ale nie w negatywnym sensie.

W smaku pierwsza zaszarżowała soczysta, słodka wiśnia. Taka z pełni sezonu, idealnie dojrzała, mięciutka i jędrna. Gonił ją karmel.

Słodycz szybko okazała się wysoka. Palono-maślany karmel mieszał się z nugatem, dyktując mu charakter... niemal krówkowy. Pomyślałam o słodkościach w formie kostek: kostki różnych nugatów, polskie krówki, ale te krucho-suchego typu... Wszystko to miało charakter nerkowców. Krówki.... jakieś wymyślne, wegańskie, bo orzechowe? Właśnie nerkowcowe. Maślaność orzechów działała aktywnie.

Czekolada wyraźnie pobrzmiewała także orzechami laskowymi. Nawet fragmenty bez ich kawałków bardzo mocno nimi smakowały, aczkolwiek w tych nie wyprzedzały nugatowości. Trochę się z nią przepychały, bo był to akcent orzechów świeższych, osobno, a nie "cukierniczych". Ogólna orzechowość wprowadziła pewną smakową neutralność, prawie gorzkawość, ale nie gorzkość... Zapowiedź tej jakby gdzieś się kryło, ale nie nadeszła. W kęsach z orzechami, smak laskowców był oczywiście intensywniejszy i wyraźnie rozchodził się od nich. Nie przygłuszał jednak bazy, gdyż zajął miejsce jakby obok niej.

Słodycz w połowie rozpływania kęsa wydała mi się za to przesadzona. Intensywny karmel i zbieranina krówek, nugatów trochę męczyły, mimo palonego charakteru. Wydawało się, że z ostrzejszym wątkiem aż drapią w język i gardło.

Soczystość wiśni jednak dzielnie ze słodyczą walczyła. Też były słodkie, to w zasadzie słodki sok z wiśni i czarnych porzeczek, bliżej końca wprowadzający lekką cierpkość.

Wykorzystał to motyw cierpkawo-gorzkawych przypraw korzennych. Niejednoznaczne, ale jednak dodające kompozycji mocniejszego charakteru. Podkreśliły palony aspekt karmelu, patrzącego w kierunku melasy. 

Gdy orzechy laskowe zaczęły wyraźnie wyłaniać się spod czekolady, na przód wychodził ich smak. Otuliły się korzenną słodyczą, w zasadzie głównie cynamonem. Pomyślałam o orzechach korzenno-zimowych, ze słodko-palonym tłem, gdzie karmel zmienił się w melasę. Wydaje mi się, że raz czy dwa odnotowałam jakby złudne poczucie słonawości wynikające z prażenia (jakby, bo sól autentycznie dodano - efekt był jednak taki, że dałabym się nabrać, iż naprawdę jej tam nie było).
Czasem zawinęła się tam cierpka soczystość jakiś egzotycznych owoców - jakby "korzenne wiśnie" (może lekko grzańcowate) zetknęły się z ananasem?

Gdy czekolada zniknęła, drapanie karmelu w gardle było irytujące, ale zaczęłam wtedy gryźć orzechy laskowe i przynajmniej w ustach nie było już za słodko.
Orzechy laskowe oznaczały bomby laskowości. Ten smak wychodził na przód, szczycąc się delikatnym, ale wyraźnym podprażeniem i naturalną słodyczą. Epizodycznie (rzadko) nawet pozytywną gorzkością skórek. Były cudowne, a opiewało je jeszcze echo nerkowców i karmelo-melasy, płynących z samej czekolady.

Z kolei gdy np. po kilku kęsach czekolady z laskowcami, zrobiłam kęsa czystej części, wydawała się... niemal mleczna "nerkowcowo" i rozgrzewająco-zasładzająca.

Po zjedzeniu czułam posmak orzechów laskowych i nerkowca, a także paloną aż do goryczki, acz jednocześnie wysoką słodycz melasy i karmelu. Przełożyło się to na myśl o ciastkach korzennych z... wiśniami lub wiśniowo-porzeczkowym dżemem.
Doszło to tego lekkie ściągnięcie jak po winie i ananasie i może jakby trochę od skórek-suchości orzechów (nie chodzi mi o smak skórek).

Czekolada zaskoczyła mnie kilkakrotnie. Formą to raz, ale i efektem. Myślałam, że mimo wszystko nie będzie aż tak słodka, a jednak... była. Karmel i melasa na szczęście, choć w gardle i tak drapały, okazały się wyraźnie palone. Nerkowce czuć zaskakująco dobrze, a laskowce wydawały się wszechobecne.
Nuta wiśni i czarnych porzeczek zacnie, nienachalnie się wkomponowała, a korzenność cudownie wszystko wykończyła.
Soli na szczęście prawie nie czułam, orzechy laskowe popisały się jakością. Mimo że wolę surowe od prażonych, te tutaj tak zrobiono i wkomponowano, że złego słowa nie mogę o nich napisać.
Mimo więc, że to nieszczególnie mój typ czekolady, mimo że było mi za słodko, to ogólnie wykonanie bardzo przyjemne.

Mnóstwo orzechów i przyprawy czułam w OB Zoque 88% Mexico, a z kolei orzechy, wiśnie, cierpkie owoce, przyprawy podobne były w Cuna de Piedra 85%. Jedząc, było mi smutno, że z Meksyku Karuna robi tylko tę tabliczkę. Bardzo, bardzo chciałabym ją przetestować jako czystą przynajmniej 70%.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od karunachocolate.it
cena: 6,70 € (cena sklepowa za 60g; ja dostałam)
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, orzechy nerkowca (13,5%), orzechy laskowe (13%), tłuszcz kakaowy, sól (0,9%)

niedziela, 18 września 2022

krem Zotter Crema Cashew

Kremy, które sobie czasem łyżeczkuję, zdecydowanie muszą opierać się na orzechach, nie lubię w nich przesadniego dosładzania - dopuszczam tylko znikome, czymś nie ordynarnym (np. zamienniki cukru białego w postaci daktyli czy nawet odrobinka powiedzmy cukru kokosowego). Zotter Crema szczerze nie leżą w kręgach mojego zainteresowania, bo marka ogólnie ostatnio kilka razy mnie zawiodła. Almond to idealny przedstawiciel kremu nie dla mnie, ale Sesame zaskoczył mnie tym, że mi tak posmakował. Jednorazowo, ale jednak. Choco z kolei rozkochał mnie w sobie na dobre. Stąd pomyślałam, że i dzisiaj przedstawianemu dam szansę, skoro kocham nerkowce. Bałam się, że tyle słodyczy je przygłuszy, skoro same w sobie potrafią wychodzić tak słodziutko (dobrym przykładem jest Mixitella Cashew and Peanut Butter), ale co tam. A daktyle potrafią zasłodzić... w tym przypadku bowiem użyto cukru zrobionego właśnie z nich (poprzez zmielenie suszonych).

Zotter Crema Cashew to nerkowcowo-nugatowy krem zrobiony z prażonych orzechów nerkowca ("domowej - home-made praliny / nugatu"), słodziny cukrem daktylowym ("smarowidło do pieczywa"?).

Po otwarciu poczułam wątły zapach orzechów nerkowca o bardzo słodkim charakterze. Czuć lekko podkreślające je prażenie, a także maślaność, maślano-karmelową nutę. Pchała się na pierwszy plan. To było nugatowo-słodkie, aż przygłuszone, niewyraziste i rozmyte. Nie porywało. W trakcie jedzenia wydało mi się, że motyw prażenia wiązał się z ciepłem... słodkiego cynamonu? Także mleczny akcent nieśmiało się zaznaczył.

Krem zaskoczył mnie twardością i gęstością. Przy nałożeniu na łyżeczkę wyglądał na wręcz suchy, ale szybko okazało się, iż wcale taki nie był. Cechowała go gładka tłustość chłodnawego masła, ale... jakby nieco przełamana suchawością. Był bardzo zwarty, tak, że w zasadzie najlepszą opcją na niego byłoby chyba krojenie nożem.
W ustach rozpływał się w tempie umiarkowanym, trochę zawiesinowo. Potwierdziła się jego gładkość, a także tłustość w tak bardzo maślanym sensie, jak to tylko możliwe. Nie był jednak straszliwie, bardzo-bardzo tłusty - dało się w nim lekkiej suchawości doszukać. Okazał się zwarty, ale... w ustach z czasem mięknąco-płynący jak powoli ocieplające się masło. Raz po raz trafiałam na pewną pudrowość (jakby orzechy zostały zmienione w pyłek). Po jedzeniu zostawiał lekką tłustość na ustach.
Ogólnie wydawał się dość ciężki. Do tego tak specyficzny, że w zasadzie nie wiem, w czym by się sprawdził. Łyżeczkowany szybko męczył tą zbitą maślanością. Był na tyle zbity, że rozsmarowanie go to ogromny kłopot.
A jednak uparłam się i na waflu tego dokonałam (bardziej niż "rozsmarowałam", pasuje tu "nałożyłam i przyklepałam") - na nim tłustość wcale nie przeszkadzała. Wyszła odpowiednio.
Mama od siebie dodała, że także na bułce (w jej przypadku jakaś z Lidla z maślanką) się sprawdza zacnie - oczywiście jak już jakoś tam się nałoży i uklepie, bo o rozsmarowaniu na miękkiej bułce nawet nie ma mowy (nie da się).
Ogólnie okazał się tak wydajny, że wydawał się niekończący.

W smaku od początku dał się poznać jako słodko-maślany. Orzechy nerkowca odnalazły się w tym, bo trochę je czuć, ale na pewno nie na pierwszym planie. Okazały się lekko podprażone, naturalnie słodkie i przygłuszone maślanością. Z czasem tak je otuliła, że wyobraziłam sobie jakby masło zrobione z nerkowców (nie masło orzechowe, ale "niby zwykłe masło w kostce", tylko że z nerkowców). Do tego doszła cukrowo-karmelowa słodycz jakby łagodnego, maślanego nugatu.

Orzechy nerkowca rozeszły się po ustach, lekko tylko pobrzmiewając i przystając na ten słodki obraz. Nie zamierzały zmienić swojego nieśmiałego charakteru, przez co całość wyszła jak posłodzone, niemal uroczo słodziuteńkie masło, trochę właśnie nugatowo, ale nie jakoś klarownie nerkowcowo. To... słodziusie masełko.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji słodycz wzrosła do poziomu przesady i zadrapała w gardle. Odebrałam ją jako cukrową, choć jak się mocno, mocno skupiłam, może i doszukałam się karmelowo-daktylowawego przesłodzenia się doszukałam. Było to zmieszane z odrobinką słodkiego cynamonu, który kompozycji nadał ciepły wydźwięk (acz jako przyprawa nie był wyraźnie wyczuwalny).

Pomyślałam o jakiejś nugatowej kawie typu latte - pewnie w wersji wegańskiej, bo na nerkowcowym napoju. Z czasem wyszło to delikatniej; maślany motyw wygłaskał słodycz, która trochę odpuściła, zreflektowała się.

Cynamon, choć też słodki, podkreślił prażony aspekt nerkowców. Wyszły już bardziej orzechowo, orzechowo-maślano. W ich prażonym smaku raz czy dwa doszukałam się sugestii soli, ale nawet nie nutki (jedynie sugestywnej sugestii).

Po zjedzeniu jednak i tak zostało przesłodzenie. Maślano-karmelowe, trochę cukrowe, trochę daktylowe, ale na szczęście też posmak... orzechów; na siłę doszukałam się nerkowców. Słodziutkich, naturalnie maślano-mlecznych i nugatowych.

Łyżeczkowanie "słodkiego masełka" mnie obrzydzało, więc spróbowałam opcji na waflu gryczanym.
Rozsmarowanie na waflu było trudne, bo krem zachowywał się, jakby był suchy. Jedzenie chrupiąco-kruchego krążka z ogromem jakby chłodnego, zbitego masła też było specyficzne, acz... trochę pozwalałam temu się w ustach całościowo porozpuszczać-ponasiąkać, dopiero podgryzałam i jakoś tam to pracowało (ot, jak wafel z twardym masłem?).
Smakowo to zagrało lepiej, bo gryczany motyw wafla podkreślił orzechowość (ale nie konkretnie nerkowców) kremu. Słodycz zmieszana z masłem i orzechami nie drażniła mnie tak, jak w towarzystwie głównie samego masła. Na waflu wyszło to jak słodziutkie nugato-masło (nie słodziutkie masełko). Nerkowce nie nabrały wyrazistości, ale jakoś tam je czuć. Daktyli z cukru daktylowego natomiast nie. Takie słodkie smarowidła i przekąski tego typu bardziej słodkie niż orzechowe nie są dla mnie, więc na nawet niecałym waflu zakończyłam. To dobry sposób na ten krem, ale to krem nie dla mnie (i przekąska, sposób też jednak niezbyt mój), oddałam więc Mamie.

Całość uważam za "niby w porządku", przesłodzoną i zbyt "masełkową". Przyjemny, ciepły nugat, mleczna orzechowość w zasadzie wyszły interesująco na waflu, ale nie jest to mój typ kremu... W ogóle wątpliwości budzi tu aspekt "kremowości". Brakowało mi wyrazistości, nerkowcowości i charakteru. Ta naturalna słodziuteńkość została jeszcze  bardzo podkręcona - niepotrzebnie. Ogrom masła-masełka też mi nie odpowiadał. Do łyżeczkowania ten krem za nic się nie nadaje - w cukrowym masełku nie ma nic przyjemnego; jest wręcz odpychające. Na średnim waflu zyskał (wafel też zyskał). Do takiego celu, do czegoś, krem mogę więc podpowiedzieć (nie "polecić") jako zadowalający słodko-nugatowy. Nerkowcowy jednak? Słodzony cukrem z daktyli? Akurat to prawie zupełnie uciekło, więc dodatkowe punkty odejmuję. To istny masełko-nugacik nerkowcowy w formie kremu. Zupełnie nie moja bajka.

Mama najpierw też spróbowała łyżeczką i tak podsumowała: "okropnie tak, zbito-twardy jak chłodne masło i smakuje jak posłodzone masło" (ona do maślaności ogółem nic nie ma; sama używa smarowideł typu Smakowita). Potem posmarowała tym jakąś bułkę (z maślanką z Lidla) i stwierdziła, że w takim wydaniu: "przepyszne! I ta bułka średnia zyskała, a krem... to już nie mówię. Cudownie słodko-maślany, delikatny. Nie za tłusty, nie za słodki. Nie wiem, co w nim dokładnie czuć, ale był pyszny na bułce. Orzechy... no, może nie wiem, jak dokładnie nerkowce smakują, bo on dla mnie to głównie maślany był.". Większość zjadła na śniadania jako zamiennik masła orzechowego, czyli na tostach z serem żółtym i dżemem. Stwierdziła, że to w zasadzie się najlepiej sprawdziło, ale zdecydowanie woli do takich kanapek pastę fistaszkową, bo: "tego kremu Zottera w ogóle nie da się rozsmarować, ale może być, jak już jest, bo przecież się nie wyrzuci". Zdziwiłyśmy się, że nawet na lekko ciepłych (!) tostach był problem z rozsmarowaniem (udawał, że jest suchy) - krem rozpuszczał się minimalnie tylko na natychmiast wyjętym z tostera*. Co prawda ponoć na samym dnie był nieco rzadszy i bardziej przystępny, ale to i tak kiepsko (bo jakoś do tego trzeba się przekopać). Gdy skończyła go, usłyszałam, że był "aż zbyt wydajny, bo można go tak męczyć i męczyć".
Zgodziła się więc ze mną, że bardzo to niefunkcjonalne i w każdym przypadku nerkowcowość i daktylowość uciekają - szkoda. Co więcej, dodała, że smaczne to jednorazowo, bo już jest, ale żadna z nas nie wie, kto by chciał to kupić - ani to smaku jakiegoś konkretnego nie ma, ani do niczego przez konsystencję się nie nadaje.
Obstawiam, że konsystencję zawalił cukier z daktyli. Np. czekolada słodzona nim też się prawie nie rozpuszcza.
*Czuję, że w daniach na ciepło, podgrzany może współpracowałby nieco lepiej.


ocena: sam 4/10; na waflu 5/10 (sam efekt, odcinam się od tego, jaki to wariant miał być); ogół: 5/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 25 zł (za 130g; dostałam)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: orzechy nerkowca 67%, cukier daktylowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, cynamon

środa, 13 lipca 2022

Zotter Date & Cashew ciemna 100 % z kremem z daktyli i nugatem z orzechów nerkowca

Choć zazwyczaj wolę zostawiać najlepsze na koniec, gdy tylko zaopatrzyłam się w kilka nowych Zotterów, dwa-trzy tak mnie ciekawiły, że nie miałam zamiaru kazać im czekać za długo. Wprawdzie nie miałam wielkich wyobrażeń, ani tak do nadziewańców mi się nie spieszyło, ale... chciałam raz, że zjeść je jak najświeższe, a dwa... skonfrontować wyobrażenie z rzeczywistością. Otóż nadzienie z daktyli i nerkowców brzmiało jak bajka. Ulubione orzechy, jedne z ulubionych suszonych owoców... Jako wnętrze ciemnej czekolady. Co mogło pójść nie tak? Na starcie - czekolada to setka. A te nie są zbytnio w moim guście. I choć rozumiem, że to dla przełamania słodyczy etc., to jednak i tak mnie to nie przekonywało. Setki są za specyficzne do nadzień, niezbyt mi się to podobało... Chciałam więc potencjalne rozczarowanie, ględzenie "a mogło być tak pięknie" mieć już za sobą. Oczywiście dopuszczałam też miłą niespodziankę, ale sęk w tym, że nie wiedziałam, z czym się zetknę, aż nie zjem.


Zotter Date & Cashew to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao nadziewana 33% kremem z daktyli i 18% nugatem / praliną z orzechów nerkowca, słodzonym syropem daktylowym; wegańska.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach daktyli obramowanych dosadnym, gorzko kawowym splotem nut kakao o dość mocnym stopniu palenia. Pojawił się dym i chlebowy wątek, kojarzący się z pumperniklem. A jednak i słodyczy było sporo. Poniekąd wypływała z daktyli, przywodząc na myśl... zdrowy karmel zrobiony właśnie z nich. Goryczka też się i z nim, i z daktylami wiązała, kojarząc mi się z melasą. Same daktyle pod wpływem tego wszystkiego nabrały dziwnie poważnego, charakternego wydźwięku. Jakbym wąchała owoce, które same w sobie pachną ciemną czekoladą i kawą albo czekoladowo-kawowo-karmelowe ciasto na bazie daktyli - takie to wszystko spójne było!
Wydaje mi się, że daktyle wyraźniej czułam, wąchając spód, natomiast wierzch był jakby bardziej czekoladowo wygładzony (co ma sens, biorąc pod uwagę grubą warstwę czekolady na wierzchu).
Doszukałam się lekkiej maślaności, która umocniła się po podziale. Wtedy również wyraźniej poczułam słodkie, suszone, ale soczyste daktyle. Te po podziale przedstawiły się już jako słodziuteńkie.

Tabliczka już w dotyku była konkretna, a przy łamaniu zdrowo i głośno trzaskała z racji bardzo grubej warstwy na wierzchu. Nadzienia okazały się plastyczno-miękkawe, ale wciąż konkretne, zwarte. Daktylowe (górne) z ochotą się przy tym wyciskało, wyglądając na rzadki (jak na taki produkt), lepko-ciastowy surowy baton. Znajdujący się na dole nugat cechowała masywność, nawet twardawość. Wyglądał na zbity i raczej suchawy.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Wydała mi się klejąco-oleista i idealnie gładka. Tłusta, dość ciężkawa i leniwie, acz bezproblemowo odsłaniająca nadzienia.
Te rozpływały się mniej więcej w tym samym czasie, jednak orzechowe robiło to spójniej z czekoladą i spokojniej, a daktylowe szybciej się wyciskało. Wtedy potrzebowało dosłownie chwili, by się rozkręcić (podczas gdy reszta cały czas gładko się rozpływała), a w końcu prezentowało swoją specyfikę.
Nugat podkręcał w czekoladzie kremowość, dodał jej tłustości. Okazał się pudrowy, przez co nie od razu obalał pierwsze wrażenie suchości. W istocie jednak był maślany (i to wyraźnie w orzechowym sensie), mięknący w sprężysty sposób. Był prawie idealnie gładki (bez drobinek orzechów). Mieszając się z soczystszym kremem daktylowym, bardziej kojarzył się z gładką pastą 100 % z nerkowców niż nugatem.
Daktylowy krem w zasadzie od początku przyjemnie miękł razem z resztą. Po paru chwilach zmieniał się w miękką, rzadko-soczystą papkę, jakby to było... bardzo soczyste, "ciastowo" mokre wnętrze rozpływających się daktyli świeżych (kiedyś pisałam o takich na Instagramie), ewentualnie suszonych wilgotnych (jak np. Alesto). W tej części znalazło się sporo mikroskopijnych skórek daktyli i nawet pojedyncze (dosłownie dwa-trzy) kawałeczki daktyli - te były twardsze, aż chrupiące. Gdyby nie one, upierałabym się, że tę warstwę tworzy wnętrze surowych świeżych daktyli.
Nadzienia w połączeniu odlegle trochę kojarzyły się z miękkim i ciastowym kremem-smarowidłem orzechowym w czekoladowym wariancie. Wszystko było takie... spójnie kremowo-maziste. 
Odrobinka czekolady zostawała jeszcze, by cały ten występ zakończyć, znikając jako ostatnia.

W smaku czekolada przywitała się gorzkością dymu i paloną kawą. Zahaczyła o nieco chlebową nutę mocno palonego pumpernikla. W kompozycji nie wyszła wyraźnie setkowo (obstawiałabym 90%), zwłaszcza że pojawiła się w niej lekko maślana w orzechowym sensie nutka. Kawa zahaczyła o nieco soczystą ziemię, a całość z czasem upuściła lekki kwasek.
Dopiero próbując czekoladę osobno czuć, że to setka o mocno dymnym, kwaśno-gorzkim smaku, który oprócz dymu serwuje kawę i cytrusy (powiedziałabym, że dużo tam kakao z Peru).

Drobny kwasek obudził wnętrze. Poczułam daktylowy strzał słodyczy silnej, ale szlachetnej i charakternej. To daktyle pełne swojego smaku, bardzo dobrej jakości. Czuć ich do granic możliwości wysoką słodycz, ale wyszła niczym daktylowy karmel czy daktyl smakujący sam w sobie czekoladą. 

Po paru chwilach ich słodycz próbowała poskromić maślana nuta. Opłynęła nieco słodycz, ugłaskała ją. Trochę jej się udało, zrobiło się delikatniej i aż naturalnie... mlecznie? Z czasem orzechy nerkowca także jako one same się odezwały. Bardzo delikatnie, ale jednak. Wydały mi się dziwnie słodziuteńkie. Słodycz ogólna zaczęła trochę męczyć. W pewnej chwili przez sekundę czy dwie, słodycz odebrałam jako aż mało daktylową, a bardziej czysto cukrowo-wodnistą (?... a jednak czasem tak odbieram też same daktyle). 

Całkiem sporo słodyczy wydawało się płynąć właśnie też z nugatu. Okazało się, iż także on ma lekko karmelowo-daktylowe echo. Orzechowe nadzienie spróbowane osobno istotnie było słodkie, też trochę daktylowo, ale nie powalająco. Upewniłam się jednak co do jego wyrazistej, słodkiej nerkowcowości (jak z past 100% z orzechów).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa czekolada, pozostająca w tle, zadziałała dymem, kawą i kwaskawą nutą. Podsyciła kwasek w nadzieniu daktylowym. 

Poczułam jakby podkwaszony motyw suszonych owoców aż muląco słodkich i... tak słodkich, że aż kwaskawych? Wciąż były soczyste i bardzo, bardzo słodkie, cały czas wyraziste w smak swój własny, co aż mnie zaskoczyło. Pomyślałam o charakternych, niemal czekoladowo-alkoholowych odmiany Daglet Noir (post o nich na Instagramie). Gorzkawość oplatała je i przeszywała. Przez dość długi czas w wyobraźni miałam czekoladowo-kawowe ciasto na bazie daktyli. Daktyle rządziły tą kompozycją (ale jak dobry władca, który decyzje podejmuje z myślą o innych, nie o sobie). A jednak słodycz i tak trochę w gardle się utrzymywała. Nadzienie to spróbowane osobno jawi się jako czysto, daktylowo słodkie-słodziutkie. Lekko soczyste, ale właśnie słodkie. Wszelkich charakterniejszych, palono-kwaskawych nut nabierało w połączeniu z czekoladą.

Ta nie dawała o sobie zapomnieć jako splot gorzkiej kawy i dymu, z echem ziemi w tle. Chwilami, zwłaszcza gdy nadzień było coraz mniej, wydawały mi się kontrastowo mocne, także słodycz czyniąc strasznie wysoką. Mimo to, w swoich kontrastach i zgrzytach, wszystko to... miało "to coś", pewną głębię, coś wciągającego.

Po zjedzeniu czułam się, jakbym zjadła zasładzające, ale wyraziste w smak, soczyste daktyle (suszono-świeże); w tle pobrzmiewała palona, dymno-ziemista gorzkość. W gardle natomiast zarejestrowałam ciepło - nie tyle palenie / drapanie słodyczy, co ciepło, ale właśnie też nią wywołane. Było mi trochę za słodko, ale naturalnie i do przyjęcia. I była leciutka, nieokreślona orzechowość.

Połączenie wyszło cudownie, a że jak zawsze po trochu popróbowałam osobno, upewniłam się, że warstwy czerpią od siebie nawzajem, pomagając sobie, wzajemnie uwypuklając zalety, wydobywając je.
Całość była intrygująca, niecodzienna. Smaczna, ale i trochę męcząca. Byłam w szoku, jak to wszystko się zgrało. Myślałam, że setka nie będzie pasowała do takich nadzień, że okaże się za ciążka, że będą zgrzyty. A jednak wydobyła z daktyli charakter, nadała im "ciemnej" nuty, uszlachetniając je. Obstawiałam, że nerkowce mogą się w tym zagubić, ale one... Były niczym krowa porwana przez tornado - szokujące, dziwne, ale właśnie zwracające uwagę przez niecodzienność zjawiska. A jednak to na tyle "powszechnie zakorzenione", że symbolicznie łatwo o takie skojarzenie.
Myślę, że to jakość składników - np. daktyle były tak dobre jakościowo, tak intensywne, że nie zawsze trafia się na tak daktylowe daktyle paczkowane.
Mało tego, nawet forma była idealna. Przełamawszy, pomyślałam, że przesadzili z grubością wierzchu, a spód wydał mi się za cienki. To jednak miało sens, bo kęs pozostawiony na języku rozpływał się odpowiednio: czekoladowy spód znikał, pozwalając na debiut nadzień - orzechowe spójnie się rozpływało, a daktylowe opływało je, mieszało się z nim; oba zaś opływał jako tło czekoladowy wierzch, zostając jeszcze na sam koniec. Wszystko miało swój czas i miejsce... Jestem pełna podziwu.

Choć mnie była nieco za słodka, z przyjemnością zjadłam całą. Nie była przesłodzona - co to, to nie. Pewnie można by mniej słodzideł użyć (ale może właśnie dzięki syropowi daktylowemu była taka wilgotna? same daktyle wyszły by bardziej sucho?), ale... właśnie - ona była po prostu bardzo daktylowa, przy czym to i tak daktyle poskromione. A ja muszę nadmienić, że mnie obecnie daktyle same w sobie - nawet te najlepsze - bywają za słodkie i nie jestem ich w stanie dużo zjeść. Wyszła na tyle naturalnie, że gdybym miała kiedyś jakąś nadziewaną czekoladę zjeść, mogłaby to być ta.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 485 kcal / 100 g
czy znów kupię: w zasadzie kiedyś może i bym mogła do niej wrócić

Skład: miazga kakaowa, daktyle, orzechy nerkowca, cukier daktylowy, tłuszcz kakaowy, syrop daktylowy, koncentrat soku cytrynowego, lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, cynamon