Kocham Beskid. Obecnie to jedna z moich ulubionych marek czekolad, ale nie jestem bezkrytyczna. Zdarzały się tabliczki, które chwytały mnie mniej. Rozumiem jednak, że mogłam nie być docelowym odbiorcą. I jest to przyczynek do większego tematu czekolad z dodatkami. W góry zawsze takie biorę, z półki niższej niż jem na co dzień. Nie przypadkiem. Po prostu nie widzę sensu w kupowaniu drogich czekolad z dodatkami. Wydając na czekolady, płacę za dobre kakao i jego nuty. W czekoladach z dodatkami zaś to one ściągają najwięcej uwagi. I choć wiem, że dobór odpowiedniego ziarna do danego dodatku też wymaga umiejętności, to tak czy inaczej zawsze chciałabym i tak jak najbardziej wczuć się w bazę, by nic nie zakłócało mi jej odbioru. Stąd do plantacyjnych, z najwyższych półek z dodatkami, jestem sceptyczna. Nie są dla mnie. Beskid jednak pod dodatki ma nieco zwyklejsze bazy. To według mnie bardzo rozsądne posunięcie. Żałuję co prawda, że w przypadku dziś przedstawianej uzwyczajnieniu uległo też doslodzenie, bo cukier trzcinowy zastąpiono białym, ale no trudno. Chociaż... Może niezupełnie? Dalej w składzie tego, czym karmelizowano orzechy, znalazł się bowiem syrop klonowy. Dobrze, że nie dodano go do czekolady, bo obstawiałam, że jak i miód, mnie by w sobie nie rozkochał. A tak nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jednak jako że to Beskid - i tak czegoś dobrego, stąd wybrałam tę tabliczkę na zwieńczenie trasy.
Najważniejszym punktem wycieczki była Mała Wysoka, na którą weszłam żółtym szlakiem z Polskiego Grzebienia. Ależ podobała mi się ta wspinaczka z całkiem niezłą ekspozycją! Weszłam prawie błyskawicznie, a choć nadciągały chmury, gdy znalazłam się na szczycie, trafiłam na lukę i zacne widoki. Nic, tylko obfotografować czekoladę! Potem czekało mnie już tylko zejście do Łysej Polany tą samą drogą.
Po otwarciu poczułam intensywny, soczysty zapach łączący wino i wiśnie. Charakteru nadała im odrobinka ziemi i palone echo. Słodycz stojąca za tym wszystkim wydała mi się prosta, nienachalna. Dodatki ujawniły się tylko, gdy wąchałam spod. Orzechy czuć bardzo delikatnie, lecz naturalnie słodkawe nerkowce, a po nich pistacje były do nazwania. Migdałów trzeba się doszukiwać, ale i one się zaznaczały. Gdy weryfikowałam odczucia w domu, wydaje mi się, że faktycznie gdzieś i namiastka syropu klonowego mogła przemknąć.
Tabliczka wyglądała tak sobie - pojedyncze, przylepione orzechy nie robiły wrażenia. Była twarda i przy łamaniu trzaskała głośno, a ja bałam się, że dodatki zaraz odskoczą. Duże migdały i nerkowce trzymały się jednak nieźle, bo były mocno wlepione w czekoladę. Pistacje zaś z łatwością odskakiwały. Dodatki a to się łamały wraz z czekoladą, a to zostawały w którejś z części. Niektóre nerkowce lekko lśniły, ale ogólnie orzechy nie wyglądały na karmelizowane.
W ustach czekolada rozpływała się wolno i maziście. Była tłusta w maślany sposób, zbita i z czasem soczysta. Dość szybko w przypadku niektórych orzechów rozpuszczała się od nich cieniuteńka, niemal nie do zauważenia warstewka. Miałam wrażenie, jakby odrobinką wodnistego czegoś napędzelkowano dodatki. Nie była to skorupka ani nic z tych rzeczy.
Orzechy raz szybciej, raz wolniej z łatwością odpadały, a ja zostawiałam je - turlające się po ustach - na koniec.
Gryzione po zniknięciu czekolady dodatki zaskoczyły mnie miękkością zupełnie niepodobna do struktury typowo karmelizowanych orzechów. Nawet migdały chyliły się ku miękkości, choć wciąż były najtwardsze. Nerkowce i pistacje zaś bardzo miękkie. Gryząc, nie czuć, by pokrywał je karmel.
W smaku przywitała mnie średnio mocno palona nuta, roznosząca gorzkość. Tuż za nią pojawiła się słodycz.
Niemal natychmiast zabarwił ją delikatny motyw czerwonego wina, wprowadzający soczystość. Zza niego do gorzkości dołączyła odrobinka ziemi.
Słodycz rosła odważnie. Ogólnie przez kontrast do soczystości wydała mi się jaskrawo prosta, wręcz duszna.
W przypadku kęsów z orzechami w pewnej chwili pojawiał się mglisty, dziwny akcent. Raz czy drugi wydał mi się przypalono goryczkowaty, ale jednocześnie słodki. Dosłownie ze dwa razy przy nerkowcach wychyliło się słonawe echo.
Oprócz tego, od niegryzionych orzechów rozchodził się subtelny ich posmak. Najwyraźniej dawały o sobie znać nerkowce, potem pistacje, a na końcu migdały. Ogólnie jednak nie był to silny motyw.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poprzez gorzkość - czasem chyba też ten dziwny posmak się do tego dołożył - wkroczył dym. Paloność jednak trzymała się średniego poziomu.
Soczystość przybrała postać wiśni i czerwonych porzeczek. Chyba tylko czerwonych? Echo wina jakby wsiąkło w ziemię, a i ona złagodniała. Do czerwonych owoców podkradły się jakieś czerwone cytrusy. Mało grejpfrutowy grejpfrut? Albo czerwona pomarańcza?
W kęsach z orzechami nuta cytrusów schodziła na o wiele dalszy plan.
Orzechy gryzione obok czekolady nie robiły wrażenia, bo czekolada miała sporo do powiedzenia. Jednak ona przy nich wydawała się trochę uproszczona (by nie powiedzieć: spłycona). W niektórych orzechach zaś umacniał się dziwny posmak.
Orzechy gryzione na koniec smakowały wyraźniej. Najbardziej intensywnie, najbardziej sobą migdały. Miały neutralny charakter. Założyłabym się, że ich nie karmelizowano ani nie prażono.
Nerkowce też wyszły charakterystycznie słodkawo-maślano, ale przy nich czuć już pewien słodkawo-jakiś posmak - na końcu prawie nie, ale zdarzyło się, że coś mignęło.
Pistacji, acz tylko niektórych, zaś najbardziej trzymało się niedookreślone, trochę odpychające echo. I jakoś soczystość przy nich wyraźniej pobrzmiewała? Czuć ich słodycz, ale też lekką wytrawność nakręconą skorkami.
Orzechy jakoś nieszczególnie łączyły mi się z bazą.
Po zjedzeniu został posmak przede wszystkim danego orzecha, czyli np. nerkowca, migdała czy pistacji, a także soczystej za sprawą czerwonych owoców czekolady. Jej gorzkość przycichła, słodycz tylko trochę osłabła, ale końcowo już dopasowała do kompozycji.
Czekolada podpadła mi tymi orzechami. Niezbyt pasowały; ta otoczka, której prawie nie było niczego dobrego nie wniosła. Było jej za mało, by czuć syrop klonowy czy w ogóle karmelizowanie, a jednocześnie na tyle sporo, by wniosła dziwny posmak. Orzechy niezbyt pasowały do bazy - bardziej smakowała mi bez nich. Zestawienie orzechów zacne, ale co z tego, jak nawet gdyby były dobre, to z nimi wiąże się kolejna wada: znikoma ilość i forma (niektóre za łatwo odpadały). Nie była to integralna kompozycja, a smaczna czekolada z dodatkami jakby dodanymi od niechcenia, bez zgrania.
ocena: 7/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 22 zł (za 80 g; ja dostałam)
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarno kakaowca, cukier, karmelizowane orzechy 10% (pistacje, orzechy nerkowca, migdały, syrop klonowy: naturalny syrop klonowy, cukier trzcinowy; sól), tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.