Po tym, jak kiepska okazała się czekolada U Dziwisza Artystyczna 72 % oraz po tym, jaką traumę wywołała u mnie Domori No Sugar Added 90 % Dark Chocolate Bar Sugar Free zepsuta słodzikami uznałam, że warto się przekonać, jak to czekoladziarnia U Dziwisza poradziła sobie właśnie z erytrytolem. Jak pisałam przy wspomnianej już, wysłali mi ze słodzikami, mimo że o te nie prosiłam, ale jak widać, daję im szansę. A może akurat przypadkiem coś wyszło? A jak nie... to przynajmniej miałabym ją już z głowy i, porównując sobie z Domori, miałam zrobić nieco miejsca w szafce innym tabliczkom. Wolne miejsce za to na pewno dostrzegłam w składzie, przy procentach - ach, jak ja uwielbiam takich mistrzów matematyki od wartości, tłumaczy itp.
U Dziwisza Czekolada Artystyczna Erytrytol ręcznie robiona to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao chuncho z Peru; bez cukru, słodzona słodzikiem: erytrytolem.
Już otwierając poczułam dziwnie czekoladowo-nieczekoladowy zapach. Oczami wyobraźni patrzyłam na ziemię i ciemny chleb, ale... na pierwszy plan, mimo nich, cisnęły się trufle-cukierki i trufle belgijskie. Takie aż ślisko-maślane i oprószone kakao. Zasugerowały chleb posmarowany mdło-tłuszczowym smarowidłem kakaowym. W tle zaś w tym czasie rozgościła się dziwaczna wytrawność fasoli i zielonego groszku cukrowego, w którym kumulowała się zwiewna, rześka słodycz kwiatów. Kwiaty groszku w trakcie degustacji znalazły się niemal na przodzie razem z truflami czekoladowymi.
Na dotyk kremowa, sugestywnie wodnista tabliczka przy łamaniu nieco się kruszyła. Wydawała się delikatna, wyglądała na zbitkę proszku / grudek w tłuszczu, ale całkiem ładnie trzaskała. Już w przekroju jednak straszyła pojedynczymi kryształkami słodziku. Gdy odgryzałam kawałek, wykazywała przeogromną delikatność, aż miękkawość.
W ustach okazała się śliskawo-tłustawa, znikająca błyskawicznie na wodę. A w zasadzie na wodę z domieszką oleju, którego to warstwę jakby pozostawiała na ustach (to wrażenie, realnie prawie nie). Trafiłam też na drobinki kakao i słodziku - pojedyncze, ale jednak.
W smaku przywitała mnie gorzkością zaskakująco wyraźną, ale prostą w przekazie, na którą nałożyła się słodycz.
Mimo iż nie taka bardzo wysoka, miała dojmujący i przenikliwy charakter. Pomyślałam o roztworze czystej słodyczy z wodą. Jakby rozwodniony smak nie oferował przez chwilę nic, prócz słodyczy. Wyszła chłodno, aż trochę jak mięta-bez-smaku-mięty. Jak zwietrzała herbata miętowa-ziołowa, która wystygła? Aż w pewien sposób ostro-gryząco ziołowa.
Gorzkość trochę jej pomogła, serwując dym i... nagle wydobywając z wody zimne masło. Pomyślałam o kartonie... smaku dość nijakim. Roślinnie-papierowo... fasolowym? Mniej więcej w połowie neutralność i gorzkawość zatrzymały się na szczęście w tym dziwnym splocie, przytaczając strasznie maślane, fasolowe brownie. Poczułam motyw trochę chlebowy, odymiony... i znów kojarzący się ze ślisko-tłustym czekoladowym ciastem. Pozwoliło sobie na jakby zassanie wody, by następnie zalał je inny smak.
Oto poczułam mrożone wiśnie - takie aż wodniście-nijakie przez zamrożenie, a po chwili usta zalał mi smak napoju wiśniowego (oki, moje wyobrażenie o takowym, np. o Tymbarkach, bo takich rzeczy nie pijam). Z naciskiem na słowo "napój". Taki z kartonu, rozwodniony i co najwyżej średniej jakości. Napój był to słodki i z czerwonych owoców. Może też czerwonych porzeczek? Wiśnie odegrały dominującą rolę, jednak zaraz zasnuła je chłodno-wilgotna ziemistość i dziwna, wodnista słodycz.
Znów bliżej końca wydała mi się dziwnie przenikliwa. Chłodno przenikliwa. Dym wypuścił trochę... kwiatów? Pomyślałam o kwiatach groszku, jasnych, małych i białych. Może też jakiś przebiśniegach, przebijających się przez śnieg... Kwiatach wystawionych na próbę zimna, które... ulegają? I robią się gorzkawo-stare. Na myśl przyszedł mi odmrożony chleb, który zrobił się kartonowy, wyjałowiony ze smaku. A jednak nagle chwilami (nie przy każdym kęsie!) zasnuwał się aż pikanterią... Ziemi i chili? Jakbym miała do czynienia z duetem wiśnia&chili w jakimś napoju. Całkiem nieźle potrafiło to zapiec w gardle.
Pod koniec właśnie takie stare, aż ostre ze starości (?) orzechy, znowu kartonowość napoju owocowego i goryczkę bliżej nieokreśloną czułam. Goryczkę... słodziku męczącego zimnem słodyczy.
W posmaku został wodnisty napój, napojowość (bardziej niż konkretny owoc), a także słodycz słodziku doprawiona "smakiem wody" i chłodem. Była przenikliwa, wszechobecna. Mimo odrobinki dymu i wiśni, czułam aż neutralność zimnego masła i przymrożonej fasoli / groszku. To było... osobliwe.
Całość... miała ciekawe zapędy, jednak niestety jej ogólna ciekawostkowość nie szła w parze ze smakowitością. Nuty kwiatów groszku czy napoju wiśniowego - gdyby wkomponować je w inne otoczenie mogłyby zachwycać, intrygować, ale z tym chłodem słodziku i dziwnie irytującą (acz wcale nie za wysoką, po prostu jakby odosobnioną) słodyczą męczyły. Smak i struktura wody też aż odpychały. Skojarzenia z przymrożeniem też mi nie pasowały. Lubię pikanterię w ciemnych czekoladach, ale ta z tej, właśnie z tym efektem wyszła nieprzyjemnie. A jednak... wszystko to jest zrozumiałe dla tworu ze słodzikiem. Którego... jak obstawiam, jest więcej niż wypisane 25 %. Swoją drogą, o ile jakieś 30 g cukru (zwłaszcza trzcinowego) w czekoladach 70 % wychodzi ok, tak przy słodziku... ech, słodziki w ogóle mi nie pasują do czekolad.
Chlebowo-maślane nuty kojarzyły się z Artystyczną 72 %, konsystencja była do pewnego stopnia podobna, ale mniej polewowa, a bardziej jak woda, co jest zrozumiałe z racji słodziku. Jak dla mnie zbyt odstręczająca, aż mało czekoladowa w tym wszystkim. Niezjadliwa przez "wodę" i "chłód masła". A jednocześnie jako alternatywa dla czekolad z cukrem, dla osób, które używają słodziki na co dzień, myślę, że nie wyda się wyjątkowo zła, więc... chyba poziom jeden gdy chodzi o jakość i wykonanie w porównaniu do zwykłej.
ocena: 5/10
kupiłam: Sklep U Dziwisza (dostałam; dziękuję)
cena: 17 zł (za 100 g; ja dostałam)
kaloryczność: 515 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: kakao 72 %, erytrytol 25 %