Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: borówki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: borówki. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 sierpnia 2021

Novi Nero Nero 70% Extra Bitter chocolate with blueberries and almonds ciemna 70 % kakao z jagodami i migdałami

 Gdy została mi już ostatnia czekolada tej marki, bardzo się cieszyłam. A jednocześnie było mi trochę smutno, że tę radość czuję. Otóż wybierając czekolady pomyślałam przez chwilę, że może to właśnie ta będzie jedną z lepszych, a jak nie... to że na pewno jest najciekawsza. Wyjątkowo rzadko trafiam bowiem na ciemne z jagodami. Oczywiście od razu przypomniał mi się Lindt Excellence Blueberry Intense, ale samo zrobienie takiego wariantu to jeszcze nie wszystko. Ważne, by go zrobić dobrze. Podlinkowany nie zachwycił mnie, a co do dzisiaj przedstawianej tabliczki miałam złe przeczucia (podyktowane doświadczeniem).

Novi Nero Nero 70% cacao Extra Fondente con Mirtilli E Granella Di Mandorle / Extra Bitter chocolate with blueberries and almonds to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z kawałkami jagód / borówek amerykańskich i migdałów.

Przy rozrywaniu pazłotka, zostałam uderzona intensywnym zapachem jagodowym, który w pełni oddawał galaretki, może landrynki i skojarzył mi się z ciastkami typu Delicje. Czekolady właściwie spod tego nie czuć... chyba że sugestywnie. Dziwnie się przez to czułam. Nie było to bowiem odpychające, tylko że... niejedzeniowo-czekoladowe. Jakbym wąchała galaretki / żelki - sztuczne, ale w ich przypadku mogłoby to być nawet przyjemne. W odniesieniu do czekolady nie.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała, wykazując przy tym twardą kruchość, za którą stało mnóstwo dodatków: sporych kawałków migdałów. Najpierw myślałam, że jagód dali tak mało, że nie mogę ich znaleźć, jednak okazało się, iż trafiłam na sporo, tylko straszliwie podrobionych. Były to kawałki mikroskopijne i dosłownie drobinki, więc nie sposób o choćby "spiłowanie wiórka" czekolady zębami bez nich.
W ustach rozpływała się gładko-ślisko, gdy o samą czekoladę chodzi, w tempie powolnym i z czasem trochę opornie prze dodatki, mimo silnego poczucia tłustej wodnistości. Zwarta, niechętnie wypuszczała z siebie sporo dodatków.
Migdały były chrupiącymi, minimalnie podprażonymi kawałkami, a jagody drobinkami wyczuwalnymi na języku. Kawalątki nieco większe trochę nasiąkały, ale miałam wrażenie, że to przemielone skórki i tyle. Wydaje mi się, że rozlokowano je jakoś głównie na wierzchu czekolady.
Czekolada całościowo była więc przesadnie wypełniona irytującą drobnicą i kawałkami, które po prostu chrupią. Zajmowałam się nimi na koniec (bo tak lubię), ale w trakcie rozpływania się kęsa przeszkadzały mi... bo było ich tyle, że trochę nie wiadomo, co z kęsem robić (ssać czy co?). W ustach przybierało to postać nieprzyjemnego zlepka.

W smaku już od umieszczania kawałka w ustach uderzały perfumowo-galaretkowate jagody. Trochę sztucznawe i nawet w tym urocze. Słodkie, jagódkowe, aż w swej galaretko-żelkowości nieco goryczkowate.

Z czasem czekolada zawalczyła o siebie, serwując nieco gorzkości. Przywiodła na myśl dym, który dosłownie miesza się z niemal namacalnymi, wiszącymi w powietrzu perfumami. Motyw galaretek jagodowych pochodził od aromatów - to pewne. I nawet aż tak nie waliło chemią, tylko... po prostu było smakiem słodyczy nieczekoladowych, prawie zupełnie zabijającym czekoladę.

Szybko zrobiło się słodko, w co wpisywały się i jagody (też borówki amerykańskie?), i po prostu cukier. Czekolada pozwoliła słodyczy na objęcie prowadzenia, sama bazowo stając się głównie maślaną. Maślaność szła w parze z gorzkością, co z czasem zaczął przeszywać smaczek suszonych jagodo-borówek.

Wraz z wyłaniającą się coraz większą ilością drobinek jagód, pojawiał się ich kwaskawy smak suszonych owoców, trudnych do określenia, czy to jagody, czy borówki amerykańskie, czy co. Ich smak wydawał się jakiś bez życia. Były słodkie, w dużej mierze naturalnie, ale też specyficznie kwaskawe i lekko cierpkie. Zdecydowanie przy większych kawałkach podskakiwał cukier.

Migdały wnosiły jedynie delikatną nutkę samych siebie (gdyby wmawiali mi, że to np. laskowce, uwierzyłabym), a tak... jeszcze bardziej rozbijały / rozrzedzały smak czekolady. Gryzione już na koniec okazały się świeżawo-neutralne. Smaczne, ale przez całe to otoczenie, pozbawione charakteru.

Bliżej końca na prowadzenie wracał smak galaretek jagodowych i... cierpkości perfumo-aromatu, jeszcze trzymającego się w miarę naturalnych realiów. Gdy po zniknięciu czekolady dorozgryzałam drobnicę jagód, umocniły naturalny charakter. Migdały jednak niemal zupełnie je zagłuszały takim "podprażono-orzechowym" motywem.

Po zjedzeniu został posmak, a właściwie niesmak perfumowo-landrynkowych jagódek, ale zestawiony z jagodami naturalnymi oraz maślano-cukrowa... baza, w sumie nawet mało czekoladowa. Lekka cierpkość i delikatny kwasek wpisywały się w owoce, nie w kakao, co dziwnie wyszło. Posmak migdałów odstawał. Był, bo był.
Usta z kolei były dość otłuszczone, mimo że ogólnie tłustość aż tak we znaki się nie wdawała.

Całość uważam za mocno przeciętną, a nawet poniżej tej przeciętności. Nie była tragiczna, ale jej smak wyszedł po prostu nie tak, jak czekolada z jagodami powinna smakować. Konsystencja zupełnie mi nie odpowiadała, ale zdaję sobie sprawy, że nie była tragicznie obiektywnie. To po prostu nieprzyjemny zlepek-ulepek. Średniej jakości baza, której prawie nie czuć, z mnóstwem dodatków ledwo zadowalających. To coś, czego nie chcę jeść. Wąchać... w sumie mogłabym, ale nie za długo, bo już pod koniec robienia zdjęć i wstępnych notatek, zapach zaczął chylić się w słodziaśnie mdlącym kierunku. Spoko dla żelek, dla czekolady nie. Poszła dla ojca prawie w całości.


ocena: 4/10
cena: 13,50 zł (za 75g)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, jagody 8% (jagody, cukier), odtłuszczone kakao, migdały 5,5 %, naturalne aromaty

wtorek, 29 września 2020

Vosges Fromage Blanc and Berries biała malinowa z twarożkiem i jagodami / borówkami amerykańskimi

Kiedy poszukując informacji do tej recenzji odkryłam, że "fromage" znaczy po prostu "ser" po francusku, runęła spora część moich poglądów na pewne smaki i część produktów. Zawsze mi się wydawało, że fromage to "jakiś tam twór a'la nasz twarożek - biały ser ze śmietaną" czy coś w tym stylu. Jako że śmietany nie lubię, serków do smarowania nie jem, nigdy też nie widziałam niczego z moich produktów o tym smaku, uznałam, że to kompletnie nie dla mnie. W sumie najbardziej to mi się z tym kojarzyły Lay'sy Fromage, czyli... (wygooglałam) "śmietanowo-cebulowe"? Nie brzmiało to dobrze. Jednak z tego, co wywnioskowałam, fromage i tak w ogólnie sklepowo-konsumenckim pojęciu to takie właśnie "twarożkowe cuś". W odniesieniu do dzisiaj prezentowanej czekolady  rzeczywiście chodzi o jakby twarożek, biały ser ze śmietaną. Dokładnie o tradycyjny francuski Fromage Blanc od mleczarni artystycznej (wow, że w Stanach mają takie rzeczy) Cowgirl Creamery. Ponoć podaje się go zamiennie z jogurtem w różnych owocowych deserach, dodaje się do serników.
Przez wcześniejsze doświadczenia z serowymi tabliczkami Vosges zupełnie nie wpadłam na to, że... czekolada ta ma udawać sernik! A właśnie to zdradziła właścicielka, Katrina, na opakowaniu.
I tu kolejna ciekawa rzecz. Miała to być moja pierwsza biała Vosges. Mimo że z białymi mi nie po drodze, muszę przyznać, że do wariantu smakowego chyba pasuje. Ja wprawdzie nigdy nie lubiłam owoców leśnych / z działki ze śmietaną i cukrem oraz owocowych serników, kochałam je same, ale wiem, że wielu kojarzy się to z dzieciństwem, a i serniki z owocami cieszą się popularnością.

Vosges Fromage Blanc and Berries 36 % Cacao to biała czekolada malinowa z serem białym Fromage Blanc (jako posypka) z owocami leśnymi: jagodami / borówkami amerykańskimi (w kawałkach oraz sproszkowanymi malinami).

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, uderzyła mnie wysoka słodycz i śmietanka. Zaraz po nich sunęła lekka owocowa rześkość, wpisująca się w słodycz i jednocześnie podsycająca kwasek. Wydało mi się to lekko duszne: za sprawą mleka w proszku i naturalnie-pudrowych owoców. Maliny dominowały. Kiedy wąchałam spód z posypką z kolei... wyraźnie czułam śmietankowy twarożek. Po poprzełamywaniu i w trakcie jedzenia było bardziej soczyście: owocowo i twarożkowo (taka specyficzna "soczystość" nabiału) właśnie.

To, że ser dodano pod postacią posypki, wprawiło mnie w osłupienie. Szok, pierwsza taka Vosges właściwie w każdej kwestii!
Niestety posypka strasznie się osypywała. Wprawdzie było jej dużo, a kawałki na tyle spore, że nie stanowiło to wielkiego problemu, ale wolałabym lepiej wtopione.
Tabliczka w dotyku wydała mi się tłusto-suchawa i proszkowa.
Przy łamaniu lekko pyknęła ujawniając przekrój pełen drobnych kawałeczków owoców: głównie jagód (obstawiam, że maliny sproszkowano).
W ustach rozpływała się bez ociągania, zmieniając się w gęstawy, miękki krem. Jej tłustość wyszła taka... mleczna, nieprzytłaczająca. Oblepiała usta, choć i wodnistość, w zasadzie bardziej soczystość, przejawiała. Nie była idealnie gładka, a lekko proszkowa.
Grudki twarogowej posypki wykazywały pewną tłustość, ale odebrałam je raczej jako pozytywnie suche. Były twardawe w kontekście zwarto-jędrnym, nie kamiennym. Nasiąkając w ustach, gryzione bliżej końca robiły się trochę sprężyste.
Wyłaniające się kawałki owoców były małe, średnie i drobniutkie, przy czym zdarzyło się sporo porządnych, chrupiąco-trzeszczących (gdy zaczęłam gryźć szybciej), ale też zwartych skórko-farfocli, które przyjemnie nasiąknęły. To głównie jagody, malin chyba wcale. Pestek na pewno nie uświadczyłam (na szczęście). Dodatki zostawiałam bliżej końca i wtedy wszystko grało całkiem fajnie.

W smaku przodowała słodycz i mleko. Ta pierwsza, mimo że od początku wysoka, nie wydała mi się przesadzona. Mignęło mi mleko w proszku, po czym popłynęła bezkresna, słodka mleczność.

Słodka, malinowo-jagodowa nuta szybko zaznaczyła swoją obecność jako delikatna mgiełka w tle. Po chwili owoce zawiązały spółkę ze śmietanką. Maliny zaserwowały minimalnie kwaskawy, soczysty posmak, choć i słodyczy (ich i jagód) nie brakowało. Nie zagłuszyły jednak mlecznej bazy.

Ta okazała się... pełna, niemal śmietankowa. Zaraz zmieniła się w śmietankowy, łagodny serniczek / gęsty, śmietankowy deser czy krem. Dużo w tym mleka i jego łagodności, ale odnotowałam też leciutką sugestię twarogu.
Mieszało się to z maślanością, która też całość wygładzała. Nuty sera, które płynęły od posypki, podczepiły się pod to. To był kwaskawy ser biały... serek śmietankowy albo wręcz śmietanowy. Sernikowo-jogurtowy? Oczywiście w zależności od ułożenia kęsa smak śmietanowego sera pojawiał się albo szybciej i wyraźniej (gdy posypką do dołu), albo bliżej końca, również wyraźnie, ale wtedy już zestawiony ze słodkimi jagodami (posypką do góry).

Owoce pobrzmiewające od początku, w pełni roztoczyły swój smak gdy zaczęły wyłaniać się spod czekolady. Maliny uprzyjemniły słodycz, bo zdawała się w dużej mierze od nich pochodzić. Chwilowo jednak wprowadziły pewien zaduch, jakby miały zrobić się pudrowe. Na szczęście jednak nie zdecydowały się na żaden konkretniejszy krok w tym kierunku, a podsycały twarożkowość, po czym wymieszały się z borówkami amerykańskimi. W nich znalazła się zaskakująco wyraźna odrobinka kwasku. Wyszły zachwycająco autentycznie.

Owoce dominowały zwłaszcza, kiedy wzięłam się za ciamkanie dodatków bliżej końca. Jagody zaserwowały mi 101% swojego słodkiego, wyrazistego smaku. Niektóre smakowały bardziej jak kwaskawo-liofilizowane, inne zaskoczyły, bo... czułam się, jakbym trafiła na świeże owoce. Wtedy też także ser zacnie nasiąkł i rozkręcił się smakowo. Dodał kwasek, ale taki... cudownie twarożkowo-sernikowy, nabiałowy. Kojarzył się z jogurtem, a całościowo - z jogurtem z owocami.

Bliżej końca słodycz troszeczkę zadrapała w gardle, ale nie była aż tak mocno odczuwalna w trakcie jedzenia. Końcówka w kwestii owoców należała do jagód.

Posmak z kolei należał do słodziuteńkiej śmietanki, serko-twarożku i owoców leśnych. Te ostatnie wydały mi się rozmyte i wmieszane w... skojarzenie z sernikiem. Ser pozostawiał dość kwaśny motyw jogurtu / śmietany - nienachalny i w tle, ale sprawiający, że nie ma mowy o przesłodzeniu.

Intrygująca czekolada. Zaskoczyła mnie i formą, i wyglądem, i... w sumie smakiem. Nie przepadam za czekoladami białymi owocowymi, tabliczek z posypką też nie kupuję, jednak ta była ciekawa i uważam ją za wartą uwagi. Była smaczna, co najważniejsze. Oprócz tego cudownie rześka, zarówno dzięki owocom, jak i nabiałowi. Ani trochę nie była ciężka, tłusta, a jej lekką pudrowość da się znieść. W dodatku forma dodatku wyszła nieźle (a taka mogła być tragedią!). Żadnych pestek, wszystko rozpuszczało się i nasiąkało jak trzeba.
Z dużą przyjemnością zjadłam ok. 3 kostki, uprzednio już zobaczywszy tabliczkę po otwarciu odłamując dwie Oldze z livingonmyown (uznałam, że musi spróbować, bo ta wyszła fajnie, w momencie gdy jej trafiło się jakieś baronowe paskudztwo jagodowe z Biedry), a około 3 oddając Mamie ("ogryzki", czyli fragmenty, gdzie twarogu było najmniej - nie miała nic przeciwko śladom zębów). Gdybym nie chciała tego dziwa pokazać bliskim, mogłabym zjeść sama, choć ze wszystkich Vosges jest najmniej moja - to raczej ciekawostka niż czekolada. I podobne zdanie miała Mama: "Dziwna ciekawostka, w sumie fajna, ale... wolałabym nadzienie, a tak? Nie mam jej zupełnie nic do zarzucenia, ale... dziwna, taka nie jak czekolada".


ocena: 8/10
kupiłam: vosgeschocolate.com za czyimś pośrednictwem
cena: 8 $ (za 85g)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa), ser Fromage Blanc, jagody / borówki amerykańskie, liofilizowane maliny

czwartek, 30 lipca 2020

Cachet Bio Organic 57 % Dark Chocolate Forest Fruits ciemna z Tanzanii z owocami leśnymi: malinami, czarnymi porzeczkami, borówkami / jagodami i jeżynami

Lubię czekolady z ciekawymi dodatkami, ale jednocześnie... czekolada z kawałkami czego nie jest moją ulubioną formą. Dziwne? Przyznaję, jestem dziwadłem. To tak, jak to, że lubię fajne nadzienia, a jednocześnie nadziewane czekolady są mi za mało... czekoladowe. Pod to można też podciągnąć to, że uwielbiam owoce leśne, jednak w kwestii czekolad zawsze boję się, że wyjdą kiepsko, np. będą samymi pestkami czy coś. Z racji tego, jak bardzo lubię Cacheta, tę musiałam mieć.

Cachet Bio Organic 57 % Dark Chocolate Forest Fruits to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao z Tanzanii z owocami leśnymi: malinami, czarnymi porzeczkami, borówkami / jagodami i nutą jeżyn.

Gdy tylko rozerwałam sreberko, poczułam bukiet słodkich owoców leśnych spleciony z palonym zapachem orzechów, w których przewiała się delikatna gorzkość. Z owoców wyraźnie czułam dominujące jeżyny i słodkie truskawko-maliny, trochę ogólnie drobnych ciemnych. Na przód wychylała się trochę cukierkowa jeżyna. Ogólnie jednak wydało mi się to cierpko-słodkie i apetyczne.

Tabliczka w dotyku sprawiała wrażenie dość suchej. Przy łamaniu ładnie trzaskała, ujawniając w przekroju ziarnistość i całkiem sporo drobnych kawałków owoców. Niektóre dziwnie połyskiwały, dostrzegłam wiele pestek.
W ustach rozpływała się powoli, ale nie opornie. Odrobinę miękła, po czym zmieniała się w lepki, gęsty i rozlazły krem, zachowujący formę oraz zostawiający leciutko pylisty efekt. Była dość tłusta, raczej gładka i bardzo w tym wszystkim w porządku. Mimo że miałam wrażenie, iż kryje mnóstwo dodatków, nie zrobił się z niej bezsensownie najeżony zlepek.
Spod czekolady wyłaniały się drobinki owoców w ilości ogromnej, ale niestety niezbyt pozytywnie rozumianej, bo ze sporą ilością pestek. Nie były to na szczęście same pestki, a też trochę farfocli.

W smaku od samego początku przywitała mnie cierpkość, należąca do gorzko-palonych orzechów i czarnej, rozgrzanej ziemi oraz trochę przearomatyzowany motyw słodkich owoców leśnych.

Do obu szybko dołączyła palona słodycz, odlegle przywodząca na myśl likier. Likier wręcz cukierkowo-jeżynowy i likier palono-karmelowy. Alkoholowość jednak odchodziła na tło, gdy na języku pojawiały się dodatki.

Ten pierwszy, a więc niemal cukierkowo-jeżynowy mieszał się ze słodkimi owocami: malinami, budzącymi skojarzenie z truskawkami. Było słodziutko, ale nie sztucznie. Nutka ta wydawała się na stałe zmieszana z czekoladą. Oczami wyobraźni widziałam jasne, tłustawe kremy owocowe. Wywołał to lekko pudrowy charakter jeżyn, oraz zgaszony karmel.

Kawałki wchodziły poprzez zaznaczenie swojego kwasku. Oto przodowały kwaskawo-suszone maliny, z czasem przybierające na słodyczy i soczystości. Zaraz pojawiły się słodko-podfermentowane nuty ogólnie owoców leśnych. W pewnym momencie wyraźnie poczułam cierpko-kwaśne czarne porzeczki. Jagódkowo-porzeczkowy miks przewijał się na tle orzechów i ziemi, by następnie kompozycja złagodniała. Wydawało mi się, że w całości pobrzmiewa też truskawka.

Po owocach sama baza wydała mi się bardziej maślana. Wciąż jak orzechy... więc może trochę nugatowa? A że powagi nie odtrąciła, pomyślałam o karmelowym nugacie z orzechów laskowych, który osnuwa gęstym dym. Myślę, że to taki spory udział pestek podkreślił wszelkie goryczki.

Po wszystkim pozostał posmak troszeczkę landrynkowych, ale i naturalnych jeżyn, wzmocniony jagódkowato-truskawkowym, naturalnym miksem owoców. Nie dała o sobie zapomnieć palono-orzechowa, nie za gorzka, nie za słodka czekoladowość. Wyraźnie pobrzmiewał także kwasek owoców.

Całość wyszła pozytywnie. To, że owoce podkręcono, nie ukryło się, ale było tak zrobione, że nie widzę w tym nic złego. Mało tego, uznałam to za przyjemne. Jednocześnie pestki trochę męczyły. To ciekawe, bo mimo wyraźnie wyczuwalnych, kwaskawych owoców, czekolada wcale taka mocno owocowa nie była. Ogólnie uważam ją za wyważoną w każdej kwestii, przystępną i odpowiednio mało słodką.

Może nie powinnam porównywać (bo kompletnie inne warianty, znaczy się: już sam zamysł), ale z jeżynowych Cachetów wolę Blackberry and Ginger.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 9,79 zł
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy , tłuszcz kakaowy, kawałki owoców leśnych 1,50% (malina, czarna porzeczka, borówka czarna), lecytyna sojowa, naturalny aromat jeżyny

czwartek, 16 stycznia 2020

Roshen Blueberry Nougat mleczna z nugatem jagodowym

"Jagodowy nugat" brzmi według mnie dziwnie, bo nugat od razu kojarzy mi się z czymś orzechowym. W Wikipedii o nugacie przeczytamy: "Rodzaj deseru, składającego się z masy z syropu gotowanego z miodem, wymieszanej z siekanymi orzechami lub migdałami oraz pianą ubitą z białek". Logiczna byłaby więc mieszanka orzechów i jagód, ale nie - w Roshen są tylko owoce. Tak sobie dywagując nad tabliczką zorientowałam się, że nadzienia tej serii są właśnie nugatami - tylko czy z prawdziwego zdarzenia? Ja się nie znam, a składy... Widzę tylko, że kiepskich składników sporo, a tytułowych dodatków śmiesznie mało. Donikąd mnie to nie doprowadziło, więc jedyny posiadany owocowy smak wybrałam na "środkowy" - bo nie wiedziałam, czego się spodziewać.


Roshen Blueberry Nougat Milk Chocolate to czekolada mleczna o zawartości  34 % kakao nadziewana nugatem jagodowym.

Od chwili otwarcia nad tabliczką unosiła się intensywna mieszanka słodkich jagód z soczystą kwasowością oraz cukrowo-mlecznej czekolady. Miało to dziecięcy, cukierkowy wydźwięk. Przerysowane, ale w sumie tylko częściowo sztucznie.

Lepko-tłusta, ale nie uleko-topiąca się tabliczka wydała mi się konkretna, ale już przy łamaniu wyszło, że się myliłam. O ile czekolada - normalka, z racji grubości w miarę twardawa, tak środek... Rwał się bardziej niż wersja orzechowa. Cechowała go silna miękkość i plastyczność. Można go z łatwością formować w kulki, choć znacząco się lepił.
W ustach tłusta czekolada rozpływała się na mazisto-zalepiający, gładko-gęsty krem, a nadzienie wyciskało się spod niej bardzo szybko. Rozpuszczało się trochę w soczysty sposób, ale w dużej mierze zalegało jako lepiące się grudko-kulki z pianki (?). Odebrałam je jako rozrzedzono-roztrzepane i trochę jak rozpuszczalna guma do żucia, trochę scukrzone.

W smaku czekolada uderzała harmonią mleka i cukru, co miało niemal dziecięcy wydźwięk. Intensywna i wręcz błoga, szybko zyskała cukierkowy posmak (przesiąkła nadzieniem), który przełożył się na skojarzenie z kulkami / jajkami, czekoladkami itp. z bladoróżowym nadzieniem.

To poprzez cukierkowość, lekką pudrowość do gry zakradało się nadzienie. Dość szybko tchnęło nutę jagód, by następnie podkreślić cukierkowo-jagodowy motyw. Słodziaśne jagódki były nakręcane przez lekką, cukierkową kwaśność. Ta w pewnej chwili mignęła mi cytryną, owocowymi landrynkami i gumami rozpuszczalnymi (normalnie Mamba w czekoladzie) niereprezentującymi konkretnych owoców. Mniej więcej w połowie pomyślałam o lodach wodnych o smaku jagód lub owoców leśnych - to skojarzenie było najsilniejsze (mało intensywna wersja Kolorków?). Nadzienie było więc lekko soczyste w sposób słodko-kwaśny i owocowy, ale...poprzez te cukierkowość / pudrowość...

Równie znacząco pudrowo-piankowo-mleczne. Mleko wydało mi się tu stłamszone, ale wyraźne. Zabarwione cukrowo-cukierkowym smakiem, który jednak nie był wściekle napastliwy. Nieprzyjemnie chemiczny, ale nie aż tak gryzący. Cukierkowo-jagodowe mleko? Jagodowo-cukierkowy Milky Way?

Otoczony cukrowo słodką, mleczną, ale schodzącą na daleki plan czekoladą, nugat prawie zupełnie ją zagłuszał, acz robił to na spokojnie, bez kontrastu czy przepaści.

Po wszystkim pozostał "słodki kwasek" jagódkowych lodów / gumo-cukierków, ewidentnie podkręcona soczystość, chemiczna cukierkowość i po prostu przesłodzenie. To ostatnie brało się bardziej z tej mlecznej, czekoladkowej wręcz części.

Nie mogę powiedzieć, by mi to smakowało, jednak tabliczkę uważam za bardziej zgraną niż orzechowa. Ok, u mnie nadzienie nugatowe na starcie wygrywa z owocowym, ale o ile sztuczna cukierkowość ni jak nie pasuje do orzecha (orzechowa guma balonowa?), tak z jagodowym smakiem była spójniejsza. Wciąż przecukrzona i odpychająca, piankowa, ale... ot. Mleczny, jagódkowy Milky Way? Taak, myślę, że to znajdzie amatorów.
Mi jednak ta roztrzepana, lepiszcza piankowość i cukier, a także fakt, iż czekolada straciła na znaczeniu, bardzo przeszkadzały. Jakbym jadła jagodowe lody wodne w formie Milky Waya? Miękko-ciągnące, wręcz gumiaste nadzienie też uważam za jedne z gorszych, na jakie można trafić. Odruch wymiotny już po kęsie (a zmusiłam się do dwóch).
Reszta trafiła do Mamy, która wprawdzie przyznała, że "rzeczywiście już trochę pod gumę podchodzi", ale... i tak jej smakowała. "Nie taka słodka. Tak te owoce, soczysty, rześki kwasek tak fajnie wszystko przełamał, bardzo smaczna." Później jej entuzjazm trochę osłabł, ale odebrała ją znacznie lepiej ode mnie.


ocena: 1/10
kupiłam: internet
cena: 2,99 zł (za 90g)
kaloryczność: 470 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: nugat jagodowy (syrop, cukier, olej palmowy, serwatka w proszku, białka jaj w proszku, substancja utrzymująca wilgoć: syrop sorbitolowy; zagęszczony sok jagodowy 1%, mleko odtłuszczone w proszku, aromat, barwniki: E163, E132; regulatory kwasowości: E296, E330, E297; lecytyna sojowa), cukier, tłuszcz kakaowe, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, emulgatory: lecytyna sojowa, E476; aromat waniliowy.

wtorek, 29 października 2019

Freihofer Gourmet Gefullte Schoko Tafelchen Blaubeer-Cassis biała z nadzieniem z jagód i czarnych porzeczek, udekorowana suszonymi jagodami

Do tej czekoladko-czekolady nie mogłam się zmobilizować. Kupiłam, bo w złym humorze kupowałam całą serię, a także dlatego, że jakoś w miarę miło skojarzyła mi się z Mount momami / Exquisit Duet Chocolate white with yogurt & forest fruits. Co więcej, w czym by nie był krem z czarnych porzeczek, wydaje mi się atrakcyjny. Niestety jednak po drodze trafiła mi się niesatysfakcjonująca Zotter Nashido Currant / Johannisbeer, po której zaczęło mi się to widzieć... nie najlepiej. Jakoś jednak w końcu otworzyłam, bo akurat przyjechał tata, który to lubi białą czekoladę i słodycze, które można tak szybko wrzucić do ust i pogryźć.

Freihofer Gourmet Gefullte Schoko Tafelchen Blaubeer-Cassis to biała czekolada z nadzieniem z borówek amerykańskich / jagód i czarnych porzeczek (26%), udekorowana suszonymi jagodami (2%).

Po otwarciu poczułam intensywny, tylko trochę podkręcony, zapach jagód: od świeżych i słodkich, przez kwaskawe suszone po słodziuteńko-konfiturowate. Zaznaczyły się na wyrazistej śmietance.

Czekoladki okazały się zaskakująco twardawe. Warstwa czekolady była gruba i właśnie twarda w stosunku do nadzienia, będącego rzadkim żelem. Tak ogółem jednak uginała się przy krojeniu czy gryzieniu. Nadzienia o strukturze zglutowanego dżemo-żelu, który bardzo się ciągnął i lepił nie pożałowano. Niegładki, z mikroskopijnymi drobinkami, nie był zbyt spójny z czekoladą.
W ustach czekolada rozpływała się powoli z racji gęstości i zbitości. Przypominała tym samym grudkę masła, choć nie była tak bardzo tłusta, a nawet w pewien sposób suchawa. Trochę podchodziła pod plastik, gładki i pozostawiający smugi jak niektóre ciemne.
Szybko ujawniała wnętrze, które początkowo w ustach zachowywało pewną zwartość, po czym prędko rozpływało się. Niby jak sok... ale właśnie soczystości mu brak. To taka żelowa konfitura z cukru, zagęszczonego owocami (a nie odwrotnie).
Suszone jagody z kolei początkowo to suche trupy, potem nieco miękły i upuszczały soczystość, ale bez szału.

W smaku sama czekolada zaserwowała sporo słodyczy, ale jej bazą okazał się duszno-ciężki smak masła i mleka. To drugie pobrzmiewało mlekiem w proszku. Taka przeciętna, nie mocno słodka, biała czekolada. Bez wyrazu, ale i bez wielkich wad.

Nadzienie podbijało słodycz. To przede wszystkim słodycz cukierkowo-sztuczna i cukrowa. Dopiero po tym czułam słodkie jagody... a właściwie jagodowy dżem / konfiturę. Z czasem, gdy nadzienie zaczynało już odlepiać się od czekolady i rozpuszczać, upuściło odrobinkę kwasku owoców. Jagódkowato-cytrusowych. Czarnej porzeczki prawie nie czułam (odległa namiastka równie dobrze mogła być wyimaginowana). Kwasek szybko zanikał w ogólnej słodyczy.

Suszone jagody nawet nie próbowały o niego zawalczyć, ponieważ same były głównie słodkie. W ich przypadku to jednak nie wada, gdyż reprezentowały słodycz czysto owocową.

Słodycz wpisała się w konwencję dusznego smaku bez wyrazu, bo i ona była dziwnie mdła. Silna i irytująca, niezbyt spójnie mieszająca się pod koniec z mdłym masłem i mlekiem.

W posmaku pozostały jagody suszone i cukrowo-cukierkowo-konfiturowe, maślano-mleczna czekolada i poczucie przesłodzenia... dziwnie sztucznego.

Całość wyszła bez wyrazu, nudno. Nijaka biała czekolada i tylko tyle że słodkie nadzienie, słodka posypka... Owszem, czuć jagody, ale czarna porzeczka umknęła zupełnie.
Jestem pewna, że gdyby zamiast suszonych jagód, dodali suszone czarne porzeczki, całość nabrałaby charakteru. Szkoda też, że cukrem i syropem g-f prawie do zera osłabili soczystość.
Bałam się, że z racji porzeczki i potencjalnego podkręcania cytryną może wyjść zbyt kontrastowo cukrowo-kwaśno, a wyszło... nawet nie tyle cukrowo, co sztucznie-słodko i nijako, ciężko. To zdecydowanie najgorsza propozycja z serii, choć jednocześnie nie było w niej nic szczególnie odrzucającego. Zjadłam jedną czekoladkę, ale nie trafiając na nic ciekawego, a już zwłaszcza na porzeczki, a tylko na irytującą sztucznie-cukierkową słodycz i maślaną ciężkość, oddałam Mamie. Bez specjalnego obrzydzenia, bez jakichkolwiek uczuć. Gdyby nie obiecywali porzeczki, 6 bym dała (choć gdyby nie porzeczka, nie kupiłabym).
Mamie smakowały (te ponad 100 gramów, jakie jej wpadły w moment zjadła na raz - ja bym chyba padła, mimo że też lubię zjeść sobie 100g czekolady - jednak nie takiej!), ale to bo ona uwielbia wszelkie słodkie, jagodowe rzeczy (np. odkąd weszła, mogłaby dzień w dzień jeść Jogobellę Panna Cottę jagodową). Przyznała mi rację, że środek mógłby być wyrazistszy w smak owoców oraz, że czarnej porzeczki nie czuć. Uznała, że z porzeczką "to w ogóle mogłoby być pyszne".


ocena: 5/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 115g)
kaloryczność: 470 kcal / 100 g; 1 sztuka (ok. 10g) - 45 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, przecier z borówek amerykańskich 7%, substancja utrzymująca wilgoć: gliceryna; przecier z czarnych porzeczek 3%, suszone jagody, lecytyna sojowa, aromat, regulatory kwasowości (kwas cytrynowy, cytryniany sodu), substancja żelująca: pektyny

czwartek, 26 września 2019

Schogetten Yoghurt-Blueberry-Muesli mleczna z jogurtowym nadzieniem z borówkami, musli i płatkami kukurydzianymi

Przy Lindcie Lindor Hazelnut Chocolate wspomniałam, że czekolady Schogetten bojkotuję głównie ze względu na formę. Może jeden czy dwa smaki (ciemną i jeszcze przed blogiem... kokosową?) lata temu próbowałam, ale ogólnie nie sądzę, by reprezentowały jakość wartą uwagi. Stało się tak jednak, że dwie nowości (w chwili kupowania, nie recenzowania) nabyłam (z zamysłem, że i tak trafią do Mamy). Za tę miałam się zabrać w okolicach Lindt Hello Frozen Yoghurt (smaki postrzegałam jako dość podobne), ale życie i data ważności sprawiły, że stało się inaczej, a tabliczka... trochę sobie poczekała.

Schogetten Yoghurt-Blueberry-Muesli to mleczna czekolada z 34 % nadzieniem jogurtowym z borówkami amerykańskimi / jagodami, musli i płatkami kukurydzianymi.


Po otwarciu poczułam intensywną woń słodkich jagódek-borówek, wkomponowanych waniliowato-słodkie, czekoladowe otoczenie i z wyraźną kwaśnością. Należała zarówno do owoców, jak i jogurtu / nabiału, który zalatywał proszkowością.

Już w dotyku szarawa tabliczka była strasznie tłusta, prawie topiąca się w dłoniach. Nadzienie odebrałam jako "zbitkę" to znaczy zrobione z grudek proszku z mikroskopijnymi dodatkami w tłuszczu.
W ustach gruba czekolada rozpływała się szybko, niemal natychmiast mięknąc i zalepiając. Cechowała ją kremowość i tłustość. Szybko odsłaniała równie tłuste, ale bardziej obleśne nadzienie.
Również wydało mi się w pewien sposób gładkie, tak trochę oleiście, tłuste, ale... rzadkawe i jakby ten tłuszcz zlepiał proszek. Ulepkowate i dziwne. Szybko ujawniało twardo-chrupiące drobinki płatków i mikroskopijne owoce, które w sumie się kamuflowały (w ciemno nie powiedziałabym, że jakieś tam są, acz mogłam na taką kostkę trafić).

W smaku czekolada przytłoczyła mnie za silną, ale jeszcze nie cukrową słodyczą i ogromem mleka. Najpierw to ona dominowała, jednak już po chwili przebił się kwasek, a mleko wyszło na pierwszy plan.

Oto nadzienie... zaserwowało głównie smak starego mleka / śmietany w proszku - bardziej właśnie tej sztucznej, nieprzyjemnej proszkowości i bezsmaku w zasadzie niż samej mleczności. Pobrzmiewała w tym margaryna, podkreślająca nieprzyjemną proszkowość. Jogurt wchodził pomiędzy to kwaśnością. Wyraźnie go czułam, kwasek rozproszył słodycz i sprawił, że nie było mowy o przecukrzeniu, ale uwydatnił kiepski, tani smak nadzienia.

Kwaśność była też trochę owocowa... Czy jagodowa? Chyba bardziej cytrynowa.

Chrupiące drobinki w smaku bez problemu się przebiły. Wniosły zbożową goryczkę, niektóre lekko przypaloną nutę. Płatki kukurydziane wyróżniły się, ale było ich naprawdę malutko. Wszystkie te drobinki zalatywały stetryczeniem / kartonem.

Kwaśność i smak mleka w proszku kończyły to wraz z silną słodyczą, stojącą jednak jakby obok.

W posmaku pozostał złożony kwas: podkręcono-sztucznawy, jogurtowy i owocowy, przesłodzenie i smak kiepskich składników mleczno-tłuszczowych. Goryczka zbóż też wyszła tu tanio i nieprzyjemnie. Ukoronowaniem była chemia.

Po kostce się skrzywiłam i nie miałam ochoty ani przez sekundę więcej w życiu mieć do czynienia z tym podłym smakiem starego mleka / śmietany w proszku, wymieszanego z kwachem, sztucznością i posmakiem margaryny. To nic, że kwaśność była rzeczywiście jogurtowo-owocowawa... coś tu nie grało. Nadzienie tragiczne, z kiepskimi dodatkami (jagód jakby brak, płatki niskiej jakości), a sama czekolada przeciętna i głównie cukrowa. Gdyby smakowała, jak pachniała... A to nie, musiała się "popisać". Prawie tak zła, jak Chateau Ce'Real Snack-Schokolade Milch + Cerealien.


ocena: 3/10
kupiłam: Jubilat
cena: ok. 3 zł
kaloryczność: 557 kcal / 100 g; 1 sztuka (ok. 10g) - 49 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, tłuszcz palmowy, śmietana w proszku, pełne mleko w proszku, jogurt  z odtłuszczone mleka w proszku 6,3%, miazga kakaowa, dekstroza, laktoza, tłuszcz mleczny, kukurydza 0,5%, amarantus 0,3%, mąka ryżowa 0,3%, borówki 0,2%, naturalne aromaty, lecytyna sojowa, skrobia pszenna, ekstrakt wanilii, sól, jęczmienna mąka słodowa, regulator kwasowości (kwas cytrynowy), ekstrakt słodu jęczmiennego

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Roshen 56 % Dark Chocolate with Blueberries and Cookies ciemna z borówkami i ciastkami

Zazwyczaj omijam rzeczy z borówkami amerykańskimi, bo są mi za słodkie. Te owoce nawet solo nie robią na mnie wrażenia, ale zdarza się, że spojrzę na jakiś produkt i powiem: o, tutaj rzeczywiście pasują! Zobaczywszy ciastka Tivoli Delicious Cookies Exclusive Blueberry & Coconut od razu pomyślałam, że to właśnie świetne połączenie. Mniejsza o to, jak wyszły, ale właśnie ciastka z jagodami brzmią fajnie (pomijam, że jestem nieciastkowa - omawiam pomysły). Po paru czekoladach Roshen mam do marki tej obojętny stosunek, ale tak się złożyło, że czekała mnie ostatnia tabliczka. Liczyłam, że akurat będzie smaczna - te ukraińskie czekolady wydają mi się właśnie dobre pod dodatki. Jako że są raczej delikatne - pod delikatne dodatki jak znalazł! Chyba.


Roshen Premium Quality Delicious True Dark Chocolate 56 % with Blueberries and Cookies to ciemna czekolada o zawartości 56 % kakao z borówkami amerykańskimi (jagodami?) i ciasteczkami.

Gdy tylko zabrałam się za sreberko, a już w ogóle po przełamaniu czekolady i zbliżeniu się, poczułam zapach galaretkowato-jagodowy. Był bardzo wyrazisty, słodki i soczysty. Połączył naturalność i taką nutę "podsłodzenia" (kandyzowania / galaretkowości itd.), dając w sumie przyjemny efekt. Osnuwało go maślano-czekoladowe, niestety nieco tanie, tło.

Tabliczka okazała się bardzo twarda, acz trzaskała, jakby była pusta. W dotyku tłusta, z racji dodatków wydała mi się krucha.
W ustach rozpływała się powoli, ale bez oporu. Maślano-zbity kawałek chętnie opływał falami soczystości i tłustawości, pozostawiając na podniebieniu i języku nielepiące smugi.
Ciastek było o wiele, wiele więcej niż jagód.
Okrągłe ciastka wydały mi się chrupiące jedynie w trakcie robienia kęsa, bo tak to przyjemnie rozpływały się wraz z czekoladą. Pomogło im napowietrzono-pustawe wnętrze, mimo którego zachowały pewną tłustawość (nie były leciutkie). Tak je wtopiono, że nie dało się ich wyskubać. Wydaje mi się, że to w dużej mierze nie kulki, a połówki (dzięki czemu tak łatwo nasiąkają).
Jagody... rozczarowały mnie, bo okazały się podcukrzonym tworem początkowo nijakim, po czasie nasiąkającym i mięknącym. Gdy twardszy, cukrowy wierzch się rozpuścił, w ustach pozostawały całe owoce, które... wydały mi się jakieś użelkowione, lepiły się do zębów, odznaczając się przy tym pewną jędrnością. Odebrano im soczystość. Jedynie pesteczki i skórki przypominały, że to prawdziwe, całe owoce.

W smaku czuć wyrównaną cukrową słodycz i paloną gorzkawość kakao. W pierwszą szybko wmieszała się leciuteńka jagodowa nutka, ciągnąca za sobą bardziej waniliowato-maślany smak.

Mówienie o gorzkości byłoby nadużyciem, ponieważ gorzkawość wyszła niezwykle łagodnie. Wytrawny smak kakao cechowała głównie paloność, przy czym kojarzyła się ona z delikatną, czarną kawą. Odrobinę cierpki aspekt pobrzmiewał między nią, a jagodową nutą. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cierpkość borówek wyłoniła się, by zaraz utonąć w cukrowo-palonej mieszaninie. Wyłapałam tu coś nieco bombonierkowego, ale nie tak w jednoznacznie negatywnym znaczeniu.

Wtedy właśnie dodatki zaczęły wyraźniej wyłaniać się spod czekolady. Rozgryzałam je blisko końca, by nie powiedzieć, że prawie na sam koniec.
Borówki w pierwszej chwili podbijały cukrowość. Słodycz więc rosła, ale zaraz jagody zrównywały się z czekoladą. Z jej palonym klimatem przyjemnie wyszła ich suszkowatość, choć była znikoma. Owoce okazały się raczej mocno podsłodzone, jakby ktoś próbował przerobić je na galaretkę (z powodzeniem). Dosłownie dwa czy trzy razy poczułam satysfakcjonująco jagodowy, naturalny smak tego owocu.

Ciastka również wpisały się w ciepły wydźwięk (paloność / pieczoność). One jednak prawie nic nie wniosły (jakbym już musiała coś o nich napisać, to widziały mi się jakoś herbatnikowo-biszkoptowo). Sprawiały głównie, że czekolada wydawała się jeszcze bardziej neutralna i maślana, łagodna. Łączyły to z kawową nutą. Na debiut decydowały się dopiero wsparte przez dominujące jagody. Wtedy jednak wychodziła i nuta taniości.

Pod koniec delikatna, maślana czekolada z kawowo-palonym charakterem podporządkowała się cukrowym jagodom, ciastka trochę rozmyły smak... Było delikatnie, cukrowo, a jednak całość w pewien sposób wydała mi się wyciszona. Z przesłodzenia i z wyrazistszego smaku.

Po zjedzeniu było jak to po słodko-maślanej, ale ciemnej czekoladzie, z posmakiem cukrowo-galaretkowatych jagódek. Tonacja kawowo-maślana, bez gorzkości, a jednak nie do końca ulepkowata i z "taniawą" wytrawnością.

Całość była niczym maślane ciastka z jagodami wcinane do delikatnej kawy przez wymalowane paniusie. Bombonierkowe spotkanie na ploteczki? Słodko, niedziecinnie, ale i bez pazurka. Niby wytrawnie, ale z groźbą, że gdzieś tam pewna tandeta się wkradła.
To wciąż smaczna kompozycja, tylko... bez charakteru. Wolałabym, gdyby to ciastka były maślane, a nie czekolada. Ciastka wyszły bowiem nijako (i w dodatku za dużo ich), a czekolada nazbyt maślanie. Gdyby zaś zrobić ją ciemniejszą... A z jagodami to miałam taki problem, że byłyby fajne, gdyby nie to, że je tak zacukrzyli.
Całkiem spoko, ale bez ochów i achów.
Przypomniała mi Lindt Excellence Blueberry Intense - ciastka chyba wydają mi się lepszym towarzyszem dla jagód, jak i dodanie całych owoców lepszym pomysłem, jednak... Niestety, Roshen ogólnie nawalił jakością (choć owocowe kawałki Lindta też nie były idealne).


 ocena: 7/10
kupiłam: odkupiłam od osoby prywatnej
cena: 5 zł (za 90 g)
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kawałki herbatników 8% (masa jajeczna, mąka pszenna, cukier, proszek do pieczenia, substancje spulchniające: E450i, E500; mąka ryżowa, aromat), jagody 4% (suszone jagody 57%, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, olej słonecznikowy), kakao w proszku, lecytyna sojowa, aromat waniliowy

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Zotter Lingoberries + Peanuts + Salt ciemna 70 % z fistaszkowym nugatem z kawałkami orzeszków, chili i solą oraz kremem z borówki czerwonej (brusznicy) i białej czekolady

Jestem pewna siebie... Do czasu. Do czasu, gdy znajdę się w głupiej sytuacji i nieśmiałość aż mnie paraliżuje. Kontrastowy ze mnie człek, tak jak i trochę kontrastowa wydała mi się dzisiaj przedstawiana tabliczka. Sól i chili, dużo słodyczy w ciemnej otoczce? Brzmiało, jak coś pasujące go do mojego nastroju, gdy mało brakowało, a przez pomyłkę i nieogarnięcie władowałabym się na uroczystość dla wybitnych profesorów i osób z zaproszeniami... Zaproszenia nie mając. Potrzebowałam czymś się w domu poratować przed sczeźnięciem ze wstydu. I wciągnąć się w coś... I znaleźć zajęcie "na potem" (wyszukanie, co to ta brusznica: jak się okazuje, owoc - rzeczywiście podobny do żurawiny - bardzo zdrowa "królowa jesieni").


Zotter Lingoberries + Peanuts + Salt to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z nugatem z orzeszków ziemnych z kawałkami fistaszkowego brittle (orzeszkami w cukrze), chili i solą oraz kremem z kandyzowanej borówki czerwonej (brusznicy) i białej czekolady.

Już w trakcie rozchylania papierka poczułam obłędnie fistaszkowo-czekoladowy zapach, kojarzący się z wyidealizowaną wersją Snickersa. Spód tabliczki pachniał fistaszkami odmienianymi przez wszystkie przypadki, w tym masłem orzechowym.
Wierzch był również bardzo fistaszkowy, ale też soczyście czerwonoowocowy - coś jak sok z żurawiny? Wszystko wkomponowane w łagodną, paloną ciemną czekoladę.
Po przełamaniu oczywiście nasiliła się woń środka: soczystość owoców, słodycz i fistaszki rozbrzmiały, teraz już razem.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się dość twarda i zwarta, suchawa.
Kremowa, nie za tłusta gruba warstwa czekolady skrywała dwa mniej więcej równe nadzienia. Owocowe, bardziej plastyczne, zawierało drobinki owoców, a tłuste, ale bardziej suchawo-kruche orzechowe - kawałki orzeszków w cukrze.

W ustach czekolada rozpływała się powoli i kremowo.
Miękkie nadzienie owocowe wyciskało się bokami. Niosło soczystość, ale nie brakowało mu także tłustości mleka. Było śliskawe i kremowe, z mnóstwem o wiele za drobnych farfocli / skórek / miniłodyżek, które chwilami wydawały się nie mieć smaku.
Nugat rozpływał się wolniej. W pierwszej chwili (zwłaszcza wydzielony), wydawał mi się suchawy, ale jego kremowa tłustość szybko to zmieniała. Do połowy rozpuszczania się był to po prostu gęsty, zbity tłusty krem, ale potem przybierał formę gęstego, zalepiającego masła orzechowego. Drobinki w nim zatopione okazały się małe, ale wyczuwalne. Wyszły świeżo-miękkawo (gdy trafił się kawałek bez otoczki, lub gdy nie spieszyłam się z rozgryzaniem), ale niestety w większości pokrywała je warstwa chrupiąco-trzeszczącego cukru (rozgryzane szybko - były niczym uderzenie cukru, a gdy pozwoliłam im się rozpuszczać, ogólnie dosładzały).
Całość łatwo porozwarstwiać, więc kawałek i tak spróbowałam, ale dobrze wszystko się zgrywało, więc wolałam przegryzać się przez całość (acz gryzłam "różnie").

W smaku po ustach najpierw rozchodziła się łagodnie gorzkawa w kawowym kontekście czekolada o dość mocnym stopniu palenia. Wydała mi się lekko dymno-orzechowa, poważna, acz z karmelową słodyczą.

Czekoladę od pierwszych chwil podkreślała fistaszkowa nutka, ale nie była odosobniona.
Karmelowość podkreślała silna, pudrowa słodycz wnętrza - zupełnie kontrastowo do czekolady, jednak znalazło się i coś dla kakao - nutka fistaszków, łącząca się z nim, przez co znów lekko skojarzyło mi się to ze Snickersem-idealnym.

Do głosu szybciej i wyraźniej dochodziło nadzienie owocowe, przebijając wszystko silnym kwaskiem kojarzącym się z żurawiną i trochę czerwoną porzeczką (?). Soczystej kwaśności czerwonych owoców towarzyszyła silna słodycz, nadająca trochę pudrowocukierkowego wyrazu. Naturalnie owocowy smak nakręcał się przy skórkach, a chwilami jakby tonął. Gdy spróbowałam tę warstwę osobno, poczułam jakby cukier puder, ale w całości wydawała mi się bardziej białoczekoladowa, śmietankowa.

To jakby za sprawą słodyczy i śmietanki nadzienia się łączyły. Maślana nutka i słodycz otuliły delikatny już potem kwasek i otworzyły drogę fistaszkom. Te najpierw były delikatne i naturalne, potem coraz bardziej charakternie arachidowe, podprażone z migającym w tle masłem orzechowym. Raz po raz swoją obecność zaznaczył smak chili o delikatnej pikanterii. Nugatowa słodycz przez chwilę łączyła się z pudrowością i nakręcała się przy kawałkach orzeszków.  W pewnym momencie jednak orzeszki ziemne pokazywały pazurki, w gardle zapiekło chili. W ustach rozeszła się ostrość (chwilami wydawała się wręcz pieprzna), a na języku poczułam odrobinkę soli, podkreślającą skojarzenie z masłem orzechowym. Sól jedynie podkreślała fistaszki, nie było jej dużo. "Smakowa tłustość" przemknęła i... znów zrobiło się pudrowo, gdyż trafiać zaczęłam na orzeszki w cukrze. Cukier wyskakiwał ponad wszystko, by zaraz się schować.

Jako że nadzienia rozpuszczały się mniej więcej równocześnie, z małymi różnicami, w pewnym momencie przyszło skojarzenie z dżemo-galaretką żurawinową z masłem orzechowym (choć "mało masłoorzechowym").

Bliżej końca maślana nugatowość i cukier łączyły się z orzeszkami arachidowymi i chili w dziwnie spójny sposób. Słodycz rosła, podkręcając śmietankowo-białoczekoladowy klimat, trochę odganiając wciąż wyczuwalną czekoladę.

W posmaku pozostała moc fistaszków i kojarząca się z żurawiną soczystość; poczucie silnej słodyczy i kwaskowatego owocu "przemodelowanego na słodką nutę". Czułam wspomnienie pikanterii i zatłuszczenie ust.

Całość wyszła bardzo ciekawie, smacznie i z ogromnym potencjałem, ale wydała mi się strasznie niedopracowana albo przekombinowana. Nie rozumiem, po co w niej tyle cukru - po co brittle? O wiele lepiej wyszłyby po prostu kawałki orzeszków. Po co kandyzowana borówka? Dlaczego nie suszona? Przez to po prostu czuć cukier, co strasznie mnie denerwowało, sprawiło, że było za słodko. Bez tego chyba byłoby ok. Nadzienia były bowiem słodkie, ale z pysznymi elementami przełamującymi. Kwasek a'la żurawina i wyrazista, acz nie wypalająca, pikanteria chili to strzał w dziesiątkę. Dosłownie odrobinka soli podkreśliła odległe skojarzenia z masłem orzechowym, co przełożyło się na skojarzenia z PB&jelly (może nie jestem fanką tego połączenia na kanapce czy w "kolacjowej misce", ale tak w czekoladzie wyszło pysznie; przy pierwszych kęsach zastanawiałam się, czy nie wolałabym więcej soli - otóż nie - tu sprawdziła się jako podkreślenie). Nugat był wyraziście fistaszkowy, a ciemna czekolada to najlepszy możliwy wybór.
Silna tłustość wyszła bardzo przystępnie z racji tego, że była bardzo orzechowa.
Wszystko było by cudowne, gdyby nie ten nadmiar cukru... Płakać się chce - toż to mogła być czekolada na 10! A tak... Czuję, że nawet te 9 jest trochę naciągnięte (ale niech ma - za pomysł, za ciekawy owoc).


 ocena: 9/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, orzeszki ziemne, tłuszcz kakaowy, borówka czerwona (brusznica), cukier puder, pełne mleko w proszku, syrop ryżowy, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat z borówki czerwonej, słodka serwatka w proszku, mleko, masło, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, chili Bird's eye, cynamon

wtorek, 12 czerwca 2018

Rococo Roald Dahl George's Marvellous Medicine biała z lukrecją, borówkami amerykańskimi i koprem włoskim

Po Rococo Frobscottle & Snozzcumber przyszła pora na kolejną tabliczkę z serii inspirowanej twórczością Roalda Dahla, tym razem inną książką dla dzieci - "Cudowne lekarstwo George'a" - o chłopcu, który postanowił uwarzyć swojej zrzędliwej i zjadającej robaki babci eliksir, którego składnikami są m.in. pasta do zębów, curry w proszku, extra ostre chili, szampon do włosów, chrzan, wosk do podłóg i proszek na pchły. Cenię sobie kreatywność, sama lubię eksperymentować w kuchni, mam dziwny gust i lubię próbować dziwne rzeczy, a wszelkie ziołowe smaki w czekoladach mnie pociągają. Wszystko to, jak i miłość do lukrecji, przełożyło się na to, że dzisiaj przedstawianą tabliczkę uznałam za najciekawszą z całej oferty. Kupując żałowałam, że to biała, ale po spróbowaniu kilku kiepskich ciemnych i mlecznej oraz smacznej wspomnianej białej od Rococo, moje podejście do rodzaju (koloru?) tej czekolady zmieniło się o 180 stopni.

Rococo Roald Dahl George's Marvellous Medicine to biała czekolada z lukrecją, borówką amerykańską i koprem włoskim, mającą przypominać smakowo "cudowne lekarstwo".

W trakcie otwierania z opakowania wyrwał się intensywny zapach dobrej jakościowo, mocno maślanej białej czekolady. Nucie śmietanki towarzyszyła nieprzesadzona słodycz i ogrom... słodkawej, orzeźwiającej lukrecji / anyżu. Przy tym zaznaczała się leciutka wytrawniejsza pikanteria i uroczy wątek jagódkowo-cukierkowy.

Tabliczka trzasnęła-pyknęła w sposób charakterystyczny dla nieulepkowatych białych czekolad; w dotyku zaznaczała się jej tłustość, ale i pewna pudrowość. W ustach okazała się jednak, jak na białą, mało tłusta, ale bardzo gęsta, dość znacząco proszkowa. Przypominała w tym domowe lody. Nie była gładka, ponieważ zawierała sporo twardawych drobinek.

W smaku w pierwszej chwili była lukrecjowo słodziutko-chłodząca (efekt trochę podobny do mięty, ale tu lukrecji nie da się pomylić z niczym innym) i błogo maślana.

Zalewała to fala mleka.
Mleko łącząc się z lukrecją tworzyło złudzenie zimnego mleka pitego w upalny dzień.

Lukrecjowo-anyżowy smak szybko zaczął dominować, ale nie zabił innych smaczków. Był cudownie wyrazisty, choć nieprzesadzony. Wkomponował się w ogólną silną słodycz (w końcu lukrecja sama w sobie jest słodka). Chłodek tego dodatku sprawił, że słodycz była jak najbardziej przystępna, wydała mi się naturalnie zgłuszona, taka trochę słodzikowa, ale w pozytywny sposób, gdyż opierało się to na lukrecji. Kojarzyło mi się to (wraz z konsystencją) z lodami śmietankowymi.

Słodycz przełamana została też innymi czynnikami. Charakterniejszym była pewna wytrawność o ostrych zapędach. Ujawniała się głównie przy rozgryzaniu drobinek. Język był wtedy kąsany jakby schłodzoną pikanterią. Wydawało mi się, że ujawniała się przy tym także sól. To było niemal... korzennie-pieprzne, ziołowo-apteczne i wciąż obłędnie lukrecjowe.

Do śmietanki dołączał lżejszy akcent. To bardzo, bardzo nieśmiałe jagódki - może trochę kwiatowo-cukierkowe, ale też już "apteczne". Słodkie, ale rześkie, sugerujące odrobinkę kwasku.

Końcówka jednak i tak należała do pikantnej, wyrazistej lukrecji wgryzającej się w śmietankową maślaność białej czekolady. Silna słodycz podporządkowała się temu, nie odbiegała klimatem, była rześko-chłodząca, co cudownie wyszło przy pikanterii wyczuwalnej na języku jako... delikatne odrętwienie?

To poczucie pozostawało jeszcze dość długo, dłużej niż przyjemny posmak maślano-śmietankowej czekolady i (nieco mniej przyjemne) delikatne poczucie przesłodzenia (no ale w sumie w dobrym stylu).

Czekolada okazała się bardzo charakterna - lukrecjowa do potęgi, chłodząca, że aż jednoznacznie kojarząca się ze śmietankowymi lodami. Bardzo silna słodycz została genialnie przełamana poważniejszymi nutami, a błoga białoczekoladowość wcale przy tym nie ucierpiała.
Ta była bardzo białoczekoladowa i bardzo, bardzo lukrecjowa. Bardzo słodka, a zarazem charakternie wytrawna.

To najbardziej lukrecjowa czekolada, jaką jadłam. Co jednak ważniejsze, wciąż smakowała właśnie białą czekoladę, nie było w niej przesady. Co więcej, lukrecja nadała białej takiego bogatego, poważniejszego wydźwięku, że bardzo mi smakowała. Mimo silnej słodyczy nie zasłodziła, cudownie zaś ochłodziła i troszeczkę przypiekła pikanterią. Owoce wyszły tu tylko jako leciutki "doprawiacz", nie tak jak maliny w Frobscottle & Snozzcumber - (znaczący smak), ale wcale nie brakowało mi ich silniejszego smaku.
Od razu przywołała na myśl genialną białą Zotter Labooko Soy white - właśnie też anyżową / lukrecjową. Rococo wyszła intensywniej (intensywniej lukrecjowa, czekoladowa) i cudnie śmietankowo. To zjawiskowość w tabliczce.


ocena: 10/10
kupiłam: zamówienie przez e-mail
cena: 28,50 zł (za 70 g)
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: biała czekolada (cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, lecytyna sojowa), liofilizowana lukrecja, liofilizowane nasiona kopru włoskiego, liofilizowane sproszkowane borówki amerykańskie, sproszkowany burak, wędzona sól morska, suszone kwiaty lawendy, olejek z mirry