Chyba nigdy nie pogodzę się z faktem, że na polskim rynku jest tak mało produktów z masłem orzechowym. Amerykanie są pod tym względem o wiele bardziej kreatywni (bądź leniwi, zależy jak na to patrzeć) i robią dosłownie wszystko, co się tylko da, z dodatkiem tegoż właśnie kremu. Pewnie dlatego są potęgą gospodarczą.

Przeglądając rozmaite blogi dławię się krwią, zalewającą mnie ze złości (albo raczej śliną, ale mam tendencje do koloryzowania), na widok coraz to innych rzeczy z tym jakże prostym produktem. Też macie takie masochistyczne zapędy, że przeglądacie strony z zagranicznymi słodyczami i rozpaczacie, że nie ma ich w Polsce?
Ostatnio, będąc w Warszawie, jak zwykle zajechałam do sklepu cosslodkiego, oferującego słodycze zza oceanu. Niby USA nie słynie z najlepszych czekolad, ale smarowidła (i oczywiście rzeczy z nimi) to mają niewyobrażalne.
Tym razem nie rozdrabniałam się, nie kupiłam kilkunastu małych batoników, czy małych tabliczek czekolad, nie. Kupiłam coś, co chodzi za mną już od bardzo długiego czasu. Mam na myśli Reese's Peanut Butter Cups Miniatures, całe 150 g, czyli największą paczkę, jaka była na stanie. Właściwie, akurat konkretnie miniaturki za mną nie chodziły (myślałam o zwykłych w mlecznej, białej lub ciemnej czekoladzie, batonach, wafelkach) , ale akurat nie było zbyt dużego wyboru (uściślę: były tylko miniaturki, duża paczka i na sztuki), a jak się nie ma, co się lubi, to i tak kupuje się babeczki Reese's (przynajmniej w moim przypadku). Nie mogę bez nich żyć (znaczy, mogę, ale żyć, wcinając je, jest jakoś przyjemniej). A dlaczego?
Zacznę od tego, że sam zapach po otwarciu paczki po prostu powala - czyste masło orzechowe z czekoladową nutą. Co prawda już tu cukier się wyłamał, pozwolił sobie na plastikowość, ale wciąż było ok. Nawet trochę kakao czuć!
Mimo iż nieduża, każda babeczka jest dość ciężka, lecz w żadnych wypadku nie można nazwać ją twardą. Oblana jest naprawdę dużą ilością mlecznej czekolady, nie grzeszącą zawartością kakao, mającą wysoki współczynnik zasłodzenia. Odrobinę zamula. Nie chciałabym próbować jej w formie zwykłej tabliczki, bo w dodatku jest zbyt tłusta, proszkowa i roztapia się szybko (a zaczyna już w momencie, gdy bierzemy babeczkę w palce).
To jednak nie czekolada stanowi sedno (na szczęście). Ona jest tylko dodatkiem. Duszą babeczek jest zbite, lekko sucho-proszkowe w konsystencji wnętrze z masła orzechowego. Taka forma nie zdała by pewnie egzaminu jako smarowidło, bo nie jest do końca kremowa, lecz w tym produkcie sprawdza się. Nie jest ono ani wilgotne, ale przesuszone też nie. Rozpuszcza się w ustach znacznie wolniej niż polewa, z każdą chwilą wydobywa się kolejna dawka dobrze wyważonego, słonego smaku, który uwielbiam w masłach orzechowych. Czekolada i wnętrze. chociaż tak różne, niczym ogień i woda (albo jak sól i cukier, jak kto woli) tworzą spójną i zarazem kontrastową całość.
Sól i cukier zderzają się na fistaszkowym ringu.
W wersji miniaturowej chyba jest więcej czekolady, niż w klasycznej, więc wypada całościowo to gorzej (klasycznym dałabym 8). Czekolada bowiem nie zachwyca. Szkoda, bo ta nadmierna słodycz trochę przeszkadza, ale ten szczegół potrafię wybaczyć.
Chociaż smaczne, muszę im nieco ocenę obniżyć za proporcje czekolada : masło orzechowe. Czekolady jest nieco za dużo, biorąc pod uwagę jej niesmaczność (delikatnie mówiąc). I choć w pierwszym odruchu, przy pierwszej sztuce byłam gotowa sieknąć 9.9/10, tak jednak kolejna (i dalej) uzmysłowiły mi, że nie ma mowy.
ocena: 7/10
kupiłam: cosslodkiego
cena: 18.99 zł
kaloryczność: ok. 480 kcal / 100 g, 5 sztuk - 220 kcal
czy znów kupię: nie