Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krem. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krem. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 września 2025

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Włoskich z Miodem i Cynamonem

Gdy spisywałam daty kremów, jakie zamówiłam od Dobrego Orzecha, najpierw się wystraszyłam, że jednego brakuje, jest jakiś inny i rzuciłam się, by sprawdzić fakturę, czy też na pewno wszystko dobrze kliknęłam przy zamawianiu. Czy przez nieuwagę kupiłam większą wersję?! Ale nie, była mała. Czyżby się pomylili? Dali większą w ramach miłej niespodzianki? Tak czy inaczej uśmiechnęłam się, choć nie ukrywam, że co do tego kremu byłam trochę sceptyczna i obawiałam się go. Niby wszystko, co lubię, ale... wiedziałam już, że pasty z orzechów włoskich są dość specyficzne. A cynamon w kremach orzechowych potrafi różnie wyjść (choć źle wychodził tylko w połączeniu z białą czekoladę). A do tego zawsze podchodzę ostrożnie do produktów z miodem.

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Włoskich z Miodem i Cynamonem to krem z prażonych orzechów włoskich z z miodem wielokwiatowym i cynamonem.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach orzechów włoskich, przy których w pierwszej chwili wyraźnie zaznaczył się miód, a cynamon dopiero po chwili. Zaczął jednak coraz bardziej zawłaszczać sobie scenę, jakby starając się zagłuszyć miód. Zdradzał goryczkę, dopasowując się do orzechów włoskich i podszepnął im pikantnie-czekoladowe echo. Ze względu na słodycz, ale w trakcie mieszania i jedzenia nie jednoznaczny zapach miodu samego w sobie, to cynamon wydawał się tu odpowiadać za wysoką słodycz.

Na wierzchu nie wydzielił się olej, więc nie miałam nic do zlewania. Wydzielił się dopiero po paru dniach, gdy nałożyłam sobie porcję (połowę), a słoik odstawiłam do lodówki.
Gdy zaczęłam mieszać, krem okazał gęsty i konkretny. Na szczęście jednak nie suchy. Wręcz przeciwnie - wykazywał oleistość i plaskał, kojarząc się z zawilgoconym biszkoptem. Widać w nim sporo drobinek orzechów oraz kropeczek cynamonu. Krem starał się zachowywać zwartość, zbijał się w wilgotne grudki, nie ciągnął się. Wykazywał też lepkość.
W trakcie jedzenia chwilowo jakby lekko gęstniał i zalepiał usta. Lepkość podwyższył miód. Sprawił jednak też, że krem zaraz odpuszczał i rozpuszczał się w średnim tempie, stając się bardzo miękkim. Gęstość przechodziła w jedynie gęstawość, a potem zawiesinowość. Krem nie był miazgowy, ale gładki też nie. Czuć drobinki cynamonu i sporadycznie pojedyncze orzechów. Masa była jakby... grudkowato-papkowa? Tłustość okazała się trochę oleista, ogólnie wysoka i ciężka. Pomyślałam o zbyt tłustym, wilgotnym cieście, które w ustach zmienia się coraz bardziej w papkę, zawiesinę i przytykał.
Krem pod koniec trochę ściągał i zostawiał zarówno otłuszczone usta, jak i suchawe wrażenie w ustach.
Drobinki nie wymagały gryzienia, ale jak już jakieś uparcie wyróżniłam i pogryzłam były to: niemal czarne i twarde kropeczki (cynamonu?) oraz miększe i trzeszczące drobinki orzechów.
W całej masie trafiłam na kilka małych i miękkich grudek zgęstniałego miodu oraz kilka drobinek lekko krystalizującego się miodu.

W smaku najpierw poczułam orzechy włoskie i szczyptę cynamonu, który może okazać się ostry, ale nie musi. Nie ostrość, nie goryczkę, a splot ogólnie łagodniejszy, mimo że wyraźny.

Za nimi dopiero po chwili zaznaczyła się delikatna słodycz miodu. Miód wyłonił się wyraźnie, po czym zostawił słodycz na średnim poziomie, a sam częściowo utracił jednoznaczność. Raz po raz przemykała miodowa kwasowość.

Włoskie zaprezentowały się z łagodnej, wręcz słodkawej strony. Goryczka pojawiła się jedynie jako subtelna sugestia. Umacniały się w swej łagodności, a jednocześnie ich smak nasilał się. Czułam orzechy prażone minimalnie, bardzo świeże.

Miodowość sama w sobie zdawała się ukrywać, a jak się pojawiała, to falami. Często, choć nie przy wszystkich zagarnięciach, pobrzmiewała jako miodowo-tania kwaskawość.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach cynamon nasilił się bardzo znacząco. Wysunął pikanterię i zdradzał gorzkość. Przejął to od włoskich - to on zdawał się w kompozycji najcharakterniejszym i rozgrzewającym elementem.

Przy mocnym cynamonie orzechy włoskie wydawały się trochę wręcz maślane. Słodycz podpięła się pod pikanterię i rozgrzewanie cynamonu. Cynamon z czasem na nowo bardziej wyłonił miodowość samą w sobie, acz ogólnie słodycz wysoka nie była. Ani w sumie jakoś jawnie mocno miodowa, a tylko sporadycznie. Nieprzyjemna kwaskawość wyłaniała się z większą łatwością. Z nią jednak cynamon zasugerował ciepły ton orzechów w cynamonie i czekoladzie (mlecznej i dziwnie soczystej?).

Po zjedzeniu został posmak gorzkich i jednocześnie lekko słodkawych orzechów włoskich obok ostro-goryczkowatego cynamonu. Ich słodycz mieszała się z motywem miodu - zaskakująco jak na miód wielokwiatowy mało słodkim, a robiącym aluzje do kwasku.

Krem niby nie był niesmaczny, ale mnie nie chwycił mimo że kocham orzechy włoskie i cynamon. Coś mi w nim bardzo nie grało. Miód idący w kwasowość wszystko psuł. Cynamon był intensywny - i dobrze. Orzechy włoskie nie dały się przygłuszyć, też były wyraziste i zaskakująco łagodne zarazem - też zacna sprawa. Słodycz mimo że była, nie narzucała się, a dopasowała - i to też na plus. Miodowość jednak wyszła... dziwnie (miało miodowo, chwilami kwaskawo). A kompozycja zwyczajnie nie zachwycała, mimo że trudno mi znaleźć większe, jaskrawe wady. Nie pasowała mi też ta ciastowo-papkowa, nieprzypominająca kremu orzechowego, konsystencja, ale po Diet-Food Walnut Cream Bio Krem z Orzechów Włoskich wiem, że kremy z orzechów włoskich właśnie mniej więcej tak wychodzą. Raz, ciekawostkowo, nałożoną połowę zjadłam, trochę się męcząc pod koniec, ale wiedziałam już, że nie chcę tego więcej. I nie przychodziło mi do głowy nic, z czym miałabym ochotę ten krem jeść.

Nie miałam ochoty skończyć drugiej połowy, więc oddałam Mamie. Jej opinia: "Jak sam spróbowałam to bardzo niesmaczny przez ten kwasek taki. Jakby jakieś... jabłka? I tani miód, faktycznie. Taki najtańszy wielokwiatowy. Bo tak to czuć orzechy włoskie, potem cynamon i goryczkę orzechów na koniec i w posmaku. Ten miód dziwny, wszystko psuje. Dziwnie się go na ciastka nakłada i rozsmarowuje. Jak jadłam z ciastkami Vitanella Wielozbożowymi, to mi ten krem w taką dziwną gorzkość szedł. Orzechów, cynamonu, ale nie tylko jakby. Lubię i orzechy włoskie, i miód, i cynamon, ale ten krem jest dla mnie okropny, niezjadliwy. I nawet nie umiem wymyślić, do czego mógłby pasować". 


ocena: 5/10
kupiłam: dobry-orzech.pl
cena: 23 zł za 180g
kaloryczność: 635,7 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy włoskie 90%, miód wielokwiatowy 9%, cynamon 1%

sobota, 30 sierpnia 2025

krem Ruda Kita Chai Masala | Orzech Ziemny, Migdał Crunch

Może niezbyt fortunnie wybrałam porę na jedzenie tego kremu, bo ostatnimi czasy wszystkie nowe poznawane, okazywały się przesłodzonymi rozczarowaniami. Miałam ochotę na dobry, mocno orzechowy krem, a jednak... Nie wiem dlaczego, ale ten mnie do siebie przywołał. Obstawiałam, że będzie słodki, ale obiecywana przez producenta eksplozja smaków i smakowa podróż do Indii... nie brzmiała zacukrzająco nieprzyjemnie.

Ruda Kita Chai Masala | Orzech Ziemny, Migdał Crunch to chrupiący krem z prażonych migdałów i orzechów arachidowych z mieszanką przypraw chai masala oraz kawałkami migdałów; słodzony.

Po otwarciu przywitał mnie intensywny zapach słodkich, lekko prażonych i dosłownie odrobinkę solonych fistaszków. W ich słodycz wpisała się nuta jakby rześkiego karmelu oraz słodkie migdały, podążające za nimi. Te nie były zbyt jednoznaczne, ale do nazwania. W dodatku same w sobie słodkie, a... gdy krem mieszałam i czasem też w trakcie jedzenia, jednocześnie lekko solone. Słodycz orzechów, mieszając się z prażeniem i karmelową nutą, przełożyła się na myśl o jakiś miodowych preclach. Raz po raz przemykała też wanilia. Wyraźnie czułam także ciepło przypraw, tworzących indyjski klimat, ale mających w sobie również coś z piernika. Czułam na pewno sporo ostro-soczystego imbiru i słodkiego cynamonu, jak również wytrawniejszy, goryczkowaty duet pieprzu i gałki muszkatołowej. Ogół mimo wysokiej słodyczy, to właśnie wytrawnością bardziej zwracał uwagę.
Po uporaniu się z olejem przyprawy i sól przybrały na znaczeniu, ale nie zdominowały kompozycji.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju. Zlałam prawie wszystko, czyli 2 łyżeczki. Dosłownie odrobinkę już przemieszałam. Przydało się to, ale nie było niezbędne. Krem był bowiem tłusty, trochę z widocznie oleistym efektem. Cechowała go lepkość i średnia gęstość, a mieszanie trochę utrudniały średniej wielkości kawałki migdałów. Skumulowały się na wierzchu, ale były w całej masie - z  tym, że na dole mniej. Po przemieszaniu więc się wyrównało i ich ilość uważam za sowitą, ale jeszcze nie przesadzoną. To wciąż krem z kawałkami, a nie jakiś zlep kawałków. Wciąż dało się raz po raz zagarniać sam krem, bez nich.
W ustach krem okazał się miękki i chwilowo leciutko gęstniejący, ale ogólnie średnio gęsty; nie był zbity. Czuć wysoką, oleistą tłustość, ale też konkret, masywność. Kawałki migdałów zdawały się trochę pospieszać rozpuszczanie się i na pewno niwelowały zalepianie. Krem próbował na chwilę zalepiać, ale szybko odpuszczał. Rozpływał się w tempie średnim, ujawniając chropowatość i proszkowość przypraw, a także znikomą miazgowość, która zatracała się w przyprawach.
Na próbę raz czy drugi trochę pogryzłam masę. Wtedy lekko trzeszczała.
Kawałki migdałów wolałam gryźć, gdy baza się rozpłynęła. Były twarde i chrupiące, a także nieco suchawe. Nie trafiłam na kawałki ze skórkami.
Drobinki okazały się przyprawami i chrupkawymi kawałeczkami orzeszków i migdałów, także ich mikroskopijnymi skórkami. Niektóre z drobinek gałki i kardamonu albo pieprzu były nieco pokaźniejsze i dało się je wyraźnie chrupnąć.

W smaku od razu poczułam wysoką słodycz cukru kokosowego. Dał się poznać jako rześko-karmelowy. Mimo rześkości, wprowadził ciepło. W słodycz wpisywały się również fistaszki. 

W słodycz po sekundzie czy dwóch na moment wkradła się lekka mydlaność. Zaraz jednak przyprawy ruszyły na podbój kompozycji i mydlaność okazała się ostro-ciepłym imbirem. Wydał mi się robić aluzje do soczystości, ale jednak osiadł w ciepełku przypraw. A te, nie szarżowały, a właśnie taki cieplutki, przytulny klimat przybrały. Imbir wprowadził wytrawniejsze gałkę muszkatołową i pieprz. Robiło się bardzo indyjsko.

Wytrawniejszy, indyjski motyw przypraw na pewien czas jakby trochę odłączał się od rosnącej, ciepłej słodyczy karmelu. Ta była dosadna, ale na szczęście głęboka i niebanalna.

Orzeszki ziemne nasiliły się. Okazały się naturalnie słodkie i lekko prażone, czym dopasowały się do ciepłego wydźwięku przypraw. Z lekkim ociąganiem ujawniło się migdałowe echo. Migdały mieszały się z fistaszkami, gdyż też były lekko prażone i bardzo słodkie w naturalny sposób.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach cały czas rosnąca słodycz wzbogaciła się o wanilię. Wanilia pokierowała przyprawy w bardziej piernikowym kierunku. Rosła korzenna pikanteria. Przewinęły się goździki, kardamon, ale też jeszcze więcej pieprzu i imbiru. Słodycz zaczęła rozgrzewać w gardle, a przyprawy umocniły to poczucie. Goździki i anyż aż gryzły czasem w język. Co ciekawe, przysłoniły prażoność orzeszków i migdałów.

Arachidy i migdały jawiły się przy tym wszystkim jako słodziuteńkie i prażone znikomo. Prawie cały czas dominowały orzeszki ziemne, tylko gdy podgryzałam sporadycznie kawałki migdałów, oczywiście podkręcały właśnie migdałowość. Rzadko jednak gryzłam je "obok masy", bo nie wykorzystywały wtedy całego swojego potencjału - nie miały siły przebicia i zostawały w tyle za przyprawami. Mimo to, kawałki wtopione w masę nawet niegryzione trochę rozganiały słodycz.

Przyprawy miały epizody silniejsze i słabsze. Przy niektórych zagarnięciach migdały wywalczały w nich silniejszą ostrawą wytrawność. Subtelny akcent skórek migdałów miał w tym swój udział.

Korzenność łączyła w sobie indyjskie, orientalne klimaty z piernikiem, rozgrzewając porządnie, ale nie przytłaczając. Goździkowo-pieprzna ostrość potrafiła zaznaczyć się w gardle. Wysoka słodycz za to już trochę przesadzała. Natłok słodyczy przypraw, w tym wanilii i karmelu trochę męczył. Sól epizodycznie wydawała się gdzieś w oddali przemykać, ale w zasadzie była ukryta. Sporadycznie do głowy przychodziły mi jakieś przyprawione, miodowe precle oraz migdały i fistaszki oblane karmelem (nie karmelizowane). Fistaszki końcowo dominowały znacząco, a jako że słodycz zrobiła się bardzo wysoka, ocierały się o arachidowy nugat.

Gryzione na koniec kawałki migdałów to kompletnie zmieniały. Zerowały słodycz, ale nie pikanterię przypraw. Gdy zabierałam się za kawałki, lekko prażonym, słodkawym migdałom udawało się wyjść przed fistaszki i prawie przygłuszyć wszystko inne. Na kawałkach nie było skórek.

Po zjedzeniu został posmak słodkich, lekko prażonych arachidów i migdałów (to, które dominowały zależało od tego, jak dużo akurat zagarnęłam kawałków migdałów) oraz cała gama ostrych przypraw w klimacie indyjskim. Cynamon, imbir, pieprz, gałka muszkatołowa i goździki połączyły słodycz karmelu z domieszką wanilii z pewną wytrawnością i goryczką. Słodycz trochę aż drapała w gardle, ale przyprawy starały się to ograć, fundując ogólne poczucie drapania, rozgrzania. W posmaku odnalazło się też słonawe echo.

Krem uważam za bardzo ciekawy, jednak dla mnie trochę za słodki. Słodycz aż drapała i przytłaczała, acz muszę przyznać, że i tak w tej kompozycji nie było z tym tak źle. Miała towarzystwo, które nadało jej charakteru. Przyprawy, mimo iż pikantne i wyraziste, zrobiły tu kawał dobrej roboty. Rozgrzewały, przypiekały, ale nie zagłuszały orzechów. Czuć głównie arachidy, ale i migdały się pokazały. Ciekawe, że przyprawy wydobyły ich naturalną słodycz, a trochę schowały prażony element w swym cieple. Czuć dużo różnych przypraw, a nie tylko oklepany cynamon, i rzeczywiście łatwo pomyśleć o Indiach.
Wolę wersje gładkie niż chrupiące, jednak tutaj kawałki wyszły w porządku. Było ich sporo, ale nie za dużo, nie zaburzały kremowości. I na pewno trochę tonowały słodycz i zapędy pikanterii, wydobywając też migdałowy wątek z bazy.


ocena: 7/10
kupiłam: rudakita.pl
cena: 29 zł (za 200g)
kaloryczność: 561,4 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: migdały prażone 44%, orzechy ziemne prażone 28%, kawałki migdałów 15%, cukier kokosowy, cynamon, kardamon, imbir, gałka muszkatołowa, goździki, anyż, pieprz, wanilia, sól

niedziela, 17 sierpnia 2025

Dobry Orzech Pasta z Migdałów z Kokosem i Białą czekoladą

Choć nie lubię białej czekolady i nie przemawia do mnie większość kremów orzechowych, do których jest dodawana, akurat zestawienie migdałów i kokosa właśnie z nią, uznaję. Oczywiście, w granicach rozsądku, by nie było za słodko. Grizly Krem migdałowy z białą czekoladą i kokosem odebrałam bardzo pozytywnie, jednak ze względu na wielkość opakowania wiedziałam, że do niego nie wrócę. Stąd myśl, że warto dać szansę dzisiaj przedstawianemu. Zamawiając, kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. A po zjedzeniu paru kremów Dobrego Orzecha... też nie ułożyłam sobie w głowie żadnego wyobrażenia.

Dobry Orzech Pasta z Migdałów z Kokosem i Białą czekoladą to czekoladowo-migdałowy krem z prażonych, blanszowanych migdałów z pastą kokosową i białą czekoladą.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam zapach bardzo słodkiego kokosa. Do głowy przyszła mi biała czekolada z wiórkami oraz tłusty krem z pralinek typu Raffaello. Biała czekolada była istotnym elementem, niewątpliwie dosładzającym i napędzającym mleczność. Zalatywała trochę tanio. Raz po raz przemknęło mi echo kwasku kokosowo-śmietankowego. Obok wyraźnie pokazały się migdały - choć one nasiliły się dopiero, gdy uporałam się z olejem i już w trakcie jedzenia. Wtedy rozbrzmiewały na równi z kokosem. Tchnęły w kompozycję szlachetną wytrawność, mimo że i one zawierały słodycz.

Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju. Zlałam, ile się dało, czyli jakieś 4 łyżeczki. Odrobina oleju mieszała się już niestety za bardzo z ruchomo-lejącym, rzadkim wierzchem kremu. 
Podczas mieszania okazało się, że na dnie krem nieco podsechł, ale biorąc pod uwagę, jak lejąco-tłusta była większość słoika, wyrównało się... Trochę trwało, nim rozmieszałam grudki, w jakie krem się pozbijał, do jednolitej konsystencji, ale w końcu osiągnęłam jednolicie-kremowy efekt. Wtedy krem wciąż był raczej rzadki i półpłynny, ale jednocześnie trochę kleisty. Wyglądał na bardzo oleisty. Widać w nim do tego pojedyncze drobinki wiórków i czarne kropeczki.
W ustach rozpływał się w tempie średnio-szybkim, bardzo łatwo rzednąc. Na chwilę trochę zalepiał, ale prędko odpuszczał. Był rzadkawo-miękki. Czuć w nim proszkowość i pylistość, napędzane głównie mocno zmielonym kokosem, nie migdałami. Tłustość była wysoka. Połączyła w sobie kremową, tłusto-mleczną czekoladę z oleistością.
Gdy z ciekawości pogryzłam pastę, trzeszczała jak delikatne wiórki kokosowe wymieszane z jakimś pyłkiem.
Gdy masa rzadko zniknęła z ust, zostawały w nich pojedyncze drobinki kokosa, wręcz proszek kokosowy. Nie wymagały gryzienia, ale urozmaicały strukturę. Ja je jako tako czasem ciamkałam - wyszły subtelnie krucho-chrupko.

W smaku krem przywitał mnie wysoką słodyczą. Wyszła trochę rozpoznawalnie, ale nie chamsko cukrowo, na co przełożyła się biała czekolada. Pokazała się, mignęła taniością, po czym minimalnie wycofała słodycz. Tak, że stanęła na poziomie bardzo wysokim, nie straszliwie wysokim.

Czekolada pozostawiła za to wyrazistą mleczność. Przemknęło mi nawet mleko w proszku, ale zaraz mleczność zaczęła się zmieniać. Poczułam wręcz śmietankowość, co po chwili spójnie wprowadziło kokosa. Wykazywał też wysoką, w pełni naturalną słodycz i pewien mleczny ton, więc zgrał się z czekoladą w jedno. Tak, że biało czekoladowość przestała być taka oczywista.

Migdały pojawiły się za nimi, dość szybko. Wplotły ledwo uchwytną prażoną nutkę oraz ogrom słodyczy. Słodycz kremu pod ich wpływem zdecydowała się na bardziej kokosowo-migdałowy, niecukrowy wydźwięk, a jednak... pralinki typu Raffaello zagościły w mych myślach. Czułam się, jakbym jadła krem z pralinek, niekoniecznie w wersji wyidealizowanej. Wegańskie Raffaello? Migdały kryły jakby roślinnie wegańską nutkę.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji migdały dosłownie przez ułamek sekundy obiecały pewną wytrawność, ale... jednak nie nadeszła. Zatraciły się w swej słodyczy. W dodatku wróciła wyższa, białoczekoladowa słodycz. Okazała się trochę przesadzona, mimo że częściowo podporządkowana migdałom. Kokos również się w niej odnalazł, na dobre sprawiając, że czułam się, jakbym jadła wspomniane pralinki w wersji pozbawionej migdała ze środka. 

Słodycz kremu kokosowo-migdałowego zmierzała w drapiącym kierunku. Nie pomogły akcenty kokosa bardziej wiórkowego, który wyłonił się wraz z wyłaniającymi się drobinkami. Zwieńczył wizję pralinek kokosowych i białej czekolady o nazbyt słodkim, trochę tanim smaku.

Po zjedzeniu został posmak średniej białej czekolady, słodkiego kremu i miazgi kokosowych. Biała czekolada zbytnio się rządziła - pomogła w tym sobie drapaniem w gardle. W oddali zaznaczyły się słodko-kremowe migdały. 

Krem mi nie podszedł. Już po paru łyżeczkach wiedziałam, że nie dam rady za dużo go zjeść osobno (kremy orzechowe przeważnie, dość często jem po prostu łyżeczką). Wyszedł za słodko i za rzadko, jak sos. Nie rozumiem, po co tyle białej czekolady do tak słodkiego duetu jakim jest miazga kokosowa i blanszowane migdały. One przecież same w sobie potrafią wręcz zasładzać. Do kremu kokowo-migdałowgo z białą czekoladą widziałabym właśnie nieblanszowane migdały dla przełamania. Ten smakował... niczym krem z pralinek typu Raffaello, ale bez migdała w środku. A to przecież on był zawsze główną atrakcją. Biała czekolada w sumie wpasowała się, ale niczego dobrego nie wrosła... po prostu była.

Jako że kojarzyło mi się to bardziej z sosem niż kremem, postanowiłam tak to wykorzystać. Jako że do głowy przyszły mi pralinki typu Raffaello pozbawione migdałów, czułam, że tam aż się prosi całe migdały dodać. Stąd i pomysł na twarożek z tym kremem i migdałami.
W zestawieniu z naturalnymi, wyrazistymi migdałami krem... wyszedł blado migdałowo. Kokosa jako tako czuć, ale niestety na przód wybiła słodka biała czekolada. Wyszedł jak bardzo słodki, sosowaty dodatek, który niby wyszedł nieźle z twarożkiem, ale nie tak, bym miała to połączenie szczególnie chwalić.

Uznałam, że można by to też podrasować w kokosowym stylu i zrobiłam jaglankę (bo od dawna za mną chodziło). Inaczej jednak niż zwykle, bo ugotowałam ją na odrobinie wody i mleczku kokosowym light, a już w misce posypałam jeszcze wiórkami. Dodałam do tego łychę kremu (jakieś góra 25g?).
Ku mojemu zaskoczeniu, krem nie popłynął od ciepła kaszy, a wręcz chwilami wydawał się ciutkę gęstnieć. Wyszedł bardzo lepiszczo, a tłustość dawała się we znaki.
W smaku na pierwszy i chyba drugi plan wybiła słodycz białej czekolady. Pod wpływem ciepła zasładzała i drapała w gardle po sekundzie czy dwóch. Za słodyczą znalazł się kokos. Nie wydawało mi się, że to mleczko kokosowe i wiórki go podkręcały. Po prostu w cieple kokos jakoś bardziej niż migdały uczepił się słodyczy. Migdały... odeszły na bardzo daleki plan. Kasza zdawała się je trochę wydobywać, ale dałoby się zapomnieć, że to krem migdałowy. Wyszło to raczej jak zacukrzający, białoczekoladowy kremo-sos. Na ciepło to najgorsza opcja.

Jak widać, nie wyszedł najlepiej ani sam w sobie, ani do czegoś. Ani sam, ani z czymś mi ten krem nie pasował, więc oddałam Mamie. Jej słowa: "W pierwszej chwili, gdy samego kremu spróbowałam łyżeczką, wydał mi się niedobry, jak tania biała czekolada. Gdy go próbowałam jeść z ciastkami pełnoziarnistymi, to czułam w nim wyraźnie mleko w proszku i głównie białą czekoladę. Kokosa potem. Całość mi nie smakowała i w dodatku zbyt lejąca była". Mama nie skończyła kremu, więc resztę oddałyśmy ojcu.


ocena: 5/10
kupiłam: dobry-orzech.pl
cena: 28 zł za 180g
kaloryczność: 609,2 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone blanszowane migdały 70%, pasta kokosowa 15%, biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii)

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Olini Czekolini Krem z orzechów z surowym kakao i bananami

Nie zostawiłam tego kremu od Olini na koniec umyślnie, a po prostu czekałam, aż mnie bardzo najdzie na czekoladowy krem. I to w dodatku nie taki zwyczajnie czekoladowy, a bananowy. Banany w słodyczach zazwyczaj wychodzą kiepsko, ale parę kremów orzechowych pokazało mi, że w nich właśnie się sprawdzają. Pewnie dlatego, że producenci, z którymi kremami miałam do czynienia, zdecydowali się na prawdziwe banany. Nie inaczej było z Olini, które w ogóle ceni sobie jakość produktów i ich wartości prozdrowotne. Swój czekoladowy krem zrobili z surowym kakao, wychwalając jego wartości (jak piszą: "powstał w oparciu o dowody naukowe i należy do tzw. Evidence Based Food", a "jego recepturę pomogli opracować naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi"). To jednak trochę mnie zdziwiło, bo na stronie swoje kremy z owocami zachwalają jako produkty dla dzieci, a to jednak... wyglądało mi na takie, co to niekoniecznie musi wyjść jak jakiś uroczy kremik czekoladowy, a coś może... bardziej mojego?

Olini Czekolini Krem z orzechów z surowym kakao i bananami to krem z "podprażonych orzeszków ziemnych z surowym / niealkalizowanym kakao z Afryki i liofilizowanymi bananami; lekko chrupiący".

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam intensywny zapach prażonych orzeszków ziemnych, mieszających się z czekoladą, w której wyraźnie zaznaczyła się goryczka kakao. Przełożyło się to na wizję batonów / cukierków Pierrot i cukierków typu Michałki. Słodycz była jednak średnio-niska. Banany swoją obecność zdradzały trochę - w ciemno można by nie zgadnąć, że to one za nią stoją.

Na wierzchu wydzieliło się nie za dużo oleju - zlałam jakieś 2 łyżeczki, a dosłownie parę kropel wymieszałam. Sprawiało to wrażenie trochę olejo-wody niż po prostu oleju.
Mieszanie trochę czasu mi zajęło, bo krem był bardzo gęsty. W porywach wyglądał na suchawy, ale to tylko złudzenie, bo w istocie przypominał bardzo wilgotne, plaskające, papkowate ciasto. Trochę się ciągnął i lepił, pokazując mi liczne drobinki (orzechów? bananów?). 
W ustach krem wydawał się jeszcze gęstnieć, jawiąc się jako miękki, ale też masywny i syty, wręcz ciężki. Czuć w nim orzechową tłustość, a mimo to, nie wydawał się tłusty. Kremowy za to... do pewnego stopnia. Pojawiło się w nim lekkie jakby zagęszczenie czekoladą, przekładające się za zalepianie ust. Rozpływał się w tempie wolnym, racząc miazgowym efektem. Z czasem okazało się, że stały za nim drobinki bananów; nie zarejestrowałam drobinek orzechów (acz możliwe, że schowały się w bananowych). Choć najpierw porządnie zalepiał, z czasem odpuszczał i łatwo rzedł. Wydawał się przy tym ciastowo-papkowaty i zawiesinowy, acz do końca zwięzły. Trochę przytykał.
Gdy na próbę gryzłam masę, wydawała się nie tylko miazgowa, ale też pyliście skrzypiąca. Bardzo oklejała zęby.
Wyczuwalne drobinki poniekąd zdawały się rozpuszczać wraz z masą, jednak końcowo zostawało ich całkiem sporo.
Drobinki jakoś uciekały, że na koniec niespecjalnie było co gryźć. Parę razy jednak w skupieniu je wyłapałam i pogryzłam. Ujawniły wówczas miękkawość liofilizowanych drobinek bananów. Gryzione na koniec niby były chrupiące, ale raczej delikatne.

W smaku pierwszą poczułam nieśmiałą słodycz, za którą przemknął banan. Najpierw ledwo uchwytny, znikający jeszcze szybciej niż się pojawił. Słodycz pokazała się, po czym zawahała... jakby wystraszyła?

Czmychnęła przed średnio wysoką, ale z kolei bardzo pewną siebie, gorzkością. Była bardziej kakaowa niż czekoladowa i wyraźnie ziemista, wręcz trochę ciężkawa. Miała soczysty charakter. Wydawało się, iż podąża za nią palone echo - to jednak musiała zasugerować subtelna nutka prażenia orzechów.
Ziemistość nasilała się. Przechwyciła bananowy akcent i podszepnęła mu dziwnie... podkwaszony ton?

Słodycz zdecydowała się ją trochę otulić i lekko wzrosła, przy czym udało mi się rozpoznać jej bananowe pochodzenie. Banan zaskoczył na wyraźnie słodki tor (bez żadnej kwasowości). Nie pchał się jednak na pierwszy plan - bananowość trzymała się tyłów. Słodycz rosła powoli wraz z arachidowością.

Fistaszki najpierw lekko zaznaczyły swoją obecność, trochę rosły, rosły... i nagle mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wskoczyły na pierwszy plan. Pod ich dowodzeniem słodycz i gorzkość połączyły się w jedno, idąc w bardziej czekoladowym kierunku. Soczystość kakao nakręcała się nawzajem z bananami, po czym trochę się oddaliła. Przez moment otarły się o pieczone z czekoladą banany, jednak to zaraz umknęło, oddając pole do popisu orzechom.

Pojawiła się myśl o czekoladowych cukierkach: Michałkach, Pierrotach. Takich z mnóstwem wyraźnie prażonych arachidów, w wersji wciąż ostrożnie słodkiej. Słodycz trzymała się nisko-średniego poziomu i wcale tak się nie chwaliła bananowym charakterem. Owszem, były wyczuwalne, ale na pewien czas jakby zrobiły sobie przerwę. Prażoność oraz ziemistość kakao już tego pilnowały!

Dopiero z czasem banany bardzo wyraźnie się pokazały - a robiły to wraz z coraz większą ilością zaznaczających się na języku kawałków. Kawałeczki podkręciły smak bananów, które zawitały na pierwszym planie. Nagle zrobiło się bardzo słodko. Wróciła też lekka soczystość.

Soczystość... i tym razem nie zatrzymała się na długo przy bananach, osiadając w kakao. To przybrało wręcz truflowy klimat. Gdy banan końcowo przycichł, gorzkość wróciła na pierwszy plan.

Kawałki pozostałe po całej masie, gryzione smakowały łagodnie; słodko - a jakże, dało się rozpoznać banany. Nie były jednak bardzo intensywne - mocne otoczenie trochę je zgasiło?

Po zjedzeniu został posmak ziemiście-gorzkawo kakaowo-czekoladowy i mocno prażono arachidowy. Banany liofilizowano-pieczone także w posmaku stanowiły jedynie subtelny, słodki dodatek. 

Krem zaskoczył mnie, że wyszedł tak charakternie ziemiście-kakaowo. Czuć, że dodano do niego surowe kakao. Wyszedł dość ciężko, na co warto brać namiar (mnie to nie przeszkadzało jakoś szczególnie). Soczystość kakao poszła już w czekoladowym kierunku i świetnie pasowała do bananów. Prażeniem arachidy wprowadziły do tego motyw cukierków typu Michałki i Pierroty. Całość była przyjemnie nisko słodka i gorzka, a także mocno orzechowa. Banany były wyczuwalne, ale nie na pierwszym planie. Konsystencja była niezła, choć nie idealna, bo zbyt ciastowa, a nie jak to krem orzechowy, ale zacnie połączyła gęstość z drobinkami. Wolałabym wprawdzie produkt nieco mniej ciastowy. Wady uważam za naprawdę malutkie, ale że cena jest wygórowana, ocena taka, a nie inna.


ocena: 9/10
kupiłam: olini.pl
cena: 59,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym kiedyś do niego wrócić

Skład: krem z orzechów arachidowych 64,4%, banan liofilizowany 20%, kakao niealkalizowane 9%, olej z orzechów laskowych 6,6%

czwartek, 31 lipca 2025

Grizly Krem z orzechów laskowych 100 % Crunchy / Chrupiący

Grizly Krem z orzechów laskowych gładki 100% 500g tak mi smakował, że jeszcze nie skończyłam opakowania, a już wiedziałam, że za jakiś czas zamówię kolejny. Parę miesięcy później dostałam maila z informacją, że na stronie jest sporo promocji na produkty z orzechów laskowych, więc weszłam natychmiast. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu, akurat na uwielbianą pastę nie. Moją uwagę przyciągnęła jednak niemal identyczna: wersja chrupiąca. Zdziwiłam się, że była prawie o połowę tańsza. Zaciekawiło mnie, dlaczego. Mimo że zawsze kupuję gładkie pasty, tym razem postanowiłam dać szansę wersji chrupiącej. Wszak jak jem te kremy same, może dla odmiany miło byłoby raz po raz zawiesić na czymś ząb?

Grizly Krem z orzechów laskowych 100% Crunchy / Chrupiący to krem 100 % z orzechów laskowych; chrupiący; w wersji w opakowaniu 500g.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam lekko prażone, słodkie orzechy laskowe, kryjące w sobie świeżo-surowe zapędy. Słodycz przeszyła subtelna goryczka orzechowych skórek. Czułam się, jakbym miała do czynienia z młodymi, świeżymi orzechami, do których ktoś podrzucił kilka prażonych. 

Na wierzchu wydzieliło się bardzo dużo oleju: zlałam jakieś 16 łyżeczek, a wymieszałam 3-4. Krem dość długo stał u mnie otwarty, jednak mimo że na samym dnie, pod koniec już trochę podsechł, nie potrzebował dolewania oleju (ani w moim, ani w Mamy odczuciu - ta dosłownie końcówka przypadła jej, ja na jej miejscu może bym trochę, góra łyżeczkę dolała).

Resztę z trudem jako tako wymieszałam do prawie jednolitości. Masa bowiem trochę podeschła, co w połączeniu z ogromem kawałków orzechów było naprawdę trudne do przysposobienia sobie. Najpierw miałam wrażenie, że większość orzechów wybiło na wierzch, jednak potem już nie byłam taka pewna. Zawartość opakowania to w zasadzie ogrom średniej wielkości kawałków orzechów - tak w 85% pozbawionych skórek - jedynie zlepionych gładkawym kremem. Sama baza ochoczo, grzecznie chłonęła olej, jednak kawałki przeszkadzały w mieszaniu.
Krem był bardzo gęsty i konkretny, ale nie twardy czy ciężki. Może trochę ciężkawy. Tłustość stała na średnim poziomie. Oleistość zniknęła po wymieszaniu. 
Masa była nie tylko pełna kawałków orzechów, ale też miazgowa od drobinek orzechów i odrobinki konkretnie skórek. Kawałki dodano w takiej ilości, że kremowość chwilami uciekała - jakby była to masa do chrupania, nie krem.
W ustach krem najpierw jakby lekko gęstniał i zalepiał, a potem rozpływał się w tempie średnim, wykazując jakby stłumioną, miazgową kremowość. Kawałki orzechów odciągały uwagę od samej bazy i w dodatku wydawały się ją poganiać z rozpuszczaniem się.  
Końcowo na języku zostawały drobinki, malusieńkie skórki i sporo kawałków orzechów. 
O ile drobinek nie trzeba było gryźć, a tylko wnosiły niewymagającą, subtelną chrupkawość, tak na kawałkach już trzeba było zawiesić zęby. I w zasadzie... jedzenie tego kremu to ciągłe gryzienie, gryzienie, gryzienie. Średnich i małych kawałków dodano tam ogrom.
Kawałki orzechów gryzione były nie za bardzo chrupiące, ale konkretno-twardawe w świeży sposób. Niby przyjemne, ale przy tej ilości w proporcjach to gładkawej miazgi, trochę męczące.

W smaku podobnie jak w przypadku wersji gładkiej, najpierw poczułam wręcz słodziutkie orzechy laskowe pierwszej świeżości. Zupełnie, jakby tak rozłupywać młode sztuki tylko co zerwane z krzaka.

Słodycz weszła na wysoki poziom i bez trudu zawładnęła całą kompozycją. Łaskawie dopuszczała do siebie subtelną gorzkawość świeżych skórek orzechów.

Skórkowy motyw leciutko tonował słodycz, a także nakręcał myśl o orzechach surowych.

Słodycz jednak i tak rosła, choć mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wyłonił się motyw lekkiego prażenia. Chyba jeszcze podkręcił słodycz, a do tego... Dodał jej uroku, że w głowie pojawiło mi się słowo "słodziuteńkość".

Dokładnie tak, jak zapamiętałam z wersji gładkiej (Grizly Krem z orzechów laskowych 100% 500g lub Grizly Krem z orzechów laskowych 100% w tubce). A jednak była mała różnica. Gdy zagarnęłam więcej kawałków (co zdarzało się bardzo często), zdawały się trochę rozbijać smak kremu. Nie był tak wszechmocnie, skondensowanie orzechowy jak w wersji gładkiej.

Gryzione kawałki orzechów trochę rozganiały "słodziuteńkość", lecz podtrzymały motyw niemal surowych orzechów. Gdy je gryzłam, raz ro raz wyraźniej wyłaniała się nutka prażona czy lekka goryczka, acz i one wpisały się w łagodność i nie żałowały słodyczy. Wydaje mi się, że goryczka pojawiała się częściej w ciemniejszych, mocno uprażonych kawałkach, nie zaś np. w tych ze skórkami.

Po zjedzeniu został słodki posmak świeżych, młodych orzechów laskowych, przeplecionych subtelnie prażoną, też słodką nutką oraz orzechową goryczką.

Krem był dobry, ale nie tak boski jak wersja gładka - czy to w wersji dużej 500g czy w tubce. Zarzutem wobec dziś przedstawianej wersji jest jej forma - kawałków orzechów dodano tyle, że aż przytłaczały samą zmieloną bazę. Wyszedł z tego zlepek kawałków, nie krem z kawałkami orzechów. Nie podobają mi się te proporcje, bo kawałki orzechów do gryzienia odciągały uwagę od cudnej bazy. Kawałki były po prostu dobre (nie boskie) - lekko prażone, trochę goryczkowate orzechy. One też utrudniały obcowanie z kremem, a więc mieszanie etc. Wyobrażam też sobie, że trudno byłoby ten krem np. na czymś rozsmarować. Nie podobają mi się takie zbyt "zlepkowate" niby kremy.

Kremem podzieliłam się z Mamą, realizując naszą umowę, że kupi mi inny, a przejmie ten, bo chciała "spróbować jakiś inny 100% z orzechów niż (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 %". Jej opinia o dziś przedstawianym: "Bardzo dobry, w sumie nie mam mu nic do zarzucenia i mi aż tak nie przeszkadzają te kawałki, ale wolę fistaszkowe kremy. Samego, choć dobry, bym nie mogła jeść, na kanapki pasuje, ale wydaje się na nich trochę za słodki. Wyobrażam sobie, że wersja gładka jest boska". Powiedziała więc, że ona może krem przejąć, ale jednak nie musi, więc postanowiłam z nim jeszcze pokombinować. Jadła ten krem nie tylko z tostami, ale też bułeczkami mlecznymi Carrefour oraz Vitanella Ciastkami Wielozbożowymi bez cukru. Podsumowała: "Z tymi ciastkami chyba najlepiej. Ten krem jest bardzo słodki tak do kanapek, a z ciastkami tak pasuje".

Zrobiłam sobie twarożek, dodałam około 50g kremu i 30g konfitury z płatków róży (płatków ucieranych z cukrem trzcinowym) - już coś podobnego kiedyś robiłam (pisałam o tym przy Grizly Krem z orzechów laskowych gładki 100% 500g); tym razem nie musiałam sama dodawać orzechów, bo kawałki były już w kremie. Jak wyszło? Słodycz pasty i róży poszła w bardzo nugatowym kierunku, jednak sama róża i twarożek podkreśliły goryczkę w kawałkach orzechów. Było smacznie, porównywalnie do wersji zrobionej z gładkim kremem, orzechami i konfiturą z róży, o której pisałam, ale jednak trochę gorzej przez goryczkowate kawałki.

Raz postanowiłam zastąpić (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 % w jednej ze swoich ulubionych jogurtowych kompozycji (pisałam o niej kiedyś na Instagramie) właśnie dziś przedstawianym kremem. Dodałam około łychy (ok. 40g) do jogurtu wymieszanego z cynamonem i rodzynkami (50g). Krem jako tako się sprawdził, ale nie było efektu "wow". O wiele bardziej wolałabym w tym deserze wersję gładką; taka bardziej pasuje. Kawałeczki odciągały uwagę od jego słodyczy i kremowości, które tam idealnie pasują. W orzechach nasiliła się goryczka przez kontrast z kwaśnością rodzynek i jogurtu. Jak już zrobiłam, można zjeść, ale od laskowców oczekiwałabym więcej, zwłaszcza, że teoretycznie z cynamonem powinny stanowić świetne połączenie.

Przypadkiem znalazłam pewien przepis, w którym wszystko i tak trzeba było zmiksować, więc uznałam, że to jakoś poskromi kawałki z tej pasty. O deserze tym (mleczno-budyniowy z kremem 100% z orzechów laskowych, daktylami, jogurtem, czekoladą karmelową i kakao, inspirowany Kinder Bueno White) pisałam na Instagramie. Efekt wyszedł przyjemnie, bo jak gęsty pudding smakujący wyidealizowaną wersją Kinder Bueno White. Dobrą robotę zrobiły w nim 2 sowite łyżki kremu. Smakowo był dobrze wyczuwalny, wpisał się w słodką konwencję. Podmiksowanie wyszło mu na dobre - mniej i drobniejsze kawałki orzechów stanowiły urozmaicenie, nic więcej. Do takich kompozycji krem Grizly nadaje się doskonale.

Krem jest więc niby dobry, ale przez ogrom kawałków w zasadzie niezbyt uniwersalny.


ocena: 8/10
kupiłam: grizly.pl
cena: 29 zł (za 500g)
kaloryczność: 646 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 100% orzechy laskowe prażone na sucho

piątek, 18 lipca 2025

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Pekan z Mleczną Czekoladą i Kawą

Ten krem od razu wydał mi się i ciekawy, i ryzykowny. Jeszcze nie trafiłam na obłędny krem z pekanów, ale też za wiele ich nie jadłam. Kawowe kremy orzechowe jakoś do mnie nie przemawiały. Obecnie jakoś nie przepadam i nie piję kawy, ale wciąż lubię takie nuty np. w czekoladach. Nie podoba mi się jednak dodatek twardych kawałków kawy, na co czasami decydują się producenci. Co mnie tu czekało? To była wielka niewiadoma. Wiem jednak, że na pewno nie kupiłabym tego kremu, gdyby nie połączono kawy z czekoladą. Sama w kremie orzechowym nie kusiła. Niestety, po Dobry Orzech Pasta z Orzechów Laskowych z Mleczną Czekoladą nie liczyłam, że czekolada w tym wyjdzie jakoś przełomowo. 

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Pekan z Mleczną Czekoladą i Kawą to czekoladowo-orzechowy krem z prażonych orzechów pekan z mleczną czekoladą i kawą.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu poczułam dominujący zapach palonych ziaren kawy. Były gorzkie, jednak całość jako tak bardzo gorzka się nie jawiła ze względu na słodycz, jaka otulała kawę. Pomyślałam o ocukrzonych, niby karmelizowanych ziarnach w cukrze. Słodycz oddawała też nadto cukrową, nieśmiałą w czekoladowość czekoladę. Tłuste pekany zaznaczyły się całkiem nieźle. Słodycz przy nich chyba zahaczała trochę o karmel. W oddali, za tym wszystkim, snuła się jeszcze sugestia niedookreślonego kwasku. 

Na wierzchu wydzieliło się dużo oleju - zlałam prawie całość, czyli jakieś 5,5 czy nawet prawie 6 łyżeczek. Wierzch także był lejąco-ruchomy, a przy mieszaniu okazało się, że krem i tak zachował wystarczającą tłustość. Dał się poznać jako ciągnąco-lejący i nie za gęsty. Wyglądał na wilgotny i oleisty także na samym dnie - acz fakt, że tam minimalnie zgęstniał i zastygł - zaraz jednak wchłonął wilgoć reszty.
Widać w nim całkiem sporo drobinek mielonej kawy i mniej jasnych punkcików orzechów. Oprócz niej nie powiedziałabym, że krem był miazgowy, a raczej bazowo gładki (w kwestii orzechów). Miał w sobie coś z tłustego, plaskającego, rzadkawego ciasta.
Krem podczas jedzenia okazał się minimalnie gęstniejący, ale wciąż dość rzadki. Rozpływał się łatwo w tempie umiarkowanym - wydaje mi się, że kawa przyspieszała rozpuszczanie się orzechowej bazy. I wymuszała wcześniejsze podgryzanie masy. Czułam w nim oleistą tłustość i mimo bardzo wysokiej tłustości, wydawało mi się, że brak mu orzechowego konkretu. Niby zachował pewną zwartość i lepkość, ale nie był zbyt masywny. Ciężki owszem. Zmieniał się w ustach w luźno-rzadkawą papko-zawiesinę, przywodzącą na myśl blok czekoladowy i tłuste ciasto. Uraczył mnie ziarnistością, która trochę udawała tak lubiany przeze mnie miazgowy efekt. Tu jednak, drobinki, które zaznaczały się na języku, były zmielonymi ziarnami kawy. Drobinki orzechów tylko plątały się wśród nich, gubiąc się.
Nie dało się zagarnąć kremu tak, by nie trafić na kawę. Wystąpiła bowiem nie tylko pod postacią malutkich kawałeczków do gryzienia, ale też mocno zmieloną, przejawiającą się jako proszkowa ziarnistość.
Gdy gryzłam całą masę, trochę trzeszczała i chrupała od kawy. Drobinki gryzione na koniec były chrupiące i twarde, przy czym im dłużej gryzione, tym bardziej trzeszczące. 
Po zjedzeniu w dodatku w ustach zostawało suche wrażenie.

W smaku występ rozpoczęła delikatna słodycz. Mimo niskiego poziomu, oddawała charakterem cukrową chyba czekoladę. Bardzo, bardzo łagodną, gdy o czekoladowość chodzi.

W oddali przemknęły gorzkawe, palone ziarna kawy, a słodycz zaczęła rosnąć. Mieszała się z odrobiną mleka, po którym odważyły się pokazać pekany. Orzechy wydawały się prażone minimalnie albo wręcz wcale. Wpisały się w łagodność, jednak gorzkość kawy podszepnęła im charakterniejsze, goryczkowate orzechy włoskie.

Kawa wypływała na wierzch co jakiś czas, dając rozejść się też innym nutom. Orzechom pekan chwilami, gdy akurat trochę się wycofywała, zdarzało się iść w gorycz. To zaś znów podkręcało kawę. To, jak intensywnie była wyczuwalna, zależało też od tego, ile akurat drobinek kawy znalazło się w porcji władowanej do ust, a także jak mocno się wyłoniły z masy.

Kawa ogólnie nasilała się, idąc w kierunku palonych, gorzkich ziaren. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przestała już epizodycznie się wybijać, a zaczęła dominować ciągle. Zagłuszyła orzechowość i na chwilę też czekoladę, ale... tylko po to, by właśnie czekoladę zaraz wydobyć.

Orzechy pekan wywalczyły sobie pozycję w tle. Wyszły trochę maślano, co połączyło je z mleczną nutą.

Mleczna czekolada z intensywnymi ziarnami kawy zaserwowała mi subtelną wizję słodkiej kawy z mlekiem. Na sekundę przyszło mi do głowy też cappuccino, ale potem po prostu zwyklejsza kawa z cukrem i domieszką mleka wygrywała. Chyba na zasadzie kontrastu bowiem, przy kawowej nucie, bardzo wzrosła też słodycz. Głównie "dodana" - choć czuć też czekoladową, jawiła się dość cukrowo. Orzechy dołożyły się do niej nieznacznie. Oczami wyobraźni patrzyłam na karmelizowane, pokryte cukrową otoczką ziarna kawy.

Końcowo jednak, nagle zrobiło się bardziej maślano, co złagodziło słodycz. Orzechy przy niektórych zagarnięciach wychodziły wyraźniej, przy innych słabiej. Wpisywały się w tę maślaność, ale czasem dokładały do niej też goryczkę.

Gryzione na koniec ziarna kawy smakowały po prostu sobą - gorzkimi, palonymi.

Po zjedzeniu został posmak głównie palonych ziaren kawy. Daleko za kawą znalazło się echo mleka i cukru, przekładających się na myśl o słodkiej kawie z mlekiem. Czekolada prawie umknęła. Tłuste pekany mieszały się z goryczką kawy, trochę udając orzechy włoskie.

Krem mnie nie chwycił. Już sam zapach jakoś mnie nie zachęcił, bo gorzkie, palone ziarna kawy zwyczajnie mi tu jakoś... nie grały. Nie pomogła "dodana" słodycz i za delikatna czekoladowość. Co do struktury - bałam się, że będzie bardziej lejąca, a jednak i do niej mam zastrzeżenia. Twarde, chrupiące kawałeczki kawy nie dały rady zastąpić mi miazgowego od orzechów efektu. I w końcu sam smak - to, że nie przekonuje mnie połączenie pekanów z kawą, to jedno, ale... gorzka kawa w ogóle z tą za delikatną, a choć nie przesłodzoną to cukrową w charakterze, czekoladą niespecjalnie wyszła. Trochę słodyczy, trochę mleka... ale jakoś nie chwyciło. Myśli o cappuccino pojawiły się, ale nie był to smak wiodący (a to obiecywał producent). Ot, można zjeść jako ciekawostkę bez emocji, ale to raczej niewypał. Nie przekonał mnie też do kremów orzechowych z kawą (ta perspektywa drobinek zmielonej kawy w kremie nie podoba mi się).
Nie mogę powiedzieć, by krem był zły, po prostu też nie dobry i bardzo nie w moim typie.


ocena: 7/10
kupiłam: dobry-orzech.pl
cena: 35 zł za 180g
kaloryczność: 663 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy pekan 85%, czekolada mleczna 14,5% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), kawa 0,5%

sobota, 12 lipca 2025

krem Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec

Markę Ruda Kita widziałam w internecie już dawno i tylko zarejestrowałam fakt istnienia, szybko przeglądając ofertę. Zapisało mi się w głowie, że może kiedyś popróbuję jakiś ich czystych past, bo choć zainteresowały mnie czekoladowe, to gdy sprawdziłam składy, uznałam, że odpadają przez prawie na pewno za wysoką dla mnie słodycz. Minęło wiele miesięcy i jakoś przewinęli mi się na Instagramie z nowością. Uznałam, że chyba nadszedł na nich czas. Kupując, wybrałam też oczywiście pastę, która wcześniej rzuciła mi się w oczy. Połączenie nerkowców i pistacji od razu wydało mi się kuszące, jednak zasmucił mnie skład. Po co to dosładzać?! Mimo lekkiego sceptycyzmu, czułam też zaintrygowanie. Zwłaszcza, że miałam już Olini Masło z nerkowców i pistacji.
Nie jestem ani za dodawaniem soli, ani za bezsensownym słodzeniem past orzechowych, ale skoro ta bazowała na migdałach i pistacjach, które w takiej formie lubią iść w wytrawna stronę, może miało się to wszystko ładnie wyważyć? 

Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec to krem z prażonych migdałów, pistacji i orzechów nerkowca; słodzony.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu poczułam intensywny zapach migdałów i pistacji w tłuszczu o grzybowym charakterze. Od razu przyszły mi do głowy "chlebki borowikowe" (Bruschette Maretti smak grzyby w śmietanie - dawno temu latami uwielbiane przez Mamę) oraz borowikowa oliwa z oliwek. Słodycz też była obecna i najpierw wydała mi się bardzo wycofana. Trochę odważyła się po zlaniu oleju, a te wytrawniejsze motywy z kolei się uspokoiły. Nerkowce niemal zupełnie się ukrywały.
Zapach niezbyt mi się podobał, zwłaszcza, że w odniesieniu do nazwy odczuwałam dysonans.

Na wierzchu wydzieliło się bardzo malutko oleju - starałam się zlać wszystko, bo lekko płynna, tłusta pasta ewidentnie go nie potrzebowała. I tak było to nawet nie pół łyżeczki - coś na czubeczku dosłownie. Mieszając krem, trafiłam na miękkość i półpłynność, mimo że nie był strasznie rzadki. Gęsty jednak też nie. Widać w nim kropeczki, ale nawet nie drobinki, a także tłustość. Krem trochę się ciągnął.
W trakcie jedzenia potwierdziła się wysoka, trochę oleista tłustość kremu. Był miękki i lepki, a rozpływał się w tempie umiarkowanym. Cechowała go raczej pewna chropowatość, ale nie miazgowość. Czuć w nim nie tyle orzechowe kawałeczki, co proszkowość i punkciki, które jak się potem okazało, były w dużej mierze drobniutkimi kryształkami cukru i kropeczkami orzechów. Miał rzadkawe skłonności, jednak nie był bardzo rzadki. Najlepiej jego strukturę oddaje chyba słowo "luźna", a do  tego trochę gumiasta i żujna. Wyszedł nawet do pewnego stopnia dość konkretnie, acz nie ciężko. Gdy gryzłam masę, lekko trzeszczała.
Drobinki były w większości kryształkami cukru rozpuszczającymi się wraz z masą, więc w ustach po tym, jak krem zniknął, w sumie nic nie zostawało. Dało się na siłę wyłuskać jakąś orzechową, skórkową drobinkę, ale to element marginalny.

W smaku pierwsza rozbrzmiała wysoka słodycz. Miała wręcz rześki, ale jednocześnie karmelowy charakter. Splatał się z łatwością z... nerkowcami? Wycofanymi i nieśmiałymi, a dopiero nabierającymi mocy. Nerkowce już po chwili czułam wyraźnie. Wciąż wpisywały się w słodycz i... wraz z nią utworzyły obraz karmelowo-maślanej białej czekolady.

Słodycz rosła, idąc częściowo w orzechowym kierunku. Do nerkowców dołączyły pistacje. One też zaczynały od delikatnego poziomu, ale nasilały się o wiele prędzej od nerkowców. Na chwilę podsunęły mi wizję pistacjowego marcepanu.

Rześkawa słodycz... i w sumie część słodyczy ogółem, nagle zdawała się przechodzić jakby na bok. Pistacje pokazały się bowiem z wytrawniejszej strony i przywołały borowikową nutę wspomnianych już "chlebków grzybowych" i grzybowej oliwy. Przed tym słodycz czmychnęła, ale nie słabła, a po prostu... trwała obok. Wytrawność ta nie była wprawdzie silna, ale dziwnie odstawała i gryzła się ze słodyczą.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wytrawność pistacji wyraźnie podbiły migdały, które wkradły się poprzez marcepanowy ton. Ogół jawił się jako średnio mocno prażony, a migdały przez pewien czas starały się zapewnić harmonię między słodyczą a wytrawnością, ale w końcu zrezygnowały. Wróciły wyraźniejsze pistacje, a ja wyobraziłam sobie pistacjowy marcepan w maślanej, białej czekoladzie.

Migdały pokazały się jako prażone i sporadycznie lekko solone, chyba w solonym karmelu. Zagrały na siebie, a że były intensywne, niemal zupełnie przygłuszyły nerkowce. Te w zasadzie przeszły do roli jedynie maślanego echa. Pistacjom łatwiej szło doklejenie się do migdałów, ale też nie były już tak intensywne, a jakby nieco rozmyte. Czasem przy migdałach subtelnie zaznaczały się ich skórki. Dzięki nim końcowo raz jeszcze przebiła się silniejsza wytrawność, po czym...

Karmelizowane i solone migdały z pistacjowo-grzybowym echem okryły się bardzo, aż niewiarygodnie wysoką i zasładzającą (przez kontrast?) słodyczą. Ta utrzymała karmelowo-rześki charakter, dzięki czemu nie było ciężko ani za jej sprawą, ani za sprawą tych konkretnych nut.

Po zjedzeniu został posmak pistacji, osnutych mało słodką, maślaną białą czekoladą o jakby nerkowcowym charakterze, a także prażono-karmelizowanych migdałów ze szczyptą soli (w posmaku słoność wydawała mi się aż nieadekwatnie do smaku wysoka). Słodycz była wysoka i rześkawa, ale czułam też echo jakby oliwy pistacjowo-borowikowej, wytrawnego wypieczenia, wyprażenia ni "chlebkowego", ni migdałowego. Nerkowce nieśmiało próbowały się przebić.

Krem nie podszedł mi, ale zjadłam - w porywach nawet udało mi się czerpać z tego przyjemność, acz nie wielką. Pistacje idące w wytrawnym, wręcz oliwowo-grzybowym kierunku i migdały prażone jakby karmelizowane i lekko solone dziwacznie wyszły z tą wysoką, karmelowo-rześką i zarazem biało czekoladową słodyczą tuż obok nich. To nie była "słodka pistacja", a "pistacja oraz słodycz". Ten rozdźwięk mi nie pasował kompletnie. Wolałabym, by nerkowce z migdałami zamieniły się miejscami. Podobnie półpłynna, trochę miękko-oleista konsystencja i kryształki zamiast miazgowości mi nie pasowały - wolałabym coś znacznie gęstszego i miazgowego. Wydaje mi się, że lepiej by było, gdyby dano więcej pistacji, a zrezygnowano zupełnie z soli i może części migdałów. Wtedy było by bardziej harmonijnie słodko, tak czuję. Czasem niektóre składniki, gdy doda się ich za mało, w czymś, jakiejś większej całości potrafią iść w dziwne nuty - mam wrażenie, że to właśnie stało się z pistacjami tutaj. Dobrze, że sól nie pozwoliła sobie na więcej (ale jej groźba cały czas gdzieś tam wisiała).

Krem trochę skojarzył mi się z Basia Basia Dolce Kita Krem z orzechów włoskich Orzech włoski + nerkowiec + daktyl - coś teoretycznie słodkiego, ale jednak nie zupełnie, a ze zgrzytem.


ocena: 6,5/10
kupiłam: rudakita.pl
cena: 38 zł (za 200g)
kaloryczność: 562,8 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: migdały prażone 56%, pistacje prażone 20%, nerkowce prażone 12%, cukier kokosowy, sól